Killzone Shadow Fall (kampania) - mająca prawie dekadę na karku gra z serii, która niegdyś była wyznacznikiem technicznych możliwości konsol PlayStation. Jakby nie patrzeć, historia serii naznaczona jest niezwykłymi wydarzeniami, od okrzykiwaniem jej halo-killerem na PS2, przez render-trailer na PS3 (i dopnięcie swego przy premierze KZ2), przez nierealne wręcz z perspektywy mocy konsoli PS3 otoczenie w KZ3, ciekawą odskocznię na PSP, najładniejszą grafikę na PS Vita, aż w końcu po Shadow Fall, który jak od niedawna wiadomo ma być w sumie ostatnią częścią.
Jak trzyma się dziś ta gra? Ano bardzo dobrze. Grafika jest bardzo ładna, a monumentalne otoczenie potrafi zapierać dech w piersiach. Ba, w pewnym momencie poczułem się jak w pierwszym Unreal w drodze do Wielkiej Iglicy - po prostu spojrzałem w górę i westchnąłem ciche: "wow". W tej grze w otwartym otoczeniu czujesz się malutki. Mamy okazję zwiedzać obie strony konfliktu, więc mamy czystą i schludną Vektę, oraz industrialny i czarny jak smoła Nowy Helghan. Cały czas jest to jak starcie blue i red team, co jest wizytówką serii. Ale nasza wędrówka nie ogranicza się tylko do tych dwóch rejonów, bo mamy też misje w kosmosie, oraz... o nie, tutaj nie zaspoileruje, ale jest klimat
Gameplay? Cóż, mieszamy nieco skradania z klasycznym mordem na Helghastach, a także potem dokuczają nam killroomy. Tu nie wychodzimy poza pewien kanon. Ot, zdarzy się kogoś osłaniać, albo postrzelać z działka pokładowego. To co jednak dodaje nieco smaczku, to gadżety z dronem na czele. Sam dron ma kilka funkcji - może wyłączać osłony wrogom, może ich atakować, generować tarcze, oraz przede wszystkim robić za tyrolkę. Jako, że gra stara się być quasi-open worldem, mamy czasami wiele możliwości wyboru drogi, acz trzeba ją samemu odkryć. Jeśli chodzi o gunplay, to nie jest to może poziom KZ2, ale bronie są spoko. Jest dbałość o detale i faktycznie inna myśl techniczna w przypadku broni Vektan i Helghastów. Muzyka? Hm, w sumie jakoś nie zwróciłem uwagi, poza klasycznym utworem w creditsach.
To co mnie trochę urzekło, a trochę skonsternowało to kwestia lore i fabuły. W zasadzie całe story wydaje się prostackie, ale zupełne inne spojrzenie następuje w momencie odnajdywania znajdziek pokroju audio-logów, gazet, czy nawet komiksów. Ukazują one różne oblicza tej wojny, a im więcej odnajdujemy, tym większy dysonans między oficjalnymi komunikatami, a tym co słyszymy czy czytamy w tych znajdźkach. Dziwne to trochę podejście, bo idąc "na jana" w zasadzie nie odkryjemy głębi fabularnej. Sami zresztą Helghaści zostawieni sami sobie rozmawiają do siebie lub ze sobą, dzieląc się swoimi dygresjami, historiami czy wątlpiwościami. Niektóre takie motywy są dość mocne (szczególnie jeden audiolog nie jest dla ludzi o słabych nerwach, serio serio), a grze nie brakuje próby pokazania wojny jako zła, niezależnie jak kto je określa. W jakimś tam stopniu Killzone ma więc wydźwięk antywojenny.
Podsumowując - nie żałuję spędzonych godzin. To nie jest najlepszy FPS w jakiego grałem, nawet nie jakieś tam top. Porządnie skrojony, ale jakoś tak wszystko trochę w pędzie, więc brakuje czasu na zbudowanie atmosfery, a mało wyrazista muzyka nie pomaga. Epickość tej gry jest jakby nieśmiała, choć fajerwerków jej nie brakuje. Jak ktoś szuka ładnej grafiki, lubi sobie poszukać ukrytych motywów, a przy okazji wesoło postrzelać (ew. poskradać się), to nie powinien taką grą pogardzić