Skocz do zawartości

Moje wypociny


Rekomendowane odpowiedzi

@KopEr

 

Wielu ludzi ma dobre pomysły na napisanie czegoś ciekawego. Wielu ludzi ma w głowach niesamowite historie i fabuły. Ktoś kilka postów wcześniej pisał, że w dzieciństwie miał bujną wyobraźnię. Większość ludzi (o ile nie wszyscy) jest pomysłowa. Problem w tym, że znaczna część z tego nie nadaje się na powieść. Drugą sprawą jest to, że taka myślowa kreatywność to jakieś 10% sukcesu, bo od przelania myśli na papier oddziela je sztuka. Literatura to umiejętności i talent, dlatego nie każdy jest w stanie ją opanować. Żeby coś się dobrze czytało, to "coś" musi zostać dobrze napisane. Ja wiem, że każdy tutaj pisze "dla siebie" i "jak potrafi", ale to co napisałeś nie nadałoby się na harlequina.

 

Według mnie głównym problemem wszystkich piszących amatorów jest to, że mało czytacie (nie wliczam siebie w grono piszących, dlatego napisałem w formie "Wy"). Poczytaj dobrą literaturę. To nie muszą być szkolne lektury, jest wiele współczesnych powieści, napisanych przez młode talenty i na pewno wybierzesz coś dla siebie. Również zachęcam do odnalezienia jakiegoś autorytetu (może być więcej niż jeden) i przeczytania jego biografii, skąd dowiesz się jak on zaczynał.

 

Co do Twojej pracy (kilka wskazówek, odnośnie błędów, które ja wyłapałem):

Paul, wysoki, młody brunet, siedział zgarbiony przy barze ubrany w lekką skórzaną kurtkę i znoszone jeansy, popijając Martini.

Za dużo elementów chcesz "powciskać" w jedno zdanie, przez co sam sobie robisz pułapki. Tutaj zaburzyłeś chronologię wypowiedzi. Pomieszałeś opis bohatera z opisem sytuacji i wyszły jakieś bzdury. Proponowałbym wersję:

 

Paul, wysoki, młody brunet ubrany w lekką, skórzaną kurtkę i znoszone jeansy. Siedział zgarbiony przy barze popijając martini.

 

(...) popijając Martini. Gorzki smak ginu skrzywił mu wyraźnie twarz.

Nie wspomniałeś, że pił martini z ginem, co znowu sprawia, że zdanie wydaje się wyrwane z kontekstu.

 

Gorzki smak ginu skrzywił mu wyraźnie twarz.

Błąd stylistyczny. Podpowiem:

 

Gorzki smak ginu wyraźnie skrzywił mu twarz.

 

W dodatku słowo "skrzywił" nie brzmi w tym zdaniu najlepiej, bo twarz (w kontekście grymasu) jest raczej "wykrzywiana" (za mało czytasz).

 

(...) twarz. Twarz (...)

Zaraz do tego wrócę.

 

Każdy średnio uważny obserwator zgodziłby się, że to ostatnie zdecydowanie najbardziej.

Przeczytaj to sobie na głos. Nawet w odniesieniu do poprzedniego zdania, brzmi to bardzo źle. Zdanie gubi sens.

 

Dopił drinka, przechylając głowę w tył (...)

Przez ten przecinek zepsułeś chronologię zdania. Bo wygląda na to, że dopił drinka po czym przechylił głowę. Radziłbym również, zapisać jako:

 

Przechylając głowę w tył dopił drinka (...)

 

(...) i odstawił zdecydowanie kieliszek na ladę.

Kolejny błąd stylistyczny. Czytaj czasem te zdania, które napisałeś i zastanów się czy faktycznie brzmi to normalnie. Chociaż całe zdanie zapisałbym inaczej nie używając spójnika.

 

Odetchnął głęboko i przekręcił się na wysokim krześle, rozglądając po obszernej sali.

"Przekręcił się" brzmi w tym kontekście bardzo potocznie. Dobór odpowiednich słów, to już wyższa sztuka, dlatego nie będę polemizował na ten temat.

 

(...) sali. Sali (...)

To jest to, do czego chciałem wrócić. Powtórzenia. Można je stosować, ale trzeba robić to umiejętnie i wiedzieć jaki spełniają cel. Ty najwyraźniej błędnie pokierowałeś się intuicją (bo wydawało Ci się, że tutaj będzie pasowało). Jeżeli powtarzasz jakiś wyraz, to Twoim celem może być: nadanie wypowiedzi patosu, podkreślenie znaczenia powtarzanego słowa, itd. W innym wypadku, to po prostu - powtórzenie.

 

I tak dalej, ale na tym skończę.

 

Niestety nie mam więcej czasu do stracenia ;) Nie jestem polonistą, dlatego na początku zaznaczałem, że to błędy, które udało mi się wyłapać. Na pewno ktoś obeznany w literaturze byłby w stanie więcej Ci pomóc.

 

@Mikes

Prawo do krytyki ma każdy, ale nie polega ono na obrażaniu kogoś. W każdym razie widziałem odnośnik do Twojego bloga kilka postów wcześniej i powiem Ci, że sam wliczasz się w poczet autorów "literackich śmieci".

Edytowane przez MierzejX
  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc temu...

 

Zabawne, ale to wcale nie miało tak się skończyć. O nie, miało być tak jak zawsze… Wiecie jak to jest, kiedy człowiek przyzwyczaja się do pewnych zachowań. Wchodząc pomiędzy innych staramy się być tacy jak oni nawet, jeżeli coś w środku mówi nam, że robimy źle. Ile razy czułem do siebie wstręt za te całą beką, wrzuty i naigrywania się z niego… Wiele, ale szczerze mówiąc nie przejmowałem się tym, grałem swoją rolę. S. to dziwny człowiek. Wysoki chuderlaczek, od zawsze tłamszony przez rodziców. Takich jak on nazywam fantastami. Żyją w swoim własnym, odizolowanym świecie, do którego inni nie mają dostępu, a może po prostu nie chcą mieć. Nie znałem nikogo, kto chciałbym zrozumieć jego świat no może poza M. On to zupełnie inna para butów. Otwarty koleś, którego lubią wszyscy. Uzewnętrznienie wszystkich cech, o których kiedykolwiek marzyliście: bogaty, przystojny, zawsze otoczony dziewczynami, może niezbyt mądry, ale z pewnością niepozbawiony inteligencji. Kiedy się poznali, a raczej spotkali po raz pierwszy, bo nie wiem czy kiedykolwiek jeden z nich zrozumiał drugiego, od razu można było się spodziewać, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Dość tego ględzenia, mam wam opowiedzieć, co wydarzyło się wtedy, tego wieczoru u Ł. Wieczoru, który nie miał się różnić niczym od typowych piątkowych wieczór. Piwo, zioło, rozmowy o głupotach i poker. Oczywiście to ostatnie nie na pieniądze, bo każdy z nas cenił sobie te kilka groszy, które dostawaliśmy od rodziców. Tak, macie rację, jestem obibokiem, śmierdzącym leniem, dla którego każda praca to męczarnia, ale oni też nimi są i wy też, gdzieś tam w głębi. Chcecie mieć święty spokój i móc gnić na swoich kanapach oglądając Taniec z gwiazdami, nie uciekniecie przed tym, nawet pracując w kamieniołomach albo cały dzień wykładając towar w Biedronce. Spotkaliśmy się jak zwykle w podobnym gronie ja, G. , M. , J. , Ł. i oczywiście S. Każdy wiedział, czego może się spodziewać po tym wieczorze. Jutrzejszy dzień zapowiadał się kacem i nieprzyjemnym smakiem w ustach, tym okropnym uczuciem, które odrzuca cię na kilka dni od palenia papierosów. Tylko, że dzisiaj miało być inaczej… Wyczuwało się to jakoś podskórnie, nie wiem czy to z powodu kurewskiego zimna wypełniającego nasze miejsce spotkań- melinę przerobioną na siłownię, w której Ł. nigdy nie potrafił porządnie napalić w piecu centralnym, a może dosięgało nas jakieś przeczucie, ale było inaczej niż zwykle. Sztony zostały rozdane i tak zaczęła się gra.

 

 

Jeśli się spodoba to mogę wrzucić resztę :)

Odnośnik do komentarza

To i ja może coś wrzucę. Jest to fan fiction związany z Potterem.

 

Gunnar siedział w pokoju wspólnym Slytherinu wpatrując się w ścianę. Przez 7 lat spędzonych w Hogwarcie był obiektem drwin i wytykania palcami. Wiedział o tym, lecz nikt nie był w stanie powiedzieć mu tego w oczy. W szkole dosyć szybko rozeszła się wieść, że jest synem mordercy Greybacka. Gunnar starał się za wszelką cenę zapomnieć o swoim rodowodzie, lecz skażona lykantropią krew płynęła w jego żyłach. "Czas udać się na lekcje" pomyślał i wyszedł na korytarz.

- Hej, Greyback dokąd idziesz!? - krzyknął Ślizgon wyłaniający się z cienia. To był Nex, Matthew Nex, syn Szefa Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów Wilhelmiusa Nexa. Gunnar doskoczył do niego i złapał go za gardło, przyciskając do zimnej ściany lochów.

- NIE JESTEM GREYBACK ŚMIECIU! - warknął przystawiając mu różdżkę do twarzy. Nex poczerwieniał.

- Co tu się dzieje? - powiedział Snape, pojawiając się znikąd. - Panie Anderson, proszę w tej chwili puścić pana Nexa! Nie chcemy mieć kłopotów, prawda? - powiedział, patrząc na Gunnara w tajemniczy sposób. Gunnar zwolnił uścisk dłoni. Nex szybko odskoczył od niego, uśmiechając się ironicznie, po czym oddalił się w kierunku Wielkiej Sali. Snape powiedział:

- Chłopcze, wiesz czyim on jest synem? Radzę Ci, trzymaj się od niego z daleka, bo możesz się wplątać w poważne tarapaty! Zrozumiano?

- Tak jest - bąknął Gunnar. Snape udał się w kierunku sali eliksirów, łopocząc szatą, która wyglądała jak skrzydła czarnego żuka.

Gunnar był na siebie wściekły. Nie potrafił się opanować w tak błahej sytuacji. Wiedział przecież, że Nex to szuja, który zasłania się tatusiem, jak tylko może. "Chrzanić go" pomyślał i poszedł w stronę klasy transmutacji. Przy drzwiach Wielkiej Sali zobaczył Blancę, śliczną Ślizgonkę, która mogłaby mieć każdego chłopaka w szkole, ale na jego nieszczęście nie zwracała na niego uwagi. Większość dziewczyn niezbyt przepadała za Gunnarem; było łatwo domyślić się dlaczego. Przed klasą spotkał Draco Malfoya i Ebenezera Hutchinsona, jego najlepszego kumpla.

- Siema! - powiedział.

- Siemanko, Gun - odrzekł Eb. - Rozmawialiśmy z Draco o sposobach na Owutemy. Jakoś musimy je zdać.

- Wiadomo, ale nie przejmowałbym się nimi teraz. Zostało nam jeszcze dużo czasu. - odparł Gunnar.

- Zobaczysz, zleci jak z bicza strzelił... - przerwał na chwilę. - wybaczcie... - po czym udał się w stronę grupki dziewczyn zerkających na niego nieśmiało.

- Ten to ma powodzenie, nie? - rzekł ze śmiechem Eb.

- Ta... - odbąknął Gunnar. - Chodź, McGonagall już jest.

Gunnar wraz z Eb'em i resztą Ślizgonów wtłoczył się niechętnie do klasy.

 

Odnośnik do komentarza

Nie no, wybrałeś sobie tematykę...

 

Wiedział o tym, lecz nikt nie był w stanie powiedzieć mu tego w oczy.

 

Piszesz coś takiego, a potem tamte chłopaki drwią z niego bezpośrednio, nie ma to wiele sensu, dodatkowo jeszcze broni się dość ostro co też całkowicie przeciwstawia się takiej szkolnej ofierze.

 

"Czas udać się na lekcje"

 

Ktokolwiek tak mówi? jakaś sztuczość z tego bije.

 

patrząc na Gunnara w tajemniczy sposób.

 

Jaki to jest tajemniczy? To można rozumieć na 15 sposobow. Słownictwo.

 

Wiedział przecież, że Nex to szuja, który zasłania się tatusiem, jak tylko może.

 

Tu coś nie gra

 

Ślizgonkę, która mogłaby mieć każdego chłopaka w szkole, ale na jego nieszczęście nie zwracała na niego uwagi

 

O BOŻE, nawet rowling w pierwszych tomach nie pisała takich pierdół.

 

Brakuje w tej całosci fabuly, rzuciłeś jakas namiastke która nic nie wnosi, nie ma finału, zakonczenia, niby jakaś akcja ale zupełnie bez konsekwencji

Odnośnik do komentarza

Jest to cząstka opowieści, którą tworzą użytkownicy forum o HP. Każdy ma jakąś postać, którą sam kreuje (w tym przypadku Gunnar) i stara się wpleść ją w opowieść (w tym przypadku są to ogólne perypetie uczniów Slytherinu).

Odnośnik do komentarza
  • 2 lata później...

http://www.eioba.pl/a/4exg/daga

 

Będę wdzięczny jeśli to przeczytacie i wydacie opinię. 

 

przywodzi na myśl utwory Ciorana; w sensie, po tym też mam ochotę się powiesić

 

"Świątynia nie była może duża, lecz wszechobecny przepych nadawał jej pewnej charakterologi" - czego jej nadawał?

 

styl oscyluje między wiejską gwarą, potocyzmami, patosem, turpizmem, a wszystko to niespójne, niezręczne, chwilami niezamierzenie (?) komiczne

 

 

Nie wiem jak długo już skrobiesz do szuflady, ale skrob dalej, dawaj do oceny bardziej doświadczonym (jest wiele tematycznych forów), ucz się na błędach. Będzie lepiej.

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...

http://www.eioba.pl/a/4exg/daga

 

Będę wdzięczny jeśli to przeczytacie i wydacie opinię. 

 

Przeczytalem calosc i bez dwoch zdan zrobiles postepy, patrzac przez pryzmat umieszczanych przez Ciebie materialow na pierwszj stronie tego tematu. Osobiscie wydaje mi sie, ze piszesz nieco za krotkie zdania, czesto jakby sie zatrzymujesz, to przypomina jazde po koleinach, brakuje troche tej plynnosci. Ale ogolnie mi sie podobalo, jest klimatycznie (miejscami nawet bardzo) i szczerze chyba nawet na dluzej zapamietam sobie ten fragment: 

 

A jednak ... wydał ostatni dech. Wypchnął ducha, zwymiotował duszę. Wraz z jego całym mentalnym dorobkiem (...) 80 kilogramowe ciało, krokiem zniknął w ciemności, pozostawiając tylko chwilowe ślady swoje oraz poziomo ułożonego kompana.

 

Ogolnie jak najbardziej na plus, oby tak dalej :).

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza
  • 1 rok później...

A co mi tam, odkopuję. Buszowałem po dysku twardym i natknąłem się na swoje analizy porównawcze poezji, pomyślałem a co mi tam, wrzucę. Nie wiem czy ktokolwiek to przeczyta, ale skoro temat umarł ponad rok temu, to może go wskrzeszę, choćby na chwilę. 
 


 

Czesław Miłosz, O książce

Czesław Miłosz, Ale książki

Każdy artysta, tworząc, nie pozostaje obojętny nie tylko na dzieła innych, z którymi polemizuje bądź zgadza się, ale również tworząc, odpowiada,  relatywizuje, zmienia poglądy, za którymi, z całą pewnością bądź nie, obstawał. Takie zachowanie świadczy o tym, co w nas ludzkie-umiejętności przyznania się do błędu i niekończącego się pragnienia odkrywania, zanurzania się w kulturze i jej dziełach. Oddalone od siebie o tylko lub aż 50 lat dwa utwory Czesława Miłosza są znakomitym przykładem relacji autor- jego dzieła w próbie czasu. W literaturze taki okres czasu nazwalibyśmy co najwyżej skromnym. Czymże jest niecałe 50 lat przy nieraz tysiącach dzielących wielkie dzieła umysłowej spuścizny? Jednak takie podejście w przypadku sztuki jest błędne, ponieważ przekreśla znaczenie małych, dużych zmian, wydarzeń, mogących w kolosalny sposób wpłynąć na sposób postrzegania świata przez człowieka. Wreszcie, dla człowieka te pół wieku to okres moralnego, umysłowego dojrzewania, podczas którego pewne sądy przeszłości zdają się odbarwiać, zmieniać. Zachowanie Miłosza, który odwołał się do swej poezji sprzed wielu lat, nie jest zabiegiem nowym, taki dialog z samym sobą prowadziło wielu artystów, właściwie bez mała każdy, nieważne czy to Kochanowski, Mickiewicz, Nietzsche czy Eco-wszyscy tworzą  swój mikrokosmos, w którym ich poglądy, postawy odmieniają się niczym w kalejdoskopie własnej twórczości.      

Napisany w połowie lat trzydziestych wiersz O książce jest świadectwem niepokoju czasów, w których przyszło żyć autorowi. Sam tytuł brzmi jak początek jakiegoś traktatu, prezentującego filozoficzne podejście do badanego zagadnienia, używając synekdochy autor wywołuje łańcuch skojarzeń z dziełami takimi jak: O obrotach sfer niebieskich, O poprawie Rzeczpospolitej, O przypadkach sławnych mężów. Już na samym początku przeprowadza diagnozę współczesności, jednak co ciekawe, dokonuje tego autor w czasie przeszłym.  Mimo iż używa pierwszoosobowego zaimka liczby mnogiej, w ten sposób utożsamiając się z resztą ludzkości, a może utożsamiając ze sobą resztę ludzkości, przenosi swe rozważania w jakąś odrealnioną przestrzeń, jakby koszmar wojny, wydarzenia na arenie międzynarodowej, wszystko to było tylko tłem, przeszłym, do snutych rozważań. Wyraźnie widoczne jest przeświadczenie o nadciągającym zagrożeniu, słychać je w ‘sucho płonących tygodniach’, pełnego napięcia wyglądaniu przez okna, które podkreśla przysłówek ‘nagle’, jakby na moment ludzie się zapomnieli, by jakiś niespokojny szum, szmer za oknem, przyłapał ich wpatrzonych w niebo, oglądających się za wrogimi maszynami. Miłosz zdaje się deprecjonować rolę sztuki, pyta ‘Gdzież jest miejsce dla ciebie’, znacząc tym samym różnicę pomiędzy nakreślonym przez siebie światem, a wielkimi wartościami przenoszonymi przez sztukę. Gdy pisze o oczekiwaniu ”cudów nieziemskich zjawionych na ziemi” jakby umniejsza życie ludzkie, przez użycie małej litery w słowie „Ziemia”. To nieustanne oczekiwanie na wybuch wojny, podkreślane przez wyliczenia kolejnych czynności, które on i ludzie, których obserwował, wykonywali przypomina bardziej przygotowywanie się do wojny, niż normalne życie. Praca podczas sucho płonących tygodni jawi się jako niesamowity trud i znój, poświęcanie się w imię jakiegoś celu, bliżej niesprecyzowanego, naznaczonego dziwnymi, wrogimi czasami.  

Koszmar i udręka wojny naniosła głębokie piętno na ludzkości, a Miłosz tworzy jednoznaczną paralelę, pisząc ‘sprawdzaliśmy w lustrze, czy na czole piętno wyrosło, na znak, żeśmy już skazani’. Biblijny znak, jakim został naznaczony Kain za popełnione morderstwo miał, niczym grzech pierworodny, objąć całą ludzkość. W tym momencie dochodzimy do takiego punktu rozważań, w którym mógłbym pociągnąć tę interpretację, pisząc w dalszym ciągu o zastosowanych przez Miłosza środkach stylistycznych oraz o jego ocenie roli, jaką ma do spełnienia literatura. Ale już sam tytuł drugiego z utworów artysty, Ale książki, aż się prosi, by potraktować go inaczej, by zastanowić się nad trwałą nicią, łączącą oba te utwory. Druga część O książce w pesymistyczny, rozpoczynająca się od słów: „Gdzież jest miejsce dla ciebie(…)” sposób zakłada, że rola literatury jest skończona. Prognozowana śmierć kultury, a co za tym idzie śmierć wartości, jest bliska nietzscheańskiemu pojęciu Gott ist tott, Bóg umarł.                                                                    

Taka interpretacja zgodna jest z prezentowanymi przez autora treściami,  w których ubolewa, że jego pokolenie, nie zostanie oczarowane metaforycznie ujętym pięknem prozy Conrada, ani poezją Hafiza, czy dziełami Goethego. Gdyby jednak tę drugą część zastąpić wierszem Ale książki ? Okazałoby się, że teksty znakomicie ze sobą współgrają, a idea rozwijana w tym wierszu jest równie dobrze umotywowana jak ta z pierwowzoru. Bowiem mamy do czynienia z czymś, o czym wspominałem na początku tekstu. Każdy artysta dialoguje ze sobą i celowo nie używam słowa monolog, ponieważ te dwa odmienne przecież podejścia są jak dwa różne spojrzenia, prezentowane przez dwie różne osoby. Prowadząc polemikę z utworem sprzed 50 lat, Miłosz jakby dopisuje dalszą część tamtego utworu, świadom, że czas, wydarzenia, nawet przeżyty drugi wielki konflikt zbrojny, zmieniły jego podejście. Nie umocnił się w swej postawie o nieprzystawalności poezji, a szerzej sztuki wobec oblicza głodu, biedy, wojny, ale ‘mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze(…)” książki, idee w nich prezentowane będą trwałe. Co ciekawe, nie ma w tym utworze tego ukrytego między wersami przemyślenia o śmierci Boga. Umacniają mnie w tym ostatnie dwa wersy, w których zawarta jest apoteoza czynnika twórczego, pierwiastka boskiego w sztuce, eufemistycznie określonego jako coś  „dobrze urodzone,/Z ludzi, choć też z jasności, wysokości”.  Śmierć Boga w kulturze, a co za tym idzie, niezdolność do tworzenia wielkich dzieł, ustępuje właśnie temu darowanemu przez ‘jasność, wysokość’ pierwiastkowi geniuszu, który ludziom nie został odebrany.                                                                                

       Ciężar doświadczeń wojennych na wielu artystów wpłynął i określił ich stosunek do sztuki na zawsze. W takich rozważaniach jednak warto, podobnie jak uczynił Miłosz, odczekać nawet i kilkadziesiąt lat, by powtórnie zastanowić się nad rolą sztuki. Jednak mylne byłoby założenie, że deprecjonuje on w O książce rolę literatury. W końcu opisuje ją epitetami: „mądra, spokojna stopie elementów pogodzonych na wieki spojrzeniem artysty”. Jednak ten wers, w połączeniu z zawartą wcześniej oceną wydarzeń na świecie, gdzie bezmiar klęsk i walk przysłonił spojrzenie na to, co bezkresne, nieuchwytne, wielkie, sprawia wrażenie melancholijnej, smutnej prawdy. Świadomość grzechu przeciwko Bogu, a tym samym nawiązanie do pojawiającej się już wcześniej w tej pracy idei Bóg nie żyje potęgowana jest w ostatnich wersach O książce. Niedostępność lauru, jakim przyozdabiani są zwycięzcy to upostaciowienie moralnej porażki ludzkości, jaką dostrzegał Miłosz. Pochłonięci ogłuszającym zgiełkiem metalu, czyli fizycznością, brutalnością XX wieku, ludzie pozostawieni zostali samym sobie.

Da się odczuć, że Miłosz niezwykle głęboko odczuwał wydarzenia lat minionych, które znajdowały odbicie w jego poezji. Nawiązanie do Rewolucji Październikowej jest tego jak najdobitniejszym przykładem. Wydaje się również, że łopot sztandarów, do którego porównany został łopot( a nie szum) liści nie jest zwykłą hiperbolą, ale przypowieścią, przeczuciem, a może przekonaniem o zbliżającym się epokowym zdarzeniu. Niezwykle dramatyczne są słowa „My niespokojni, ślepi i epoce wierni’  które w zasadzie są oksymoronem. W końcu wedle wszelkich pojętych norm wiara, czy to w Boga, w wodza, czy też epokę powinna przynieść spokój. Ludzie są jednak niespokojni, nawet to ślepe posłuszeństwo epoce nie potrafi ukryć ich niepokoju.                                                           

           Różnica w postrzeganiu roli sztuki jest wyczuwalna natychmiastowo, właściwie ten odmienny program artystyczny, bo tak można przecież nazwać pogląd twórcy na tworzoną, przecież również przez niego, kulturę, ale nie da się zaprzeczyć pewnym podobieństwom. Podobnie ocenia rolę człowieka, jako samodzielnego bytu- taki ktoś jest dla Miłosza po prostu kolejnym elementem układu, małym trybikiem, bądź odchodzącym, z bezimienną sławą, co jest oczywistym oksymoronem, bądź dostrzegającym, że jego odejście z tego świata nie zmieni Ziemi: „I nic, żadnego ubytku, dalej dziwowisko” konkluduje Miłosz.               

Te pięćdziesiąt lat zmieniło jego spojrzenie, może to bardziej podeszły wiek, może świadomość przeżycia dwóch ogromnych konfliktów zbrojnych, może wyczuwalny na całym świecie wiatr zmian.Zwraca uwagę wrażliwość słów, jakimi operuje w O książce. Wiersz wręcz kipi od natłoku pojęć, opisujących wojnę, cierpienie. Przypomina na pozór spokojne przed atakiem zwierzę, pełne podskórnego napięcia. Wiadomym jest, że I Wojna Światowa nie rozwiązała wszystkich konfliktów, a zbliżający się, w połowie lat trzydziestych, już namacalny konflikt, stał się przyczynkiem katastroficznych wizji. Stąd takie konstrukcje jak „sine noce” automatycznie nasuwające skojarzenia z sinością, bladością charakterystyczną dla śmierci, ‘stada zeppelinów’, które są niczym innym jak symbolem potęgi nazistowskich Niemiec, czy też w końcu już opisane ‘piętno’ kainowskie. Tę wrażliwość można również dostrzec w Ale książki, w którym personifikuje je, nazywając prawdziwymi istotami. Taki zabieg nasuwa pytanie- jeśli one są prawdziwymi istotami, to kim są ludzie? Na to pytanie autor bezpośrednio odpowiedzi nie udziela, możemy poruszać się tropami, zostawianymi przez niego, ale jednoznacznej odpowiedzi nie uda nam się udzielić. Charakterystyczne będzie również stwierdzenie o trwałości sztuki, jej sile, wobec tego co trwałe i nietrwałe we Wszechświecie, motywowane słowami: „Mimo łun na horyzoncie(…) Jesteśmy- mówiły, nawet kiedy z nich wydzierano karty”.                                                                                  

      Czesław Miłosz prawie pięćdziesiąt lat po wydaniu O książce postanowił jeszcze raz zmierzyć się z tematem roli sztuki, kultury w życiu człowieka. Wysuwa odmienne wnioski, jednocześnie czyni to w sposób artystycznie kapitalny, jakby przedłużając swą wypowiedź z 1934 roku. Mimo odmiennych konkluzji ma się wrażenie, że to nieujawniona strofa, która przeleżała w szufladzie pół wieku, by móc ujrzeć światło dzienne. Zdolność do rozmowy z samym sobą, zmiany poglądów, w tak ważnej światopoglądowo kwestii świadczy o nieustannym rozwoju, pogłębianiu swej wiedzy, pasji przez Miłosza. Jeszcze raz rozważając ten sam temat, już jako poeta o ugruntowanej sławie, nie boi się wejść w polemikę z samym sobą. Miłosz dyskutuje ze sobą i jest w tej dyskusji rzeczowy, jakby obalając argumenty, które sam stworzył.

     Te kilkadziesiąt lat życia, pomiędzy dwoma dziełami bogate były w wydarzenia, zmiany, osobiste przeżycia- Miłosz nie jest poetą obojętnym, nieczułym na otoczenie. Chęć do rozmowy, przemyślenia pewnych zagadnień potwierdza rozmiłowanie Miłosza w filozoficznej kontemplacji rzeczywistości.

PS wybaczcie formatowanie, nie chce mi się poprawiać już, mam nadzieję, że w miarę czytelny jest tekst.

Edytowane przez blazej10
Odnośnik do komentarza
  • 11 miesięcy temu...

Boże, że dopiero teraz przeczytałem ten temat, ciekawe zakończenie dnia xD

Generalnie mogę zapewnić, że ludzie wysyłają czasami gorsze rzeczy - niestety. Widzę też oczywiście elementarne błędy młodych, aspirujących (?) twórców, błędy powielane i obracane z każdej strony. Szkoda, że nie było mnie na forum w czasach aktywności wątku, pewnie włączyłbym się do żywej dyskusji.

edit:
Ale, że Rozi tworzył fanfici do HP to się nie spodziewałem.

Edytowane przez Hendrix
Odnośnik do komentarza

Całkiem zgrabne i z pomysłem - pisanie w innym języku to wysiłek dla prozaika - traci się poczucie rytmu w tekście, fonetykę i gibkość. Z drugiej strony można popaść w zbytnią emfazę i upiększać tekst w niezrozumiały sposób.

Tu jest nieźle - nie mam doświadczeń w redakcji angielskich tekstów i nie podjąłbym się tego - ale kilka uniwersalnych uwag zawsze mogę wystawić: niektóre epitety należałoby wyciąć lub zmodyfikować, cześć zdań skrócić i unikać przysłówków, które mało wnoszą i czasowników opisowych w dialogach - opowiadanie jest dość długie i ciężko będzie mi tutaj podać przykłady - to zresztą praca redakcyjna już.

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza
  • 4 lata później...

Nie będąc okrutnym (bo widziałem znacznie gorsze teksty, łącznie z takimi, które ludzie wysyłali na konkursy) - przeczytaj sobie na głos całe opowiadanie (albo poproś kogoś bliskiego o to) - wsłuchaj się w zbudowane frazy, abstrahując od historii, skup się na tym jak tekst brzmi. 

Niestety, już od samego początku, tekst "nie płynie" - oczywiście wpływa na to niepotrzebna opisowość i lepienie zdań z nadmierną ilością ozdobników/błędy gramatyczne. Rozbiję ci otwierający akapit (triggeruje mnie też, że nie robisz wcięcia akapitowego):

 

Cytat

Leżeli wygodnie. Błogo, bez zmartwień i ważnych obowiązków.


Skup się na słowie "ważnych" - jaką funkcję pełni w tym zdaniu? (abstrahując od gramatyki, sam nie będę poprawiał niczego). Informacja, którą przekazujesz czytelnikowi jest niepotrzebna, jest zapychaczem i to w otwierającej frazie.

 

Cytat

Nic ich nie wyciągało z tego stanu. Nic nagminnego, żaden człowiek, prośba, żadne zobowiązanie. Nawet cel.


Przeczytaj sobie pierwsze dwa zdania, przeczytaj kolejne i zastanów się co chcesz osiągnąć poprzez takie ich rozbicie. Nie chcę też być upierdliwy, ale no: Nic nagminnego? To nie ma sensu w tym zdaniu, żadnego. Nagminny = występujący często/szeroko rozpowszechniony, jeśli nie masz pewności co dane słowo ma znaczyć, spróbuj sobie pomyśleć o synonimach danego słowa, w typ przypadku to będzie np.  powszechny, ogólny, pospolity etc. (dochodzi jeszcze hiperonim: częsty - hiperonim to wyraz nadrzędny, ale to tak na marginesie).
 

Cytat

Jedna świadomość psuła komfort - to co ucieka od dłuższego czasu przez palce prawdopodobnie nie wróci we wspomnieniu, zdjęciu, ulotnej chwili i fleszu deja vu.


Jedna świadomość? W kontekście, w którym chcesz użyć tego słowa, świadomość jest niepoliczalna. I skoro używasz liczebnika, to wyobraź sobie jakby zdanie brzmiało z innymi: dwie świadomości psuły komfort, pięć świadomości psuły komfort itp. - od razu zauważysz, że no hej, coś tu nie gra i nie powinno się to znaleźć w tekście.

Przechodząc do dalszej części zdania - mógłbyś sobie darować - ulotnej chwili, w tym kontekście nie pasuje, ciężko żeby coś wracało w ulotnej chwili, gdyż no, ta z definicji jest ulotna, więc pozycjonując ją obok rzeczy, które utrwalają przeszłość (wspomnienie, zdjęcie), nie wypada to zgrabnie (ale dobrze, że nie użyłeś ulotnych wspomnień, to bardziej triggeruje :V)

 

Cytat

Nie będzie niczego. Nie ma niczego.


Khem, piszesz w zamyśle poważne opowiadanie, wrzucanie tego określenia, które weszło do potocznego języka (zarówno w normalnym użyciu i w formie memów) i posiada konkretną konotację oraz budzi równie konkretne skojarzenia, jest po prostu nietrafione. Nawet jeśli twój zamysł jest inny, to czytelnik zobaczy tam Kononowicza, zamiast twojej myśli. Język to żywy twór, osoba, która stara się pisać, powinna mieć tego świadomość i unikać możliwości skojarzeń, które mogą "przejąć" tekst. Świadoma zabawa z czytelnikiem jest fajna, przypadkowa - nie.

 

Cytat

Obrócił się na drugi bok i spojrzał w pustą ścianę. Wstał, a ona leżała dalej.


To zdanie <głębokie westchnięcie> ma wydźwięk komiczny, szczególnie jak na introdukcję bohaterów (pierwszy raz wiemy, że w tekście jest mężczyzna i kobieta) - kolejny raz powtórzę, to opowiadanie jest w zamyśle poważne - to duży grzech.

Podsumowując, wyobraź sobie sytuację, którą opisujesz: pokój, dwie postacie, leżą spokojnie, wygodnie rozłożeni na łóżku, otuleni swoim błogim stanem(??), mimo świadomości, że to nie potrwa długo. No i kończysz to stwierdzeniem, że koleś obrócił się na bok (może wygodnie nie było jednak), spojrzał w pustą ścianę (po co ta informacja jest przekazana czytelnikowi?), po czym wstał, a ona leżała dalej. Komizm tej sytuacji polega na tym, że starasz się budować pewien konkretny stan emocjonalny pary bohaterów, ale przedstawiasz to w taki sposób, który niweczy cały plan (o zgrozo, kolejny akapit i to olewa, bo przechodzisz do NIEPOTRZEBNEGO opisu domu, w którym się znajdują (oczywiście opis jest najeżony równie niepotrzebnymi przymiotnikami).

To tyle ode mnie. Rady na przyszłość: czytanie, czytanie, czytanie (dużo i zawsze, nie da się dobrze pisać, nie czytając samemu), praca z własnym tekstem (czytanie na głos, wizualizacja scen), praca ze słownikiem (serio, jak nie jesteś pewien znaczenia = słownik). Rytm - pisanie, pisanie jest jak muzyka, tekst powinien mieć własne tempo, własne podziały, to jak budujemy frazy jest ważne, to nie tylko interpunkcja, ale też to co/jak/kiedy chcemy przekazać konkretnymi zdaniami.

Poczytaj Javiera Mariasa i Thomasa Bernharda - absolutni mistrzowie w budowaniu rytmu i frazy, zobacz jak wiele można zrobić z tekstem pod względem rytmiki i akcentowania zdań mimo złożoności (niekończące się zdania Bernharda - to jak ostre staccato wbijające się pod skórę <3) tekstu. Potem przeczytaj Carvera i zobacz ich odwrotność. Minimum środków, maksimum przekazywanych informacji, stosując kolejną analogię muzyczną - jeśli u Mariasa i Benrharda mamy do czynienia z Jazzem/muzyką klasyczną, to Carver jest ambientem.

Edit: W sumie jeszcze jedno dopiszę: w ramach ćwiczeń możesz robić krótkie opowiadania, objętość dwóch-trzech stron - po czym sam redagując, skracaj je o połowę - zawsze (zachowując cały sens tekstu). To pomaga wyrobić dobre nawyki i daje świeże spojrzenie na własny tekst, a wprawa w ograniczaniu się - o ironio - pomaga świadomie "upiększać" go
 

Edytowane przez Hendrix
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
  • 8 miesięcy temu...

@Wiolku

Z grupami literackimi nie pomogę, bo - delikatnie mówiąc - ich nie lubię, rynek na opowiadania jest malutki, zostają czasopisma literackie, zarówno te poważniejsze, akademickie (jak Fraza np.), gatunkowe (Nowa Fantastyka), czy bardziej awangardowe jak Lampa. Ten rynek trzeba śledzić i patrzeć po call for papers (czyli nabór tekstów). Zastrzegam tylko - nadal ilość wysyłanych tekstów jest spora, więc jeśli coś się nie broni/nie pasuje, to ma zerowe szanse na ukazanie się.

Aha, oczywiście ZDECYDOWANA większość miejsc nie zaoferuje pieniędzy za wydrukowany tekst.

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
  • 3 tygodnie później...

Nie, powoli zabierajac sie za Zombie Bobry i od roku decydowania sie czy kupic fretke dotarlo do mnie ze 50 kilometrow ode mnie bylo zagazowamych 17 milionow norek ktore byly zarazone Covidem i to tym silniejszym w dodatku w okolicach moich 34 urodzin, to jakies 17.000 ton norek i ponad 500 duzych kontenerow dla porownania. Mialem wkretke ze moze troche z nich ucieknie bo jak umiera kilkanascie milionow to maja zwiekszona motywacje zeby uciec nawet np. przegryzajac klatki a to zwierzeta ktore ciagnie do ludzi i dzieciaki chetnie by sie z nimi pobawily xD W sumie ostatnie zdanie nie jest prawda z prologu i tyle :D 

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...