Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
+++ CHCESZ KUPIC/ZMODERNIZOWAC KOMPA?
Nie no zdecydowanie wolę sobie zostawić furtkę na rozbudowę w przyszłości. Wiesz no generalnie nie pali mi się, ale to samo słyszałem rok temu i ten tragiczny czas trwa i trwa i zaczyna się zabawa w spekulację, a na tym nigdy dobrze nie wyszedłem. Poczekam pół roku i może być taniej, ale może też być drożej i będę żałował, że czekałem, tak jak już teraz żałuję. A nie chciałbym się znaleźć w sytuacji, w której któryś podzespół mi po prostu padnie i zostanę w dupie.
-
+++ CHCESZ KUPIC/ZMODERNIZOWAC KOMPA?
@Ukukuki dzięki za obszerną wypowiedź, mocno naprowadzająca na kierunek, chociaż jako stary konserwatysta muszę mocno przemyśleć to APU. Faktem jest, że gdyby nie grafika, to bym już dawno coś złożył, ale z drugiej strony ile można czekać? Na jesień tamtego roku pojawiły się pierwsze plany na zmianę, miałem zacząć zakupy na początku 2021, no i wyszło jak wyszło. A tak w ogóle to podłączę do jakiejś w miarę nowej MB napędy pod ATA xD? @Mejm to jest komp z 2008 roku. Intel Dual Core podkręcony do 2,7 Ghz, 3GB RAM, GeForce 9600GT (zamieniona za moje ówczesne oczko w głowie, GF 8800GT, która z pewnych przyczyn skończyła marnie po kilku latach funkcjonowania). I tak po prawdzie to jeszcze rok-dwa temu w ogóle nie czułem wyraźnej potrzeby zmiany. Widocznie kolejne aktualizacje przeglądarek i coraz mocniej obciążające system witryny (z YT na czele) sprawiają, że sprzęt nie wyrabia.
-
W co byś sobie zagrał/zagrała?
Bez przesady, przecież to, co finalnie dostaliśmy i tak mogło być lepsze, nawet abstrahując od afer i rzekomego wycięcia ostatniego aktu. Jaki wpływ na chujowość postaci i scenariusza w akcie 1-2 miało rozstanie z Konami? Kojima przedobrzył ze skalą, dając ciała w temacie scenariusza. Reżyseria z tą trzęsącą się kamerą "z ręki" i absurdalnymi wręcz lens flare'ami też szału nie robiła. Muzyki mało, a jak chcesz więcej to puść se na kasecie xD. Snake milczący, postacie poboczne snują się po bazie i pierdolą kocopoły, antagonista żałosny, Metal Gear wyrwany z taniego anime. Jedynie pojawiene się Eliego, parę momentów z Ocelotem i może Quiet i dosłownie ze dwie-trzy mocniejsze scenki przypominały, że to nadal MGS. Gra miała świetny gameplay: zgoda, ale pomijając cały niedosyt dotyczący "MGSowości", nawet cieszenie się tym wspaniałym gameplay'em jest skutecznie utrudniane przez sprawy takie, jak słynne podróże helikopterem, podział na misje, zbieranie gównosurowców, grind, powtórki misji, męczące na dłuższą metę rekrutowanie etc. To nie jest tak, że nie wracam do tej gry tylko przez żenującego Skull Face'a i nudne, przeciągnięte filmiki (bo to zawsze mogę przerwać). Nie wracam do niej, bo jest tak "niewygodna" w użyciu i rozciągnięta na siłę, że po prostu odpycha mnie sama myśl o wchodzeniu w ten świat ponownie. Zawód dekady, o ile nie gierkowy zawód życia. Tym bardziej bolesny, że byłem wyznawcą serii w czasach jej świetności (i z dużą tolerancją przyjąłem grafomaństwo w czwórce). Kojima przeproś za Venom Snake'a.
-
własnie ukonczyłem...
Czy ja wiem, większość wymienionych tutaj tytułów to typowe wysokobudżetowe AAA (patrząc na dzisiejsze standardy), ciężko powiedzieć, żeby ME2 czy MGS3 były ryzykownymi eksperymentami. Swoją drogą wymieniłem te dwa tytuły, bo to u mnie były chyba najsilniejsze "kace" (choć nie do końca pasuje mi to określenie, bardziej bym to porównał do "doła" albo "depresji" gracza). ME2 wiadomo: wiele godzin spędzone na integracji z ekipą (to w zasadzie trzon wydarzeń w tej części), mocno immersyjny i wiarygodny świat przedstawiony. No po zakończeniu czułem się trochę jak po powrocie z zielonej szkoły albo wakacji xD. Nie chciało mi się w nic innego grać, "pocieszałem" się zapowiedziami trójki, a w końcu zacząłem całość od nowa. MGS3 to już w ogóle potężny kaliber. To, co się dzieje od ostatniej walki z bossem to jest pierwsza liga grania na emocjach gracza (i mówię to z perspektywy osoby, która miała zaspoilerowane prawie wszystkie twisty na koniec). Debriefing w scenie wyjawienia, "o co chodziło", Way to Fall na napisach, tego się nie zapomina. Patrząc bardziej analitycznie dochodzę do wniosku, że żeby wystąpił opisywany tu efekt, grę musi charakteryzować kilka cech: -wciągający scenariusz i ciekawi bohaterowie, z którymi się zżywamy -odpowiednia długość (no jednak inaczej spędzić 40-50 h w jakimś uniwersum, niż zaliczyć szybki strzał z pięciogodzinnym indykiem, jak bardzo by on nie był immersyjny) -wywoływać te słynne EMOCJE (na co składa się również muzyka, reżyseria, dialogi). Moja obserwacja jest taka sama, jak Wezyra: w odchodzącej generacji takich gier praktycznie nie stwierdziłem (z Wiedźminem będącym najbliżej osiągnięcia tego efektu). MGS V dał w tym temacie ciała (DS zresztą też, prawdopodobnie z tych samych powodów- zabrakło spójności i lepszej syntezy w przedstawieniu wydarzeń, na rzecz rozbudowania mdłego świata zaludnionego nieciekawymi postaciami). Nie wiem, czy winić tutaj nasz wiek, 10 lat temu nie byłem (i chyba większość tu obecnych też) dzieciakiem wchłaniającym z opadniętą szczęką wszystko co dzieje się na ekranie jak za czasów PSXa czy nawet PS2, a jednak tych wywołujących głębsze emocje gier było więcej. Co tu dużo gadać, branża się zjebała i tyle.
-
+++ CHCESZ KUPIC/ZMODERNIZOWAC KOMPA?
No powiedzmy, że idealnie by było w okolicach 1000-1200 zł bez obudowy i peryferiów.
-
+++ CHCESZ KUPIC/ZMODERNIZOWAC KOMPA?
Dobra ludzie, wejdę Wam w te dyskusje o hi-endowych sprzętach i spekulacje, czy płacić teraz 5k za kartę, czy czekać i poproszę o rady w sprawie, którą już tu kiedyś poruszałem, ale temat został z różnych przyczyn (poniekąd też dzięki "dobrym radom" xD) odłożony na kiedyś: chcę złożyć najmniejszym możliwym kosztem sprzęt, na którym będę mógł spokojnie przeglądać neta i YT, bo obecny złom już ledwo zipie, a będzie tylko gorzej. Gierki odpalić na nim, owszem, czasem zamierzam, ot żeby poprzednia generacja działała w 30-60 klatkach w FHD, ale nie jest to priorytetem. Przyjmijmy, że stawiam na używane części i standard sprzed 3-5 lat. Nie chodzi mi na ten moment o wypisanie konkretnych produktów, po prostu jako zielony w temacie nie wiem nawet, od jakiej płyty głównej zacząć. Najważniejsze: jaką MB, jaki RAM, jaki procek, jakie zasilanie i chłodzenie (mam zasilacz 450W, spotkałem się z różnymi opiniami na temat tego, czy to wystarczy). Obudowa, peryferia i inne to już kosmetyka.
-
własnie ukonczyłem...
Timesplitters 2 (PS2) Pierwsze wrażenie dobre: jest płynnie (50 fps w PAL), estetycznie (specyficzny dla pierwszych lat życia PS2 styl graficzny z niezbyt imponującą jakością tekstur czy szczegółowością modeli 3D, ale za to z dużą "plastycznością" i wspomnianą płynnością, kojarzył mi się z Ratchetami), bez zbędnego przedłużania, szybkie wprowadzenie i wskakujemy w akcję. No i tutaj zaczyna się pierwszy i największy zgrzyt: sterowanie, a konkretniej celowanie. O ile samo obłożenie przycisków (abstrahując od różnych opcji customizacji, które robią chyba więcej złego, niż dobrego) można przełknąć, szczególnie pamiętając standardy starszych konsolowych FPSów, tak celowanie woła o pomstę do nieba i jest chyba najgorszym, najmniej precyzyjnym i zwyczajnie najbardziej chujowym celowaniem, z jakim miałem do czynienia na konsolach (tak, biorę też pod uwagę FPSy ogrywane bez gałek analogowych na szaraku). Jakby to obrazowo opisać: przy lekkim wychyleniu prawej gałki celownik (o ile go w ogóle włączymy, bo to nie jest wcale defaultowe ustawienie) pływa w okolicach środku ekranu, a dopiero kiedy mocniej ją wychylimy, ruszamy też "głową" postaci i możemy się rozglądać. Puszczenie gałki równa się powrotowi do punktu wyjścia w centrum ekranu. W praktyce jest po prostu upierdliwe i niewygodne i nieraz pozornie banalne starcia 1 na 1 z niewielkiej odległości zamieniały się w potężną wymianę ognia. No ale na początku jeszcze to przełknąłem, bo gra jest raczej prosta. Niestety, na końcu robi się już hardkorowo (dwa-trzy ostatnie levele), w połączeniu z chorym pomysłem na umiejscowienie na każdym poziomie tylko jednego (często w mocno dyskusyjnym miejscu) checkpointa doprowadza to po prostu do frustracji. Sam byłem zmuszony obniżyć poziom trudności na przedostatnim etapie (kolejna inteligentna decyzja twórców: jeśli obniżymy poziom na danej planszy, to następną musimy rozgrywać też na obniżonym). Na plus muzyka i, pomijając minusy, ogólnie nie taki zły gameplay, z różnymi zadaniami na każdej planszy, interakcją z otoczeniem i masą dodatkowych wyzwań poza trybem story (które osobiście odpuściłem, nie te czasy). No cóż, zachciało mi się oldschoolu, to mam, choć mogło być gorzej. Serca z Kamienia oraz Krew i Wino Tu nie będę się rozwodził, o samym Dzikim Gonie już kiedyś sporo napisałem, a o dodatkach nie powiem raczej nic odkrywczego. To świetne, długie i bardzo klimatyczne rozszerzenia, mające fabularnie lepsze momenty, niż podstawka. Tutaj brylują oczywiście Serca z Kamienia, choć osławiony, surrealistyczny epizod związany z żoną pewnego szlachcica mnie wymęczył, za to wesele pełne smaczków i cała postać Witolda (dawno nie miałem takiej beki słuchając dialogów w grze) to cymesik. Jednak uczucie przebywania w mimo wszystko znajomych stronach (co prawda grając w podstawkę unikałem tego rejonu mapy, zresztą ze względu na małego expa nie było tam dużo do roboty) trochę odbiera poczucie obcowania z czymś zupełnie nowym, które natomiast dostajemy przy dodatku Krew i Wino. No tutaj to już Redzi naprawdę się popisali, bo skala tego rozszerzenie na upartego przeszłaby w mniejszych grach (i u innych devów) za sequel. Ogromny nowy teren działań i pełno zadań robią wrażenie. Gameplay to nadal stary "dobry" Wiesiek (klasycznie, w pewnym momencie nudziło mnie już trochę ciachanie kolejnych bestii, szczególnie nowych, dosyć upierdliwych rodzajów), z całkiem fajnymi patentami dotyczącymi rozwoju broni i zbroi (zaklęcia z SzK bardzo mi przypasowały, ale niestety horrendalne ceny skutecznie odebrały możliwość zabawy w eksperymenty). O ile sam wątek główny i antagonista w Sercach... wygrywa z Krwią...., tak obecność pewnego starego znajomego z książek w drugim DLC mocno to rekompensuje, bo to jedna z najciekawszych (i najlepiej zdubbingowanych) postaci pobocznych w całym Wiedźminie 3. Zakończenie jest przyjemnym zamknięciem całej przygody no i co tu dużo gadać, było świetnie. Od marca z przerwami na inne tytuły po zaliczeniu podstawki tkwiłem w tym świecie i było to jedno z najciekawszych przeżyć growych, choć lata już nie te, żeby angażować się emocjonalnie tak jak kiedyś. Tak czy siak: szacun dla Redów.
-
Konsolowa Tęcza
No archaizmy są, ale w świetle tego, że SH1 i SH2 (na normalu) to dosyć proste (abstrahuję od zagadek) i krótkie gry, to drewno jakoś mocno nie przeszkadza, chociażby w walce. Co prawda w jedynkę grałem ostatnio w 2004 i teraz może inaczej bym śpiewał, ale dwójkę zaliczyłem rok albo dwa lata temu i naprawdę nie było zgrzytów. Ale nie będę namawiał, bo jednak szansa na odbicie się istnieje. Zresztą ja jakoś nigdy nie poczułem tego "geniuszu" serii.
-
Właśnie porzuciłem...
Dziś powalczyłem chwilę, powkurwiałem się, w końcu zmieniłem na easy, a tu zonk, bo później "za karę" nie możemy grać na normalu w kolejnych levelach. No fajna złośliwość twórców xD. No to przemogłem się i jakoś w końcu poszło na normalu, ale na hardzie sobie tego nie wyobrażam. Kwintesencja upierdliwego level designu i psucia rozgrywki niesprawiedliwymi chwytami.
-
PSX Extreme 288
Parafrazując klasyka, przestańmy udawać, że to co pisze Zooltar ma jakiekolwiek znaczenie. Ale koniec końców nie jestem za wywalaniem kogokolwiek z felietonistów (co innego Myszaq i jego "dział"), bo się z nim nie zgadzam, ot wolność słowa. Szczególnie, że miejsca w magazynie mają niewiele.
-
własnie ukonczyłem...
@up zawsze mnie ciekawiła ta gra, szczególnie ze względu na otoczkę związaną z kwestiami psychiki, ale nigdy nie mogłem się przemóc przez ten absolutnie odpychający design postaci, na czele z głównym bohaterem. Tak, to może dosyć płytkie, żeby oceniać "książkę po okładce", ale co ja poradzę?
-
Właśnie porzuciłem...
Rozmowa w innym temacie przypomniała mi, że porzuciłem też (co prawda nie "właśnie", bo parę lat temu) ICO. No nie siadło mi zupełnie, a od momentu pojawienia się "zjaw" to już całkiem odechciało mi się bawić. Niezbyt angażujący gameplay, save pointy w określonych miejscach, toporne sterowanie, ciągła cisza i surowy klimat i mamy już niezły zestaw zniechęcający do dalszego grania. Niby gra tylko na 5-6 h, a i tak mi się nie chce. Wczoraj zrobiłem rage quita i już myślałem o wpisaniu w tym wątku TimeSplitters 2, ale spróbuję jeszcze raz dzisiaj, w ostateczności obniżę poziom trudności. Gra w trybie story generalnie jest (na normalu) raczej łatwa, więc tym bardziej bolesny jest strzał w pysk w postaci poziomu Atom Smasher (lata 70). Kto grał, ten wie, tym, co nie grali, nie ma sensu dokładnie opowiadać, powiem tylko, że twórcy na kupę rzucili nam presję czasową, fale przeciwników, również silniejszych niż "normalnie", chujowo umiejscowiony checkpoint (jeden na cały poziom) i inne atrakcje. A że gra w ogóle ma zjebane celowanie i oldschoolowe podejście do zabawy, to robi się kwaśno. No ale tak jak wspomniałem, dziś kolejne podejście. A właśnie, chyba na dobre porzuciłem też niedawno Viewtiful Joe. Nie powiedziałem definitywnego "a jebać to", ale po pierwszej, około godzinnej sesji, gra mnie po prostu nie wciągnęła i nie mam ani trochę ochoty na kontynuację. Cóż, czasem jednak intuicja gracza działa: gra odpychała mnie, głównie za sprawą designu postaci, już w okolicach premiery, na przestrzeni lat nigdy nie czułem potrzeby nadrobienia jej, a jakoś ostatnio ni z gruchy ni z pietruchy, chyba na fali powrotu do grania na PS2, spróbowałem tej nietypowej pozycji od Capcom. No i nie pykło.
-
Poleć coś w stylu...
Jak nie widziałeś to na pewno "2012". Nic nadzwyczajnego, wręcz bliżej mu do gniota pełnego przeruchanych klisz, ale w tym gatunku poza wymienionymi już tytułami ciężko o coś z odpowiednim budżetem i rozmachem.
-
Lody
Szkoda tylko, że przechowywanie lodów w takiej Biedrze woła o pomstę do nieba. Pomijam już standardowy u nich burdel i zamieszanie z oznaczeniem cen. Nie tak dawno miałem brać pudełkowe Big Milki, bo fajna promka była, ale calutka "świeża" dostawa była mocno oszroniona z zewnątrz i całkiem miękka w środku. Czyli można śmiało zakładać, że dosyć długo poleżały poza chłodniami przy wypakowaniu.
-
Piwo
Prawda jest taka, że, tak jak w większości jakichkolwiek sporów i dyskusji, wiele osób nie potrafi zaakceptować, że dla kogoś sprawa może nie być czarno biała i picie piwa to nie przynależność do gangu, wobec którego mam być lojalny i wyznawać tylko jego zasady. Sprawiają wrażenie, jakby ich mózgi nie ogarniały rzeczywistości, w której ktoś raz na jakiś czas wypije jedno-dwa lepsze piwa na smaka (tak, nawet tą "mityczną" IPĘ), ale nie ma zupełnie problemu ze strzeleniem sobie kilku przeciętnych koncerniaków do towarzystwa czy tego słynnego grilla. Przecież jest dokładnie na odwrót i to z reguły "snoby" muszą przy każdej możliwej okazji dodać swoje 3 grosze na temat tego, że ktoś śmie śmieć pić "szczyny" i, co gorsza, nie wykrzywia mu to ryja (w zależności od stopnia snobizmu, mogą za nie być uznane zarówno Harnaś, Perła, jak i jakikolwiek koncerniak). I jesteś tego najlepszym przykładem, wystarczy spojrzeć na ilość tekstu i jad, jaki produkujesz, w odpowiedzi na mem albo czyjąś krótką uwagę xD. I cały czas ta pasywna agresja i odnoszenie się do kwestii finansowych jak jakiś nuworysz, który musi na każdym kroku udowadniać, że jest wyżej niż plebs. Ale z tego co widać po aktywności w innych tematach tu nie chodzi konkretnie o piwo, po prostu jest z ciebie kawał frustrata, więc nie ma się co za bardzo wczuwać. Tylko nie uzurpuj sobie prawa do decydowania, o czym kto ma rozmawiać, bo żaden z ciebie moderator dyskusji.
-
Dead Space (Remake)
Meh. Im młodsza generacja, z której pochodzą rimejkowane gry, tym mniejsze emocje budzą we mnie owe rimejki. Remaster trylogii w stylu ME? Spoko, tym bardziej, że seria Dead Space wizualnie trzyma się naprawdę dobrze. A to? No będę z ciekawości obserwował projekt, może za 5-6 lat zagram jak ktoś pożyczy na PS5 xD
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Pozostając w klimacie, wczoraj zaliczyłem Looney Tunes: Back in Action i film jest tak z 10 razy lepszy, niż te popłuczyny z LeBronem. Jest luz i dystans, absurdalny, ale mający jakiś sens w swoim funkcjonowaniu świat przedstawiony, sympatyczni bohaterowie ludzcy (choć za Fraserem jakoś nigdy nie przepadałem), jest łamanie czwartej ściany, jest dobry slapstick (może nie jest to najwyższy poziom poczucia humoru, ale nawet to trzeba umieć zaprezentować w zabawny sposób) i typowe świrowanie znanych bohaterów. Daffy zachowuje się jak Daffy, Bugs jak Bugs. Jedynie główny antagonista to skrajnie przerysowany, cringe'owy "evil mastermind", który raczej drażni swoją obecnością. Oczywiście żadne to arcydzieło, ale sympatyczna "bajeczka", przy której można parę razy prychnąć (a także docenić kunszt animatorów). No i dobry detox po nowym Kosmicznym Meczu, jednocześnie będący kolejnym potwierdzeniem, że nie o wiek widza i sentyment tu chodzi (bo powyższego filmu nigdy dotąd nie oglądałem).
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Nie trafia do mnie ten argument, bo dość jest filmów/animacji targetowanych na dzieciaki, które zbierają dobre recenzje i boomerzy łykają je bez popity (wszystko od Pixara chociażby, MCU też jest przecież tworzone pod dzieciarnię, a mimo wszystkich wad, jest to zjadliwa rozrywka dla dorosłych). Tym bardziej, że film ewidentnie w jakimś stopniu miał być właśnie skierowany do nostalgicznych dziadów po trzydziestce.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Kosmiczny Mecz: Nowa Era No słabe to było, ale chyba na ten moment już nikt nie spodziewał się, że będzie inaczej. Co więcej, obniżone do minimum wymagania może i nawet trochę "pomogły" filmowi. W skrócie: wszystko jest tu gorsze, niż w pierwszej części. Scenariusz, gagi, prezencja, muzyka, bohaterowie, mecz. Powiedziałbym, że to produkt na miarę dzisiejszej, zjebanej popkultury, ale w sumie to byłoby nie fair wobec mimo wszystko nadal powstających, trzymających znośny poziom, mainstreamowych produkcji. Temu filmowi brak jakichkolwiek jaj, brak duszy. Jest głupi, plastikowy, pstrokaty. Oczywiście nie da się tu pominąć kwestii nostalgii, jaką nasze pokolenie darzy jedynkę i panujące w okolicach jej premiery realia (nie wiem jak tam w USA, ale dzisiaj w Polsce losowy dziesięciolatek raczej nie będzie wiedział, kim jest LeBron). Sęk w tym, że twórcy praktycznie w ogóle na tej nostalgii nie grają! To chyba największy strzał w stopę w przypadku dzieła tak mocno przecież opierającego swoje istnienie na graniu na wspomnieniach. Poza kilkoma luźno rzuconymi tekstami (i jednym całkiem udanym gagu dotyczącym MJa) wszyscy zachowują się, jakby poprzedni Kosmiczny Mecz w ogóle nie miał miejsca (kwintesencją tego jest zupełnie od czapy wrzucony fragment "treningu" ekipy Królika). Jedyne, co mocno nawiązuje do jedynki, to schemat fabularny, z momentami wręcz kopiowanymi zagrywkami typu "dostajemy po dupie/odzyskujemy wiarę w siebie i zaczynamy wygrywać/źli oszukujo i znowu prowadzą/musimy na ostatnią chwilę zdobyć punkty". Dostajemy za to masowo i w sumie randomowo, bez głębszego sensu (poza "subtelnym" mrugnięciem oka do widza) wrzucane cameo postaci z szeroko pojętego "katalogu" Warner Bros., które zazwyczaj pasują tu jak pięść do nosa. No ale nie bolałoby mnie to (w końcu to z założenia prosty film dla dzieciaków), gdyby było to podane w sympatyczny sposób. Niestety, tutaj nie ma kogo polubić, z głównymi bohaterami na czele. Animki, jak już wspomniałem, w ogóle nie mają jaj, ale zakładam, że proces kastracji trwa w uniwersum Looney Tunes od dłuższego czasu (nie oglądam nic z nowych produkcji). Ekipa "złych" to porażka, na którą szkoda klawiatury. Ekipa ludzka o dziwo miała jakiś potencjał scenariuszowy, który jakoś w połowie filmu idzie się jebać przez jej całkowicie nieprzekonujące zachowania. No właśnie, "nieprzekonujące", to chyba kolejne dobre słowo określające to, co się dzieje w filmie. Wszystko jest naciągane i zwyczajnie głupie. I to nie głupie w stylu "Królik Bugs wciąga Michaela Jordana do świata animków przez dołek golfowy" tylko głupie w stylu "syn koszykarza gra przeciwko swojemu ojcu w meczu, którego stawką jest życie tysięcy ludzi i animków, bo algorytm połechtał jego ego i przekonał go, że ojciec go nie docenia" xDDDD. Dobra, kończę, bo rozpisuję się z zaangażowaniem godnym większej sprawy. Choć w jakimś sensie sprawa jest duża, bo Space Jam to jeden z moich filmów dzieciństwa i szkoda, że zamiast dostać kontynuację udanie grającą na sentymentach, fajnie opakowaną i po prostu rozrywkową, dostaliśmy takiego balasa, o którym za parę miesięcy nikt, ani dzisiejsze dzieciaki, ani dorośli, nie będzie pamiętał. No chyba, że wspominając, jak dużym zawodem był.
-
Dwa pedały
Nie ma porównania. Sam zacząłem ostatnio korzystać z bagażnika i różnica w stosunku do jazdy z założonym plecakiem jest kolosalna. A pomijając pocenie, jest zwyczajnie dużo, dużo wygodniej. No i nie mając plecaka, koszulkę zawsze (no, powiedzmy, że w odpowiednich okolicznościach przyrody) można ściągnąć xD.
-
Control
No w sumie dash jest lekkim gamechangerem i frajda ze śmigania po planszach i siania rozwałki rośnie (a jak dochodzi lewitacja, to już w ogóle jest elegancko, ale to jakieś 2/3 gry, jak nie dalej), ogólnie gra od momentu zyskania "mocy" zyskuje, ale nie jest to przełom w stylu np. uzyskania dostępu do otwartego świata po wyjściu z Krypty w F3 czy po prologu Automaty. Co do pierwszej broni to przeleciałem na niej (w połączeniu ze "snajperką") chyba 90% gry xD. Dla mnie top i idealne wyważenie między celnością, szybkostrzelnością i siłą.
-
Control
Podbijam przedmówcę, Control dosyć szybko pokazuje, czym jest, i poza standardowymi dla gier zmianami w gameplay'u idącymi w parze z progresem (nowe bronie, umiejętności, obszary) to raczej niczym Cię już nie przekona.
-
Sekiro: Shadows Die Twice
No mnie mocno sponiewierał ostatni boss, szczególnie (co raczej naturalne) dwie ostatnie fazy, do których podszedłem z taktyką "podjazdową" i jeśli ktoś sobie nie radzi ze zbijaniem postury i deflectowaniem jego ciosów, to polecam taką, może mało efektowną (i baardzo dłużącą się, co idzie w parze z dużą szansą na popełnienie błędu), ale dosyć bezpieczną i łatwiejszą, metodę. Przy drugim i następnych playthrough, kiedy już naprawdę dobrze obcykałem system i jechałem ze wszystkimi zgodnie ze sztuką szermierstwa, to większych problemów nie było.
- 3 919 odpowiedzi
-
- sekiro
- shadows die twice
- fromsoftware
- ps4
-
Oznaczone tagami:
- Dwa pedały
-
własnie ukonczyłem...
Tony Hawk's Underground 2 Serię kocham, ale byłem zawsze raczej konserwatystą jeśli chodzi o wszelkie gruntowne zmiany czy eksperymenty. THUG mi się podobał, ale nie darzę go jakimś sentymentem, może to już był też czas, kiedy po prostu przeszła mi zajawka na deskę i cykl gier sygnowanych nazwiskiem Jastrzębia. Do dwójki miałem już jedno podejście jakoś w okolicach 2007 na PC, co samo w sobie nie było najlepszym pomysłem (granie w grę skejtowską na klawie xD) i odpuściłem jakoś po tutorialu. Człowiek ledwo mrugnie okiem, a tu nagle mija 15 lat. Niedawno jakoś całkiem z dupy przyszło mi do głowy, że pojeździłbym se na desce, więc sięgnąłem po THUGa2 (mając wszystkie poprzednie części zaliczone), no i bawiłem się bardzo dobrze. Pamięć mięśniowa działa i klasyczne komendy "trójkąt-grind, kółko-grab" sprawiają, że nawet po latach przerwy wystarczy parę sekund, żeby złapać bakcyla i napierdzielać kombosy warte setki tysięcy punktów. No po prostu fundament serii jest i był rewelacyjny i z każdej części Tony'ego po prostu wylewa się ten słynny miód. No ale każda dodawała coś od siebie, czasem lepszego, czasem gorszego, i tak też jest oczywiście tu. Utrzymane zostały zdobycze rewolucji jaką zrobił THUG 1, czyli możliwość schodzenia z deski, wspinania się etc. Wywalono natomiast poruszanie się pojazdami, i dobrze. Nie przypasowały mi natomiast dodatkowe postacie w trybie story, którymi mamy na każdej planszy kilka zadań do wykonania. Niestety poruszanie się nimi i fizyka ich specyficznych pojazdów (bo są to typowe dziwadła) mocno odstaje od zwykłego jeżdżenia deską i zwyczajnie irytuje. Słaby dodatek. Tu przejdę do jednej z najbardziej charakterystycznych cech THUG2, mianowicie postawienia na, będącą wtedy na czasie, "jackassowo-viva la bamową" otoczkę. No co tu dużo gadać, całość jest raczej mocno cringe'owa i niedzisiejsza, całe szczęście nie jesteśmy jakoś bardzo mocno atakowani filmikami i dialogami (ot, pretekst do zabawy i mocno odjechanych, wręcz komiksowych motywów). Ten całkowity brak powagi i konwencja może zniechęcić, choć wg mnie nie przekroczono granicy, bo koniec końców chodzi o robienie trików, szukanie sposobów na dotarcie w określoną miejscówkę itd. Plansze są spoko, nie za duże, fajnie zaprojektowane (czuć wertykalność), pełne ukrytych miejsc, skrótów itd. Wraca też kilka znanych z poprzednich części miejscówek w fajnym trybie Classic, polegającym na zaliczaniu zadań typu "znajdź literki SKATE" w określonym limicie czasowym. Zabawa równie dobra, jeśli momentami nie lepsza, od trybu Story. Grafika na PS2 jest, cóż, akceptowalna. Gierka ma specyficzny design, głównie postaci, który akurat mi się nie podoba, ale może przez to, że nie siliła się na realizm, trochę godniej się zestarzała. Grunt, że działa to bardzo płynnie, a loadingi są króciutkie i do gry wskakuje się niemal z marszu, jak w legendarnym haśle "wkładasz płytę i grasz". Muzyka to inna bajka. Metalowe darcie mordy szybko wyłączyłem (props za opcje customizacji, również playlisty), ale niestety hiphopy też jakoś niespecjalnie dobrane, a kawałków w tym gatunku jest po prostu nie za wiele. Fajnie, że OST urozmaicają rodzynki (The Doors, Johnny Cash). Generalnie: szału ni ma. No także mimo dystansu, jaki miałem wobec tej części (otoczka już w okolicach premiery mnie trochę zniechęcała), to jednak Tony to Tony i gra się po prostu przyjemnie. Poziom trudności jest całkiem nieźle wyważony i żeby zaliczyć obydwie ścieżki można odpuścić po kilka zadań z listy na każdym level, natomiast zrobienie wszystkiego wymaga już większego zaparcia i w niektórych przypadkach wielu prób, czasem kończących się mocnym wkurwieniem. Całokształt jednak pozytywny. Ale za American Wasteland już się raczej nie biorę.