No, zupełnie, jak w FF7. 
 
	 
 
	To gra, do której mam chyba największy sentyment w swoim życiu - otworzyła mi oczy na zupełnie inny gatunek, którego trzymam się do dziś oraz pomogła nauczyć się innego języka. Jakkolwiek różowy nie jest pryzmat okularów, przed który spoglądam na spędzone z FF7 setki godzin i wielokrotne podejścia, to jednak jestem całkowicie świadom, że nie ma tu ani hardkorowego poziomu trudności, ani specjalnej głębi fabularnej. Jest za to masa idiotycznych mini-gierek, pluszak-szpieg z kotem na plecach, który robi z naszych błyskotliwych głównych bohaterów debili oraz kierownik programu kosmicznego, którego potrąca ciężarówka w scenie wyjętej prosto z Benny Hilla, brakuje tylko Yakety Sax na ścieżce dźwiękowej.
 
	 
 
	Niektórzy zdają się nie rozumieć, że jeśli coś lubisz, to znaczy, że musisz być wobec tego czegoś bezkrytyczny.