Skocz do zawartości

Kmiot

Senior Member
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  1. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    No to najwyraźniej coś na jakimś etapie poszło nie tak z komunikacją, bo nawet ja oglądając tylko i wyłącznie reklamy Nights w Kaczorze Donaldzie widziałem w tym jakąś "latankę". Choć spodziewałem się dodatkowo jakiegoś rodzaju strzelanka do przeciwników, bo jak to latanie bez możliwości anihilacji wroga? Bez sensu. Ale czaję oczekiwania, bo w tamtym wieku platformówki wciąż były istotnymi system sellerami, a ta na pierwszy rzut oka mogła na taką wyglądać. Ze stylistyką to wiadomo, odwieczna kwestia gustu i choć teraz doceniam jej nieco melancholijny urok, to 20/30 lat temu miałem inną wrażliwość, innych przeżyć szukałem w grach, więc paradoksalnie mogła mi się wydawać zbyt dziecinna. Na jej szczęście ograłem ją dopiero będąc starym dziadem.
  2. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    The Deadly Tower of Monsters [PS4] Kojarzycie tytuł? Pewnie nie, bo niewielu kojarzy, a ja tymczasem w ramach przypomnienia wygrzebałem sobie tę grę sprzed prawie dekady i ponownie ją ukończyłem. Była dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem. Gierka to jedna wielka parodia i to w pozytywnym sensie. Reprezentuje opowieść w stylu absolutnie kiczowatych filmów sci-fi, które były domeną lat 60. i 70. poprzedniego wieku. Według wyobrażeń twórców z tamtego okresu czekała nas niezwykle barwna przyszłość. Laserowe pistolety, odrzutowe plecaki, lateksowe stroje (z obowiązkowym akwarium dla złotej rybki w roli hełmu), czekające na odkrycie fantazyjnie barwne planety i niesamowite stwory oraz cywilizacje je zamieszkujące. Okropna tandeta, na którą dzisiaj spoglądamy z uśmiechem oraz sympatią. The Deadly Tower of Monsters jest stylizowana na film, a konkretnie pisząc - na właśnie wydaną na DVD wersję reżyserską dzieła kinowego. Taką - wiecie - z komentarzem twórcy, który w trakcie seansu podzieli się z nami kulisami powstawania filmu. Narrator szybko przechodzi do rzeczy i już w menu głównym zaczyna trajkotać, a potem przez kilka ładnych godzin niezbędnych do ukończenia gry morda mu się praktycznie nie zamyka. Bywa ironiczny, całkiem zresztą zabawny, trochę zadufany w sobie i przekonany o wybitności omawianego filmu. Z przekąsem komentuje manieryzmy głównych aktorów, wyzłośliwia się na cięcia budżetowe, chwilami puszy się z dumy nad jakąś wyjątkowo udaną sceną. A sceny bywają komiczne, również dzięki przesadnej emfazie w grze aktorskiej i napchaniu do opowieści wszystkiego, co tylko się dało. Pomyśl o jakimkolwiek elemencie raypunkowej stylistyki, a jestem pewien, że go znajdziesz w tej grze. Dinozaury, kosmici, przerośnięte insekty, jaszczuroludzie, Planeta Małp, stereotypowo nikczemny imperator, szaleni naukowcy i ich eksperymenty. A wszystko zaprezentowane w scenografii jak z plastiku (bo jest z plastiku, co zdradza reżyser), z odpowiednim filtrem obrazu, animacją poklatkową ogromnych bossów i budżetowymi linkami nad latającymi przeciwnikami. Wspomniałem, że główny bohater nazywa się Dick Starspeed? Adekwatnie i godnie. The Deadly Tower of Monsters to jedna wielka czwarta ściana, którą co chwilę coś rozbija. Reżyser w swojej narracji wciąż niszczy magię ekranu, zdradzając tajniki montażu i wyjaśniając, że np. właśnie znaleziona broń to tak naprawdę golarka, którą spece od rekwizytów przerobili na niosący śmierć pistolet laserowy. A ten morgensztern? Poprzednia ekipa filmowa kręcąca film osadzony w średniowieczu zostawiła, więc warto było wykorzystać. Można prychnąć. I tak piszę sobie o tym, czym ja gra jest, więc może pora na kilka słów o tym, jak się w to gra? Naszym zadaniem jest wspiąć się na tytułową wieżę, a na drodze staną nam dziesiątki przeciwników i przeszkód. Z tymi pierwszymi poradzimy sobie dzięki różnorodnej broni kontaktowej i dystansowej, a z przeszkodami uporamy się za pomocą nowych umiejętności, które wraz z rozwojem fabuły będziemy zdobywać. Mamy tutaj system ulepszania broni, drzewko rozwoju postaci, a w związku z tym znajdźki do odszukania, są też poboczne misje i wyzwania. Nic przełomowego w tej grze nie doświadczysz, to po prostu całkiem miła pętla gameplayowa w zabawnej stylistyce, tak samo ironicznej, co kiczowatej. Twórcy co jakiś czas dorzucają małe urozmaicenia - a to sekwencje swobodnego spadania (i walki w trakcie), a to system strzelania w dół znad krawędzi (niczym odwrócony Galaxian). Gra jest całkiem intensywna, wymaksowanie jej powinno zająć około 5-6 godzin, ale to czas wypchany po brzegi nowymi pomysłami, świeżymi wrogami, głupkowatymi scenami i nieustannym komentarzem reżysera. Ten gada nawet wtedy, gdy zostawimy postać bez ruchu. The Deadly Tower of Monsters wyróżnia się nietuzinkowym pomysłem narracyjnym, bystrym humorem, a z rozgrywki też można łatwo czerpać przyjemność, choć ta oczywiście nie jest przesadnie skomplikowana - taka z przełomu szóstej i siódmej generacji konsol, gdy gry potrafiły dawać rozrywkę na dwa wieczory i wszyscy byli szczęśliwi. Czy polecam? Tak. Ja tę grę uwielbiam. Niezwykle mnie urzekła już za pierwszym razem, a przy replayu tylko utwierdziła w przekonaniu, że warto ją szerzej rozreklamować. Sheepo [Switch] Mała, zwięzła metroidvania na dwa wieczory. Pokierujemy… nie wiem co to jest za stworzenie. Wygląda trochę jak ogolona owca, wyposażona jedynie w tylne/dolne odnóża. Ale co najistotniejsze - steruje się tym zaskakująco przyjemnie i responsywnie. Tym, co jest kluczowe w Sheepo, to umiejętność bohatera, dzięki której potrafi on na chwilę przejmować ciała innych stworzeń i przeciwników. Rzecz jasna nie otrzymamy pełni możliwości od razu, bo przecież na tym polega rozwój postaci w gatunku, że zyskuje on kolejne skille stopniowo. Będzie tych stworzeń i umiejętności raptem garść, w każdym żyjątku możemy przebywać jedynie kilka sekund, więc pola manewru nie ma wielkiego i zwykle wszystko odbywa się na przestrzeni danego ekranu czy lokacji. Dążę do tego, że raczej się nie zgubicie, bo eksploracja nie przytłacza i jest instynktowna, a stworzonka do wcielenia się rozmieszczono na mapie strategicznie. Pięć godzin zajęło mi uzyskanie 100% (a tak dokładnie to 105%, bo najwyraźniej jestem zajebisty) i w zasadzie nie ma o czym więcej się tutaj rozpisywać. Oprawa wystarczająco ładna i urocza (niektóre stworzonka brzmią i wyglądają pociesznie), kolorystyka może się podobać i Sheepo ma nawet jakąś łatwą do uchwycenia, specyficzną atmosferę. To raczej bezstresowa rozrywka, choć zdarzają się walki z bossami, ale koniec końców to tylko miłe urozmaicenie, a nie coś, co powstrzyma progres gracza. Sympatyczne gówienko na jeden, dwa wieczory. Nights Into Dreams [PS3] Ta gra zawsze wydawała mi się nieosiągalna. Pojawiała się w reklamach na łamach Kaczora Donalda czy innych komiksach, które wtedy pochłaniałem nałogowo. Wryła się przez to w moją pamięć bardzo mocno. Ale Sega Saturn nigdy nie była obiektem moich westchnień, pomijając już fakt, że była też poza zasięgiem moich skromnych możliwości finansowych. A że rodzice również dość opornie podchodzili do prezentowania mi tego rodzaju zabawek, to jeśli już nadarzyła się jakaś specjalna okazja, wolałem ich prosić o Pegasusa czy pierwsze PlayStation, bo to mieli wszyscy na osiedlu i wymieniali się grami. A ja co bym zrobił z taką Segą Saturn? To byłby mało praktyczny wybór. Niemniej to właśnie Nights Into Dreams nieodłącznie kojarzy mi się z tą konsolą, nawet bardziej niż Sonic, bo w Nights przynajmniej miałem ochotę zagrać. No ale właśnie. Wydawała się nieuchwytna. Lata temu pogodziłem się, że już w nią nie zagram. Nie dlatego, że nie miałem takich legalnych możliwości (bo gra ma swoje porty na PC czy X360/PS3), ale dlatego, że wypadła z orbity moich zainteresowań, wypchana przez dziesiątki, setki innych tytułów, które chciałem ograć bardziej. Ale tak się złożyło, że kupiłem czasopismo Sega Saturn Extreme, natrafiłem na recenzję Nights Into Dreams i nostalgiczne wspomnienia eksplodowały. Pomyślałem, że teraz albo nigdy, kupiłem wersję na PS3 i zacząłem grać. Port jest dostosowany do ery telewizorów HD, choć dla purystów w menu głównym dostępna jest również wersja retro-klasyczna. Z racji, że w oryginał nigdy nie grałem, to strategicznie pominę kwestię porównań, by nie wystawiać się na śmieszność. Klasycznego trybu też na dłuższą metę w sumie nawet nie odpalałem, bo z mojej perspektywy odświeżony wariant gry jest po prostu milszy w użytkowaniu. Nie wiem czy nowa wersja coś zepsuła czy drastycznie zmieniła. Nie napotkałem się też na opinie, które wytykają wersji HD jakiekolwiek braki, więc wspaniałomyślnie zakładam, że wszystko z nią w porządku. Zagrajmy więc. Nie będzie żadnym zaskoczeniem, że gra Segi ma mocny vibe automatowy. Na start wybieramy chłopca lub dziewczynkę (Elliot i Claris), co ma znaczenie o tyle, że każda postać dysponuje trzema własnymi poziomami, co w sumie daje nam sześć różnorodnych leveli. Na początku dostępne są tylko dwa (po jednym dla każdej postaci), a kolejne możemy odblokować tylko w przypadku, gdy zaliczymy wcześniejsze. Na koniec jest jeszcze jeden - siódmy - poziom, taki sam dla Elliota i Claris. Prowadzi on do zakończenia gry, ale aby nas do niego dopuszczono musimy na wcześniejszych levelach uzyskać ocenę minimum C (w skali A-E). Co przy okazji nie jest jakimś specjalnie wymagającym dokonaniem, więc zwykle wystarcza kilka prób na poziom. Tym się objawia automatowa natura gry. Powtarzamy te same poziomy tyle razy, aż będziemy zadowoleni z wyniku, bądź się nimi po prostu znudzimy. Zasad zaliczenia levelu nie zamierzam tutaj zbyt szczegółowo wyłuszczać, wystarczy napisać, że wymagają one zapoznania się z rozkładem elementów, które musimy kolekcjonować (orby), by otworzyć “wyjście” i nauczyć się to optymalizować tak, by w międzyczasie uzbierać też dużo bonusowych punktów ze zbierania innych, opcjonalnych śmieci. Limit czasowy na każdym poziomie jest o tyle istotny, że nie powinniśmy go przekraczać, ale jednocześnie jak najlepiej wykorzystać każdą sekundę. Na koniec każdego levelu czeka nas też walka z bossem, tutaj z kolei kluczem jest szybkość z jaką się z przeciwnikiem rozprawimy, bo od tego zależy nasz mnożnik punktowy. A punkty są wszystkim. Tym bardziej, że znając grę możemy wszystkie siedem poziomów ukończyć w pewnie mniej niż godzinę. Pisałem już coś o erkejdowej duszy? To wszystko powyżej nie brzmi wyróżniająco się. Robiliśmy to już w setkach gier. Nights Into Dreams przyciąga uwagę specyficzną prezencją, atmosferą i… no, rozgrywką. Sedno zabawy polega na dość swobodnym lataniu tytułowym/tytułową Nights, które było niebinarne, zanim to stało się modne i zarazem nieco irytujące. Choć poziomy wykreowano w pełnym 3D, to w trakcie zabawy poruszamy się po nich w jednej płaszczyźnie, określonej warstwie 2,5D. Najczęściej oznacza to, że możemy lecieć w prawo i lewo, na różnych pułapach, ale w głąb poziomu już się podążymy. Znamy to z platformówek 2,5D. Poziomy zapętlają się w formie walca, więc podążając nieustannie w prawo ostatecznie dolecimy ponownie do startu i rozpoczniemy kolejne okrążenie. Rzecz jasna levele czasami starają się urozmaicić rozgrywkę, zmieniają rzut kamery, a to kierując się za nasze plecy, a to proponując ujęcie z lotu ptaka, ale każdy fragment poziomu ma z góry ustaloną perspektywę, co czasami drażni, gdy nie możemy zebrać znajdującego się metr dalej świecidełka, bo należy ono już do innej warstwy 2,5D. To w zasadzie mój jedyny poważny zarzut w kierunku gry. Wymuszony rzut kamery i jej praca potrafią być kołujące, generując niepotrzebny chaos. Boli szczególnie, gdy próbujesz szybko rozjebać bossa, a gra się upiera by ci to utrudnić całkowicie niepraktyczną perspektywą. Rzecz w tym, że ja tutaj mogę jeszcze przez godzinę próbować opisać doznania płynące z rozgrywki w Nights Into Dreams, ale prawda jest taka, że jak zwykle to trzeba poczuć na własnej skórze i kontrolerze. Bo choć gra wymaga chwili wprawy i zapoznania się z zasadami, to w zamian oferuje całkiem satysfakcjonujący flow z poruszania się, niezwykle barwne (ale chwilami też mroczne, bo pośród snów zdarzają się koszmary), oniryczne poziomy, oprawę przyjemnie pieszczącą oczy (biorąc pod uwagę rocznik oryginału) i całkiem udaną muzykę, gdzie już utwór z ekranu tytułowego “robi” co do niego należy. Fruwanie po poziomach ma ten rozluźniający pierwiastek, optymalizowanie przelotów i wykręcanie coraz lepszych wyników wciągnęło nawet mnie, choć zwykle raczej stronię od tego typu rozgrywki opartej na powtarzalności i biciu rekordów punktowych. Z Nights Into Dreams spędziłem przeszło 5 godzin, choć realnie zawartości jest tam na połowę z tego. To z mojej perspektywy już o czymś świadczy. To fajna, choć mocno specyficzna gierka, z którą warto się zapoznać, bo mam wrażenie, że symbolizuje jakąś epokę branży i mogła powstać tylko wtedy.
  3. Tak w oczekiwaniu na nowy numer PE przeglądam zaległe (aczkolwiek najnowsze) CDA i nie zgadniecie o czym piszą.
  4. Żeby daleko nie szukać, omawiane w numerze Miami Vice też chyba kojarzy się z latami 90., bo wtedy większość z nas miała okazję serial oglądać. Zachłysnąć się szło. Ale i tak wolisz nabyć piwo. Chyba nie tylko ja jestem lepszy w kupowaniu gier, niż w ich ogrywaniu. Ale robię co mogę. Dzisiaj ukończyłem DS2 i nie kupiłem żadnej nowej gry, więc bilans na plus. Ograłem jedynkę, więc i tak już zrobiłem dla Imperatora więcej, niż miliony innych laików. Ale spokojnie, na dwójkę też przyjdzie czas. Podobno robią trójkę, więc może zgodnie z tradycją ogram dwójkę przed premierą trójki? W idealnym świecie dałoby się to regularnie godzić i wrzucać co miesiąc godnie się prezentujące anime jakoś powiązane z branżą. Z drugiej strony nie ma co się sztywno ograniczać i warto prezentować po prostu dobre, niebanalne, wyróżniające się anime. Ja po prostu w kąciku preferuję anime związane z grami (nawet jeśli przeciętne), ale inne dobre też zdzierżę. Unikać tylko przeciętniaków spoza branży gier. Cóż, pisanie tego nie jest moim priorytetem w życiu, a życie płata figle większe niż Kojima graczom, więc jeśli na pewnym etapie będę zmuszony wybierać, to recenzję numeru trzeba będzie zawiesić, albo skrócić. Póki co nie mam żadnych wymówek zdrowotnych czy rodzinnych, więc piszę w wolnej chwili, no. A mówią, że aktywiści nie potrafią robić gier.
  5. Nie no, wystarczy mi to, co mam, bo i tak licząc te wszystkie specjale i inne zajęcia nie mam czasu czytać starych numerów, a co dopiero je opisywać. PE zawsze było moim faworytem, a czytałem praktycznie każde czasopismo konsolowe. Myślę, że Roger bardzo fajnie wyważył balans między luzem, a ciężkim butem profesjonalizmu, który w mojej opinii niekoniecznie dobrze współgra z tego typu hobby. To nie przypadek, że akurat z Rogerem za sterami pismo przetrwało niejedno zawirowanie i jakby zamierzało nigdy nie upaść, choć wszyscy wiemy, że kiedyś musi. Mam wrażenie, że dużo profesjonalizmu to do PE wniósł Perez, choć nie jest to typ profesjonalizmu pod krawatem. Jest za to transparentność przekazu, natychmiastowy kontakt, żelazne terminy, czujność, gotowość do reakcji gdy zajdzie taka potrzeba, a i z chłopem pożartować można. Mam nadzieję, że cała ta fucha nie przysparza mu zbyt wielu stresów, ale wierzę też, że w razie jakiejkolwiek wpadki wszystko da się odkręcić przy odrobinie dobrej woli, a tej Perezowi nie brakuje. CDA czytam w sumie od kilku grubych lat, jeszcze jak było miesięcznikiem (a raczej czterotygodnikiem, hehe), ale intymniejszej relacji między nami nigdy nie było. Ot, czasopismo, które wypełniało mi czas między kolejnymi numerami PE (w sumie nic się nie zmieniło). Potem kwartalnik, wielu autorów gdy tylko nadarzyła się okazja uciekło do Sieci (YT, cdaction.pl) , a na papierze została mała grupka, którą od miesięcy w publicystyce muszą rotacyjnie wspierać najemnicy, o których kompletnie nic nie wiem, są mi obojętni. Tak jak wspomniałeś - pisać potrafią, zrecenzować grę obszernie i rzetelnie też im się regularnie udaje, ale chwilami mocno czuć, że to wszystko prze naprzód dzięki sile i rozpędowi marki. Nostalgiczni konsolowcy nadal wspierają PE, nostalgiczni pecetowcy nie pozwalają CDA umrzeć. Koniec końców obie redakcje piszą o grach, a ja lubię o grach czytać na papierze, więc staram się takie inicjatywy wspierać. W piśmie tego nie ma (no dobra, Smuggler chwilami wciąż nabzdyczony w listach, ale ten dział w sumie rzadko czytam). A CDA w wydaniu online? Unikam, nie wchodzę, nie czytam, nie klikam, ale dochodzą mnie słuchy, że różnie z tym przyjmowaniem krytyki u nich bywało. Generalnie tak jak piszę, można wspierać papier, czytać dla zabicia czasu, albo z czystej ciekawości, bo często są to solidne, wyselekcjonowane teksty, a aspekty online uprzejmie ignorować. Piszę w sumie na bieżąco. Aktualnie pewnie z 80% treści powstaje na telefonie, w czasie dojazdu do pracy, chwilach oczekiwania na coś, czasem na przerwie w pracy, a czasem zamiast niej. Tak jak piszesz - to dość czasochłonne zajęcie, ale rozłożone na dwa tygodnie lektury pisma to jakoś się rozmywa i aż tak tego nie odczuwam. Rano czytam jakąś recenzję, pięć recenzji, albo publicystykę, a potem w wolnych chwilach dnia mogę naklikać parę zdań, póki lektura w głowie świeża. A przed deadline'em siadam przy laptopie i "redaguję" całość, rozbudowuję myśli, dodaję luźne spostrzeżenia i ewentualnie poruszam zagadnienia, których na bieżąco nie było okazji albo czasu przelać na edytor tekstu. Spokojnie, nadal jesteś na plusie. Jedna wpadka nie powinna przekreślać wszystkich zasług. Jestem łaskawym sędzią. @Ural Dziękuję za wyjaśnienie. Nie wiedziałem, że to jeden z tych "projektów pasji pojedynczego autora" (wciąż upieram się, że było ich już tyle, aby zasłużyły na obszerną publicystykę, a nawet cały cykl tekstów). Sojer to sugerował, ale chyba niewystarczająco jasno, bo założyłem, że byłeś jednym z autorów, a nie jedynym autorem. Nie przejmuj się, Nintendo do tej pory nie zrobiło polskiego języka w Switchach i nie daje polskich napisów w swoich grach, a jest tam więcej autorów. @Konsolite nie zauważyłem Twojego posta (nowa strona), jutro przeczytam i się ewentualnie odniosę, bo idę lulu.
  6. Chłopaki, w tym miesiącu "recenzji numeru" nie będzie. Cześć. Uspokoiło się nieco w temacie, to chyba znak dla mnie, bym przyszedł i zgodnie z tradycją naklepał te tysiące znaków, które przeczyta może 5 osób. Niełatwe jest życie, ale wszyscy mamy swoje lata i doskonale to wiemy. Okładkę dostałem czerwoną, ale w sumie było mi to obojętne, bo obie są ok. O tytuł Okładki Roku nie powalczą (chyba że Cronos okaże się bangerem ponad oczekiwania, ale nawet wtedy pewnie nie), jednak wstydu nie przynoszą. Zawsze wolę okładki “aktualne”, czyli odpowiadające jakieś premierze zamiast zapowiedzi gry, no ale to nie kwestia moich preferencji. W każdym razie przez ostatni rok dużo się w kwestii estetyki okładek poprawiło i rzadko się zdarza krytyka, co powinno cieszyć. A co na papierze w środku? Co nowego tym razem się nam rozrosło. E3 wróć. To nie jest świat dla E3, które znaliśmy. Obecnie widząc zapowiedź jakiejś wcześniej nieujawnionej gry zazwyczaj po prostu zastanawiamy się “jakim cudem to nie wyciekło?”. Insajderzy, leaki, ale też rozciągnięcie czasu dewelopingu, przez co najzwyczajniej brakuje bomb do zaprezentowania co roku (najbardziej rozgrzewające graczy studia nie wyrabiają już normy jednego tytułu na 2-3 lata) i trzeba ramówkę zapychać zapowiedziami gier, które wyjdą za pięć lat. Grudniowe The Game Awards nadal wydaje się najbardziej “prestiżowym” momentem na zapowiedź (i zgaduję, że najdroższym marketingowo), ale najwięksi wydawcy i tak sami sobie rzepkę skrobią kilka razy w roku wrzucając mniejsze showcase’y, State of Playe i inne Directy. Większa kontrola nad materiałami (leaki), mniej wydatków, własne warunki co do terminów. Oni z tego już nie zrezygnują. Mouse P.I. Troy Baker napierdala te dublaże z taką częstotliwością, że sam chyba pokrywa 20% zapotrzebowania w branży. Chłop jest niesamowity w swojej robocie (Indy!), ale dochodzimy chyba do momentu, w którym jego nazwisko na liście na nikim nie robi większego wrażenia. Nie to co nasz Boguś Linda. Cytat numeru. Microsoft ma kluczowy na rynku komfort: skarbiec praktycznie bez dna. Jednak patrząc na kolejne zwolnienia (już po wydrukowaniu numeru doszły nowe wieści o “restrukturyzacji”) i anulowane tytuły (Perfect Dark, Everwild) można się zastanawiać ile jeszcze kasy tam się przepala (2k pracowników zarządzających Candy Crush, wow). Nic więc dziwnego, że MS szuka sposobów na uproszczenie struktur i oszczędności, nawet jeśli wymaga to drastycznych kroków. Nowa konsola na tle wszystkich tych wieloletnich inwestycji w gry, które potem i tak anulują nie jest aż tak szalonym pomysłem, bo mimo wszystko aż takich strat raczej nie przyniesie (według moich danych z dupy). The Expanse. U nas w serialu i książkach funkcjonuje określenie Pasiarza, więc pisanie “Belter” może być dla wielu czytelników nieintuicyjne. Ohayo Nippon. Najbliższe miesiące przyniosą prawdę. Przekonamy się czy Mario Kart World wygryzie MK8 Deluxe z listy najlepiej sprzedających się gier w Japonii, czy już do końca świata na liście będą obecne obie gry jednocześnie? Choć patrząc na opinie graczy niezadowolonych z formuły trybów w MKW wcale nie zdziwię się, że wielu zechce wracać do MK8D i gra nadal będzie się sprzedawać. Generalnie ciekawy dział w tym miesiącu. News o FF9 taki trochę meh, ale reszta nadrabia. Ze szczególnym zaciekawieniem przeczytałem wątek zapowiedzi RE9 przez pryzmat japońskiego internetu. Całkiem sympatyczne. Dobre, bo polskie. Należy uściślić, że Outriders to TPS, nie FPS. Gdyby komuś umknęło, to za żarty w konsolometrach aktualnie odpowiada Roger. Ciekawe czy było tak zawsze, czy rysownik akurat cierpi na brak weny? Switch 2 szczerym okiem zgRedów. Majk: “Czy faktycznie mamy do czynienia z pełnoprawnym następcą, czy może jedynie wersją Pro jedynki?” Myślałem, że już to dawno ustaliliśmy, więc po co takie głupie pytania? W związku z tym początek tekstu mało zachęcający, bo sugeruje, że będziemy po raz kolejny wałkować to samo, ale na szczęście potem jest już tylko lepiej. Majk krótko i zwięźle wylicza co nie do końca zagrało i skupia się na krytyce, bo marketingowego bełkotu i obietnic to już się naczytaliśmy przez ostatnie miesiące. Generalnie Nintendo cięło koszta gdzie tylko mogło i wybierało najtańsze opcje (ekran, analogi) i trochę brakuje tutaj jakości zaoferowanych technologii. Przynajmniej materiały (plastik) użyte w produkcji wydają się ok. No i w kilka tygodni po premierze wychodzą jakieś mało ciekawe spostrzeżenia na temat ekranu (ponoć wolny, w niektórych grach pojawia się ghosting), ale jak to mawiał Witek w Poranku Kojota: “Mój jest chyba w porządku”. Co nie zmienia faktu, że podobnie jak Piechocie, trudno mi się rozstać z OLEDem i i gry z pierwszego Switcha często po prostu odpalam na pierwszym Switchu. Zabłocki trochę zbyt optymistyczny jak na mój gust (wspomniany ekran dodaje jedno, ale jednocześnie zabiera coś innego, więc daleki jestem od zachwytów), ale kto broni się jarać. No i Nintendo jest otwarte na deweloperów third party już od lat, tylko tym deweloperom niekoniecznie w smak cofanie się technologiczne, więc pod tym względem będzie powtórka ze Switcha 1 (jak się uprą, to wydadzą port, ale będzie odstawał od PS5/XSX). Wiązanie nadziei z grami multiplatformowymi przy zakupie Switcha 2 to pokaz naiwności, bo to będzie najgorsza platforma do ich ogrywania (nie licząc niewymagających indyków). Daleko nie trzeba szukać, bo już na następnej stronie mamy nadchodzącego Bonda i już jestem ciekawy jego jakości na konsoli Nintendo. Switcha 2 kupuje się dla ekskluziwów, ewentualnie mniejszych multiplatformowych tytułów, którym będzie odpowiadała natura handhelda. Przykład? Switche są według mnie najlepszymi konsolami do ogrywania takiego Balatro (ekran dotykowy!). Konsolite uszczypliwy dla każdej strony z tym “lepszy upgrade niż PS5 Pro”. Ale fakt - Nintendo przynajmniej port na kartridże zostawiło i nie trzeba go dokupować osobno. Jednocześnie chciałbym zauważyć, że spodziewałem się nieco więcej tych opinii od Zgredów, ale widać, że zajawka na nową konsolę wielu redaktorów ominęła łukiem. Nie mogę ich specjalnie winić. 007 First Light. My tu gadu gadu, a Grucha po cichu przemyca pojedyncze materiały. I nawet bezczelny się pod nimi podpisuje. Jestem zaniepokojony, choć żadnego dyskomfortu podczas lektury nie odczułem. Dziwne... A co do gry: co to za dzieciak z dość irytującą mordą? Resident Evil 9. Szanuję Capcom za nieodległą datę ukazania się gry. Premiera za nieco ponad pół roku od pierwszej zapowiedzi to konkretne postawienie sprawy i naprawdę rzadki ruch wśród dużych wydawców. Ech, trzeba w końcu ukończyć tego RE Village… Cronos: The New Dawn. Tak jak Komodo stwierdził: Bloobery potrafią w kreację nastroju, bo już wielokrotnie to udowadniali. O to jestem wyjątkowo spokojny. Jeśli tylko tę atmosferę uda im się obudować solidnym gameplayem, to mi już wystarczy. Nie wymagam przełomów czy wymyślania koła na nowo, ale soczyste i satysfakcjonujące strzelanie to mus. Rzecz jasna po Silent Hill 2 Remake mają u mnie na tyle duży kredyt, że myślę o zakupie gry na samą premierę. I nie czuję potrzeby oglądania nowych trailerów czy fragmentów rozgrywki, planuję wejść w ciemno, a tekst Komoda (plus zgrabny wywiad) tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzają. No i mechanika scalania się przeciwników brzmi świeżo, więc tym bardziej jestem ciekaw efektów. Tak czy srak cały show skradło ogłoszenie o powstawaniu Silent Hill Remake, a ja w wyobraźni już słyszę te pierwsze nuty intra i mam gęsią skórkę. Borderlands 4. Jak na mój gust trochę za dużo opowieści z wyprawy. Lubię takie wtręty czy wstępy, są bardzo swojskie, ale tutaj brakuje nieco balansu. Wrażenia z gry to max jedna strona. Druga to opowieść o monachijskich taksówkarzach i art na pół strony. Wiedźmin 4. Kovir. No i nie podobacie mi się. Dla mnie to takie szukanie w popielniczce pełnej petów tego największego, z którego da się wycisnąć jeszcze parę machów i przy okazji jakiś tekst o Wiedźminie. Odmawiam oceny tego artykułu. Grabarczyk gada do mnie w swoich tekstach czułe słówka, a potem wbija mi nóż w plecy. Wywiad z Cockle’em. Nie lubię wywiadów, ale było ok. Trochę niuansów zza kulis voice actingu da się z tego wyłuskać, a poza tym to wszystko brzmi jak luźna rozmowa bez marketingowca z elektrycznym pastuchem za plecami. YouTube. Niesamowita baza wszystkiego, choć oczywiście powoli zżerana przez chytrość i zachłanność właścicieli, a oglądanie tam czegokolwiek bez wykupionego Premium czy włączonego blokera reklam to katorga (szczególnie przez oficjalne apki na TV). YouTube dla mnie to aktualnie przede wszystkim eseje growe. Wszelkie analizy fabularne, smaczki, które pominąłem, pomaga też poukładać wątki, które nie do końca zrozumiałem. Wielokrotnie przedłużałem sobie przygodę z grą poprzez materiały na YT. Armored Core 6? 45 godzin gry, plus kilkanaście kolejnych spędzonych na poznawaniu smaczków (w tym ponad pięciogodzinny esej fabularny od Vaatiego…). Outer Wilds? YT pełny jest materiałów oddających hołd tej grze, niektóre z nich są niezwykle emocjonalne. Aktualnie rzecz jasna przeżywam podobną fazę fascynacji Blue Prince’em, więc wiele analiz wciąż przede mną. Jednocześnie nauczony doświadczeniem unikam wszelkich trailerów przed premierą oczekiwanej gry, bo wiem, że zaraz algorytm zacznie mi podrzucać spoilery (publikujący kretyni nie zważają na innych i pchają finałowych bossów w tytułach, plus miniaturkach). A tekst? Nie jest to tematyka, która mnie porywa i wrzuca wypieki na mordę podczas lektury, ale Kochańca od wielu numerów czyta się na tyle przyjemnie, że nie znajduję powodów do narzekań (poza wspomnianą już wpadką z 1,65 milionami dolarów, dodatkowo wypchaną na pierwszy plan, żeby wszyscy zauważyli). Hyde park. W tym miesiącu rubryka nie pachnie aż tak szpitalem, ale wciąż lekko czuć środkami dezynfekującymi. Rogerowi i Adamowi z tego miejsca życzę przede wszystkim zdrowia. Adamus dołącza do grona zachwyconych Ekspedycją 33, co zupełnie mnie nie dziwi, bo nieco poznałem już jego wrażliwość. Ciekawe jest też pytanie miesiąca. Ulubione seriale lat 90. to według Zgredów Miasteczko Twin Peaks, Z Archiwum X i parę innych klasyków (Herkules!). Ale lista rozciąga się też na serie z lat 80. czy 2000. Konsolite to w ogóle wrzucił takie wynalazki, że chyba tylko on to oglądał. Poza tym nikt nie zaproponował MacGyvera, więc widać, że nie macie pojęcia o czym piszecie i nie zamierzam z wami nawet dyskutować. Elo. Headshot. Konsolite. Wishlista to chyba zapewnia lepszą widoczność w algorytmach Steama, więc pewnie ma sens dla twórcy, choć możliwe, że tylko na Steamie. Dla użytkownika to tylko kwestia wygody w przyglądaniu promocji. A CDPR? Mają tę zaletę, że swoich gier nie porzucają, choć można się spodziewać, że będą mieli problem z dowiezieniem Wiedźmina 4 na premierę i znowu skończy się na 2-3 letnim łataniu, dodawaniu mechanik, usprawnianiu obsługi. Inwestorzy już pewnie znacząco pukają palcem w szybkę zegarka. Koso. Tekst można było równie dobrze wrzucić do materiału o Switchu 2. Recenzje. Mario Kart World. W ramce informacja, że gra “działa ultrapłynnie”, a w minusach “spadki animacji”. Więc jak będzie? W treści nie znalazłem uściślenia, w ogóle Adam bardzo skąpy w temacie technikaliów. No i te mapy tras na screenach mówią wiele na temat umiejętności niezbędnych do rywalizacji. Trzeba umieć trzymać gaz i zdać się na RNG z dopałkami. Kupiłem Switcha 2 w bundlu z Mario Kart World (bo tylko takie modele mieli na półce w sklepie) i nawet nie pokusiłem się by grę w ogóle odpalić, więc… no. Yakuza 0. Rozbraja mnie pudełko z grą w tle recenzji. Naprawdę nie było lepszego materiału graficznego na podkład? I jeszcze ta adnotacja CARTE CLE DE JEU, fujka. Welcome Tour. Nazywanie Astro Bota “czymś podobnym” to obelga dla darmowej platformówki Team Asobi. Z innej strony: Welcome Tour to cena czteropaku piwa, więc nie wiem czy jest sens się o to szarpać. Cyberpunk 2077. Ja to tylko chciałem zaznaczyć, że ukłony dla CDPR za fakt, że wrzucili całą grę na kartridż, zamiast sprzedawać na nim licencję na możliwość ściągnięcia cyfry (Game Card). Obawiam się, że ta druga opcja będzie preferowaną przez twórców metodą, bo to już trochę widać, więc tym bardziej trzeba doceniać. Inna sprawa, że cena jak za 5 letnią grę to wciąż za wysoki pułap, no ale CDPR weszło między nintendowskie wrony, to musi krakać jak one. Na każdej innej platformie stacjonarnej kupisz tę grę o połowę taniej (albo dostaniesz w abonamencie) i ograsz w lepszej jakości. A opcja handheld? Fanaberia, ewentualnie faktyczny brak innej możliwości. Zeldy na Switcha 2. To żadna herezja uważać BotW za grę lepszą. Powiem nawet, że to objaw dobrego gustu i godności gracza. Obie są piękne, ale to BotW oferował przełom, do którego TotK tylko dodawał rzeczy. Uprzejmym, acz wymownym milczeniem pomine też fakt, że odpowiednio 8 i 2 letnia gra kosztuje 330 zł każda. Fast Fusion. Mocno rozczarowuje pod względem trybów gry i nie mam wiele motywacji, by grindować kolejne zawody, aby w nagrodę odblokować… następne zawody do grindowania. No, ale to kosztuje tylko 60 zł, więc za tę kwotę to trudno i raczej nie wypada narzekać. Fajna gierka do popykania. Death Stranding 2. Odczuwam podobny ból co Komodo. Widząc pierwsze zapowiedzi gry ostatnim czego bym się spodziewał to bezpieczny sequel. Nawet tytuł wtedy nie był podawany w pełni, gra figurowała jako DS2, co już wzbudziło podejrzenia. Nauczony tym, że każdy MGS od Kojimy oferował jakieś istotne twisty i żadnego nie można było nazwać “bezpiecznym sequelem” oczekiwałem nieoczekiwanego. Dzisiaj mam w Death Stranding 2 112 godzin, zbliżam się do zakończenia (tak, gram powoli, bo nikt i nic mnie nie goni) i już nie spodziewam się żadnych przełomów. To gra wciąż tak samo dobra i angażująca jak pierwsze Death Stranding, gdzieniegdzie usprawniona i rozbudowana, ale rzecz jasna całkowicie pozbawiona tamtej świeżości, odwagi, niecodziennych rozwiązań. Tytuł Death Stranding 1,5 byłby bardziej adekwatny. Na tę chwilę moje największe rozczarowanie roku. Kvark. Tak, zrozumiałem Krzysiek, to gra dla fanów Half Life. Przestań mi to wbijać do głowy. Sprawdziłem. W całym numerze o Half-Life wspomina się sześć razy. Zajmująca pół strony recenzja Kvarka robi to 5 razy. A tak naprawdę sześć razy, bo raz kamufluje się jako “dzieło Valve”. Rematch. Ta gra ma całkiem spory potencjał, ale wciąż wymaga szlifów i solidnego rozbudowania. Jestem ciekawy jak będzie wyglądać pod kątem zawartości za rok czy dwa lata. Wspominałem już, że tęsknię za działem Rewizja? To, jak niektóre gry się zmieniają przez rok poprzez łatki i nową zawartość sprawia, że wielu z nich warto się ponownie przyjrzeć. Rematch pewnie będzie jednym z tych tytułów. Ale Rewizja nie wróci, bo wśród redaktorów nie ma kto grać w stare gry, prawda? Dune Awakening. Od razu rzuciło mi się w oczy “harvestujemy”, ale zostawię to naszym językowym specjalistom. Dziwię się, że jeszcze się nie obruszyli. A recenzja sama w sobie niezwykle udana i natchniona. Po lekturze poczułem nawet drobne ukłucie hajpu i musiałem sprawdzić kiedy planowana jest premiera na konsolach. Minus za brak ten informacji w treści, ale gdyby ktoś był ciekawy, to donoszę, że planowany jest 2026 rok. Mindseye. Coś czuję (łamane przez: jestem pewny), że ta gra nie zostanie “uzupełniona”. Zresztą o jakim uzupełnieniu mowa? Co komukolwiek po zapowiadanej “eksploracji miasta, trybach sieciowych i edytorach”, skoro gra jest niewypałem technicznym z niedziałającymi mechanikami i nietrafionymi koncepcjami? Nikt nie czeka na nową zawartość do gry, w której gameplay irytuje i nie daje satysfakcji. Tu nie ma czego ratować i rozbudowywać, to trzeba zaorać i zacząć od początku. Ale tego też nikt nie zrobi. Generalnie można postawić znicz. Gex Trilogy. Przyznam się, choć nigdy też tego nie ukrywałem. Nie lubię Gexa. Nigdy mnie nie pociągał. Jedyny sentyment jaki wiążę z tą grą, to okładka PE, gdzie Gex trzyma modelkę za cycki. Przypał przed rodzicami, ale przyglądałem się jej jak żadnej innej, hehe. W “odświeżoną” trylogię pewnie nigdy nie zagram, bo to co widzę i czytam nie zmienia moich odczuć do Gexa. Pipistrello: Cursed Yoyo. Już dwa miesiące temu ogrywałem demo na Switchu i dodałem grę do listy życzeń, był potencjał w tej “yoyovanii”. Powszechne opinie są nawet nieco wyższe niż Aysnelowe 7/10, więc jak to mawiają: weźmie się na promocji. A potem jak już się weźmie, to pewnie poleży na dysku kilka lat, a zatem gdzieś w okolicy 2030 rozliczę Aysnela z wystawionej noty. Ma na Ciebie oko, Ty już wiesz za co! Gore Doctor. Brak polskiej wersji. Od polskiego dewelopera. Jak się do tego odniesie Ural? Powody? Nie pytam ze złośliwości. Pytam z realnej ciekawości co stanęło na przeszkodzie, by polska gra nie miała polskiej wersji. Domyślam się, że koszta, bo to zwykle one. Division 2. To w sumie niesamowite, że takie Division 2 wciąż otrzymuje nową zawartość. Tymczasem Skull & Bones poszło na dno jak stara, zmurszała łajba, a XDefiant w ramach aktualizacji dostał wyłączenie serwerów. Just Ubisoft things najwyraźniej. Choć trzeba im oddać, że wiele starszych gier wciąż chyba wspierają. Against the Storm. Szkoda, że tylko pół strony dla gry 9/10. Bardzo niewiele się z tej recenzji dowiedziałem, a przecież nota wskazuje, że warto się tytułem zainteresować. Potem wszedłem na PS Store/eShop/Steam, gdzie okazało się, że gra kosztuje tam 99 zł (129 zł w komplecie z DLC), a nie 159 zł, jak twierdzi rubryka w recenzji. Cena 159,99 zł dotyczy wydania pudełkowego na PS5/Switch, więc nie jest całkowicie zmyślona. No, ale w rubryce obowiązuje cena cyfry, więc w tym przypadku jest myląca. Ile jeszcze tego rodzaju błędów jest w numerze? Nie wiem i nie chce mi się weryfikować, ale wyobrażam sobie, że przynajmniej kilka. Bravely Default. Fajna gierka, łoiłem w nią jeszcze na 3DSie, ale Darka to się w tej recenzji nie spodziewałem. Wydawało mi się, że od JRPGów mamy przynajmniej kilku fachowców w redakcji, się widzę też, że Konsolite rozwija skrzydła i zasięgi. W poprzednim numerze recenzja gry point and click, w SNES Extreme platformówka, teraz JRPG, człowiek który żadnego gatunku się nie boi! I od razu prostuję: wiem, że Darek gra w wiele gatunków, ale niekoniecznie wszystkie recenzował. Chronicles of the Wolf. Był potencjał, aby odtworzyć “wajb” klasycznych, dopiero kształtujących się metroidvanii i z wyczuciem go unowocześnić, ale autorzy najwyraźniej poszli w opcję full reta… retro. I sam nie wiem, mój zapał zniknął zanim się pojawił. Na przykład możliwość stawiania własnych znaczników na mapie powinna być dostępna w każdej metroidvanii, nieważne jak bardzo tradycyjnej. Brak takiej opcji jest zwykłą uciążliwością. No i znów Konsolite mnie nieco zgubił w swoim procesie logicznym, bo “bossowie” są ujęci zarówno w plusach, jak i minusach. Treść recenzji wyjaśnia dlaczego bossowie są wadą gry (wielu jest banalnych, inni stosują tanie sztuczki, część to zwykłe spowalniacze), ale plusów już nie wychwyciłem (bo fakt, że do walki z niektórymi “trzeba opanować zachowanie i strategię” uznaję za naturalną rzecz w każdej sensownej i dobrze zbalansowanej grze). Loco Moto. Zbiera mi się już dość obfita lista cozy games, ale w tym przypadku czekam na pudełko, bo rzuciło mi się w oczy, że będzie. Niemniej od czasów Animal Crossing: New Horizons moja optyka na ten gatunek mocno się zmieniła i obserwuję tę gałąź czujniejszym okiem. A może po prostu wzrosła moja potrzeba “przytulności” przy konsoli? Space Marine. Dość niecodzienna sytuacja z brakiem portu na PS5, to na pewno. Ale mam anegdotę. Pierwszego Space Marine ograłem w zeszłym roku w ramach przygotowań do nadchodzącego sequela. Odkurzyłem swoje PS3, kupiłem grę na Allegro, przeszedłem, byłem zadowolony z tego co zobaczyłem i z czystym sumieniem czekałem na Space Marine 2. Gdy już wyszło, to czym prędzej grę kupiłem i… do tej pory nie odpaliłem. Koniec anegdotki. Brak remastera jedynki w wersji na PS5 więc mnie nie boli, bo i tak bym nie zgrał, hehe. Alters. Muszę wyróżnić Urala, bo już drugi raz w tym numerze (po Diunie) dostarczył po prostu miłą lekturę. W grę nie grałem, nie wiem nawet czy chciałbym (Frostpunk wciąż w backlogu…), więc kwestii rzetelności nie ocenię, ale czytanie tych dwóch stron było w zasadzie czystą przyjemnością. Dziwne, ale mam wrażenie, że Ural wyjątkowo dużo zyskuje w przypadku, gdy ma więcej przestrzeni na recenzje. Ruffy. W każdym numerze Adamus namawia mnie do dodania przynajmniej jednej gry na Listę Życzeń, choć wcześniej tego nie planowałem. Albo od razu do zakupu, bo i tak się zdarzało. Tym razem jest to omawiany Ruffy: cośtam cośtam. Front Mission 3. Spora polaryzacja występuje w przypadku tej gry. Z oryginałem spędziłem kilkadziesiąt godzin jeszcze na PS1, choć chyba ostatecznie gry nie przeszedłem. Z omawianym remakiem wiązałem niemałe nadzieje (podobne wiążę z nadchodzącym FF Tactics), bo szukałem też motywacji, by do gry podejść ponownie. Ale czytam różne opinie i bywają skrajne. Nie potrafię wyczuć reguły, nie wiem co robić (grać w oryginał czy remake?) i chciałem się tym faktem pożalić. Retrorecenzja. Wipeout. Gra, która nawet oglądana na statycznych obrazkach wywołuje tęsknotę. Gra, której tytuł regularnie był wymieniany podczas dyskusji na osiedlowej ławce. Kultowe gry, kultowa marka. Obecnie trudno to sobie wyobrazić, ale wtedy te gry piorunowały swoją rozgrywką i tym, JAK TO CHODZIŁO. Osobiście największym sentymentem darzę Wip3out, ale pierwszym dwóm również kłaniam się szacunkiem w pas. Ciekawostka: omawiany tytuł można również od strzała ograć w przeglądarce: LINK (nie z Zeldy) Tymczasem przez Piechotę ja znowu instaluję Wipeout: Omega Collection. Publicystyka. Death Stranding. Pierwsza styczność z grą to dla mnie niezapomniane chwile. Otwarcie (muzyka!), kompletnie obce środowisko i ta wyczuwalna w powietrzu IZOLACJA. Pierwsze kroki, zapoznawanie się z mechaniką chodzenia (nie zawsze wystarczy trzymać gałkę). Poczucie świeżości, czegoś rzeczywiście nowego, z potencjałem. Piękna gra, której niepowtarzalność odebrała… kontynuacja. A artykuł? 11 “izolacji”, 7 “samotności/osamotnień” w treści, chyba wszyscy załapali przekaz. Mimo tego, to wyjątkowo zgrabny tekst, zupełnie jak nie Grabarczyka. Dobrze się przez niego płynie, nie gubi czytelnika, jest najzwyczajniej w świecie ciekawy, harmonijny i angażujący. Dodatkowe punkty za wstrzelenie się czasowo w premierę DS2. Własna konsola FCGBC. Nie jestem przekonany co do przydatności tego materiału. To znaczy: z pewnością warto było naświetlić istnienie takiej konsolki, bo dla mnie jest to pierwsze źródło, z którego o niej czytam. A to całkiem sympatyczna rzecz. Natomiast nie widzę wielkiego zastosowania dla tego całego fotostory ze składania, które to fragmenty nie są ani pasjonującą lekturą (choć Ural robi co może ze swoimi żarcikami i przywiązaniem do detali), ani nie będą specjalnie przydatne w dobie tutoriali do wszystkiego na YT. Mogę się mylić, ale raczej nikt z tego nie skorzysta w praktycznym sensie, bo to taki materiał z prasy lat 90. W moim odczuciu wystarczyły dwie strony na coś w rodzaju testu sprzętu, plus ewentualne rady na co zwrócić uwagę przy samodzielnym skręcaniu urządzenia i fajrant. Pomysł z przedstawieniem konsoli trafiony, forma już niekoniecznie. Dziennikarze w grach. Jest intensywnie. Zagadnienie za zagadnieniem, przykład za przykładem. Trochę to momentami “wyliczanka” bez przystanku i poświęcenia dłuższej chwili danej postaci, ale Adamus ma na tyle ujmujący flow, że czytelnik nie odczuwa znużenia czy przeładowania faktami. No i bardzo ładnie wygrzebane niektóre tytuły, które choć kompletnie nie wywołują wrażenia “wow, muszę w to zagrać!” to widać, że Kacper w swoim riserczu zapuścił się w mocno niszowe dzielnice branży, bo dotychczas i tych grach w ogóle nie słyszałem (We Are Chicago, Headliner). Co może też oznaczać, że są po prostu kiepskie, hehe. A propos “kiepskości”, to autor dyplomatyczne i po dżentelmeńsku wybrnął z wątku fragmentów rozgrywki Mary Jane (Spider-Man), które są po prostu czerstwe gameplayowo i naiwne fabularnie. Nie ma co ugrzeczniać przekazu. Przy okazji lepiej nie zaczynajmy tematu “dziennikarzy growych”, bo poleje się krew. Crafting. Składanie własnej konsoli świetnie by funkcjonowało jako uzupełnienie tego materiału. A poza tym to klasyczny Buczyński, który uwielbia brać na warsztat jakąś mechanikę, tryb czy element gry i o nich rozprawiać posiłkując się wybiórczymi (siłą rzeczy) przykładami oraz tytułami. Czyta się to jak zwykle przyjemnie, ale rzadko kiedy po lekturze czuję motywację, by ograć którąś z omawianych gier. Solidnie, z ciekawostkami, ale nie “zaraża” niepohamowaną chęcią do czynów. Armored Core. Póki co Kubica nie spuszcza z tonu ani na jotę i wciąż potrafi napisać pasjonujący tekst, nawet sięgając po nieco bardziej hermetyczne tytuły. To już robi się nudne. Chciałbym się przypierdolić do czegoś, ale nie mam powodów i serca. Trzeba czekać na wpadkę autora, ale zabawy w Armored Core raczej się nie podejmę. Niemniej AC6 jest moim TOP 3 gier 2023 roku i każdemu polecę. Warhammer 40k. Nadszedł ten dzień. Darek dostał strony na Warhammera. Co prawda nie od razu osiem, jak zapewne by sobie życzył, ale czterema też się zadowolił. I spisał się na medal, bo to całkiem fajna lektura była. Trochę karkołomna, bo próbująca pokryć wiele sfer, ale też dość rozsądnie pomijająca wątek gier, bo wtedy z pewnością miejsca już by zabrakło. I nie wiem, może ktoś lepiej wtajemniczony w tematykę W40k mógłby się do czegoś przyczepić, ale ja się na tym kompletnie nie znam, a i tak czytałem w ogromnym zaciekawieniem. Fajny tekst, Imperator byłby dumny. Miami Vice. Ostasz w wydaniu, które najbardziej lubię. Zamiast podążania jakimś luźnym tropem w popkulturze, konkretny tytuł do opracowania i skupienia się na nim. Rewelacyjna lektura, która zmotywowała mnie do ponownego obejrzenia filmowego Miami Vice z 2006, bo oglądałem to dawno, w mocno specyficznych okolicznościach, a przez to nieuważnie. A serial? Klasycznie: 48 subskrypcji na rynku, na żadnej nie ma i trzeba kraść (albo oglądać o 6 rano na Pulsie w kablówce). Extreme Plus. Takashi Tezuka. Dziwne znaki się parokrotnie przedostały do tekstu, co raczej świadczy o tym, że nikt specjalnie tego przed drukiem nie przeglądał. Spośród całego numeru, tylko tutaj zdarzyły się takie ekscesy i czuć, że ten dział jest mniej kochany niż cała reszta pisma. A treść? Jest… ok. W mojej pamięci wciąż żywe są wspomnienia tych nieudanych tekstów, więc oczekiwania mam niskie, ale jeszcze parę numerów i będę musiał je podnieść, bo jest solidnie. Nawet bohatera dobrano ciekawszego już zwykle, bo trochę z drugiego planu. I wiem, że osobiście domagałem się, by te teksty nie były kompletną laurką i zawierały nieco krytyki, ale nie jestem też fanem szukania kontrowersji na siłę, a tutaj trochę tak wyszło. Niemniej jestem dobrej myśli i czekam na zapowiadany przez Zabłockiego lifting rubryki. Felietony i kąciki. Region filmowy. Disney z marki kojarzącej mi się z dzieciństwem przeobraża się w najgorszego rodzaju korporację, zarzynającą kolejne sentymentalne marki, podążającą szlakiem “współczesnej widowni” i kompletnie pozbawioną kreatywności. Z całej nostalgii została tylko nazwa kolejnej subskrypcji. No i boli okropnie, że cykl Mission Impossible kończy w takim stylu. Comix Zone. Kurde, kuszą te Transformers, ale za tydzień pewnie zapomnę. No i znów nie podoba mi się dobór tytułów do kącika. Same kolejne tomy, nawet jakiś 8 się znalazł, nie czuć świeżości, wszystko jakieś takie konwencjonalne i mało inspirujące, by wyjść poza strefę DC/Marvel. BAKA. Konsolite w tym miesiącu to musi być wniebowzięty. Najpierw może się nieco rozpisać o W40k, dostaje całą stronę recenzji Space Marine, a na deser dano mu Guilty Gear. I już pomijając fanbojstwo Darka, to właśnie takich recenzji anime związanego z grami chcę jak najwięcej. Publiczność czytelników jaka jest, taka jest, więc istnieje większa szansa, że jeden z drugim zainteresuje się “bajką” na podstawie gry, niż jakąś całkowicie oderwaną od branży. Choć dobre anime i tak należy chwalić, niezależnie od inspiracji z których powstało, więc może priorytetować, ale nie ograniczać? Pisarski. Jestem jednym z tych, którzy choć kojarzą autora ze “słyszenia”, to jednak nie jestem jego widzem, czytelnikiem, czy co Michał tam jeszcze robi w internecie. Nie jestem więc uprzedzony i Pisarski ma u mnie czystą kartę. A pierwszy felieton? W sumie bez błysku, ale to sympatyczny, ciepły tekst, trochę naiwny, jak to w miłości do gier i konsol bywa. Mogło być gorzej. Na ocenę bohatera (czy się nada i nie zabraknie mu inwencji) przyjdzie czas najwcześniej za kilka miesięcy, ale za plus uznaję, że to wieloletni czytelnik PE, więc jeden z nas, a nie ktoś wyciągnięty z kapelusza Stara. Witamy na pokładzie, bo jesteśmy gościnną załogą. Baw się dobrze. Tylko nie przesadzaj z młodzieżowymi wstawkami, bo piszesz dla starszych panów nafaszerowanych Doppelherzem. Zax. Tyle narzekamy, że gry coraz częściej traktują nas jak głąbów, ładują tysiące znaczników, trybów detektywa i innych skanów otoczenia, że dodają towarzyszy, którym morda się nie zamyka i stale mam tłumaczą co teraz powinniśmy zrobić, a jak nie ma towarzysza, to bohater(ka) nieustannie gada do siebie, efekt ten sam. Tymczasem Zax narzeka, że gry są zbyt enigmatyczne i nie wyjaśniają czego oczekują od gracza, gdzie powinien się udać i czego szukać. Ciekawy jestem która gra sprawiła Zaxowi tyle zgryzoty, bo się nie pochwalił inspiracją. Jedyny przykład jaki podsunął to Elden Ring, czyli po kilkunastu latach odkrywamy szkołę robienia questów według FromSoftware. Swoją drogą Elden Ring jest zupełnie do ukończenia bez pomocy internetu. Może nie zrobisz wszystkich questów i nie odkryjesz wszystkich sekretów, ale główna linia fabularna wymaga minimum zaangażowania. Cała reszta jest nagrodą dla zmotywowanych i wytrwałych. I dobrze, satysfakcja większa. Piechota. Też czytam CD Action. Nie od deski do deski i nie ma priorytetu (wchodzi na tapet tylko wtedy, gdy akurat nie mam PE/Specjala Extreme do czytania), ale lubię porównać. To taka lektura uzupełniająca. I tak, niejedna recenzja zdarza się tam lepsza, rzetelniejsza niż w PE, co czasem wynika też z innego cyklu wydawniczego (można poświęcić więcej czasu na grę przed napisaniem opinii). Największe tytuły zwykle dostają 5-6 stron, a niektóre indyki na pół strony w PE w CDA dostają dwie, co też ma swoje plusy. Minusy? Mało stabilne grono redakcyjne, dużo randomów i gościnnych występów, chyba trzeci redaktor naczelny w przeciągu dwóch lat, niektórzy autorzy to mam wrażenie, że znikają bez śladu, inni pojawiają się tylko na podsumowanie roku, gdzie okazuje się, że przez 12 miesięcy grali w dwie nowe gry. Nie potrafię się do tamtej ekipy przywiązać jako czytelnik. I uprzedzając pytania: Papkin nie jest z CDA związany od lat (współpracuje, ale na tej samej zasadzie co NRGeek z PE, czyli raz na dwa lata), a Sztywny Patyk nie ma w najnowszym numerze ani jednego, najmniejszego tekstu. No i oprawę graficzną działu recenzji to często mają TOP. Rzecz w tym, że graczom jest teraz po prostu łatwo zrezygnować z czytania któregoś z czasopism. Samo czytanie czasopisma to obecnie fanaberia, nie wszyscy mają czas czytać regularnie jedno, a co dopiero dwa (plus specjale z obu stron!). Dlatego czytelnicy bez większego bólu potrafią odpuścić, bo praktycznie rzecz biorąc i tak nie mają czasu. Łatwiej nie cudzołożyć, kiedy nie ma pokusy. Dekalog w toku i chyba wszyscy wiemy jaka będzie tematyka kolejnego felietonu. Mazzi w Graczpospolitej przynudził jak to on czasami potrafi i trochę Michał Coelho z tego wyszedł. Gra może być cyfrowym termoforem na duszę. Widząc, zbyt często nie dostrzegamy, co w grach naprawdę ważne. Najlepszym miernikiem zdrowego grania nie jest zegarek, a serce. Jeśli gra może zmienić to, jak widzimy świat, to może też zmienić nas samych. Jest tego nieco więcej, ale chyba przekazałem, co miałem przekazać. Roger. Ooo, to jest bardzo intrygujący temat, który Roger poruszył. To znaczy wszyscy doskonale wiemy, że w niektórych sytuacjach recenzja idzie do publikacji bez ukończenia gry. Nie da się tego uniknąć i nie ma co mydlić oczu. Myślę, że w PE do druku też poszło wiele takich recenzji, niezależni czy Roger (Ściera/Butcher) o tym wiedział, czy nie. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak zarzut. Terminy, i nieprzewidywalny czynnik ludzki - to wszystko aż się prosi o poślizgi i wyobrażam sobie, że każdorazowo to trudna decyzja, którą jednak trzeba podjąć. Wolałbym, aby przełożono recenzję na kolejny numer, gdy autor się nie wyrobił, ale realnie wiem, że to tak nie może funkcjonować, szczególnie przy głośniejszych tytułach. To może chociaż indyki? Tylko wtedy kolejne gry się nawarstwiają i znów jest kłopot. Zaskoczony jestem, że Roger był “lekko zszokowany” wyznaniem innych redakcji, że nie kończą części gier przed wystawieniem oceny. Wieloletni Redaktor Naczelny nie powinien być aż tak naiwny. Albo niepotrzebnie udaje naiwnego. Może robić co w jego mocy, ale osobiście tych wszystkich gier sam nie ogra i musi się zdać na innych. Może ich chronić i tłumaczyć, ale nie musi zaprzeczać, że zjawisko nie istnieje. Recenzje nie w pełni ukończonych gier się będą zdarzać, tym bardziej że te bywają rozciągnięte ponad miarę, a umówmy się - nie każdą grę trzeba ukończyć, by wydać werdykt, że to cyfrowe gówno. Ogólnie temat-rzeka. Udało się zaktualizować stopkę redakcyjną. Jest Aysnel. Gratuluję awansu. I brawo, że ktoś nad tym jednak czuwa (podejrzewam Pereza). Listy. W sumie intryguje mnie historia niektórych zdjęć. "Jestem w całym oprzyrządowaniu snowboardowym (Piechota, kiedy Coolboarders w Retrorecenzji?), ale poczytam nowe PE na zboczu góry, a ty zrób mi zdjęcie". To może być miły trend na social mediach pt. “czytam PE w najbardziej nieoczekiwanych i dziwnych warunkach”. Adam, znów podpowiedź dla Ciebie. W tym miesiącu to będzie chyba tyle. Czasem mnie drażnicie tymi zapętlonymi materiałami o Wiedźminie czy innym GTA, ale rozumiem ideę wpychania do numeru czegoś mainstreamowego, co ma potencjał sprzedać dodatkowy egzemplarz, jeśli odpowiednio zaprezentowane na okładce (WIEDŹMIN 4, choć o Wiedźminie 4 w środku niewiele). Nie oczekuję nawet, że tę tendencję zmienicie, bo działacie w branży nie od wczoraj i lepiej się na tym znacie. To tylko odczucia szarego, wieloletniego czytelnika. Na dłuższą metę nie jestem o to nawet zły, po prostu zmęczony. Mam wiele gier, które kocham, ale i tak nie wyobrażam sobie czytać o nich co kilka miesięcy. By mi najzwyczajniej w świecie zbrzydło. I chyba każdy jest w stanie sobie to wyobrazić. Fajnie, że coś tam działacie w kwestii zmian, urozmaiceń, nowych współprac, jakieś ambicje w sięganiu poza dotychczasową bańkę. O Pisarskim mogą się pojawić różne opinie, ale to zawsze jakiś miły ruch w temacie. Idealnie byłoby, gdyby zastąpił felieton Zaxa, ale może oczekuję zbyt wiele. No i fajnie, że wciąż jesteście, choć co miesiąc zabieracie mi kilka godzin życia na napisanie tych wypocin (tak, “recenzja numeru” nie powstaje w godzinę, ani nawet w dwie). Ale to poświęcenie, na które jestem gotów. Buziaki.
  7. Bardzo ładna limitka, panie MyszaSiedem będzie brana na ruszt.
  8. Miałem ostatnio to samo. Też nie wiem o co chodziło. Post z samą treścią, na koniec filmik z YT. Usunięcie filmiku nie pomogło, bo bez niego też nie chciało opublikować. Dopiero usunięcie ostatnich dwóch zdań umożliwiło publikację. Rzecz w tym, że w tych dwóch zdaniach nie było żadnych ekscesów, cudów z formatowaniem, KONTROWERSYJNYCH treści. Generalnie wygląda na to, jakby post był... za długi?
  9. Kmiot odpowiedział(a) na ogqozo temat w Ogólne
    Pomyślałem, że Blue Prince zasługuje na małe podsumowanie ode mnie. Za mną 122 godziny na liczniku, choć nie wykluczam, że jeszcze do posiadłości wrócę, bo przed grą wciąż kilka aktualizacji i nie sposób powiedzieć co one dodadzą. W każdym razie póki co zakończyłem badanie tajemnic Mt. Holly i daję sobie czas na przetrawienie pozyskanych tam informacji. Do platyny dobrnąłem po 106 godzinach i śpieszę donieść, że poza nieszczęsną zagadką w Galerii zrobiłem to samodzielnie. Kilka razy stosowałem metodę siłową, bo brakowało mi danych i szczegółów, ale nie brakowało uporu i metodyczności. Mimo to już po zdobyciu upragnionego platynowego dzbanka wciąż w moim notesie pozostawało kilka tropów, z którymi nie bardzo wiedziałem co powinienem zrobić. Próbowałem tak i srak, stosowałem najbardziej absurdalne rozwiązania, szukałem sam nie wiem czego, a i tak byłam zawiedziony, że tego nie znalazłem. Zacząłem więc nieśmiało googlować i podglądać niektóre hinty, sugestie, kierunki. Społeczność tej gry jest na tyle rozsądna, że nie wali od razu odpowiedziami (chyba że o nie bezpośrednio poprosisz), za to lekko popycha w stronę rozwiązania, podpowiada na co zwrócić uwagę. Mają tych sugestii całe garście i są niezwykle wyrozumiali. A ja byłem już na tym etapie "głębi" rozgrywki, że sam prawdopodobnie nie dałbym rady zaliczyć progresu, bo... no, za głupi najwyraźniej jestem. I tak subtelnie popychany przez społeczność graczy zdołałem zbadać jeszcze kolejną warstwę fabularną, dotrzeć do kolejnych rozwiązań, strzępów "lore", notatek, a nawet filmików czy zakończeń. Nie żałuję sięgnięcia po pomoc, bo byłem już wystarczająco usatysfakcjonowany swoimi osiągnięciami. Jednocześnie byłem (i jestem) absolutnie zafascynowany tą grą, jej atmosferą, roztrzaskaną na milion kawałków fabułą obejmującą wiele wątków. Teraz co jakiś czas odpalam sobie jakiś esej czy analizę na YT i wciąż natykam się na detale, które mnie ominęły. Mało istotne szczególiki, niekonieczne do zrozumienia czegokolwiek, a jednak cieszące i dające satysfakcję. Rzecz jasna wciąż posługuję się tutaj ogólnikami, bo na dłuższą metę tak trzeba pisać o Blue Prince, bo sypanie konkretami jak z rękawa to byłaby zbrodnia. Na tę chwilę dobrnąłem do ściany i widziałem w grze osobiście wszystko, do czego dokopała sie wspólnymi siłami społeczność. Potrzebowałem do tego wielu runów, szczęśliwego RNG, ale mając cel na horyzoncie nie miałem chwili zwątpienia czy spadku motywacji. Cieszyłem się, że mam w tej grze jeszcze cokolwiek do zrobienia. Teraz nie mam. I jest mi z tego powodu nieco smutno, ale czuję też wdzięczność, bo ta przygoda była niesamowita. Pozostało posłuchać OST na Spotify, absolutnie nastrojowego, jak cały Blue Prince.
  10. LIDER WŚRÓD FANÓW.
  11. StreamableWatch łajba | Streamable
  12. Wszelkie wydania specjalne traktuję nieco inaczej niż tradycyjny miesięcznik. Zakładam z góry, że biorą w nich udział sami ochotnicy, pasjonaci o jak najczystszych intencjach. Nikt się tam nie znalazł, bo "mama kazała chodzić na basen i lekcje pianina". To odróżnia wydania specjalne od regularnego miesięcznika, bo czasami mam wrażenie, że tam niektórzy siedzą już z przyzwyczajenia i dają z siebie minimum. Nie będę wytykał palcem kogo nigdy nie widziałem w żadnym Specjalu, ale nie trzeba detektywa, by dojść do własnych wniosków. Tymczasem SNES Extreme jest dziwny w tym sensie, że zapewne 90% autorów (szacunkowo) nie miało okazji grać na SNESie w epoce mu dedykowanej. Większość nadrabiała zaległości dopiero dzięki emulatorom. Doskonale to rozumiem, bo sam tak miałem. W 1994 roku to ja zbierałem naklejki do albumu o Mistrzostwach Świata w USA. Nie śledziłem tego turnieju namiętnie, zapewne z racji dziwnych godzin transmisji meczów, ale to był mój pierwszy World Cup który świadomie kojarzę i w którym oczywiście kibicowałem Brazylijczykom. Chciałem być jak Bebeto, a gdy akurat trzeba było stanąć na bramce (nie byłem gruby, ale nikt tego nie weryfikował), to jak Claudio Taffarel. W wakacje budowaliśmy z kolegami w piaskownicy (i poza nią!) istne metropolie dla resoraków, toczyliśmy pojedynki na kapsle pomiędzy reprezentantami każdego bloku (mecze na wyjeździe i u siebie), na szkolnych dyskotekach leciała Macarena, a w upalne dni chodziliśmy na kąpiele w parkowej fontannie. Nie potrafię nawet powiedzieć czy już miałem Pegasusa, możliwe, że nie. Czy mogę wiec winić dzisiejszych 30. i 40. latków, że wtedy nie doświadczyli SNESa? Czy to cokolwiek redaktorom ujmuje? Niekoniecznie, bo okoliczności i możliwości były jakie były, a do nadrabiania zaległości po latach też trzeba mieć zapał i ikrę. No i wolę jednak autorów ze sprawdzonym piórem, niż ludzi, którzy grali na SNESie w 1994 roku, ale pisać tekstów za bardzo nie potrafią. Na każdy Specjal patrzę więc dość łaskawym okiem, bo to jeszcze większy projekt pasji, niż regularny PE. Tam co miesiąc można obserwować zmiany, progres, regres, wymagać i karcić. Natomiast każdy Specjal to na swój sposób osobny byt. Każdy ma nieco inną redakcję, każdy ma inny pomysł graficzny na siebie i każdy powstaje tak jakby od zera. Przynajmniej do momentu aż skończą się konsole i trzeba będzie lecieć z PS2 Extreme #2, albo PC Extreme #2. Niby można pewne aspekty porównywać, ale w sumie mi się nie chce. Co oczywiście nie znaczy jeszcze, że nie pokuszę się o kilka własnych odczuć i spostrzeżeń po lekturze SNES Extreme. Mam takie prawo, bo kupiłem cztery egzemplarze, standardowo nie wiem po co, lubię myśleć, że w ramach wsparcia inicjatywy i wydawnictwa. Jak zakupione okładki prezentują się na żywo? Oba Chrono Triggery są ładne. Limitka nieco bardziej oryginalna, bo regularna okładka to art, który chyba każdemu się już opatrzył, choć można go określić kultowym. Obie mają też zauważalną pikselozę, jeśli przyjrzeć się bliżej. Nie wiem co mnie tknęło, że do koszyka dorzuciłem cover FF6, skoro nawet nie darzę tej gry sentymentem. Chyba oczarował mnie minimalizm tej okładki. Za to na żywo prezentuje się ona dość dramatycznie. Nieostra, rozmazana, dopiero na odległość wyciągniętej dłoni zaczyna się prezentować jako-tako. Nie pomaga też różnica ostrości między artem i logo gry. Najlepiej z całego grona moich okładek z całą pewnością wypadł Super Metroid. Świetna jakość, kolorystyka i względnie świeży, nieopatrzony art. No dobrze, lecimy do środka. Oprawa? Generalnie dość najtisowa, hehe. Kolorowa, rozpikselowana, czasem nieco kiczowata i zabałaganiona. Nie miałem z nią większych problemów czy zgrzytów, bo często wracam do starych czasopism i jestem uodporniony na tego rodzaju szaty graficzne. Przez cały numer nie miałem żadnego głębszego dramatu z tłami tekstu, nic mnie nie rozpraszało podczas lektury, ani nie męczyło wzroku. Ale to osobiste odczucie i skoro MacGyver powyżej męczył się z niektórymi kompozycjami kolorystycznymi, to ja mu wierzę. Ale czy przehandlowałbym barwność tego Specjala za lepszą czytelność, ale w konsekwencji większą monotonię graficzną niektórych recenzji? Nie. Doczepię się jedynie pewnego braku konsekwencji w doborze grafik. Tutaj Mario z Super Mario 64, tam wspomniany już Link z CD-i i pewnie nieco innych mniejszych wpadek, ale to już taki kosmetyczny detal. Podobnie jak literówki, których zauważyłem może dwie (Donkey Kong Century na stronie 17 i coś tam było w recenzji Street Fightera). Śladowe i pomijalne wpadki. No i nie mogę wyjść z podziwu jaki ten amerykański SNES jest kurwa brzydki. Dobrze, że preferujecie w grafikach europejczyka. Teksty wprowadzające bez większych zarzutów, pięknie nastrajają do dalszej lektury i mięsistych recenzji. Choć o wojnie z Segą to już czytałem tyle razy, że tekst SoQa wywołał u mnie chyba najmniejszy entuzjazm. No i Graba. Dla dobra ogółu i klarowności przekazu musisz przestać ze mną rozmawiać w swoich tekstach do PE czy wydań specjalnych. Bo jak to mawiają na forumku - za chwilę będę zmuszony płacić Ci czynsz, bo najwyraźniej mieszkam w Twojej głowie za darmo. Poza tym mam wrażenie, że w tekście Święty Graal Postępu trochę wychodzą z Ciebie dawne demony i miejscami tekst bywa grząski. Myśli Ci czasami skaczą, w jednym zdaniu wybiegasz do przodu w przyszłość, w kolejnym wracasz do teraźniejszości sprzed dwóch zdań. Mały chaos chronologiczny, treściowo też bywa daleko od przejrzystości i gdyby nie fakt, że burzliwą historię współpracy Nintendo i Sony już dość dobrze znam, to pewnie bym się w treści parę razy zgubił. Keep it simple. Zdjęcia niektórych redaktorów przeurocze. Roger przypomina trochę tego od "trochę się cykam", Butcher chyba trochę wciśnięty na siłę i ostatnia chwilę, bo poza jedną recenzją za bardzo swojej obecności nie zaznaczył w tym Specjalu, nawet nie ma go w stopce redakcyjnej, ale dla tego zdjęcia to pewnie było warto. Reszta chłopaków to takie słodkie dzieciaki - Koso, Mazzi, SoQ, Komodo i wspaniale uradowany Piechota, wożący laskę na bagażniku rowerowym. Urokliwe to wszystko. Wywiad ze Ścierą o tyle wartościowy, że chłop rzeczywiście wtedy miał i grał na SNESie. Został wspomniany Bodek. To chyba ten od portretów psychologicznych kolejnych zgredów? Był taki cykl w PE. A może mi coś pamięć odpierdala. Poza tym Ściera wciąż brzmi jak stary, dobry Ściera - antyfan przebodźcowania i manstreamowego gamingu. Wielu z nas dzisiaj rozumie go znacznie lepiej, niż wtedy gdy rezygnował z PE. Recenzje. Mój ulubiony dział w każdym Specjalu. Największa kapsuła czasu i dawka nostalgii ciasno upchana na kolorowych stronach. Nie zamierzam się rozwijać nad każdą grą z osobna, dyskutować na słusznością czy niesłusznością oceny (czas te gry zweryfikował lepiej niż jakakolwiek opinia i nota), więc tylko kilka luźnych obserwacji. Bardzo podobały mi się recenzje Mazziego w tym numerze. Ładne literacko i silnie nacechowane emocjonalnie. Większość jego tekstów sprawiała, że miałem ochotę dopisać omawianą grę do kupki zaległości, ale powstrzymałem się, bo wiem, że to byłaby decyzja chwili. Pewnie dodam kilka jak ochłonę i przejrzę numer jeszcze raz na spokojnie. Jedyny moment gdy Mazzi mi mocno podpadł, to recenzja Chrono Triggera, gdzie nie gryzie się w palce i dość mocno spoiluje wydarzenia fabularne. Ja wiem, że mowa o grze mającej kilka dekad na karku, ale mam poczucie, że pewne wątki Mazzi poruszał niepotrzebnie, bo recenzja by się obroniła nawet bez nich. Piechota wziął pod swoje skrzydła największych SNESowych tłuściochów (100/100 zagarnął jedynie dla siebie, po czym rozdaje je bez wahania) i standardowo jest to literacka uczta, ale to już znamy z Retrorecenzji w miesięczniku. Lubię te teksty Adama, choć wymagają nieco więcej skupienia na lekturze i wejścia w pewien rytm. Sim City. Nawet bez spoglądania na autora wiedziałbym, że recenzował Ural. Bo skoro w PC Extreme recenzował dwa Sim City, to czy można było oczekiwać tutaj kogoś innego? Doceniam smaczki w postaci recenzji dedykowanych duetowi Schwarzenegger i Stallone, podobnie jak Superman i Spider-Man, zabrakło jedynie Batmana (hmmm... ciekawe dlaczego). Nawet jeśli te gry swoją przeciętną jakością wydają się nie zasługiwać na miejsce w Specjalu, to ich bohaterowie są ikonami epoki. Mega Man X. Okropnie się czyta pierwsze dwa akapity tej recenzji. Nowy, nowe, nowa. No Darek! Animki i Animaniaków dobrze byłoby zamienić miejscami. Ze względu na pierwsze zdanie recenzji Dżuja. Poza tym… nie poznaję Konsolite w recenzji Animków. Z pewnością doszło do pomyłki i błędnego podpisu autora. Jest zbyt radośnie. Rymy, żarciki, padają nawet tak górnolotne słowa jak "kochać". Bez kitu, pomylono podpis, co? Halo? Rozbawiła mnie okładka w recenzji The Lion King. Ktoś się chciał popisać hiszpańskim. Z kolei zaintrygował mnie wątek z recenzji Dragon Balla, gdzie Roger przyznaje, że starsza siostra Piotrka została kluczowym wspomnieniem. Oczekuję rozwinięcia historii, nie wstydź się Roger. Czy recenzja Mortal Kombat 2 była potrzebna? Mam wrażenie, że w każdym Specjalu recenzujemy MK/MK2. Lufia. Cytat: "Opowieść także dzisiaj się broni, więc tym bardziej należy docenić kunszt dawnego scenariusza". A tymczasem w minusach: "fabuła". Dostrzegam nieścisłość, Aysnel? Generalnie przebijanie się przez kolejne recenzje będę najmilej wspominał z lektury. Dużo kapitalnych gier, nieco sentymentalnych ukłonów, garść perełek o których gdzieś słyszałem, ale nigdy nie przeczytałem żadnego im dedykowanego tekstu. Standardowo można dyskutować o doborze tytułów, choć po reakcjach w temacie widzę, że lista gier jest mało kontrowersyjna i większość czytelników chyba zadowolona. Brawo dla wszystkich odpowiedzialnych za recenzje autorów. Było kilka malutkich potknięć (nie do uniknięcia przy tego rodzaju projekcie), ale jest ZAJAWKOWO. Lektura reszty numeru przebiegła mi w smutku, że recenzje się już skończyły. Super FX. Cypher używa sformułowania "Lata świetlne za późno". O ile się orientuję, to lata świetlne są jednostką odległości, nie czasu, więc jeśli się zastanowić, to trochę głupio brzmi. Legalne granie w gry SNES. Wejdę na chwilę w tryb "przypierdolił się bez powodu". Tekst Komoda kończy się wnioskiem, że "istnieje całkiem sporo możliwości, by legalnie nadrabiać gry ze SNESa", tymczasem z treści wynika, że musimy: a) kupić Mini SNESa z 20 grami, ale dzisiaj to wydatek... kilku tysięcy złotych, bo konsolki trzeba szukać u prywatnych sprzedawców. b) kupić Switcha i abonament NSO, co da nam dostęp do emulatora i około 80 gier. c) nie ma trzeciej opcji. Nie nazwę tego szerokim wachlarzem możliwości. Za uroczy smaczek uważam fakt, że tekst o żółknięciu SNESa jako jedyny spośród publicystyki ma pożółknięte tło. Immersja. Czytając recenzje myślałem sobie, że fajnie, gdyby w publicystyce znalazł się tekst o polskich fanowskich tłumaczeniach i... prawie jest. Znalazła się jedna strona z krótkim omówieniem tematu i wyliczanką tytułów, ale mam poczucie, że praca tych ludzi zasługiwała na większą uwagę. Na szczęście wątek angielskich przekładów jest ogarnięty szerzej. A na dobitkę romhacki i homebrew (Xeno Crisis? Intrygujące). Virtual Boy. O! Tutaj muszę przyznać, że chwilami natrafiałem na grudy, jakbym czytał Grabę, hehe. Natknąłem się na kilka mniej płynnych fragmentów tekstu, raz czy dwa zdarzyło mi się nawet na chwilę zgubić wątek i cofnąć się dwa zdania dla klarowności. Teraz tych momentów nie wskażę, bo szczerze mówiąc nie potrafię ich ponownie namierzyć w treści, więc może to kwestia jakiegoś mojego chwilowego rozkojarzenia i nie ma sensu bić na alarm. A może Adam jak Graba - chciał za dobrze? Katalog gier anulowanych. No niby fajne, niektóre przypadki całkiem interesujące nawet, ale jak to mawiają: co było, a nie jest... Nie wybrałem z tej listy żadnej gry, w którą chętnie bym zagrał. Ten Molotov Man xd Relikwie SNESa. Balans treść/grafika mocno zachwiany. W ogóle chyba najgorzej prezentujący się wizualnie tekst. Tyle musi wystarczyć. Tak naprawdę 90% pisma składa się z treści, której nie potrafię nic zarzucić. Żaden z autorów nie szczypał mnie w oczy podczas lektury (Cypher i jego ! weszły na akceptowalne natężenie), a bez sensu też każdego z osobna poklepywać po plecach. Poklepuję więc całe metaforyczne Ciało Redakcyjne, nie tylko po plecach, ale też po tyłku. Dobra robota, przystojniaki.
  13. Kmiot odpowiedział(a) na Figuś temat w Ogólne
  14. Xboksiarzu odbierz. https://www.youtube.com/watch?v=nTs9VDm4KAU
  15. Trochę się cykam zapytać czy będzie Gamera.