Kmiot
Senior Member
-
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Obecnie
Przegląda forum: Ogólne
Treść opublikowana przez Kmiot
-
ZgRedcasty
Zaproście Pupcia, to największy ekspert od Residentów na forum. A być może na całym świecie. Fascynacja cyklem doprowadziła go do wypalenia i teraz nie potrafi cieszyć się żadną grą, która nie jest Residentem. Sam stał się growym zombie.
-
Helldivers 2
https://gamefound.com/en/projects/steamforged-games/helldivers-2-board-game
-
PC Extreme
No, czyli nadal wychodzi na to, że nie tyle Maxis dało szansę Willowi i SimCity, co dał im szansę Jeff Braun, z którym wspólnie stworzyli Maxis (po to by m.in. wydać SimCity). Jeśli się uprzeć, to można stwierdzić, że to SimCity sprawiło, że Maxis mogło zaistnieć. Nie odwrotnie ;]
-
PC Extreme
PC Gaming to nigdy nie była moja pasja i pewnie już nigdy nie będzie. nawet jeśli branża jutro umrze, to mam zapas konsol i gier na resztę swojego życia. Ale PC Extreme oczywiście kupiłem, ale - jak mawia forumkowy klasyk - się nie cieszyłem. W dodatku dwa egzemplarze, bo nie mogłem się zdecydować czy wolę limitkę z Księciem Persji, czy kolorystycznie przemawiającego do mnie Dooma (którego zresztą uwielbiam). W ramach wsparcia kolejnych inicjatyw. I zamówione w sklepie online, gdyby ktoś pytał, hehe. Będzie więc krótko, bo szczerze pisząc, to był chyba pierwszy specjal, w którym odpuściłem sobie lekturę kilku artykułów, bo kompletnie mnie nie grzały. Dotyczy to głównie zagadnień sprzętowych, ale również wątki z oprogramowaniem jedynie przeczesałem wzrokiem. Generalnie skupiłem się na grach, bo te zawsze są interesujące, niezależnie od platformy. W kilka, a może kilkanaście tytułów miałem okazję zagrać za małolata, bo szwagier od zawsze był graczem PC i na bieżąco z nowościami. To właśnie u niego, podczas weekendowych czy świątecznych odwiedzin miałem okazję po raz pierwszy doświadczyć takich klasyków jak Alone in the Dark, Wolfenstein 3D, Doom, Prehistorik 2, Duke Nukem 3D, Flashback i wiele innych. Nie muszę chyba wspominać jakie one robiły wrażenie na dziecku. Wiele gier lubiłem obserwować jak grał szwagier, bo samodzielnie średnio je ogarniałem (Diablo, kolejni Herosi, a nawet... Phantasmagoria). Do tego miałem okazję pociupać też w parę tytułów, których w specjalu zabrakło (albo pojawiły się tylko w postaci krótkich wątków). Teenagenta przeszedłem chyba trzy razy (ta przeklęta zagadka z ciastkiem w kształcie serca!), pamiętam, że próbowałem też grać w Batman Returns, ale co chwilę gdzieś utykałem i się zniechęciłem. W ogóle preferowałem wtedy przygodówki point and click (Kyrandia 2!), bo z obsługą klawiatury nie szło mi najlepiej, a ten gatunek był raczej bezstresowy. Trochę więc tego i owego liznąłem, ale obecnie to jak przez mgłę. Ostatni tytuł, którym pamiętam, że zrobił na mnie piorunujące wrażenie, to pierwsi Commandos. Zagrywałem się w to namiętnie (na samą premierę), choć nie miałem pojęcia o istnieniu quick save/load i każdorazowo zaczynałem od nowa. Ale byłem zafascynowany na tyle, że wykupiłem wtedy wszystkie czasopisma, które miały akurat recenzję gry. A były to czasy, gdy gracz miał w czym wybierać pośród prasy. Potem pod choinkę dostałem pierwsze PlayStation i częstych odwiedzin u szwagra już nie potrzebowałem do szczęścia. Mimo wszystko określam się laikiem w temacie PC Gamingu, więc podzielę się jedynie wrażeniami ogólnymi wyniesionymi z lektury tego wydania specjalnego. Konstrukcyjnie i wizualnie to jest niezwykle ładne i mięsiste danie. Przeglądałem to na szybko i byłem w szoku ile zawartości udało się tam upchać. Praktycznie brak reklam, w recenzjach gra za grą lecą jak seria z karabinu maszynowego. Wszystko atrakcyjne dla oka, zadbano o najmniejsze detale, jakieś ikonki, loga, szczególiki, smaczki, nagłówki (symboliczne przeobrażenie DOSa w Windowsa). Przydatne ikony związane z dostępnością gry na GOGu. No składowo to jest tip-top, trudno się do czegokolwiek przyczepić, nawet jeśli pojawiły się drobniutkie wpadki czy to wizualne (dubel screena w Prehistorik 2), czy też treściowe ("ani fabuła, ani wrażenia wizualne nie robią dobrego wrażenia" - Phantasmagoria). Merytorycznie nie czuję się upoważniony, by cokolwiek wytykać, rzucił mi się w oczy jedynie pewien rozdźwięk związany z Willem Wrightem. W recenzji Sim City Ural pisze, że szansę twórcy gry dała dopiero firma Maxis, natomiast w artykule o podgatunkach Sir Haszak pisze, że Will Wright był założycielem Maxis. I o ile zdążyłem się zorientować, ta druga wersja jest prawdziwa. Trochę czepialstwo z mojej strony, ale utkwiło mi w pamięci, skoro obie informacje dzieli blisko 100 stron, a mimo to jakieś zwarcie w mózgu dało mi znać, że coś tu nie gra. Mój ulubiony dział w tym specjalu to oczywiście recenzje, tym bardziej zadowolony jestem, że było ich tak dużo. Dobór tytułów to zawsze będzie pole do dyskusji i to takiej, która do niczego nas nie doprowadzi, chyba że do wniosku, ż to kwestia preferencji. Pewnie, że mógłbym się zastanawiać czy dwa Sim City były konieczne, podobnie jak oba Prehistoriki, ale nie zamierzam z tym dyskutować. Za urocze uznaję to, że udało się w ten dział wepchać kilka nieoczywistych wyborów, takich po których widać, że sam autor mocno lobbował, by dać mu stronę na jakąś grę, może niezbyt dobrą, ale dla niego sentymentalną. Te wydania specjalne to zawsze trochę dzieło pasji, więc miło, że znalazło się trochę miejsca na osobiste wybory i swoiste "dzikie karty". O ile w samym PE oceny gier mają jak najbardziej sens, to w tych wydaniach specjalnych mam spore wątpliwości czy zasadnym jest silenie się na jakąkolwiek notę. Temat już się tutaj przewinął, bo brakuje w tym konsekwencji. Konsolite wystawiający surowe oceny, choć wydźwięk recenzji sugeruje coś innego to koronny przykład. Wychodzi na to, że One Must Fall 2097 jest znacznie lepszą grą niż pierwszy Mortal Kombat, choć o tej pierwszej pamięta dzisiaj tylko garstka graczy z bólami stawów, a ta druga dała początek globalnemu fenomenowi i marce, która trwa do dziś. Ja wiem, że Darek już tłumaczył, ale fakty są takie, że wystawione oceny twierdzą co innego. A jeśli nie warto się nimi sugerować, to po co w ogóle istnieją? Wciąż jestem zdania, że takie grzebanie w śmietniku branżowej historii wymaga innego systemu oceniania opartego na zasadzie: warto zagrać nawet dzisiaj / dzisiaj lepiej nie dotykać i zostawić we wspomnieniach, plus jakaś jedna, dwie noty pomiędzy. Czegoś przydatnego z dzisiejszej perspektywy. Arcade Extreme dobrze kombinowało, ale tamte noty były po prostu odpowiednikiem cyfrowych 1-5, więc to też nie to. Coś jeszcze? No ten nieszczęsny opis do Dooma. Staranny, atrakcyjny wizualnie, nostalgicznie słuszny, ale trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której ktokolwiek z niego korzysta. Albo chociaż przeczyta coś więcej, niż pierwszą misję. Przecież ją się szybciej przechodzi, niż trwa lektura. Fajne, ładne, nawet się uśmiechnąłem pod nosem na ten widok, ale może nie róbcie więcej. Aha, no i Perez czytający materiał o czasopismach: Mimo to generalne wrażenia z PC Extreme mam całkiem pozytywne, choć z racji tematyki nie oczekiwałem wiele, bo nie byłem targetem. Może gdybym się zmusił do lektury tych kilku materiałów, które ominąłem, to byłoby gorzej. A tak to poczytałem o fajnych gierkach, pooglądałem ładne obrazki, wpisałem nawet kilka tytułów, które być może kiedyś chciałbym osobiście sprawdzić, chociaż pewnie i tak tego nie zrobię (szanse oceniam na 5%). Brawa dla V0yagera i autorów. Nie wiem czy gratulacje od konsolowca z krwi i kości cokolwiek dla Was znaczą, ale i tak napiszę, że daliście radę.
-
SNES Extreme
Roger, ten Khazan Ci nie pójdzie na SNESie.
- ZgRedcasty
-
Silent Hill: Początki - części 1-4
Najlepsze okładki mają 3 i 4, ale że 1 i 2 są grami lepszymi czy też bardziej sentymentalnymi, to niektórzy dylemat mieli pewnie niemały.
-
SNES Extreme
Nie no, tylko pamiętajcie, że kilka okładek musi być chujowych, abym nie musiał kupować zbyt wielu wariantów.
-
The First Berserker: Khazan
Czyli klasycznie. Trzeba poczekać z pół roku, aż znerfią najtrudniejszych bossów, potem grę na luzie przejść i wbić do tematu z tekstami typu: "to z tym Viperem mieliście problem? Padł przy pierwszej próbie. W ogóle łatwa ta gra jakaś, a po opiniach spodziewałem się trudniejszej przeprawy." No to do przeczytania za kilka miesięcy.
-
Czy Zax musi pisać?
WOW, no to kłaniam się w pas, raptem 18 lat temu, wraz z Fenixem i Starem w składzie xd Dobrze wygrzebane Pix, szacun dla Ciebie, ale to kompletnie nie zmienia sytuacji, bo Zax lata temu już się od PE odciął w tym kontekście. Od tego czasu miał masę okazji się pokazać, albo zabrać głos. Tymczasem on znalazł sposób na czerpanie profitów i jednoczesne uniknięcie odpowiedzialności.
-
Zakupy growe!
Po czym poznać, że się przesadziło? Po tym, że w styczniu Twoje zakupy growe wyglądały tak: W lutym trochę popuściłeś lejce, ale bez przesady: A w marcu doszło do spięcia w obwodach:
-
Czy Zax musi pisać?
Z Zaxem mam ten problem, że on siedzi w swojej bańce, a to nigdy nie jest dobre podejście w przypadku kogoś, kto chce uchodzić za profesjonalistę i publikować swoje opinie w szerszym gronie. On jest mocno anonimowy, zachowuje się chwilami jak bot, NIGDY nie konfrontuje się się z krytyką, nigdy nie utożsamia się z PSX Extreme (poszukajcie go w jakimkolwiek redakcyjnym zlocie, albo w filmie dokumentalnym). Żadnym sposobem nie nawiążesz z nim kontaktu, co jest bardzo wygodną dla niego opcją. Pierdolić głupoty, unikać za to odpowiedzialności poprzez odwracanie wzroku. Ale do wytykania błędów innym recenzentom to jest pierwszy w kolejce. Gość jest trudny do zniesienia i najwyraźniej nie dojrzał do współczesnej metody komunikacji z odbiorcami, na których ma wyjebane. Polecam więc mieć wyjebane na niego i nie sugerować się jego opiniami w ogóle.
-
własnie ukonczyłem...
No tak, ona funkcjonowała nawet w ramach jakiegoś zestawu właśnie "szybkich strzałów" wraz z dwiema innymi grami (Guild 02)i pewnie dlatego też nigdy nie wyszła poza sferę cyfry (choć Guild 01 dostało wydanie na carcie). Ale na YT można złapać kilka materiałów na temat gry, mocno pozytywnych.
-
własnie ukonczyłem...
Gierka jest dokładnie tym, czego mógłbym od niej oczekiwać i jeśli mógłbym jej wytknąć jakąś kluczową wadę, to fakt, że jest zbyt mała, zbyt krótka. Chciałoby się więcej czasu na kreowanie przyjaźni, budowanie jakiegoś przywiązania. A tak to mija zbyt szybko. Czy eShop na 3DS jest w jakikolwiek sposób aktywny to nie wiem (wiem jedynie, że zakupów nie zrobisz), ale jakby co to mogę jutro rano sprawdzić co tam się wyprawia.
-
własnie ukonczyłem...
Attack of the Friday Monsters [3DS] Niecodzienną sytuację miałem z tą grą. Z jakiegoś powodu kupiłem ją jeszcze za czasów świetności 3DSa, gdy tamtejszy eShop funkcjonował w najlepsze (gra nie ma fizycznego wydania). Pamiętam, że popykałem godzinę, może dwie i odpuściłem. Attack of the Friday Monsters przypomniała mi o sobie ikonką, gdy ostatnio odkurzyłem swoją konsolkę, więc pomyślałem - czemu nie? Uczciwie zapłaciłem, to przejdę, tak nakazuje kredo gracza. To mała, ciepła, czuła gierka. Sohta to kilkuletni dzieciak, którym przyjdzie nam pokierować. Miejsce i czas akcji? Jakaś malutka japońska wioska w latach 70. zeszłego wieku. Przeuroczo ciasna, skąpana w wakacyjnym upale, który aż wylewa się z małego ekraniku. Słychać cykady, pobliski strumyk cicho szemrze, gdzieś w oddali przejeżdża pociąg. Idyllę chwili i miejsca zakłócają jedynie krater po meteorycie i odciski gigantycznych łap potworów. Skąd się wzięły? Czy są zagrożeniem? Wraz z Sohtą spróbujemy odnaleźć odpowiedzi na te (i inne) pytania. Gameplay to bieganie Sohtą po wiosce i okolicach (predefiniowane rzuty kamery), pogaduszki z mieszkańcami, wypełnianie ich próśb. Bohater w trakcie swojej przygody pozna nowych przyjaciół, rywali, zdąży nawet się zauroczyć koleżanką. Wszystko to podane jest nam w tej beztroskiej, dziecięcej perspektywie. Trochę naiwnej i łatwowiernej, trochę skłonnej do zbyt bujnej wyobraźni. Czego dziecko nie potrafi logicznie wytłumaczyć, do tego dorobi sobie fantazyjną otoczkę. Cyniczny dorosły cicho parsknie pod nosem widząc do jakich bezkrytycznych i ufnych wniosków potrafią dotrzeć Sohta i jego przyjaciele. Attack of the Friday Monsters to gra rozluźniająca, bezstresowa, chill. Biegamy po tych kilkunastu ekranach składających się na całą mapę “świata” wykonując proste, acz urocze fetch-questy (główne i drugoplanowe), tym samym popychając fabułę do przodu. Jedynym zajęciem pobocznym jest zbieranie porozrzucanych kolorowych kamyczków, które z kolei zamieniamy na karty z potworami. A skoro są karty, to jest też karciana mini-gierka. Niespecjalnie skomplikowana, bazująca na zasadach papier-nożyce-kamień, ale dodająca element losowy i zmuszający do odrobiny dedukcji. Nikogo nie porwie na długie godziny, ale to całkiem uroczy dodatek. Zresztą “urocza” to przymiotnik, którym można opisać całą grę. Podobnie jak “ciepła”. Letni, wakacyjny klimat jest bardzo sugestywny, jak na tak mały tytuł. To raptem 4-5 godzin rozrywki, a to i tak przyjmując, że będziesz leniwy i niespieszny w wypełnianiu zadań. Jeśli zechcesz w Attack of the Friday Monsters zaliczyć wszystkie 26 questów, to przygotuj się na dodatkową godzinę grindu karcianki, ale to już dla graczy z nie zawsze zdrowym syndromem “muszę mieć 100%”. To ja. Nie mam pojęcia czy jest obecnie jakikolwiek legalny sposób na zdobycie tej gry, obstawiam, że nie, więc nawet nie czuję odpowiedzialności polecając ją. Kradzioną za darmo można sprawdzić. Gran Turismo 7 [PS5/PSVR2] Stałem się tym, z czego się śmiałem. Chłop jeździ w kółko samochodzikiem, no trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Ale mam coś na swoje usprawiedliwienie. Kombinacja: pierwsza kierownica (bez ekscesów, rozsądny wybór w stosunku jakość/cena, czyli G29 + Wheel Stand Pro) plus gogle PSVR2. No kurwa. Niesamowita rzecz, nawet na pijackie imprezy, choć nie dla słabych żołądków. Powyższe było moją główną motywacją, by odpalić Gran Turismo 7. Bo pomimo krótkich epizodów z serią jeszcze za czasów PS1, to nigdy nie byłem zwolennikiem symulacyjnych gier wyścigowych. A biorąc pod uwagę krytykę starych wyjadaczy cyklu, którzy narzekali na to, że GT7 kłania się brudnym każualom, to chyba mogę się z nimi zgodzić, bo jako niedzielny każual w gatunku, czerpałem z gry dużo rozrywki, więc najwyraźniej coś jest na rzeczy. Oceniam ją więc jako amator niemający styczności z poprzednimi częściami serii, chłop który większość gry jeździł na automatycznej skrzyni biegów i niską, bo niską, ale jednak z kontrolą trakcji. A jeśli akurat nie na PSVR2, to w trybie chase cam. Czyli trochę arcadowo, rozrywkowo i bez potrzeby pocenia się o rezultaty. Pozwijcie mnie. Gran Turismo 7 rozkręca się powoli i w zasadzie przez kilka pierwszych godzin prowadzi gracza za rączkę. Od zawodów, do zawodów. Kolejne tryby udostępniane są cyklicznie, więc nie ma mowy o przytłoczeniu. Próg wejścia jest na poziomie podłogi, praktycznie go nie ma. Zaczynamy zabawę od wyścigów istnych mydelniczek na kółkach, rozwijamy zatrważające prędkości 100 km/h, by stopniowo zaliczać progres, odkrywając kolejne atrakcje, zasiadać za sterami prawdziwych motoryzacyjnych bestii. Gra nagradza nas za wszystko. To wpadnie jakieś nowe auto, to kredyty na ulepszenie starego, to jakiś nowy tryb, albo stary ulega rozszerzeniu. I tak sobie jeździmy, zbieramy kolejne samochody niczym pokemony (ale dla heteroseksualisów) wpadamy w miłą pętelkę gameplayową, dopamina płynie gęsto. Po kilku godzinach wprowadzenia mamy już dostęp do pełnego asortymentu GT7 i w zasadzie możemy robić co chcemy, twórcy puszczają naszą rękę. A jest się czym bawić. Obecnie to przeszło 550 aut i pewnie z 40 tras. Niezliczona ilość zawodów z określonymi wytycznymi. Kilka sposobów na zdobycie i zakup wymarzonego auta, tuning mechaniczny (o różnym stopniu zaawansowania), tuning wizualny, udostępniane przez społeczność fikuśne malowania karoserii, masakrycznie rozbudowany tryb fotograficzny, wyzwania tygodniowe, wyzwania online (zarówno wyścigi, jak i time triale), niekonwencjonalne misje (np. dojedź do mety, jednocześnie oszczędzając paliwo), no i oczywiście licencje. Na pewnym etapie gry stwierdziłem, że w sumie chciałbym wyciągnąć z GT7 platynowego dzbanka, a ten, poza pewnym grindem (kasa, wyścigi online) wymaga pewnego poziomu umiejętności, czyli zaliczenia wszystkich podstawowych licencji na “złoto”. Umiejętności, których ja generalnie nie posiadam, ale potrafię być uparty i cierpliwy, więc połknąłem haczyk. Ach, cóż to była za przygoda. Wyzwania wymagające, bym wyszedł ze swojej strefy komfortu, porzucił kontrolę trakcji, zrezygnował z automatycznej skrzyni biegów, by zacząć się nieco pocić za kółkiem i zyskać kilka setnych sekundy na okrążeniu. Przyznam, że w niektórych przypadkach spędzałem na jednym etapie kilka godzin, ale kurde, syndrom “jeszcze jednej próby” był silny. Jest coś uzależniającego w tej jeździe “na żyletki”, precyzyjnym zaliczeniu każdej tarki, pełnym czułości operowaniu gazem przy wyjściu z zakrętu. Chyba mój peak doświadczenia z grą. Że gra wygląda rewelacyjnie, to chyba nie muszę pisać. Modele samochodów to chwilami jakiś absurdalny poziom detali, klosze tylnych lamp potrafią mieć wygrawerowane logo producenta, albo jakieś inne nieistotne oznaczenia. Wnętrza? Nieprawdopodobne w trybie VR, aż chciałoby się chwycić za klamkę i otworzyć drzwi, pojebana rzecz. Do tego cała gra wręcz skrzy od tego słynnego motoryzacyjnego porno, dostarcza ciekawostek, wizualnych atrakcji, angażuje mordy osobiście odpowiadające za design i konstrukcje kolejnych aut. Całość brzmi i wygląda wyśmienicie, imponująco, jak z wykwintnego katalogu. Jedynie muzyka zaczyna męczyć bułę po kilku godzinach, ale od czego mamy Spotify na konsoli? Doskonale sobie zdaję sprawę, że nie jestem kompetentny, by oceniać Gran Turismo 7 w wielu aspektach. Ale jako gatunkowy laik, który aktualnie spędził z grą 210 godzin (platyna tuż przed 200) chyba mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że wciągnęło mnie jak turbina. Wracam regularnie, by sobie pojeździć przy spotifajowej plejliście. Ender Lilies: Quietus of the Knights [PS4] Poczułem się zmotywowany. Kontynuacja Ender Lilies ponoć jest rewelacyjną metroidvanią, a ja przecież do tej pory nie zaliczyłem jeszcze pierwszej części. Pora nadrobić zaległości. Fabuła? Schematyczna, ale która w gatunku ostatnio porywała? Świat pochłonięty zarazą, potwory panoszące się po niegdyś tętniących życiem lokacjach. Jest parę sentymentalnych wstawek, wątek poświęcenia, lojalności, oddania. Trzy zakończenia, w zależności na ile zechcemy się zaangażować, choć pierwsze trudno nawet określić endingiem, raptem czymś w ramach przerwy w połowie seansu. Lily to bezbronna bohaterka. Może skakać, rzucać się na podłogę w celu uniknięcia zagrożenia, ale w celach ofensywnych musi polegać na duchach upadłych wojowników. To tak naprawdę kwestia kosmetyczna, bo tych duchów używa się dokładnie w ten sam sposób, jakbyśmy sami dzierżyli broń, responsywności im nie brakuje, więc ani przez chwilę nie czujemy się bezbronni. Jasne, że niektóre duchy mają ograniczoną ilość użyć (regenerują się przy “ognisku”, albo przy użyciu innych specjalnych umiejętności), inne wymagają cooldownu, ale wiele z nich możemy używać bez ograniczeń. Niemniej każdy duch ma swoje atrybuty, rodzaj ataku i właściwości, więc warto uzbroić się na każdą ewentualność (zwarcie, dystans, buff, jeszcze inne pomagają w eksploracji). Na podorędziu możemy zawsze mieć dwa zestawy ataków (zmieniać je możemy przy “ognisku”), więc troszkę fajnej zabawy w tworzenie buildu jest. To w sumie znamienne, że ja piszę “ognisko”, a Wy wiecie co mam na myśli. Tutaj jest to ławeczka i jej warianty (jak w Hollow Knight), ale jednocześnie mogę zapewne niektórych z Was uspokoić, Ender Lilies nie zawiera elementu powracania po upuszczony loot, więc zgon jest praktycznie bezkarny. Ok, przymusowo wracamy do ostatniego checkpointu, ale poza tym zachowujemy wszystko, łącznie z doświadczeniem, które pęcznieje wraz z zabijaniem kolejnych wrogów. Przyznam, że to całkiem miłe, by po porażce nie musieć oglądać się za siebie, zamiast tego móc stwierdzić, że w takim razie pójdziemy sprawdzić co słychać w innym miejscu mapy. A skoro już jestem przy mapie, to mam jej do zarzucenia pewną umowność w określaniu wejść i wyjść, ale to jest jeszcze do przełknięcia, bo nie na takich strzępach się operowało. Bardziej boli brak możliwości stawiania jakichkolwiek znaczników. A przy metroidvanii to potrafi być bardzo bolesne, by zapamiętać każdy rodzaj przeszkody, który nie pozwolił nam przejść dalej. Nawarstwianie się tych ślepych zaułków w dalszym etapie gry może być uciążliwe i wielokrotnie pałowałem się na darmo przez kilka/kilkanaście ekranów, by móc sobie przypomnieć, że w sumie nadal nie mogę tej przeszkody pokonać. Natomiast na plus zaliczę oznaczanie przez grę każdej komnaty, którą wyczyściliśmy z istotnego lootu. Niezwykle pomocne. Rzecz w tym, że Ender Lilies bez wątpienia bardzo kompetentną reprezentantką gatunku. Może nie dostarcza niczego przełomowego, niczym też specjalnie się nie wyróżnia, ale wszystkie istotne elementy gameplayowe egzekwuje na tyle sumiennie, że całość komponuje się w świetną grę. Eksploracja jest nagradzająca i satysfakcjonująca. Bossowie nie są popychadłami i wymagają koncentracji, ale z racji dość ograniczonego wachlarza ataków nie są też przesadnie skomplikowani. W trakcie eksploracji mamy możliwość bezkarnego teleportowania się do każdej ławeczki, więc rozgrywka generalnie przebiega bez większych przestojów, jest po prostu przyjemna i zadowalająca. Do tego wizualnie trudno grze cokolwiek zarzucić. Może da się odczuć pewną monotonność, bo lokacje są bardzo podobne klimatycznie, różnią się nieco kolorystyką, ale w sumie to samo można napisać o świecie Hollow Knight. Jestem gotowy uznać, że dzięki temu zachowują pewną spójność nastrojową i koherentność wizji, a to już potrafię docenić. Warstwa audio? Dużo pianina i - co zaskakujące - wokalnych wstawek. Trudno nie zwrócić na muzykę uwagi, bo często nie jest tylko plumkającym gdzieś w tle zestawem dźwięków. Nierzadko wysuwa się na pierwszy plan i bywa inspirująca. Generalnie oprawa i wykonanie tej gry to jest kwestia, do której nie sposób się przyczepić, można tylko pochwalić. Niezwykle godny to reprezentant gatunku. Z racji specyficznej oprawy jednego gracza zauroczy bardziej, innego mniej, ale to już kwestia preferencji artystycznych czy stylistycznych. Mechanicznie Ender Lilies nie powinno zawieść nikogo. Chyba, że ktoś szuka wygórowanego wyzwania, to raczej nie ten adres - gra nie rzuca kłód pod nogi. W moim przypadku to było 18 godzin na 100% mapy. Oceń samodzielnie.
-
PC Extreme
A może jakaś niekonwencjonalna skala oceniania? Może jakiś podział na: Gra nic się nie zestarzała, można odpalać nawet dzisiaj be żadnych obaw Można odpalić, ale trzeba przymknąć oko na pewne archaizmy Raczej unikać odpalania, chyba że się jest fanem serii/gatunku Nie odpalać, zostawić we wspomnieniach Zawsze jakieś urozmaicenie, chociaż wciąż pozostaje pole do dyskusji, więc chyba na jedno wychodzi.
-
PC Extreme
- PSX EXTREME 330
Jasne, ja te odczucia w pełni rozumiem, bo sam nie zachwycam się przełomowymi mechanikami czy momentami już tak często, jak dwie-trzy dekady temu. Bo już je widziałem, już przeżyłem coś podobnego, już przez te wszystkie lata doświadczyłem ciekawszych historii, albo życie mnie przeczołgało i znieczuliło. Ale pomimo tego samo granie, czerpanie przyjemności z rozgrywki, wciąż osiąga u mnie zbliżone poziomy. Zaliczanie kolejnych poziomów w remasterach Tomb Raidera wciąga i angażuje tak samo, jak zaliczanie ich wtedy w TR4 na PS1. Ale nieprzyzwoicie potrafią mnie tez wciągnąć całkowicie nowe tytuły, choć za oryginalne mógłbym je uznać tylko w przypadku, gdybym znowu miał 15 lat i ostatnim moim sprzętem był Pegasus. Rzecz w tym, że chyba już nie liczę na przełomy i wystarczy mi intrygujący świat, udana mechanika, przemyślana pętla gameplayowa, wyzwanie i wynikająca z tego satysfakcja. I tak, sytuację w dużym stopniu ratują tytuły "indie", w zasadzie tylko pośród nich można jeszcze szukać jakichkolwiek innowacji i odważnych decyzji, które dany tytuł wyróżnią z shovelware'u na eShopie czy innych sklepikach. Obecnie mamy ogromny dobrobyt growy, ale świetnych gier jest wcale nie mniej, niż trzy dekady temu. Problem w tym, że są przysypane toną śmieci i bezpiecznych, nudnych kontynuacji. Martwię się trochę o Ciebie Roger i mam nadzieję, że odnajdziesz swój wigor do gierek, który wydaje się przygasać. Potrzebujemy Ciebie. Może jakaś terapia z Piechotą? xd Shikanoko to to coś z łosiem? Widzę, że tak. Darek nie będzie zadowolony, bo już pewnie śpiewa czołówkę, ale z pewnością wezmę pod uwagę Twoją opinię przy określaniu priorytetów.- Abandoned
- PSX EXTREME 330
Spokojnie, moje spóźnienie było zaplanowane, aby Perez nie musiał mnie wciskać do Głosu Ludu, bo z pewnością ma całą masę wartościowych wpisów na temat okładki, które chciałby opublikować. Poza tym znowu mi wyszło dłużej i więcej, niż sobie obiecywałem (ten wstęp piszę na końcu), a taka “recenzja” nie powstaje w jeden wieczór, więc musicie poślizg wybaczyć, innego wyjścia nie macie. Tymczasem do rzeczy. Słowo o oprawie graficznej, bo Perez i Roman najwyraźniej są z nich bardzo dumni. I słusznie, bo powinni. Wygląd PE ewoluuje, w poprzednim numerze logotypy przy recenzjach były jeszcze jakby oderwane od całości, teraz w większości są już pięknie wkomponowane w elementy graficzne (czytaj: screeny). Pod tym względem nadal nieco jeszcze odstają recenzje na 1/3 strony, ale to kompromis, na który jestem gotowy. Bardzo pokrzepiające jest, że nie osiadacie na laurach, coś tam wciąż grzebiecie i szukacie optimum. Widać nawet po okładkach. Wciąż nieco brakuje mi przy recenzjach info na podstawie jakiej platformy dana recenzja powstała, bo umówmy się, że funkcjonowanie niektórych tytułów może się diametralnie różnić między PS5/XSX i portem na Switcha. To jednak nie zmienia faktu, że PE dużo zyskało przez ostatni rok pod kątem atrakcyjności wizualnej. Tyle w kwestii powierzchowności. Zajrzyjmy głębiej. Co nowego. Cytat numeru. Troska Zabłockiego o korporację Microsoftu jest urocza. Maciek ma dla Spencera mnóstwo dobrych rad na temat tego, jak zarządzać Xboxem, aż dziwne, że Phil nie chce z tych podpowiedzi skorzystać. Zabłocki, nieważne jak bardzo zamierzasz się zżymać, to decyzje Spencera czy Microsoftu są na korzyść graczy (i nikt nie musi z tego “próbować robić ukłonu w stronę graczy”). Niezależnie od intencji (a tymi z pewnością jest chęć zarobienia dodatkowych pieniędzy), jako gracz odbieram to za zaletę, że dostanę możliwość zagrania w kolejne dobre gry i przy okazji dam zarobić MS, skoro oni zainwestowali w to pieniądze. Uczciwa wymiana. W czym masz problem? Że MS w użytkownikach PlayStation widzi bazę milionów potencjalnych klientów? Dobrze widzi. Posiadacze Xboxów i GP nic nie tracą, pozostali zyskują, wszyscy będą zadowoleni (poza garstką fanbojów), a przecież w każdej chwili MS może zrezygnować z wydawania gier na konsolę Sony, jeśli uznają, że się nie opłaca, więc o co ten płacz? Ohayo Nippon. Zdublowało się zdjęcie Sleep Shelter. Pomysł tak głupi, że graficzne promowanie go dwukrotnie uważam za coś karygodnego. Dobre, bo polskie. Wreszcie ciekawa odsłona tego kącika, bo ostatnio za dużo było tutaj wyliczanek, o których zapomniałem już po dziesięciu minutach od lektury. Jest progres, teraz czekam na ponowny zjazd formy. Test dmuchanego krzesła. Widząc cenę tego pontonu z zainteresowaniem przeczytałem recenzję czekając na przełomowe cechy produktu, które by uzasadniły kwotę. I się nie doczekałem. Ja Wam dobrze radzę, zacznijcie testować te wszystkie gumowe lalki, o których kilka numerów temu pisał Mazzi. Wciąż czekam. Zmierzch Exclusive’ów. Nie płakałem po Papieżu, po exclusive’ach też nie planuję. Branża aktualnie jest w takim stanie, że ich brak jest jej najmniejszym problemem. Playtest South of Midnight. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem. Gra z robiącą duże wrażenie estetyką, atmosferą i intrygującą fabułą, ale z płytkim gameplayem platformowym, lokacjami będącymi jedynie liniowymi makietami, mało precyzyjnym sterowaniem, słabą walką i kiepskim balansem dostaje wstępnie 7/10? Aha, autor Zax. To wiele wyjaśnia. Playtest Assassin’s Creed: Shadows. Ojezu, ta gra ledwo wyszła, a ja już jestem nią zmęczony. Byłem zmęczony jeszcze zanim wyszła. Dwie strony na wstępne wrażenia Zabłockiego, któremu kompletnie póki co nie ufam (nie zdarzyło się chyba jeszcze nic, w czym nasze odczucia by się pokrywały). No, ale rozumiem ideę i potrzebę, by tak mainstreamowy tytuł uwypuklić, bo jednak masy niedzielnych graczy czekają. Dziwię się tylko, że tytuł nie trafił na górną belkę okładki, gdzie byłby bardziej widoczny. Playtest Elden Ring: Nightreign. Dobra FromSoftware, wystarczy tego odpierdalania maniany. DLC po dwóch latach od premiery wam wybaczam, bo było obfite, choć i tak wolałbym abyście ten czas zainwestowali w nową grę. Ale teraz to już przesadzacie. Zaraz miną dwa lata od ostatniej gry (wspaniałe Armored Core VI), a wy dajecie mi to coś?! Bojkotuję. Niech te pety od no-hit runów na Twitchu się jarają, bo nie będą musieli po raz 375 raz wymyślać dziwnych sposobów na przejście gry. Gra wymyśli to za nich. Gry mobilne. Powtórzę, że Dżujo jest stworzony do rzeczy wielkich i ambitnych, a tutaj znowu taka jakaś popierdółka tematyczna. Tekst solidny, bo autor solidny, ale w żadnym momencie nie porywa i jest taka przyziemna, pozbawiona natchnienia. Wnioski też niespecjalnie odkrywcze, bo już dawno wszyscy wiedzą, że mobilne granie funkcjonuje na odrębnych zasadach i nawet trudno je upatrywać jako zagrożenie dla tradycyjnych gier. Ot, inny gatunek. Ten przegląd telefonów też daremny w sumie, ale może tylko ja przy doborze telefonu najmniej kieruję się tym czy można na nim grać w gry. Zakupy w Kraju kwitnącej wiśni. No, nie po to Dareczek poleciał do Japonii, żeby teraz nabytej wiedzy nie wykorzystać. Ja się do kraju Godzilli i innych Gundamów nie wybieram, przynajmniej nie w najbliższym czasie, więc praktycznego zastosowania w tym tekście nie odnajduję. Co jednak nie zmienia faktu, że jeśli spojrzę na całość pod kątem osobistej relacji z wyprawy Darka, to lektura jest pouczająca, nieco szorstka (bo rzeczowa), ale wciąż czyta się to z dozą fascynacji dziwactwami Japonii. Takie wiecie: no opowiadaj jak tam było, a Darek nalewa sobie browara, odpala szluga i zaczyna tym swoim “pół żartem, pół serio”. Teraz w sumie czekam na jakiś tekst dotyczący Japonii od Adama, bo też chyba nie po to tam leciał, by teraz tego nie wykorzystać? Zauważyłem też, że te wszystkie artykuły, które co miesiąc noszą dumny nagłówek Temat Numeru nie są tymi, które najbardziej jarają czytelników. Ci podniecają się publicystyką z dalszych stron, materiałami dedykowanymi konkretnym grom, filmom, seriom. To one są najbardziej emocjonujące, najbardziej nostalgiczne i najbardziej stymulujące. Tematy Numeru natomiast najczęściej są takie ogólnikowe, że aż meh. Hyde Park. Pan Perez to literalnie najlepsze, co mogło się PE przytrafić. Kropka. Czasopismo odżyło, autorzy nabrali więcej wigoru i widać, że im się chce (a że czasem chęci to nie wszystko, to już odrębna kwestia, hehe), a czytelnicy są dopieszczani i traktowani rzetelnie. Z okazji rocznicy pozostaje mi życzyć Wydawcy dużo pociechy, satysfakcji i może nawet zarobku z włożonej pracy. Niech zapału nie zabraknie jak najdłużej. Adamus, ja poezji nie trawię, więc lepiej, żeby nie było to kosztem Twojej działalności popkulturowej! Przy Mazzim trochę się wzruszyłem. Nawet jako czytelnik poczułem, jak ważny to krok i zmiana. Powodzenia w odkrywaniu nowej mapy, szukaj wież, a bazy wrogów inwigiluj i niszcz. A najlepiej to nie miej wrogów. Propozycje Konsolite na publikacje są specyficzne, więc to wyjaśnia, dlaczego czytamy go w publicystyce tak rzadko, hehe. Headshot. Anonim puszy się do graczy, że ci śmieją krytykować (opcjonalny) wątek gejowski w Kingdom Come Deliverance 2. Z tego co zrozumiałem bardziej chodziło o to, że Henryk w jedynce nie dawał powodów, by sądzić, że może mieć ciągoty homoseksualne i był strasznym babiarzem. A tutaj nagle: czemu nie, przecież póki to ja jestem z tyłu, to przecież nie gej? Dla graczy to nienaturalny wątek, wymuszony, niepotrzebny, albo chęć wywołania kontrowersji i szumu? Nie wiem, nie miałem osobistej styczności z grą (jeszcze), ale odbieram to tak, że gracze nie tyle mają pretensji o sam wątek gejowski, lecz o to, jak został wdrożony i że nie pasuje do już wykreowanego wizerunku oraz charakteru Henryka. Konsolite czasem ponosi z tymi złośliwościami. “Nic tak nie pokazuje potęgi PS5 jak dwuwymiarowy Shinobi”. A od kiedy tego rodzaju gry to powód do uszczypliwości? Na wypasionych pecetach z kartami za grube tysiące też Shinobi pokazuje ich moc? Za stary i zbyt doświadczony jesteś, aby ujmować cokolwiek grom jak Shinobi, bo ukazują się na platformach, które są zdolne do większych fajerwerków graficznych. Xbox też nie powinien nic pokazywać, bo przecież wyjdzie też na PlayStation. Chwilami to już taka krytyka dla samej krytyki, choć dla równowagi zgadzam się, że remaster Days Gone to śmiech na sali i nie zdziwię się, jeśli Shinobi zainteresuje więcej osób. Natomiast Koso ma bardzo niezdrową pasję z tym przeglądaniem eShopu, bo ilość szrotu, który tam ląduje jest niewyobrażalna. Ale trzeba przyznać, że chwilami jest przynajmniej śmiesznie, tak jak przy okazji tego The Last of Us z TEMU, albo ostatnio Wukonga w wersji Nokia z JAVĄ. Tak czy inaczej współczuję pasji. Recenzje. Monster Hunter Wilds. Muszę przyznać, że jeden element mnie przekonuje. A jest to wyrzucenie licznika czasu misji. MH: World przeszedłem, ale na dodatek Iceborne zabrakło już zapału. Szorstka ta moja znajomość z cyklem, ale coś tam próbuję być romantyczny i czuły. Avowed. Kompletnie nie ufam Zaxowi. Nigdy nie wiem jakie tym razem podejście zastosuje przy ocenie gry. Bo ma ten swój “tryb na przekór internetowym recenzentom”, gdzie kreuje się na jednoosobową wyrocznię i jest ona dość odrzucająca. Wrzucano tutaj dyskusję Pereza z czytelnikiem na Facebooku. Czytelnik zarzuca autorom PE moralizatorstwo i chwilami czytając Zaxa jestem w stanie to dostrzec i zrozumieć zarzut. Pewnie, że to wciąż jego opinia, do której ma święte prawo, ale ton i maniera, z jaką pisze jest coraz bardziej buraczana. Kwintesencją recenzji według Zaxa jest ostatni akapit. Gra dwa razy mu się zawiesiła, bugi zablokowały progres w kilku questach (mało istotnych, więc o co ambaras?), ale jest zajebiście i gra na premierę jest w lepszym stanie, niż Fallout: New Vegas. Nie wiem czemu miało służyć porównanie do gry sprzed 15 lat, ale ok, uznam, że nie muszę tego rozumieć. No i na koniec ten entuzjazm, że Avowed “rozłożyło na łopatki nowe Dragon Age” i jakie to imponujące osiągnięcie. Haha, się dobrali. Żeby nie było: Avowed jest dość mile dla oka i wygląda na całkiem przyjemną grę, ale Zax nie przestaje sprawiać wrażenia człowieka oderwanego od rzeczywistości. Przypomnę jedynie jego zachwyconą opinię (8/10) na temat dodatku do Starfielda. Tymczasem dodatek, o którym już nikt nie pamięta: Spiderman 2 na PC. Wraca problem jak oceniać porty i inne remastery. Tym razem Zabłocki wystawia surową ocenę, twierdząc, że to nota dla jakości portu, nie samej gry. Czyli co, teraz chujowa gra, ale zajebiście sportowana powinna nagle dostać 9/10? Przecież oceniamy jakość portu, a nie grę, prawda? Niestety, ale obrana przez Zabłockiego metoda działa sensownie, ale tylko na krótką metę i w jedną stronę, bo nie wyobrażam sobie, by udało mu się zachować konsekwencję w podejściu do takiego oceniania. Już chyba lepiej iść na jakiś kompromis. Lost Records. Gdzieś ta gra zniknęła, zanim się tak naprawdę pojawiła i grała w to garstka osób. No ale co się dziwić, skoro tytuł opowiada o grupce dziewczyn/kobiet, więc byłoby to mało samcze zajęcie. No i nie wątpię, że przy takim składzie osobowym nie zabraknie wątków les. Poza tym myślałem, że formuła kolejnych epizodów wypuszczanych w odstępach czasowych to już wyszła z mody. Tytuł spóźniony o kilka lat. Tomb Raider IV-VI Remastered. TRIV to dla mnie najbardziej sentymentalna odsłona. Pamiętam, że zagrywałem się w nią przy okazji którejś Wigilii i nie mogłem się oderwać od konsoli, zrobiłem to dopiero jak goście byli już u progu, choć nie byłem z tego faktu zadowolony. Może trochę TRIV idealizuję, może pamiętam ją lepszą, niż rzeczywiście była, ale z pewnością doceniałem ja za tę spójność tematyczną, a Egipt wydawał się środowiskiem idealnym dla fachu Lary. Aktualnie przy okazji remasterów nadrabiam wszystkie Tomb Raidery (dwa już za mną), a czwartą odsłonę zamierzam ponownie podjąć… w okolicach Wigilii. Taki to nostalgiczny bzik. Split Fiction. Trochę dziwi mnie Wasze lekceważenie tego tytułu, skoro poprzednia gra Hazelight można napisać, że rozbiła bank, zdobywając chyba najbardziej prestiżowe GOTY w branży. Tymczasem Split Fiction było u Was w oczekiwaniach 2025 wyjątkowo nisko (coś w okolicach #85 pozycji), a teraz dostaje raptem jedną stronę na recenzję i mam wrażenie, że pod koniec roku żaden ze zgRedów nie będzie o tej grze pamiętał. Dziadów nie grzeją już gry czysto kooperacyjne? Jedno jest pewne - Geoff w grudniu o Split Fiction nie zapomni i tytuł wyląduje na liście nominowanych do GOTY, bo Josef Fares to przecież jego kolega, co nie? The Stone of Madness. Zgodnie z tradycją, Adamus jak co numer zwraca moją uwagę na jakąś grę, na którą w przeciwnym razie nawet bym nie spojrzał. Empire of the Ants sprzed kilku miesięcy kupiłem, bo było ładne i tanie wydanie pudełkowe, a Adamus skutecznie mi zakodował w głowie ten tytuł. Podobnie przy okazji Schim. W przypadku The Stone of Madness nie przekonuje mnie to, jak ta gra prezentuje się w ruchu, ale już jestem zaprogramowany na tryb “dać szansę, jak będzie dogodna i tania okazja”. Guilty Gear Strive. Fiu fiu, Roger musiał zapewne pójść na ustępstwa, ale czego się nie robi, by móc zobaczyć Darka w pełni ekstazy kolejny raz recenzującego Guilty Gear. Przy okazji jestem zaskoczony, bo wychodzi na to, że gra hula wyjątkowo dobrze na tym kilkunastoletnim sprzęcie (bo Switch już na premierę był o kilka lat mentalnie i technologicznie przestarzały). A Guilty Gear fajna gierka, szkoda tylko, że znowu zapomnieli dodać sensowny tryb dla jednego gracza. Brak takowego powinno być wyszczególnione jako wada (wiem, pcham się w gips, ale jestem w internecie i Konsolite nic mi nie zrobi). Ever 17 / Never 7. Pętla czasowa? Cóż, możesz mnie wpisać na listę. Poza tym “portrety dziewczyn są duże, śliczne i szczegółowe”, więc tym bardziej, hehe. No i ponoć nie tylko dla fanów Visual Novelek, dlatego niewykluczone, że te trzy powody mi wystarczą, by spróbować. Guns of Fury. Coś sobie uświadomiłem przy okazji podwójnej recenzji Nine Sols. Przypominam, że Piechota pół roku temu wystawił 7/10, a Majk po kilku miesiącach dał już 9/10. I choć nie stawiam się po stronie żadnej oceny (bo nie grałem jeszcze, choć oczywiście planuję), to dotarło do mnie, że Majk też ma tendencję do wysokiego oceniania gier i często jest w tym zbyt hojny (szczególnie dla “indyków”). Pamiętacie taką grę Pix the Cat? No właśnie. Według Majka to było 9/10. Dzisiaj nikt o niej nie pamięta (no, może poza mną, gra była fajna, ale nie aż tak). Zmierzam do tego, że chyba powinienem jego werdykty przyjmować ze szczyptą dystansu. Ufać, ale sprawdzać. Konsolite dla Guns of Fury nie był już tak łaskawy (źródło: podcast Pograduszki). Choć to maruda i sceptyk, to mam wrażenie, że przynajmniej korzysta z pełnego zakresu ocen. No, ale może odszczekam te słowa, bo mimo wszystko w Guns of Fury zagrać planuję, choć pewnie dopiero przy okazji jakiejś promocji. The Legends of Heroes: Trails through Daybreak II. Mam wrażenie, że co pół roku wychodzi nowe TLoH? Ale tym razem zaintrygował mnie fragment “jedynie dla dorosłych graczy”. Szkoda, że Aysnel nie rozwinął się na temat powodów PEGI 18, jedyne co mi tutaj pasuje, to wątek brutalnych morderstw, choć jednocześnie trudno mi sobie wyobrazić jRPGa z aż tak dosadnymi scenami. Podsumowanie? Dział recenzji na plecach Aysnela i Konsolite, reszta autorów po jednej, może po dwie gierki. Kiedy ci dwaj panowie zdążą to wszystko ograć w trakcie miesiąca? Nawet nie oczekuję, że wszystkie te tytuły kończą, bo aż tak naiwny nie jestem wystarczy mi, że solidnie je przetestują. Tym bardziej, że większość tytułów to przeciętne pozycje niewarte przesadnego zaangażowania. Aysnel się wyrabia i jeszcze będzie z niego pociecha, czekam jak zacznie dostawać większe tytuły, może nawet kosztem Zaxa, hehe. No i Igor wciąż na końcu łańcucha pokarmowego z tą swoją gierką na 3+. Póki co tam jego miejsce, ale niech się nie poddaje! A żebyście jako grono redakcyjne poczuli pewną presję, to przyznam, że wiele gier kupiłem na podstawie wyłącznie Waszych recenzji. O Empire of the Ants i Schim od Adamusa już wspomniałem. Ale oprócz tego w ostatnich miesiącach wpadły również Metal Slug Tactics czy oba Ender Lilies (Konsolite), Slitterhead (Mazzi), Evotinction (Grabarczyk). Oceniajcie więc odpowiedzialnie, bo będzie na Was. Retrorecenzja. Zawsze trochę chciałem, ale zawsze też miałem większe priorytety i Henry Hatsworth nigdy nie doczekał się mojej uwagi. To znaczy grałem, ale krótko i NIELEGALNIE, bo kolega miał “szemranego” DSa z R4, ale wtedy czułem się tym sprzętem zbrukany, bo już preferowałem oryginały, które po prostu mnie motywowały do skupienia się na jednym tytule, zamiast skakać po kilku, bo kradzione i mogę. Z dzisiejszym dramatycznie słabym dostępem do niektórych gier z DS/3DS pewnie czułbym się nieco bardziej usprawiedliwiony, ale sam nie wiem, mam w co grać… Niemniej nie przestaję doceniać, że Piechota (i czasami Adamus) ciągle lawirują z tymi retrorecenzjami po różnych generacjach i sprzętach. To co miesiąc dla mnie taki odpowiednik prasowego Jajka Niespodzianki. Rewelacyjny dział. Człowiek chciałby natychmiast ograć wszystkie te gry, choć w dorosłym życiu to często nierealne i mimo wszystko trzeba ostro selekcjonować. Publicystyka. Poradnik początkującego łowcy. Materiał towarzyszący największej premierze miesiąca zawsze na plusie. Nie musi być nawet topowy jakościowo, po prostu jakoś wypada i pasuje uhonorować gwiazdę numeru. Buduje przy tym miły, dodatkowy hajpik, same plusy. No i szczerze pisząc nie miałem jeszcze okazji zapoznać się z lore MunHuna, a dzięki temu materiałowi przynajmniej wiem, że jakaś fabuła tam jest (czy porywa to już odrębna sprawa), więc walor edukacyjny doceniony. Raypunk. Nurt rzecz jasna kojarzę, chyba każdy się zetknął i od razu go rozpoznaje, choć pewnie nie każdy potrafiłby go określić nazwą. Ja do tej pory z pewnością nie zdawałem sobie sprawy, że ma w ogóle nazwę, więc Adamus mnie przynajmniej w tej kwestii doedukował. No, ale co tu się dziwić, że niektórzy są pogubieni, skoro nawet Kacper musi się ostro wysilać, by zdefiniować raypunk i jego najistotniejsze cechy. Czego tu nie ma! Atompunk, sci-fi, cyberpunk, art deco, googie, raygun gothic, stampunk, fantasy, populuxe, tylko brakuje jeszcze nasrać na środku. Dla mnie to zawsze było retrofuturystyczne, kiczowate sci-fi, obecnie traktowane głównie w ramach parodii i z nią kojarzone, choć zdaję sobie sprawę, że prawie wiek temu ludzie mogli do tego typu wizji podchodzić na poważnie. Ale stylistykę lubię, bo ma do siebie dystans i nie traktuje niczego śmiertelnie serio, a przy tym nie jest na tyle popularnym wyborem, by zdążyła się opatrzyć i znudzić. Zasługuje na więcej uwagi, niż otrzymuje. My zasługujemy na więcej optymizmu związanego z przyszłością, raypunk wydaje się właśnie taką fantazją. No i przede wszystkim czytając artykuł przypomniała mi się świetna gra, która również nie doczekała się należnej jej uwagi. Mowa o The Deadly Tower of Monsters, będąca jaskrawym ucieleśnieniem wszystkiego, o czym Kacper pisze. Bardzo pozytywne opinie na Steam, 72-73 na metacritic, co przy tak specyficznym i sprawiającym wrażenie “taniego” tytule jest i tak imponującym wynikiem. Na GOGu aktualnie kosztuje całe 11 zł, to w zasadzie jak za darmo. Aż nabrałem ochoty na powtórkę z rozrywki. Polecam. Nieszczęśliwe zakończenie. Miałem niemałe opory przed lekturą, bo niektórych z wymienionych gier wciąż nie ukończyłem, choć w przyszłości chciałbym i teraz mam nadzieję, że do tego czasu zdążę o przeczytanych wątkach zapomnieć. Nieprzyzwoite stężenie spoilerów, ale to też zrozumiałe, skoro mowa o zakończeniach. Koniec końców (nomen omen) było nieprzesadnie odkrywczo, bo złe zakończenia istniały w grach prawie zawsze, nawet jeśli dotyczyły tylko trybów “easy”, a po true ending trzeba było cisnąc na “hardzie”, co czasami wiązało się nawet z dodatkowymi levelami czy bossami. Bogatym materiałem badawczym byłyby też wszelkie jRPG-i, które uwielbiają rozdzielać endingi w zależności od stopnia zaangażowania gracza. Oba Chrono? Odświeżony ostatnio Suikoden 2? Dziesiątki innych tytułów? Lektura więc siłą rzeczy wybiórcza (pod kątem doboru tytułów czy gatunków) i naskórkowa, ale skłamałbym, gdybym napisał, że nie była przyjemna. Jej jedyny minus to wspomniane spoilery, bo pewnie trudno będzie o czytelnika, który wszystkie wspomniane w tekście tytuły już ma za sobą. Estetyka Frutiger Aero. To w sumie zabawne, że dopiero teraz, po wielu latach i dekadach, dowiaduję się, że tamte czasy miały swoje estetyki. Tak było z Y2K, tak jest teraz z Frutiger Aero. Wtedy człowiek po prostu żył w tych trendach i się nawet nad tym nie zastanawiał. Najbardziej to chyba tęsknię za motywami plażowymi, bo ogrzewały serduszko. Nadal to robią, gdy już się trafią. Silver Gaming. Dzisiaj ewenement, za dekadę albo dwie “srebrnych lisów” gamingu będzie pewnie dużo więcej, bo w tek okres wkroczy już pokolenie, które z grami się wychowywało. W zasadzie od początku lektury towarzyszyło mi poczucie, że za niedługo, za “jedno-góra-dwa GTA” (nowa jednostka czasu), to będę ja. Czy będę jeszcze grał? Zależy jak się życie poukłada, choć nie ukrywam, że chciałbym. Z pewnością lepsza to opcja, niż starość spędzona na biernym konsumowaniu TV, oglądaniu meczów kadry (w beznadziejnym oczekiwaniu na jakikolwiek sukces) i złorzeczeniu na polityków, tak jakby kolejni mieli być lepsi od poprzednich. Obym tylko nie skończył jako “ten dziadek o Fortnite’a”, bo to byłoby zbyt wiele. Fajny, refleksyjny, ale w sumie optymistyczny tekst Kochańca. Dodatkowe plusy za spostrzeżenie, że wśród autorów PE mamy już pretendentów do silver gamingu, a od siebie dodam, że Adamus pisze wiersze jak pani Bogumiła. Przypadek? Nawet na fakt przywołania Papkina jestem w stanie przymknąć oko. Like a Dragon. Chyba powinniśmy to traktować jako artykuł towarzyszący premierze nowej, pirackiej Yakuzie? Niezależnie od intencji autora, to mogłem się tego spodziewać. Adam już od jakiegoś czasu szczycił się tym, że nadrabia braki yakuzowe i ogrywa kolejne odsłony. Nie wiem czy bardziej podziwiam, czy współczuję, ale domyślam się, że oto miałem przyjemność przeczytać jeden z efektów tego osobistego czelendżu. Moja znajomość cyklu i eksperymentalnych spin-offów zakończyła się na Y0 i pierwszym Kiwami, przynajmniej póki co. Kolejne tytuły mam już nawet na półce, ale nie jestem przekonany czy mam na nie ochotę. A zanim się zdecyduję przejść następną grę z serii, to zapewne do tego czasu ukażą się trzy kolejne i tak się pomału żyje w tym niedoborze wolnego czasu. Ale co ja tu będę - Piechotę w każdym wydaniu przyjmuję z otwartymi ramionami, bo to synonim jakości. Dodatkowe punkciki za iście literacki, zabawny wstęp/epilog oraz za wspomnienie Binary Domain, bo to była klawa gra. Dedykowany tekst ktoś coś? Front Mission. Kubicę uwielbiam i nienawidzę jednocześnie. Uwielbiam za autorskie umiejętności i bliźniacze do moich zainteresowania growe. Nienawidzę, bo kolejny raz sprawił, że zakupiłem omawianą grę i była to czysto impulsywna decyzja. Jasne, Front Mission uwielbiam i mam sentyment, ale dopiero do trzeciej części, a nie pierwszej. No, ale lektura była tak intensywnie zachęcająca, że teraz wiele sobie po Front Mission 1 obiecuję. Nic więcej nie mam do dodania, poza faktem, że to kolejny rewelacyjny tekst, ale przecież żadne to zaskoczenie w sumie. Heavenly Sword. Myślę, że wreszcie dotarliśmy do tego momentu w twórczości Grabarczyka, gdzie w moich odczuciach po lekturze dominuje zadowolenie, a nie niedosyt i ciężka głowa. Zdarzają się jeszcze dziwne przeoczenia korektorskie, bo w jednym miejscu brakuje chyba słowa albo dwóch, żeby zdanie miało sens ale to detal, którego nawet nie wynotowałem, więc w sumie nie przytoczę i musicie uwierzyć na słowo. Chyba że komuś bardzo zależy, to w wolnej chwili odszukam. Tymczasem Krzysiek przygotował dla nas w tym miesiącu interesującą historię związaną z powstawaniem gry i zgodnie z nowym, autorskim trendem znów tę opowieść podał w wystarczająco lekkiej formie, bym nie znalazł sensownych powodów do czepialstwa czy marudzenia. Heavenly Sword traktuję dość chłodno i bez sentymentu, bo gra ukazała się w okresie, gdy miałem “kryzys gracza” i nie posiadałem nawet konsoli, więc zachwyty Nariko najzwyczajniej mnie ominęły. Po materiale Grabarczyka jestem odrobinę bliżej chęci nadrobienia zaległości, a to autor zawsze może sobie poczytywać jako pochwałę. No i przede wszystkim po lekturze wciąż miałem lekką głowę i nie czułem się zmęczony, więc nie wiem, chyba sukces? Tak trzymać Krzysiek, kurs dobry, ale trzeba pozostać czujnym. Stallone vs. Schwarzenegger. Przez chwilę myślałem o tym, by poszukać wspomnianego w tekście porno ze Stallone'em, ale chyba w porę porzuciłem pomysł, bo w sumie nie mam ochoty na masturbację. A tekst? Zwycięzcy rund dobierani dla większego dramatyzmu, bo nie ma żadnych przeciwwskazań, by kolejne pojedynki rozstrzygnąć inaczej. Przyznam, że na koniec spodziewałem się remisu, ale Ostasz postanowił mnie zaskoczyć. Pokręcę jedynie nosem na fakt, że Terminator Resistance to tytuł trochę naciągany w tym zestawie, bo nawet trudno uznać, że Arnie gra tam jakąkolwiek rolę. No i wydźwięk stwierdzenia, że “całość nie zachwyca jednak gameplayem” jest zbyt surowy dla gry. Pewnie, że nie jest pod tym kątem wybitna czy przełomowa, ale z pewnością więcej jak solidna i wystarczająca, by gra dostarczała frajdy większej, niż niejeden AAA. Autorowi chyba zdecydowanie lepiej idzie, gdy skupia się na filmach i aktorach, bo z adaptacjami growymi to może być różnie i ślisko. Extreme Plus. Po lekturze mam poczucie, że Muzyka był Jezusem branży. Kolejnym już, bo czołobitność Zabłockiego w tych tekstach jest niezmienna. Teoria, że BioWare nadal pielęgnuje idee Muzyki trochę naciągana, bo tam priorytety już dawno się zmieniły. No i ta wyrażona nadzieja fanów, że studio jeszcze wróci do najwyższej formy, choć wielu recenzentów przecież było o tym przekonanych przy okazji Veilguard (pamiętna i zgrana już fraza “powrót do formy” pojawiała się w recenzjach podejrzanie często). Te teksty Zabłockiego to wciąż takie kręcenie się w kółko. Sami wizjonerzy, wybitni twórcy. Zdeterminowani i pełni pasji. Maciek, już możesz wstać z kolan. Zeszły miesiąc przyniósł przynajmniej ten krytyczny wątek na temat mitomaństwa Muska i przez to lektura była ciekawsza. Tutaj jest nudno, mdło. Albo Muzyka nie ma w życiorysie żadnej kontrowersji i niebanalnego wątku, albo autorowi nie chciało się go szukać. Tak czy srak, efekt ten sam - ośmiostronicowa laurka bez charakteru. Ale przynajmniej nie ma już takiej stylistycznej tragedii, jak kilka miesięcy temu (Pażytnow). Nie chcę się już zbytnio znęcać nad Zabłockim, bo gołym okiem widać, że te Extreme Plusy to powstają od sztancy i bez większej ambicji, byle znaków naklepać. Pomału się przyzwyczajam i nie mam wobec nich żadnych oczekiwań. Generalnie zastanawiałem się nawet czy obecny E+ chcę w ogóle przeczytać i rozważałem pominięcie. Bez entuzjazmu, ale przeczytałem. BAKA. Ja tylko się przyczepię, że info dotyczące możliwości obejrzenia tego anime na Prime Video jest myląca, bo owszem, możesz to tam odpalić, ale trzeba do tego wykupić pod-subskrypcję Crunchy Roll. Chyba rozumiem intencje, ale to nie zmienia faktu, że Prime Video samo w sobie KonoSuby w ofercie nie ma. A anime brzmi zabawnie i rozluźniająco, falowanie biustów zachęca, więc dorzucam do listy “do sprawdzenia”, która tylko się rozrasta, bo na jeden sprawdzony tytuł dziesięć nowych dopisuję. Ale wierzę, że kiedyś nadrobię. Co? Ponad 30 odcinków? Ech. No dobra, to bardzo odległe "kiedyś". Felietony. Zax. O tym wspominałem. W recenzji Avowed Zax uznał za imponujący fakt, że gra rozłożyła na łopatki nowe Dragon Age, a tutaj sam przyznaje, że gra BioWare podłożyła się sama i jeśli ktoś ją rozłożył na łopatki, to jedynie gracze, którzy nie chcieli jej kupić, a po dodaniu do PS+ okazuje się, że nie chcą w nią grać nawet w cenie abonamentu, który i tak już opłacają. Wolą Żółwie Ninja ze SNESa. Poza tym Zax trochę się spóźnił na imprezę o oszalałej branży, bo ta trwa już od kilku ładnych lat (m.in. głośne Hogwarts Legacy komuś coś mówi?). No i Zax nawołuje do skupienia się na gameplayu, bugach, narracji, NA GRZE, a tymczasem sam najwięcej ma wtrętów bez związku i stale roztrząsa “innych recenzentów”. Walkiewicz. W sumie wstyd przyznać, ale z Ninja Gaidenami mi zawsze było nie po drodze. pamiętam, że zmagałem się z jedynką, ale nie pamiętam już gdzie i przy jakiej okazji, chyba na pożyczonym Xboxie, z którym miałem krótki epizod. Jest nawet możliwe, że przeszedłem, choć pewności nie mam. Jedyny Ninja Gaiden jakiego zaliczyłem to… Yaiba: Ninja Gaiden Z na PS3, więc moja styczność z cyklem jest dość… specyficzna. Ale spokojnie, Walkiewicz nawet nie musiał tak namiętnie namawiać, bo Ninja Gaiden Black 2 zamierzam potraktować poważnie, czekam jedynie na wydanie pudełkowe (żeby móc sprzedać, gdy mnie wkurwi poziom trudności). Mielu i Marcellus. Wydaje mi się, że ten pierwszy ma do przekazania dużo więcej ciekawych wątków i trochę mu ciasno na tej połowie strony. A Marcellus? "Korporacje" już w tytule, więc nawet nie musiałem szukać w treści. Dzięki Marcin! Piechota. Adam znów jakiś melancholijny lekko, idzie na ustępstwa, godzi się z ułomnościami branży, które powinny go choć lekko irytować. Może to wpływ młodzieży, tych wampirów energetycznych. A jednocześnie jestem przekonany, że pasji mu nie brakuje, tylko tak jakby zaczął ją inaczej kierunkować. Porzucenie bieżących gier i trendów (stąd brak TOPki 2024, rezygnacja z recenzji w PE, deklaracja o niekupowaniu nowych gier w 2025, chyba, że nowe Mario 3D). Kajdany zrzucone. Zamiast tego retrogranie, projekty-pasje-podcasty, otwieranie się na nowe lub porzucone gatunki. Jestem dobrej myśli, bo to może nam - jako czytelnikom i słuchaczom - wyjść całkiem na zdrowie. Trzymam kciuki. Roger. Nie no, jednak brzmisz jak stary dziad, hehe. Ja wciąż obrywam znienacka strzałami dopaminy. Nie ze względu na oprawę graficzną, bo choć potrafię ją docenić, to jest niczym, bez gameplayu, banał, wiem. Ale gry z piękną rozgrywką nigdy nie przestały się ukazywać. Nie brakuje ich. Z jednej strony coraz trudniej o oryginalność, z drugiej kochamy przecież te utwory, które już znamy. Roger jesteś trochę niesprawiedliwy porównując dzisiejsze gry do tego, jak odbierałeś tytuły z PS1, będąc jeszcze w zasadzie dzieciakiem. Weź tamtego dzieciaka bez bagażu doświadczenia i pokaż mu w ramach pierwszej styczności dzisiejsze gry i gwarantuję, że byłby oczarowany. Myślisz, że nastoletniego Ciebie nie zachwyciłby styl Eddy’ego z Tekkena 8? Pewnie, duże znaczenie w tym wszystkim miał piekielnie szybki progres branży, którego wtedy doświadczyliśmy na własne oczy, a który teraz drastycznie wyhamował i turla się siłą rozpędu, ale największe znaczenie w tym wszystkim mamy my sami i nasze życiowe doświadczenie, w którym widzieliśmy już tak wiele. Wtedy dopiero się kształtowaliśmy, teraz jesteśmy już starymi wygami, których diabelnie trudno zaskoczyć. Brzmisz jak dziad, ale tak naprawdę przemawia przez Ciebie tamto dziecko. Graczpospolita. Haha, Kamiya mnie rozbroił, ale w sumie tylko powiedział głośno to, co każdy szanujący się gracz powinien wiedzieć. Leakerzy to rak branży, nie da się tego określić inaczej. Egoiści, którzy dla chwili własnej sławy są w stanie zepsuć przyjęcie-niespodziankę wszystkim graczom. Do tego Mazzi mocno uszczypliwy w kierunku Xboxa przy newsie o awarii PSN. Chyba przesiąknięty Japonią na wskroś. Asymilacja udana. Listy. Wstęp na pół strony. Odpowiadanie boomerskimi sloganami, które do niczego tak naprawdę nie prowadzą (każdy orze jak może, jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził, jak się nie ma, co się lubi), to właśnie ambicje HIVa na pobudzenie działu. Nic dziwnego, że nikt tam nie ma za bardzo ochoty i powodów, by pisać maile. Plus za sprostowanie czytelnika, że PE nie ma powiązań z PPE, ale to i tak daremny trud. Ja pierdolę, wreszcie koniec. Muszę chyba się postarać o jakiegoś bana na forum, bo tylko wtedy odzyskam kilka godzin życia. Nie no, żartuję. To tak naprawdę cicha rywalizacja między mną, a Perezem, kto pierwszy wymięknie. On z wydawaniem PE, czy ja z pisaniem tych "recenzji". Póki co nie ma rozstrzygnięć. Dzięki za kolejny numer, do przeczytania za miesiąc, buziaki.- Helldivers 2
Przy okazji ostatniego patcha twórcy dorzucili też parę nowości, o których ZAPOMNIELI wspomnieć w notatkach. Chyba największą niespodzianką jest nowy rodzaj Automatonów. Charakteryzują się biało-czerwonym malowaniem (Polska GUROM) i szerokim asortymentem broni ogniowych. Devastatory mają shotguny zapalające, pośród szeregowych przeciwników pojawiają się operatorzy miotaczy ognia, piechota podrzuca nam pod nogi granaty zapalające, Hulki dysponują wyrzutniami moździerzy, w ogóle do walki z tą frakcją sensownym jest założyć jakiś pancerz niwelujący obrażenia od ognia, bo będziemy się palić dużo częściej, hehe. Na wyższych poziomach jest też nowy side quest, który wymaga od nas zniszczenia konwoju przemieszczającego się przez mapę. Składa się od głównie z kilku (3-5) Factory Striderów, a jeden z nich ma na plecach zakłócacz manewrów (nie ten wyłączający je całkiem, tylko ten mieszający komendy). Mówią, że to najtrudniejszy side quest w grze i ja im wierzę xd- Helldivers 2
Dzisiaj wleciał spory update z buffem niektórych broni, manewrów i ogólnym balansem. A w czwartek nowy warbond, więc trzeba będzie wrócić i się pobawić świeżymi zabawkami.- Forumkowy Giveaway, kliknijcie suba i dzwoneczek.
Chciałbym jedynie poinformować, że wszystkie trzy przesyłki dzisiaj ode mnie wyleciały. @WisnieR i @Grabek mogą się dostawy spodziewać już jutro, bo ich nagrody wrzuciłem do paczkomatu z samego rana. @Snake_Plissken będzie musiał na dostawę poczekać do środy, bo nie miałem pod ręką odpowiedniego kartonu, by zapakować mu nagrodę bonusową, przez co przesyłkę nadałem dopiero po pracy. Dla porządku wyszczególnię jeszcze, że Wiśnier jako nagrodę bonusową wybrał steelbook Monster Hunter Wilds, którego sponsoruje @Szermac (panowie umawiają się z wysyłką na własną rękę). Grabek zrezygnował z bonusu. Snake Plissken zażyczył sobie artbook Concrete Genie, który udostępnił mi @Badus Obu sponsorom dziękuję w imieniu swoim i laureatów.- Silent Hill: Początki - części 1-4
Podoba mi się to co widzę na obrazkach. Cztery warianty okładek to bezczelne zagranie, bo nie mogłem się zdecydować na jedną (jedne ładne, do innych z kolei większy sentyment i weź tutaj wybieraj - oczami czy sercem?), więc chytrze z Waszej strony. No ale dobra, na zachętę i w ramach wsparcia inicjatywy wziąłem więcej, niż jeden egzemplarz.- Nowy wydawca PSX Extreme
- PSX EXTREME 330