Skocz do zawartości
View in the app

A better way to browse. Learn more.

Forum PSX Extreme

A full-screen app on your home screen with push notifications, badges and more.

To install this app on iOS and iPadOS
  1. Tap the Share icon in Safari
  2. Scroll the menu and tap Add to Home Screen.
  3. Tap Add in the top-right corner.
To install this app on Android
  1. Tap the 3-dot menu (⋮) in the top-right corner of the browser.
  2. Tap Add to Home screen or Install app.
  3. Confirm by tapping Install.

Kmiot

Senior Member
  1. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Wrzesień zakończony i cóż, tak jak można było się spodziewać - był obfity. Nie tylko w premiery. Cronos aktualnie ogrywany, kończę drugie przejście, a to mi się zwykle nie zdarza, więc niech przemówi jako polecajka. Dwupak Teslagrad, bo to świetne, niewielkie gierki. Reszta do ogrania, na pierwszy ogień pójdą zapewne SHf/Hell is Us (demo mi się podobało). Sayonara Wild Hearts wzięte z uwagi na to, że to wcześniejsze dzieło twórców Lorelei and the Laser Eyes i byłem po prostu ciekawy jak im to wyszło. Grę już przeszedłem (a nawet splatynowałem), bo okazało się, że jest też dostępna w abonamencie (i dedykowanej PS5 wersji), więc nawet nie musiałem zrywać folii. Soulstorm wiem, że mocny przeciętniak, ale zatęskniło mi się za Abem. Kiborg ma mieszane opinie, ale ma też w sobie coś surowego i przyciągnął moją uwagę fajną okładką, hehe. No i biedny Switch 2, który wciąż musi się zadowalać pudełkowymi wydaniami gier na Switcha 1. Pierwsze Galaxy ograłem jeszcze na poprzedniej składance (3D All-Stars), więc w zasadzie właśnie kupiłem za ponad 200 zł dostęp do Galaxy 2 i lepiej, żeby było to tego warte. No i FFT w dwóch wariantach, bo wciąż nie wiem na jakiej platformie będę preferował to wreszcie ograć.
  2. No była, w zasadzie co druga opinia w każdym czasopiśmie growym jest subiektywna, dzięki za uświadomienie oczywistości. A ja mogę się z nią grzecznie nie zgodzić (albo częściowo zgodzić, jak w tym przypadku), tak jak czasem nie zgadzamy się z wystawionymi grom ocenami. Na tym polega relacja czytelnik - autor, bez niej mógłbym jedynie napisać: świetny numer, przeczytałem od deski do deski. A chyba nie o to w tym chodzi.
  3. Zgodnie z tradycją będzie krótko i zwięźle. Choćby z tego względu, że z pierwszym Xboxem nie łączy nie wiele. Miałem go kiedyś pożyczonego od kolegi na tydzień albo dłużej, do tego trochę gierek, choć raczej nie spośród tych, na których mi zależało. Pamiętam, że grałem w Jade Empire, Ninja Gaiden i pewnie coś jeszcze, ale nic nie przeszedłem, bo po kilku dniach musiałem sprzęt oddać, hehe. Tyle mojej znajomości z Xklocem. I choć nie łączy mnie z tą konsolą nic emocjonalnego, to w lekturze Xbox Extreme odnalazłem dużo przyjemności, bo po prostu lubię czytać o grach, dowiadywać się o nich nowych faktów, a czasami wręcz odkrywać jakiś tytuł, który kompletnie przegapiłem, albo nie doceniłem w związku z niewiedzą. Ale tak jak pisałem: będę się streszczał. Kwestia papieru. Gruby, sztywniejsze kartki, trudniejsze do lektury przy sztucznym świetle, bo mocno go odbijają (szczególnie czarne strony). Okładka już przy pierwszym otwarciu pięknie się załamuje przy grzbiecie tam gdzie powinna i nie trzeba jej pomagać. Problematyczne jest czytanie czasopisma na płaskim podłożu, bo po rozłożeniu kartki przez swoją sztywność mają tendencję do składania się z powrotem, więc trzeba całość trzymać, albo mocniej “rozprasować” pismo na klejeniu, czego wolę nie robić, bo chuj wie czy potem się całkiem grzbiet nie rozlezie. Moja opinia jest taka, że papier na pierwszy rzut oka prezentuje się bez zarzutu, ale w trakcie lektury jego wady trochę doskwierają. Z przyczyn praktycznych wolę np. papier z miesięcznika, gdzie strony przyjemnie się "rozlewają" na boki. Znamienne jest, że w piśmie nie zamieszczono żadnego rodzaju wspominków, bo “nie było tam ciekawych historii do opowiedzenia”. Tylu ludzi zaangażowanych w Xboxa, chwalących jaki to był wyjątkowy sprzęt, ale w sumie to nie mają z nim związanych wspomnień? To trochę przykra sprawa, bo nawet ja na podstawie mojego tygodnia z konsolą mógłbym się wysilić na jakieś osobiste refleksje. Tym większa szkoda, że czytelnik znów nie ma okazji w jakikolwiek sposób zapoznać się z nowymi twarzami w piśmie, a tych chyba kilka wychwyciłem, bo taki Casper samodzielnie napisał pewnie połowę recenzji, choć z wcześniejszych Specjali go nie kojarzę. Kim jest, skąd się wziął? Nie interesuj się. Cypher nadal krzyczy, choć zauważalnie rzadziej. Może korekta go ucisza i wyrzuca wykrzykniki. Teksty wprowadzające też jakby okrojone do minimum. I dobrze, bo zawsze preferowałem dział recenzji, zamiast pitu-pitu o tym, jakie to fajne, technicznie zaawansowane sprzęty były. Mogły być, ale bez gier nic by nie znaczyły, więc dajcie o grach. Przykładem niech będzie tekst o Xbox Live. Trochę powtarzalny. Kilka razy przeczytałem, że “Xboc Live wprowadził voice chat, listę znajomych, a wszystko to potem stało się standardem”. Tylko ubrane w inne słowa. Steel Battalion. Brakuje w tekście screena z gry. Ktoś napisze, że to materiał o kontrolerze, a ja się nie zgodzę, bo opis rozgrywki zajmuje sporo miejsca. Dlatego warto było wrzucić coś poglądowego, jak prezentuje się gameplay. Te wszystkie teksty NRGeeka to usypiacze, przynajmniej dla mnie. Ok, ten o barachle jeszcze dość ciekawy, ale te wszystkie modyfikacje, homebrew, emulatory (to akurat innego autora), to takie “no można grać w pierwszego dooma”. A na czymś nie można? No i NRGeek podpadł mi okrutnie przy okazji Dreamcast Extreme, gdzie odjebał takie barachło w tekstach, że powinien się wstydzić. Za czasów Idea Ahead korekta nie istniała, Majk jako Naczelny też najwyraźniej miał ciekawsze rzeczy do roboty, niż jakieś tam weryfikowanie jakości tekstów, więc całość poszła do druku w dość surowej formie. No było na odpierdol, więc teraz ciągle mam z tyłu głowy ile tym razem NRGeekowi musiała pomagać korekta. Bo w porównaniu z Dreamcast Extreme jest dużo lepiej, ale trudno powiedzieć na ile to zasługa samego NRGeeka, a ile Marka Kowalika. Tekst Ubite w zarodku dotyczący porzuconych projektów jest dość dziwny, biorąc pod uwagę, że tylko jeden produkt pochodzi z epoki omawianego Xboxa Classic, a pozostałe to X360 i nowsze (nawet z 2021). Trochę bez sensu. 10 rzeczy, których nie wiedziałeś o Xboksie. Przynajmniej tytuł nie kłamie, bo faktycznie o tych rzeczach nie wiedziałem, ale ja w ogóle mało o Xboksie wiem, więc Azi miał łatwiej. Dobra, ale do rzeczy, czyli recenzji. Muszę docenić te miłe detale w postaci nadruku płyt (w przypadku Oddworld: Stranger’s Wrath zabrakło konsekwencji, ale to raczej zamierzone), albo pudełek w oceniaczkach. Nie jest to pierwszy Specjal z tego rodzaju atrakcjami, ale niezmiennie mi się podoba. No i trochę widać rękę Romka, bo graficzna struktura recenzji mocno przypomina to, co dostajemy w miesięczniku. Generalne odczucia po lekturze całego działu mam raczej pozytywne. Nawet jeśli wnioski z większości recenzji są bliźniaczo podobne. “Daleka od ideału, ale robiła coś oryginalnego, wychodziła poza schemat, zaprogramowana z sercem, duszą, jedyna w swoim rodzaju i należy jej się pamięć”. Ale koniec końców niewielu pamięta. Doceniam udane metafory i porównania, ale chwilami niektórych autorów ostro poniosło. Na przykład Caspra w recenzji Fuzion Frenzy: Ogólnie Casper wypadł całkiem nieźle, choć nierówno. Niektóre jego teksty bardzo udane, inne tylko przeciętne i z irytującymi fragmentami (patrz wyżej). Dżujo trochę bezbarwny, wiem że stać go na więcej. Piechotę i Adamusa zawsze miło poczytać, choć tym razem występują raczej gościnnie. Pozytywnie mnie zaskoczył Zabłocki w recenzji Morrowinda, bo wyszła przyjemniejsza lektura, niż zakładałem. Konsolite w KAŻDEJ recenzji dopierdalający się do “balansu” to chyba jakiś żart albo eksperyment społeczny. Nawet w Dino Crisis 3. W większości przypadków nawet nie raczy wyjaśnić na czym polega wada balansu. Balans i chuj, domyśl się. Mam jeszcze kilka technicznych przypierdolek i luźnych myśli. W kalendarium 2002 najpierw jest listopad, a później wrzesień. Podobnie w 2003, gdzie kwiecień znajduje się przed marcem. Dżujo w recenzji Deus Exa dwukrotnie skraca go do formy DS (zamiast DE). Soldier of Fortune 2. “Słaba grafika i animacja, uproszczony gore” wylądowały w oceniaczce jako plusy. Nie brzmią jak plusy. Tao Feng. “Momentami podstawowe rzuty są słabsze niż te z bardziej złożoną kombinacją.” No to chyba wszystko się zgadza, bo tak to powinno funkcjonować? Thief. Wspomniane Tenchu. I od razu pomyślałem, że seria aż się prosi o dedykowany tekst w PE. Men of Valor. Autor (Rozkminator) zachwycony grą. Ocena 3,5/5. A na następnej stronie dla porównania: Unreal II: Awakening. Ocena też 3,5/5, ale w treści same narzekania na przeciętność (poza oprawą). Czyli klasyka Specjalów - każdy ocenia po swojemu i według tylko sobie znanych kryteriów. No i określenie “budziła Przebudzenie” (w sensie Awakening) pomimo dobrych chęci wydaje się co najmniej głupie. Metal Wolf Chaos. No dobra, jestem zaintrygowany, tym bardziej, że wspomniany remaster jest dostępny na PS4 (cyfra). Doom 3. Autor (Aki) powtarza informacje z latarką. Można było tego uniknąć. Phantom Dust. Coś się zepsuło i najwyraźniej zjadło część tekstu w ostatniej kolumnie: "W 2017 r. Microsoft wy i PC, który oferuje ten sam gameplay, ale w wyższej rozdzielczości." Painkiller. “Gra nie jest szybka, tempem raczej przypomina The Dark Ages niż Infernal”. No jebnąć się w nazwie najlepszego nowożytnego Dooma to trzeba talentu. Na deser dostajemy jeszcze kilka szerszych tekstów, spośród których mogę wyróżnić te autorstwa Pisariona Trzy Tysiące. Boli jedynie zmarnowana okazja aby pokazać te sławne cycusie nieletniej (artykuł Nie dla biedaków). A nie… czekaj. Może jednak lepiej nie pokazywać, choć ciekawość zżera! [grzybiarz mode off]. Natomiast Graba w materiale o Bungie postanowił pójść w kontrowersję i nazywa Halo “najlepszym tytułem startowym w historii gamingu”. Odważnie, ale Super Mario 64 czy choćby Breath of the Wild byłyby innego zdania. Ech, a wystarczyło uściślić, że chodzi o “jeden z najlepszych tytułów startowych w historii gamingu” i byłoby z klasą, a tak to niesmak pozostaje. No i doceniam progres Majka jako naczelnego, że tym razem wywiad z kimś, kto ma cokolwiek ciekawego do powiedzenia w temacie i jego dokonaniem nie jest jedynie bycie kobietą w hobby zdominowanym przez mężczyzn. Dobra, musi styknąć. Konsoli nie posiadałem, w 95% opisywanych gier nie grałem, to co się będę ścierał. Ze Specjala jestem zadowolony, bo w gruncie rzeczy wypadł bardzo solidnie, ale dla mnie to nie było najbardziej sentymentalne czy emocjonalne wydawnictwo.
  4. Kmiot odpowiedział(a) na Szermac temat w Ogólne
    Wczoraj skończyłem, 22 godziny lizania ścian, ale było warto, bo znalazłem wszystkie istotne znajdźki, bronie, nagrania, przynajmniej tak wynika z dzbanków, które wpadły. Generalnie świetna gra, a im dłużej z nią obcowałem, tym bardziej mi się podobała. Miejscówki rewelacyjne i klimatyczne, strzelanko udane, mityczną trudność gry można między bajki włożyć, bo zginąłem raptem kilka razy, choć zdarzało mi się też wczytać wcześniejszy stan, by powtórzyć jakiś fragment, gdy czułem, że poszedł mi dramatycznie kiepsko pod kątem gospodarowania zasobami. A na koniec klasycznie i tak pełna skrzynia gratów, hehe. Jeszcze się nie nasyciłem tą grą i chyba dzisiaj zacznę NG+. Polecam.
  5. Jasne, dlatego w idealnym świecie wyobrażam to sobie tak, że autor ostatecznie samodzielnie decyduje czy jest o czym pisać i nawet jeśli gra jest porażką, to czy jest sens analizować przyczyny. To samo można rozciągnąć na średniaki 5/10, które robią wszystko poprawnie, ale nie mają w sobie błysku czy oryginalności. Nie mam nic przeciwko ciekawej recenzji gry 3/10, ale do tego autor musi mieć ambicję badacza i potraktować to jako okazję do "wyżycia się literacko", zamiast ograniczać się do wyliczenia wad i zalet (głównie tych pierwszych). Nie jest to żaden prztyczek w niczyim kierunku - bo są na świecie gry po prostu złe, nieumiejętnie przemyślane i stworzone bez głębszej idei. Nie ma co grzebać patykiem w gównie, by ostatecznie dojść do odkrywczego wniosku, że tak - to zdecydowanie gówno. Głośne gry zawsze dostawały i będą dostawać dużo miejsca, to zrozumiałe i z tym nawet nie ma co walczyć. Ludzie na te tytuły czekają, grają w nie masowo i chcą o nich czytać, wręcz nie wypada udawać, że nie przyciągną uwagi. Kolejny Asasyn dostanie dwie strony, nawet jeśli Ubisoft podmieni jedynie bohatera i tekstury. Dawno się z tym pogodziłem, nie próbuję walczyć. Ale są sytuacje, gdy ilość przeznaczonego na dany tytuł miejsca wydaje się po prostu niesprawiedliwa dziejowo. Wspomniany przez Ciebie Blue Prince zasługiwał na lepszą ekspozycję, to pewne, ale jestem też w stanie zrozumieć dlaczego wyszło jak wyszło, bo ta sytuacja nie była łatwa do przewidzenia przed premierą i wyjątkowość gry przeczuwali głównie ci, którzy mieli okazję zagrać w demo na jakimś tam steamowym indie feście. Na zmiany na ostatnią chwilę też może nie było czasu czy miejsca. W porządku. Szkoda, ale pretensji nie mam (Koso trochę uratował temat w swoim Headshocie). Boli mnie natomiast, gdy kosztem mniejszych gierek jakiś dodatek do Destiny 2 / Fallouta 76 dostaje całą stronę, bo tutaj wystarczyłoby wyliczyć co dodano i elo. To nie Shadow of the Erdtree czy Krew i Wino, które zawstydzają rozmiarami. Albo wspomniany port CP2077 na Switcha 2, gdzie wystarczy się skupić na aspektach technicznych i krótko raportować wnioski. Gry Early Access na stronę, albo nawet dwie? Nie lepiej dać dodatkowe miejsce pełnym grom, bo one już drugi raz recenzji za rok nie dostaną? Od razu przypomina mi się recenzja Early Access Wreckfest 2, gry bez zawartości, ale cała strona przypadła do dyspozycji. Niby piszemy w PE o tych indie perełkach, ale często jest to notka na 1/3 strony i ginie w tłumie. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to nieuniknione, bo nikt nie jest prorokiem, ani nie jest w stanie śledzić całej branży i przewidywać odpowiednio wcześnie, że z niepozornego tytułu wyniknie coś niebanalnego, by zaklepać mu więcej miejsca. Cykl wydawniczy też zapewne bywa bezwzględny, "papier nie guma", itd. itp. Ale niezobowiązująco popisać sobie możemy "pod rozkminę".
  6. Z tą ilością stron to już parę razy stękałem, że trochę loteria. DLC do powszechnie znanej gry dostaje całą stronę, gdzie całość można skrócić do 1/3 strony, jeśli skupić się na konkretach. Potem jakaś perełka AA z oceną 9 dostaje pół strony, na której trudno zmieścić nawet podstawowe założenia gry. Wrażenia z bety albo early access jakiejś gry ładujemy na cztery strony, a potem recenzja gotowego produktu dostaje jedną. Ja w pełni rozumiem, że na długo przed składaniem numeru jest rozplanowana rozpiska. Że niektóre sprawy trudno przewidzieć i z góry przeznaczyć całą stronę na grę, o której niewiele wiadomo o która równie dobrze może się okazać 9/10 albo 3/10. Ale czasami mam też wrażenie, że nie ma tutaj żadnej elastyczności i pola manewru. "Panie Naczelny, ta gra to kupa, szkoda na nią strzępić klawiaturę, ograniczę się do 1/3 strony zamiast całej planowanej, może jakiś temat albo gra bardziej potrzebuje tego miejsca?" Tak to sobie wyobrażam w idealnym świecie, no ale wiadomo. Poza tym wierszówka nie śmierdzi i kto to widział rezygnować czy odstępować komuś innemu, hehe?
  7. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Zgadza się, wspominam o tym w recenzji, ale może warto dodatkowo podkreślić. Gry z Katalogu Klasyki dedykowane PS4 często chujowo działają na PS5. Migotają tekstury, świruje oświetlenie. Generalnie jeśli ściągniecie coś z Katalogu Klasyki na PS5 i widnieje przy tym ikona PS4, to można spodziewać się problemów i podczas uruchamiania Primala wyświetlał się na ten temat monit. Dotyczy to gier dodawanych do Katalogu przed premierą PS5, bo późniejsze (np. testowane przeze mnie Ape Escape, Dino Crisis) mają już ikonę PS5 i hulają jak złoto. Generalnie jak coś w Katalogu Klasyki ma ikonę PS4, to lepiej to ogrywać na PS4.
  8. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Uch, trzeba nadgonić. Primal [PS2] Moja pierwsza styczność z Primalem, który zawsze nieco mnie intrygował, ale nigdy nie było dogodnej okazji by się spotkać. To ryzykowna sprawa, by podchodzić do tej gry bez zapasu sentymentu. W trakcie rozgrywki starałem się być wyrozumiały, ale moja pobłażliwość nie wynikała z nostalgicznej potrzeby serca, a raczej czystego rozsądku. Bo Primal dzisiaj potrafi irytować, ale “wtedy” mógł zauroczyć, jestem w stanie sobie to wyobrazić. Jennifer w wyniku dramatycznych wydarzeń trafia do iście fantastycznego i zarazem mrocznego świata. Nie jest sama, bo towarzyszył jej będzie Scree, kamienny gargulec, który wielokrotnie popisze się wiedzą o okolicy. Nie będzie jedynie się wymądrzał i nas pouczał, bo w każdej chwili możemy przejąć nad nim kontrolę. Ponieważ jest tylko kawałkiem skały to przeciwnicy niespecjalnie się nim interesują, ale on sam do walki również się nie nadaje. Dlatego jego umiejętności użyjemy głównie podczas rozwiązywania zagadek środowiskowych. Scree potrafi operować pochodnią, łazić po ścianach oraz tymczasowo wcielać się w inne kamienne posągi. No i zbiera ulotną esencję z pokonanych wrogów, a ta służy przede wszystkim do leczenia ran Jennifer. Bo to na ramionach naszej bohaterki spoczywa obowiązek starć fizycznych z przeciwnikami. Jen sama w sobie jest dość krucha i dysponuje jedynie nożykiem do obierania kartofli, ale skoro znajduje się w fantastycznym świecie, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby udostępnić jej równie fantastyczne formy, które w walce spiszą się dużo lepiej. Oprócz tego każda z nich dysponuje dodatkową umiejętnością, która będzie niezbędna podczas eksploracji. Przyjdzie nam odwiedzić kilka różnorodnych królestw, każde z własnymi problemami, które spróbujemy rozwiązać, aby przywrócić równowagę. Początek może być nieco nużący, bo wiele przeszkód i zagadek rozwiązujemy prostymi metodami w rodzaju: Jen pokonuje przepaść po wąskim gzymsie, a Scree po ścianie, albo wspólnie podnoszą ciężką bramę, gratulacje, przechodzisz dalej. Na szczęście późniejsze etapy oferują trochę bardziej urozmaicone i rozbudowane przeszkody terenowe, ale z nimi również każdy sobie po chwili poradzi. No, chyba że akurat przegapił jakiś istotny przedmiot do poniesienia w rodzaju klucza, który wypadł z pokonanego wroga, bo te chwilami mogłyby się lepiej wyróżniać wizualnie, szczególnie gdy znajdują się w sąsiedztwie wszędobylskiej esencji. Dwa albo trzy razy utknąłem z progresem na dłużej, bo najzwyczajniej nie rzucił mi się w oczy kluczowy przedmiot do podniesienia. Albo że te akurat drzwi da się otworzyć. Sto innych, identycznych wizualnie nie, ale te akurat tak. Podobną niekonsekwencję odnotowałem w przypadku ścian, po których może łazić Scree. Niektóre odwiedzane królestwa budziły moje skojarzenia z Soul Reaverem (Scree wchłania esencję wrogów niczym Raziel ich “dusze”), inne z… Zeldami 3D. Ale to tylko porównania wizualne, bo pod kątem rozgrywki to nie ta klasa i jakość. Primal ma bowiem dwie zasadnicze wady i zamierzam je wytknąć. Pierwszy poważny zarzut to walka. Jest beznadziejna, po prostu. Koncepcyjnie może i ma potencjał, ale jej realizacja leży plackiem na podłodze. Każda forma Jen w teorii oferuje własny wachlarz ciosów, mocnych i słabych stron. Upraszczając: jest styl szybki i nastawiony na uniki, ale o słabej sile ciosów, albo styl powolny i potężny. Można też wybrać coś pomiędzy. Rzecz w tym, że starcia nie dają żadnej frajdy. Impet ciosów Jen jest zerowy, hitboxy kompletnie losowe, dynamika jakbyś grał w turówkę, parry niesatysfakcjonujące. Całą grę przeszedłem metodą “na brutala” ładując we wrogów praktycznie tylko powolne, ale najmocniejsze ciosy, przyjmując na klatę większość ich ataków, bo naprawdę chciałem mieć te starcia jak najszybciej za sobą, a leczenia (esencji) w okolicy nie brakowało. Kiedy tylko mogłem, to w ogóle unikałem konfrontacji, niestety taki komfort miałem zbyt rzadko. Dramatycznie zły element gry. I jakkolwiek szalenie to brzmi, był w Primal jeden aspekt, który odbierał mi smak życia bardziej, niż ten nieszczęsny system walki. Myślę o ogólnej ślamazarności wszystkiego. Uznaję siebie za gracza cierpliwego, lubię tytuły niespieszne, kontemplacyjne wręcz. Ale w tym przypadku przedłużające się animacje każdej czynności okrutnie mnie irytowały. Próby otwierania zamkniętych drzwi, wspinania się, oskryptowane skoki (nie ma tutaj swobodnego skakania), przemiany formy Jen (o Jezu, ile to trwa!), Scree wchłaniający esencję, nawet jeśli musimy pokonać murek sięgający nam do kolan, to Jen włazi na niego jakby miała betonowe buty. Każda najmniejsza czynności wydaje się zajmować całą wieczność, a musimy ją wykonywać dziesiątki, czasem setki razy. Tego rodzaju tempo i dynamika (a raczej jej brak) zupełnie nie pasuje do ambicji Primala. Koncepcja gry jest niczego sobie, chemia między bohaterami również przyjemnie kipi (Scree jest poważny i wyważony, Jen śmieszkuje z jego wzrostu i ogólnie się z nim droczy), lokacje może nie są wybitnego sortu, ale wystarczająco je urozmaicono, by gracz nie czuł znużenia. Zagadki środowiskowe wraz z progresem rozwijają skrzydła i wymagają odrobinę więcej główkowania czy kombinowania. Całości nie można też odmówić atmosfery, choć muzyka mogłaby chwilami dać więcej CZADU. Ale to wszystko przyćmione jest przez schematyczny, mdły system walki (a jest tych starć za dużo) i flegmatyczność w ogólnej prezencji. Grę zaliczyłem w ramach Katalogu Klasyki. Przestrzegam jednak przed robieniem tego na PS5. Gra na nowszej konsoli Sony działa dość problematycznie, tekstury potrafią migać, a oświetlenie wariować. Nie jest to pierwszy taki przypadek, bo z podobnym spotkałem się przy okazji Manhunta. Primala z Katalogu Klasyki zaleca się ogrywać na PS4, bo tylko tam działa bez zarzutu. Zresztą nawet przy próbie odpalenia tej gry na PS5 wyskakuje informacja, że “gra jest zoptymalizowana dla PS4, więc na PS5 mogą występować błędy”. Niesamowity sprzęt. Ape Escape [PS1] Pamiętam wakacje 1999 roku. Praktycznie wszyscy koledzy albo wyjechali “do babci na wieś”, na kolonie, albo z rodzicami na wczasy. To był krótki okres gdy podwórka wyjątkowo opustoszały, a skwar lał się z nieba na betonowe boisko. Wszystkie czasopisma growe w tym miesiącu miałem już przeczytane, więc za pieniądze wyżyłowane od mamy kupiłem sobie magazyn Popcorn i siedziałem sam na osiedlowej ławce, kartkując pismo. Miałem cichą nadzieję, że nagle zza bloku wyjdzie jakiś kolega, który już wrócił z wakacji, bo to jeszcze nie był ten etap, że można było mu wysłać SMS-a z pytaniem kiedy wraca i czy wyjdzie na dwór. Nie wyszedł, Popcorn został z grubsza przekartkowany, więc udałem się do domu, odpaliłem PlayStation i zasiadłem na poważnie do zakupionego w weekend na giełdzie Ape Escape. A gra wymagała wiele. Wymuszała bowiem sterowanie za pomocą obu gałek, co było swoistą innowacją. Lewy grzybek odpowiadał za sterowanie postacią, prawym obsługiwało się wybrany gadżet. Atak mieczem świetlnym wymagał wychylenia prawej gałki w odpowiednim kierunku, podobnie jak zarzucenie siatki na małpę. Śmigło pomagało szybować, ale trzeba było stale kręcić gałką. Prawa gałka odpowiadała też np. za sterowanie samochodzikiem RC, a poziomy chwilami wymagały koordynacji bohatera i gadżetu, co wtedy nie było dla mnie łatwym wyzwaniem. No i skok pod R1? Kto to wcześniej słyszał? Ale minęło ponad ćwierć wieku, a ja pamiętam tamten specyficzny dzień, więc kurde, to chyba coś znaczy. W wakacje 2025 postanowiłem urządzić sobie nostalgiczny powrót. Ściągnąłem grę z Katalogu Klasyki (na szczęście ma dedykowaną pod PS5 wersję, nie tak jak powyższy Primal), odpaliłem i… cóż, wsiąkłem na nowo. Małpy przejmują świat i czas, więc naszym zadaniem jest je złapać. W tym celu podróżujemy przez różne epoki, od prehistorii po współczesność i zgarniamy te człekokształtne łobuzy do siatki. Każdy poziom wymaga pewnego minimum zdobyczy, by przejść dalej, ale do każdego możemy też później wrócić, by go wyczyścić na 100%. Urozmaicenia lokacjom z pewnością nie brakuje. Te początkowe są skromne, ale późniejsze oferują całkiem obfitą przestrzeń do eksploracji. Wraz z progresem rzecz jasna dostajemy też nowe gadżety (pod prawą gałkę) i gra dba o sensowną świeżość gameplayową. Tym bardziej, że sporadycznie przyjdzie nam wiosłować dwiema gałkami w pontonie, albo niezależnie sterować prawą i lewą gąsienicą w czołgu. A w ramach bonusu czekają jeszcze trzy całkiem sensowne koordynacyjne mini-gierki (jazda na nartach, boks i twin-stick shooter), w które można nawet grać we dwóch. Nie ma przymusu, to jedynie forma nagrody do odpalenia w hubie. Szperanie po poziomach to całkiem przyjemne zajęcie. Niektóre małpy złapać możemy dość łatwo, inne potrafią być wyjątkowo szybkie, agresywne, a nawet uzbrojone. Nie brakuje też wyzwań zręcznościowych, bo Ape Escape jak na platformówkę przystało wymaga chwilami umiejętnego skakania po… no, platformach. Wszystko tutaj jest na swoim miejscu, kompetentnie podane, choć bywa frustrująco, nie przeczę (ale emulacja i możliwość “przewinięcia” ma swoje zalety, hehe). Do obsługi prawej gałki nie mam większych zastrzeżeń, jednak wolałbym, aby niektóre czynności nie wymagały tego nieprzyjemnego machania jak przy obsłudze śmigła czy hula-hop. To na dłuższą metę męczy i nuży. Brakowało mi też intuicyjnej obsługi kamery, bo d-pad w tej roli nie sprawdza się w ogóle, na szczęście R1 ratuje sytuację, natychmiast sytuując kamerę za naszymi plecami. Wersja gry z Katalogu Klasyki ponoć oferuje ulepszoną oprawę i płynniejsze działanie, ale trudno mi to oceniać, bo właśnie tak Ape Escape zapamiętałem - ładne i płynne. Jednak realnie patrząc nie mogę zaprzeczyć - coś tutaj zdecydowanie podkręcono, bo gry z PS1 aż tak dobrze nie śmigały i nie powinny tak dobrze się prezentować poza ekranami CRT. Nie mam ani jednego słowa zarzutu pod kątem wyglądu czy działania. To naprawdę świetna i dogodna okazja, by poznać albo przypomnieć sobie tę grę. Muzyka też zwraca uwagę. Bywa frenetyczna, budziła we mnie skojarzenia z… Wipeoutem dla dzieci. No i platyna jest banalna, bo wymaga tylko przejścia bazowej gry, a co za tym idzie wyłapania raptem 50% małp, ale ja i tak ruszyłem na polowanie wszystkich 204 sztuk, bo tylko to umożliwia nam dotarcie do Prawdziwego Zakończenia. Generalnie wciąż świetna, przez 90% czasu przyjemna gra. Taka, jaką zapamiętałem. 1000xRESIST [Switch] Przemknęła ta grą trochę po radarami, co? Jeśli wpiszemy tytuł na YouTube to pośród recenzji łatwo można wyłuskać materiały, które brzmią dużo ambitniej. Niektórzy 1000xRESIST rozbierają pod kątem psychologicznym, inni skupiają się na aspektach filozoficznych. Pojawiają się nawet pretensje w rodzaju: dlaczego nikt o tej grze nie rozmawia, skoro porusza bardzo istotne kwestie? 1000xRESIST recenzje zbiera “przytłaczająco pozytywne”. Pojedynczy gracze i niektóre serwisy wybierały ją jako Grę Roku 2024, więc co się stało, że w zasadzie niewielu o niej słyszało? Kurwa, nie wiem. To pytanie do mądrzejszych ode mnie. Ale grę przeszedłem, może nawet w jakimś stopniu zrozumiałem przekaz i choć daleki jestem od zachwytów, to dostrzegam potencjał i jestem w stanie zrozumieć, że na kogoś z inną (większą?) wrażliwością 1000xRESIST mogło zadziałać z dużo większym impetem. Przyszłość. Ludzkość wyginęła. W efekcie czego? To już pozwolę każdemu poznać osobiście. Jesteśmy na etapie, gdy jedyne cywilizacyjne przyczółki zaludniają klony ludzi, którzy z jakiegoś powodu zagładę przetrwali. Choć może nie powinienem używać liczby mnogiej. W zasadzie powinienem w ogóle zamknąć mordę i każdemu chętnemu graczowi pozwolić fabułę poznawać samodzielnie. Przyjdzie mu to robić wraz z bohaterką, której imię wiele wyjaśnia - Watcher. Skupimy się więc na obserwowaniu i układaniu zdarzeń, informacji w całość. Dotkniemy tematów całkowicie przyziemnych jak wyobcowanie w nowym otoczeniu społecznym, burzliwa relacja rodzic - dziecko, a skończymy na zagrożeniu o stopniu kosmicznym prowadzącym do całkowitego wymarcia. 1000xRESIST ma dużo cech Visual Novel. Istota i sedno rozgrywki tkwi tutaj w dialogach, śledzeniu konwersacji, rozmowach mniej i bardziej istotnych. Przed nami zadanie z gatunku inżynierii wstecznej, gdzie musimy zrozumieć okoliczności zagłady ludzkości. Zagubimy się w niektórych wątkach wielokrotnie, szczególnie na początku, gdy tak naprawdę niewiele wiemy o świecie i okolicznościach zdarzeń. Co jednak najważniejsze - dialogi uznaję za szalenie naturalne i wyjątkowo dobrze odegrane. Voice Acting jest rewelacyjny, subtelnie nacechowany emocjonalnie, pełen niuansów. Z czysto gameplayowego punktu widzenia brakuje mi tylko automatycznego przewijania dialogów, więc każdą kwestię trzeba potwierdzić guzikiem i to po kilku godzinach może zmęczyć. Grę przeszedłem w czerwcu, więc może od tego czasu doczekała się jakiejś łatki, ale bym na to nie liczył. Ale 1000xRESIST nie ogranicza się jedynie do klikania dialogów. Jest tutaj namiastka rozgrywki, choć cudów nie oczekujcie. Ot, często przyjdzie nam pobiegać bohaterką po okolicy, zaczepiać NPC-ów, dowiadywać się nieco więcej o świecie czy ludziach. Czasami gra umożliwia nam przełączanie się między czasami (pozostajemy w tym samym miejscu, ale przenosimy się np. rok do przodu), co znów oferuje chwilami niemały ładunek emocjonalny, ale pod kątem rozgrywki wydaje mi się niewykorzystanym potencjałem (aż się prosi o jakieś zagadki środowiskowe). Chciałbym, aby gra wymagała jakiejś umiejętnej manipulacji w tym względzie, ale w większości przypadków to zagrywka czysto narracyjna i nie mamy tutaj żadnego pola manewru. Doceniam ambicję, aby visual novelowy szkielet nieco mocniej obudować mięsem gameplayowym, ale nie do końca to wyszło i pewnie dlatego 1000xRESIST utknęło w niszy pośród innych ambitnych fabularnie, ale ubogich pod kątem rozgrywki tytułów. Wizualnie bywa różnie. To znaczy w ogólności gra wygląda jak tytuł z PS2. Tekstury rozmazane, postacie też jak sprzed dwóch dekad. Mdła scenografia. I tak przez 95% czasu. Aż trafia się moment, gdy artyzm sceny zachwyca. Czy to ujęciem, montażem, kolorystyką. Zazwyczaj doborem barw właśnie. Ale to wystarcza, by zwykła scena nabrała znaczącego wydźwięku i by gracz poczuł, że właśnie doświadcza czegoś ważnego. Generalnie mam problem z tą grą. Czuję, że powinienem ją docenić bardziej, ale jednocześnie nie potrafię, tak jak ona nie potrafiła mnie zaangażować gameplayowo. Scenariuszowy rozpierdol i bałagan jest do ogarnięcia. Skrywa on z całą pewnością więcej niż byłem w stanie wychwycić, ale nie odnajduję wielu motywacji, by te wątki zgłębiać. 1000xRESIST mogę natomiast polecić każdemu, kto po kilkunastu godzinach rozgrywki ma ochotę wejść dużo głębiej w tę fabularną króliczą norę, bo liczne eseje na YouTube potwierdzają potencjał. Absolutnie nie żałuję, ale polecić z czystym sumieniem i przekonaniem nie mogę. Niech każdy samodzielnie podejmie ryzyko. Clair Obscur: Expedition 33 [PS5] Miejmy to za sobą. Bo nie planuję w temacie tej gry dodać od siebie niczego odkrywczego czy kontrowersyjnego. Planuję jedynie dać znać, że grałem, ukończyłem i uważam, że to fantastyczny tytuł. Żadnego zaskoczenia. O Clair Obscur napisano i powiedziano już tak wiele, że postaram się trzymać rygor i ograniczyć powtarzanie wniosków, które wszyscy czytali już wielokrotnie. Wykluczyć się nie uda, bo o paru kwestiach chcę i muszę wspomnieć. Expedition 33 to tytuł majestatyczny. Tym bardziej imponujący, jeśli wziąć pod uwagę rozmiary studia tworzącego grę. I nieistotne czy uznamy, że liczyło ono 30 osób, czy dodamy do tego podwykonawców - to wciąż ekipa nieprzesadnie duża, która stworzyła takie COŚ. Początek? A co ten koleś tak śmiesznie biega? I jak komicznie skacze, hehe. Przywyknąłem do tego wyjątkowo szybko i zacząłem zauważać okruchy wybitności. Naturalne, świetnie odegrane dialogi. Muzyka. Jakość oprawy i jej artyzm. Niewidzialne ściany? No są. Ale w takiej czy innej formie są one obecnie w co drugiej grze, więc po godzinie przestałem się tym zbytnio przejmować i skupiłem się na istotniejszych kwestiach. Prolog zdawał się potwierdzać, że Clair Obscur jest czymś wyjątkowym. Potem były kolejne lokacje, fantastyczne widoki, wybijająca się na pierwszy plan muzyka i napędzające spiralę zdarzeń momenty. Nie czuję się na siłach na jakąkolwiek analizę fabularną. Bo opowieść jest zniuansowana, metaforyczna, często po prostu niejasna i pozostawiona domysłom. Ale w trakcie jej poznawania przyjdzie nam się zmierzyć z wieloma chwytającymi za serce i jaja zdarzeniami, twistami czy po prostu zwykłymi rozmowami przy ognisku, które aż kipią od emocji. Są perfekcyjnie odegrane aktorsko, a za tym wszystkim nadąża mimika postaci, gesty, atmosfera. Clair Obscur ma momenty, które zapamiętasz na zawsze, to jest pewne jak to, że Frosti napisze coś o penisach. I gdyby ktoś się obawiał całego tego “turowego systemu walki”, to może przestać. Starcia w Expedition 33 są na wskroś angażujące, dynamiczne i szalenie spektakularne. Każda z dostępnych postaci w drużynie ma własny pod-system, a zarządzanie pikto/luminami otwiera przepastny wachlarz możliwych wariacji w budowaniu ekipy. Tutaj walki są po prostu wspaniale satysfakcjonujące (brzmienie wchodzącego parry!) i prezentują się nadzwyczajnie pod względem oprawy czy muzyki. A starcia z bossami? Tylko jedno słowo: wirtuozeria. Zresztą to jak Expedition 33 wygląda i brzmi zasługuje na osobne podkreślenie. Odwiedzane lokacje co chwila podrzucają jakiś monumentalny widok, od którego trudno oderwać wzrok. Bohaterowie również cieszą oczy gracza, bo z ogromną przyjemnością obserwuje się ich relacje, wspomniane już drobne gesty i mimikę. Trudno mi sobie wyobrazić ile pracy i serca w to wpompowano. Ale umówmy się: całą uwagę długimi chwilami kradnie muzyka. Nikt w tym temacie nie bierze jeńców, nie bawi się w subtelności. Kolejne utwory potrafią w ułamku sekundy wpaść w ucho i już na stałe zadomowić się w głowie gracza. Rezonować przez długi czas po wyłączeniu gry. Nóżka chodzi, głowa chodzi, bywa intensywnie, ale zdarzają się też iście poruszające motywy. Chóry, jazz, elektronika, Lorien Testard wydaje się nie znać ograniczeń. Podobne odczucia na temat oprawy muzycznej ostatnio miałem chyba przy okazji Nier: Automata, więc trochę dawno. Niech znaczenie tych słów wybrzmi bez dodatkowych liter z mojej strony. I choć Clair Obscur: Expedition 33 w głównych aspektach prezentuje się iście majestatycznie, to w wielu innych pozostaje zaskakująco skromną - żeby nie napisać prostą - grą. Nie oferuje żadnych znaczników celu, nie zaśmieca ekranu, brakuje tutaj nawet mapy lokacji czy dziennika questów. Lokacje choć piękne artystycznie, to są strukturalnie nieskomplikowane. Ot, parę korytarzy, jakaś polanka, odnoga ze znajdźkami. To w sumie nic złego, bo dzięki temu gra w każdej chwili trzyma odpowiednie tempo i nie przytłacza, ale tak jak pisałem - pod tym kątem wypada dość skromnie. Na koniec powtórzę to, co już ustalone przez wielu: Clair Obscur: Expedition 33 to gra fantastyczna. W kilku elementach zdradza pewne braki wynikające z mocy przerobowych twórców, ale nadrabia z nawiązką na innych polach. Imponuje artyzmem, aktorstwem, muzyką, promieniuje emocjami. Ma momenty, które w moim rankingu przejdą do kanonu najbardziej poruszających w całej branży. A jestem już na tyle stary, doświadczony i znieczulony, że takich chwil doświadczam coraz rzadziej. Oczywiste, że Expedition 33 jest kandydatem do tytułu Gry Roku 2025, ale pomimo mojego zachwytu będzie musiała się zadowolić miejscem tylko i aż na podium.
  9. No przecież Roger pisał, że zero alkoholu i energoli, to jakiego jeszcze większego hardkoru oczekiwać? Wszystko pamięta i miał nawet czas napisać sporo tekstów. A Monika to już pewne schowana do pawlacza. Przyda się dopiero za rok.
  10. No to wychodzi, że z tymi screenami to jakiś głębszy spisek i sabotaż! Wciąż możesz posiadać numer w własną, wydrukowaną recenzją! Ja wiem. Rozbawił mnie jedynie fragment, że o grze pisały najważniejsze media w Polsce i na świecie, gdy najprawdopodobniej powinni napisać "wykupiliśmy reklamy w wielu mediach polskich i światowych".
  11. Dobra, poproszę o trochę przestrzeni, bo mam coś do przekazania. Temat okładki łaskawie przemilczę. Jedynie dobór kolorystyki sprawia, że nie określę jej totalną porażką. Ale zasłona milczenia i tak się przyda, by niepotrzebnie nie sprawiać nikomu przykrości. Na szczęście potem jest już tylko lepiej (bo o gorzej byłoby trudno). Patrzcie Państwo. Perez stwierdził, że do numeru trafiło zbyt wiele reklam i żeby czytelnik nie był z tego powodu stratny to w tym miesiącu zwiększył objętość całego pisma o osiem dodatkowych stron. Za darmo. Bo było o czym pisać (Gamescom), więc z pewnością się nie zmarnowały. Kolejny dowód na to, że PE nigdy nie miało i nigdy już mieć nie będzie lepszego wydawcy. Tym bardziej, że nie było to wcale konieczne. Żaden rozsądny czytelnik raczej by nie miał pretensji z powodu powodzenia u reklamodawców i kilku stron mniej do czytania, ale tak czy srak należy docenić troskę wydawcy. Co nowego. Jest CoD, jest GTA. Zabrakło co prawda CD Projekt i Wiedźmina, ale mamy za to dyżurny temat plotek dotyczących Kolejnej Generacji Konsol. PlayStation 6. Najpierw pada info, że mówi się o konsoli o mocy zbliżonej do RTX 5090, a niżej Maciek twierdzi, że taka moc jest w jego ocenie niemożliwa do realizacji ze względu na cenę. Czyli mamy news, który redakcja uznała za na tyle wiarygodny, żeby go opublikować, a zaraz potem ta sama redakcja słowami Maćka zaprzecza tej plotce. Poza tym padają oczywiście magiczne zaklęcia w tytule. 4K i 120 klatek. Czytam o tym już od co najmniej dekady. Tym razem z pewnością się uda. Obstawiam, że zamiast “4K i 120 klatek” dostaniemy “4K albo 120 klatek”. Grucha chciałby grać w nowego CoDa na małym ekranie Switcha 2. Przyznaję, że prychnąłem z tego dowcipu. A tym bardziej, że to najpewniej nie jest nawet żart. Darksiders 4 (przy okazji literówka się zaplątała). Piechota z tym powrotem Okami to narobił mi smaka. Byłoby wspaniale, gdyby zapowiedzieli kontynuację! Cytat numeru. Pojedynek CoD vs. Battlefield zupełnie mnie nie grzeje. Pozorowane ruchy i ciosy z obu stron, to jak ekscytowanie się pojedynkiem naoliwionych wrestlerów w kolorowych ciuszkach. Lepsze gry FPS? Przecież mamy już dobre a nawet genialne FPSy o różnych smakach i zapachach. CoD i BF to osobna kategoria i branża już dawno przestała się na te gry oglądać czy z nimi rywalizować. Ohayo Nippon. Rozbawiła mnie informacja o uchwale z limitem czasu na korzystanie ze smartfonów. Czyli proponujemy ograniczenia, ale nikt ich nie będzie egzekwował, weryfikował i karał za ich ignorowanie. Dodam, że zapewne nikt nie będzie ich sumiennie stosował. Oni tam jednak nie są zbyt normalni w tej Japonii. Dobre bo polskie. Dział zaczyna się dość ciekawie, ale w połowie kończą się intrygujące wątki, a zamiast tego leci wyliczanka ile kto sprzedał House Flipperów, albo Green Hellów. Usypia bardziej niż konkurs skoków narciarskich w niedzielne popołudnie. Konsolometr PS5. Dobra, załóżmy, że kupiłem grę w pudełku za 300 zł. Potem za tę samą kwotę kupiłem co najmniej 10 cyfrówek mniejszych tytułów, żeby nie napisać “popierdółek”. Bo w promocji każda kosztowała mnie coś między 9-49 zł. Ale na wykresie będzie to 10:1 na korzyść cyfry i niektórzy będą się brandzlować jak to cyfra miażdży pudełka. W czymś się pomyliłem? Light of Motiram. Poważnie? Poświęcacie miejsce grze-zrzynce, o której niewiele wiadomo i jej premiera wstępnie planowana jest na końcówkę 2027 roku? MATERIAŁ PARTNERA. GOG.com. Kompletnie nie mam nic do zarzucenia tej formie reklamy. Jasne, że to nadal dość jednostronny i bezkrytyczny tekst niczym z jakiejś korpo-prezentacji, ale pomijając ten fakt to lektura minęła całkiem rześko. Nie było całkowicie bezdusznie, a to już jakaś zaleta, jeśli mówimy o materiale marketingowym. Ale z okładką to przesadzili. To miejmy od razu z głowy drugi MATERIAŁ PARTNERA, czyli Ecumene Aztec. Zabawnie się czyta jak twórcy gry piszą w nim o sobie w trzeciej osobie. “Twórcy deklarują, twórcy podeszli do tematu”, choć czytelnik powinien sobie zdawać sprawę, że to w zasadzie tekst samych twórców, bo przez nich zatwierdzony i zapewne zredagowany, a możliwe, że również napisany. Po co te pozory? No i ponoć PE pisało o tej grze. I owszem, przypominam sobie, że już o niej czytałem w PE, tylko… to też był materiał sponsorowany, żeby nie napisać, że zwykła reklama (wewnętrzna strona okładki numeru 334), więc z tym “potencjałem komercyjnym” to bym nie przesadzał. Generalnie sam nie wiem. Niby brzmi to profesjonalnie (zatrudnieni specjaliści, choć konkretnie wspomniano tylko o jednym), ale z drugiej strony ciągłe szukanie partnerów biznesowych śmierdzi trochę podejściem w stylu Mighty Koi, które robiło Thorgala i Pana Lodowego Ogrodu, a ostatnio okazało się, że od miesięcy zalegają z pensjami pracowników. Oni też aktywnie zachęcali do inwestowania. No nic, zobaczymy jak to się rozwinie tym razem, choć coś mi tu śmierdzi. Battlefield 6. Zawsze mnie to trochę trapiło. Cztery strony na beta test, potem najwyżej dwie na recenzję pełnego produktu. Czy tylko ja mam wrażenie, że w idealnym świecie powinno być odwrotnie? Albo przynajmniej po równo? Szastamy powierzchnią magazynu gdy opisujemy niegotowy produkt, a potem skrupulatnie wydzielamy każde pół strony gdy trzeba jakąś fajną grę zrecenzować, bo “papier nie jest z gumy”? W moim odczuciu takie playtesty nie powinny zajmować więcej jak jedną stronę, chyba że jest coś, o czym nie wiem i w związku z zaproszeniem na pokaz jest zapis, że potem trzeba tematowi poświęcić minimum cztery strony. A pomijając to. “Orgazm, szczęka na podłodze, zmiażdżone jaja” i… 8+. Ok, jest kilka bolączek wymienionych, więc w sumie jestem ciekawy jak to się odbije na ocenie końcowej w recenzji, bo nie wierzę, że w dwa miesiące je wyeliminują. Czy wtedy Butcher też obniży końcową notę, czy jednak już przymknie oko, bo to ocena, która idzie w świat? Przy okazji dostaliśmy potwierdzenie tego, o czym pisałem w zeszłym miesiącu na temat dominacji kontrolera nad myszką i klawiaturą. W przypadku Call of Duty oczywiście, bo Nicki Minaj. Relacja z Gamescom. Coś mnie zastanawia. Monika generalnie jest nieaktywna w czasopiśmie, zbytnio się nie angażuje, ale kiedy trzeba pojechać na targi to nagle wychodzi z dziupli już spakowana, gotowa zrobić o poranku jajecznicę oraz napisać kilka tekstów. Jest w tym coś fascynującego i intrygują mnie jej intencje. Generalnie skład wysłany na Gamescom jest “taki se”, ale przyznaję, że po Extreme Party 2025 do Muszyna i Zabłockiego zyskałem dużo uznania. Bo najwyraźniej nie brakuje im zaangażowania i motywacji. W ogóle doceniam, że redakcja wysłała na Gamescom szeroką ekipę, której “się chciało” zrobić to tradycyjnie, jak za dawnych lat. Chłopaki (i Monika) nie mają już dwudziestu lat, by biegać po halach targowych, hehe. Choć Kamiński to najwyraźniej zdążył tylko sprawdzić nowe Pokemony, bo to jego jedyny tekst. A wrażenia dotyczące gier? Nie mam wielu argumentów, by z nimi w ogóle dyskutować czy je oceniać. Autorzy byli tam na miejscu, często grali w dany tytuł osobiście, więc kim ja jestem by na tym etapie oceniać ich wiarygodność? Na to przyjdzie czas w okresie premier, ale do tego czasu o relacji z Gamescomu wszyscy już zapewne zapomną. Odniosę się więc jedynie do wybranych tekstów i tego jak one wpłynęły na moje oczekiwania dotyczące opisywanych gier. Pozytywnie zaskoczyła nie relacja z nowego Silent Hilla. Dwie “odznaki” Gry Targów, plus mocno zachęcająca i podbudowująca nadzieję treść. Nie oczekiwałem od tej gry wiele, ale najwyraźniej chyba muszę zacząć z podniesioną głową wypatrywać premiery, która już za rogiem. Jestem za to nieco zniechęcony drugą wielką marką horrorową, czyli Resident Evil 9, bo tutaj byłem pewien jakości, a Roger zaszczepił we mnie odrobinę niepewności. Opisany fragment rozgrywki brzmi totalnie tak sobie, ale ufam, że Capcom wie co robi i odkrywa tylko jedną kartę spośród pokerowych pięciu, które trzyma w ręce. Przyznaję, że mocno mnie intrygują powody, dla których Vampire: The Masquerade - Bloodlines 2 wciąż żyje. Dlaczego nikt tego nie uśmiercił, skoro gra przeszła tyle etapów resetów i zwątpienia? Ktoś tam musi mieć na kogoś niezłe haki, albo plecy u kogoś innego. Większe gry i marki kasowano przy mniejszych problemach produkcyjnych. A tak poza tym to Zax musiał się oczywiście zesrać na temat walki w Avowed. Chłop mógłby się skupić na własnej robocie, zamiast bez końca wyciągać na wierzch opinie jakichś internetowych randomów o jeszcze mniejszej publice niż jego. Onimusha: Way of the Sword. Poczułem ukłucie wstydu, bo nigdy nie miałem okazji sumiennie ograć żadnej Onimushy. Zawsze chciałem, nigdy się nie złożyło. Chyba każdy gracz ma jakąś serię, o której może napisać to samo. 007: First Light. Wartość tekstu spadła, gdy już wszyscy mieli okazję zobaczyć to, co Monika. Bo opisywany fragment to najwyraźniej ten sam, który widzieliśmy w dedykowanym grze pokazie State of Play. I sam nie wiem. Niby fajnie, są wybuchy i spektakularne akcje, ale jednocześnie raziła mnie wszędobylska sztuczność, reżyseria zdarzeń i oskryptowanie scenek. Oby twórców nie poniosła fantazja i oby zrobili grę, a nie film. Póki co jestem sceptyczny. Pragmata. Spotkałem się z ciekawą teorią spiskową, że akcja tej gry ma miejsce w uniwersum… Mega Mana. A nawet taką, że to kolejny Mega Man. I patrząc na to jak Namco potrafiło odmienić ideę Pac Mana przy okazji Shadow Labirynth to zaczynam sie zastanawiać czy Capcom nie miało podobnego pomysłu. Od jakiegoś czasu przyglądam się więc Pragmacie nieco uważniej i mimo że to co widzę całościowo nie zachwyca, to zaczyna nieco intrygować ta teoria “a co jeśli to nowy Mega Man?”. Ponoć twórcy zaprzeczyli tej teorii, ale musieli zaprzeczyć, skoro to póki co tajemnica! Pokemon Legends: ZA. Ostatni akapit to kwintesencja tej serii na Switchach. W skrócie: wygląda jak gra z PS2, klatki lecą na ryj nawet na Switchu 2 (a przecież gra wychodzi też na pierwszego Switcha), ale fani Pokemonów i tak kupią i będą zadowoleni. Wszystko się zgadza. Phantom Blade Zero. Zapowiedź na plus, bo potwierdza się, że to nie soulslike. Pocieszające i wystarczy, by dodatkowo zainteresować tytułem. Nie to, że na gry soulslike mam jakąś alergię, bo nawet lubię ten gatunek, ale na niedobór reprezentantów nikt raczej nie narzeka. Gothic Remake. Za mocno zabawny uznaję fakt, że w czasach gdy właściciele klasycznych marek zastanawiają się czy lepiej zrobić remaster, czy od razu remake to Gothic dostanie obie opcje. I niech mi ktoś powie, że nie żyjemy w czasach recyklingu. Hyde park. Patrzcie, patrzcie, jacy “nie calakuję gier”! Byle przejść i następna. Spokojnie, Walkiewicz platynuje za Was wszystkich. Osobiście też lubię docisnąć grę do 100%, robiłem to nawet przed epoką Osiągnięć, choć jednocześnie staram się z tym nie przesadzać i potrafię odpuścić. Platyna, z której jestem najbardziej dumny? Beat Saber (PSVR i potem ponownie na PSVR2), Outer Wilds (kocham tę grę) , Gran Turismo 7 (bo to tak naprawdę moje pierwsze Gran Turismo, któremu poświęciłem więcej niż kilka godzin, więc w gatunku jestem laikiem), a ostatnio Blue Prince. No i pracuję nad platyną w Suikodenach, bo to sentymentalna kwestia honoru. Adamus tak właśnie wydawałeś mi się węższy na tych zdjęciach z Extreme Party, ale założyłem że to przez ojcostwo i stres oraz niedospanie z tego wynikające. I hmmm, jakaś “tajemnica” jest aktualnie ogrywana. Nie ukrywam, że kiedy Ty masz jakieś tajemnice, to jestem zainteresowany. Nie było w ostatnich miesiącach na łamach Hyde Parku wielu pozytywnych doniesień. Chłopaki drżą o zdrowie, unikają stresów, używek, przechodzą operacje, zmuszani są do diety, a wpis Konsolite w tym numerze można streścić w słowach: “alkohol, gniew i Guilty Gear”. Dobry tytuł dla biografii. Recenzje. Mafia: The Old Country. Mamma mia, jaki ja mam wewnętrzny opór przed tym, by w końcu się zapoznać z cyklem Mafii. Sam podjeżdża na pasie transmisyjnym, ale ja uparcie przepycham go do tyłu z adnotacją “później, może kiedyś”. Adamus tą recenzją nie dołożył mi wielu zmartwień. Nie rozbudził ochoty i motywacji, a kwestia “naskórkowego gameplayu” w zasadzie tytuł skreśla z mojej listy. Dzięki Kacper! Ostatnio dorzucałeś mi tylko kolejnych tytułów do ogrania, więc tym razem miła odmiana. Demonschool. Zax znowu się sra o innych recenzentów, którzy śmią mieć odmienne zdanie. Z treści wynika, że to kasztan i słaba gra. Przeczytałem ją. Potem przejrzałem jeszcze dwukrotnie. Same wady. A nawet jak coś jest ok, to tylko przez pierwsze godziny, potem chujnia z grzybnią. Natomiast z oceny wynika, że gra jest średnia. Bo nikt mi nie wmówi, że 5 nie jest środkiem w skali 1-10. Jak już się po tytule jedzie i jest surowym, to trzeba mieć odwagę strzelić niską notą, a nie się tylko wyżywać w treści. No, chyba że u kogoś skala zaczyna się od 5, to wtedy ok. A w ramach ciekawostki dodam, że… gra się jeszcze nie ukazała. Jej premiera została przeniesiona na listopad, głównie z powodu nagle wydanego Hollow Knight: Silksong. Mamy więc dość niecodzienny przypadek recenzji na dwa miesiące przed premierą. A mówią, że prasa jest opóźniona, hehe. Ponieważ Zax zdecydowanie nadużywa wyrażenia “rudymentarny” to zamierzam go z tego rozliczać. Tutaj? Odnotowano “rudymentarny”. Cronos: The New Dawn. Nie wiem ile oryginalności trzeba, aby zadowolić Butchera. PRL-owskie smaczki doceniają wszyscy, z których opiniami się zapoznałem, więc jacy “nieliczni”? Ile jest gier na tym poziomie jakości i w takim anturażu? Pomysł ze zmuszeniem gracza do kontroli pola bitwy, aby zapobiegać ewentualnym połączeniom wrogów nawet jeśli nieco kulawo wykonany, to jest oryginalny. Skoro tego rodzaju PRL-owskie klimaty nie noszą ożywczych znamion, to jakiego rodzaju oryginalności oczekujemy w grach? Kolejnej epidemii zombie/grzybni w Ameryce? W Battlefieldzie brak oryginalności nie przeszkadza? Grałem kilka godzin w Cronosa i balans wydaje się ok, żadnego "frustrującego poziomu wyzwania" nie odnotowałem póki co. Wszystkiego jest mało i każdy strzał potrafi mieć znaczenie, czyli kwintesencja gatunku. W moim odczuciu wydźwięk recenzji jest nieco krzywdzący, umniejszający grze, tak jakby Butcher nieco na siłę i niepotrzebnie próbował zachować sceptyczny obiektywizm, choć z oceną liczbową ostatecznie mogę się pogodzić, bo mieści się w moich akceptowalnych widełkach. Hell is Us. Rzucił mi się w oczy screen "Alpha Footage". W ogóle zauważyłem w tym numerze, że screeny z recenzji autorstwa Komodo mają mało reprezentatywny charakter i rzadko prezentują “gemeplayowy look”. Naprawdę tak trudno zrobić “printscreen” czegoś z rzeczywistej rozgrywki bez udziwnień, artystycznych zapędów (photo mode) i marketingowych bullshotów? Pewnie się czepiam, ale z paru postów w dziale wnioskuję, że nie tylko ja na to zwracam uwagę. Za wzór niech posłuży recenzja nowej Mafii, gdzie gołym okiem widać, że Adamus sam zadbał o screeny (polskie napisy). A gra? Demo mnie przekonało i z pewnością zagram, ale premierowe okienko Hell is Us ma szalenie tłoczne i coś trzeba było wybrać. Więc póki co skupiłem się na Cronosie (patriotycznie) i za chwilę trzeba będzie się zająć nowym Silent Hillem. Niemniej nie dziwi mnie wysoka ocena omawianej gry, bo wyglądała co najmniej solidnie. Iwakura Aria. Korekta nieco zaspała. “Ponadto czuć, że z anglojęzycznym czasem tłumaczeniem jest coś nie tak”. Z drugiej strony Aysnel czujny, bo nie dał się zaskoczyć i stosuje wyrażenie “powieści wizualnej”. Jeśli jednak mam być szczery, to spolszczenie “nowela wizualna” jest dla mnie w zupełności akceptowalna (Mazzi ją stosuje przy okazji recenzji Dear me, I was…, a Jutrzen już zdążył to wytknąć). Szczególnie jeśli gra spełnia fabularne kryteria, czyli jest skupiona na jednym wątku i dość kameralna w swoich założeniach. Nie widzę powodu, by być aż tak kategorycznym, skoro użycie słowa powieść czy nowela nie zmienia znacząco wydźwięku. Drag x Drive. Jestem pewny, że w Nintendo zastanawiali się jak do tej gry wepchnąć Mario i spółkę. Wciskano ich już wszędzie, więc dlaczego nie tutaj, skoro to z całą pewnością zapewni sprzedaż. Ale najwyraźniej robienie z mieszkańców Grzybowego Królestwa inwalidów to było chyba zbyt wiele. W efekcie dostaliśmy gówno-gierkę z postaciami bez charakteru i tytuł bez zawartości, choć z nią Nintendo już nie pierwszy raz ma problem proponując tylko podstawowe tryby. W nowym Mario Kart uszło im płazem, bo to Mario Kart. Sengoku Dynasty. Chaotyczna ta recenzja. Gra to city builder, którego z jakiegoś powodu Kali koniecznie i dwukrotnie chce porównać z survivalem Green Hell. Mam też wrażenie, że gdyby nie inne gry, to autor miałby problem z opisaniem Sengoku Dynasty. Kali w recenzji posiłkuje się takimi tytułami jak: Medieval Dynasty (dwa razy), The Settlers, Green Hell (też dwa razy), Command & Conquer, “pierwsze Soulsy” (cokolwiek to znaczy), Total War: Shogun, MyCraft. Całkiem sporo odniesień jak na jedną stronę recenzji. Bo po co się silić na opisowość, skoro można się ograniczyć do zdania “jak w MyCrafcie”, a jak ktoś nie grał w MyCrafta, to jego problem, bo nie zrozumie. Na dobitkę doczepię się jeszcze plusów/minusów: zbieractwo zostało przez Kaliego uznane za zaletę, ale “za dużo zbieractwa” to już wada. Niby jestem w stanie się domyślić w czym rzecz i dlaczego tak, ale problem w tym, że treść recenzji w żaden sposób nie sygnalizuje żadnych problemów związanych ze zbieractwem. Strasznie bezładny ten tekst, chyba najsłabszy w dziale recenzji w tym miesiącu. Wisienką na torcie jest zdanie: "Mimo że koślawa animacja trochę zaburzała rozgrywkę, to jednak pasuje do charakterystyki Soulsów i przypominać pierwsze dwie części”. Nawet eliminując oczywistą literówkę i tak nie wiem co autor miał na myśli. Wheel World. Zax dostał ledwie pół strony do dyspozycji, ale miejsce na “rudymentarne” się znalazło. Echoes of the End. Zadziwiające, że ta gra kompletnie ominęła mój (i zapewne nie tylko mój) radar. Zwykle takie tytuły gdzieś przemykają na widoku i tylko na podstawie własnej intuicji je ignoruję. Ale Echoes of the End w ogóle nie odnotowałem. Ani przed premierą, ani po niej. Kompletna porażka marketingowa. Wnioskując po recenzji niewielka to strata, ale i tak jestem pod wrażeniem jak niewielkie echo towarzyszyło tej grze. House of the Dead 2 / Gears of War Reloaded. HIV zaskoczył (mnie) w tym miesiącu i wypadł wyjątkowo solidnie. Co prawda to tylko półtorej strony, ale niecodzienna odmiana jest warta odnotowania. Sensownie przekazana treść, bez wiejskich odpałów i dziwnie ubranych w słowa wniosków. HIV jeśli trzyma na uprzęży swoje nieco prymitywne zapędy literackie to potrafi dostarczyć wartościową treść. Będę obserwował czy to tylko chwilowe “wypadnięcie z roli”, czy zwiastun pozytywnej zmiany. Shinobi. Dopierdolka wizualna. Jak już wrzucacie screen z internetu (znak wodny Push Square) to chociaż wybierzcie coś atrakcyjniejszego. Nie wiem komu zawdzięczamy materiały graficzne do oprawy GRY NUMERU. Opcje są dwie: Majk jako autor recenzji, albo Romek. Temu drugiemu jestem w stanie jeszcze wybaczyć (choć brak gustu jest karygodny), a ten pierwszy ma już na koncie aferę z pożyczaniem sobie materiałów graficznych z internetu, więc dla dobra wszystkich niech odpowiedzialność weźmie na siebie Romek, hehe. https://www.pushsquare.com/games/ps5/shinobi_art_of_vengeance#enlarge-9 Kirby and the Forgotten Land. Zaczynam dostrzegać pewien schemat, szczególnie w obliczu nowego, PŁATNEGO DLC (1/3 ceny podstawki) do Bananzy dostępnego już dwa miesiące po premierze gry. Równie rozczarowującego co ten do Kirby’ego. A potem propozycji zakupienia Super Mario Galaxy 1&2 za 300zł. Nintendo na ostro przystąpiło do spieniężania swoich marek, więc gracze, trzymać szyk! Retrorecenzja. Deathtrap Dungeon. Nie wiem dlaczego, ale byłem przekonany, że to gra typowo pecetowa. A tymczasem zaskoczenie, bo tutaj w oceniaczce "PSX". Przy okazji może warto skrót dotyczący pierwszego PlayStation jakoś jednoznacznie ustalić, bo przy okazji Retrorecenzji widziałem już “PS”, “PSOne” czy “PSX”. Ze swojej strony proponowałbym jednak PS1, bo taki chyba najczęściej funkcjonuje w sieci. A samo Deathtrap Dungeon? Po przyswojeniu faktu, że gra była dostępna na PlayStation moje zainteresowanie nieco wzrosło, ale chyba nie na tyle, bym się zdecydował zagrać. Przy Primalu Kochaniec mnie namówił, tym razem się nie udało, ale lektura była to przyjemna i pouczająca. No i plusik za samo-podjebkę z erratą, choć pewnie i tak by mi umknęła, bo nie przywiązuję wielkiej uwagi do dat. I niech nikt nie myśli, że nie zauważyłem. Kiedy Konsolite nie ma żadnej recenzji w numerze to wiedz, że coś się dzieje. Możemy liczyć na jakiś komentarz? Bo nie chce mi się wierzyć, że “alkohol, gniew i Guilty Gear” tłumaczy sytuację. Publicystyka. Data Mining. Można to opisowo odróżniać od insiderskich przecieków, ale koniec końców efekty są podobne, żeby nie napisać, że takie same. Odebranie efektu zaskoczenia graczom, miesiące wysiłku i pracy twórców zaprzepaszczone przez jednego górnika, bo ten zamiast po prostu grać w grę i się nią cieszyć czekając na prezent urodzinowy postanowił przegrzebać szafę rodziców w poszukiwaniu ukrytego podarunku, psując niespodziankę sobie i innym gościom przyjęcia urodzinowego. Tekst miło się odróżnia i najlepszy jest w akapitach z przykładami gier, które igrają z data minerami (Animal Well zawsze w sercu), ale poza tym to trochę kopia artykułu o przeciekach i powtarzanie wniosków. Temat fajny, istotny, ale chyba poruszony zbyt szybko w stosunku do poprzedniego dotyczącego leaków. Aaa, kotki dwa czyli senność w grach. Trochę usypiający temat, hehe. Nie wiem czego się po nim spodziewałem, chyba niczego. Bo trudno mieć oczekiwania względem mechaniki, skoro funkcja snu najczęściej stosowana jest w grach w celu odzyskania HP, MP, staminy i czego tam jeszcze. Idziesz spać, a potem wstajesz, trudno tutaj o niebanalne rozwiązania. Autor skupił się więc na narracyjnym potencjale snu w grach i możliwościach, które daje. Surrealizm, oniryzm, postawienie rozgrywki na głowie. Nie wiem dlaczego, ale przychodzi mi do głowy What Remains of Edith Finch, bo tam wiele sekwencji gameplayowych było jak ze snu. W tekście widać dużo pracy włożonej przez autora, ale że temat niespecjalnie porywający to i o ekscytację podczas lektury było jakoś trudniej. Mafia sycylijska. Pisałem już, że nie przepadam za tematyką gangstersko-mafijną? Z całą pewnością, bo uwielbiam się powtarzać. Artykuł bardziej historyczny, niż gamingowy i domyślam się, że taki był zamysł, bo gdyby było inaczej, to gier z mafią raczej nie brakuje. Samym cyklem Mafii w połączeniu z Ojcem Chrzestnym (PS2) można pewnie zapełnić kilka stron. No, ale o Mafii dopiero co pisał Adamus, więc decyzja o pominięciu wątków raczej słuszna. Sam tekst całkiem udany, bo choć brakuje mi autorytetu by oceniać jego rzetelność (oraz zapału, by autora sprawdzać pod kątem faktów), to lektura minęła płynnie i przyjemnie. Minimum chaosu, nie odnotowałem nawet jednego fragmentu, który mi zachrzęścił między zębami. Oddworld jakiego nie znacie. Mam takie preferencje, że wolę czytać o grach, które jednak się ukazały. Filozofia “co by było, gdyby” nigdy do mnie nie przemawia, bo zwykle jedynie budzi żal i smutek z powodu zaprzepaszczonej szansy oraz zmarnowanego potencjału. Czy te gry miały szansę być czymś znaczącym? No właśnie nie wiem, pogadać możemy, ale i tak nic nie ustalimy. Jednak patrząc na rozwój uniwersum po dylogii Abe’a obstawiam, że mielibyśmy zaledwie kolejne przeciętniaki. Komodo swoim tekstem sprawił jednak, że biorę pod rozwagę ponowne zagranie w Abe’s Oddysse/Exoddus, więc zawsze jakiś to sukces autora, gdy tematem zaraża czytelnika. Final Fantasy V. No co ja mogę, skoro Kubica w swoim żywiole. Tym razem to nie jest ten przypadek, że zaraz po lekturze mam ochotę odpalić omawianą grę, bo z cyklem Final Fantasy prawie zawsze było mi pod górkę (z jednym wyjątkiem - FF9, które uwielbiałem i nadal cenię). Co nie zmienia faktu, że tekst Kubicy to znowu jedne z najprzyjemniejszych stron w całym numerze. The Evil Within. Najpierw najważniejsze: “Vanquish warte osobnego artykułu”? No kurde, jeszcze jak. Podobnie jak Binary Domain, chociaż nie wiem dlaczego akurat w tym momencie mi to przyszło do głowy. Adamusa skupionego na konkretnej grze uwielbiam najbardziej z wszystkich mi znanych Adamusów. The Evil Within nadrabiałem kilka lat temu, więc był poślizg, ale przynajmniej tym razem uniknąłem syndromu “muszę natychmiast zagrać” i jedno zmartwienie gracza na głowie mniej. Czytanie tego wysokiej jakości tekstu z czystym sumieniem i bez poczucia wstydu, że się w omawiany tytuł nie grało jedynie potęguje przyjemność oraz satysfakcję. Przy okazji pozdrawiamy Monikę Adamus, która zapewne była jedną z pierwszych czytelniczek gotowego, ale jeszcze niewydrukowanego tekstu. Superman. Jest bardzo dobrze. Wiadomo, że o grach z Supermanem nie ma co się zbyt wiele rozpisywać, bo nie ma o czym (dlatego Ostasz skupia się na ambicjach twórców, zamiast na ich rzeczywistych dokonaniach, hehe). Z kolei adaptacje filmowo-telewizyjne to są w takiej ilości i różnej jakości, że osiem stron byłoby mało. Niemniej trochę szkoda, że o wielu wcieleniach Supermana udało się zaledwie wspomnieć (Tajemnice Smallville wspominam niezwykle miło), a niektóre to trzeba było wręcz pominąć. Bo gdzie Nowe Przygody Supermana (w roli głównej: Dean Cain)? To jeszcze lata 90., ale kurde, za małolata uwielbiałem ten serial w TV i dla mnie to było ucieleśnienie Supermana. A tutaj nie doczekał się nawet wzmianki. Jestem tym faktem rozczarowany, ale sam tekst super. Nie tak super, jak Superman, ale trochę super. Extreme Plus. Czarna magia AI. W kontrze do Pixa napiszę, że podoba mi się zmiana tematyki Extreme Plusa. Mam też wrażenie, może mylne, że wzrosła jakość tekstów Zabłockiego, choć wciąż zdarza mu się nieco “polać wody” albo uprzeć się przy jakimś wyrażeniu (gdybym jeszcze raz przeczytał o teatrze, aktorach, scenariuszu i inscenizacji, to chyba coś by we mnie pękło i nie byłby to słoik). Dodatkowo znów do tekstu przedostały się jakieś znaki, których edytor najwyraźniej nie rozpoznał. I jak wspomniałem w zeszłym miesiącu - może warto rozważyć pewną rotację w tematyce tego dodatku. Wiele miesięcy z rzędu mieliśmy sylwetki postaci z branży. Teraz zapowiada się, że kolejne numery upłyną nam pod znakiem zagadnień technologicznych, ale przecież można tematyką ładnie pomieszać, urozmaicenie zawsze w cenie. Felietony i kąciki. Comix Zone. Manor w temacie wytyka, że za dużo w kąciku Marvelozy i sam już jakiś czas temu miałem podobne spostrzeżenie, ale miesiąc temu Muszyński ładnie pomieszał tematycznie, więc wytrącił mi argumenty. A w tym miesiącu znowu się podłożył, bo 3/4 kącika to Marvel. Więc napisze jeszcze raz, choć zapewne i tak nie dotrze: za duże stężenie Marvela/DC. BAKA. Pix zaproponował, że może warto rozważyć wariant kilku mniejszych recenzji, zamiast jednej dużej. Ale przecież ten Kącik Anime kiedyś tak właśnie wyglądał, ale chyba nawet Konsolite uznał, że nikt normalny i tak nie ma czasu oglądać wszystkiego, więc lepiej wybrać jeden tytuł i na nim się skupić. I ja wciąż jestem zwolennikiem tej opcji. Wolę co miesiąc jedną szerzej opisaną perełkę, niż zdawkowo przedstawiony przegląd przeciętniaków z perełką między nimi. Pisarski. Branżowe książki zawsze warte są promowania. Co prawda nie jestem przekonany czy tematyka tej akurat publikacji do mnie przemawia. Lubię czytać książki o grach, o ich powstawaniu, kulisach, ale książki szerzej omawiające branżę jakoś mnie nie przyciągają. Pewnie poczekam na opinie i jeśli to będzie jakiś “sztos” to się skuszę, ale jeśli tylko “dobra książka”, to odpuszczę. Zax. Kwintesencja zaxingu. Pretensje do graczy i recenzentów, że się nie znają i nie podobają im się gry/DLC, które Zax uważa za wybitne. No jak to możliwe?! Poza tym stara, zgrana kaseta magnetofonowa z samymi klasykami: Starfield, Elite Dangerous, Mechwarrior, tylko trochę dziwne, że Microsoft Flight Simulator się nie zmieścił, ale i tak lista przebojów obfita. Walkiewicz. Michał jest Ready or Not zachwycony, Butcher w recenzji kręci nosem na całego, twierdząc, że "Not Ready". I tak się powoli żyje między opiniami, tylko Zax nadal niepogodzony, że są różne. Marcellus. Marcin odpiął wrotki na całego. Czego tutaj nie ma! Są korporacje, jest lewactwo i prawactwo, jest patronat Elona Muska. Chciałoby się coś poczytać o grach, ale może mam zbyt wysokie wymagania? Piechota. Trochę dziwny ten felieton. Wydaje się jakiś enigmatyczny, z ukrytym dnem, mało dosłowny. Adam coś próbuje przekazać, ale albo coś mi umyka (jakiś wątek), albo jestem za głupi, by do końca zrozumieć o jakich atakach na stolicę mowa. Może jakieś bagienko dziennikarskie mnie ominęło. Już nie wspominając o “patologicznych sposobach”, o których w swoim kontekście wspomina Adam, a ja już jestem pewien, że czegoś nie zauważyłem i przez to teraz nie rozumiem. Ostatnie akapity brzmią jak próba oczyszczenia własnego sumienia i wyznanie grzechów, ale ostatecznie kończy się chyba pozytywnie, więc mam nadzieję, że Adam poczuł jakąś ulgę. Ja właściwie nie wiem o czym przeczytałem. Roger. Naczelny w tym miesiącu dzieli się oczywistościami, z których każdy rozsądny gracz już jakiś czas temu zdał sobie sprawę. Nasyceni otwartymi światami, chętnie wracamy do klasycznych form gier, lepiej dostosowanych do ograniczonego czasu, który możemy przeznaczyć na granie. Wybór między poświęceniem 100 godzin jednemu tytułowi z open worldem, a przejściu w tym samym czasie pięciu mniejszych gier, które wydają się bardziej szanować mój czas coraz rzadziej jest trudnym wyborem. Z otwartymi światami mam jeszcze ten dodatkowy problem, że o ile nowe, świeże IP jeszcze przyciąga moją uwagę i ciekawość, to sequele już niekoniecznie. Pierwszego Horizona zaliczyłem z przyjemnością, a mimo to do drugiego już mnie nie ciągnie, bo się nasyciłem. Death Stranding pokochałem, DS2 kończyłem nieco na siłę. Spiderman 2? No nadal fajnie się grało i śmigało między budynkami, się przecież ja już to robiłem i głód nowych doświadczeń nie został zaspokojony. Dlatego też najprawdopodobniej odpuszczę Ghost od Yotei, szczególnie przy premierowej cenie. No, chyba że się okaże, że gra jest czymś dużo więcej, niż tylko kontynuacją czarującego Ghost od Tsushima z mało istotnymi usprawnieniami. Zamiast tego wolę wrócić do paru klasyków, albo sprawdzić 3-5 świeżych marek. Taka jest moja prawda gamingu. Głos Ludu. @Suavek wie, że doczekał się publikacji? Jeśli nie, to uprzejmie donoszę. Ok, to chyba fajrant z mojej strony. Tradycyjnie dziękuję za kolejny już numer wszystkim zaangażowanym i każdemu z osobna. Można się brać za lekturę Xbox Extreme, bo zaraz kolejny numer miesięcznika, coraz trudniej nadążyć! Elo.
  12. Jestem pewien, że nikt w redakcji nie oczekuje opinii w formie pracy magisterskiej (poza Perezem co miesiąc w stosunku do mnie). Ale nawet kilka zdań ucieszy autorów, nawet jakaś pojedyncza pochwała, albo przypierdolka, bo oni to tworzą i piszą dla czytelników, więc zawsze miło, gdy czytelnik da do zrozumienia, że przeczytał. Na forum i poza nim zdarza nam się marnować czas na głupsze rzeczy, scrollować bezmyślnie internet, więc może zamiast tego poświęcić 5-10 minut, by napisaniem opinii dodatkowo zmotywować Zgredów do dalszego tworzenia miesięcznika i kolejnych specjałów. Przeczytałem opinię Pixa (bardzo ładna) i sporo rzeczy pokrywa się z moimi odczuciami, więc chyba zachodzi jakaś synchronizacja jak z miesiączkami u kobiet.
  13. Kmiot odpowiedział(a) na Piechota temat w zgRedzi
    Bym coś poklikał Mordeczko, ale nie umiem i nie chcę umieć w Facebook. Postaram się jednak zaglądać.
  14. Czyli co? Wszystko jest dla ludzi, w tym występy artystyczne w wykonaniu atrakcyjnej kobiety, ale gracze to nie ludzie, więc dla nich to nie? Tak samo jak granie atrakcyjną bohaterką - nie ma przyzwolenia, piwniczaku.

Configure browser push notifications

Chrome (Android)
  1. Tap the lock icon next to the address bar.
  2. Tap Permissions → Notifications.
  3. Adjust your preference.
Chrome (Desktop)
  1. Click the padlock icon in the address bar.
  2. Select Site settings.
  3. Find Notifications and adjust your preference.