...Prey.
Hmm. Jakby tu zacząć? Postaram się krótko i zwięźle.
W 2007 roku na X360 pojawił się Bioshock. Kto grał, ten wie, jaki to nietuzinkowy był tytuł. Pamiętam, że tej właśnie gry najbardziej zazdrościłem posiadaczom konsoli Billa. Na szczęście rok po premierze na psstore pojawiło się demko Bioshocka. Ściągnąłem. Odpaliłem. Wszedłem do wnętrza latarni i... wyłączyłem. W tym właśnie momencie wiedziałem, że ta Gra ma w sobie to Coś. Styl graficzny, historię, a przede wszystkim klimat. I to Klimat przez największe "K" jakie świat widział. Tak, do dziś pamiętam co czułem zagłębiając się w świat Andrew Ryana...
Ok, wiem, miało być o Prey. No więc tak, gra przywitała mnie wschodem słońca w moim pokoju. Jakieś wiadomości, coś do podniesienia. Na razie bez szału. Na razie.
Nie chcę za dużo pisać o czym jest Prey. Nie chcę też zdradzać nic o gameplay'u. W sumie, to napiszę o tej grze jak najmniej. Dlaczego wspomniałem o Bioshocku? No cóż. W chwili, gdy dowiedziałem się w jaki sposób dostałem się na stację kosmiczną, poczułem dokładnie to samo co we wspomnianej wczesniej latarni. Coś pięknego. Uwielbiam takie momenty w życiu gracza, gdy jakiś tytuł łapie mnie w swoje sidła i nie puszcza aż do napisów końcowych. 32 godziny niesamowitej podróży. Odkrywanie tajemnic i dramatów Talosa 1. Każdy powinien w to zagrać, a już osoby, którym podobał się Bioshock powinni uznać ogranie Prey'a jako obowiązek.
Uff, chwilę ochłonę i wracam w przestrzeń kosmiczną. Po 32 godzinach dalej odczuwam niedosyt. Szczególnie, że