Temat był tu już chyba poruszany, ale co raz bardziej nachodzi mnie refleksja, że staję się prawdziwym retro gamerem. Co objawia się na dwa sposoby - albo wybieram gry retro, albo ich remastery/remake'i. A drugi, to kupowanie gier w stylu retro (szczególnie boomer fps-y). Tak jakbym stetryczał i utknął w komfortowej formule dawnych ograniczeń, a jednocześnie dobudowania prostej grafiki wyobraźnią. Uwielbiam low-poly, wychowałem się na grach 32-bitowych. Nie trawię zbytnio 8 bitów, 16 bitów spoko, ale 32 low poly mnie urzeka - stara się udawać rzeczywistość, ale zostawia pole do wyobraźni. Bardzo lubię gry z czarnymi, nocnymi bitmapami tła, pozwalają wyobrazić sobie nocne metropolie i krajobrazy.
Ale nie gardzę też grami z epoki PS2 i PS3 (staję się Mejmem? ). To co w nich mi się podoba, to że nadal potrafią być liniowe lub uproszczone. Dzisiejszy próg wejścia niektórych gier mnie odstrasza. W starszych grach (nie licząc pewnych gatunków dla nisz) nie było to tak skomplikowane. Większą uwagę skupiano na rdzeniu rozgrywki, by była z niego frajda, niż z oferowania graczowi szwedzkiego stołu. Bardzo lubię gry gdy jakaś mechanika jest intuicyjna w nauce, ale rozbudowana na tyle, że sprawia masę frajdy eksperymentowanie z nią. Jak skillshoty w Bulletstormie, czy różne elementy i kombinacje w Borderlandsach.
Ostatnio kupuje głównie remastery i remake'i, gram na PS1 w Overboard! czy Lifeforce Tenka, z GoG-a mam na półce grubo ponad 100 gier, ostatnio świetnie bawię się przy Syphon FIlter i zacząłem Bloodrayne 1. I przestaje mi być z tego powodu dziwnie, albo głupio. Akceptuję siebie jako kogoś, kto gra w starsze tytuły i czerpie z nich frajdę. Dobrze, że mam spory backlog pielęgnowany przez ponad 20 lat. Najwidoczniej lepsze jutro było wczoraj