Skocz do zawartości
View in the app

A better way to browse. Learn more.

Forum PSX Extreme

A full-screen app on your home screen with push notifications, badges and more.

To install this app on iOS and iPadOS
  1. Tap the Share icon in Safari
  2. Scroll the menu and tap Add to Home Screen.
  3. Tap Add in the top-right corner.
To install this app on Android
  1. Tap the 3-dot menu (⋮) in the top-right corner of the browser.
  2. Tap Add to Home screen or Install app.
  3. Confirm by tapping Install.

Kmiot

Senior Member
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Kmiot

  1. Co Ty gadasz. Wrzucasz śmieszny obrazek (nie musi być nawet autorski, z internetu styknie) i plusy lecą. Czekam aż Zakupy Growe się przeniosą do statusów.
  2. Zwycięzca odezwał się do mnie na PM dzisiaj, paczka już zapakowana, więc porzućcie nadzieję. Bzduras, dawno niczego nie wygrałeś, co? Będą z cztery edycje temu. Musi swędzieć.
  3. Kmiot odpowiedział(a) na Bigby temat w Ogólne
    @Kosmos jeszcze chyba nie było premiery, są tylko preordery (np. na Perfect Blue). Premiera pudełka przewidziana na 17.09.
  4. O nie, żartują z wirtualnej postaci, dlaczego nikt nie reaguje? @kr4wi3c szukasz guza?
  5. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Wario: Master of Disguise [NDS] Wytargałem swojego 3DSa z pudła, naładowałem baterię, wbiłem do menu konsolki, które z automatu ożywiło sentymentalne wspomnienia, wrzuciłem karta w paszczę i kliknąłem stylusem w ikonkę Wario. Trochę na fali ogrywanego nie tak dawno temu Wario Land 4, kupiłem Wario z NDSa, nie do końca wiedząc, na co w zasadzie liczę. Chyba po prostu chciałem więcej Wario, by sobie wyrobić jakąś szerszą opinię o cyklu. No i najwyraźniej wyrobiłem, choć nie na taką liczyłem. Przede wszystkim Wario: Master of Disguise wydaje się przegadany. Bardzo przegadany. Mógłbym to zrozumieć, gdyby stopień skomplikowania intrygi usprawiedliwiał potrzebę wyjaśniania jej w szerokich dialogach. Ale Kojima to nie jest. Tutaj Wario, jego różdżka i towarzysze potrafią pierdolić o niczym co kilka ekranów. Owszem, zdarzy im się udanie zażartować, ale przez większość czasu to smuty, które #nikogo. Niewiele gier mnie do tego zmusza, ale tutaj fragmentami dusiłem START, by całkowicie przewinąć scenkę. No dobra, a jeśli już przewiniemy wątki fabularne, to co nam zostaje? Gameplay intensywnie uzależniony od miziania dolnego ekranu konsoli. Lewą ręką w zasadzie tylko kierujemy postacią obsługując d-pada, gdzie góra odpowiada za skok, dół za kucnięcie, a prawo-lewo za poruszanie się - zgadliście - w prawo i lewo. Całą resztę akcji wykonujemy stylusem odpowiednio pukając i miziając dolny ekran. Wszelkie ataki, strzelanie, interakcje z otoczeniem uzależnione są od stylusa, a w późniejszej fazie dojdzie również dmuchanie w mikrofon, więc musiałem w trakcie gry wyglądać strasznie głupio. Istota rozgrywki polega na tym, że Wario potrafi się wcielić w kilka (8) postaci, a każda dysponuje własnymi umiejętnościami oraz atakami. Oczywiście są one nam udostępniane metodycznie wraz z postępami, aby nie przytłoczyć początkującego gracza. Wcielenie zmieniamy rysując prosty kształt na ekranie, niektóre z tych form uzyskują w trakcie gry apgrejdy, więc wachlarz ruchów stale się powiększa. I o ile na papierze to brzmi może i fajnie, tak w rozgrywce potrafi sprawiać problemy, a nawet frustrować. Bywa, że gra dziwnie interpretuje nasze bohomazy - czasem precyzyjnie nakreślone okręgi nie zalicza do udanych, innym razem próbując naszkicować kwadrat gra uznaje, że wyszedł nam okrąg. Próbując narysować skrzydła, wychodzi nam ogon, a już naszkicowanie serduszka to prawdziwa loteria. Przez większość czasu gra w Wario: Master of Disguise to walka z systemem rozgrywki i niepewnością, czy gra rozpozna nasze intencje. Czasami maźniemy coś od niechcenia i wejdzie perfekcyjnie, innym razem cyzelujemy szkic, a gra i tak pokaże nam figę z makiem. Rysuj jeszcze raz lamusie. Szczególnie bolesne bywa to w starciach z bossami, bo ci wymagają stałej rotacji wcieleniami, więc mazania po ekranie jest sporo, a nie zawsze wiadomo czego gra od nas oczekuje. Walka z delfinem to mi się będzie śniła przez kilka nocy, choć dopuszczam możliwość, że czegoś w niej nie ogarnąłem (ale i tak w końcu wygrałem). Ach, byłbym zapomniał. Każda próba otwarcia skrzynki wiąże się tutaj z mini-gierką. Tych jest kilka rodzajów i najwyraźniej każdorazowo się losują. Niektóre są więc banalne i bezrefleksyjne jak kolonoskopia Frostiego, inne potrafią frustrować wyżyłowanym limitem czasowym, albo koniecznością ostrego dziobania ekranu, przed czym miałem opory, bo zwykle delikatnie się obchodzę ze sprzętami (pomimo folii ochronnej na ekranie). Mini gierki mają one kilka poziomów trudności i intensywności, ale i tak nudzą po 2-3 razach. Baza gry zawiera 10 epizodów, a każdy z nich oferuje małą mapkę w metroidovaniowym sosie i więcej tu eksploracji, niż platformowania. Tu i tam możemy poszperać w poszukiwaniu dodatkowych skarbów, istotne dla progresu umiejętności są zaznaczone na mapie (pomarańczowy kolor pomieszczenia), więc niczego ważnego raczej nie ominiemy, a te mini-światy czyści się dość przyjemnie, pomijając nieliczne fragmenty, gdzie nawał przeciwników i wypadających z nich łakoci powoduje drastyczne spadki klatek animacji. Po ukończeniu gry dostajemy dostęp do kilku wyzwań czasowych (na znanych już poziomach), a zaliczenie ich prawdopodobnie skutkuje True Endingiem, ale pewności nie mam, bo te czasówki olałem. Czyli tak. Idea gry mi się podoba. Małe, metroidvaniowe poziomy? Pyszne. Zmiana wcieleń i co za tym idzie - umiejętności? Sensowne. Mini gierki? Ok, gdyby nie fakt, że często są zakałą niepotrzebnie pożerającą czas (szczególnie pod koniec gry). Nawet pomysł, by ciężar rozgrywki oprzeć na mazaniu i dziobaniu dolnego ekranu mógłbym w teorii docenić, ale realizacja pozostawia nieco do życzenia, po jakimś czasie zwyczajnie stając się męcząca i irytująca. No i trudno jest trzymać konsolę w jednej ręce sterując postacią d-padem (precyzyjne skoki!), a drugą ręką kreśląc nie zawsze proste kształty stylusem na dolnym ekranie. Najwygodniejszą opcją jest po prostu położenie konsoli na czymkolwiek. To gra niebanalna koncepcyjnie, ale mam wrażenie, że aż za duży nacisk położyła na operowanie stylusem, przez co zwyczajnie frustruje zamiast bawić. Nie zostanę fanem. Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged [PS5] Współczesne wcielenie Micro Machines powraca i spełnia oczekiwania jeszcze lepiej od poprzedniej części. Po kolei jednak. Będziemy śmigać barwnymi resorakami po finezyjnie zakręconych trasach. Autek jest od chuja i jeszcze trochę, bo już bazowa gra dostarcza ich prawie 150, a są jeszcze przecież tematyczne i płatne pakiety DLC (np. Szybcy i Wściekli). Jest więc w czym wybierać, a w stosunku do części pierwszej twórcy dodali całe kategorie Monster Trucków i motocykli. Wiele modeli przeniesiono żywcem z “jedynki”, ale przecież trudno oczekiwać, aby miało niektórych kultowych autek w ogóle zabraknąć. Muszę również dodać, że rewelacyjna jest opcja tworzenia własnego lakierowania resoraków. Chwilami w głowie się nie mieści, jakie małe cuda artyzmu potrafi tworzyć społeczność. Każde lakierowanie możemy ściągnąć i zaaplikować na swoje autko, więc nawet nie musimy tkwić w kreatorze, a zamiast tego wziąć jakiś gotowy wzór. Bywają pocieszne. Trasy? Około 50 starannie zaprojektowanych i wykreowanych przez twórców. Wszystkie znajdują się w pięciu środowiskach: pole mini golfa, muzeum z dinozaurami, salon arcade, stacja benzynowa i przydomowy ogródek. Trudno im cokolwiek zarzucić. Wiją się fantazyjnie, wykorzystując różnorodne powierzchnie, w tym magnetyczne pozwalające zasuwać po ścianach czy sufitach. Do tego liczne pętle, skocznie, przeszkadzajki w postaci rozrzuconych zabawek czy innych przedmiotów użytku codziennego. Potrafią się satysfakcjonująco przeplatać i raz popylamy do góry kołami po suficie, by po chwili śmigać po dywanie, albo kanapie, a z niej wskoczyć do wentylacji, z której wypadamy na stół kuchenny i wszystko w pełnym gazie, a konstrukcje tras chwilami pozwalają na pewną kreatywność w wynajdywaniu skrótów, więc warto mieć oczy wokół głowy i czasem ciąć zakręty. A wszystko to prezentuje się naprawdę zacnie. Kolorowo, błyszcząco gdzie trzeba. Śmiga bez zająknięcia, środowiska przyciągają wzrok, zadbano nawet o takie detale, jak widoczne odciski palców na trasach czy resorakach. Urocze. Wspominałem, że jest też kreator tras i dziesiątki ciekawych propozycji od społeczności? Wspominałem. W stosunku do poprzednika rozszerzono nasz wachlarz ruchów. Przede wszystkim dodano skok i sama umiejętność przeskoczenia niektórych przeszkód otwiera przed nami liczne możliwości. Do tego możemy taranować bokiem przeciwników i strącać ich z ciasnej trasy (oraz korygować tor lotu gdy znajdujemy się powietrzu!), jak również korzystać z tunelu aerodynamicznego, który za sobą zostawiają. Wszystko to znacząco dynamizuje rozgrywkę, na tyle, że gdy w ramach testów włączyłem pierwszą część, to od razu odczułem braki (tam mieliśmy do dyspozycji tylko boost + drift) i wszystko wydawało mi się takie biedne, mało agresywne. Jest kampania fabularna. Ma nawet proste, komiksowe wstawki, ale to krindżówa, że aż ściska w chuju. Biorę jednak pod uwagę, że to gra kierowana do dzieciaków bawiących się resorakami, więc nawet nie wiem czego oczekiwałem. Poza tym kampania oferuje prawie 100 różnorodnych wyzwań - od zwykłych wyścigów, przez próby czasowe, eliminator (cyklicznie ostatni w stawce odpada), jazda na orientację (brak trasy, zaliczamy tylko kolejne punkty kontrolne) czy wreszcie wyzwania driftowe. Te ostatnie najbardziej potrafią dać w kość i wymagają niemałego opanowania. Są też pojedynki z bossami, a po pokonaniu całej fabuły otwiera się nam dostęp do dodatkowych, dużo trudniejszych wyzwań bonusowych. Generalnie jest co rzeźbić, to na pewno. Wady? No jest kilka. Muzyka do wyłączenia po kilku przesłuchaniach. Słyszę w tym niewykorzystany potencjał i marzy mi się jakiś synthwave w stylu Horizon Chase, ale nie dla starego gracza to, dla dzieciaków mamy radosne plumkanie tylko momentami wpadające w ucho. Jest też kilka innych nietrafionych decyzji, jak uwzględnienie w statystykach pojazdów “hamowania”. Po co, skoro w tej grze się nie hamuje i całośc trasy pokonuje na pełnej piździe? Nie wiem. Możemy również upgrade’ować nasze auta, a raczej je modyfikować, bo przyrost jednej statystyki zawsze okupiony jest spadkiem drugiej, więc w sumie korzystałem rzadko. No i klasycznie rubberbanding potrafi odebrać smak życia, gdy przez trzy okrążenia zapierdalamy jakby jutra miało nie być, potykamy się na ostatnim zakręcie i cała stawka nas wyprzedza w oka mgnieniu. Niefajnie, bo jak zwykle promowana jest zachowawcza jazda, a przecież to radosny racer arcade i chciałoby się poszaleć. Dużo mniej ciekawy i satysfakcjonujący jest też nowy system lootu. W “jedynce” otrzymywaliśmy paczki z nowymi resorakami i była ta dziecięca podnieta “co nam wypadnie”. Teraz autka musimy sobie kupować za gromadzoną walutę i tamta przyjemność oraz niespodzianka już nie wróci. Niemniej Hot Wheels 2: Turbocharged! to zauważalny progres w stosunku do poprzedniczki i jest grą zwyczajnie lepszą. Polecam, jeśli macie ochotę sobie beztrosko pojeździć bajecznymi resorakami po ogródku, albo między taboretami. Pizza Possum [PS5] W ramach bonusu mam gówno-gierkę. Kosztującą tyle co zgrzewka piwa (i to byle Tyskiego). Cena w sumie usprawiedliwiona, bo Pizza Possum pod względem zawartości oferuje niewiele. Jedna mapa, na której sterując żarłocznym oposem mamy za zadanie zjeść jak najwięcej porzuconego jedzenia. Jednak nie możemy tego robić bezkarnie, bo tu i tam trafimy na stróżujące psy, które gdy nas zobaczą, to ruszają w pościg. Więc musimy się obżerać, ale też rozglądać za strażnikami. Progres blokują kolejne bramki, do których klucz otrzymamy dopiero, gdy najemy się do syta. I tak wspinamy się coraz wyżej, by na koniec zjeść największą pizzę świata i zagarnąć koronę. Celem ostatecznym jest zjedzenie pizzy trzykrotnie z rzędu, bez złapania przez psy. Każde kolejne podejście jest trudniejsze (więcej strażników). Jeśli nas chwycą, wracamy na sam start (ale znów jest łatwiej), więc jest w tym sumie element rogalika. Kolejne podejścia ułatwiać nam będą odblokowywane ulepszenia i przedmioty. Ale na to trzeba czasu oraz pochłoniętego jedzenia. Boost szybkości, rzucane za siebie blokady, aby spowolnić pościg, bomby dymne, przebranie się za psa, to tylko kilka pierwszych możliwości. Niektóre są szalenie zabawne, jak ta z rzuceniem psom gumowej kości, za którą grupa pościgowa radośnie biegnie wydając przy tym urocze dźwięki zadowolonych zwierzaków. W ogóle udźwiękowienie tej gry zasługuje na specjalne wspomnienie, bo bawi niezwykle. Goniące nas psy piszczą komicznie “Possum! Possum!”, nasz opos rechocze niecnie, gdy uda się zmylić pościg, wszystkiemu przygrywa jazzująca muzyka reagująca na wydarzenia - gdy jest pościg to przyspiesza, gdy spokojnie plądrujemy to tylko plumka. Warstwie dźwiękowej nie potrafię nic zarzucić i bawiła mnie przez te kilka godzin niezmiernie, bo tyle powinno zająć pełne ukończenie gry. Grafika? Tak samo komiczna i miła dla oka, a przy tym całkiem przejrzysta, jeśli ogarniemy podstawy. Ta niepozorna gierka ma jednak jedną, rewelacyjną zaletę. Kanapowy co-op. Bo do naszego oposa w każdej chwili może dołączyć drugi gracz sterujący równie żarłocznym szopem i wspólnie plądrować okolicę z porzuconego jedzenia. Całość dzieje się na jednym ekranie, ale jeśli nasze postaci się rozdzielą, to wjeżdża płynniutki split-screen. Jest o tyle łatwiej, że w przypadku gdy psy schwytają jednego gracza, to drugi może go uwolnić. Co więcej, dwóch graczy może zadowolić się jednym padem, bo mechanika gry jest na tyle prosta, że do obsługi postaci wystarczy jedna gałka i spust. Pizza Possum doskonale nadaje się do spontanicznego włączenia podczas kanapowej sesji i nie jest wykluczone, że zdążycie go nawet ukończyć, zanim się znudzi. Prosta, dynamiczna, zabawna. Czego chcieć więcej od gówno gierki?
  6. Klasycznie: nie wołamy zwycięzcy, który powinien dopilnować wyników samodzielnie. Potem zapraszam go na PM w celu ustalenia adresu wysyłki (preferowany kurier InPost albo paczkomaty) oraz wyboru nagrody bonusowej (opcjonalne). Dziękuję wszystkim za udział i tematyczne memesy.
  7. Kmiot odpowiedział(a) na Figuś temat w Ogólne
    https://www.videogamer.com/news/helldivers-2-01-001-002-patch-notes-bring-the-escalation-of-freedom-update/
  8. Nie pisze w zasadzie. Nie wychyla się, jak na szarą eminencję przystało. Czasem doda jakiś jednozdaniowy komentarz do newsa, sporadycznie napisze jakiegoś newsa, relację z prezentacji gry, albo jest kierowcą ekipy. Tak że spokojnie. Grucha działa na zapleczu i nie rzuca się w oczy. Nie tylko ze względu na swoje rozmiary.
  9. Grucha to szara eminencja PE. Otwórzcie oczy.
  10. Grzybiarz rozsierdzony po tej ostatniej dramie. Trzeba uważać na słowa i go nie podkręcać.
  11. I takim oto sposobem Alocha stała się nieoficjalną maskotką PE. Outstanding move. To chyba ten słynny efekt Maryli Rodowicz. Czy to o inną piosenkarkę chodziło.
  12. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Nie myli Cię. Gra dostarcza wszystkie niezbędne informacje i zamieszcza je w dzienniku, po którym możemy (i powinniśmy) buszować do woli w poszukiwaniu odpowiedzi. Pisząc, że gra "wymaga wiedzy" nie miałem na myśli szukania czegokolwiek na zewnątrz gry, raczej chodziło mi o umiejętność dostosowania się i obracania w danej kategorii wiedzy.
  13. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Lorelei and the Laser Eyes [Switch] Gra zasługuje na dużo więcej uwagi, niż otrzyma. Nawet się nie łudzę, że zostanie powszechnie doceniona, bo już widzę, że nic z tego. Będą się nią brandzlować pojedyncze jednostki, tworząc eseje na YouTube, cała reszta graczy znajdzie jakąś wymówkę, aby grze nie dać nawet szansy. A to oprawa zbyt artystyczna i zbyt czarno-biała. A to za mało akcji i spektakularności. A to po pracy chce się odmóżdżyć, a nie ostro główkować i tępo gapić się w ekran, próbując zrozumieć zagadkę. Nie mam do nich pretensji, bo sam często z błahych powodów odpuszczam jakiejś grze. Lorelei pozostanie więc w swojej niszy i może to nawet lepiej. Będzie zaskakiwać niczego niespodziewających się graczy, którzy potem będą wieszczyć, że odkryli perełkę. Ale i tak nikt ich słuchał nie będzie. Odpalasz grę i od pierwszego ekranu jest intrygująco. Zaczynasz poruszać się Lorelei i szybko odkryjesz, że sterowanie ograniczone jest do gałki i jednego, kontekstowego guzika. Mam w związku z tym mieszane uczucia, bo z jednej strony można natychmiast wskoczyć do rozgrywki bez potrzeby ogarniania klawiszologii, z drugiej strony jednak komplikuje to przede wszystkim poruszanie się po inwentarzu. Szybko przywykniesz, ale pierwszą zagadką i pytaniem, na które będziesz musiał sobie odpowiedzieć to: czym się cofa na poprzedni ekran? Powinieneś dać radę. Potem już na pewno z górki. Z tym, że nie. Nasz bohaterka ląduje na leśnej ścieżce, a obok stoi samochód, do którego możemy wsiąść, rozejrzeć się po wnętrzu, przeczytać instrukcję gry znalezioną w schowku na rękawiczki, posłuchać cicho mruczącego radia. Kiedy uznamy, że jesteśmy gotowi na przygodę, to pora ruszyć ścieżką naprzód, a za zakrętem ukaże się naszym oczom cel podróży, czyli Hotel pełen tajemnic, zagadek i zamkniętych drzwi. W tym miejscu puszczam Waszą rękę i zapraszającym gestem zachęcam do pójścia samotnie, by przekonać się co tam czeka. A z pewnością pierwszym, co odnotujecie, będzie atmosfera tego miejsca. Oniryczna, z jednej strony uspokajająca, z drugiej jest w niej coś nieustannie niepokojącego i kolejne wydarzenia nie przestają nawarstwiać w graczu niepewności. Surrealizm, niełatwe do logicznego wytłumaczenia zjawiska i elementy, coraz więcej pytań, niewiele odpowiedzi. Pokręcone to wszystko, ale częściowo uspokajam - zanim dobrniesz do końca, to wiele spraw ułoży się w sensowną całość, choć na pełną klarowność nie licz, bo twórcy najwyraźniej zostawili parę niedopowiedzeń. Lawiruję i kluczę posługując się ogólnikami, bo nie będzie żadną niespodzianką, że chcę zdradzić jak najmniej w kwestii fabuły. Ta bowiem w swoim pogmatwaniu nie bierze jeńców, ale niesamowicie pomaga w budowaniu wspomnianej atmosfery. Opowiedziana historia bywa ambitna, czasem może aż za bardzo i nieustannie wymaga od gracza zaangażowania, skupienia i spostrzegawczości. Jak już zaczniesz, to albo skończ, albo porzuć - nie ma możliwości, że wrócisz do rozgrzebanego sejwa po dłuższym czasie, bo cała niezbędna wiedza zdąży wyparować Ci z głowy. Wiedzy będziesz potrzebował. I to takiej z wielu dziedzin, bo Lorelei and the Laser Eyes (LatLE) przetestuje Cię z zakresu m.in. kryptografii, geometrii, arytmetyki, astrologii, dużo będzie tutaj zabawy perspektywą, kreatywnego myślenia out-of-the-box, orientacji w terenie (sam Hotel to niemały labirynt, ale…), szperania po notatkach i robienia własnych. Rozgrywka nie pozwala rozstać się z ołówkiem i kartką, pomocny bywa również telefon i cykanie fotek, po których potem maziamy pomocnicze linie. Gra dużo pod tym względem ułatwia, bo praktycznie każdą notatkę i napotkane wskazówki uwiecznia nam w podręcznym dzienniku, więc nigdy nie musimy się nigdzie cofać, by przeczytać i sprawdzić coś ponownie. Pomaga też zakładka z “mentalnymi notatkami”, które w uproszczeniu możemy określić dziennikiem questów. LatLE zezwala na pewną nieliniowość w podejmowaniu wyzwań. Przez większość gry trudno się tak naprawdę zaciąć “na amen”, bo zawsze były przynajmniej dwa-trzy kierunki, które miałem do dyspozycji, chwilami to była wręcz klęska urodzaju, bo chciałem iść w kilka miejsc jednocześnie. Dopiero pod koniec zaczyna robić się ciasno, wszak wszystkie ścieżki zbiegają się w kierunku finału, więc swobody jest coraz mniej i potrafię sobie wyobrazić, że na samym finiszu jeden z drugim graczem utknie na dłuższą chwilę. Na tym jednak polega ta gra i w tym tkwi jej niezaprzeczalna siła. Mój zachwyt LatLE zapewne nie byłby tak duży, gdybym w jakimś momencie zabrnął w beznadziejnie ślepą uliczkę. Ale ta gra dostarczyła mi ogromu satysfakcji, mógłbym nawet napisać, że podniosła mi samoocenę, gdy samodzielnie i bez absolutnie żadnej pomocy z zewnątrz dobiłem do 100% rozwikłanych tajemnic. Z tym, że byłem tą grą całkowicie pochłonięty. Robiłem zdjęcia zagadek, by potem w pracy nad nimi rozkminiać. Obracałem telefonem, próbowałem myśleć poza schematem, a jak to nie działało, to posługiwałem się prostymi metodami, potem znów wracałem do podchwytliwego podejścia i węszyłem podstęp. Głowiłem się i trudziłem, ale było warto, bo przy każdej rozwiązanej zagadce (nawet jeśli zajęło mi to kilka dni) masowałem się po klacie i mruczałem do siebie jaki to jestem zajebiście bystry. No dobra, brakujące dwie zagadki rozwiązałem metodą siłową (bo wystarczyło tylko ręcznie sprawdzić 100 kombinacji), ale zrobiłem to sam, więc się liczy! LatLE nie została spolszczona, więc jeśli nie ogarniasz angielskiego na dość swobodnym poziomie, to będziesz miał dużo trudniejszą przeprawę. Lojalnie ostrzegam. Słówko (albo sto) o oprawie. Przede wszystkim czerń, biel, szarość i odcinające się jaskrawa czerwień oraz róż. Dla mnie artystyczna rewelacja. Początkowo może doskwierać pewna nieczytelność, ale to kwestia godziny, albo dwóch, by przywyknąć do koncepcji. Gra może sprawiać wrażenie prostej mechanicznie, ale bardzo doceniam ogromną staranność w opracowaniu nawet najmniejszych animacji. Te wszystkie zagadkowe mechanizmy, pokrętła, zapadki funkcjonują naprawdę przyjemnie dla oka i obsługiwanie ich daje dużo satysfakcji. Skorzystaj z automatu z figurkami i doceń te detale. Do tego LatLE trzyma w zanadrzu kilka gameplayowych niespodzianek i nie zawsze prezentuje się tak, jak na screenach, bawi się koncepcjami i oczekiwaniami, lubi zaskoczyć, ale nie zdradzę niczego więcej. Warstwę dźwiękową opisałbym słowem: subtelna. Nie brakuje w grze całkowitej ciszy, a w Hotelu możemy poniekąd sami zdecydować czy chcemy, aby coś nam tam plumkało, bo uruchamiamy kolejne gramofony, ale wcale nie musimy tego robić. Tym bardziej ujęło mnie tych kilka momentów, gdy LatLE zaprezentowała utwory zdecydowanie wyróżniające się. Pianino, taniec i bossa nova, napisy końcowe. Te fragmenty były uderzające, bo wzięły mnie z całkowitego zaskoczenia. A co powiecie na motywy rodem z Silent Hilla? Jest skromnie, ale i tak trudno obok oprawy muzycznej przejść obojętnie. To w zasadzie wszystko co mógłby napisać o grze recenzent i do czego powinien się ograniczyć, by zachęcić, ale jednocześnie zbytnio nie zepsuć niespodzianki graczom. LatLE to gra mechanicznie nieskomplikowana i o ile o warstwie fabularnej można pisać długo, tak pozostałych aspektów nie powinno się roztrząsać z kilku powodów. Dlatego ja też się już wstrzymam. I niby chciałbym aby LatLE doceniło większe grono graczy, ale jednocześnie nie przeszkadza mi, że funkcjonuje w pewnej niszy. Bo musi, skoro łamie wiele schematów, bywa nieprzystępna, wymaga dużo, ale jeszcze więcej oddaje, jeśli poświęcić jej czas. Nie chcę też zdradzać w jakim stanie pozostawiło mnie zakończenie opowieści, ale z pewnością nie było to nic bliskiego obojętności. Dla mnie to trochę szufladka zarezerwowana dla Outer Wilds i obcowanie z Lorelei było nagrodą samą w sobie. Polecam, ale jednocześnie przestrzegam, aby podejmować się świadomie.
  14. Oddam za mema #45 Dobra, dawno niczego na umierający kalkulator Nintendo nie było, więc może urozmaicimy nieco. A póki mamy jeszcze wakacyjny klimat, to ponurkujemy z grubym Dawidem. Ponoć loadingi AŻ TAK NIE PRZESZKADZAJĄ, ale kto by tam wierzył fanom Nintendo? Inna sprawa, że taka gierka wydaje się idealna na handheldowe granie w hamaku, więc już sam nie wiem. Wy zdecydujcie. Ja się ścierał nie będę, bo i tak nikt tego nie czyta. Więc do rzeczy. Nagrodą w tej edycji jest gra Dave the Diver na konsolę Nintendo Switch. Gra w edycji japońskiej, ale oczywiście w 100% po angielsku (chyba że wybierzecie w menu język japoński, to wtedy będzie po japońsku). Nowa, wciąż w folii, więc w przyszłości może być również gratka dla kolekcjonerów. Z grami na konsole Nintendo to nigdy nie wiadomo. Zasady udziału: Do konkursu będą dopuszczeni przede wszystkim aktywni użytkownicy. Czy ktoś jest aktywny, czy nie - to pozostawiam własnej interpretacji. Ograniczanie się do Pchlego Targu to nie jest aktywność. Ograniczanie się do jednego tematu to nie jest aktywność. Jesteśmy na forum o grach, do wygrania jest gierka, dlatego chciałbym, aby chętny o tych grach z nami na forum czasem dyskutował i dzielił się wrażeniami, więc ograniczanie się np. do Kącika Filmowego/Sportowego nie działa na jego korzyść. Dawne zasługi nie grają roli - ludzie kiedyś aktywni, ale od długiego czasu milczący raczej nie będą uprawnieni. W drugą stronę to też działa - ludzie w miarę nowi, ale aktywnie się udzielający mają całkiem spore szanse na udział. Generalnie będę surowy, ale postaram się do każdego chętnego podejść indywidualnie i uargumentować decyzję. Czasem dla niego przychylnie, a czasem na niekorzyść. Aby wziąć udział w konkursie należy w tym temacie wkleić mema związanego z nurkowaniem, głębinami, sushi, nie wiem. Obudźcie w sobie kreatywność. Nominuję się jednoosobowym jurorem i osobiście zdecyduję, które memesy są najśmieszniejsze/najlepsze i na tej podstawie wybiorę zwycięzców. Żadnych elementów losowych, bo wiecie. Kto ma wiedzieć, ten wie. #dupochron Aby jednak uatrakcyjnić ogłoszenie mojej decyzji, zrobię to w formie symulacji w jakiejś gierce, bo przecież jesteśmy Graczami. Będzie mnie to kosztować trochę cierpliwości i pracy, ale mam nadzieję, że tak podane wyniki jury (czyli moje) dostarczą nieco więcej emocji i radości laureatom. Oczywiście będą to wyłącznie wizualne fajerwerki pozbawione elementu losowego, bo decyzję podjąłem wcześniej. A tak naprawdę to wcale nie. Nie wiadomo. W przypadku tylko jednego zgłoszenia nagroda z automatu przypada chętnemu. Konsekwencją jest jak zawsze ban na kolejne trzy edycje. Ogłoszenie decyzji zaplanowałem tradycyjnie na okolice przyszłego weekendu. Generalnie polecam się nie ociągać ze zgłoszeniami i do czwartku zadeklarować. Później nie daję już gwarancji czy nie będzie za późno, bo lada moment mogę zamknąć listę zgłoszeń. Uwaga, kolejność zgłoszeń może mieć znaczenie - w sensie, że im wcześniej się zgłosisz, tym lepiej dla Ciebie, bo ja będę miał więcej czasu na docenienie kunsztu Twojego mema. Domyślnie lista zgłoszeń z automatu zamyka się w piątek o 23:59, chyba że podam w temacie inaczej. Standardowo jedyne czego wymagam od uczestników, to osobistego dopilnowania wyników konkursu, bo nikt ich nie zawoła - zwycięzca musi sam się do mnie zgłosić. Jeśli będzie się z tym za długo ociągać, to w ostateczności zostawiam sobie prawo przekazania nagrody komuś innemu. Nagrody bonusowe: Oczywiście każdy laureat oprócz nagrody będzie mógł wybrać sobie nagrodę bonusową. Lista może się okazać mocno nieaktualna, wszak nie wszystkie fanty są w moim posiadaniu (niektóre są wciąż u darczyńców, a możliwe, że już nimi nie dysponują). Więc w razie czego będziemy konsultować. Pewne nagrody (te, które mam u siebie) zaznaczyłem pogrubioną czcionką. Lista aktualnie zbanowanych (po każdej wygranej uczestnika obowiązują trzy edycje karencji; w nawiasie liczba konkursów do przeczekania). oFi (1) second (2) Snake_Plissken (2) MichAelis (3)
  15. Kmiot odpowiedział(a) na Figuś temat w Ogólne
    Miny przeciwpancerne to już mem. Społeczność ich z jakiegoś powodu nie chce ich dostać, twórcy też się droczą (pamiętacie wybór miny vs. dzieci?). Tym razem kolejna próba udostępnienia ich, ale znów z haczykiem. Czyli jeśli nie wykonamy rozkazu, to dostaniemy miny. Jeśli nadal ich nie chcemy, to MUSIMY zabić półtora miliarda przeciwników w cztery dni xd Chytrze.
  16. No okładka u mnie też nieco jak spodnie po młodszym bracie, ale poza tym jest tip top. Choć zapach rzeczywiście jakby słabszy. Ale papier jakiś grubszy, albo cięższy się wydaje, ale to pewnie moje złudzenie i efekt NOWOŚCI. W zasadzie to aż obrzydliwe, jak fajnie teraz terminy są trzymane, pismo regularnie na czas co do dnia, starannie zabezpieczone w sztywniutkiej kopercie. Wspieram z dumą, będzie czytane.
  17. Kmiot odpowiedział(a) na Figuś temat w Ogólne
    Gdyby ukazujący się 6.08 update był niewystarczający, dwa dni później nowy warbond.
  18. To są ludzie, którzy najwyraźniej zza kulis trzęsą branżą elektronicznej rozrywki i zapewne rynkiem prasy, więc nie wiem dlaczego się nie boicie? Jak powiedzą, by nie czytać PE, to większość ich znajomych zapyta "a co to PE?". Kurtyna. Ich problem zasadza się coraz częściej na tym, że robią dramaty z powodu detali i zbytnio się rozdrabniają: a to niefortunny dobór słów, a to brak zaimków, a to niemożność ustawienia nieokreślonej płci w kreatorze postaci, a to bo ktoś jest zbyt ładny, a to znowu ktoś się z grubego śmieje i stawia go na bramce. A gdzie go kurwa postawisz, na wahadle? Każdy normalny odbiorca, dla którego kolorowe gierki (i czytanie o nich) mają być rozrywką i odskocznią, a nie tubą poglądową jest już tym paranoicznym dramatyzowaniem zmęczony, znudzony i przejedzony, więc jeśli w przyszłości przyjdzie zwrócić uwagę na jakiś rzeczywisty, a nie urojony problem, to niewielu ludzi potraktuje to poważnie, w myśl zasady "znowu o coś się srają? Nuda, więcej nie wcisnę". Pomijam już przypadki, gdy chodzi czysto o atencję i apetyt na kliknięcia, a nie poruszenie jakiejś istotnej kwestii. To już niedźwiedzia przysługa, którą wyrządzają własnemu środowisku. I jeżeli ktoś tutaj jest krzykaczem, to przecież właśnie oni. Nawoływanie do bojkotów? Szantaże na zasadzie "wiecie kim jestem i kogo znam?". No jak to inaczej nazwać?
  19. Fajnie, że jesteście Misiaczki <3 Aha, żeby tradycji stało się zadość: okładka ładna kolorystycznie i w ogóle. Poza tym nie czytam nawet wstępniaka, bo lubię to robić w samym piśmie. No to do przeczytania.
  20. No to niezła limitka. Trzymam kciuki, aby chociaż te 400 sztuk się sprzedało, bo głupio by wyszło, gdyby limitka nie zeszła ze stanu, hehe. Kurde, nie wiem, może niech Majk przestanie wpychać swoje znajome na okładki i do pisma tylko dlatego, że "są kobietami i grają w gry". Zaczynam podejrzewać, że przy Dreamcaście to też jego sprawka z tą limitką-po-czasie, skoro tam też był naczelnym. Pismo czytam w kiblu, więc jak będzie ta leżeć taka baba na okładce, to wszyscy pomyślą, że walę do niej konia, a przecież nawet nie jest w moim guście. Wziąłem Outrun i Pac Mana, bo klasyk nad klasykami, więc w ramach ukłonu.
  21. Kmiot odpowiedział(a) na Figuś temat w Ogólne
    https://blog.playstation.com/2024/07/23/helldivers-2s-biggest-update-yet-escalation-of-freedom-drops-august-6/ Letsgoł!
  22. Ja tam kupuję, żeby potem hejtować Hiva i Zaxa. Hiv docenia Helldivers 2, więc tymczasowo ma u mnie plecy, a Zax nadal czeka na update do Skull & Bones (który odmieni tę grę i zrobi z niej klasyka) dlatego nie mam serca bardziej się nad nim znęcać, niż on znęca się nad sobą.
  23. Tam aktualnie są najwyraźniej spore zawirowania i niezła rotacja ostatnio. Witold ile numerów był naczelnym? Dwa? Teraz stery przejął chyba jakiś typ od wydawnictwa. Siekiera gdzieś spierdolił, Smuggler też chyba skupia się na specjalach (Retro), bo w kwartalniku prawie go nie ma. Może się zrobić ciekawie w sumie.
  24. No właśnie dostałem powiadomienie. Mam nadzieję, że nie będziesz miał z tego powodu KŁOPOTÓW PRAWNYCH. Tym samym z mojej strony uważam temat za zamknięty, jeszcze raz gratuluję wszystkim laureatom.
  25. Da mnie to w sumie pierwsza taka sytuacja, więc nie wiem. Nie da się tego jakoś ogarnąć, przedłużyć za dopłatą czy coś? U siebie z poziomu aplikacji nie widzę takiej możliwości. Zostaje tylko zwrot i ponowna wysyłka? Trochę głupkowate xd

Configure browser push notifications

Chrome (Android)
  1. Tap the lock icon next to the address bar.
  2. Tap Permissions → Notifications.
  3. Adjust your preference.
Chrome (Desktop)
  1. Click the padlock icon in the address bar.
  2. Select Site settings.
  3. Find Notifications and adjust your preference.