Treść opublikowana przez Czokosz
-
The Outer Worlds 2
Po Avowed straciłem zaufanie do tego studia. Już pierwsze Outer Worlds dawało sygnały, że coś tam się dzieje nie tak, ale przy Avowed ich scenarzyści dali taki popis grafomaństwa, że po 30 godzinach nie dałem rady dokończyć tego tytułu, pomimo tego, że sama walka i eksploracja były naprawdę dobrze zrobione. Gdyby to jeszcze było napisane na przeciętnym poziomie, jak wiele innych tytułów, przy których śledzi się fabułę bez jakichś większych emocji, ale mimo wszystko da się przez nią jakoś przebrnąć, bo gameplay dowozi, a same questy to taka sinusoida, gdzie coś jest raz lepiej napisane, raz gorzej. Tak przy Avowed od tego bezsensownego pierdolenia aż uszy bolały, a na myśl o rozpoczęciu dialogu z jakąkolwiek postacią miałem odruch wymiotny. Dlatego przy dwójce poczekam na recenzje i jeśli znów będzie narzekanie, że przy dialogach idzie usnąć, to odpuszczam temat. W ich przypadku DEI naprawdę nie jest największym problemem, tylko to, że ich zadania to poziom z jakiegoś gównianego MMO, a przy jakiejkolwiek konwersacji idzie się zanudzić na śmierć.
-
własnie ukonczyłem...
Silent Hill (PS1) Moja styczność z tym uniwersum kończyła się do tej pory na odświeżonej wersji drugiej odsłony od Bloober Team. Poza tym mam jedynie jakieś mgliste wspomnienia z dzieciństwa, w których przyglądałem się, jak wujek łupie w pierwszą odsłonę (etap w szkole) i to, że oblewał mnie zimny pot na widok tego, co się dzieje na ekranie. Gdybym wtedy dostał pada do ręki, to długo bym nie wytrzymał. Dziś może ten tytuł nie straszy tak jak wtedy, ale nadal potrafi wzbudzać niepokój poprzez pewne zabiegi narracyjne, które sprawiają, że sam w którymś momencie zacząłem się zastanawiać, co jest realne, a co jest tylko wytworem umysłu Harry’ego. To, co jest piękne w grach z tej serii, to to, że po skończonej sesji pojawiają się w głowie różne interpretacje i kolejne pytania dotyczące wydarzeń, których właśnie byliśmy świadkami. Zdecydowanie jest to horror, który ma własną tożsamość, opartą na tajemniczej symbolice, okultystycznych motywach oraz unikatowej naturze samego miasteczka, które zdaje się być czymś w rodzaju szklanego odbicia tego, co dzieje się w umysłach ludzi, którzy tam trafili. Może same aspekty czysto gameplayowe mają sporo braków w porównaniu do serii Resident Evil, ale zostało to w jakiś sposób zrekompensowane przez samą historię, która z kolei nigdy nie była mocną stroną RE. Sama gra zaczyna się od wypadku samochodowego, w którym biorą udział Harry Mason i jego przybrana córka Cheryl. Do kraksy dochodzi przez postać, która znienacka wychodzi na jezdnię. Co ciekawe, po ukończeniu gry jeszcze raz obejrzałem tę scenę i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie była to przypadkowa osoba. Dalej wydarzenia toczą się tak, że Harry musi tak samo jak James wejść w zamglone uliczki miasteczka Silent Hill w poszukiwaniu bliskiej mu osoby. Sam fakt, że najpierw ograłem drugą część, sprawił, że od początku porównywałem Harry’ego do Jamesa i szukałem podobieństw między nimi. Jednak im dalej w las, tym coraz bardziej uświadamiałem sobie, że te historie wcale nie bazują na oklepanych motywach, w których bohaterami kierują podobne motywacje. Nawet postacie, które spotykamy na swojej drodze, nieco przełamują schemat znany z drugiej odsłony. Cybil Bennett zdaje mi się ich zupełnym przeciwieństwem, a jednak i ona znalazła się w tym ponurym miejscu. Eksploracja sprowadza się do przeczesywania kolejnych pomieszczeń z pomocą odnalezionej mapy, w celu zdobycia niezbędnych do przetrwania zasobów oraz kluczowych przedmiotów, które pozwolą nam dostać się do wcześniej niedostępnych obszarów. Czasem trzeba rozwiązać jakieś zagadki, których może nie ma za wiele, ale potrafią sprawić, że przez dłuższą chwilę trzeba pogłówkować nad rozwiązaniem. Tak jak w przypadku łamigłówki z pianinem, przy której spędziłem ponad godzinę i gdy w końcu uświadomiłem sobie rozwiązanie, klepnąłem się z otwartej w czoło tak mocno, że mało nie przebiłem się przez czaszkę na wylot. Sama walka to już mocno archaiczny element, który nie ma startu do ogrywanego przeze mnie po raz pierwszy rok temu klasycznego RE3, mającego przecież premierę w tym samym roku co Silent Hill. Muszę jednak przyznać, że spodziewałem się znacznie gorszego sterowania, które będzie mocno upierdliwie na przestrzeni całej gry, a tymczasem okazało się naprawdę znośne i wszystko szło jakoś bez większych problemów. Jest parę broni do walki wręcz, trzy pukawki w postaci pistoletu, strzelby i karabinu. Ogólnie starałem się przy większej ilości przeciwników kasować ich na dystans z broni palnej, a potem ewentualnie dobijać kopniakiem. Z broni do walki wręcz rzadko korzystałem, bo amunicji nie brakowało dzięki temu, że starałem się unikać starć wtedy, kiedy nie były one konieczne w celu oczyszczenia pomieszczenia do spokojnej eksploracji. Design przeciwników i bossów bardziej podobał mi się w SH2. Tam miałem wrażenie, że obcuję z jakimiś kompletnie pokracznymi i dziwacznymi formami, rzadko spotykanymi w innych grach. Tutaj też nie jest źle pod tym względem i na pewno jest potencjał na remake, w którym można trochę podrasować modele potworów, trochę przyśpieszyć ich ruch, by wywierali na graczu większą presje, ale finalnie po prostu widać, że twórcy w SH2 podeszli do całej sprawy bardziej kreatywnie. To, co mnie bardzo zdziwiło za pierwszym razem, to radio ostrzegające mnie przed zagrożeniem w pewnym nietypowym momencie. Ustawiam się w rogu pomieszczenia, strzelam z dystansu, a tu dalej słychać te piski wydawane przez czające się gdzieś na dalszym planie monstra. Pomyślałem, że może gdzieś się zaklinowały, podbiegam bliżej, a tu okazuje się, że to jakieś nieszkodliwe zjawy, które po prostu sobie krążą między półkami. Strasznie mnie rozbawił ten patent, bo wyobraziłem sobie tych wszystkich ludzi grających w to w tamtych latach z zszarganymi nerwami, którzy już szykują się do walki, a tu taka zmyłka. Sam się na to nabrałem 26 lat póżniej. Jak ktoś jeszcze nie grał, to polecam ten tytuł pomimo wszystkich archaizmów. Kolejne przejścia dają możliwość odblokowania nowych zakończeń, które pozwalają lepiej zrozumieć tę historię, gdzieniegdzie można też dokonać innego wyboru. Jest tu na pewno większy nacisk położony na wszystkie okultystyczne motywy i wierzenia, które mają duży wpływ na to, czym to miejsce się stało. Aż sobie ogram ponownie SH 2, to może teraz, bogatszy o doświadczenia z jedynki, zauważę coś, czego nie dostrzegłem za pierwszym razem.
-
Cyfrowe zakupy growe!
Wpadły na gogu dwie trylogie, które koniecznie muszę nadrobić.
-
Wrzuć screena
The Sinking City
-
Silent Hill: Początki - części 1-4
Właśnie wpadło zamówienie, trzeba trochę podbić statystyki sprzedaży SH4 : ) Wszystkie okładki ładne, ale lada moment będę ogrywał pierwszy raz SH4 i tak mnie naszło akurat na ten egzemplarz.
-
Cyfrowe zakupy growe!
Wracam do SH2 jeszcze dzisiaj, ale tym razem na mojej ulubionej platformie.
-
własnie ukonczyłem...
Onimusha Warlords (PS4) Jakiś czas temu Capcom zapowiedział odświeżoną wersję drugiej części Onimushy + zapowiedż nowej odsłony, która ukaże się w przyszłym roku i właśnie wtedy postanowiłem, że muszę sprawdzić o co chodzi z tą serią, która po wielu latach wraca do żywych. Nigdy wcześniej nie miałem z nią styczności poza obejrzeniem krótkiego fragmentu rozgrywki jakiś czas temu, który nawet mi się spodobał, ale w tamtym czasie miałem przesyt gier w tych klimatach i odłożyłem ogranie tego tytułu na póżniej. Wspomniana zapowiedż kontynuacji przekonała mnie do nadrobienia zaległości, do tego ostatnio Capcom dodał polskie napisy (nie jest to dla mnie warunek konieczny, ale doceniam ten gest wykonany w stronę polskich graczy) a i gwiazdy ułożyły się tak, że akurat była promka na ps store za 4 dyszki. Sama rozgrywka jest oparta na tych samych fundamentach co seria Resident Evil. Trzeba przemierzać kolejne pomieszczenia w celu odnalezienia potrzebnych przedmiotów do odblokowania kolejnych ścieżek, pokonywać napotkanych wrogów, rozwiązywać zagadki, zbierać notatki. Oczywiście tu nie musimy odpowiednio zarządzać zasobami, bo poza bronią miotaną mamy do dyspozycji dwa miecze i włócznię, jedynie przedmioty lecznicze występują w ograniczonej ilości, ale pewnym uproszczeniem jest to, że z pokonanych wrogów możemy wysysać demoniczną esencję, która nie tylko pozwala nam na ulepszanie broni, ale również na ładowanie paska odpowiedzialnego za ataki specjalne oraz odzyskiwanie zdrowia. Sama walka jest prosta jak budowa cepa, w której nie ma miejsca na żadne wymyślne kombinacje. Jeden przycisk na padzie jest odpowiedzialny za podstawowe ataki wykonywane w krótkich seriach, a drugi za atak specjalny, który różni się w zależności od używanej przez nas broni i przy okazji zadaje większe obrażenia. Zagadki nie należą do zbyt skomplikowanych i są podzielone na te środowiskowe, te wymagające eksploracji i zebrania notatek, które pomogą nam odpowiedzieć na zadane pytanie oraz te sprowadzające się do prostych łamigłówek liczbowych, w których cyfry od 1-8 muszą trafić na swoje miejsce przy ograniczonej liczbie prób. Jest jedna taka sekwencja, w której przełączamy się między dwoma grywalnymi postaciami (w tej części jest to samuraj Samanosuke i żeńska postać ninja o imieniu Kaede) gdzie ostatnia z nich jako jedyna w tej grze wymaga od nas działania pod presją czasu. Na szczęście jest łatwa do ogarnięcia, ale za pierwszym razem za bardzo się guzdrałem, bo jakimś cudem nie zauważyłem klepsydry odmierzającej czas i musiałem cały etap powtarzać od nowa. Historia jest raczej z tych prostych, w których cel jest jasny od samego początku. Musimy uratować księżniczkę Yuki oraz jej adoptowanego brata Yumemaru przed demonicznym ceremoniałem. Stawką jest nie tylko życie dwojga wspomnianych bohaterów, ale również niezliczone ludzkie istnienia, które mogą paść ofiarą demonicznych istot w przypadku niepowodzenia naszej misji. Poziom fabuły i dialogów nie jest jakiś górnolotny, ale raczej nie tego wymagamy od tego typu gier. Najważniejszy jest odpowiedni klimat, design lokacji, przeciwników, bossów, Pod tym względem Capcom dowiózł jak zwykle, ale przy tym wszystkim trzeba pamiętać o tym, że jest to tytuł sprzed ponad 20 lat, więc pewne archaizmy występują. Dla przykładu pojedynki z bossami nie są specjalnie skomplikowane i bogate w jakieś różnorodne sekwencje ataków. Jedynie ten ostatni coś tam próbuje podziałać więcej pod tym względem, ale i tak szału nie ma. Mimo to bawiłem się dobrze podczas tych starć i na pewno nie mogę ich zaliczyć do minusów tej gry. Akurat nie miałem ochoty na kolejny dynamiczny slasher po ostatnio ogrywanych DMC 5 I Ninja Gaiden 2 Black, w którym bossowie nie dają przerwy na oddech. Tu walka jest wolniejsza, więc łatwo możemy uniknąć atak albo za pomocą parowania, albo odbiegając na właściwy dystans. Cieszę się, że ograłem ten tytuł, bo to było naprawdę przyjemne siedem godzin rozgrywki. Nie było żadnych ochów i achów w tej krótkiej recenzji, ale to jest zupełnie zrozumiałe, bo pewne tytuły oceniane z dzisiejszej perspektywy są na nieco gorszej pozycji niż podczas czasów, w których ujrzały światło dzienne. Każdy element jest wykonane dobrze i wszystkie razem zebrane do kupy tworzą przyjemny, lekkostrawny całokształt, ale też żaden nie wyrywa z kapci poza klimatem, który kupił mnie od samego początku i który sprawił, że nie mogę się doczekać ogrania nachodzącego remastera drugiej odsłony i przyszłorocznej kontynuacji.
-
Indyki & ukryte perełki, które warto znać
Ghostrunner 2D się szykuje.
-
Gry za darmo na PC
Wziąłem Legacy of Kain, dzięki @Butt
-
własnie ukonczyłem...
BloodRayne (PC) Za trzy dyszki na promce postanowiłem sprawdzić tego leciwego już slashera z wczesnych lat dwutysięcznych. Przypomniało mi się jak za dzieciaka obserwowałem kuzyna, który łupał w to na kompie i pamiętam, że mega mi się podobała ta gierka. Po wielu latach nadarzyła się okazja by samemu przetestować ten tytuł, więc długo się nie zastanawiałem. Fabuła sprowadza się do złych nazioli, którzy postanowili podbić świat poprzez odnalezienie szczątków Beliara, który był pierwszym władcą piekła. W tle pojawiają się jeszcze inne wampiry (w bardziej zwierzęcej formie) i jakaś plaga, która zamienia napotkanych nazistów w coś na kształt zombie. Nasza bohaterka działa w organizacji Brimstone Society, która ma na celu likwidację członków nazistowsko-okultystycznej grupy. Cała akcja dzieje się w latach 30 przed wybuchem drugiej wojny światowej. Naziści szukają tych diabelskich artefaktów w celu zdobycia przewagi nad resztą świata, więc nasza wampirzyca musi zlikwidować tabuny szeregowych żołnierzy plus całkiem długą listę ich przywódców. No i w sumie do tego sprowadza się ta gra od samego początku. Lądujemy w jakimś bagnistym miasteczku na terenie Luizjany wraz z Mynce, która również jest członkiem wspomnianej organizacji. Potem jest jeszcze nazistowska forteca w Argentynie i stare szwabskie zamczysko. Wszędzie czyścimy lokacje z ludzkich przeciwników i maszkar, odhaczamy listę kilkunastu przywódców do likwidacji, czasem dla odmiany trzeba znależć jakiś dynamit do rozwalenia ściany albo akumulator do niedziałającej windy. Sama walka trąci już myszką i w póżniejszych etapach gry nie oferuje niczego nowego. Od początku nasza wampirzyca dzierży dwa ostrza i różnego rodzaju broń palną, którą podnosi po pokonanych przeciwnikach. Nie ma tu żadnych wymyślnych kombosów, umiejętności specjalne odblokowujemy na samym początku gry i sprowadzają się one do spowolnienia czasu oraz harpuna, którym pomaga nam przyciągnąć przeciwników na bliższą odległość. W dodatku na tym spowolnieniu czasu jesteśmy w stanie ubić każdego bossa w jakieś pół minuty zasypując go gradem ciosów w plecy. Niby rozpierducha na ekranie jest, bo krew się leje, kończyny latają, ale sama walka to powtarzanie w kółko tych samych sekwencji. Ciężko z niej czerpać większą przyjemność, ale na szczęście jest to gra na kilka godzin, więc idzie to jakoś przeboleć. Podobała mi się mechanika polegająca na wysysaniu krwi przeciwników w celu odzyskania utraconego zdrowia. Widać było na ich twarzach cierpienie podczas tej czynności, a i dżwięki ssania wydawane przez naszą wampirzycę są... no po prostu czuć, że sprawia jej to ogromną przyjemność. Niby za każdym razem trzeba oglądać tą samą animację, ale nie trwa to długo, a i pasuje to do naszej bohaterki, bo to w końcu wampirzyca. Zawsze to jakaś odmiana od szukania apteczek albo jakichś fiolek po kątach. Ma to też przełożenie na rozgrywkę, bo podczas spijania krwi naszych wrogów pozostali mogą do nas strzelać, więc lepiej najpierw trochę zmniejszyć ich liczebność. Na minus taka jedna plansza, na której trzeba się dostać do przerośniętego jaja wydzielającego truciznę skacząc po jakichś cienkich pnączach. Parę razy zleciałem w dół i musiałem znów mozolnie wykonywać te drętwe skoki ku górze. Już udało mi się skoczyć do tego jaja, nagle naziści zrobili wyrwę w ścianie, pognałem w tamtą stronę po jednym z tych pnączy, wykonałem skok, zleciałem w dół i po drodze na górę zabiły mnie trujące opary. Parę kurew poleciało przy tym, ale jakoś się udało w końcu. Były jeszcze momenty, w których się zagrzałem mocniej, ale też nie ma co popadać w jakąś przesadę. Twórcy na szczęście się zlitowali i ograniczyli elementy platformowe do paru półek skalnych, które musimy pokonać w drodze na wyższe poziomy. Końcowy boss to też spory minus tej gry. Ile się namęczyłem z tym skurwielem nim odkryłem, że wystarczy celować w jeden konkretny punkt. Boss z upływem czasu przybiera coraz większe rozmiary i dopiero wtedy idzie go jakoś w ten punkt trafić. Zresztą nie łatwo się domyślić o co chodzi i przypadkiem to odkryłem. Wcześniej ładowałem w niego całą dostępną amunicję i pasek życia kurczył się do połowy. W ogóle bossy fighty w tej grze to walka jak ze zwykłym mobem. Jedynie ten ostatni wprowadza coś nowego, ale jego design to i tak straszna lipa. Co można rzec na sam koniec... na pewno nie jest to jakiś crap i najgorszy slasher na rynku, ale też ciężko go polecić z czystym sumieniem. To raczej średniak, który niewiele oferuje w kwestii samej rozgrywki. Konstrukcja poziomów sprowadza się w kółko do tego samego i w przypadku slashera nie byłby to jakiś duży zarzut, ale tylko w przypadku gry, w której system walki jest dobrze zaprojektowany. Pod tym względem twórcy wykładają wszystkie karty na stół na samym początku i do końca gry nie mam co liczyć na choćby jakieś drobne urozmaicenie. Sama fabuła raczej rodem z filmów klasy b. Zresztą po jej ukończeniu poczytałem trochę na temat lore i różnych ciekawostek. Okazało się, że sam Uwe Boll wziął się za ekranizację tego dzieła. Wyszło tragicznie, bo w jego przypadku nie mogło wyjść inaczej. Męczył bułę przez trzy filmy po czym temat ucichł. Trochę szkoda, bo Rayne mimo wszystko jest dosć sympatyczną postacią, lubi rzucić jakiś kąśliwy tekst, przy tym wszystkim ma w sobie jakąś zmysłowość i da się ją polubić. Fajnie jakby pojawił się jakiś żeński odpowiednik Blade w świecie filmu i Rayne mogłaby nim być, ale to raczej marka pogrzebana na dobre i nie ma co liczyć na kolejne ekranizacje.
-
Cyfrowe zakupy growe!
Doom to zakup obowiązkowy, do kompletu kolejne części Fear do nadrobienia po świetnej jedynce, no i wpadło jeszcze Singualirty na dobitkę, bo ludzie zachwalają, więc warto dać szansę.
-
Atomfall
U mnie też już finito po 20 godzinach spędzonych z Atomfall. Na pewno na plus można zaliczyć staroszkolne podejście do eksploracji bez pierdyliarda znaczników i traktowania gracza jak debila, którego trzeba nawigować na każdym kroku. Tu wyłazisz z bunkra i idziesz w dowolnym kierunku. Z fabułą podobnie, bo trzeba ją odkrywać samemu i pomału łączyć zebrane informacje w całość. Trzeba szukać notatek, gadać z ludżmi, można i z wujka google skorzystać, bo jak się okazuje w Windscale faktycznie doszło w 1957 do samozapłonu reaktora. Oczywiście historia w grze jest w głównej mierze fabularyzowana i tylko lużno powiązana z realnymi wydarzeniami, ale w moim przypadku miała jakiś walor edukacyjny, bo nie słyszałem wcześniej o tych wydarzeniach i po ukończeniu gry postanowiłem poszerzyć swoją wiedzę na ten temat. Podobało mi się też proste drzewko rozwoju postaci oparte na kilkunastu umiejętnościach, które można odblokować poprzez stymulanty zebrane podczas włóczenia się po różnych miejscówkach. Prosty system, w którym rozwój postaci jest zależny od eksploracji, a nie wbijania doświadczenia za pokonywanie kolejnych przeciwników albo wykonywanie zadań. Dodatkowo ujął mnie system handlu wymiennego, w którym walutą jest każdy posiadany przez nas przedmiot. Pieniądzem więc są naboje, apteczki, mikstury, broń, a nawet różnego rodzaju przepisy albo podręczniki i za nie możemy otrzymać przedmioty, których wartość równoważy się z tymi oferowanymi przez nas. Na minus na pewno inteligencja przeciwników, którzy często mają problem ze zlokalizowaniem naszej postaci, zbyt szybko odpuszczają pościg, nie próbują się chować za żadne osłony tylko na chama ładują nam się pod lufę i zajmują miejsca na otwartych przestrzeniach, na których łatwo odstrzelić im łeb. Już od pierwszego starcia zdajemy sobie sprawę, że naszymi oponentami będę kretyni o IQ średnio rozgarniętego szympansa. Samo strzelanie jest co najwyżej poprawne, walka wręcz jest tak dziwnie zaprojektowana, że nie można blokować ani unikać ciosów. Sytuacje jedynie ratuje frontalny kopniak, który pozwala odepchnąć przeciwnika na większy dystans. Nie będę jakoś specjalnie psioczył na system walki, bo jest po prostu poprawny i tyle. Są inne rzeczy w tej grze, które bardziej zasługują na krytykę i jedną z nich jest ten cholerny respawn wrogów. Czyścisz miejscówkę, zbierasz fanty, wracasz do wyjścia, a tam czekają na ciebie przeciwnicy, których chwilę wcześniej ukatrupiłeś Jeszcze warto wspomnieć o tym, że to gra wolna od dei/woke, infantylnych dialogów i taniego moralizatorstwa. Można zlikwidować każdego napotkanego człowieka, zwykłego wieśniaka, żołnierza, kluczowe postaci fabularne. Można się ułożyć z konkretną osobą lub frakcją, można się też na wszystkich wypiąć i działać w pojedynkę. Cios nożem w tej grze lub pocisk z broni palnej są śmiertelne dla każdego. To nie Avowed jakby co Problemów technicznych nie odnotowałem żadnych (grałem na pc) poza jakimiś drobnostkami, które można policzyć na palcach jednej ręki. Najwidoczniej skończyłem gierkę w czas i wyrobiłem się przed tą aktualizacją, która coś zrypała z dzwiękiem. U mnie na szczęście wszystko było git, ani razu nie wywaliło do pulpitu, nigdzie się nie zaklinowałem, żadnych spadków klatek ani problemów ze skończeniem zadań.
-
GOG.COM - Preservation Program
Zdawałem sobie sprawę, że mogą mieć dobre okazy na stanie, ale że aż takie cudeńka u nich są ? Tak się składa, że mijam ich siedzibę w drodze do pracy i kusi mnie potajemna wizyta w tym skarbcu. W końcu mądrość ludowa głosi "jak kochać to retro, a jak kraść to big boxy" czy jak to tam leciało
-
Atomfall
U mnie to jest jak w każdej innej grze tego typu. Próbuje działać niezauważony, ale jak zawsze coś spieprzę i muszę wytłuc pół obozu, bo nie zauważyłem, że jakiś chłop stał za chaszczami, gdy ja właśnie zakradłem się do jego ziomka po cichu. Ogólnie w takich bunkrach czy jaskiniach można bawić się w Rambo, bo przeciwników nie ma dużo i można potem spokojnie eksplorować miejscówkę. Na otwartym terenie lepiej unikać walki, bo szkoda zasobów, a wrogowie i tak się zrespią za chwilę.
-
Atomfall
Nie przypominam sobie nic poza jedną sytuacją, w której napotkany żołnierz postanowił opróżnić magazynek strzelając do chmur. No i te napisy po hiszpańsku, ale to naprawdę rzadkość i ten błąd nie pojawia się podczas dialogów. Ani razu mnie nie wywaliło do pulpitu, nie zdarzyła mi się sytuacja, że postać gdzieś się zablokowała, z zadaniami nie miałem żadnych problemów, optymalizacyjnie też jest git.
-
Atomfall
Walka ujdzie, inteligencja przeciwników na poziomie ameby, grafika ok w bardziej zabudowanych lub korytarzowych lokacjach, bo na otwartych terenach to momentami oczy bolą (choć sam design warty docenienia, po prostu graficzne niedoróbki dają się we znaki) eksploracja, fabuła i ogólny klimat brytyjskiej wsi lat 60 na duży plus. Można się naprawdę zrelaksować przy tej gierce podczas przemierzania kolejnych ruin, bunkrów czy jaskiń. Dialogi i konstrukcja zadań głównych oraz pobocznych to może nie jakiś topowy poziom, ale są dobrze napisane. Jeszcze bardziej się docenia takie rzeczy po męczarniach z tą nudnawą paplaniną z Avowed. Śmieszy jedynie to, że niektóre teksty się wyświetlają po hiszpańsku. Nie jest to jakieś nagminne zjawisko, ale co jakiś czas występuje.
-
własnie ukonczyłem...
Ninja Gaiden 2 Black (PC) Przy końcowych napisach czułem się jakbym właśnie wysiadł z kolejki górskiej. To jest po prostu gra nafaszerowana akcją, ciągle przeskok z jednej lokacji do drugiej, dynamiczne starcia, kolejne bossy do ubicia. Na ekranie momentami był taki młyn, że widziałem jedynie wyciekające z wrogów hektolitry krwi i latające kończyny. To jest jedna z tych gier, które mają grubą wyjebke na jakąkolwiek cenzurę związaną ze zbytnią przemocą czy poprawnością polityczną. Postaci to albo cycate panienki, albo dopakowane chamy (w humanoidalnej albo demonicznej wersji) o których wiadomo tylko tyle, że chcą przejąć kontrolę nad światem i trzeba ich poszatkować na drobne kawałki. Od pierwszy sekund dostawałem łomot i walczyłem o przeżycie. Szybko okazało się, że co chwilę trzeba a to zrobić unik, a to skakać na przeciwnikami jak małpa albo ewentualnie sparować atak (co powoduje przerwanie combo) bo tu nikt nie będzie stał bezczynie i przyglądał się jak tłuczemy jego ziomka. To nie jedna z tych gier, w których przeciwnicy ustawiają się w kolejce po łomot i grzecznie czekają na swoją szansę. Nawet w niedawno ogrywanym DMC 5 miałem znacznie więcej czasu na uniknięcie ataku przeciwnika. Tu jest gra pod ciągłą presją, ale na szczęście po jakimś czasie mózg się przestawia na szybsze tempo rozgrywki i pewne schematy zaczynają wchodzić w krew. Na początku trudno mi było osiągnąć combo w granicach 20-30, a potem udało się przekroczyć magiczną setkę i dłuższe combosy wchodziły coraz częściej i z większą łatwością. Z bossami jest tak, że potrafią się powtarzać (szczególnie im bliżej końca) ale na pewno nie można narzekać na ich różnorodność. Było parę dobrze zaprojektowanych, dynamicznych starć, design większość z nich po prostu cieszył oko. Najsłabszym bossem okazał się niestety ten ostatni i muszę przyznać, że trochę mnie rozczarowało to starcie. Tak samo na minus muszę zaliczyć grę panienkami (Ayane grało mi się najlepiej, ale to i tak nie to) jednak Ryu to prawdziwy wymiatacz i tylko do niego powinna się sprowadzać rozgrywka. Baby mogli wrzucić jedynie do cutscenek co by na chwilę nacieszyć oko i potem powrót do siekania kolejnych tabunów przeciwników naszym przepotężnym Ryu. Jednak w grze wideo względy estetyczne stawiam na drugim miejscu, bo tu grywalność odgrywa kluczową role. Nie przeszkadzały mi z kolei korytarzowe lokacje i umowna fabuła z oklepanym motywem. Wręcz postrzegam to jako zaletę, bo od jakieś czasu ciągnie mnie głównie do gier, które stawiają na intensywną rozgrywkę. Nie potrzeba mi tony dialogów i podziwiania widoczków. Przy NG spędziłem 11 godzin, a czuje się jakbym nabił z pięć razy tyle. Czekam z niecierpliwością na NG4 i zaraz instaluje Metal Gear Rising, bo chce mi się więcej takich gierek.
-
Assassin's Creed: Shadows
Kto się czubi, ten się z ubi lubi.
-
Assassin's Creed: Shadows
Ciągle w mediach od jakiegoś czasu trąbią o tym, że dla ubi ten AC to być albo nie być, ale szum jest wyłącznie przez murzyna ? Nie twierdzę, że jego postać nie wywołuje kontrowersji, ale śmieszy takie gadanie, że jest on jedyną przyczyną tego wzmożonego zainteresowania tą grą objawiającego się w śledzeniu na bieżąco statystyk liczby graczy na różnych platformach. Wielu ludzi ciekawi po prostu sprzedaż tej gry (w tym zwolenników i przeciwników) bo to może być spektakularny upadek albo jakieś światełko w tunelu dla firmy, która od wielu lat działa na rynku i ma znane serie w swoim portfolio. Tu jest o tyle śmieszna sytuacja z murzynkiem, że ubi pod względem konstrukcji mechanik i świata gry poszło jak zwykle w bezpieczne rozwiązania, ale pod względem wyboru głównego bohatera mocno zaryzykowali. Mogli wybrać jedną z wielu znanych postaci historycznych pochodzenia japońskiego albo stworzyć fikcyjnego protagonistę z tamtego regionu, ale wzięło ich na odwagę i jest jak jest. Mi tam on specjalnie nie przeszkadza, bo na koniec dnia jest to dla mnie tylko gra wideo i jak mi nie pasuje jakiś tytuł to po prostu sięgam po inny. W tym przypadku zniechęciły mnie głównie negatywne doświadczenia z poprzednimi grami z tej serii. Jak słyszę, że to pod względem rozgrywki "stary, dobry AC" to mnie to bardziej zniechęca do sięgnięcia po ten tytuł niż murzynek samuraj.
-
Assassin's Creed: Shadows
Nie ma co się dziwić, że ta część tak szczególnie emocjonuje ludzi, bo jednak przy poprzednich grach z serii Ubi nie miało noża na gardle. Jakby mieli teraz stabilną sytuację to pewnie głosy krytyczne i tak by się pojawiły, ale nie byłoby takiego szumu wokół tej gry. Mnie samego by to w ogóle nie obchodziło, bo ostatnimi assasynem w jakiego grałem było Origins i dałem sobie spokój po 20 godzinach, ale sam teraz śledzę z czystej ciekawości rozwój sytuacji, bo Ubi to jednak duży gracz. Zresztą to jest szczególnie ciekawy przypadek, bo Avatar i Star Wars Outlaws to były nowe projekty od Ubi bez wyrobionej marki jak AC. Może jedna i druga były oparte na znanym uniwersum, ale jednak były obarczone jakimś ryzykiem sprzedażowym. Za to AC to ich najmocniejsza seria, która jest od tych kilkunastu lat na rynku i ewentualna wtopa to jest jakaś totalna katastrofa. Nie mają już mocniejszego gracza w swoim portfolio od AC, którego mogliby wystawić do boju.
-
CRONOS: the New Dawn (nowa gra od Bloober Team)
Szkoda tylko, że praktycznie nic nie pokazali. Lepiej jakby zmontowali 1,5-2min trailer z fragmentami z rozgrywki zamiast tego gadania o inspiracjach i tego co znajdziemy w grze. O tym to można sobie poczytać, bo są artykuły na ten temat i wywiady z twórcami. Sam jakiś czas temu na anglojęzycznym IGN przeczytałem dłuższy wywiad o Cronosie i z tego materiału na FGS nie dowiedziałem się niczego nowego. Trzeba jak najlepiej wykorzystać czas ekranowy na takim wydarzeniu i pokazać coś więcej, a nie tylko pogadać o banałach, że będą bossy w grze, ufole i drabiny i zapowiedzieć, że już wkrótce pokażemy więcej. Niech oni się trochę bardziej rozkręcą z tą kampanią marketingową, bo samo "gra od twórców SH2R" nie wystarczy.
-
CRONOS: the New Dawn (nowa gra od Bloober Team)
- Boomer Horror - hidden gemy & niszowe horrory
- własnie ukonczyłem...
Wanted Dead (PC) Wydawca wyceniając ten tytuł na zawrotne 270zł w dniu premiery się po prostu wygłupił. Grafika i projekt lokacji to era ps3, voice acting to kompletna amatorka (szczególnie w wykonaniu głównej bohaterki) o fabule zapomina się zaraz po napisach końcowych, ale tu akurat nie mam jakichś większych pretensji, bo od slasherów nie wymagam epickiej historii. Widać po prostu, że deweloperzy cały swój wysiłek włożyli w system walki i resztę elementów potraktowali po macoszemu. To byłoby do zaakceptowania, ale wspominana cena sprawia, że jako gracze mamy prawo wymagać więcej, bo to jednak poziom cenowy gier z segmentu AAA, a tu dostajemy takie biedne AA, które powinno w dniu premiery kosztować przynajmniej stówę mniej. Sam nabyłem gierkę na promocji za 90zł jakoś pod koniec 2023 (teraz śmiga na przecenach za 40-50zł) więc absolutnie nie żałuje, ale jakbym wydał 270 to delikatnie mówiąc nie byłbym zadowolony. System walki bardzo mi przypadł do gustu, bo łączy walkę dystansową z walką w zwarciu. Mamy do dyspozycji karabiny, strzelby, granaty, podręczny pistolet, którym możemy parować ataki przeciwników i tworzyć proste kombinacje z użyciem katany. Walka jest dynamiczna, są cieszące oko finishery, z czasem dochodzi parę fajnych umiejętności z drzewka rozwoju postaci. Różnorodność przeciwników nie powala na kolana, ale też nie ma tragedii pod tym względem. Jedni będą nas ostrzeliwać i rzucać granaty pod nogi, drudzy będą biec do nas z kataną w dłoniach w celu przetestowania naszych umiejętności walki wręcz, można też trafić na większych szefów co jakiś czas, którzy rzucą 10 granatów naraz, zarzucą serią z karabinu maszynowego, a i w łeb w nim przyłożą tak, że pasek życia skurczy się w mgnieniu oka. Co do walk z bossami to nie są przesadnie skomplikowane i raczej szybko uwinąłem się z każdym z nich. Oczywiście zdarzało się zginąć, ale obeszło się bez większej frustracji. Warto jeszcze wspomnieć o minigerkach, na które składa się jedzenie kolejnych porcji ramenu w odpowiednim tempie, karaoke, do tego dochodzą automaty arcade z 8 i 16 bitowymi grami. Szczególnie spodobała mi się strzelanka Space Runaway, przy której spędziłem trochę czasu. Może dla kogoś nie jest to jakiś istotny element, ale ja bardzo lubię takie zapychacze. Niestety okazało się, że jestem w nich kompletnie do dupy i i taki pucharek związany ze zjedzeniem 5 porcji ramenu jest poza moim zasięgiem Za parę dyszek gierkę mogę polecić, bo to dobra siekanka z kiczowatymi postaciami, dialogami i fabułą. Nie ma co się nastawiać na poziom najlepszych slasherów, bo to raczej druga liga (pod pewnymi względami nawet trzecia) ale idzie się przy tym dobrze bawić. Chciałbym kontynuacje tej gierki z większym budżetem i odpowiednim czasem na dopracowanie pewnych elementów. Devil May Cry 5 (PC) W końcu udało się nadrobić ten tytuł, który zakupiłem po ograniu trylogii dwa lata temu i jakoś nie mogłem się do niego zebrać, bo backlog był spory i DMC musiało poczekać na swoją kolej. Od razu uczciwie przyznam, że ta część nie przebiła mojej ulubionej 3, ale umościła się za nią na drugim miejscu i dostarczyła mi 20 godzin dobrej zabawy. Są pewne zgrzyty w postaci monotonnych lokacji szczególnie w drugiej połowie gry, gra jako V też mi nie przypadła do gustu (na szczęście większość czasu ekranowego dostaje duet Nero/Dante) i sam główny wątek fabularny z czasem traci na mocy. Jednakże te wady nie były w stanie mi zepsuć tego wspaniałego doświadczenia, do którego będę wracał co jakiś czas jak do 1 i 3 odsłony. Walka daje sporo możliwości tworzenia różnych wymyślnych kombinacji, jest widowiskowa, dynamiczna, no po prostu chce się w to łupać godzinami bez większych przerw. Przeszedłem przy okazji kampanie Vergilem i to nim mi się grało najlepiej, na drugim miejscu Dante, na trzecim Nero, ale to tylko taka lużna klasyfikacja, bo każdym z nich grało mi się super. Na pewno jest tu spory potencjał na kolejne przejścia, bo jest trochę nowy broni, umiejętności, wyższe poziomy trudności. Coś czuje, że przy niektórych bossach będę bliski załamania nerwowego (szczególnie przy tej ostatniej potyczce) bo może na tym domyślnym poziomie nie stanowiły większego wyzwania, ale trzeba pamiętać, że w tego typu grach pierwsze przejście to dopiero początek zabawy i nauka mechaniki gry. Wyższe poziomy trudności sprawdzają kto przeklikał przeciwników na pałę, a kto się faktycznie czegoś nauczył. Jak ktoś chce się po prostu pobawić w wesołą siekankę to ten domyślny poziom trudności jest w sam raz i można sobie popykać bez większej frustracji. Każdy pod tym względem znajdzie coś dla siebie, więc gra dostaje ode mnie oznaczenie casual friendly przynajmniej w trybie człowiek Ciężko się tu jakoś szerzej rozpisywać, bo ta gra to prawdziwy szef, który wyznacza standardy innym produkcjom z tego gatunku. DMC jedynie pogłębiło mój slasherowy ciąg i już instaluje się Ninja Gaiden 2 Black, potem biorę się za Metal Gear Rising i Bayonette. Jest sporo zaległości do nadrobienia w tym gatunku, więc nie ma co zwlekać.- Silent Hill f
Wydaje mi się, że premiera w tym roku jest mało realna. Podejrzewam, że zrobią za parę miesięcy kolejny pokaz z rozgrywką z SHf i datą premiery na 2026, jakiś teaser projektu od Blooberków, no i może ten Townfall w końcu się pokaże. Z Blooberami jest ciekawa sprawa, bo kiedyś czytałem artykuł o historii nawiązania współpracy z Konami i tam prezes wspominał, że oni początkowo zgłosili się do nich z propozycją zrobienia nowej odsłony SH, ale Konami nie było zainteresowane. Za jakiś czas się odezwali do Blooberów, że chcieliby poznać ich wizję SH2 i nic innego nie wchodziło w grę. Wtedy Bloober nie miał dobrej karty przetargowej, bo klepali te symulatory chodzenia i raczej mało kto wierzył w ich sukces. Teraz sytuacja się zmieniła i ciekawi mnie czy byłaby szansa na przeforsowanie swojej autorskiej odsłony. Biorę pod uwagę to, że remake 1 i 3 się najbardziej kalkulują po dobrej sprzedaży drugiej odsłony i Bloober raczej by przyjął taką propozycję, bo to kasa, która daje im jakieś zabezpieczenie na przyszłość i większy rozgłos dla innych projektów. Fajnie jakby po klepnięciu tej odświeżonej 1 i 3 dostali kiedyś możliwość zrobienia czegoś swojego w tym uniwersum, bo zdecydowanie zasłużyli na taką szansę. W końcu to oni po wielu latach posuchy wyciągnęli poziom gier Konami z bagna i sprawili, że o SH mówi się pozytywnie i czeka z niecierpliwością na kolejne gry z tej serii.