Tiny Tina's Wonderland's
Uwielbiam Borderlandsy, a to po prostu kolejne Borderlandsy w settingu fantasy. I o ile początek, nie wiem nawet dlaczego, wszedł mi opornie, to potem jednak ta znana i lubiana mechanika znów mnie zassała i znów ładne kilkadziesiąt godzin spędziłem w tym pokręconyn świecie.
Głównej bohaterki nigdy za bardzo nie lubiłem i tutaj też wkurza swoją rozdartą japą, ale to tylko didaskalia. Podobnie jak dwoje kolegów Tiny z erpegowej sesji, na którą stylizowana jest cały koncept fabularny. Wciąż wajcha z humorem jest otwarta w pozycji cała naprzód i bywa naprawdę zabawnie. Tylko, że czasem jest tego humoru za dużo, czasem na siłę, czasem już prawie darłem się do telewizora "zamknijcie te mordy". Aczkolwiek czeka nas mały, przyjemny twist z głównym złolem w finale historii.
Mechanicznie główną zmianą jest ta mapka po której poruszamy się pieszo między lokacjami. Wykonujemy też różne mniejsze misje, otwierany skróty. Jest to kurwa pomysł fatalny, i nic mnie tak w grze nie wkurzało jak poruszanie się po Overworld. Powolny ruch postaci, upośledzony niczym użytkownik ozon widok na pole akcji. No nie wyszło im to, najsłabszy element gry
A sama gra jest jak zawsze mega intensywna, wciąż miliony broni do wyboru do koloru. Sporo postaci. Wybieramy build przez rodział skilli, dodatkowo rozdzielamy pulę do pasywnych cech. Jest się czym bawić.
Potem w ramach game endingu wchodzą jeszcze dodatkowe punkciki, by rozpętać jeszcze większą imbę.
Z nowości w arsenale mamy dodatkowy slot na broń białą która potrafi sporo pomoc, gdy ja dobrze wkomponujesz w build. W miejsce granatów czary. Te też działają różnie, jest fun z odkrywania tych niuansów. Potem, z biegiem gry, dostajemy możliwość dostania drugiej klasy postaci, co teoretycznie jeszcze bardziej rozszerza możliwości dla taktyków, ale mi się już nie chciało mając postać waląca lodem i rozbijająca zamarzniętych uderzeniem melee.
Największy problem to martwe lobby matchmakingu. Wejscie gry do abo wiele tu pomoże, ale nie zanosi się.
Podsumowując: jest wesoło, kolorowo, strzela się tyle, że będziecie chcieli grać w ochronnikach słuchu z powodu ciągłego hałasu broni. No i strzela się wciąż miodnie, czując te wszystkie drobne niuanse w podobnym modelu. Tu większy rozrzut, tu potężny odrzut, tam przeładowanie trwa 12 godzin, a tam z kolei magazynek mały. I to jest fajne, z tych milionów śmieci wyłowić ten jeden, dwa, wyjątkowe modele, które przeprowadza nas przez fabułę i sporą liczbę misji pobocznych.
Oczywiście najlepsza zabawa zaczyna się po skończeniu fabuły. Otwierają się chaos runy, będące wariacja rogalika i potyczek na losowych planszach zakończonych starciem z szefem. Można wzmacniać postać nad ten jeden run zbierając specjalne kryształki. Można te krysztalki przeznaczyć na zakup broni w lobby po zakończeniu runu. I znowu problem, online nikt prawie nie gra, do chaos runu ani razu nie znalazło mi zawodnika. Mimo to solo bawiłem się doskonale. Na tyle dobrze, że dla mnie to 8/10