Treść opublikowana przez Rudiok
- Cinema news
-
własnie ukonczyłem...
Wziąłem się za gierki Sherlock Holmes, bo brakowało mi trochę przygodówek i rozwiązywania zagadek. Sherlock Holmes Crimes & Punishments - pierwsza gra z "nowego otwarcia" i zdecydowanie najlepsza. Silnik może nie jest wybitny, miejscami trochę ślamazarny, do tego doskwierają loadingi, ale całościowo dzięki zagadkom gra się naprawdę dobrze. Całość podzielona na rozdziały, sporo kombinowania, dużo ciekawych rozwiązań detektywistycznych, rozkminianie rozwiązań w "mapie myśli" Sherlocka satysfakcjonujące. Do tego Sherlock i Watson bardzo dobrze oddani, zarówno wizualnie jak i przez aktorów głosowych. 8/10 i znak jakości. Sherlock Holmes Devil's Daughter - nie wiem co twórcom nie pasowało w poprzedniej części, ale nie dość, że odmłodzili Sherlocka i zrobili z niego pizdusia to jeszcze dorzucili kompletnie niepotrzebne mini gierki, które zamiast dedukcji wymagają odpowiedniego naciskania klawiszy, albo przechylania kontrolera i po kilku z nich po prostu je wyłączyłem, bo były zbyt frustrujące. Do tego doszły zmiany w interfejsie, co też nie jest zrozumiałe, bo ni nie usprawniły, a jedynie utrudniły przejście z poprzedniej odsłony. Tym samym zrobiła się bardzo nierówna gra, bo zagadki są nadal ciekawe (choć nie takie jak w poprzedniej odsłonie), ale cała otoczka techniczna i wizualna zaniża satysfakcję. 6/10 Sherlock Holmes Chapter One - niby taki soft reboot, bo cofamy się do młodości Sherlocka, nie ma Watsona, Sherlock jest jeszcze młodszy niż w poprzedniej odsłonie ale wizualnie wygląda jak członek jakiegoś koreańskiego boys bandu. Silnik ten sam, ale do interfejsu dorzucili znowu mnóstwo zmian i to w większości wg mnie na gorsze, nawet "mapa myśli" jest inaczej skonstruowana. I po raz kolejny po przyzwyczajeniu się do zmian w poprzedniej części trzeba uczyć się sterowania na nowo, dziwna decyzja. Ale największym wg mnie minusem jest zrobienie pseudo otwartego świata, gdzie trzeba się ozapierdalać Sherlockiem po całym mieście na nogach i szukać budynków, spraw i podpowiedzi. A to bieganie jest toporne jak w gierkach z późnych lat '90. Niby jest jakiś główny wątek, ale w ogóle nie grzeje. Brak Watsona zrekompensowano "wirtualnym kompanem" Sherlocka i akurat tutaj wyszło to dość ciekawie, bo ich dialogi to jeden z mocniejszych punktów. Ale gra jako całość mnie mocno zmęczyła i wynudziła. 5/10
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Pułapka - czyli bardzo dobry Josh Hartnett w średnim filmie od Shyamalana. Mam problem z tym filmem, bo pierwszy akt jest świetny, wręcz ociera się miejscami o perełkę, to uczucie zamknięcia, zaszczucia, wszystko pełne emocji, zwrotów akcji i naprawdę trzyma w napięciu. A potem robi się niestety dziwnie. Teoretycznie można przymknąć oko na bardzo biedne rozwiązanie fabularne na zakończenie I aktu, ale potem robi się trochę Deus ex machina i to nie w dobrym znaczeniu. Pierwszy akt 9/10, drugi 5/10. Spokojnie ze dwa oczka w ocenie za główną rolę Hartnetta.
-
Prime Video
Devil's Hour - Sezon 2. O Bożena co tam namieszali to głowa mała. Więcej pytań niż odpowiedzi a następny sezon pewnie za rok. Dalej się to fajnie ogląda dzięki aktorom, ale nie lubię takich zagrywek.
-
własnie ukonczyłem...
Podczas grzebania w bibliotece backloga trafiłem na Minerva's Den czyli dodatek do Bioshocka 2, którego nie udało mi się nigdy ograć i bardzo było przyjemnie wrócić do Rapture. Co jak co, ale Rapture to zdecydowanie jedno z najlepiej wykreowanych miejsc w historii gier. Pomysł, design, klimat od zawsze i na zawsze w topce. Sam dodatek bardzo pozytywny, choć krótki, ale starcia z Big Daddym zawsze na propsie. 8.5/10 Na fali, po 10 latach, wróciłem do Bioshock Infinite żeby ograć całość z dodatkami. Z perspektywy czasu Columbia nadal robi robotę, choć już nie taką jak Rapture. Bardzo fajne jest stopniowe gęstnienie klimatu, odkrywanie tego co za zamkniętymi drzwiami, słuchanie rozmów i patrzenie na Columbię z różnych perspektyw. Na dobre chyba zaczyna się to od momentu wizyty u Finka i jadąc windą w dół powoli robi się coraz dziwniej. Do tego pojawiające się co jakiś czas rodzeństwo Lutece dorzuca klimatu a'la Twin Peaks. W drugiej połowie gry robi się jeszcze dziwniej i choć szanuję Levine'a za wizję i do dziś pamiętam opad szczęki podczas końcówki to z perspektywy widzę, że dodatki ewidentnie były zrobione żeby wytłumaczyć co autor tak naprawdę miał na myśli w podstawce. Na dobrą sprawę te dodatki mogłyby stanowić trzon gry, bo idealnie łączą całe multiwersum w jedno. No i trzeba oddać twórcy, że robił multiwersum zanim stało to modne. Sama rozgrywka jak na dzisiejsze standardy jest dość prosta i mimo ogromu broni i vigorów to można przejść całość używając max 2 bronie i 2 vigory a niektóre są tak OP, że inne odchodzą w zapomnienie. Jak ktoś ma żyłkę zbieracza to kasy jest mnóstwo więc można ulepszać wszystko bez problemu. Przeciwnicy to trochę kopiuj wklej, tylko Handyman sprawia, że się człowiek lekko spoci, ale nie ma ich znowu dużo. Elizabeth jako kompan sprawdza się dobrze, ale fakt, że nie można zbierać apteczek i soli na zapas trochę miejscami psuje rozgrywkę, szczególnie przy dużych starciach (jak to na pokładzie zeppelina). 8/10 za całokształt.
-
Chipsy
A propo cziperków. Pamięta ktoś Rufflesy? No to spieszę donieść, że za oceanem mają się świetnie i smakują jak za dawnych lat
-
Co ostatnio jadłeś/piłeś?
Burgi znane i lubiane, ale Bulkes mam ciągle zapisane na liście do odwiedzenia, jakoś ciągle nie po drodze. Ale widząc te sztosiwa trzeba przyspieszyć
-
Co ostatnio jadłeś/piłeś?
- Ostatnio widziałem/widziałam...
Omen Początek - miałem dokładnie 0 oczekiwań a wyszło całkiem zgrabnie. Bardzo dobrze oddali klimat lat '70 we Włoszech, do tego nie ma chamskich jump scare'ów, nie epatuje też za mocno gore, ładne kompozycja ujęć i gęsta atmosfera. 7/10 i dziś będzie odświeżany klasyczny Omen.- własnie ukonczyłem...
TEW1 mi się bardzo podobało a z kolei od TEW2 się na początku odbiłem. Po waszych postach aż chyba wrócę.- Apple TV +
Oj będzie oglądane. Tylko poczekam na jakieś kodziki- Ostatnio widziałem/widziałam...
Caddo Lake - świeżutka nowość na HBO, bardzo mi się podobało. Dobrze poprowadzone, mało ekspozycji, fajna tajemnica, zgrabnie podana, dobrze zagrana. Zalecam nic nie czytać o filmie tylko podejść na świeżo. Trudno coś napisać bez spoilerów, nawet jeśli chodzi o tematykę. Ale ogólnie to nad jeziorem gdzieś w Teksasie znika nagle młoda dziewczyna, plus ma miejsce kilka różnych, dziwnych zdarzeń. 8/10- HBO Max
- Ostatnio widziałem/widziałam...
Teksańska masakra piłą mechaniczną (1974) - w sumie po raz pierwszy udało mi się całość zobaczyć. I nawet się to źle nie zestarzało biorąc pod uwagę, że film ma 50(!) lat. Wiek widać głównie w kliszy i montażu, ale cała reszta tj. ujęcia, klimat, muzyka i wszechobecny strach robią robotę, i to bez epatowania krwią i gore. Całość momentami trąci ramotką, ale nie można odmówić wpływu na całą branżę. Jak na dzisiejsze standardy to tak 6/10.- Produkty z Biedronki
- Ogólne rozważania serialowe
Jestem w połowie pierwszego sezonu From i ciągle czekam aż to się rozkręci. Czy jest na to szansa czy cały serial to oglądanie przydługich scen między randomami z okazjonalnymi potworkami w tle? Miał być spadkobierca duchowy Lost a póki co emocji jak w Złotopolskich.- Ostatnio widziałem/widziałam...
IF / Istoty fantastyczne - sam pomysł ciekawy, bardzo przyjemna młoda aktorka grająca główną rolę, Reynolds trochę na odpierdol, końcówka nawet wzruszająca. Ale gdzieś czegoś zabrakło i miejscami się dłuży. 6/10 Piła X - w końcu zmyte gówno po poprzednich próbach wskrzeszania marki. Co Jigsaw to jednak Jigsaw. Odpowiednio brutalne, odpowiednio cringe'owe, no muszę przyznać, że były ciareczki. Czekam na XI. 8/10 W głowie się nie mieści 2 - świetne rozwinięcie pierwszej części, inteligentny humor, animacja dopieszczona w każdym calu, fajni aktorzy. Czysta przyjemność oglądania. 9/10 King fu panda 4 - po takim okresie czekania na kolejną część spodziewałem się czegoś lepszego. Niby jest pięknie, niby jest dynamicznie, ale żarty trochę na siłę (w kółko wokół jedzenia), główny antagonista niczym nie grzeje, a finał jest miałki niczym walki patocelebrytów. 6/10 Knox goes away - Keaton reżyseruje Keatona, który gra Keatona. No ale nawet mu to wychodzi. Opowieść o zabójcy na zlecenie, który popada w demencję i w tym wszystkim jeszcze pomaga swojemu synowi w uniknięciu więzienia. Całkiem przyjemnie to wyszło. 7/10 Księga luster - Russell Crowe jako podstarzały glina, który powoli traci pamięć i chce jeszcze rozwiązać jedną sprawę z przeszłości, która wraca do niego niespodziewanie. Co do Russela i jego części historii nie mam uwag. Ale całość burzy historia w środku, która nagle robi za retrospekcję. Do tego wchodzi trochę deus ex machiny i z dobrze zapowiadajacego się thrillera robi się nuda. 5.5/10 Will & Harper - dokument o Willu Ferrelu i jego koleżance, która była kiedyś kolegą i pisała mu skecze do SNL a w wielu prawie 60 lat zdecydowała się na coming out i tranzycję płci na kobietę. Wsiadają oni do auta i robią roadtrip wzdłuż USA. Zaskakująco dobrze to wyszło, bez moralizowania, bez woke propagandy, a dużo tu życiowych tematów i trudnych pytań. Do tego trochę ładnej przyrody i klimat road tripu. Jakby tak traktować tego typu tematy to świat byłby w lepszym miejscu. 7.5/10- Co ostatnio jadłeś/piłeś?
No dobra, było o fast foodach, teraz będzie o amerykańskim jedzeniu dla normalnego człowieka Zdjęcie dla przyciągnięcia uwagi - bohaterem jest Eagle Diner z Colorado, genialna miejscówka z lat '50 z obłędnym jedzeniem. Miła Pani o polskich korzeniach z dziada pradziada namówiła mnie na pork chop, czyli grillowany kawał wieprzowiny (schab z kawałkiem polędwicy) i była to zdecydowanie najlepsza wieprzowina jaką jadłem chyba w życiu. Nie dość, że wręcz rozpływała się w ustach, nie była twarda, można ją było kroić samym widelcem, do tego dymny posmak grilla, no i w końcu normalne jajka oraz dolewana do oporu kawa (choć to bardziej napój o smaku kawy). 10/10 Generalnie cały południowy zachód, w szczególności Teksas, Nowy Meksyk i Arizona to przede wszystkim kuchnia tex-mex i barbecue. Oczywiście są tutaj reprezentanci każdej kuchni, bo i zjemy pizzę i sushi, ale to tak jak pojechać do Włoch i chcieć jeść pierogi. Cenowo najbardziej przystępne są oczywiście tex-mex, gdzie w małych standach czy food truckach spokojnie najemy się za 10 USD łapiąc kilka tacos albo burrito, na dobre śniadanie trzeba przygotować 15-20 USD, na obiado-kolację 20-25, oczywiście mowa o jakimś jednym daniu i napoju i do tego pasuje doliczyć ten ich "dobrowolny_ale_obowiązkowy" napiwek. Ale wielkość porcji sprawia, że spokojnie naje się tym dwie osoby. Najsłabiej wypadają śniadania hotelowe, i to niezależnie czy mówimy o noclegu za 50 czy 150 USD, gwoździem programu są zawsze gofry z syropem a'la klonowy, naleśniki, jajka (niestety najczęściej z proszku), masło orzechowe i dżemy oraz najdziwniejszy wytwór amerykańskiej kuchni czyli biscuits&gravy tzn. bułki polane sosem pieczeniowym jasnym. Jedynie w dwóch miejscach stricte turystycznych gdzie płaciłem blisko 200 USD za nocleg był jakiś bekon albo namiastka kiełbasek. Kuchnia tex-mex jest wszechobecna, tania, pełna smaku i naprawdę ciężko dostać coś na jakimś tragicznym poziomie. Tamtejsze 5/10 w Polsce byłoby 8/10. Króluje prostota, świeżość i ostrość. Do tego margerita albo piwko light na popitkę i dzień jest piękniejszy. Ale tym po co jedzie się do Teksasu jest zdecydowanie BBQ i mostek wołowy (brisket). Każde miasteczko, a nawet wioska, mają swój lokalny przybytek, gdzie wędzą te mięsa jak pojebani, zapach dymu jest wszechobecny, a smak... ten dymny smak jest nie do pobicia. Warto choć raz w życiu wybrać się do kolebki BBQ i spróbować dobrego mostka. Na trasie udało mi się też wpaść do Birdhouse w Arizonie, który został okrzyknięty najlepszym kurczakiem w całym stanie. Czy zasłużenie? Mam mieszane uczucia. Na pewno jest to zupełnie inny kurczak, do jakiego my jesteśmy przyzwyczajeni czyli albo z rożna albo z KFC. Przede wszystkim jest on odpowiednio marynowany w zalewie, przez co jest mega soczysty. Po drugie panierka jest pełna przypraw i lekko pikantna (to akurat na duży plus). Ale największą różnicą jest sposób smażenia - kurczak jest smażony dokładnie tyle ile potrzeba, ani sekundy dłużej. W Polsce jakby ktoś takiego dostał to w 9 na 10 przypadków zwróciłby go do kuchni, że jest niedopieczony. I faktycznie niektórzy ludzie pytali kelnerów czemu ten kurczak jest surowy. Ale nie był - wszystko odchodziło ładnie od kości, ale był to ten punkt, gdzie kilka sekund krócej i jedlibyśmy kurczaka medium-rare. Ciekawe doświadczenie, ale nie wiem czy bym powtórzył, no chyba że dla samych polędwiczek. I nie mogło zabraknąć teksańskiego klasyka czyli chilli, gęstej, długo gotowanej potrawki, w klasycznej wersji opartej tylko na wołowinie i przyprawach (bez żadnego sosu pomidorowego). W wersjach nowoczesnych podawany również z fasolą, albo w wersji white czyli w sosie na bazie zielonego chili. Bardzo dobre, odpowiednio pikantne i cieszę się, że spróbowałem w kolebce czyli Texas Chili Parlor. Podsumowując - szukasz comfort food to jedź do Teksasu. Choćby przejazdem to warto zboczyć do Austin/Dallas/Houston i spróbować zarówno czegoś z klasyków BBQ jak i kuchni tex-mex.- Fast food
No byłem srogo zaskoczony, że naprawdę można się konkretnie najeść (i nie mówię tu o fast foodach ale o restauracjach ogólnie) w cenie jaką przychodzi zapłacić obecnie za obiad w centrum wojewódzkiego miasta w PL. A biorąc pod uwagę wielkość porcji to już w ogóle okazja. Ceny bez podatków bo tego nikt nie chce liczyć, ale w fast foodach przynajmniej o napiwki nie skomlą (dej panie dej tak z 20% bo żem bidny). A kierunek taki bo się udało do znajomego w Teksasie wybrać i spędzić tam kilka dni. Normalnie jako baza wypadowa Teksas jest średni bo żeby z niego wyjechać to trzeba 4-10 godzin poświęcić jadąc przez pustkowia, w zależności w którą stronę się uderza.- Fast food
XD Nie no, tragedii nie ma, +2,5 kg na wadze, ale człowiek napompowany i spuchnięty tymi ich wszystkimi polepszaczami i chemią. W Polszy to jednak mamy nieziemsko zdrowe jedzenie w porównaniu z tamtą tablicą mendelejewa.- HBO Max
No ale jednak to jest straszna ramota to Salem i niezbyt dobrze znosi próbę czasu. Film nie wyszedł zbyt dobrze bo musieli mocno spłycić fabułę i jednak wampiry w 2024 rok już tak średnio grzeją. "Smętarz" jest jednak trochę ponadczasowy jakbym miał porównać ostatnie filmy. Marzy mi się ekranizacja takiej np. "Ręki mistrza" albo któregoś z opowiadań z tegorocznego zestawu ("Sen Danny'ego Coughlina" <3).- HBO Max
- Fast food
No dobra żarłoki, krótki i selektywny przegląd wybranych fast foodów z południowego zachodu USA. Generalnie wybór jest wręcz porażający, przeróżnych sieci jest od zajebania, zarówno krajowych jak i lokalnych, co chwila na zjazdach z autostrady są wielkie parki handlowe gdzie jest po kilka stacji benzynowych, moteli i fast foodów. Żeby móc spróbować każdego to trzeba by chyba poświęcić rok i jakieś 20 kg dodatkowej wagi. Są zarówno sieci z wieloletnią tradycją jak i nowi gracze, którzy mocno atakują jakością i wybijają się ponad przeciętność. Starałem się wybrać te, których wcześniej nie znałem. Cenowo jest bardzo różnie, jakościowo i wielkościowo niestety też. Tak koło 5-6 USD za burgera to dobra cena, 9-10 USD to już bym powiedział, że ciut przeginka, chyba że idzie za tym jakość. Zestawy między 13-18 USD. Oczywiście to co w USA jest określane jako "małe" (napój, frytki) w Polsce byłoby wersją XL, więc biorąc zestaw powiększony można wyrobić limit kalorii na 2 dni. Zdecydowany lider i faworyt to Freddy's Frozen Custard & Steakburgers, stosunkowo młoda (2002 r.) sieć z Kansas, która rozpycha się po całym USA, najwięcej lokali ma w Teksasie a specjalizuje się w świeżo smażonych burgerach i lodach. Burger był blisko perfekcji, idealnie przypieczone dwa kotlety typu smash, różowe i soczyste w środku i przypieczone po bokach, do tego lejący ser (amerykański i szwajcarski) między nimi, jalapeno, cebulka i firmowy sos a bułka stostowana od wewnątrz i miękka w środku. Jako zapychacz tater tots czyli kulki z tartych ziemniaków. Nie było się absolutnie do czego przyczepić, wzorzec amerykańskiego fast foodu. Na drugim miejscu Culver's, sieć z Wisconsin, już dość długo na rynku, ale pierwszy raz mi się udało odwiedzić. Również szczycą się świeżo smażonymi smash burgerami z dużą ilością świeżych warzyw (co było miłą odmianą). Mięso również soczyste i lekko różowe w środku a chrupiące na krańcach, miękka bułka, ser, sałata, pomidor, pikle, cebula czerwona i grillowana. Wszystko świeże, wręcz jeszcze gorące, a jako dodatek tzw. cheese curds (no bo to przecież Wisconsin) w panierce i jakiś tam shake. Bardzo wysoko jakościowe jedzenie w porównaniu do innych fast foodów, spokojna topka i można się najeść nie czując że się je śmieci. Na trzecim miejscu Whataburger, rdzennie teksańska sieć z San Antonio z lat '50 z charakterystycznymi biało-pomarańczowymi lokalami z trójkątnym dachem. Bardzo proste menu, bez udziwnień, same klasyki, przystępne cenowo i smaczne. Lokalsi polecali patty melt, czyli dwa tostowane kawałki chleba, w środku dwa kotlety, przełożone to cebulką, serem i sosem, można dodać pieczarki. Weszło jak złoto, chleb był genialny, idealnie przypieczony z zewnątrz a miękki w środku, a mięso znów soczyste. Idealna propozycja na konkretne śniadanie. Poza konkurencją mocno wyróżniam P. Terry's, ale nie wrzucę go do rankingu ogólnego bo to sieć głównie skupiona na Austin i San Antonio więc bardzo lokalna. Gdyby byli obecni w większej ilości stanów byliby spokojnie na 1. miejscu. Mimo, że działają od 2005 r. to już są lokalnym klasykiem. Budki mają tylko drive-in, stylizowane na lata '50, wszystko robią na świeżo z wołowiny angus, a cenowo są nie do pobicia - podwójny cheese za 5 USD to deal idealny. Smak genialny, znowu dużo świeżych warzyw a mięso gorące i soczyste. Jeśli ktoś będzie odwiedzał te tereny to nie można nie spróbować. Pierwszy raz spróbowałem też Arby's, sieci specjalizującej się w kanapkach z wołowiną, ale nie w formie kotletów a parzoną i ciętą na plasterki. Mają klasyczne kanapki, jak i french dipy, czy też italian beef. Nie było to złe, ale bardziej przypominało nasze kebaby wołowe cięte w paski niż taką klasyczną wołowinę w kanapkach jaką można dostać np. w Chicago. W trasie można spróbować, ale żeby jechać specjalnie to nie. Bardzo zawiodłem się na In-n-Out, bo o ile burgerek prezentował się ślicznie i na pewno trzeba pochwalić świeże warzywa i klimatyczny wystrój to smakowo jednak było bardzo przeciętnie. Mięso nijakie i zabite smakiem kwaśno-octowego sosu, do tego dość mała porcja w niemałej cenie. Niczym się ten buksik nie wyróżniał a hype na niego jest ogromny, bo wszędzie tylko widzę i słyszę ochy i achy a w samym lokalu było kilku influencerów kręcących rolki. Nie pojmuję jak można się tym podniecać mając na rynku tyle lepszych alternatyw. Nie pykło mi też w Chick-Fil-A, gdzie sam kurczak może i soczysty i dobrze doprawiony, ale kanapki to jakaś pomyłka. To jest po prostu kawałek kurczaka włożony w suchą bułkę, do tego plaster sera i osobno można domówić sos, którym sobie dopiero można polać kanapkę żeby nie było to suche jak pustynia. A za taką przyjemność trzeba dać prawie 8 USD co jest już mocno kontrowersyjne jak za to co dostajemy. Bieduje też Wendy's, które kiedyś może i było alternatywą dla McD, ale te burgerki są tak smutne i tak nijakie, że szkoda zachodu. Jak ktoś nigdy nie jadł to może spróbować od biedy baconatora, ale poza tym to do Wendy's chodzi się głównie na Frosty, czyli ich wersję lodo-shake'ów, które trzeba przyznać, że od lat trzymają poziom i są chyba najtańsze w branży. Osobną kategorią jest sieć stacji Buc-ee's, czyli największe stacje benzynowe na świecie, przy każdej jest blisko 100 dystrybutorów i ogromny, wielkości hipermarketu sklep, gdzie można kupić dosłownie wszystko, łącznie z ubraniami, i mają swoje własne BBQ z kanapkami, mięsem, pieczywem, ciastkami. Duży plus i naprawdę dobre jakościowo produkty, choć w nie najmniejszej cenie. Próbowałem texas steak burrito i była to tortilla wypełniona siekanym stekiem (mięciutki i rozpływający się w ustach), papryką, cebulą i serem. Comfort food w najlepszym wydaniu.- US and A
@iluck85 To był stricte solo trip bo podróż już zabukowana dużo wcześniej a plany się pozmieniały drugiej połowie. Generalnie to jakiś tam plan miałem, ale bardzo orientacyjny, bo jak gdzieś ktoś coś polecił albo widziałem drogowskaz to jechałem, zwiedzałem i spałem gdzie dojechałem robiąc tak 2 h wcześniej rezerwację przez Agode (wychodziło o wiele taniej niż Booking tam). Kosztowo wyszło nawet poniżej zakładanego budżetu, ~2700 USD za 12 dni, w tym 8 platnych noclegów (4 noce u znajomych), samochód na 11 dni, wyżywienie, wstępy do parków, paliwo na te 3500 mil, pamiątki, bez węża w kieszeni ale też bez szaleństw. Noclegi średnio wyszły 100 USD za noc (raz taniej raz drożej, Nowy Meksyk to nawet i za 50 znajdzie, ale już koło Wielkiego Kanionu to bez 200 nie podchodź). No i na duży plus dobry kurs USD. Bilety 4k PLN w obie strony z dużym bagażem. @iluck85 KSC to nie w tę stronę trochę Ale już mam plan na kolejny trip w stronę Luizjany, Florydy i powrót stanami od północy znów na Teksas. Może next year- US and A
Podczas wyjazdu każda osoba, którą spotkałem z Kaliforni albo się już stamtąd wyniosła, albo jest w trakcie. LA, Santa Monica, nawet ekskluzywne Palisades przestały być miejscami przyjaznymi do życia, ale nie tylko za sprawą bezdomnych, fentanylowców czy gangusów, ale też przez coraz częstsze kataklizmy (pożary, osuwiska, lawiny błotne). Zwiedzać parki to tak (Yosemite, Sekwoje, Redwood), ale pchać się w paszczę lwa jako biały heteroseksualny mężczyzna to krzyżyk na drogę. Co ciekawe, bo mnie też dosięgnął dysonans poznawczy, miasta najbliżej położone granicy jak San Diego w Kalifornii czy El Paso w Teksasie należą do najbezpieczniejszych w USA. Okazuje się, że mimo niepokojów na granicy i wiecznej narracji my/oni to społeczność meksykańska chce po prostu sobie grzecznie żyć i robić taco i jeść taco, więc wadzą społeczeństwu o wiele mniej niż pigmentododatnie gangi z dalszych terenów. - Ostatnio widziałem/widziałam...