Treść opublikowana przez Quake96
-
własnie ukonczyłem...
Na pierwszy ogień leci nieco rzadziej odświeżane przeze mnie GTA Liberty City Stories przewrotnie nie na PSP lecz PS2. Co tu dużo gadać, kolejne "klasyczne" GTA z uniwersum 3D, wydane pierwotnie na przenośne PlayStation, następnie przekonwertowane na stacjonarną konsolę PlayStation 2. Trochę widać, że jest to właśnie konwersja z mniejszej konsoli na większą, choć generalnie jakość całokształtu nie odstaje od reszty gier z tej serii wydanych na ten system. Teoretycznie wszystko wygląda typowo dla GTA z tamtych lat, ale jakby porównać LCS z nawet GTA III to gra wygląda nieco bardziej "surowo". Długo zastanawiałem się co powoduje, że po odpaleniu LCS od razu widać, że gra nie była pierwotnie pisana z myślą o konsoli stacjonarnej i w końcu chyba rozwiązałem zagadkę. Otóż elementy świata gry są nieco ubożej oteksturowane, co najlepiej widać na pojazdach. Te w "klasycznej" trylogii posiadały bardziej szczegółowe tekstury, natomiast LCS jak i w sumie VCS cechują się mniejszą ilością detali na tychże. Wszystko z powodu tego, że jest to prosta konwersja z PSP, gdzie taką a nie inną naturę graficzną wymuszała moc konsoli. Czy mimo tej nieco uboższej oprawy da się w to jednak grać? No pewnie, wszak grafika to tak naprawdę zwykle kwestia własnych odczuć i coś co jednemu się podoba, drugiemu już nie koniecznie musi. Najważniejsze jednak, że gameplay wciąż stoi na przyzwoitym poziomie i choć mamy tu widoczne zacofanie pod względem rozmaitości względem San Andreas, to na tle GTA III do którego prequelem jest właśnie LCS nie wypada to tak źle. Sposobów na zabawę jest wiele, od standardowych misji sanitariusza, policjanta i tak dalej po zupełnie nowe i nieco nietypowe aktywności jak misje dealera samochodowego czy... śmieciarza. Tak, mimo pozornie niewielkiego świata gry, upchnięto tu naprawdę sporo aktywności pobocznych które są nawet całkiem różnorodne. To z pewnością zasługuje na uznanie. Fabuła to klasyka gatunku. Tym razem kierujemy poczynaniami znanego z "trójki" Toniego Ciprianiego. Dziwi trochę wybór akurat tej postaci, zwłaszcza, że nie przypomina on niemal wcale swojego pierwowzoru z tytułu wydanego w 2001 roku. "Nowy" Toni jest chudy, ma moim zdaniem zupełnie inny charakter i przede wszystkim jego głos podkłada zupełnie inny aktor. Z jednej strony zaburza to nieco spójność uniwersum w jakim dzieją się powiązane ze sobą części, a z drugiej nie powinno to zbytnio przeszkadzać, bowiem w oryginale Toni Cipriani był tylko jedną z wielu "mniej ważnych" postaci, z którą nie mieliśmy za wiele do czynienia. Z resztą między wydarzeniami obu gier mijają 3 lata, a przez taki czas postać ta mogła się diametralnie zmienić, w końcu akurat przybrać na wadze to nie problem, a głos no cóż, nie szukajmy dziury w całym Podsumowując, GTA Liberty City Stories to ciekawy wstępniak do wydarzeń znanych z GTA III. Masa misji fabularnych i aktywności pobocznych na pewno nie pozwoli się nudzić i choć gra nieco wyróżnia się na tle swoich poprzedniczek z racji swojej "mobilnej" natury to nawet na PlayStation 2 jest jak najbardziej w porządku. Ciężko powiedzieć coś więcej, warto po prostu potraktować ten tytuł jako takie "DLC" do oryginalnej trylogii. A na dokładkę wjeżdża kolejna "luźniejsza" pozycja THPS 3 to w zasadzie moja ulubiona część całej serii sygnowanej nazwiskiem Tonego Hawka, na równi z częścią czwartą do której z kolei mam wyjątkowy sentyment. Trójka to ostatnia część zrobiona w "klasycznym" stylu, czyli lista zadań i dwie minuty na każdą sesję. Formuła stara jak świat, ale sprawdzona i wciągająca. Już w kolejnej części odstąpiono od tego na rzecz bardziej otwartych poziomów, co spowodowało pewien powiew świeżości w serii, natomiast trójka jest genialnym zwieńczeniem tej klasycznej formuły i świetnym tytułem przenoszącym świat skateboardu w nową generację. Warto wspomnieć, że THPS 3 jest tytułem międzygeneracyjnym, więc załapał się jeszcze (w okrojonych wersjach ofc) rzutem na taśmę na PSXa i N64, gdzie na tej drugiej był na dodatek ostatnią wydaną grą. Trzeciego THPS ograłem niezliczoną ilość razy, więc znam go na wylot. Mimo tego nadal lubię do tego tytułu wracać i wciąż świetnie się przy nim bawię. Świetnym motywem jest to, że z każdym kolejnym ukończeniem odblokowuje się kolejna nowa postać bonusowa, więc mimo iż grę ograłem któryś raz na jednym zapisie to nadal zostałem za to wynagrodzony. Osobiście mogę szczerze polecić THPS 3 każdemu zajawionemu grami skateboardowymi. Z resztą, jeśli ktoś lubi tytuły tego typu to nie ma szans, że choć raz nie grał w kultową trójkę No i z ogromną chęcią kupiłbym remake tej jak i kolejnej odsłony, wykonany na wzór THPS 1/2!
-
HDD do PS2
Z ciekawości postanowiłem poszukać po ile latają teraz te współczesne adaptery do HDD na SATA. Mam oryginalny Network Adaptor IDE z dyskiem 80gb, ale mam jeszcze dwie inne PS2 FAT, a dysk na SATA zawsze się jakiś znajdzie, więc dlaczego by nie kupić jak byłby tani? Na Allegro początkowo nie znalazłem nic, ale po wyszukaniu w google znalazłem mnóstwo ofert od pana chińczyka na tymże portalu. Ot nasi koledzy z Chin źle oznaczyli kategorię i chyba wszystkie te tanie adaptery są w kategorii "baterie do kontrolerów Steam Deck" czy jakoś tak Po przetrząśnięciu kilkudziesięciu ofert tego samego produktu z tym samym opisem w końcu zamówiłem jeden taki adapterek z tejże pięknej oferty: https://allegro.pl/oferta/ps2-sata-2-5-3-5-network-adaptor-16734552670 Ciekawe czy za 17 złotych i 31 groszy (+ wysyłka!) będzie to faktycznie działać, o ile gołąb pocztowy gdzieś po drodze nie zabłądzi Choć ptaszki ćwierkają sobie, że te adaptery faktycznie działają tylko nie da się ich przykręcić, bo skopali rozstaw śrub mocujących. A najlepsze jest w ogóle to, że ktoś wystawia te same adaptery już po imporcie, z wysyłką "na już" z Polski za... ponad 100zł Rozebranie tej konsoli i ogarnięcie mechanizmu klapki to dziecinna zabawa. Serio, ja już w podstawówce wymieniałem laser w swojej pierwszej PS2 Slim Oczywiście, że jest taka możliwość, sam też z niej oczywiście korzystam. Wrzucasz sobie na konsolę programik "HD Loader" i z jego pomocą dumpujesz swoje płytki z grami bezpośrednio na dysk wpięty do PS2. Prościej się nie da
-
własnie ukonczyłem...
Dzisiaj na ruszt wjeżdża gra którą darzę ogromnym sentymentem. Gra, która z jednej strony jest dla mnie masą miłych wspomnień, a z drugiej podobną ilością frustracji. Obiecywałem sobie, że raczej prędko do tej gry nie wrócę, a tu jak zwykle nostalgia wzięła górę i bodaj rok później znów odwiedziłem NFS Underground na konsoli Xbox. Zacznę od tego, że jak wspomniałem, ten tytuł to dla mnie nośnik niesamowitych wspomnień z lat "szczenięcych". Doskonale pamiętam jak poznawałem ten tytuł na pececie wujka, gdzieś zapewne w okolicy 2003-2004 roku. Równie dobrze kojarzę też chwile, gdy podczas sylwestra zorganizowanego u nas w domu, wraz z synem znajomych moich rodziców, zagrywaliśmy się właśnie w pierwszego Undergrounda na moim pececie. To wszystko sprawia zwyczajnie, że mam do tej gry sentyment i mimo iż po latach przekonałem się jak cholernie wkurzająca być potrafi, to nadal mam chęć do niej wracać, trochę jak "syndrom sztokholmski". Nie inaczej było tym razem, gdy wyposażony we wspomnienia z ostatniego przejścia, znów naiwnie zacząłem "karierę" i znów przechodziłem przez to samo. No to może na początek o tym co bezdyskusyjnie jest w pierwszym NFS Underground dobre, jeśli nie wręcz świetne. Soundtrack, o tak zdecydowanie jest po prostu przezajebisty i nie da się temu zaprzeczyć. Trafimy tutaj na mix muzyki elektronicznej, dawki rapu oraz brzmień rockowych czy tym podobnych, nie wiem, nie jestem takim znawcą gatunków muzycznych. Ot jest tutaj wszystko co dobrze buja nie tylko podczas wyścigów ale i nawigowania w menusach. Już sam utwór startowy, który odpala się po intro gry wpada w ucho na tyle, że do dzisiaj słynne "Get Low" niejednemu kojarzy się nieodłącznie z NFS Underground. Wspomnę jeszcze tylko o tym, że nawet w swoim aucie zdarza mi się pobujać do tych kawałków na CDku Na szczęście oprawa muzyczna to nie wszystko co dobrego ma do zaoferowania ta gra. Może to już bardziej kwestia gustu, ale moim zdaniem świetnie wygląda cała ta oprawa wizualna gry. Otoczka tego "podziemnego" stylu wyścigów nocą, już sam motyw z menu głównym w którym nasze auto stale toczy się niespiesznie tunelem który nie ma końca. Do tego ta nieco "elektroniczna" stylistyka menusów i charakterystyczne logo. Niby to wszystko detale, ale kurde jaką to robi robotę, zwłaszcza jak cofniemy się do poprzednich odsłon serii, które takich cudów nie oferowały. Mówcie co chcecie, ale ta gra wręcz krzyczy sobą "Witajcie w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku!". Czym byłaby dobra gra wyścigowa bez dobrych fur? Nie wiem, bo NFS Underground zdecydowanie na brak wozów nie może narzekać. Fajne jest to, że zaczynamy tu od dosyć pospolitych wówczas aut jak choćby Civic czy Golf 4, co pozwala poczuć się nieco "swojsko" i zapewne inspirowało to też niejednego domorosłego tunera z naszego polskiego podwórka, aby i swojego "gofra" czy Hondę odpicować na wzór auta z gry. Z resztą, cała ta moda na Szybkich i Wściekłych czy NFS Underground bardzo wyraźnie kształtowała scenę tuningową aut w Polsce na początku lat 2000. I tu ponownie widać, że sam inspirowałem się tym tytułem, bo wzorem gry, na swoim kaszlaku na przedniej szybie mam kultową naklejkę "Street Glow", choć 126p to raczej mało kojarzy się czy to z NFSem czy samą firmą Street Glow właśnie Underground to też pierwsza część która zaprezentowała tak szeroko pojęty tuning wizualny i mechaniczny. Owszem, zalążki tego mieliśmy już w poprzednich odsłonach, ale dopiero pierwsza część podziemnych wyścigów rozwinęła temat dosyć konkretnie i pozwalała na niezliczone opcje kustomizacji swojej fury. To z pewnością duży atut i nawet w dobie dzisiejszych gier myślę, że nie ma się czego wstydzić. Wiadomo, sam styl tuningu zalatuje już mocno "wiochą", ale jak wspominałem, ta gra to lata 2000 w czystej postaci, a wtedy między innymi za jej sprawą, taki rodzaj modyfikacji był zwyczajnie modny. Warto też podkreślić jak świetny klimat buduje ten tytuł. Nocne miasto pełne neonów, odpicowane fury, szybkie wyścigi i naprawdę spoko poczucie prędkości. Wszystko to prezentuje się naprawdę świetnie i myślę, że nawet graficznie na tamte lata musiało to robić robotę. Mi tam się ogromnie podoba. No dobra, dobra muza, dobre odpicowane auta, więc co do cholery jest nie tak? O tym trzy akapity poniżej Po pierwsze, sztuczna inteligencja naszych oponentów a raczej jej brak. Nie jest wcale tak, że AI w ogóle nie działa, ale to nadal NFS w całej swojej nieokazałości. Przeciwnicy niezależnie do poziomu trudności oszukują, ich auta jeżdżą jak przyklejone do asfaltu i potrafią bezczelnie na naszych oczach wchodzić w zakręty w sposób niewiarygodny przy prędkościach, które na taką jazdę nam nie pozwalają. Nie kłuje to w oczy tak długo jak przeciwnicy są w tyle, ale z racji tego, że nie raz przyjdzie nam oglądać ich przed sobą, możemy sami doświadczyć jak "uczciwie" gra podchodzi do rywalizacji. Słyszałem i widziałem też skrajne przypadki, gdzie auta oponentów w pewnych momentach dostają wręcz "kopa" i nagle niczym wystrzelone z procy wylatują przed nas, nie raz powodując przy tym efektowne kraksy. Ja na szczęście aż tak ekstremalnych akcji nie doświadczyłem, ale faktycznie przeciwnicy potrafią widocznie "odstawać" od nas i czasem po wyprzedzeniu nas nie jesteśmy w stanie ich dogonić choćbyśmy jechali najlepiej jak potrafimy. Ot przeciwnik wciąż ma "fory" i bezczelnie przed naszymi oczami dokonuje cudów na zakrętach, o czym już wyżej wspominałem. Na szczęście nawet AI czasem odwali coś głupiego, wpakuje się w ruch uliczny, albo jakiś słup czy latarnię i pozwoli nam to odzyskać prowadzenie. Po drugie, fizyka naszego pojazdu potrafi płatać figle. Za nic w świecie nie jestem w stanie pojąć, dlaczego mój wóz czasami wpadał w gigantyczny poślizg mimo delikatnego hamowania, podczas gdy innym razem hamując znacznie mocniej takie cuda się nie działy. Wydaje mi się, że im wyższa prędkość pojazdu tym bardziej fiksować potrafi model jazdy czy tam fizyka gry i takie cuda stają się tym częstsze im szybciej jedziemy, ot co. Może też być tak, że w pewnych miejscach po prostu jakby nawierzchnia miała inną przyczepność, ale to nadal nie do końca mi pasuje, bo w tym samym miejscu raz wpadałem w poślizg a raz elegancko wchodziłem w zakręt. To niestety nie jedyny problem związany z tym elementem gry. Szybko przyzwyczaić się idzie także do niekontrolowanych lotów w przestworza połączonych z potrójnym piruetem w powietrzu i efektownym lądowaniem nierzadko w niepożądanej pozycji. Powodów takich efektownych wyczynów jest kilka, czy to odbicie się od ściany, wybicie na głupim krawężniku czy innej przeszkodzie, a szczególnie kolizja z ruchem ulicznym. No i to jest punkt trzeci. Ruch uliczny. Za cholerę nie wiem co za kretyn projektował ten element świata gry, ale mam wrażenie że zrobił to po złości, żeby zwyczajnie sobie powkurwiać graczy. Wiadomo, pojazdy poruszające się po drogach w domyśle mają wzbogacać świat gry i podbijać nieco poziom trudności, ale tutaj tak zwany "traffic" to element doprowadzający graczy do wrzenia i osobiście najchętniej bym go wyłączył w cholerę. Problem polega na tym, że pojazdy ruchu ulicznego potrafią pojawiać się dokładnie tam gdzie nie powinny. Dla przykładu - wchodzisz sobie w zakręt za którym nic nie widzisz. Lecisz elegancko, wychodzisz zza łuku i jeb! Prosto w jebaną taksówkę czy innego dostawczaka. Na niektórych trasach natrafić można też na miejsce kojarzące mi się z ulicami San Francisco, gdzie będziemy wskakiwać, lub zeskakiwać po ulicy. Rzecz jasna skoki te są po prostu "skokami wiary" i nigdy nie wiemy czy akurat nie wylądujemy na jakimś randomowym wozie, albo nawet nie przypierniczymy w niego podczas wyskoku co już bankowo kończy się kraksą przy lądowaniu. Problemem jest przede wszystkim to, że takie sytuacje nie zdarzają się rzadko, tylko niemal w każdym wyścigu i to często nieraz. Czy muszę opisywać jak cudownym jest uczucie, gdy podczas 6cio okrążeniowego wyścigu, na ostatnim z nich, już niedaleko przed metą wyskoczy nam ta jedna jebana taksówka i totalnie zniweczy nasz plan wygranej? Pod koniec gry jest to szczególnie odczuwalne, bo wówczas wyścigi wydają się mieć więcej okrążeń, nawet do około siedmiu. I mimo iż jedno okrążenie trwać będzie około minuty, to nierzadko wyścig będziemy restartować tuż pod koniec, tym samym do upragnionego zwycięstwa robić będziemy nie siedem, nie siedemnaście a nawet kilkadziesiąt takich okrążeń. Tak, są takie wyścigi. Podkreślę jeszcze, że poziom trudności to też kwestia umowna. Początek gry można na lajcie ogrywać nawet na Hardzie i nie będziemy się zbytnio pocić przy wyścigach. Jednak gdzieś w drugiej połowie gry, nagle poziom trudności rośnie niebotycznie, niezależnie od tego czy robimy coś na "Easy", "Medium" czy "Hard". Ot, gra zaczyna coraz częściej i coraz bezczelniej rzucać nam losowe auta przed maskę, fizyka dostaje pierdolca, a przeciwnicy czasem bezczelnie z nas drwią. Ostatnie wyścigi to już festiwal takich sytuacji i naprawdę gratuluję cierpliwości każdemu kto tak jak ja, mimo wszystko jest w stanie dotrwać do końca. Przyznam, ja dzisiaj raz zaliczyłem "rage quit", podczas jednego z takich wielookrążeniowych wyścigów, ale szybko się pozbierałem i dograłem grę do końca. Tym samym po ograniu całego trybu "Underground" jak zawsze mam mieszane uczucia. Z jednej strony uwielbiam tego NFSa i mam do niego ogromny sentyment, a z drugiej nie jestem w stanie polecić go nikomu kto nie ma cierpliwości do nierównej walki nie tylko z oponentami ale i elementami gry. Jeśli jednak ktoś ma chrapkę na nocne wyścigi w starym, dobrym stylu to zdecydowanie przekonuję aby spróbować zagrać w Underground 2, który w dużej mierze wyzbywa się problemów swojego poprzednika. Tyle, że Underground 2 to już nieco inny tytuł, po raz pierwszy prezentujący otwarty świat w serii i to czy jest to lepsze to już kwestia własnej opinii. Ja lubię i jedno i drugie, nie mam wyrobionej konkretnej opinii. Warto jednak pamiętać fakt, że to pierwsza odsłona podserii jest tą ostatnią "klasyczną", bez zwiedzania miasta po którym przyjdzie nam się ścigać. Podsumowując - NFS Underground to gra kultowa, która po raz pierwszy w serii wprowadziła ten niesamowity, nocny klimat z toną tuningu. Jest to jednocześnie ten "klasyczny" nieco oszukujący NFS, więc należy do niego podchodzić z dużą dozą cierpliwości. Jeśli jednak czujesz się na siłach i chcesz spróbować to śmiało, lecz polecam jakieś relanium czy melisę na uspokojenie
-
własnie ukonczyłem...
Dziś wyjątkowy dzień dla świata gier. Dokładnie dziś mija 20sta rocznica premiery GTA San Andreas! Jakże pięknym zbiegiem okoliczności, dokładnie tego dnia udało mi się po raz "któryś" już w życiu ukończyć ten tytuł, tym razem na konsoli Xbox. To już dwa powody, aby rozpisać się nieco bardziej na temat tej kultowej już gry, zatem zapraszam do moich wypocin Moja osobista przygoda z San Andreas zaczęła się daaaawno temu. Był rok mniej-więcej 2005, może 2006, choć bardziej stawiałbym na to pierwsze. Pamiętam jak siostra "załatwiła" od znajomego kopię tejże gry. Mój komputer nie posiadał wówczas napędu DVD, więc musiałem początkowo zadowolić się chwilowym graniem na kompie siostry. Nieco później ogarnąłem "hakerski" sposób na przekopiowanie zainstalowanej już gry na swój komputer przez sieć LAN i wtedy nareszcie mogłem zacząć w pełni cieszyć się tym tytułem. Tak, miałem wówczas 9-10 lat i choć gra była skierowana do osób dorosłych to nie zrobiła mi z mózgu sieczki i nie wyrosłem na żadnego zwyrola Z resztą za sobą miałem już przygodę z pierwszym GTA oraz III i Vice City, także można by rzec, że byłem już świadom tego co może mnie spotkać w grze. To co na dzień dobry uderzało mnie w pysk, jako wówczas małolata zajawionego GTA, była możliwość... jazdy rowerem. Serio, dziś tak totalnie pomijalny detal wówczas robił ogromne wrażenie zapewne nie tylko na mnie, ale i na każdym kto z zachwytem odkrywał nowości dostępne w wówczas najnowszym Grand Theft Auto. San Andreas po raz pierwszy od czasów przejścia w pełne 3D zaprezentowało tak znaczną ewolucję w gameplayu i choć grafika może nie stanowiła takiego przeskoku jak z GTA 2 do GTA III, to zmian w rozgrywce było tak wiele, że trudno tu dziś wszystkie wymienić. Choć moje serce zawsze będzie w Vice City, to nie mogę odmówić San Andreas rozmachu z jakim zostało stworzone. Przypomnę tylko, że dziś mija 20 lat, DWADZIEŚCIA LAT, od premiery tej gry na konsoli PlayStation 2, która nigdy wcześniej i chyba nigdy później nie dostała tak ogromnej, rozbudowanej gry tego typu. Imponuje mi to jak wiele różnorodnego terenu, pojazdów, obiektów, aktywności i nawet drobnych detali których zwykle nie zauważamy zostało wciśnięte do tego tytułu, a na dodatek udało się to odpalić nawet na drugim plejaku. I choć dzisiaj ta gra jest już technologicznym dinozaurem to z perspektywy tamtych lat musiała, ba ona na pewno robiła gigantyczne wrażenie nawet na graczach, którzy niekoniecznie lubią gangsterską serię od Rockstar. Ograłem San Andreas niezliczoną ilość razy. Mimo tego ilekroć już sięgnę po ten tytuł to nie mogę przestać się dobrze bawić, a nawet wciąż odkrywać jakieś mniejsze czy większe ciekawostki związane ze światem gry. Internet to istna kopalnia wiedzy o tej grze, ale nadal doświadczenie tego wszystkiego na własnej skórze to coś czego nie da się podrobić. Nawet nie marzę o tym, aby kiedykolwiek ukończyć ten tytuł na "100%", bowiem jest tu tyle do zrobienia, że zwyczajnie nie starczyłoby mi chyba zaparcia. Z resztą ja ogólnie nie jestem orędownikiem "maxowania" gier, a raczej doświadczania w nich tego czego chcę po prostu doświadczyć. Jeśli uznam, że nie potrzebne mi do szczęścia jakieś znajdźki czy statystyki to po prostu nie będę niczego robił na siłę. Niemniej, tych którzy lubią wyciskać z gier ostatnie soki czeka tutaj od groma roboty i jeśli jakimś cudem nie zdecydujecie się skorzystać z jakiejkolwiek solucji to z grą spędzicie długie, dłuuuugie godziny. Chyba nie muszę odpowiadać na tak podstawowe pytania jak "Czy San Andreas jest warte polecenia?" . To przecież oczywiste, z resztą każdy gierkowy weteran z pewnością zna ten tytuł, a większość z pewnością choć raz próbowała w niego zagrać. Jeśli jednak jakimś cudem nie grałeś w San Andreas toś dupa i czym prędzej nadrabiaj zaległości, a możliwości na to masz mnóstwo, bo gra wyszła na tylu sprzętach, że na pewno na którymś ze swoich masz możliwość zagrania. See you around!
-
GTA San Andreas
Wiem wiem, San Andreas, podobnie jak resztę "świętej trójcy" skończyłem już "x" razy Finał fabuły coraz bliżej, tym razem cisnę z Madd Doggiem przerwać mały wywiad OG Loca
-
GTA San Andreas
Akurat aktualnie gram w wersję na oryginalnego Xboxa. Choć to Vice City skradło moje serce, to kurde, im dłużej gram w San Andreas tym bardziej imponuje mi ta gra i doceniam rozmach z jakim została stworzona. Przypomnijcie sobie gry i technologię te 20 lat wstecz. Coś takiego jak San Andreas w tamtym okresie było po prostu wyprzedzało swoje czasy. To też jedna z tych gier, które pokazują, że wcale nie grafika musi rewolucjonizować. Tutaj pozamiatało przede wszystkim to co było dostępne w grze. Te wszystkie pojazdy, różnorodne lokacje, ogrom aktywności pobocznych od jakichś banałów typu misje taksówkarza, po gry w kasynie, tony znajdziek i przede wszystkim masa detali świata gry, których z reguły gracze nawet nie odnotowują na co dzień, a bez których ten świat nie byłby tak ciekawy. Dobra koniec pitolenia bo konsola stygnie! Lecę szykować się do napadu na Calligula's Palace
-
Zakupy growe!
Trochę dobroci się nazbierało od ostatniego posta
-
własnie ukonczyłem...
Nie no, luzik odebrałem to tak jak zapewne odebrać miałem. Lubię nie tylko grać w gry ale i o nich dyskutować, więc zawsze spoko skonfrontować odmienne zdania I o to tutaj chodzi. Każdy widzi to inaczej. Ja serię Tomb Raider poznałem jeszcze za gówniaka dzięki pierwszej części. Do dziś pamiętam jak moja cudowna płyka marki "Dysan" wystrzeliła radośnie w CD-ROMie kumpla Ogólnie próbowałem podchodzić do tych klasycznych odsłon. Z jakiegoś nie do końca zrozumiałego nawet dla mnie powodu, skompletowałem nawet wszystkie pięć części na szaraka, ale nigdy w żadną dłużej nie pograłem. Może to po części kwestia "tank controls", choć na przykład uwielbiam ten sposób sterowania w klasycznych Residentach. Chciałbym w końcu się przełamać, zagrać i przekonać, że to całkiem dobre gry, choć pewnie po którejś części czuć byłoby pewną powtarzalność, na co narzekali gracze już w momencie premiery 4/5. Póki co jednak nie po drodze jest mi z tymi grami, ot nie mogę się wziąć i przekonać aby posiedzieć dłużej nad skakaniem po półkach skalnych i szukaniem rozwiązań zagadek. Nie inaczej mam ze współczesnymi odsłonami serii jak i jej konkurencją w postaci Uncharted. Z tej drugiej ograłem tylko Złotą Otchłań, bo mieć Vitę i nie zagrać w ten tytuł to trochę grzech
-
własnie ukonczyłem...
No jest i ja właśnie inaczej postrzegam to co wymieniłeś. Nie neguję przy tym twojej opinii, ot pomyślałem że spróbuję odnieść się do twojej wypowiedzi i przedstawię swój punkt widzenia, jako osoby której kompletnie obce są przygody Lary Croft i nie patrzy na ten tytuł przez pryzmat serii, a jako oddzielny produkt. Także mogę zgodzić się, że jako Tomb Raider jest to gra zupełnie "z czapy", ale są ludzie którym naprawdę może odpowiadać ta jej odmienność. Właśnie to mi się tutaj podoba, że jest więcej akcji niż ciągłego skakania i szukania "wajchy" do otworzenia kolejnych drzwi. Jasne, stanowi to trzon tej serii, ale ta jedna nastawiona na akcję odsłona to w końcu jakaś odmiana. Dlatego dla mnie osobiście, na szczęście jest tu więcej akcji. Prawda. Zagadki są do bólu proste. Mi to natomiast wcale nie wadzi. Wiem, że jak na TR wypada to słabo, ale spróbuj spojrzeć na ten tytuł z innej perspektywy niż cała seria. Podobnie z resztą można dyskutować o serii Resident Evil, gdzie w takiej trójce jest więcej strzelania a mniej zagadek a nadal może się to podobać. A co w nim takiego gównianego? Typowy etap "zręcznościowy" tyle że dziejący się w mieście a nie kolejnym grobowcu. Dla mnie właśnie spoko odmiana. Zawsze to coś innego niż ciągłe łażenie po ruinach. Nie Rosji a Kazakhstanie. Sama część eksploracyjna jest stosunkowo krótka, bo połowa etapu to pościg na motocyklu. Znów, dla mnie coś innego, może i bez większego polotu, ale cała ta odsłona stawia na takie szybkie skoki po różnych lokacjach. Stanowiące przerywnik między właściwymi etapami. Może i model jazdy zalatuje okrutnie drewnem, ale to tylko proste etapy w których mamy jechać przed siebie, omijać przeszkody i ewentualnie postrzelać. Nie spodziewałbym się tutaj żadnej finezji. Wszystko może i do bólu proste ale działa bez zarzutu, więc mi osobiście ciężko narzekać. Jeśli przebiegamy przez etapy bez większego zastanowienia. Jak ktoś ma żyłkę odkrywcy to spędzi tu nieco dłużej na szukaniu poukrywanych skarbów. Nie ma tego może bardzo dużo, ale dla chcącego coś się zawsze znajdzie. Ciężko mi to skomentować. Gadżety jak gadżety, linka, latarka, PDA czy binokulary. W sumie nie ma tego wiele, więc nie bardzo wiem w czym problem. Dopiero co skończyłem ten tytuł i nie kojarzę takich rzeczy. Owszem, najemnicy pojawiali się w świątyniach, ale zwyczajnie przybywali tam podobnie jak Lara, czasem otwierając nam inną drogę do wyjścia. Po prostu w trakcie gry po piętach depcze nam pewien jegomość i jego osobista gwardia. Nie dopatrzyłem się żadnego fragmentu, gdzie ich obecność byłaby bezzasadna i bezsensowna. Co innego kilka tych zwierząt na które trafimy, ale to już jak dla mnie drobiazg, bo nie ma ich też za wiele. Hmm... Lara po prostu korzysta z dobroci współczesnej technologii i pozostaje w kontakcie ze swoją ekipą z którą to współpracuje. Co w tym złego? Jak dla mnie właśnie pasuje to do klimatu tej części.
-
własnie ukonczyłem...
Swoją standardową gadkę zacznę od powiedzenia, że mimo iż z serią Tomb Raider znam się od wielu, wielu lat, a swoje pierwsze kroki stawiałem w kultowej już "jedynce", to nie jestem wielkim fanem tej serii tak ogólnie. Nie to żeby coś z tymi grami było nie tak, po prostu nigdy nie było mi z tą serią za bardzo po drodze. Pierwsze pięć części nigdy nie zdołało mnie wciągnąć na dłużej (a szkoda, bo mam wszystkie na PSXie i jedynkę na PC) zapewne przez swój charakterystyczny gameplay. Angel of Darkness to gra w którą nawet coś tam dawno temu pograłem, ale do tej pory nie zdołałem ukończyć. Anniversary to powrót do jedynki w nowym wydaniu, więc no cóż... pograłem ale nie skończyłem, a wszystkie późniejsze odsłony to dla mnie praktycznie jedna wielka nieznana. Jeśli w jakąś grałem to dosłownie tyle co nic. Zwyczajnie nie jarają mnie tak bardzo gry tego typu i nawet z Uncharted mimo posiadania kilku części, do tej pory nie mogę się rozkręcić. Inaczej jest jednak z opisywanym tutaj Tomb Raider Legend. To akurat gra do której powracam w miarę regularnie i zawsze z taką samą chęcią. Jakim cudem, skoro przecież gry tego typu kompletnie mi nie leżą? Legend to akurat odsłona napakowana bardziej akcją. Oczywiście nie brakuje tutaj znamiennej dla serii eksploracji, ale gra ta nastawiona jest bardziej na dynamiczną akcję niżeli powolne zwiedzanie grobowców i szukanie rozwiązań skomplikowanych zagadek. Różnorodność etapów również wpływa zachęcająco, bowiem ciężko tutaj o poczucie nudy i powtarzalności. Oprócz standardowych, prastarych ruin i grobowców zwiedzimy tu choćby takie miejsca jak Japonia w której weźmiemy udział w imprezie i małej konfrontacji z Yakuzą, czy Kazakhstan gdzie przyjdzie nam odwiedzić dawne sowieckie laboratorium. Miłym akcentem są także fragmenty w których siadamy za sterami motocykla i pędzimy na złamanie karku, nierzadko walcząc przy tym z przeciwnikami. Ciekawostką na temat wersji na klasycznego Xboxa jest fakt, że jest to jedyna konsolowa wersja działająca w 60 klatkach na sekundę i to naprawdę stabilnie. Na konsoli podłączonej przewodem component wygląda do tego obłędnie i jest to z pewnością jedna z gier pokazujących prawdziwą siłę pierwszego "klocka". Osobiście Legend to mój faworyt całej serii i w zasadzie jedyna część, którą ograłem wielokrotnie. To, że jest tak bardzo odmienna od swoich poprzedniczek i zapewne następczyń sprawia, że warto spróbować w nią zagrać, nawet jeśli nie jest się fanem gier typowo eksploracyjnych.
-
własnie ukonczyłem...
No i jak bumerang powracam z kolejnym zapomnianym tytułem szóstej generacji konsol A tak przy okazji, miło mi że ktoś tam czyta te moje wypociny i docenia moje retro przygody. Osobiście nie pędzę za nowościami, naprawdę niewiele współczesnych tytułów mnie wyjątkowo interesuje i zwyczajnie wolę tkwić sobie w tym swoim świecie gier lat minionych, oczywiście z małymi wypadami do czasów obecnych No ale dobra bo dzisiaj na szybko o kolejnej gierce z PlayStation 2. Tym razem postanowiłem po zdaje się kilku latach powrócić do pierwszej części serii bazującej na filmowej marce o tym samym tytule, czyli oczywiście Spider-Man. Za tytuł ten odpowiedzialne jest studio Treyarch znane niektórym także z serii Call of Duty, a wydawcą jest podobnie jak w przypadku szarakowych gier znane nam wszystkim Activision. Pierwszy Spider-Man na PS2 to gra której zdecydowanie bliżej do "kreskówkowych" odsłon znanych z PSXa aniżeli do współczesnych przygód człowieka-pająka znanych z PS4 oraz PS5. Jest to tytuł totalnie liniowy, dziejący się na konkretnych etapach, bez możliwości wolnej eksploracji miasta w jakim dzieje się akcja. Gra ta bazuje oczywiście na pierwszej części filmowej serii i odzwierciedla wydarzenia znane z tegoż, zatem poznamy tutaj początki przygody Spider-Mana, a grę zakończymy efektownym pojedynkiem z Zielonym Goblinem. Liniowość tej gry nie jest w zasadzie jej wadą. Nie każda gra musi bowiem składać się z otwartego świata nastawionego na eksplorację i odkrywanie aktywności pobocznych. Jak z resztą dobrze wiemy na przykładzie poprzednich "pajęczych" gier od Activision, taki typ rozgrywki potrafi się sprawdzić i stanowić bazę naprawdę dobrej gry. Jak wyszło im tym razem? Hmm... No jakby to powiedzieć, średnio na jeża pająka? To nie jest tak, że od razu przekreślam pierwszego Spider-Mana i uważam go za grę słabą. Po prostu jest to twór do którego ewidentnie ktoś się przyłożył i chciał zrobić go jak najlepiej, lecz niestety nie wszystko tutaj zagrało jak trzeba. Fabuła to temat oczywisty, w zasadzie już wyżej ją streściłem i to nie ona stanowi tutaj źródło ewentualnego niezadowolenia. Grafika jak na 2002 rok moim zdaniem wygląda naprawdę przyzwoicie i nawet dzisiaj nie powinna kłuć w oczy tych którzy nie są uczuleni na retro. Gameplay sam w sobie także jest całkiem solidny i ten schemat podziału na pojedyncze etapy spisuje się tutaj nieźle. Co zatem nie zagrało? To co stanowi jeden z trzonów rozgrywki, czyli sterowanie. Wspomnieć można o tym, że gra posiada teoretycznie dwa różne schematy sterowania: klasyczny i rozszerzony. Czym one się różnią to już nie mam pojęcia, bo grałem trochę na tym klasycznym, przełączyłem się potem na rozszerzony i nie czułem żadnej różnicy. Mógłbym oczywiście sprawdzić to w instrukcji, gdybym tylko ją miał... No, ale do rzeczy, bo tyle pisania a ja dalej nie wspomniałem w czym właściwie leży problem. Otóż samo sterowanie wydaje mi się być "okej", ale to jak tragicznie współgra ono z pracą kamery to po prostu żenada. Przez całą grę miałem problem z poprawną koordynacją ruchów postaci i kamery. Problem polegał na tym, że patrząc na przykład zza pleców bohatera, aby iść do przodu przechylałem analoga w przód, oczywiste. Co się natomiast działo gdy podczas poruszania się obróciłem kamerę o 180 stopni? Sterowanie nadal działało tak jakbym patrzył zza pleców, więc stawało się odwrócone względem perspektywy kamery. Aby to naprawić należy całkowicie przestać sterować naszą postacią, bo sterowanie nie koryguje się "w locie". Wydaje się to prozaiczne, ale doprawdy trzeba zagrać i poczuć jak źle to działa aby zrozumieć dlaczego się tak nad tym rozpisałem. Czy zatem ta jedna niebagatelna wada zaważy nad moją oceną? Połowicznie. Z jednej strony bowiem bardzo podoba mi się ta gra i doceniam to jak dobrze się prezentuje. Przyjemnie brnęło mi się przez kolejne etapy i w zasadzie tylko ten przedostatni napsuł mi odrobinę krwi. Z drugiej ten jeden problem ze sterowaniem nie raz wprowadzał niepotrzebne zamieszanie podczas rozgrywki i trudno mi puścić to grze płazem. Powiem zatem, że Spider-Man to nie tyle "średniak" co bardzo ambitna gra, która nie do końca się jej twórcom udała. Ciężko mi zatem polecić ją komuś innemu niż fanowi serii o człowieku-pająku lub miłośnikowi gier dziwnych, niedocenionych i być może nie do końca udanych. Na pocieszenie powiem tylko, że podobno druga odsłona tej filmowo-growej serii jest już znacznie lepsza, a w wersji PS2 jakimś cudem najlepsza, a jako że posiadam całą trylogię to może za jakiś czas sięgnę po nią i sam przekonam się ile warty jest Spider-Man 2.
-
własnie ukonczyłem...
Po ograniu GTA III na Xboxie, o którym już tutaj nie wspominałem, stwierdziłem że czas na coś zupełnie innego. Postanowiłem nareszcie przysiąść do Tony Hawk's Pro Skater 4 w wersji na konsolę PlayStation 2. THPS4 to jedna z gier mojego dzieciństwa, którą poznałem jakoś w 2005 roku i nigdy do tej pory nie udało mi się jej "ograć" mimo posiadania jej w wersjach PC, PSX oraz wspomnianej tutaj PS2. Nie raz i pewnie nie dwa robiłem podejścia do tego tytułu i zawsze po kilku levelach po prostu brakowało mi siły aby brnąć dalej, bo zadania stawały się coraz dziwniejsze i trudniejsze. Dzisiaj jednak wszystko się odmieniło. Zrobiłem 90 zadań niezbędnych do odblokowania "Pro Challenge" i stanąłem do wyzwania. Nie było łatwo i gra naprawdę zweryfikowała czy jestem "Pro", ale ostatecznie podołałem zadaniu i mogę uznać grę za ukończoną! Wiadomo, nie zrobiłem wszystkiego na 100%, ale i tak spędziłem z tym tytułem kilka dobrych godzin przy których bawiłem się świetnie, no może z małymi wyjątkami... Żeby być zupełnie szczerym, gra jest naprawdę świetna. Jak na 2002 rok, całkiem świeżym podejściem było odejście od standardowego schematu "2 minute challenge" na rzecz otwartych lokacji i dowolnego wybierania sobie zadań jakie chcemy ukończyć. Dzisiaj, gdy jesteśmy wręcz zawaleni grami z otwartymi światami możemy tego nie zrozumieć, ale te 22 lata temu takie podejście było czymś nowym i rzadko spotykanym, a przynajmniej tak mi się wydaje. No, ale marudziłem coś tam kilka akapitów wyżej, więc o co chodzi? Otóż zadania jakim przyjdzie nam sprostać są naprawdę ciekawe i różnorodne. Wiadomo, to gra o jeżdżeniu na desce, więc nie ma co się tutaj spodziewać nie wiem... bijatyki, ale jak na tak pozornie prostą czynność mamy tutaj sporo rozmaitych wyzwań. Sęk w tym, że niektóre z nich wymagają naprawdę anielskiej cierpliwości i nierzadko dziesiątek podejść aby w końcu nam się udało. Wiadomo, gry z serii THPS to gry mocno arcade'owe, więc należy się tego spodziewać. Z resztą i na to mamy sposób, bo jeśli nie silimy się na te mityczne "100%", to kilka niewygodnych dla nas wyzwań możemy pominąć, bowiem mamy ich tu nieco więcej (bodaj 22) niż jest to wymagane aby odblokować indywidualne wyzwanie "Pro" dla naszego zawodnika, które wieńczy nasze wysiłki. Co jeszcze warte jest wspomnienia, teoretycznie każdy ze skaterów ma swoje odrębne "Pro Challenge", więc grając kolejny raz inną postacią natrafimy na nieco inny finał. W moim przypadku było to wyzwanie "Custom Skatera" i polegało na nakręceniu sceny akcji do jakiegoś filmu na mapie "Shipyard". Jakie są inne wyzwania tego nie wiem, ale być może kiedyś się dowiem, bo do tej gry wrócę pewnie jeszcze nie raz, tak jak regularnie wracam do THPS 3. Moim zdaniem warto zagrać w Tony Hawk's Pro Skater 4 i przekonać się jak kiedyś wyglądały gry deskorolkowe. Czwórka to powiew świeżości w serii i jeśli ktoś nadal wraca do 1-3, to i w czwórkę zagrać powinien, choćby z szacunku do serii
-
własnie ukonczyłem...
Nareszcie dane mi było ukończyć całkiem "świeży", bo raptem zeszłoroczny tytuł na 20 letni system. Mowa oczywiście o GTA Sindacco Chronicles na konsolę PSP. Naturalnie nie jest to żadna oficjalna odsłona a fanowski twór stworzony przez Barcode Studia bazujący na GTA LCS. Muszę szczerze przyznać tutaj, że jak na dzieło kilku zapaleńców całość prezentuje się naprawdę solidnie. Gra opowiada historię rodziny Sindacco, konkurencyjnej mafii względem rodziny Leone, której losy poznaliśmy w Liberty City Stories. Co ciekawe, akcja dzieje się równolegle do wydarzeń znanych z LCS i kilkukrotnie natrafimy nawet na wzmianki na temat wydarzeń dziejących się w trakcie tejże gry. Jest to zatem coś w stylu Episodes From Liberty City z GTA IV. Kolejną ciekawostką wartą wzmianki jest możliwość gry z dubbingiem AI. Na początku gry dostajemy wybór czy chcemy grać ze wspomnianym dubem wygenerowanym przez sztuczną inteligencję czy chcemy grać "na niemo". Osobiście wybrałem pierwszą opcję i choć od razu czuć tą "sztuczność" to z pewnością jest to lepsza opcja niż żadna opcja. Można rzec, że to taki trochę lepszy syntezator mowy. Fabuła jak wspomniałem koncentruje się na rodzinie Sindacco. Szczerze mówiąc nie mogę o niej za wiele powiedzieć, bo tytuł ten zacząłem miesiące temu a dokończyłem go dopiero dziś, a na dodatek momentami niezbyt skupiałem się na fabularnych zawiłościach i koncentrowałem się na frajdzie płynącej z wykonywania misji. Niemniej wspomnę, że gra dzieli się na trzy rozdziały stanowiące niejako prolog, część główną oraz epilog. W pierwszym wcielamy się w znanego z LCS "JD O'Toole", który zgodnie z kanonem ginie chcąc zmienić strony przechodząc do rodziny Leone. Dalszą część gry rozgrywamy jako Marcus Sindacco, jeden z siostrzeńców Franka Sindacco. Więcej fabularnych zagadnień nie będę tutaj zdradzał, ale wspomnę tylko że zakończenie gry jest inne niż moglibyśmy się spodziewać po typowej odsłonie GTA. Słowem o misjach warto opowiedzieć, że są one całkiem ciekawe i pomysłowe. Wiadomo spora część polega na "znajdź i zabij", ale do pewnych misji wprowadzono zupełnie nowe mechaniki. Dostępne są tutaj również misje dodatkowe, czy budowanie swojego "imperium" poprzez przejmowanie wrogich interesów, trochę na podobieństwo VCS. Krótko mówiąc, na pewno nie będziemy się tutaj nudzić. A jak ja osobiście oceniam ten tytuł? Jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem. Według mnie ten tytuł może spokojnie nosić miano odrębnej gry, stanowiącej uzupełnienie historii znanej z LCS oraz GTA III. Sindacco Chronicles to prawdziwy ukłon w stronę fanów klasycznej "trylogii 3D" i wszystkich zapaleńców którzy wciąż grają na PSP. Jeśli jeszcze nie graliście to polecam, naprawdę warto!
-
własnie ukonczyłem...
Soldier of Fortune na konsolę Dreamcast, czyli w skrócie - Słaby port, świetnej gry na wspaniałą konsolę Zacznę jednak od powiedzenia, że nie grałem w ten tytuł na tej konsoli po raz pierwszy. Było to moje drugie ukończenie SoF na ostatniej konsoli SEGI, zatem doskonale wiedziałem czego mam się spodziewać. Niestabilnego i momentami dramatycznie niskiego framerate'u, mnóstwa długich loadingów co kilka pomieszczeń, oraz pokręconego sterowania zrobionego niejako "na opak". No ale po kolei... O samym Soldier of Fortune pisałem niedawno przy okazji mojego ukończenia wydania na drugie PlayStation. Port na DC wyróżnia się wszystkim co wymieniłem powyżej i jest to zdecydowanie najsłabsza wersja tej naprawdę świetnej (moim zdaniem) gry. Klatkarz sam w sobie jest w miarę okej, natomiast w momencie gdy do akcji wkracza kilku przeciwników na raz, poczciwy "makaron" nie daje sobie z tym rady. W dosłownie kilku momentach gry, klatki spadały praktycznie do zera i powodowały chwilowe "ścięcia" gry. Ekrany ładowania w tej grze widzieć będziemy znacznie częściej niż w innych wersjach, śmiem nawet rzucić twierdzeniem, że loadingi są częstsze i dłuższe niż reklamy na Polsacie. A to już szczytowe osiągnięcie... Naturalnie jak to w przypadku Dreamcasta, za podkład muzyczny w trakcie wczytywania kolejnych etapów robić będzie napęd GD-ROM, który pracuje równie cicho jak poczciwe UMD w PlayStation Portable. Wisienką na tym kwaśnym torcie jest oczywiście sterowanie. Jest to chyba najoczywistsza "cecha" tego portu, gdyż ze względu na projekt kontrolera należało się wręcz spodziewać, że nie da się tego zrobić w sposób znany nam współcześnie, czy nawet już wówczas, gdy PS2 zaczęło się zadomawiać na rynku i wraz z szarakiem przecierać szlaki FPSowego sterowania na konsolach. Pad do DC nie ma po prostu dwóch gałek i aby jakkolwiek upłynnić sterowanie, domyślnie niejako odwrócono je w ten sposób, aby to lewa dłoń kierowała kamerą/celownikiem za pomocą jedynego dostępnego analoga, a prawa służyła nam do sterowania postacią lecz nie za pomocą krzyżaka umieszczonego zbyt blisko gałki analogowej, a przycisków akcji domyślnie używanych w większości gier do zupełnie innych celów. Z podobnym sposobem sterowania spotkałem się także w Quake II na PSXie, gdzie w trybie analogowym prawa gałka nadal sterczała bezużytecznie, a cały schemat sterowania był skonstruowany wręcz bliźniaczo podobnie do tego co potem zaserwowano nam w SoF na DC. O ile w przypadku Quake'a nie mogłem wówczas się do tego sterowania przyzwyczaić i wybierałem sterowanie "cyfrowe" bez użycia analoga, tak w przypadku Soldier of Fortune byłem w stanie się do niego przekonać i nawet całkiem wygodnie mi się w ten sposób grało. Oczywiście z racji małej ilości przycisków, część akcji wykonuje się za pomocą połączenia wciśnięcia lewego triggera i dodatkowego przycisku. To też kwestia przyzwyczajenia i dosyć łatwo było mi zakodować w głowie, że aby przeładować broń musiałem dusić "L + lewy krzyżak". Czyli co, nie taki ten DCkowy port zły jak go malują? No i tak i nie... Powyższy "opis" starałem się napisać w miarę obiektywnie, więc nie stawia on tej gry w najlepszym świetle, ale należy też spojrzeć na to z innej strony. Dreamcast jest wspaniałą konsolą, ale trafił na taki okres rozwoju technologii, że już po tych 2-3 latach od swojej premiery nie był w stanie nadążyć za ówczesnymi grami. Tutaj widać, że autorzy starali się mimo wszystko zapewnić grywalny port, co niekoniecznie musiało się udać. Wystarczy być jednak retro-świrem, założyć "makaronowe" okulary i nadal można odczuwać przyjemność z grania w Soldier of Fortune na cudownym Dreamcascie Jeśli jednak nie czujesz się na tyle odważny a koniecznie chcesz zagrać w SoF to po prostu odpal wersję PC.
-
własnie ukonczyłem...
No i naturalną koleją rzeczy musiałem domknąć trylogię Watch_Dogs, zakończywszy właśnie na części pierwszej. Tym razem postawiłem na wersję na Xbox One, choć nie ma to raczej większego znaczenia. Samej gry nie trzeba nikomu przedstawiać. Dla wielu był to nieco rozczarowujący początek serii, napompowany przed premierą jak balonik, który okazał się nie do końca spełniać swoje obietnice. Tak przynajmniej mi się wydaje, bowiem nie brałem czynnego udziału w premierze tej gry, a poznałem ją dopiero lata później, podchodząc do niej bez jakichkolwiek oczekiwań. I wiecie co? Uważam, że to naprawdę solidna gra. Na pewno nie bez wad, natomiast osobiście nie rzuciło mi się w oczy nic o czym warto by tutaj wspominać. Fabuła i gameplay są dosyć "ciężkie" i poważne. Jeśli miałbym podać drugi podobny tytuł w podobnym klimacie to bez zastanowienia rzuciłbym tu GTA IV. W pierwszym Watch_Dogs przyjdzie nam pokierować losami niejakiego Aidena Pierce, znanego w świecie gry jako "Mściciel". Nie będę tutaj streszczał fabuły, bo kto ma ją znać ten już dawno zna, a kto nie zna ten ma szansę to nadrobić. Muszę tylko wspomnieć, że pierwsze Watch_Dogs w przeciwieństwie do swoich sequeli charakteryzuje się tym, że działamy tu niejako "sami" i co istotne, za nasze czyny jesteśmy odpowiednio oceniani przez społeczeństwo miasta Chicago. Jeśli będziemy nieuważni i narazimy na niebezpieczeństwo postronnych cywili, utracimy swoją reputację jako wspomnianego mściciela i obywatele będą zwracać na nas uwagę, nie koniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jeśli zaś postanowimy zostać prawym i sprawiedliwym (jakkolwiek źle się to nie kojarzy) to zyskamy uznanie i nie raz postronne osoby przymkną oko na nasze niekoniecznie zgodne z prawem postępowanie. W praktyce jest to tak naprawdę tylko detal i moim zdaniem warto przynajmniej dbać o bycie "na plusie", żeby niepotrzebnie nie utrudniać sobie gry. Hakowanie w pierwszym Watch_Dogs ogranicza się raczej do podstawowej zabawy z kamerami, komputerami czy tym podobnymi. Nawet znany z całej serii "profiler" jest tutaj bardziej na pokaz niż w jakimkolwiek użytecznym celu. Z perspektywy serii wygląda to nieco ubogo, ale warto pamiętać, że akurat pierwsza część gry skupia się w dużej mierze na narracji, a hakowanie traktowane jest tutaj jako "dodatek" i dopiero kolejne części zrobią z tego prawdziwy użytek. Czy i ewentualnie komu zatem polecić można pierwszą część Watch_Dogs? Osobom kompletnie niezaznajomionym z serią raczej poleciłbym zacząć od WD2 albo nawet Legion. Jedynka jest jeszcze mocno ograniczona w swoim unikatowym gameplayu, do tego jest to zdecydowanie najbardziej "poważna" odsłona i niekoniecznie musi to przypaść do gustu każdemu. Spodobać się może tym, którzy docenili ciężki klimat takich gier jak choćby wspomniane GTA IV do którego tej grze pod tym względem blisko. Jeśli z kolei grałeś w inną część serii i nawet ci się spodobało to warto sprawdzić pierwszą odsłonę, choćby z samego poczucia obowiązku Watch_Dogs to zdecydowanie nie gra dla każdego, ale z pewnością znajduje swoje grono odbiorców. Ja osobiście polecam
-
własnie ukonczyłem...
Tym razem napiszę co nieco nie o jednej, a o dwóch grach z tej samej serii, gdyż w zasadzie pierwszą ograłem wczoraj, a drugą dosłownie przed chwilą. Pierwszy Spider-Man na szaraka to gra całkiem niezła. Powstała już w zasadzie u schyłku pierwszego plejaka i moim zdaniem jest to naprawdę miła laurka dla tego zasłużonego sprzętu. Lubię wracać do tej gry, mam do niej sentyment gdyż już w czasach szczenięcych miałem z nią styczność zarówno na konsoli jak i pececie. Cóż mogę powiedzieć więcej? To naprawdę solidna gra akcji, niezbyt długa (zwłaszcza jak ktoś już ją kiedyś ograł), ale różnorodna i wciągająca. Jak typowa gra ery pierwszego plejaka, cierpi głównie na problemy z pracą kamery. Choć to gra z 2000 roku, korzystająca już z dobrodziejstw DualShocka, to wciąż nie potrafi ona korzystać z prawej gałki i nie daje nam żadnej kontroli nad kamerą. Da się do tego przyzwyczaić i tak w sumie myślę, że może dzięki temu wersja na DC też jest całkiem grywalna. Tego póki co nie przyszło mi sprawdzić, ale co się odwlecze i tak dalej Poza tym nie mam w sumie żadnych poważniejszych zarzutów do tego tytułu. Wiadomo, miewa problemy z płynnością, ale to już natura gier PSXa i z tym należy nauczyć się żyć, albo odpalić wersję PC i więcej już nie marudzić Pochwalić grę należy za solidny gameplay urozmaicony różnorakimi sekwencjami walk czy pościgów. Na pewno gra nie nudzi i wciąż kombinuje z tym jak wzbogacić rozgrywkę. Do zebrania mamy też sporo znajdziek, choć osobiście nie uganiałem się za nimi szczególnie, więc nie będę się na ich temat rozgadywał. Fabuła jest nawet interesująca, a w trakcie gry nasze ścieżki krzyżują się z wieloma mniej lub bardziej znanymi osobistościami z uniwersum Marvela. Jak dla mnie bomba! No, ale może jeszcze słówko o części drugiej... Spider-Man 2 Enter Electro to już trochę inna bajka. Gra ewidentnie bazuje na swojej poprzedniczce i jest takim trochę "Miles Morales" swoich czasów jeśli chodzi o sposób wykonania. Wzięto po prostu oryginał, zmieniono lokacje, dodano co nieco od siebie i wypuszczono jako część drugą. Problem w tym, że łatwo dostrzec iż jest to gra tworzona w pośpiechu, trochę dla odcięcia kuponów i wyciągnięcia kasy z tych którzy jeszcze nie przesiedli się na PS2. Wszelkie wady jedynki są i tutaj obecne, tyle że o wiele bardziej dają w kość. Problemy z kamerą doskwierają momentami bardzo mocno, zwłaszcza w ciasnych lokacjach, które przyjdzie nam tutaj eksplorować. Momentami gra wymaga od nas szybkich reakcji a kamera za nami zwyczajnie nie nadąża. Nie pomagają tutaj także wyraźne spadki płynności, co odczuwalnie wpływa na responsywność naszego człowieka-pająka i w efekcie takiej kumulacji, pewne etapy stają się frustrująco trudne nie ze względu na sam poziom trudności gry, tylko na to że bardziej walczymy z ograniczeniami technicznymi tejże niż z samymi przeciwnikami. To co jeszcze szczególnie rzuciło mi się w oczy to pewnego rodzaju "niejasność" w pewnych etapach. Po prostu momentami gra nie daje nam konkretnych wskazówek co mamy w danym momencie robić, kompas też potrafi wtedy być nieobecny i ja osobiście mimo iż grę kiedyś ograłem, to musiałem się w kilku chwilach wspierać gameplayami na YouTube aby po prostu wiedzieć gdzie teraz iść i co teraz zrobić. Dla przykładu, w pewnym etapie musimy w jakiś sposób wyłączyć uszkodzony boiler, którego za nic nie umiałem wyłączyć i błądziłem po etapie jak głąb, bo jak się okazało, włącznik był dosłownie obok, ale ja źle się przy nim chyba ustawiłem i Spidey nie chciał go wcisnąć... Czy uważam zatem, że Enter Electro to zła gra? Oczywiście że nie, lecz muszę po prostu zaznaczyć, że ma ona również swoje wady i może być trochę "ciężkostrawna" dla niektórych graczy. Jeśli nie mieliście styczności z żadną z powyższych gier, to zdecydowanie polecam zacząć od części pierwszej. Jeśli wam przypasuje i będziecie mieli ochotę na więcej podobnej akcji to śmiało zagrajcie w dwójkę, ale spróbujcie być dla niej nieco wyrozumiali. Jeśli jesteście fanami Spider-Mana to na pewno się nie zawiedziecie.
-
własnie ukonczyłem...
Jeśli jest jakaś seria gier obok Grand Theft Auto, którą darzę równie wielką sympatią, to jest to z pewnością Watch_Dogs. Do tych gier od Ubisoftu, lubię wracać równie często i tak też było w tym przypadku. Jakiś czas temu ograłem całkiem "wyluzowaną" dwójkę, a teraz dla odmiany przyszedł czas na część trzecią, o podtytule "Legion". Jest to moim zdaniem odsłona łącząca nieco klimaty obu poprzednich części. Z jednej strony fabuła staje się nieco bardziej poważna i stonowana, na wzór pierwszej części, z drugiej strony mimo miejscami dosyć poważnego klimatu (tu również wzorem jedynki) wciąż możemy się tu dobrze bawić na miliony sposobów niczym w części drugiej. Oczywiście jest tu pewnego rodzaju system "zapamiętywania" naszych pewnych wybryków, gdzie nawet losowe postaci będą w przyszłości pamiętać, że nawet przypadkowo zrobiliśmy im krzywdę, ale nie ma to tak dużego wpływu na samą rozgrywkę jak w części pierwszej, gdzie zależnie od naszej reputacji mogliśmy sobie grę ułatwić lub utrudnić, co motywowało do jak najmniejszych strat w cywilach i tak dalej. WD Legion to też naprawdę wciągająca i ciekawie przedstawiona fabuła. Teoretycznie wątek główny jest jeden - Odzyskanie niepodległości Londynu i odnalezienie sprawcy zamachów. W praktyce dzieli się to jednak na pięć oddzielnych rozdziałów, których rozwiązywanie doprowadza nas dopiero do osiągnięcia naszego celu. Podczas gry zrekrutujemy zapewne niejednego agenta do naszej ekipy, oraz zapoznamy kilku współpracowników, którzy będą skorzy pomóc nam w osiągnięciu naszego celu. Nie będę się tutaj rozpisywał na temat szczegółów, bo fabuła jest tak ciekawa, że moim zdaniem warto po prostu samemu zagrać i odkryć jak tajemnicze i chore wątki na nas czekają. Wspomnę jeszcze o całkiem fajnym systemie, który wprowadza trzecia część serii. Chodzi o system rekrutacji losowo napotkanych agentów. W tej grze absolutnie każdy może zostać naszym sprzymierzeńcem, nawet jeśli początkowo nie pała do nas przyjaźnią. Możemy wybrać dosłownie każdą postać jaką spotkamy na ulicy, sprofilować ją i rozpocząć jej rekrutację. Zwykle sprowadzać się to będzie do jednego/dwóch prostych zadań w stylu "mam problem z jakimś gangiem, pomóż mi to do was dołączę" i choć jest to dosyć schematyczne (trudno żeby przecież nie było), to sprawia mimo wszystko satysfakcję gdy po udanym zadaniu zyskujemy kolejnego sojusznika. Co ciekawe, możemy nawet odkrywać jakieś koneksje między postaciami i rekrutować do naszej organizacji członków rodziny, oraz znajomych naszych agentów. Nic nie stoi na przeszkodzie, wybór należy całkowicie do nas. Grało mi się w ten tytuł jak zawsze świetnie. Ogranie całego wątku fabularnego wraz z odrobiną "zabawy" pobocznej w odbijanie dzielnic, zbieranie punktów technologii czy kilka misji pobocznych oraz rekrutacyjnych zajęło mi dobre dwa dni i były to dni naprawdę dobrze spędzone. Nie ważne ile razy jeszcze przyjdzie mi w ten tytuł zagrać, wiem że zawsze będzie mnie tak samo wciągać i bawić, bo dobra gra zawsze będzie dobrą grą. No, to na ten rok do "odhaczenia" zostaje jeszcze powrót do Chicago
-
własnie ukonczyłem...
Przyznam na początku, że nie było moim zamiarem kończyć ten "dodatek" w pierwszej kolejności (są jeszcze dwa oryginalne), a po prostu uruchomiłem go jako pierwszy na liście dostępnych gier zaraz po podstawowym Q2. Dopiero w trakcie rozgrywki ogarnąłem, że to ten "nowy" mission pack dodany wraz z wydaniem remastera tego kultowego klasyka. Call of the Machine to w zasadzie sześć misji, plus finalny pojedynek z bossami. Każda z misji teoretycznie polega na wysłaniu jednego z naszych sprzymierzeńców na jakiś obszar, aby znaleźć tam dane potrzebne do otworzenia przejścia do finałowego poziomu a następnie udostępnienie ich do "bazy". Tym samym w teorii kierujemy poczynaniami siedmiu bohaterów, a przynajmniej tak ja to rozumiem. Nie ma to jednak kompletnie znaczenia i jest to tylko tło dla dziejącej się tutaj rzeźni. To co na pewno wyróżnia Call of the Machine na tle samego Quake II to z pewnością dynamika akcji. W niektórych etapach do wybicia mamy nawet grubo ponad setkę wrogów, co zwykle nie miało raczej miejsca w "podstawce". W pewnych momentach ścierać się musimy z dziesiątkami przeciwników na raz, co w towarzystwie odpowiednich "wspomagaczy" jak na przykład "Double Damage" pozwala nam na prawdziwą sieczkę rodem z tak lubianego Doom (2016). Warto jednak wiedzieć o tym, że nie raz w takich sytuacjach naszym nieprzyjaciołom towarzyszyć będą także przeróżni bossowie. Nie zawsze warto iść metodą "na Rambo", bo bardzo szybko zakończy się to dla nas śmiercią. W swoje ręce dostaniemy tutaj także kilka nowych broni, oraz zmierzymy się z kilkoma nowymi typami przeciwników. Tym razem nawet zwykli stroggowie potrafią dzierżyć w łapach potężne spluwy i mogą z łatwością spuścić nam lanie. Co ciekawe, ubici przeciwnicy zwykle nie wyrzucają z siebie amunicji do broni z której korzystali. O zapas tejże należy zatem dobrze dbać i nie marnować co lepszych broni na słabszych przeciwników. Z CotM spędziłem kilka naprawdę długich godzin. Momentami gra testowała moją cierpliwość, gdy do niektórych większych akcji podchodziłem po kilka jeśli nie kilkanaście razy. Mimo tego nie uważam, że to gra zła, a wręcz przeciwnie. Ona jest po prostu momentami wymagająca, ale w zupełnie uczciwy sposób. Nie doszukałem się tutaj żadnego "oszustwa" ze strony AI czy skryptów gry. Wszystko można spokojnie rozplanować i rozegrać tak, aby ukończyć starcia z zadowoleniem. Polecam wszystkim którzy lubią Quake II. Ten dodatek to naprawdę coś zupełnie z innej bajki. Zupełnie inne podejście do walki oraz garść nowych broni i przeciwników sprawia, że warto się tym tytułem zainteresować. Z resztą warto zagrać dla samego faktu, że to kolejny raz Quake II, tylko w innym wydaniu
-
Zakupy growe!
No i tym razem to ja zainspirowany postem @Wredny postanowiłem dopełnić dzieła Gierka ściągana z jakiegoś sklepiku growego z... Czech. Na alledrogo wszystko co niby "nasze" to z wysyłką za 20 dni, czyli sami najpierw by to ze stanów ściągali. A tak, od sąsiada zza południowej granicy przyszło w 3 dni
-
własnie ukonczyłem...
Już niemal tradycyjnie, jak co roku postanowiłem odgrzać sobie którąś z części serii Watch_Dogs. Uwielbiam je wszystkie i śmiem twierdzić, że to mój osobisty,duchowy następca serii GTA, która i tak dla mnie to skończyła się raczej na IV i EFLC. Gdybym miał zaś wybierać "ulubioną" odsłonę serii od Ubisoftu, to chyba byłaby to właśnie "dwójka". Dlaczego? Ma takie totalnie luzacki, beztroski klimat. W jedynce fabuła i otoczka jest ciężka i poważna, zaś trójka to moim zdaniem mix jedynki i dwójki, z jednej strony poważnie, z drugiej sporo "luzu" w rozgrywce. Dwójka jest dobra aby odpalić, pobawić się ze światem, a przy okazji klepać misje, które swoją drogą też są całkiem ciekawe i złożone. Uwielbiam WD2, jak i w sumie całą serię za to nieszablonowe podejście do wykonywania zadań. Misje można wykonywać na wiele różnych sposobów, gdzie osobiście moim ulubionym jest działanie z dystansu, ukrycia i likwidowanie oponentów za pomocą pułapek oraz wrogich gangów i policji. A no właśnie, hakowanie! Watch_Dogs 2 to przede wszystkim zabawa w hakera, buntownika chcącego walczyć o wolność w sposób współczesny. Cała gra opiera się właśnie na hakowaniu, grasowaniu w sieci i zdobywaniu "followersów" stanowiących tutaj substytut punktów doświadczenia. Zdobywamy dzięki temu punkty rozwoju, które wydać można na wiele przydatnych umiejętności. Lubię korzystać w tej grze ze wszelkich zdobyczy technologii i wykorzystywać je przeciw wrogom. Moimi ulubionymi "skillami" są te, dzięki którym możemy na dowolną postać nasłać czy to wrogi gang, czy patrol policji. Ta niepozorna umiejętność pozwala naprawdę mocno zmienić rozgrywkę, co jak wspominałem jest moim ulubionym sposobem na ogrywanie misji, choć nie tylko. Nie ukrywam, że od czasu do czasu czystą frajdę sprawia mi też podróżowanie po San Francisco i zabawa z exploitami sieci. Gra w żaden sposób nas za to nie kara (co miało miejsce w jedynce), więc bawić się można do woli. Fabuła jest całkiem interesująca i dotyka spraw które mogłyby dotyczyć nas samych w realnym świecie. Oto grupa hakerów obnaża działania wielkich korporacji, wzorowanych na prawdziwych odpowiednikach typu "Google" czy "Facebook". Jako Marcus Holloway, wraz z ekipą staramy się przeciwdziałać procederom mającym akcję "za kulisami", gdzie w grę wchodzi handel danymi osobowymi, wielkie pieniądze, czy nawet skorumpowana władza oraz wiele innych. Oprócz misji głównych jest też wiele zadań pobocznych które mają za zadanie budować naszą reputację w sieci i tym samym pozwolić na rozwój naszej grupy hakerskiej. Krótko mówiąc, w Watch_Dogs 2 na pewno mamy co robić! Ja przy tej rozgrywce bawiłem się przednio i kto wie, czy jeszcze do niej w tym roku nie powrócę. Z Watch_Dogs mam zupełnie jak z GTA, obie te serie uwielbiam męczyć z uporem maniaka, choćbym miał przechodzić je non-stop. Na razie jednak czas na odskocznię w innym kierunku, a w przyszłości może... Watch_Dogs Legion? A może jedynka? Kto to wie, czas pokaże
-
Zakupy growe!
@Wredny - Cholerka, chyba też wyposażę się w jedynkę, no kusi mnie bardzo A tymczasem małe, lokalne zakupy Painkiller może i jakieś bieda wydanie, ale za dyszkę wstyd nie kupić. Za to Doom 3 na bajerze, do tego w prawilnej, pełnej polskiej wersji językowej na CD
-
własnie ukonczyłem...
Nareszcie miałem ten zaszczyt i mogłem ukończyć jeszcze dosyć świeży (jak na moje standardy) remaster Quake II w wersji na PS5. Co prawda nie tak dawno, bo ze dwa tygodnie temu ukończyłem oryginalną wersję w wydaniu PC, ale dobrego nigdy za wiele Jak się grało na konsoli? Wspaniale! Grafika została odpowiednio podciągnięta dzięki czemu wygląda to nieco "świeżej" zachowując przy tym klimatyczną, kanciastą grafikę oryginalnej wersji. Sterowanie jest wręcz boskie, czego niestety obiektywnie nie można powiedzieć o innym konsolowym wydaniu tego klasyka (tak, analogowe sterowanie na PSXie ssie kule). Spędziłem z tym tytułem dwa wieczory i "podstawkę" mam już odhaczoną. Z pewnością będę chciał zagrać także w inne dostępne w tym wydaniu smakowitości, bo na żadnej innej platformie nie miałem takiej możliwości, także czeka mnie jeszcze odkrywanie nieznanej strony tej jakże ważnej dla mnie gry. Myślę zatem, że na ten rok to jeszcze nie koniec drugiego "wstrząsu" i do zobaczenia za jakiś czas!
-
Zakupy growe!
-
Wasze kolekcje gier na wszystkie platformy
Tak, tak to znowu ja spamuję w zasadzie "tym samym", no ale zabrałem się dzisiaj za dokładniejsze liczenie nie tylko gier, ale i sprzętu. Przy okazji powyciągałem wszystko z pudełek i zakamarków do wspólnego zdjęcia "rodzinnego" W spoilerach pochowałem dokładne rozliczenie tego co widać na zdjęciach
-
własnie ukonczyłem...
No i trzecia część Left 4 Dead zaliczona. Zaraz, zaraz... Aaa no tak, jak to się zwykło mawiać "Valve nie potrafi liczyć do trzech", więc kontynuacja serii zmieniła nazwę na Back 4 Blood (że też, nie dało się wymyśleć nic z "3" w nazwie ) i została wydana pod skrzydłami Warner Bros zamiast studia Gabena. Jak bardzo czuć, że B4B to tak naprawdę trzecia część starego dobrego Left 4 Dead? Baaaardzo Nie da się ukryć, że za ten tytuł odpowiedzialne jest to samo studio, bo gra jest wręcz identyczna co dwie poprzednie, z tym że została oczywiście wzbogacona o wiele nowości. Osobiście nie zagłębiałem się za dużo w te wszystkie "bajery" jakie oferuje gra poza samą kampanią dla jednego gracza. Jedynie przy ostatnim akcie zmuszony byłem na małą zabawę w ułożenie swojej "talii kart", czyli czegoś w rodzaju zbioru 15 perków dla mojej drużyny. Wymusiła to na mnie ostatnia walka z wielkim bossem, który w starciu ze mną i trzema niezbyt rozgarniętymi botami był po prostu trudny do ubicia. Jak mi się zatem grało? Wspaniale! Uwielbiam Left 4 Dead i namiętnie, co roku ogrywam obie odsłony na X360. Jako, że Back 4 Blood to duchowy następca tej serii, nie było szans aby mi nie "siadł" i już wiem, że ta gra również będzie w przyszłości odpalana przeze mnie. Podkreślę jeszcze, że moje wrażenia opierają się wyłącznie na rozgrywce singlowej, która wbrew temu co twierdzi pudełko z grą, jest dostępna, ale dopiero po pobraniu patcha, który nawiasem mówiąc waży więcej niż zawartość płyty z grą