
-
CRONOS: The New Dawn
Klimat tej gry jest genialny. To przedzieranie się przez pokoje obite boazerią w poszukiwaniu zasobów, zapoznawanie z notatkami ludzi i nagraniami poprzednich podróżników tworzące poczucie epickiej skali historii, no coś wspaniałego. Uwielbiam też industrialny design infrastruktury pozostawianej przez podróżników, te metalowe sześciany, stelaże okalające wnętrza mieszkań czy kable walające się po podłogach. Po zapowiedzi gry kręciłem trochę nosem na design potworów, ale zyskują one dzięki otoczce historycznej, a te wielkie zwały mięsa oblepiające świat swoimi oślizgłymi mackami są odpowiednio obrzydliwe.
-
Ghost of Yōtei
Popieram. Nie wiem czy widzieliście świetny serial Blue Eye Samurai na Netflixie? Też trochę kręciłem nosem, gdy się okazało, że głównym protagonistą jest BABA (bo wiadomo, Netflix, LGBT, feminizm...), ale scenariusz jest tak dobrze napisany, że jej droga zemsty jest pasjonująca, a odcinek retrospektywny wychodzi na przeciw netfliksowym streotypom. Jestem ciekaw, czy ten serial stanowił jakąkolwiek inspirację dla GOY, ale chyba jednak nie, bo on wyszedł na koniec 2023, więc gra musiała być już w zaawansowanej fazie developmentu. Jakoś ostrzę sobie pazurki na Yotei. Od Tsushimy jakoś się odbiłem, więc nie wiem czy to tylko hype, czy może coś się we mnie zmieniło, że ciągnie mnie do gry w otwartym świecie, za którymi zwykle nie przepadam. Albo to wizja odpoczynku po maratonie z horrorami (Cronos, SHf) tak mnie w niej kusi. Pewnie na premierę będę jeszcze ogrywał SHf, więc spokojnie poczekam na opinie forumka.
-
CRONOS: The New Dawn
Drugi boss pokonany, poszło łatwiej niż z pierwszym. Mega mi się podobają te podróże w przeszłość. Coś podejrzewam o co może chodzić z tymi esencjami, ale ciii. Teraz przede mną szpital, ładnie mnie nakręciliście.
-
CRONOS: The New Dawn
Śmiesznie się to czyta. Wprawdzie też mnie irytuje czasem mały inwentarz, ale gra wcale nie jest taka znowu trudna, trzeba tylko nie grać na pałę. Ja w ogóle mało biegam w tej grze, jedynie w trakcie potyczek jeśli koniecznie trzeba. +10 do klimatu kiedy tak powoli przemierza się ten świat.
-
Cyfra vs Pudło
Przekonuje mnie Twoja odpowiedź. Kiedyś jak byłem biedakiem uczniakiem/studenciakiem to sprzedawałem swoje pudełka i konsole, ale odkąd zarabiam i odkąd firmy dbają o wsteczną kompatybilność, to chce mi się zbierać pudełka moich ulubionych tytułów, więc chyba nie warto tego zbytnio analizować, tylko robić po swojemu.
-
Cyfra vs Pudło
Lubię kupować płyty, ale czasami nachodzi mnie refleksja: co jest bardziej perspektywiczne? Obstawiam, że PS6 nadal będzie mieć napęd, ale pewnie już tylko jako dodatkowo montowana opcja, a nie wbudowany jak przy premierze PS5. Na starość fajnie będzie mieć na półce takie pudełka-antyki, ale co jeśli nie będzie ich na czym odpalić? Czy nie lepiej w takim razie kupować cyfrę, dzięki której gry "zawsze" będą przypisane do konta przechodzącego z generacji na generację? Co myślicie?
-
CRONOS: The New Dawn
Ja dalej kręcę się po kombinacie i coraz mocniej wkręca mi się klimat tej historii. Zwykle w grach nie lubię czytać notatek pozostawionych po kątach, tak tutaj poznaję te skrawki historii Gienków, Arturów i innych przodowników pracy z ciekawością. Trochę denerwuje mnie żonglerka inwentarzem, bo czasami specjalnie ganiałem z powrotem do safe roomu, żeby coś zostawić w skrzyni, żeby tylko wrócić się po cenny łup, ale niech będzie, że to gatunkowy standard. Dla fanów survival horrorów to jest pozycja obowiązkowa. Jestem niezmiernie ciekaw jak to jest być kimś spoza naszego pięknego kraju i grać w grę osadzoną w tak unikalnych okolicznościach.
-
Dotychczasowe dokonania mistrzów z Krakowa vs upadłych mistrzów z Kalifornii w trakci
Dotychczasowe dokonania mistrzów z Krakowa vs upadłych mistrzów z Kalifornii w trakcie trwania dziewiątej generacji konsol:
-
CRONOS: The New Dawn
Cudeńko ta gra. Klimat niesamowity jak się chodzi po tych wszystkich miejscówkach i widzi te polskie napisy i artefakty PRLu. Liżę ściany, zaglądam w każdy kąt i uśmiecham się na widok krakowskich smaczków (dzielnice miasta widoczne na terminalu metra). Człowiek wyłącza grę, patrzy za okno i w sumie nie wie czy to dalej gra. Uwielbiam udźwiękowienie - od muzyki po ciężkie brzmienia skafandra naszej podróżniczki. Nawet przekonuję się do mechanicznego głosu głównej bohaterki bo podejrzewam w nim pewien kreatywny zamysł na "character arc", no ale zobaczymy. Dziś pokonałem pierwszego bossa. Padł za 3-cim razem. Nie obyło się bez powrotu do sklepiku na parter budynku, ale trzecia walka to już było przyjemnie wykonanie planu, a nie bieganie w panice z pustym magazynkiem. I też mi się podoba, że pewnych walk można po prostu uniknąć. Jaranko.
-
CRONOS: The New Dawn
3 godziny za mną i jestem bardzo zadowolony. Jest klimat, polskość jest super odmianą wobec innych gier i idzie wsiąknąć w ten świat. Początkowo gra była bardzo liniowa, ale już przy Jędrusiu tworzy fajne pętelki. Zarządzanie zasobami i upgrejdy są na wystarczającym poziomie skomplikowania i miło, że można tworzyć apteczki z posiadanych materiałów i ogólnie gra mobilizuje do strategicznego podejścia do surowców. Gra na szczęście jest bardziej lajtowa niż SH2R pod względem strachu: nie miałem ochoty na ostre rycie bani. Blooberki dowiozły dobrą gierę i jestem ciekaw co będzie dalej.
-
własnie ukonczyłem...
Sword of the Sea Screenshot ukazuje mój ulubiony fragment z tej krótkiej, 5-godzinnej przygody. Wszystkie materiały promocyjne przedstawiały pustynię w wodzie, ale to tutaj bawiłem się najlepiej śmigając po stokach w górę i w dół niczym dzieciak, który po zjeździe z górki ciągnie swoje sanki z powrotem na szczyt, aby zjechać po raz kolejny i kolejny. Początkowo gra aż nadto przypomina "Podróż", nawet jeśli więcej tu typowo growych rozwiązań (szukanie znajdziek) i samo poruszanie się daje więcej frajdy i poczucia wolności. Nie zrozumcie mnie źle - uwielbiam "Podróż", ale nie da się jej przeżyć po raz drugi, więc nie oczekiwałem po "Mieczu Morza" tej samej dawki emocji i cieszę się, że więcej tu gry w grze. Przygoda na latającym mieczu podzielona jest na trzy dosyć wyraźnie zarysowane etapy, z czego każdy ma swój unikalny wizualnie charakter i dodaje odrobinę inne mechaniki zabawy. Śmiganie między latającymi wyspami, grindowanie po łańcuchach i skakanie po latających meduzach jest wciągające, choć gra jest prościutka do wymasterowania. Całości towarzyszy bardzo ładna muzyka instrumentalna z chórami nadającymi jej epickości. Co mi się nie podobało to falowanie terenów piaszczystych, które poruszają się nawet zanim zostaną zamienione w rzeki i jeziora. Mamy pustynię lub górzyste tereny skalne, które falują niczym morze. Być może zbyt wiele wymagam od indyka, ale chciałem, żeby zmiana podłoża w większym stopniu wpływała na zmianę świata, a nie tylko zmieniała teksturę i pozwalała na szybsze śmiganie. Dobrze czuć zmiany podłoża, a szczególnie fajnie latało mi się na lodzie (ten nie falował!), który nadawał przyjemnej bezwładności kierowanej postaci. W grze sterujemy też innymi "postaciami" (nic nie zdradzę), ale moim zdaniem wypadają one dość głupkowato i trochę wybijają z rytmu, choć rozumiem, że twórcy chcieli urozmaicić trochę zabawę. Na koniec gry natrafiamy na dawno niewidziane i dość prymitywne QTE w również dosyć durnowatej scenie, co też można było inaczej rozwiązać. A może jestem rozpuszczony po niedawno ogranym "Split Fiction", które nawet w tak krótkiej scenie wprowadziłoby jakąś interesującą mechanikę. Rozumiem jednak, że Giant Squid to nie Hazelight, więc czepiam się na wyrost. Generalnie grę polecam, bo ma fajne pomysły, jest bardzo ładnie wykonana i może być miłą odskocznią od stresujących tytułów. Zapamiętam ją szczególnie za etapy zimowe - proste, ale nigdy wcześniej nie bawiłem się grą w ten konkretny sposób, tak silnie przywodzący na myśl zjazdy sankami za dzieciaka.
- Where Winds Meet
-
Valor Mortis
Uwielbiam Ghostrunnery, więc jestem ciekaw co im tutaj wyjdzie. Jest klimat, walka wygląda fajnie, ale spodziewałem się czegoś bardziej dynamicznego od tych twórców. Może wrzucą demko jak w przypadku poprzednich tytułów.
-
HORROR
No ciekawe jak to wyszło Stuckmannowi.
-
HORROR
Jaram się, że reżyser Weapons/Zniknięć kręci właśnie nową część Resident Evil. Film nie będzie opowiadał o żadnym znanym bohaterze, a skupiał się będzie na nowym bohaterze granym przez Austina Abramsa, czyli świetnego ćpuna z Weapons. Reżyser twierdzi, że akcja skupia się na podróży bohatera z punktu A do B, i jako fan gry bardzo cieszy się z tego, że może umieścić film w uniwersum Capcomu, choć równocześnie mówi, że napisałby scenariusz nawet gdyby nie tworzył filmu na licencji. Również w innym wywiadzie u Collidera zdradził, że filmy ma bardzo szczegółowo rozrysowane na storyboardzie, więc wchodząc na plan wie dokładnie co trzeba robić, i tak samo jest z Residentem. Nie sądziłem, że nowy RE wyrośnie na jeden z bardziej oczekiwanych przeze mnie filmów.