Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 158
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. The Whale Hype lekki był, no bo rola-"powrót" Frasera (w cudzysłowie, bo przecież w ostatnich latach czasami grywał, z mojego punktu widzenia powrotem był występ w całkiem niezłym No Sudden Move z 2021), na dodatek całkowicie przemieniony wizualnie, no i mimo wszystko Aronofsky to nadal Aronofsky, co by nie mówić o całokształcie jego twórczości. Pierwsze recki trochę studziły, no i faktycznie efekt końcowy jest dosyć "meh". Zacznę od końca, czyli osoby reżysera, bo Wieloryb jest jak dla mnie zaskakująco strasznie "zwyczajny" wizualnie (może dosłownie z dwiema-trzema scenami będącymi wyjątkami). Tak wiem, pierwowzór to sztuka teatralna, no ale to w sumie żadna wymówka, a mówimy o twórcy znanym ze stosowanie oryginalnych i ciekawych zagrywek wizualnych. Notabene ten teatralny rodowód sam sobie nie jest dla mnie wadą, bo lubię takie spokojne, kameralne kino, ale warto mieć na uwadze, że całość jest, z braku lepszego słowa, "mała". Nawet dosłownie, bo film podziwiamy w formacie 4:3, co, jak mniemam, miało stanowić jakiś rodzaj kontrastu i podkreślić "ciasnotę" (różnie rozumianą), ale czysto praktycznie patrząc, nie lubię tego patentu. No ale nie oszukujmy się, wszyscy będą to oglądać dla metamorfozy Brendana. Nie da się ukryć, że rola robi wrażenie. Wizualnie prezentuje się bardzo przekonująco, ale z tego co wiem, w ruch poszła potężna charakteryzacja i efekty tradycyjne. Choć momentami miałem wrażenie obserwowania czegoś sztucznego, plastelinowego, nienaturalnie wygładzonego. Jednak ważniejsza w tym wszystkim jest sama gra aktorska, i tutaj jest po prostu świetnie: jako widz totalnie kupiłem to, że oglądam ledwo dychającego grubasa, a nie mimo wszystko normalnie wyglądającego kolesia pod toną mejkapu. Nie bez powodu rola jest rozważana w kontekście różnych nagród, bo choć wydaje się nieco "oczywista" (fizyczna przemiana, cierpienie, naturalizm), tak generalnie jest subtelnie i bez szarżowania. Reszta ekipy też trzyma poziom, choć zachwycony nikim nie byłem, a ruda ze Stranger Things w zasadzie nie pokazuje nic innego, niż w serialu (pyskata, zołzowata, rozemocjonowana małolata, potwornie irytująca postać). O ile to nie kwestia wyuczonej maniery i własnej natury, to warto, żeby popróbowała innych ról i metod aktorskich, bo utknie w jednej szufladce. Gorzej jest w temacie scenariusza. "Przekaz" jest prosty i wbijany nam mało subtelnie, chwyty fabularne pokroju tego eseju przez powtarzanie się stają się męczące, wątek i rola misjonarza w ogóle do skipnięcia. W skrócie: kiedy nie obserwujemy Charliego, samego czy w relacji z innymi, to robi się po prostu nudno. A takich momentów jest o dziwo całkiem sporo. Także co tu dużo gadać, film całkowicie ciągnie główny bohater, a poza tym jest dosyć pusto i nijako. Nie powiem, że to duży zawód, bo w swoje kategorii jest ok, ale nie wiem, jakoś ciężko mi to wyartykułować, po prostu myślałem, że będzie to ciekawsze.
  2. "Wieloryb" już w dobrych sklepach.
  3. The Black Phone To taki film, którym pewnie jarałbym się mocno oglądając w 2005 DVDRipa od kumpla z klasy. Cóż, może taka refleksja nasunęła mi się przez fakt, że w dorosłym życiu rzadko już sięgam po tego typu kino i ogólnie po tytuły "znikąd", które z jakiegoś powodu jednak zachęciły mnie do seansu. Tutaj były to nawet niezłe opinie i pomysł wyjściowy (choć oglądając trailer w kinie byłem raczej sceptycznie i ironicznie nastawiony), mianowicie z jednej strony klasyczny, sztampowy wręcz motyw "zamaskowanego mordercy porywającego dzieciaki w małym miasteczku w USA", z drugiej element wyróżniający, czyli tytułowy telefon, przez który z głównym bohaterem porozumiewają się poprzednie ofiary Grabbera. Klimaty paranormalne z jednej strony dodają trochę charakteru, z drugiej sprawiają, że stawka jest dosyć niska, bo w sumie wszystko się może zdarzyć. Generalnie największy zarzut jaki mam to ogólnie pojęta "prostackość" fabuły i jej rozwiązania. Na koniec seansu ciśnie się na usta tylko "to już, tyle?". No ale akceptuję to, że film swoją "głębię" pokazuje raczej w zarysowaniu problemu szeroko pojętej przemocy (czy to bullyingu w szkole, czy znęcającego się rodzica), niż w budowaniu charakteru czy ciekawszej motywacji głównego złego, do czego raczej przyzwyczaiły nas tego typu thrillery. W skrócie: nawet niezłe kino do czipsów, na dodatek nie rozwleczone (1h40m). No i w sumie props dla Ethana Hawke'a, obawiałem się troszkę, że będzie karykaturalny, a zwyrol okazał się odpowiednio wyważony i creepy. Titanic 3D Skusiłem się na powrót na 25 lecie, bo w czasach premiery w kinie nie byłem (kto by chodził na babskie romansidła z jakimś lalusiem w roli głównej?). Film doceniłem po pierwszym seansie na VHS i co tu dużo gadać, zachwycił mnie i przez kolejne lata obejrzałem dzieło Camerona wiele razy, więc doświadczenie takiego klasyka na dużym ekranie, z odpowiednim nagłośnieniem, to nie lada gratka. Swoją drogą szkoda, że takie powroty odbywają się (przynajmniej w PL) stosunkowo rzadko, bo chętnie bym przeżył na sali kinowej takie cuda, jak chociażby Terminator 2 czy serię Aliens, których z racji wieku i/lub ówczesnych zainteresowań nie mogłem doświadczyć w tej formie. No a wracając do samego "Titanica": co tu dużo gadać, monumentalne arcydzieło, nawet jeśli nie przekonujące kogoś dosyć prostym i naiwnym (ale jakże dobrze działającym na ekranie za sprawą głównego aktorskiego duetu) wątkiem miłosnym, to wywołujące zachwyt warstwą wizualną, urzekające realiami arystokratycznego świata sprzed Wielkiej Wojny no i w końcu samym przedstawieniem katastrofy, które stanowi w zasadzie prawie pół seansu. 25 lat na karku i film nie postarzał się ani trochę (no dobra, są urywki, które trącą myszką np. z racji niektórych efektów komputerowych, które w wysokiej rozdziałce rażą w oczy mocniej, niż na ekranie kineskopowego TV, ale to kropla w morzu), i nie będzie naciągane użycie trochę już wyświechtanego hasła, że dzisiejsze CGI sraki za setki milionów dolarów nawet nie stały koło tego cudu technik audiowizualnych. Całości dopełnia mistrzowski OST. Odświeżenie jest raczej subtelne, ale z racji dużego ekranu i wysokiej rozdzielczości obrazu dostrzegłem sporo szczegółów, które do tej pory mi umykały. Efekt 3D jest natomiast baardzo subtelny, ale zwiększa immersję i ogólnie oceniam ten sposób prezentacji jako udany, choć, jak zawsze w przypadku seansu w okularach, momentami nieco męczący. Po latach i wielu seansach przyznam jednak, że dłużyzny trochę dają się we znaki i przy ponad 3 godzinach metrażu spokojnie można było sobie darować pewne wątki typu sub-quest (ratowanie dzieciaka, szukanie kluczy do bramki, które spadły do wody itd.). Nigdy nie byłem przeciwnikiem wątku toczącego się w teraźniejszości, ale podchodząc do tego z trochę większym dystansem uważam, że można było go trochę przyciąć. Tak czy siak, "Titanic" to po prostu wzór blockbustera na wysokim poziomie, których ze świecą szukać w dzisiejszych czasach. A sama historia tytułowego statku i jego katastrofa nieustannie w dziwny sposób fascynuje i po każdym seansie od nowa nakręca mnie do pochłaniania informacji na ten temat.
  4. Grałem parę lat po premierze i poza rewelacyjną oprawą (niestety popsutą pasami i słynnym ziarnem), gęstym klimatem i generalnie interesującym pomysłem na świat przedstawiony (w co zaliczam zarówno setting, jak i design miejscówek czy broni) to ciężko mi znaleźć jakieś plusy Orderu. Dla mnie to gierka w porywach na 6/10, zmarnowany potencjał i generalnie wydmuszka z, jak to ładnie pupcio napisał, bezjajecznym strzelaniem (o ile mnie pamięć nie myli, to reakcje przeciwników na otrzymywane strzały były strasznie słabe, nie znoszę tego w gierkach). Gdyby sequel poprawił jej bolączki, to mogłoby być miło, no ale wyszło jak wyszło, nie takie IP Sony ubijało.
  5. Faktycznie w końcu jest na czas. Na razie przewertowałem i coś tam przeczytałem, oczywiście papier na plus, no i plusik za wstępniak dla Rogera, konkretnie i ładnie przedstawiony punkt widzenia, z którym osobiście się zgadzam.
  6. kotlet_schabowy

    God of War: Ragnarok

    Weź wrzuć tego normala i zalicz fabułę zanim się całkiem zniechęcisz, bo warto, a prawda jest taka, że jak teraz czujesz zmęczenie, to będzie tylko gorzej. Ja w pewnym momencie tak zrobiłem i nie żałuję. Później mimo wszystko skusiło mnie zrobić sobie endgame bez pośpiechu i rozwadniania historii, mając obcykaną mapę, dobre staty itd. i bawiłem się całkiem dobrze. Rozjechałem Bersekerów (bywało ciężko nawet na normalu), a i parę spokojniejszych, pobocznych misji zaoferowało przyjemne widoki i doznania. Szybsze loadingi (to akurat kwestia konsoli) mniej gejmizmowego zamulania, lepsza mapa i sensowniejsze rozstawienie punktów szybkiej podróży i byłoby cacy. Ale zgodzę się z zarzutem z poprzedniej strony dotyczącym walki z kilkoma przeciwnikami (albo z jednym, ale szybko przemieszczającym się). Przy takiej kamerze i tak ociężałym sterowaniu Kratosem, orientowanie się w terenie jest utrudnione i takie tempo nie jest po prostu dopasowane do trzonu rozgrywki, i problem ten ciągnie się od poprzedniej części. Owszem, jest szybki obrót o 180 stopni, ale częściej przydałby się taki o 90 stopni.
  7. Natomiast Kurier Francuski... bardzo specyficzny i niestety też nudnawy, ot popis wizualno-aktorski. Jak dla mnie najsłabszy film Andersona i zawód, a mówię to jako entuzjasta jego stylu.
  8. Tak w ogóle to od przyszłego weekendu do kin (Multikino, Cinema City, innych nie sprawdzałem) wraca Titanic w 3D. Nie wiem, jak długo trwa akcja, chyba tylko kilka dni. Poszedłbym, ale jak ostatnio patrzyłem na podgląd sali w CC, to praktycznie wszystko zajęte, nawet we wtorek o 11:45 lol.
  9. Też ostatnio widziałem i dla odmiany powiem, że mnie właśnie pierwsza połowa się bardziej spodobała, szczególnie sam początek. Lubię takie zabiegi montażowo-reżyserskie, zresztą Luhrmann to jeden z tych bardziej specyficznych i wyróżniających się twórców i choć w ujęciu ogólnym jego filmy jakoś mocno mnie nie porywały, tak wizualnie zawsze daje radę. Strasznie to wszystko "energetyczne", aż nóżka sama chodzi, a nie jestem nawet fanem takiej muzyki. Choć przyznam, że ta występująca momentami kakofonia dźwięków może lekko zmęczyć. Faktem jest jednak, że mimo długiego czasu trwania (prawie 2,5h) w filmie jest jakby niewiele treści (tu od razu zaznaczę, że biografii tytułowej gwiazdy nigdy jakoś mocno nie śledziłem, ot znam kilka najbardziej tkwiących w ogólnej świadomości, popkulturowych wręcz epizodów). Parę ważniejszych motywów z życia Elvisa odhaczono nieco po łebkach, sporo, jak się po seansie dowiedziałem, dosyć mocno też zmieniono, przy czym temat samej śmierci i otoczki jej towarzyszącej w zasadzie ominięto. Dyskusyjne jest też nieco laurkowe podejście do głównego bohatera, gdzie dla łatwości przekazu jest on w dużej mierze przedstawiony jako ofiara najróżniejszych "złych", negatywnego wpływu otoczenia etc. Na plus zdecydowanie odtwórca głównej roli, wygląd wyglądem, ale to co zrobił z głosem (bo jak mniemam, to on wykonywał piosenki) to małe mistrzostwo. Za to Tom Hanks na drugim planie nieco...groteskowy. Generalnie: oglądało się dobrze, ale mimo ekstrawaganckiej formy, to w gruncie rzeczy nadal typowy "film biograficzny made in Hollywood".
  10. No obchodzi mnie na tyle, na ile zainteresowali mnie twórcy. Czyli zdaję sobie sprawę z powiązań i mnie nie frapują. I z mojej perspektywy są po prostu marginalne dla głównych wątków poszczególnych gier. Jeśli powstanie kiedyś gra, w której Alan, Jack i laska z Control spotkają się, jak bohaterowie początkowo pozornie niepowiązanych filmów Szajamalana w "Glass", to co innego, ale na ten moment dla mnie to są rozbuchane easter eggi. Skończyłem przed momentem wspomniane już Quantum Break. Strasznie meh ta gra. Zacznę od chyba najbardziej kontrowersyjnego i wyróżniającego ją aspektu, mianowicie towarzyszącemu naszej przygodzie "serialowi" (mocne słowo jak na cztery 20 minutowe filmiki). O ile, chociażby z racji na wspominany niedługi czas trwania i małą liczbę epizodów, jego obecność nie była w żadnym razie uciążliwa czy psująca zabawę (abstrahując od tego, że można go skipnąć bez wielkiej straty), tak zwyczajnie nie widzę sensu takiej zagrywki narracyjnej. Sztuka dla sztuki, ciekawostka, bo wartości dodanej nie ma w sumie żadnej. Szczególnie zważywszy na rozwój technologiczny gier, który, jak wiadomo, w 2016 pozwalał już na całkowicie wystarczające i przekonujące przedstawienie wydarzeń w cutscenkach na silniku gry. Taki patent to byłoby wow w czasach PSX/PS2, a tak to miałem po prostu wrażenie oglądania kolejnej scenki, tym razem ładniejszej. Nie pomaga to, że całość ma mocny vibe dosyć taniego akcyjniaka klasy B. Aktorzy, poza Littlefingerem i Reddickiem (generalnie ci panowie "ciągną" aktorsko i scenariuszowo cały ten projekt, również w wersji "elektronicznej", jako jedyni oferując jakąś charyzmę) wypadają, delikatnie mówiąc, średnio. Czuć sztuczność, świat mnie nie kupił, czułem, że oglądam rekwizyty na planie i ludzi przebranych za postacie, a nie żywych bohaterów. Aktorskie epizody skupiają się na mniej interesujących wątkach i postaciach (może z wyjątkiem finału), więc ogólnie: jest mdło. Co do samej gry: fundament jest niezły. Strzelanina z elementami manipulacji czasem (inaczej mówiąc: skille, których możemy używać), stawiająca na dużą ruchomość naszego bohatera (rozwinięto to mocniej w Control), z niezłą fizyką elementów otoczenia (choć ze zniszczalnością już słabiej) i robiącymi wrażenie efektami wizualnymi. Tyle, że sprowadzono to do najbardziej prostackich kill roomów. Eksplorujemy sobie biurowe korytarze, aż otwieramy drzwi i wchodzimy do obszernego pomieszczenia/na otwartą przestrzeń z rozstawionymi po kątach wybuchającymi beczkami (xD) i leżącymi dookoła plecakami z amunicją. No i zaczyna się zabawa, wrogowie wlatują, my ich rozwalamy. Strzelanie samo w sobie nie sprawia wielkiej frajdy, bronie w większości są dosyć słabe i plują słynnymi pestkami, dopiero w późniejszych etapach po zdobyciu czegoś na kształt automatycznej strzelby można poczuć trochę mocy, ale za to od tego momentu nie ma sensu używać już innych pukawek. Cała zabawa tkwi tak naprawdę w odpowiednim wykorzystaniu mocy Jacka, ale z grubsza też sprowadza się do stosowania dwóch ruchów (unik i leczenie-bariera), bo pozostałe są po prostu mało efektywne w walce. A no i mamy oczywiście obowiązkową "wizję Batmana". Poza strzelaninami, sporo gameplay'owych motywów pojawia się rzadko i zostawiają uczucie niedosytu. Ot choćby manipulowanie czasem w celu utorowania sobie drogi w momentach eksploracji. Można było tutaj wrzucić sporo możliwości zabawy i kombinowania, a dostaliśmy po prostu kilka razy akcję typu "przytrzymaj przycisk, żeby przeszkoda się przesunęła i wciśnij przycisk, żeby ją zatrzymać w tym miejscu". Między walkami chodzimy po poziomach i czytamy notatki (do tego jeszcze wrócę), no i co jakiś czas odpala się scenka. I tu przejdźmy do fabuły. Historia ma formę epizodyczną w podwójnym znaczeniu, no bo z jednej strony serial, a z drugiej gra również podzielona jest na odcinki. Między nimi dostajemy możliwość podjęcia decyzji, która wpłynie na dalszy rozwój fabuły, co jest o tyle dziwnie rozwiązane, że zanim podejmiemy wybór, dostajemy w skrócie informacje, czym będzie on skutkował. Trochę bez sensu. Zaliczając grę raz i tak nie wiem, na ile różnią się poszczególne ścieżki, ale czytałem, że wielkich zmian nie uświadczymy. Generalnie historia miała potencjał, tym bardziej, że bardzo lubię wszelkiego rodzaju sci-fi, motywy podróży w czasie itd. a tutaj twórcy podeszli do tego dosyć "naukowo" i technicznie. Sęk w tym, że potężną ilość informacji, czy to o świecie, czy o bohaterach, poznajemy w uwielbianych przez Remedy NOTATKACH (ogólnie mówiąc, bo mają formę maili, tablic z wykresami, nagrań itd.). W Quantum Break serio mamy tego rekordowe (w stosunku do długości gry) ilości. No dosłownie co krok (poza kill roomami) mamy do przeczytania coś na laptopie (zazwyczaj ciąg kilku wiadomości wymienianych między dwiema osobami). Tekstu bywa więcej, niż w poście, który właśnie piszę. Swoją drogą z perspektywy świata przedstawionego jest to dosyć zabawne, bo wiadomości z tajnymi informacji wiszą sobie co krok, otwarte na odblokowanych laptopach xD. O ile tematyka mnie ciekawi, to nie mam z tym dużego problemu (choć momentami mnie to trochę drażniło), tyle, że w efekcie mało tu gry w grze. Nie zdziwiłbym się, gdyby "czysty" gameplay zajął mi max 60, może nawet 50% całego czasu gry. A ludzie narzekali na MGSy...Oczywiście można tego nie czytać, ale bądźmy poważni, skoro twórcy oferują nam grę, gdzie narracja i scenariusz to w założeniu jedna z jej silniejszych cech, to wypada się z tym zapoznać. No, to rozpisałem się o notatkach, a miało być o całej historii. Cóż, trochę tu klisz, trochę ciekawszych wątków,ale generalnie całość traci w moich oczach szczególnie przez słabiutkiego głównego bohatera. Nie wiem, co kierowało prowadzącymi casting do roli, no ale efekt jest słaby. Abstrahując od "everymanowej" aparycji odtwórcy głównej roli, którego buźka mocno nie pasuje do roli twardziela, a głos prawie nie wyraża emocji, to nie bardzo mamy tu jakąś głębię. Ot typowy bohater "kina akcji", nabył moce w dziwnym wypadku, teraz jest OP i leci przez fabułę, po drodze ratując (bądź nie) towarzyszy i walcząc z głównym przeciwnikiem. Ten ostatni jest najciekawszą postacią dramatu i momentami nawet mu kibicowałem, ale na koniec zrobili z niego sztampowego szalonego złola, a relację z naszym protagonistą spłycono do walki dobry vs zły (przecież byli największymi przyjaciółmi z młodych lat!). Zabrakło chemii, zabrakło wspomnianej wcześniej charyzmy. Dwa słowa o oprawie: jak na te kilka lat na karku, to QB prezentuje się całkiem ładnie, choć oświetlenie, koloryt i pewnego rodzaju "filtr" sprawiają, że momentami wygląda to dziwnie, mdło. Props za poziom wykonania postaci i efekty specjalne. Minus za totalnie generyczny design miejscówek. Obśmiewane przez Figaro biura, korytarze i magazyny faktycznie zlewają się w jedną całość i brakuje tu tej mitycznej "duszy". I to niestety charakterystyczne dla Remedy, które jak dla mnie zmarnowało potencjał i dostarczyło "taką se" grę w porywach na 6/10. Eksperyment narracyjny bez głębszego sensu, mało gry w grze, mało serca.
  11. Tradycyjnie już w nowy numerze mamy kilka przypadków wrzucenia grafiki z nieodpowiedniej części cyklu danej gry jako ilustrację tekstu dotyczącego innej części. Zapowiedź nowego Star Wars i jebitny artwork z pierwszej części, to raz. Dwa, to już nieco subtelniejszy przypadek, ale nic to nie zmienia: kapitan Price z Modern Warfare 2019 wrzucony do podsumowania roku 2022 (no bo przecież dostaliśmy Modern Warfare, w sumie Price też tam występuje, a że to sequel? czepialstwo). A możliwe, że jest tego więcej, bo numeru jeszcze nie skończyłem. Gdyby to był wypadek przy pracy, to może bym zlał temat. Ale takie kwiatki widzę regularnie od kilku-kilkunastu miesięcy i oprócz tego, że jest to mało profesjonalne, to po prostu nie do końca rozumiem powód takiej bylejakości w czasach istnienia google, gdzie "research" potrzebny do zweryfikowania źródła grafiki to dosłownie kilkanaście sekund.
  12. Akurat powoli kończę Quantum Break, czyli ostatnią grę Remedy, której do tej pory nie zaliczyłem i cóż, mogę się tylko podpisać pod tymi mniej entuzjastycznymi postami o tych twórcach. Mam wrażenie, że MP1 i 2 to im wyszły przez przypadek, albo po prostu potrzebowali czasu i pieniędzy, żeby w pełni rozwinąć swoje "prawdziwe" zamiary i pomysły, które realizowali dopiero w późniejszych tytułach, no i które mi nie do końca pykły. Oczywiście to nadal niezłe gierki, ale każda ma ten ich specyficzny styl sprawiający, że nie jestem w stanie do końca się zaangażować w wydarzenia, a gameplay dosyć szybko robi się schematyczny. I te z pasją wrzucane tomy notatek, no w QB to już osiąga poziom wręcz kuriozalny. Trochę marnują potencjał fajnych historii i dobrych fundamentów gameplay'owych, które tworzą, tak to widzę. A te na siłę wprowadzane powiązania w ramach "uniwersum" to są fajne jako mrugnięcie okiem, ale w sumie co więcej z nich wynika? Abstrahuję już od tego, że ciężko kojarzyć drobne szczegóły lore po paru latach, które dzielą premiery kolejnych ich gier. No ale standardowo napiszę coś więcej po skończeniu QB
  13. Przypominam, bo chyba niektórym to gdzieś umknęło, że ten Axelio poza słynną akcją na Woodstocku, jest znany głównie ze współpracy z Kononowiczem, a odkąd uniwersum się mocno spopularyzowało, to znowu zaczął próbować się wybijać na YT. Nie przeczę, że ma zajawkę i niezłą kolekcję, ale gość jest mocno odklejony i, mówiąc delikatnie, mało merytoryczny. I ma jakiś taki vibe człowieka, który robi content skupiając się na wizjach, ile będzie miał tego wyświetleń i kasy z reklam, a nie dla samej pasji. Z jednej strony edgy klimaty i filmy z reguły mocno przeciętne dla dosyć wąskiego targetu, z drugiej abonamentowy mainstream dla wszystkich i dla nikogo na 6/10. Sobek dobrze pisze, ale dobór tytułów zazwyczaj jest mocno meh. Myszaq ma ten plus, że potrafi wyciągnąć "z szafy" jakąś mniej znaną perełkę i czasem może i nawet warto ją sprawdzić, ale lepiej mu to wychodziło w ~2005, kiedy pisał o wszystkim, a nie tylko o tematach okołohorrorowych. Co do numeru, to dorwałem go wczoraj (w sobotę odwiedziłem jeszcze Empik, nie było). Nie będę się już skupiał na problemem z premierą i dystrybucją, ale no byłem mocno niepocieszony. Na razie tylko przekartkowałem całość i przeczytałem kilka stron. Papier na minus, ale to żaden gamechanger. Komiks to ledwo forma przedstawienia się publiczności, więc zobaczymy, co będzie. Retrorecka: z jednej strony tekst sam w sobie spoko, jak zawsze na wysokim poziomie, z drugiej zabrakło mi trochę bardziej czysto subiektywnych wrażeń, za to dużo "mądrości", że tak z braku lepszego określenia powiem xD. Materiał w tym wydaniu bardziej pasowałby na typowy felieton, niż "reckę" choć wiem, że ta forma może mieć różne oblicza, szczególnie w kontekście retro. Czuć, że autor nie męczył Mariana te 25 lat temu (a może odniosłem mylne wrażenie?), co samo w sobie jest raczej częste na naszym "podwórku" (czego sam jestem przykładem), ale moim skromnym zdaniem lepiej by było, żeby w tym konkretnie dziale teksty pisał ktoś, kto ma z danym tytułem historię osadzoną bliżej premiery. Plus za lekki tuning wyglądu podsumowań, szczególnie odejście od patentu z opisywaniem "wierszy" tabelki na maginesach, przekręconych o 90 stopni. Całość rozbudowana tak, że czytać będę na raty, ale miejsca teraz pod dostatkiem, więc niech będzie.
  14. Brak w InMedio i na sali w markecie (gdzie do numeru bodajże 303 zawsze był w dzień premiery) powinienem skwitować memem "niby człowiek wiedzioł, a jednak się łudził".
  15. kotlet_schabowy

    God of War: Ragnarok

    Nie odwracaj kota ogonem, bo nie taki był kontekst, a dopisujesz coś więcej i odbierasz osobiście rozmowę o gierce xD. Nikt nie wchodzi do tematu z tekstami "czym wy się ludzie jaracie?", wręcz przeciwnie, parę osób wyraziło niezadowolenie, to zaraz poruszenie, jak to tak!? Odpisałem na twoje stwierdzenie, jakoby to prawie każda (w tym akurat dwie konkretnie wymienione) gra odznaczały się schematycznością, ergo można je wrzucić w tym aspekcie do tej samej szufladki, co Ragnaroka, co zwyczajnie nie jest prawdą, bo różne tytuły podchodzą do tego w lepszy lub gorszy sposób i "nie kumanie" tych zarzutów musi wynikać z braku zdystansowanej oceny produktu. I spoko, nie ma takiego obowiązku, ale trochę nie na miejscu jest wtedy rzucanie takich diagnoz o szeroko pojętym gejmingu. Inna sprawa, to stopień tolerancji dla wad, bo nie bawiąc się w dyplomatyczny centryzm i hasła "co kto lubi" uważam, że nie dostrzeganie pewnych minusów czy łykanie ich bez przepity jest dosyć dziwne jak na gracza z dużym STAŻEM. Trochę jak z filmami, gdzie jak wytkniesz filmowi Nolana szereg głupot scenariuszowych, które zwyczajnie wybijały cię z wczutki w kinie, to zawsze znajdzie się ktoś, kto powie "czepiasz się, ja się dobrze bawiłem i w dupie mam krytyków, filmy to ma być rozrywka". No spoko, ja widzę opcję pomiędzy, gdzie mogę się dobrze bawić za sprawą danego aspektu, ale już inny mnie drażni. Z mojej strony EOT, bo i tak zapominam później, że gdzieś coś pisałem i tak jak teraz odpisuję po paru dniach.
  16. kotlet_schabowy

    God of War: Ragnarok

    Robię sobie po trochę endgame i mam ambiwalentne odczucia. Z jednej strony formuła działa i granie nadal wciąga, no bo wiadomo, że level design łechce nawyki i instynkty gracza (wyczyścić skrzynię, nabić expa, dostać się w niedostępne miejsce itd.), Z drugiej strony, cały czas robię z grubsza to samo (i nie mówię tylko o obśmiewanym w prequelu, a również tu obecnym recyklingu minibossów) co poprzednie 30h, a miejscówki wręcz onieśmielają, żeby nie powiedzieć, zniechęcają swoim rozbudowaniem (w Vanaheim praktycznie drugie tyle mapy jest do odkrycia "nieobowiązkowo" i za każdym razem, jak gdzieś idę, po drodze natykam się na kolejne rozgałęzienie, i kolejnego side questa, i kolejny skarb...). Tak, wiem, nie muszę tego robić, więc po co narzekać? Chyba najprostszą odpowiedzią będzie, że po prostu gra się spoko, udziela się atmosfera tego świata, coraz bardziej doceniam OST, no i po prostu nie lubię zostawiać niedokończonych gierek, tym bardzie, jeśli content nie jest totalnie miałki, tylko oferuje coś nowego, choćby w temacie lore. A no i dodatkowe walki są na nawet normalu mocno wymagające. Niektórych Berserkerów zwyczajnie odpuściłem, z innymi męczyłem się kilka powtórek. Na wyższych poziomach musi być srogo, no albo to ja się starzeję. Mimo wszystko wjeżdżają na ambicję, aż przypominają mi się przeprawy z Walkiriami. Szkoda tylko, że na PS4 loadingi po śmierci się trochę dłużą.
  17. @K.Adamus tak, pamiętam, art był stosunkowo świeży, więc jeden z pierwszych, który mi przyszedł do głowy xD. W sumie to nie trafiłem z tą popkulturowością, bo przecież motyw Zodiaka to fenomen również w tym temacie, więc trochę bym sobie zaprzeczył.
  18. Chętnie zajmę stanowisko, ale sądzę, że posty raczej niewiele Ci pomogą w kwestii mętliku w głowie, bo tu też ilu użytkowników, tyle opinii i pewnie sprowadzi się to wszystko do postów "dla mnie tutaj lepsza opcja A, a tutaj opcja B". Najlepiej by było (jeśli cenisz sobie aż tak "głos ludu") zrobić starą, dobrą ankietę, no ale z racji na elektroniczną w domyśle formę, ciężko byłoby zweryfikować faktycznych czytelników. Wzmianka o tym, że coś wyszło na PC: jak najbardziej, bo w sumie czemu nie? Natomiast jestem starą konserwą jeśli chodzi o tzw. konsolowy profil pisma i zawsze będę za tym, żeby było ono stricte, no właśnie, konsolowe. Z bardziej lub mniej merytorycznych powodów, dyskusje na ten temat bywały już na forumie i z reguły są dosyć jałowe,więc pozwolę sobie ograniczyć się do "oddania głosu" bez rozwijania. W tym temacie bliżej mi do tej pierwszej grupy. Może to kwestia sentymentu do dawnych lat, kiedy co druga recka w danym numerze to był hit AAA, ale wolę szerszą opinię o "dużym" tytule, nawet kosztem kilku recek rogalików i innych noname'ów, w które i tak nie zagram. Ktoś powie, że może kto inny zagra: no to fajnie, ale to moja czysto subiektywna opinia (to chyba masło maślane swoją drogą). No mówiąc mniej elegancko, większość słynnych recek na 1/3 strony jak dla mnie można wywalić, a zyskają na tym też biedni zgredzi męczący się z jakimiś średniakami. Jednak >4 strony na reckę to już lekka ekstrawagancja. Obecna objętość przy dużych reckach jest w większości przypadków wystarczająca. Wiadomo, jak jest: jeśli tematyka trafi w czyjeś zainteresowania, to wchłonie się choćby i 10 stron artykułu. A jak nie, to uratować go może tylko lekkie pióro autora. I z tym ostatnim w PE jest zazwyczaj git, stąd też mimo początkowego sceptycyzmu, zazwyczaj i tak czytam nawet pozornie nieciekawe dla mnie arty. Trzeba jednak mieć na uwadze, że pewnie sporo czytelników to nie forumowicze, którzy czytają pismo od dechy do dechy i wielu widząc nagłówek dotyczący talassofobii po prostu zmieni stronę. Mimo wszystko mam wrażenie, że w ostatnich miesiącach PE trochę za mocno odchyla się w tym temacie w stronę tematów "nie popkulturowych" (bo to, że "nie growych", to akurat żaden problem). No ale to też trochę śmieszna sytuacja, bo z jednej strony mogę powiedzieć, że nie potrzebuję akurat w PE takich artykułów, jak ten o Zodiaku, a z drugiej czyta się je dobrze. No, to pomogłem xD. Obecnie jest dobrze. Na pewno nie zgodzę się z tym, że newsy w miesięczniku nie mają racji bytu, bo po prostu lubię w skondensowanej, wygodnej formie podsumowanie paru ostatnich tygodni i i zwyczajnie nie śledzę zbyt dokładnie stronek o grach. Zresztą autorzy z reguły dodają jakieś dwa słowa refleksji na dany temat od siebie, a to w tym wszystkim chyba najciekawsze. No właśnie: rozszerzyłbym Cytat Numeru, w dobie twitterów i innych mediów z materiałem źródłowym nie powinno być problemów. Mniej ciepły będę dla kącika Kroolika. No niestety, ale zarówno forma ("morze" tekstu) jak i treść (z grubsza mogąca się zawrzeć w zwykłych newsach) mi po prostu nie pasuje. Ja wiem, że polski gamedev się rozwinął i można by zapełnić co miesiąc pewnie i kilka stron, ale mnie to zwyczajnie aż tak nie interesuje. Ohayo Nippon ma przynajmniej to do siebie, że Japonia i ich trendy są nadal dosyć "egzotyczne" No i konsolometry....może Śledziu się da namówić na ich opracowanie graficzne xD? Dla mnie Retro i tego typu klimaty to zawsze (odkąd w ogóle wskoczyły na łamy PE) były i są jedne z ulubionych elementów pisma, więc dawajcie jak najwięcej. Lata lecą, więc siłą rzeczy coraz "nowsze" sprzęty łapią się do tej kategorii, a akurat szósta generacja to jeden z chyba najmocniej zapisujących się w głowach dzisiejszych trzydziestoparolatków okresów, więc jak najbardziej. Ba, era PS360 spokojnie się już nadaje do omawiania w tym kontekście. Retrorecenzja ma być w nowym numerze, więc jeden z pomysłów już wszedł. Zawsze lubiłem też omówienia całych serii, najlepiej fajnie oprawione screenami (ale błagam, z dobrze dobranych gier xD), grafikami i jakimiś ciekawostkami. Wzorem w tym temacie określiłbym okolice 2006-2010 w PE. Serio ktoś patrzy na to w kontekście powrotów za X lat? Nie no, sam lubię czasem poczytać stare numery, ale akurat "replayability" miesięcznika o grach to niekoniecznie najważniejsza jego cecha xD. Headshotów itd. jak najwięcej. Jako stary forumowicz przywykłem do czytania i pisania o grach/branży w taki właśnie nacechowany własnymi refleksjami, mocno subiektywny, czasem nawet zahaczający o fanbojstwo lub pewne niekoniecznie "poprawne" stereotypy, sposób i uważam, że takie coś czyta się po prostu dobrze. Tak jak jeden z przedmówców: zgrentgeny jak najbardziej za, skróty fabuł na nie. Zresztą niekoniecznie musicie zawsze mieć ekipę i organizować stricte zgrentgen. Wartościowe byłoby drukowanie drugiej opinii dotyczącej danego tytułu choćby jednego redaktora, najlepiej odmiennej od "ogólnie przyjętego kursu". Nie chodzi o kontrowersje na siłę czy silenie się na bycie tetrykiem, ale w PE brakuje mi od dłuższego czasu trochę "niepoprawności" w ocenach, szczególnie potężnych AAA. Na forumie (też czasami mocno na siłę, ale jednak) ten cykl życia mesjasza to już klasyka: hajp i same GOTG, później chłodny dystans i w końcu burzenie pomników, kiedy podnieta zaczyna już ludzi męczyć xD. Zagraniczni jutuberzy w tym temacie robią świetną robotę, z analiz typu "co jest nie tak z grą xyz" robiąc wręcz osobny gatunek. No to tak na szybko i trochę po łebkach, jak mi coś przyjdzie do głowy, to dopiszę. Aha, właśnie: szata graficzna do poważnej oprawy, więcej na ten temat w wątku gdzieś poniżej.
  19. Ale i tak czekam, głównie dlatego, że przepadam za podsumowaniami w "starym stylu", no i fajnie zapowiada się Retrorecenzja, dobry pomysł, zresztą sugerowany tu i ówdzie już od jakiegoś czasu. jeszcze tylko zorganizujcie czasami zgrentgen (GoW: Ragnarok byłby chyba idealną okazją, bo z tego co chociażby było widać po Hyde Parkach, to sporo redaktorów ogrywało tego hita) i będzie elegancko.
  20. No albo tak wspaniale się wywiązywali z umów, że klienci odchodzili.
  21. Ten upadek drukarni i wymuszona tym faktem zmiana to chyba najlepszy news "około Extrimowy" od dawna, przecież gorzej pod względem współpracy i wywiązywania się z umów być nie może. Nie może, no nie?
  22. Twelve Minutes Mało brakowało, a tytuł wpisałbym w temacie "właśnie porzuciłem". W czym rzecz? Otóż to growy "Dzień Świstaka" (tak, wyświechtane, ale najprostsze porównanie), tyle, że osadzony w małym mieszkaniu z trzema bohaterami. Niestety w pewnym momencie można mieć serdecznie dość błądzenia po omacku i próbowaniu w kółko tego samego, tyle że np. z jedną odmienną rozmową/czynnością. No ale przebrnąłem. Tytułowe 12 (w zasadzie to 10) minut to czas, po którym następuje zapętlenie i gramy od nowa. Wracamy do mieszkania, gdzie czeka na nas z deserem kochająca żona, gadka szmatka, można zjeść ciastko i popić wodą, poszwendać się po pokojach, aż do drzwi zapuka pewien jegomość. Cała idea pętli polega na poznawaniu z każdym "cyklem" kolejnych informacji, które tworzą elementy większej układanki, ale nie zdradzę za dużo jeśli powiem, że w zależności od naszych decyzji możemy np. skończyć martwi/nieprzytomni/być świadkiem czyjegoś morderstwa/samemu zabić. Im większą mamy wiedzę, tym więcej dostajemy np. opcji dialogowych i możemy "posuwać do przodu" fabułę, tudzież zmieniać bieg wydarzeń. Sam pomysł jest świetny, gorzej z realizacją. Otóż żeby dotrzeć do "prawdziwego" zakończenia (tych generalnie jest kilka, przy czym takich serio, z creditsami, to chyba ze dwa) musimy odwalić szereg czynności (których wykonanie umożliwia nam poznanie konkretnych informacji w poprzednich pętlach) i wybrać konkretne opcje dialogowe. Jedna pomyłka i jedziemy od nowa. Pod koniec staje się to okropnie uciążliwe i miałem nawet momenty zwątpienia, czy po prostu nie wywalić gry z dysku. Problem sprawia głównie to, że zestaw wykonywanych raz po razie, identycznych czynności/rozmów zwyczajnie trochę trwa, co prawda rozmowy można przyspieszyć (choć, co dziwne, nie zawsze to działa), to jednak nawet gdy je przeklikujemy to po -entym razie można mieć dość. Dużo by pomógł choćby osobny przycisk "przewijający" akcję w trybie fast forward. Sterowanie (grałem na padzie) też potrafi wkurwić swoją niedokładnością, prezencja ma swój urok, ale za sprawą pewnych decyzji designerskich można mieć problem ze znalezieniem sensownego rozwiązania problemu (vide przedmiot schowany w pewnym miejscu, o którym wiedziałem, ale na ekranie praktycznie go nie widać i nie wiadomo, gdzie kliknąć). No i cały czas musimy pamiętać o upływającym, no właśnie, czasie. Nie wyrobimy się ze wszystkim odpowiednio szybko: skucha, rób reset i leć od nowa. Co ciekawe, swoich głosów użyczyli tu James McAvoy, Daisy Ridley (oboje prawie nie do rozpoznania, zapewne przez zmianę naturalnego akcentu) i najbardziej charyzmatyczny w ekipie, Willem DaFoe. No tylko, jak wcześniej wspomniałem, teksty odsłuchiwane po raz dziesiąty wychodzą bokiem. Akcję oglądamy z góry, a poruszamy się trochę na zasadzie point and click. Mogę polecić jako eksperyment, bo samego grania tu niewiele, a nawet błądząc i powtarzając pętlę wielokrotnie, z zaliczeniem gry można wyrobić się w 2-3 h (choć przy tej formule to akurat plus). Gdyby całokształt był wygodniejszy w obsłudze i bardziej "przejrzysty" w kontekście tego, co i kiedy trzeba zrobić, to mógłbym mocno spropsować. A tak to w sumie lekko się zawiodłem, choć nie przeczę, że obserwowanie kolejnych możliwych scenariuszy zróżnicowanych w zależności od naszych decyzji, było interesujące i wciągające.
  23. kotlet_schabowy

    God of War: Ragnarok

    Przecież to proste, tylko trzeba trochę z większym chłodem podejść do GoWów (albo mieć mniejszą wrażliwość na zmęczenie schematem) i widzieć jej wady mimo przesłaniających niektórym oczy zalet. Gearsy działają, bo są to gry stosunkowo krótkie, natomiast mięso to najwyższej jakości koncentrat z gameplay'owego miodu. Co nie zmienia faktu, że wrzucone w 40+ godzinną epopeję zrobiłyby zupełnie inne wrażenie końcowe. GTA to już trochę inny przykład, bo gra oferuje otwarty, potężny świat i jeszcze więcej godzin potencjalnej zabawy, niż Ragnarok. No ale tutaj znowu działa inna kwestia: to, co "pomiędzy" mięsem, samo w sobie jest wartościowe. Chodzi oczywiście o podróżowanie. Model jazdy, rozmowy w samochodzie, no i rzecz jasna OST. A i tak w większości przypadków możemy skipnąć podróż do celu wsiadając w taxi. Zauważ też, że to właśnie schemat "jedziesz z punktu A do B" oraz nadmierna ilość generycznych strzelanin, były najczęściej padającymi zarzutami wobec czwórki. Moglibyśmy wymieniać dalej, ale tak: większość dużych gier AAA prędzej czy później wpada w schematyczność i jak dla mnie to jest jeden z problemów dzisiejszego gamingu. Nawet nie tyle sama schematyczność, co takie rozwlekanie gier, że wyłazi ona coraz mocniej na wierzch, i kłuje. I tu wychodzi jeden z większych problemów GoWa. Nużąca zawartość "pomiędzy mięsem". Nużąca głównie gameplay'owo, bo wiadomo, że zawsze spoko pooglądać widoczki czy posłuchać gadek bohaterów. Męczy tempo przemieszczania się, te wszystkie gejmizmy, przeciskanie się szczelinami, powolny trucht Kratosa, generalna "zamuła" ruchu, którą wprowadził prequel. Sięgnąłem ostatnio w ramach endgame do "misji" dotyczącej i prawie mi się niedobrze zrobiło od tych wszystkich ślamazarnych etapów podróży. I tu właśnie wchodzi wspomniana wcześniej subiektywna kwestia wrażliwości na dany schemat: na ile piękne wizualia, lore i pojawiająca się co jakiś czas (później wręcz co chwila) walka, która oczywiście sprawia frajdę, "wynagradza" to słabsze momenty. Dla mnie w ogólnym rozrachunku wyszło tak, że grę uznaję za bardzo dobrą, ale musiałem sobie w pewnym momencie tak pokierować przygodą, żeby właśnie te proporcje nie zepsuły mi ogólnego wrażenia i minusy nie przesłoniły plusów. I dlatego też w takich gierkach, jak Cuszima czy Spider-Man jestem w stanie bez mrugnięcia okiem pyknąć platynę i spędzić w nich 30-40h (no dobra, w GoT już się pod koniec nudziłem), bo śmigam sobie wszędzie w wygodny, przyjemny sposób, a jak mi się nie chce jeździć koniem/strzelać pajęczyną w wieżowce, to "teleportuję" się 100m od interesującego mnie punktu na mapie. Tak, wiem, inna struktura świata, no ale rozmawiamy o odczuciach końcowych z obcowania z grą, a moje są właśnie takie.
  24. Super Mario 64 Rok zacząłem z grubej, hehe, rury. Gra-legenda, rewolucja, punkt odniesienia dla platformówek (i nie tylko) na wiele lat do przodu. Mimo, że trafia na moją listę ukończonych dopiero po ponad ćwierćwieczu od premiery, to jednak swoje miejsce w moim gejmingowym serduszku ma od bardzo dawna. "Mario" to w czasach mojego dzieciństwa niemal synonim GRY, czemu przysłużyła się oczywiście popularność Pegasusa i SMB. Z N64 miałem po polskiej premierze do czynienia głównie gdzieś na standach w nowo powstających HIPERMARKETACH (bardzo prawdopodobnie, że w Krakowie było to w Hicie i/lub Geant'cie). No i co tu dużo gadać, gra na takim gówniaku, który do tej pory kojarzył granie głównie z "chodzeniem w prawo", robiła oszałamiające wrażenie. Pierwszy level (Bob-Omb Battlefield) zawsze będzie jednym z moim najbardziej nostalgicznych wspomnień. Ta swoboda, te ruchy, ta wielkość dostępnego obszaru. Dość powiedzieć, że na zbliżającą się jakoś wtedy komunię miałem poważne postanowienie zakupu N64. Cóż, historia potoczyła się tak, że w moim domu zagościł PSX (jakieś 10 minut po odpaleniu Demo 1 odrzuciłem rozterki dotyczące wyboru konsoli, a po zagraniu w demo Tekkena 3 zapomniałem o istnieniu sprzętu Nintendo) i z punktu widzenia czasu była to bardzo szczęśliwa sytuacja. Lata sobie leciały, a Mario 64 tkwił gdzieś tam w głębokim backlogu. A to miałem kupić N64 już w "dorosłym życiu", a to odpalić emu, a to jakąś konwersję na nowszy sprzęt N. W końcu zmotywowały mnie niedawne wpisy forumowiczów chwalących się ukończeniem tego klasyka w tym właśnie temacie i pod koniec ubiegłego roku stanęło na tym, że w końcu odpaliłem Mariana na emu na PC. Cóż, nienajlepsza forma, tym bardziej, że cenię sobie granie w formacie jak najbliższym oryginałowi, no ale trudno, miałem już dość odkładania. No to, kończąc już ten przydługi wstęp, jak było? Zaskakująco dobrze, ale też momentami zaskakująco upierdliwie. Wiadomo, że gierka ma swoje lata, ale ta kamera i sterowanie naprawdę dają w dupę. O ile o sterowanie to jeszcze kwestia w miarę dyskusyjna (specyficzne ślizganie się, rozpędzanie Mariana, no mi to nie siadło, ale jakaś responsywność w tym wszystkim jest), tak kamera to po prostu tragedia: skutecznie przeszkadza w najtrudniejszych momentach, blokuje się bez większego powodu, zmienia sama położenie etc. Wiem, że pierwsze koty za płoty i jak sam wspomniałem, to była nowość, ale nie da się tego pominąć przy opisywaniu wrażeń, a chyba już po premierze były zarzuty w tym temacie. Robotę robi oczywiście level design. Poziomy są dosyć małe (tu też byłem zaskoczony, miałem wyobrażenie, że dostanę bardziej coś w stylu późniejszych platformówek typu Spyro), za to pełne smaczków, niespodzianek i poukrywanych motywików. Zabawa opiera się na powtarzaniu ich po kilka razy (bo nie jest ich w sumie tak dużo), co jest wymuszone niestety chujowym patentem, mianowicie wyrzucaniem do zamku-huba po znalezieniu każdej gwiazdki (oprócz tych za monety). Upierdliwe z oczywistych względów. Co ciekawe, tą samą drogą poszedł Gex (tam mieliśmy piloty) i było to równie wkurzające i zniechęcające do maxowania poziomów. Tu akurat motywacja jest duża, bo odpowiednia liczba gwiazdek zapewnia progres "fabularny" (całe szczęście jest to liczba dosyć wyważona i w zasięgu ręki). Na ten moment zakończyłem przygodę na obowiązkowych 70 i może skuszę się na więcej, ale to już zabawa typowo "z opisem na kolanach" i potencjalnie nieco żmudna (choćby 100 monet w każdym świecie). Niestety levele "jakościowo" są nierówne i do niektórych w ogóle nie chce się wracać (z grubsza tych opierających się na jakichś szaro burych labiryntach, czy oczywiście "wodne"), za to na niektórych klimat jest elegancki i typowo "bajkowy". Ogólnie atmosfera, budowana przez oprawę wizualną (dającą radę nawet dziś), muzyczną (szkoda, że dosyć powtarzalną) i wygląd miejscówek czy wrogów, jest dużą zaletą tej produkcji. Generalnie: status zasłużony, bo (o czym w minimalnym stopniu udało mi się przekonać) lata temu ta gra była totalnym kozakiem. Szkoda, że nie miałem możliwości dłuższego obcowania z nią już wtedy. Jak widać jest też ponadczasowa, bo bez większego zgrzytu można się nią dobrze bawić nawet dziś. Co pokazuje też scena speedrunnerów. Skakanie, bieganie, salta, odbicia od ściany, to wszystko ma fajny feeling. No i kurde, to w końcu Mario! Nie będę silił się na oceny, grało się dobrze, choć momentami z lekką frustracją.
  25. Jasne, co nie zmienia faktu, że oryginalną Mafię swego czasu skończyłem. I akurat moje podejście jest takie, że gdybym nie zagrał te ~10 lat temu, to pewnie wersji definitywnej bym nie ruszył. Tak samo choćby z FF VII. Dla kogoś to może być oczywiście dziwactwem, no ale tak czy siak analogią by było, gdyby ktoś skończył MGSa, a później TTS. Zresztą czytałem sobie później trochę o różnicach w odświeżonej Mafii i całkowicie rozumiem zarzuty, używając Twojego słownictwa, psychofanów. To są w dużej mierze dwie różne gry i zawsze w takich przypadkach będzie się pojawiać dyskusja "co lepsze dla świeżaka" (w przeciwieństwie do remake'ów w stylu wspomnianych Kolosów, notabene wyobraźmy sobie, że w SoTC na PS4 mielibyśmy całkowicie zmieniony OST). Inna sprawa, że między Mafiami minęły dwie pełne generacje. Twin Snakes wyszedł ledwo 5 lat po jedynce i między innymi dlatego był on w kontekście postępu w branży, mało potrzebny. Choć faktem jest, że na tamte czasy graficznie przeskok między generacjami był potężny. W rozmowach o gierkach, filmach i innych hobby nie jestem typem, który się upiera przy swoim, bo z reguły kieruję się zasadą "co kto lubi". Ale w tym przypadku nie będę KONCYLIACYJNY, bo w mojej ocenie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, TTS oferuje albo zmiany na minus, albo "neutralne", a chyba jedyną w miarę obiektywnie mierzalną (choć wcale nie obiektywną w kontekście osobistej "wrażliwości estetycznej") zmianą na plus jest grafika. Więc, pytając retorycznie, dlaczego ktoś miałby w ogóle grać w TTS zamiast oryginału? Tylko przez liczbę polygonów i jakość tekstur? C'mon. Paradoksalnie, ta gra jest właśnie idealnym produktem dla fanów oryginału, bo cały fun z obcowania z nią wynika z porównań do poprzednika. Jak wyjdzie kiedyś w końcu nowy, mityczny remake, to zmieni postać rzeczy. Mimo wszystko polecę fajną analizę, oczywiście pełną spoilerów:
×
×
  • Dodaj nową pozycję...