Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

PIlotwings Resort

 

Mam te gre od dawna, ale jakos dzisiaj mnie naszlo zeby odpalic, zdziwiony bylem, ze odstawilem gre, majac do zrobienia tylko 3 misje "Platynowe". Wszystko inne na 3 czerwone gwiazdki (czyli max score). Wlasnie leca napisy koncowe, oczywiscie ostatnie 3 levele na maksymalnym wyniku ;) Bardzo przyjemna gra, generalnie latwa, ale poziom trudnosci misji wzrasta dosyc szybko, a zdobycie 3 czerwonych gwiazdek to juz w ogole lekki hardcore ;) Do gameplayu za bardzo nie mam sie jak przyczepic, misje sa dosyc podobne do siebie, jednak 3 rozne pojazdy oferuja troche inna rozgrywke. Na minus zaliczam jedynie limitowany czas gry we Free Roamingu, mogliby dac endlessa :confused: Sama wyspa po ktorej latamy to idealna kopia wyspy znanej z WiiSports Resort, co rowniez zaliczam na plus, jest naprawde spora, skrywa mase sekretow i az chce sie zwiedzac w free roamingu. Masa znajdziek, osobnych dla kazdego pojazdu jak i wspolnych. Grafika dosc przyjemna, nie ma specjalnych wodorotryskow, ale jest mila dla oka, efekt 3D rowniez bardzo fajnie wykorzystany. Muzycznie rowniez jest ok, bardzo spokojna i rozluzniajaca muzyczka sobie leci w tle :). Ogolem polecam ograc, zwlaszcza, ze gra teraz nie kosztuje za duzo, a mimo wszystko lot nad wulkanem na paralotni przy zachodzie Slonca przy przyjemnej muzyczce to mila odmiana od mordowania zombiakow w innych tytulach.

 

8/10

 

EDIT

 

Napisy koncowe sie skonczyly i mily bonus na koniec :)

 

EDIT 2

 

No i pyklo 100% ^^ troche ponad 7h na liczniku, mimo wszystko gra krotka

Edytowane przez Rayos
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Skończyłem właśnie Beyond, większy post w temacie o gierce, tutaj powiem tylko tyle : zarówno jako gra, jak i "film", stawiam wyżej Fahrenheita (w HR nie grałem). Technicznie masakra (gra aktorska, twarze), gameplay znikomy, ale w sumie mi to nie przeszkadza, wiedziałem, co dostanę. Sporo fabularnych głupotek i uproszczeń, sprawy emocjonalne momentami trochę błaho pokazane, ale ogólnie bardzo przyjemna przygoda i cieszę się, że PS3 dostaje takie tytuły. Mimo wszystko polecam (ale najlepiej pożyczyć lub kupić okazyjnie).

Odnośnik do komentarza
Gość ragus

Wind Waker HD (WiiU)

 

Nigdy nie zapomnę, 2002 rok, kupiłem Neo Plusa z tą okładką Wind Wakera i ślinieniu się na widok skanów w gazecie nie było końca. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak to jest, że gra może tak wyglądać. Niby trójwymiar, ale taki jakby rysowany, płaski. Potem w kafejce wchodziłem na wp.pl żeby pooglądać screeny z Wind Wakera i wpatrywałem się w nie jak w obrazek.

Z czasem kupiłem GameCube’a, a z nim Wind Wakera i grałem jak opętany. Gra z miejsca stała się jedną z moich ulubionych gier, jednak już wtedy wiedziałem, że ma pewną rysę. Minęło kilka lat i dorwałem w łapy odświeżoną wersję na WiiU.

 

Czy gra wytrzymała próbę czasu? O tak. Czy wyeliminowała swoją główną wadę? Tak. Czy nadal jest to jedna z moich top 10 ulubionych gier. Nie. Najlepsza Zelda? W życiu. Ale o tym potem.

 

Grafika została podciągnięta do 1080p, wprowadzono kilka nowych bajerów graficznych i raz wychodzi to grze na dobre, a raz na złe. W większości jednak na dobre, ale momentami Nintendo przesadziło z bloomem (chodzi mi głównie o  słoneczne dni, gdy jesteśmy na morzu). Mimo to, gra wygląda cudownie, w 2003 roku zrywała czapki z beretów, mamy rok 2014 i uważam, że nadal to robi. Mam dostęp do najlepiej wyglądających gier na rynku, ale mimo to, WW i tak zachwyca. Animacje, oświetlenie, cząsteczki wiszące w powietrzu – cudo. Zresztą zrzuty ekranu, które wstawiłem w temacie o grze na forum najlepiej chyba oddadzą, z czym mamy do czynienia:

 

 

Muzyka to stary dobry Wind Waker. Przyjemne dla ucha kompozycje, na czele z charakterystycznym motywem morskim. Gdy trzeba, podczas walk z bossami, muzyka przyspiesza i staje się poważna, mroczna, bardziej pompatyczna. Nie mam się za bardzo do czego przyczepić, chociaż fakt, jestem w stanie wymienić  Zeldy z lepszym soundtrackiem.

 

Dobra, pora na gwóźdź programu, gameplay. W tej kwestii jestem bardzo czepialski jeżeli chodzi o Zeldy (żeby nie powiedzieć autystyczny), dlatego przedstawię go z 2 punktów widzenia – najpierw „normalnie”, jak w recenzji, która ma nakierować człowieka nie znającego na pamięć ¾ serii, a potem z punktu widzenia czepialskiego fana Zeldy. Oba punkty widzenia będą przedstawiać moją opinię o gameplayu i  oba uważam za w miarę miarodajne, tyle że w drugim przypadku będę się czepiał rzeczy, które dla kogoś niezaznajomionego z serią, mogą wydawać się bzdurne, ale hej, mam takie prawo.

 

Jak to w Zeldach bywa, przemieszczamy się po świecie gry w celu zwiedzania kolejnych lokacji (tam razem kierujemy młodym Linkiem, któremu w perypetiach towarzyszy czarująca obsada bohaterów, na czele z piratami) gdzie zabijamy bossów, stajemy się co raz silniejsi, aby w końcu pokonać tego złego no i ogólnie żeby żyło się lepiej. Tym razem poruszamy się po morzu, które naszpikowane jest wyspami – mniejszymi, większymi, czasami nawet archipelagami. Na każdą wyspę możemy wejść,  często znajdziemy tam mniejsze bądź większe sekrety, no i oczywiście wejścia do dungeonów. Same dungeony trzymają poziom, trochę trzeba ruszyć głową, trochę powalczyć, no fajnie fajnie jest. W każdym znajdujemy nowy przedmiot, który jest konieczny do przejścia określonych etapów w grze (bumerang, łuk, hak, lina, bomby itd.). Głównym gadżetem jest tytułowy Wind Waker, dzięki któremu stajemy się władcą wiatru. Możemy nim manipulować tak, aby wiatr dął w żagle naszej łódki, często przydaje się też podczas rozwiązywania zagadek.

 

[POCZĄTEK CZEPIANIA SIĘ NA SIŁĘ]

 

Z drugiej jednak strony, dungeonów jest niestety mało dla wyjadacza. W takiej Ocarinie było ich o wiele więcej, już nie mówię o dwuwymiarowych odsłonach. Wszystkie trzymają w miarę równy poziom, ale żebym miał teraz wyróżnić jakikolwiek z nich… no nie wiem. Robiłem jeden za drugim, i o ile pierwsze 2-3 jeszcze jakoś w miarę mocno zapadły mi w pamięci, to końcowe były do siebie bardzo podobne. No i ostatni dungeon, który powinien być wielki, trudny itd. najzwyczajniej  w świecie zawodzi. W Ocarina of Time, Twiilight Princess, ba, nawet w Minish Cap jest lepszy. W Zeldach najbardziej cenię sobie tempo rozgrywki. Lubię w miarę płynnie przechodzić od jednej lokacji do drugiej, bez zbędnego wydłużania, bez latania po mapie jak idiota w poszukiwaniu bóg wie czego tylko po to, aby wydłużyć czas rozgrywki. Na GameCube’ie Wind Waker przez 80% czasu właśnie taki był – sprawnie przechodziło się od jednego dungeona do drugiego, a misje w międzyczasie nie były na siłę wydłużone. I nagle trach, pojawił się Triforce Quest, który polegał na szukaniu po mapie 8 znajdziek, w ten specyficzny jednak sposób, że:

 

a)najpierw trzeba było znaleźć mapę do odpowiedniej znajdźki

b)mapę trzeba było zanieść do Tingle’a po to, aby ją nam odczytał (za opłatą)

c)mając odczytaną mapę, mogliśmy udać się do odpowiedniego miejsca na morzu po to, aby zdobyć skarb

 

Sekwencję trzeba było powtórzyć 8 razy. Najgorsze było zbieranie tych pier.dolonych pieniędzy na odczytanie mapy. Co ja się naciachałem trawy i narozbijałem dzbanków w poszukiwaniu diamencików, to moje.

 

Na szczęście, wersja na WiiU trochę to naprawiła. Po pierwsze, z 8 map zrobiły się 3 (więc płacić trzeba tylko 3 razy). Pozostałe skarby znajdujemy pomijając punkt b). Bardzo dobre rozwiązanie, bo raz, że ze ślamazarnego fragmentu zrobiło się 1,5 godziny w miarę płynnej rozgrywki, a dwa, że nie trzeba było przez to usuwać z gry naszego tłumacza, który przecież jakąś tam rolę w fabule odgrywa. Nieznaczną, no ale jednak.

 

Tak jak pisałem, wady opisane przeze mnie są z punktu widzenia osoby, która jest bardzo krytyczna wobec serii. Wiele osób ich nie zauważy i szczerze mówiąc się im nie dziwię.

 

[KONIEC CZEPIANIA SIĘ NA SIŁĘ]

 

Jakie zmiany wprowadziła wersja na WiiU oprócz wyżej wymienionych? No cóż, użycie gamepada oczywiście. Na ekranie widzimy mapę i nasz ekwipunek. Bardzo dobry patent. Nie trzeba pauzować gry, wszystko można robić w locie. Za pomocą żyroskopu możemy też celować łukiem, liną i hakiem, co sprawdza się nad wyraz dobrze i często korzystałem z tego, głównie po to, aby poprawić moje celowanie analogiem. Z czysto gameplayowego punktu widzenia dodano możliwość szybszego poruszania się po morzu, z czego jednak nie korzystałem przyznam szczerze.

 

Czy warto zagrać w Wind Wakera? No ba, oczywiście. Przecież to jedna z najlepszych gier 7 generacji, która jako jedna z pierwszych przychodzi mi na myśl, gdy myślę o latach 2001-2005. Fantastyczna przygoda, pełna ciekawych rozwiązań, o niepowtarzalnym klimacie, rozbudowana, w której naprawioną jej główną wadę czyli Triforce Questa, która szanuje inteligencję gracza (czasami aż za bardzo, bo zdarzyło mi się zajrzeć do solucji hehe). Gra z kategorii – trzeba zagrać. Czepialscy fani Zeldy znajdą kilka minusów, bo ich wymagania są bardzo wywindowane.

 

Tylko właśnie, fani zeldy. To jest straszny gatunek. Jedna z tych grup graczy, która najchętniej pozabijałaby się wzajemnie tylko dlatego, że ktoś obrazi ich ulubioną odsłonę. Możliwe jakiś fan Zeldy po przeczytaniu tego posta ma ochotę zaje.bać mi blachę. Mam ciebie w du.pie, chu.ja się znasz.

 

1. A Link Between Worlds

2. Ocarina of Time

3. Link's Awakening

 

Jedyna prawda <ucieka>

 

Ocena końcowa:

 

9+/10 gdybym nie grał w inne odsłony

 

8+/10 jako że w kilka jednak grałem

Edytowane przez ragus
Odnośnik do komentarza

Dishonored, podstawka.

 

Początek gry mnie odrzucił, właściwie nawet nie wiem dlaczego, ale im dalej tym lepiej. jako całokształt tytuł jest wart zagrania.

Z dodatków zacząłem Knife of Dunwall, ale nie wiem czy na razie sobie przypadkiem nie odpuszczę, chyba dopadł mnie syndrom przejedzenia grami, a może powodem jest Wii :D

Odnośnik do komentarza

Batman LEGO - pierwszy moj kontakt z ta seria. Wczesniej pykalem tylko w dema Star Wars czy innych uniwersow. Spodziewalem sie, ze doslownie utone w klockach i ich nudnym rozbijaniu. Nic z tych rzeczy. Gra moze nie jest mega wybitna ale rozbijanie wszystkiego co sie da nie przyprawia o mdlosci (jesli sie rozgrywke dozuje). Zrobilem 100% co wymagalo 2-krotnego przejscia danej misji (w sumie po 15 misji dla Batmana i 15 dla zloczyncow podzielonych na 3 rozdzialy) i wlasnie kolejne przejscia byly najlepsze bo posiadalo sie wiecej mocy/zdolnosci. Paradoksalnie lepiej tez wypadaja plansze dla zloczyncow bo bieganie Batmanem i Robinem w pierwszej iteracji staje sie po prostu nudne. Gra wybitnie dla dzieci (choc pare trudniejszych momentow sie znajdzie) i zbieraczy. Teraz chetnie zapoznalbym sie z unwiersum Star Wars. 7+/10.

Odnośnik do komentarza

Ghost Trick: Phantom Detective

 

Spodziewałem się dobrej gry, a dostałem świetną pozycję. Wszystko mi tu pod pasowało. Fabuła choć czasem potrafi  być dość naiwna to jednak całościowo wypada naprawdę bardzo dobrze w wielu momentach zaskakując. Do tego dochodzi cała masa barwnych postaci oraz fajnie napisane dialogi. Gameplay do skomplikowanych nie należy i choć czasem można się zaciąć, to jednak w żadnym wypadku to nie frustruje, a jedynie wzmaga chęć dalszego kombinowania z otoczeniem by popchnąć fabułę do przodu. Miło mnie ten tytuł zaskoczył.

 

9/10

Odnośnik do komentarza

Shadow of the Colossus HD - Przeglądam wczoraj trofea i przypomniało mi się, że zostały mi 3 kolosy do ubicia. No to wziąłem się do roboty.

 

Od lat odbywa się debata, czy gry mogą być sztuką. Czy Journey jest sztuką? Vib Ribbon? Limbo...? Moim zdaniem, tak. Jeśli film potrafi nią być, gry z pewnością też. Niemniej bardziej od Journey, doceniam podejście Team ICO. Gra jest aż przesiąknięta artyzmem, i to takim nonszalanckim, melancholijnym, zachęcającym do kontemplacji. Jednak równolegle nie zapomina, że jest to wciąż gra video - a to ważne. Coś co wielu twórców gier ostatnio zapomina z powodu ich nasilającej się niespełnionej ambicji reżysera filmowego.

 

Ostatnio słowo "epicki" ma coraz bardziej pejoratywne znaczenie (przynajmniej dla mnie). Dowiaduję się, że Transformers 3 jest epicki bo ma epickie walki z epickimi robotami. Niemniej dla mnie SotC uchwycił to słowo w dużo bardziej udany sposób. W sposób subtelny i przede wszystkim emocjonalny. Nie wystarczy wrzucić pompatycznej muzyki z orkiestrą (z małą polewą wub-wub w produkcjach post-2011), wraz z paroma nadętymi dialogami o honorze by wzbudzić w odbiorcy prawdziwe uczucia. Tu właśnie wchodzi ta subtelność SotC, która działa na wszystkie zmysły gracza, dając podwójnie lepszy efekt.

 

Dużo można napisać o SotC. O szczątkowej fabule, którą można interpretować na wiele sposobów (i która działa na wyobraźnie właśnie dzięki tej szczątkowości), o dosyć innowacyjnej fizyce bohatera, o pomysłowych EPICKICH walkach z kolosami, o niesamowitej wręcz muzyce i świecie, który swą pustką oczaruje wrażliwszego odbiorcę. Ta gra próbuje Cię uderzyć swym smutkiem z każdej strony. Z sukcesem. Smutna, smutna gra.

 

Kolosy zdecydowanie zyskały na reedycji, framerate w końcu jest płynny, a 16:9 z pewnością pomogło temu tytułowi. Gra jest jeszcze piękniejsza. ICO nie miało tyle szczęścia (zniknął bloom nadający obrazowi senności, szkoda).

 

Polecam tę bardzo dobrą grę. Jedyna w swoim rodzaju.

 

9/10

Edytowane przez Figaro
  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza

Castlevania: Symphony of the night

Przyznam szczerze, że przygodę z Castlevaniami zacząłem dopiero od pierwszego Lords of Shadow, lecz po mizernej dwójeczce* zadecydowałem się nadrobić w końcu tę klasyczną serię. Z miejsca pominąłem wersje NESowe, SNESowo i wszystkie wokół, gdyż liniowa rozgrywka jakoś zbytnio mnie nie pociągała, a że SOTN uważany jest za najlepszą część serii, to stwierdziłem, że dużo nie stracę, jak zacznę od niej.

Forumuła gry została odświeżona i zrobiono z niej metroida rpg. Latanie po zamku, zabijanie przeciwników, zdobywanie nowych broni, poznawanie nowych czarów i technik, levelowanie, eksploracja - ta gra ma wszystko. Ultra miodny gameplay, świetny OST, no po prostu rewelacje. Nawet Super Metroid, którego uważam za najlepszą grę na 2d w historii, bynajmniej nie wydaje się jakiś o wiele lepszy od "symfonii". Jasne, level desing zamku nie jest aż tak nieziemsko wykręcony i niesamowity jak ten w SM, ale gra nadrabia wieloma innymi aspektami, z czego najważniejszymi są wspomniane elementy RPG.

Co mi się w grze niespecjalnie podobało, to druga jej połowa - czyli odwrócony zamek. Wtedy może to robiło wrażenie, dzisiaj niekonieczne, a sama eksploracja tego samego, tylko do góry nogami nie jest aż tak przyjemna. Nawet najwięksi geniusze nie byliby w stanie zaprojektować całej gry tak, żeby po odwróceniu jej do góry nogami była równie przyjemna. Dodajmy do tego fakt, że moc zamienienia się w nietoperza czy mgłę totalnie niszczy jakikolwiek aspekt platformówkowatości, przez co możemy właściwie przez cały odrócony zamek bez problemu sobie przelecieć. Fakt jego istnienia to trochę pójdzie na łatwiznę i sztuczne (lecz konieczne, bo pierwszą połowę skończyłem w jakieś 6h, zdobywając niemal wszystko) wydłużanie gry.

Mimo tej jednej rysy, to gra i tak jest rewelacyjna i warta poświęcania jej czasu. Rewelacyjny gameplay nie zestrzał się ani troszeczkę i dalej sprawię masę frajdy. Solidne 9/10, następne w kolejce cześci na GBA.

*zdaje sobie sprawę, że wielu uważa oceny pokroju 6/10 za krzywdzące, nawet ja się dziwiłem skąd takie niemiłe przyjęcie LoS2, ale po zagraniu w "symfonię" przestało to być zaskakujące. Nie ten poziom, nie ten klimat, LoS2 to dziwadło, w którym popełniono zbyt wiele błędów, ale nie chce mi się pisać o tej grze.

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Ok w robocie pracuje pełną parą i nadrabiam zaległości poprzedniej generacji więc po kolei.

 

GEARS OF WAR

 

Nie wiem jak mogłem nie grać tak długo w ten zacny szpil, fabuła sztampowa ale nie o to chodzi, to niezniszczalni branży gier video, soczysta gra akcji z naprawde mega charyzmatycznymi bohaterami. Naprawde niezła lecz krótka dawka akcji w najlepszm wydaniu.

8+/10

 

GEARS OF WAR 2

 

Klon jedynki tyle że mniej amunicji więc niby troszke cięższa ale i tak przyjemna.

 

8/10

Jakbyś grał w coopie to szał, wow i brum ciach piłą na maksa.

Dawaj neta do xboxa i wbijaj w gyrosy czy, tam wciąż jest miazga z hamburgerów

 

Batman LEGO - pierwszy moj kontakt z ta seria...

Wg mnie ta część należy do jednej z najgorszych. Nowości jak na lekarstwo, bohaterowie bezpłciowi, wszędzie szaro i buro (wiem, że taka stylistyka Gotham ale mimo wszystko możnaby pewne miejscówki poprawić w tej kwestii).

Zauważyłem jednak pewna prawidłowość (łał), że pierwsza gra z serii Lego jest to najlepszą. Po prostu zmiany są tak małe, że nie wpływają znacznie na rdzeń rozgrywki

ps  dlatego dla mnie #1 to Indiana Jones <3

Odnośnik do komentarza

The Typing of the Dead: Overkill

Dlugo sie za gre zabieralem ze wzgledu na nie do konca przekonujacy mnie gameplay (mistrzem klawiatury nie jestem a gra wymaga niezlej zrecznosci). Szkoda, ze zwlekalem bo nie liczac zmeczonych rak to bawilem sie swietnie przez 5 godzin jakie potrzebowalem na ukonczenie calosci. The Typing of the Dead zrealizowane jest w konwencji shootera w ktorym zamiast celowac pistoletem czy myszka wpisujemy slowa pojawiajace sie pod zgnilkami. Co sie usmialem grajac to moje. Calosc ma klimat horroru klasy B wymieszanego z oldschoolowym kinem akcji. Ostatni boss i "slowa" jakie musimy wpisywac do tej pory wywoluja u mnie salwy smiechu.

Odnośnik do komentarza

Batman LEGO - pierwszy moj kontakt z ta seria...

Wg mnie ta część należy do jednej z najgorszych. Nowości jak na lekarstwo, bohaterowie bezpłciowi, wszędzie szaro i buro (wiem, że taka stylistyka Gotham ale mimo wszystko możnaby pewne miejscówki poprawić w tej kwestii).

Zauważyłem jednak pewna prawidłowość (łał), że pierwsza gra z serii Lego jest to najlepszą. Po prostu zmiany są tak małe, że nie wpływają znacznie na rdzeń rozgrywki

ps  dlatego dla mnie #1 to Indiana Jones <3

 

 

No to jest fakt, miejscowki sa uber ch.ujowe bo wszystko dzieje sie w miescie i do tego noca. Etapy w budynkach to tez ciemnosci. Bohaterowie jak bohaterowie ale misje B&R sa nudne. Sadze, ze o wiele lepiej wypada po wzgledem wszystkiego LEGO Star Wars. A Batman, jako ze wyszedl pozniej, to juz poczatek odcinania kuponow.

Odnośnik do komentarza

Bioshock Infinite - strasznie trudno jest mi ocenić tą grę. Ogólnie nie grywam w FPSy, w życiu chyba nawet 10 nie ograłem. Natomiast pierwszy Bioshock był i jest do tej pory moim nr jeden jeżeli chodzi o ten gatunek. Teraz tak, trudno oceniać Infinite nie biorąc pod uwagę pierwowzoru (wtedy mamy do czynienia z na prawdę nietuzinkowym FPSem) ale jeżeli wziąć pod uwagę pierwszą część, wychodzi na to że ta jest gorsza (Bioshock to takie 9+/10). Wydaje mi się, że łatwiej mi oceniać ją przez porównanie...

Jest jedna rzecz, która łączy obie części - Klimat. Mimo, że tak różny ale w obu przypadkach bardzo sugestywny i gęsty. W tą grę warto zagrać chociażby dla tej atmosfery, którą Levine i sp. wykreowali. Co ciekawe sam nastrój zmienia się w przeciągu gry, początek mamy niemalże bajkowy, żeby zakończyć brudnym i lekko depresyjnym. Ogólnie małe mistrzostwo. Jednakże jedynka robiła to lepiej - może to też wynika, że depresyjna atmosfera rozwalonego, podwodnego miasta bardziej mi podeszła niż podniebny industrializm. Do tego muzyka jak to w serii rozwala na łopatki. Jest super i tak jak wcześniej stanowi ważny element budowania klimatu całości. Najwyższa półka.

Gameplayowo gry się nie różnią prawie wcale. W Infinite jest za to łatwiej - IG chyba chcieli żeby casuale sie rzuciłi na ich produkcję i sprzedaż poszybowała do 10mln, ups, nie wyszło. Do dyspozycji dostajemy nudny, klasyczny arsenał, na szczęście Vigory urozmaicają rozgrywkę - choć w pierwszej części zastosowania dla mocy były jakby ciekawsze. Strzelanie samo w sobie jest ok, ale ja i tak głównie rozwalałem wszystko mocami - gra jest tak łatwa, że co chwilę gdzieś można uzupełniać Sole, życie, naboje, do tego Elizabeth co rusz nam coś podrzuca. Zgony łapałem tylko jak grałem zbyt brawurowo - a ostatnia walka to śmiech na sali jeżeli chodzi o poziom trudności (ogólnie grałem na normalu).

Poza tym w tej grze nie ma bossów - na upartego potyczki z handyman'em, nie ma też jakiegoś ostatecznego super ciężkiego bossa, a szkoda

 

Niestety gra cierpi na backtracking, pół biedy jak musimy cofnąć się tylko trochę ale często zdarza się, że łazimy w tą i z powrotem. Czasem takie wycieczki do poprzednich lokacji są jakoś urozmaicone ale zazwyczaj się to kończy na nowej porcji przeciwników. I tu też gra leży, przeciwnicy są niestety niezbyt ciekawi albo raczej po prostu nie ma kogoś kto by się wrył w głowę jak BigDaddy.

Songbird, który w zapowiedziach wydawał się alternatywą dla Daddiego ostatecznie odegrał tak minimalna rolę, że równie dobrze mogłoby go nie być. W ogóle kim ten stwór był?

 

Kolejną sprawą jest fabuła, która wypada bardzo dobrze, również na tle pierwszego Bioshocka, może nie ma twistu w stylu

"wolud you kindly ?"

ale zaskoczenie na koniec i ciekawe zwroty fabuły gra ma. Ogólnie w tej warstwie jest kilka rzeczy do których mógłbym się przyczepić

jak np.; czy wybór brożki/naszyjniki dla Elki na początku (ptak/klatka) ma znaczenie; albo kim/czym jest songbird; ogólnie nie do końca jestem pewien czy załapałem całość z dzieckiem, dwójką naukowców i budową Columbii :P

. Natomiast jako calość wypada nader dobrze i potrafi zainteresować.

Podsumowując, bardzo przyjemnie mi się grało. Gra ma przyzwoity czas - coś koło 20-30h. Nie nudziłem się przez zdecydowaną większość przygody, niemalże cały czas coś się działo co sprawiało, że miałem ochotę grac dalej. Polecam w szczególności fanom oryginału - może i gra jest słabsza, i pewnie nie spełniła wygórowanych oczekiwań i nie dorosła do hype'u ale warto na nią poświęcić czas.

 

Na plus:

-KLIMAT

-fabuła

-wciąga

Na minus

-grafika

-backtracking

-przeciwnicy bez charakteru

Edytowane przez _mike
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Tak wiem, poczytam.

 

Czy ja wiem czy Infinite jest dużo gorszy, ok plasmidy dawały jakoś tak więcej frajdy, dodatkowo całość można było przejść używając tylko klucza co pokazuje, że mechanika była dość elastyczna. Sam gameplay opierał się o podobne ramy, zwiedzanie i poznawanie świata do którego zostajemy rzuceni i próba uratowania czegoś/kogoś. Jedynka też miała backtraking o ile się nie mylę (grałem już jakiś czas temu). Grając w Infinite dało się poczuć, że jest spadkobiercą pierwszego Bio.

Jeżeli chodzi o level design to się już w ogóle nie zgodzę. OK, oryginalny Bioshock miał lepszy pomysł na miejscówkę, przez co wykonanie mogło być ciekawsze (przeciekająca woda, wpół zalane korytarze, wszystko zniszczone walkami i wszechobecną wodą - ma to swój niepowtarzalny urok), ale Infinte też ma dobry design. Przywiązanie do szczegółów, rożne małe detale, które nadają światu prawdziwości. W obu grach miejscówki są wykonane z pietyzmem i dobrze zaprojektowane - jedyny minus Infinite to beznadziejnie rozwiązane "szyny powietrzne" (do końca  byłem przekonany że łączą się w jedną sieć okalającą Columbię). Problemem jest też umiejscowienie akcji, w chmurach raczej się nic nie dzieje i nie ma takiego pola do popisu, dlatego dostaliśmy miasto jak każde inne ale wiarygodnie zaprojektowane.

Ogólnie nie chodzi mi żeby jakoś specjalnie bronić nowego Bioshocka ale nie rozumiem tej nagonki, hype chyba trochę namieszał ludziom w głowach i spodziewali się mesjasza - a ten jak wiadomo jest jeden, i BI nim nie jest ;)

 

E:@up, za drugim podejściem, jak znajdę czas, na pewno.

Edytowane przez _mike
Odnośnik do komentarza

Mówiąc o level designie miałem na myśli, że w pierwszym Bioshocku miałeś pewną dozę swobody, otrzymałeś mapkę i miejscówkę w której mogłeś się zgubić. Sama gra miala też więcej do zaoferowania plazmidy były bardziej pomysłowe i często miały wpływ na otoczenie (prąd plus woda chociażby), Miałeś aparat, hakowanie wieżyczek, Big Daddy był niesamowitym przeciwnikiem (a w inf dostalismy bezpłciowego Handymana)audiologi miały wieksze znaczenie, mogłeś posiadać wszystkie bronie naraz oraz moment w którym dostawałeś nową broń miał znaczenie (a nie jak w Infinte wszystko leży praktycznie od początku gdzieś przy skrzynkach albo smietnikach) upgrade broni był także wizualny a nie tylko suche statystyki. No cóż moim zdaniem była dużo bardziej przemyślaną koncepcją jako gry bo to, że Infinite ma znakomity skrypt czy stronę artystyczną (bitwa pod Wounded Knee to dla mnie geniusz) to się zgadzam, szkoda, że sama gra to tępy korytarz, który zachwyca wykreowanym światem, który liżesz praktycznie przez szybkę.

 

 

Co do zdania, że świat jest pełen detali, które nadają im prawdziwości także się nie zgodzę, chociażby w momencie kiedy jesteś w Shanty Town i ludzie zdychają z głodu na ulicach a ty szperasz w śmietniku i znajdujesz kilogramy jedzenia to jest spójność? 

Edytowane przez _Be_
Odnośnik do komentarza
Gość osiol

Co do zdania, że świat jest pełen detali, które nadają im prawdziwości także się nie zgodzę, chociażby w momencie kiedy jesteś w Shanty Town i ludzie zdychają z głodu na ulicach a ty szperasz w śmietniku i znajdujesz kilogramy jedzenia to jest spójność? 

 

To jest freeganizm.

Edytowane przez Grze(pipi)
Odnośnik do komentarza

Sly Cooper: Złodzieje w czasie

 

Smutne jest to,że tak dobra gra przeszła praktycznie bez echa i sprzedała się w żałosnym nakładzie.Niby SONY takie dobre,ale w przeciwieństwie do M$ promocja własnych gier u nich leży i kwiczy.

 

Długo przyszło czekać na kolejne przygody szopa,który po drodze zaliczył zmianę developera z Sucker punch na Sanzaru. Zmiana ta nie wyszła mu jednak na złe,ba w moim prywatnym rankingu najnowsze przygody Sly'a stoją najwyżej ze wszystkich części cyklu.

Powszechnie wiadomo,że platformówki w segmencie triple A są gatunkiem wymierającym.Wiem,wiem jest Mario,ale seria ta doprowadza mnie już na skraj odruchu wymiotnego oraz ubisoft stworzył chyba swoją najlepszą grę od lat w postaci rebootu Raymana,ale nie zmienia to faktu,że są to rodzynki w porównaniu do zeszłej generacji. Sony też się nie popisało jako firma mająca w zanadrzu kilka solidnych serii z Jakiem(R.I.P lepiej robić kapiszony) i Ratchetem(seria się posypała po crack in time) na czele, olała platformówki i zaprzęgła ich twórców to pracy nad kolejnymi nudnym shooterami pif paf z kapiszona.Sly od zawsze był w cieniu swoim dwóch wielkich braci i tak naprawdę nie wrył się w świadomość graczy pomimo bardzo dobrych ocen.Złodzieje w czasie również nie zapiszą się jako exclusive wymieniany jednym tchem z god of warami,last of us,czy uncharted,ale nie zmienia to faktu,że jest to świetna gra i po prostu wstyd jej nie obadać zważywszy,że lada dzień będzie w plusie.

 

Gra kontynuuje tradycję zapoczątkowaną w drugiej serii,czyli podział na huby z otwartym światem i udawaniem się z niego na kolejne misję,które dzieją się albo w otwartym świecie,albo w zamkniętych planszach znanych z większości przedstawicieli tego gatunku.Dużym plusem jest zróżnicowanie zadań w zależności od tego kim gramy.W każdym świecie mamy od 3 do 5 grywalnych postaci,które mają przypisane tylko im zadania odpowiadające ich wrodzonemu talentowi i tak na przykład Sly będzie zwinnie przemykał nad głowami wrogów,hipopotam Murray skupi się na rozwałce,a żółw Bentley zajmie się hakowaniem.Oprócz wyżej wymienionej trójki głównych bohaterów w każdym rozdziale dane nam będzie kontrolować przodka Sly'a z charakterystyczną dla niego zdolnością.W każdym rodziale zdobywamy ponadto nowy strój dla Sly'a poszerzający jego wachlarz i stanowiący niezbędny element w szukaniu znajdziek. Tak,więc na nudę nie ma czasu.

 

Jak platformówka to i znajdźki.Złodzieje w czasie kontynuują szlak wyznaczony przez poprzednie części i wyznaczają nam zbieranie butelek(30 na każdy świat,co otwiera sejf) i masek Sly'a.Do tego mamy również skarby,które wymagają przetransportowania ich w określonym czasie z powrotem do kryjówki nie obrywając przy tym od wrogów i klasyczną dla serii kradzież kieszonkową.
 

Powód dla,którego zawsze będę stawiał wyżej gry taki jak Sly'a od kolejnych wcieleń Mariana jest zdecydowanie fabuła i postaci.Gra jest autentycznie zabawna w taki ciepły rodzinny sposób i powinna rozbawić nawet zwyroli śmiejących się z Papieża Polaka i gardzących tradycyjnym humorem.Paczka bohaterów jest również niezwykle sympatyczna i każda postać jest wyrazista.

 

Jeśli chodzi o aspekt techniczny to gra zawodzi.Robienie tej samej wersji na Vite i Ps3 odbiło się na jej wyglądzie w przypadku stacjonarki.Grałem nie dawno w trylogie hd i nie zauważyłem jakiegoś wielkiego skoku jakościowego.Na pierwszy rzut oka na pewno jest więcej obiektów i huby nie wieją pustką,ale tekstury i wygląd postaci nie zachwycają.Do tego gra lubi chrupnąć,ale na ogół trzyma stałe 60 klatek.
Do dźwieku nie ma się co czepiać,bo muzyka jest naprawdę przyjemna,a głosy postaci świetnie odzwierciedlają ich charakter(grałem ENG,więc nie wiem jak tym temacie wypada PL dubbing).

 

Jeśli ktoś jeszcze nie grał w czwartą część Sly'a to z całego serca polecam zważywszy na to,że ciągle jesteśmy zalewani falą shooterów i identycznych sequeli(hello cod i ac),a taka ukryta perełka nie trafia się często.

Wielka szkoda,że gra się nie sprzedała,ale nie ma co tracić nadziei na sequel wszak zakończenie jest otwarte i SONY planuje stworzyć kinową wersję przygód gangu Coopera.

Wystawiam szopowi solidne 8+ i liczę,że to nie ostatnia jego przygoda.

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

400k sztuk exclusive'a na dziesiątki milionów konsol to jednak dość żałosny wynik zważając na to,że tematyka gry jest tak naprawdę dla każdego. Dobre sony zrobiło pkraktycznię zerową kampanię marketingową.Ot gra wyszła i tyle,a mogli solidnie uderzyć w dzieciaki i sprzedać dużo więcej.

Edytowane przez Soban
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...