Skocz do zawartości
View in the app

A better way to browse. Learn more.

Forum PSX Extreme

A full-screen app on your home screen with push notifications, badges and more.

To install this app on iOS and iPadOS
  1. Tap the Share icon in Safari
  2. Scroll the menu and tap Add to Home Screen.
  3. Tap Add in the top-right corner.
To install this app on Android
  1. Tap the 3-dot menu (⋮) in the top-right corner of the browser.
  2. Tap Add to Home screen or Install app.
  3. Confirm by tapping Install.

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. Obejrzałem z braku laku i seans był nawet przyjemny, ale kreowanie nowego Supka na jakieś objawienie (zresztą jak niemal każdego kolejnego filmu komiksowego, który jest przynajmniej dobry, normalnie kurwa same mesjasze...) i najlepszą wersję tego bohatera przynajmniej od 1978 jest już dla mnie śmiesznym i typowym dla obecnych komentatorów/mediów, samonakręcającym się pompowaniem balonika. W sumie już trailery mnie zbytnio nie przekonywały i o ile film nie był zły, tak to, co od początku mi nie pasowało, nie pasowało mi do końca. Przede wszystkim szeroko pojęta reżyseria/montaż/ujęcia, szczególnie te jebane zoomy i "rybie oko" w scenach akcji i lotu. No kurwa niezamierzenie komicznie i absurdalnie to wygląda xD. Nie wiem, o co chodziło Gunnowi, jedyne, co z tego może wyniknąć dobrego, to memy. Efekt potęguje jeszcze specyficzna twarz i szeroko rozstawione oczy aktora wcielającego się w Super Chłopa. Notabene straszny z gościa plastuś. Zresztą gdybym miał podsumować jednym słowem wizualia całego filmu, to byłoby to właśnie słowo "plastelina". Mamy 2025 rok, topowy blockbuster rocku i nadal CGI wygląda jak wygląda. Na plus natomiast ogólna stylistyka i kolorystyka, jest komiksowo i "przyjemnie" (no przynajmniej do drugiego aktu, gdzie dostajemy obowiązkową w obecnym kinie komiksowym MIĘDZYWYMIAROWĄ, ciemną sraczkę w CGI). Zresztą o całym filmie można tak powiedzieć: mocno komiksowy, co z jednej strony może być zaletą (w końcu to adaptacja komiksu lol), z drugiej wadą: ot, tak jak komiks, film jest generalnie mocno infantylny, przedstawione problemy są raczej płytkie, rozwiązania proste i naiwne, bohaterowie płascy. No bo co dorosły widz ma odczuwać widząc kolejny raz, że w trakcie walki z gigantycznym stworem, po ulicach i w biurach nadal krzątają się ludzie i oczywiście Superman musi w ostatnim momencie osłonić tego jednego tępego bachora, który "zgubił się" rodzicom? Albo śledząc intrygę dotyczącą fikcyjnych (i groteskowo nazwanych) państw, która to "subtelnie" kojarzyć nam się ma z rzeczywistymi wydarzeniami, tylko pokazana jest tak absolutnie dziecinnie, że znowu jest niezamierzenie śmiesznie (obdartusy z maczetami bronią granicy przed nowoczesnym wojskiem xD)? To po prostu film, który bez zgrzytów, "na poważnie" przyjąć mogą tylko dzieciaki, względnie nastolatkowie, a "z dystansem" i jako luźny seans w lubianym uniwersum boomerzy tacy, jak tutaj. No i bezkrytyczni wyznawcy Gunna, który cokolwiek by nie zrobił, jest zajebistym, autoironicznym, humorystycznym i bezpretensjonalnym podejściem do kina bohaterskiego, więc każdy jego kolejny film musi mieć ten sam niepoważny vibe. Na plus mimo wszystko nowy Supek, chociaż jest dosyć nijaki, ale to w sumie tak, jak pierwowzór. Nie wprowadzano na siłę jakichś rewolucji w jego prezencji czy mentalu, jest w miarę "teraźniejszy", ale z grubsza trzymający się kanonicznych fundamentów tej postaci. Jednak najbardziej błyszczy (bo też jest tutaj chyba najlepszym aktorem) oczywiście Luthor, który poza kilkoma trochę cringe'owymi akcjami w stylu "jestem nie tylko geniuszem zła, ale też największym dupkiem na świecie wobec swoich podwładnych" ma chyba jedyne w tym filmie autentycznie poważne i złowieszcze momenty. Poza tym Guy Gardner, Mr. Terrific i parę innych postaci z drugiego planu, nie rozumiem natomiast propsów dla Lois, która jest absolutnie nijaka, zarówno jako postać, jak i jako aktorka. Pies też jest trochę przehajpowany, no wiadomo, futrzak zawsze spoko, ale tutaj oglądając jego wybryki czułem się, jakbym słuchał trzeci raz tego samego żartu. Także takie typowe 6+/10.
  2. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    No niestety abstrahując od słynnego zakończenia, to w ME3 czuć było, że sporo rzeczy było zrobione jakby w pośpiechu, a niektóre elementy ucierpiały na tym, że twórcy mocno skupili się na wciśniętym na siłę multi: wspomniane chociażby miasta, generalnie poczucie, że sporo miejscówek opiera się na schemacie "siema, potrzebujemy pomocy w walce- ok rozwaliliśmy złych, lecimy dalej". Takie trochę miałem skojarzenie z Ratchetem 3, gdzie swoją drogą też sporo pary poszło w multika, przypadek? Szkoda też, że nie rozbudowano bardziej epizodu na Ziemi. Poza tym świetna gierka. Ostatnio skończyłem: Iron Man VR (PS VR) Demo sprawdziłem w tamtym roku, na początku przygody z goglami i zrobiło na mnie dobre wrażenie, choć nie aż takie, żebym zaraz leciał "do sklepu". Ot fajne wykorzystanie PS Move i niezła immersja. To w końcu Iron Man: uczucie bycia wewnątrz słynnej zbroi, obecny przed naszymi oczami HUD czy wszelkie zabawki i gadżety robią wrażenie. Niedawno za niewielką kasę nabyłem pełniaka no i jedno trzeba przyznać: to naprawdę długa gra, jak na VR, zajęła mi spokojnie z 8h, ale niekoniecznie jest to w tym przypadku zaleta. Za dużo tu niestety powtarzalności i generycznych starć: im dalej w fabule, tym więcej niekończących się walk z masowo atakującymi (niespecjalnie przy tym różnorodnymi) wrogami, głównie generycznie wyglądającymi dronami i ich różnymi wariantami. Niestety specyfika hełmu i kamerki nie sprzyja tak dynamicznym starciom i często wkradał się w nie straszny chaos (chyba pierwszy przypadek, kiedy IRL obróciłem się nieświadomie dookoła i faktycznie niewiele brakowało, żebym zahaczył o walający się na podłodze kabel od VR). Nie pomaga też problematyczne ustawienie się względem kamery (w zasadzie trzeba grać na stojąco). Fundamenty rozgrywki są niezłe: poza sekcjami "w cywilu" (głównie przerywnikami w bazie, dającymi czas na odpoczynek, upgrade zbroi czy jakieś interakcje/mini gierki w mieszkaniu), zabawa opiera się na lataniu w zbroi Iron Mana i rozwalaniu wrogów, okazyjnie jakiejś innej akcji typu wyrwanie wielkich metalowych drzwi (miła odskocznia od strzelanin). Cała zajawka tkwi oczywiście w samym poruszaniu się: wychylając odpowiednio nasze ręce/kontrolery Move, sterujemy ikonicznym odrzutowym napędem w dłoniach Iron Mana, pomagając sobie ruchami głowy przy obraniu odpowiedniego kierunku. No jest zajawka, nie ma co, choć nie jest to najbardziej precyzyjne sterowanie na świecie i wielokrotnie można się gdzieś zamotać, a wszelkiego rodzaju time triale związane z lataniem do celu były dla mnie nierealne do zaliczenia poniżej paru minut xD. Rękami również celujemy i strzelamy, na dwa różne sposoby (intuicyjny patent ze zginaniem nadgarstków w celu zmiany trybu strzału), do tego dochodzi strzał "z piąchy" i to z grubsza tyle. Fabuła jest średnich lotów, choć nadrabia tutaj typowy dla Tony'ego Starka humor i jego teksty (wizerunki i lore nie są oparte na filmowej licencji MCU). Spotykamy parę znanych z uniwersum postaci, ale nie ma tego dużo. Wizualnie jest ok, komiksowy sznyt dobrze pasuje do niewielkich możliwości graficznych sprzętu. Nie była to moja topka gier na VR, ma swoje momenty i generalnie lata i strzela się fajnie, ale ogólne wrażenie zepsuły mi wspomniana powtarzalność czynności, chaos i przedłużające się walki. Spoiler
  3. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Figuś temat w PS5
    Hm a przypadkiem nie jest tak, że każdy sequel w historii gamingu powstaje z zamiarem osiągnięcia lepszego wyniku, niż poprzednik xD? Ah kochane korpo, koszty cięte, zyski większe ale przynajmniej postęp technologiczny będzie coraz mniejszy, bo ci przeklęci gracze nie kupili tyle kopii, ile nam wyszło z excela jako minimum (przy wypierdoleniu kosmicznych kwot na marketing i czas dewelopingu niepotrzebnie rozbudowanych aktywności i światów). Mamy przeskok generacji i 5 lat trwania nowej, to nie jest sytuacja, że sequele wychodzą rok-dwa po sobie w ramach jednej generacji i Crash 2 wyglądał lepiej, niż jedynka, a ludzie są zawiedzeni, że trójka to już żadna rewolucja xD
  4. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Gdzie kupiona?
  5. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Tony Hawk's Pro Skater 3+4 (PS4) Chyba pierwszy raz od czasów San Andreas zagrałem w grę, zanim ukazała się jej recka w PE xD. Jak wspomniałem już w temacie dedykowanym, po "nowego" Tony'ego sięgnąłem trochę przypadkowo, bez oczekiwania na premierę czy nawet planowania zakupu w najbliższym czasie, ot skusiłem się widząc jakieś materiały w necie, pomogła też pewnie stosunkowo niska cena jak za nówkę. No i cieszę się z tego spontanicznego zakupu, bo gra idealnie mi siadła na ciepłe wieczory, zapewniając czystą i raczej nieskomplikowaną rozrywkę, jako miłą odmianę od paru większych/trudniejszych/bardziej angażujących tytułów, które wcześniej zaliczyłem. Na wstępie nadmienię jeszcze, że tytułowe dwie części THPS zaliczyłem w okresie ich premier w wersjach z PSX: jak zapewne większość zainteresowanych wie, były one mocno przemodelowane i pocięte w stosunku do wówczas next-genowych, de facto "prawdziwych" (bo zrobionych przez Neversoft) edycji. Po latach sprawdziłem sobie wersje z PS2, ale nie zmienia to faktu, że sentymentu do nich nie mam, a i nie pamiętam z nich aż tyle, żeby w trakcie grania w remake wyłapywać w locie wszystkie podobieństwa i różnice. No ale od czego jest YouTube i wszelkie zestawienia xD. Gameplay jest tip top i zwyczajnie nie ma się do czego przyczepić, bo to po prostu czysty fun i niezmiennie od ponad 25 lat działająca formuła, na którą składa się przede wszystkim klasyczne obłożenie buttonów (X-skok, trójkąt-grind itd.), responsywność, fizyka czy ogólna "szybkość" i natychmiastowość zabawy (abstrahując od loadingów- na PS4 nie są błyskawiczne, choć nie ma też jakiejś tragedii). Powtórzę to, co zwykle piszę w takich okolicznościach: Tony to Tony. Kto zna klasyczne części, ten poczuje się jak w domu. Kombosy wchodzą jak złoto, level design nic się nie zestarzał, wszelkie elementy otoczenia aż się proszą o przeskakiwanie między nimi w nieprzerwanej serii absurdalnych już momentami kombinacji. Muzyczka sobie gra, my odhaczamy kolejne zadania, zbieramy znajdźki i czerpiemy przyjemność z "czesania trików", podziwiając nowe wydania znanych nam scenerii i wspominając lepsze czasy. Nie da się jednak ukryć, że poza oprawą (do której wrócę), parę zmian tu wprowadzono. W sumie "parę" to zbyt delikatne określenie, bo w przypadku takiego THPS4 jest to chociażby głośne już, całkowite odejście od free-roamingowego charakteru tej edycji, który był przecież jej największym wyróżnikiem i dużym wow w okolicy premiery. To nawet wspomniana konwersja na szaraka na swój biedacki sposób wprowadziła ten patent, tyle, że zamiast od NPCów, zadania "otrzymywaliśmy" od...lewitujących w powietrzu "guzików". I w 2002 robiło to robotę. Panie, to ja już nie muszę w 2 minuty zasuwać po mapie, robiąc co się da, i za każdym razem po upływie tego czasu zaczynać od nowa (z obowiązkowym resetem piosenki)?! Szok. No i w remake'u tego nie ma xD. Oczywiście można to uzasadniać na różne sposoby (spójność z trójką w ramach pakietu, bla bla), ale fakty są takie, że czwórka na tym straciła. Stała się zbyt "zwykła", a brak NPCów obdarł mocno levele z "życia", a całość ze specyficznego humoru. Co więcej, część zadań w ogóle wyleciała/została mocno zmieniona, ba, niektóre levele są tu w ogóle nieobecne, a część (Kona i Zoo) sprowadzono do aren przeznaczonych na zawody (czyli, jak wiadomo, po prostu pozbawiono wszystkich zadań). Nieładnie. Kolejne ostre cięcie dotknęło soundtrack. Sprawa już trochę przegadana, ale w żaden sposób nie umniejsza to problemowi. Z obu oryginalnych ścieżek dźwiękowych w remake'u ostało się śmieszne 10 kawałków, przy czym zabrakło tak ikonicznych utworów, jak chociażby "TNT" (z intro THPS4!). I znowu pojawiły się jakieś z dupy tłumaczenia, że sam Tony Hawk tak postanowił, bo chciał nam zapewnić możliwość poznania świeżych utworów czy mniej znanych artystów (chuj, że część z nowych piosenek to dzieła absolutnej topki w temacie popularności). I nie powiem, bo faktycznie znajdzie się trochę naprawdę wpadających w ucho, klimatycznych tracków. No ale czemu do cholery nie mogłyby sobie one funkcjonować jednocześnie ze starymi? Pierwszym, naturalnym skojarzeniem jest oczywiście typowa dla naszej branży kwestia licencji (i nie zmieniam zdania, że ktoś w Acti sobie pewnie to przeliczył i się nie opłacało). Ale okazuje się, że do niektórych wykonawców nikt się nawet w tej sprawie nie zgłosił, ba, sami żałują, że tak wyszło, bo chcieli mieć swój udział w odświeżonych klasykach (casus Alien Ant Farm chociażby). Jak dla mnie to absurdalna sytuacja i niestety gierki straciły przy tym sporo swojej tożsamości. Pozostając w temacie tożsamości i niejako łącząc oba wcześniejsze wątki, muszę dodać, że rimejkom brakuje pazura, jaj jeśli ktoś woli. Neversoft to ekipa znana z bycia "niegrzecznymi" luzakami z odjechanymi momentami pomysłami, co czuć było praktycznie od pierwszych sekund po odpaleniu jakiejkolwiek ich gry (cutscenka z logiem zespołu, anyone?). Gierki słowne, podteksty, bekowe postacie dodatkowe czy w końcu takie proste rzeczy, jak krew tryskająca ze skejterów przy upadkach: to budowało specyficzną całość, idealnie wpasowującą się w gusta nastolatków w latach 2000. No ale jako że mamy rok 2025, to trzeba wszystko odpowiednio "przefiltrować". Nie chcę tu się jakoś mocno na ten temat rozwodzić, ale na koniec posta wrzucę link do filmiku, który zwrócił uwagę na sporo takich motywów (ostrzeżenie dla Figaro i podobnych: jego autor to prawdopodobnie tropiciel woke, męski szowinista i prawak). Long story short: THPS 3+4 upichciła ekipa Iron Galaxy, będąca kwintesencją wszelkiego, stereotypowego wręcz DEI w branży, epatująca w na każdym kroku swoją tęczowością i INKLUZYWNOŚCIĄ w zakresie której ich dokonania są dużo bogatsze, niż faktyczne portfolio (wydali parę raczej zapomnianych popierdółek, a ich ostatnia gra przed THPSami to potężny niewypał, nastawiony na multi, z wyłączonymi po pół roku serwerami). Wychodzi na to, że i tak skończyło się to dla graczy całkiem szczęśliwie. To trochę pozytywów jeszcze dla odmiany. Gra na PS4 wygląda ślicznie i działa przez większość czasu w 60 klatkach (są momenty krztuszenia się, szczególnie przy prezentacji zadań na początku poziomu). Zresztą już poprzedni dwupak wypadł w tym temacie bardzo dobrze. Tekstury są naprawdę szczegółowe, nawet jakieś pierdółki jak plakaty wiszące na ścianach są wyraźne. Robotę robi oświetlenie, poszczególne levele prezentowane są w różnych porach dnia, przy czym najlepiej wypada rzecz jasna wieczór/późne popołudnie. Twarze postaci trochę odstają, ale powiedzmy, że nie skupiamy się na nich zbytnio xD. No przyjemnie się na to patrzy po prostu, a w photo mode można sobie w ogóle wszędzie polatać i popodziwiać kunszt grafików. Paleta kolorów jest trochę inna, niż w oryginałach, jest bardziej kolorowo czy wręcz pstrokato, ale ma to swój urok. Tony jest grą idealną na krótsze sesje, a podstawowe zaliczenie całości nie stanowi raczej większego wyzwania (szczególnie dla weteranów), ale po "zakończeniu" dochodzą nam dodatkowe, pełnoprawne Pro Goals na każdym poziomie, co okazało się miłą niespodzianką, bo miałem jeszcze mocny niedosyt zabawy. Tutaj już bywało trudniej, a i posiłkować się jakimiś poradnikami niekiedy musiałem. Żeby wbić 100% w obu tytułach, wg licznika potrzebowałem ok. 15h 20m i jest to naprawdę niezły wynik, bo początkowo lecąc dosyć szybko level za levelem spodziewałem się gdzieś połowy tego. Nasyciłem się, a przecież mógłbym bawić się jeszcze w Solo Tour (nie mówiąc o multi i innych bajerach, no ale to sobie odpuszczę). Eh, tak patrzę na ten tekst i sobie myślę, że trochę dużo tu narzekania, jak na to, jak dobrze się bawiłem. No ale powiedzmy, że skupiłem się bardziej na ocenie "zrimejkowania", niż gier samych w sobie. Bo tutaj, mimo minusów, które nie sposób całkiem zignorować, jest po prostu elegancko. Czysta, konsolowa zabawa i mimo wszystko nostalgiczny trip. Dość powiedzieć, że znowu (tak jak przy okazji THPS 1+2) rozważam zakup deski i przypomnienie sobie, jak się jeździło. I pewnie znowu nic z tego nie wyjdzie xD. Fanom serii oczywiście polecam, ale oni chyba rekomendacji nie potrzebują. Spoiler A tu rzeczony filmik (ostrzegam, typ ma irytującą "konwencję", ale można poskakać bo rozdziałach, pomijając te jego przerywniki).
  6. Ode mnie tylko takie info, że problem z długimi postami obecnie nie występuje.
  7. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Thank Goodness You're Here! (Switch) Zwróciłem na ten tytuł uwagę po mocno pozytywnej recce w PE (niedawno ją odświeżyłem, 8/10 od Butchera). To gra, w której całe sterowanie (oprócz chodzenia) to skok i "liść" sprzedawany napotykanym postaciom i przedmiotom, a jej najbardziej charakterystyczną cechą, poza kreskówkową oprawą w specyficznej stylistyce, jest absurdalny, angielski humor, towarzyszący nam właściwie cały czas. Cała przygoda (trwająca jakieś 2-3 godziny) opiera się na pomaganiu mieszkańcom małego miasteczka w rozwiązywaniu ich pozornie dosyć przyziemnych problemów, które potrafią rozwinąć się w osobne, komiczne i mocno odklejone mini historyjki, zazębiające się z innymi. Poznajemy lepiej kilka postaci i powracamy w kółko na tych samych parę "plansz", na których wraz z postępem "fabuły" zachodzą różne zmiany. Eksplorujemy, skaczemy, rozmawiamy z NPCami (właściwie słuchamy, co mówią, bo nasz bohater to niemowa), tu coś rozwalimy, tu przesuniemy. Ciężko mi to ubrać jakoś lepiej w słowa, ale ogólnie, choć taki humor nie do końca do mnie trafia i nie mogę powiedzieć, żebym wybuchał śmiechem czy grał z bananem na gębie, spędziłem miło czas i na jakiejś promocji warto gierkę sprawdzić, bo jest bardzo osobliwa i klimatyczna (w czym też zasługa muzyki, voice actingu z mocnym, angielskim dialektem i oczywiście wspomnianej oprawy wizualnej).
  8. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Jedno i drugie.
  9. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Ukukuki temat w Seriale
    Nadrobiłem We Own This City, znany lepiej, jako "nowy serial kolesia od The Wire". No i czuć tutaj trochę tamtego ducha, raz, że tematyka z grubsza zbliżona (przestępczość w Baltimore, zepsucie systemowe, rasizm i nadużycia władzy), dwa, że pełno tu cameo (ale też większych ról) aktorów znanych z tamtej serii. Żeby było ciekawiej (a dowiedziałem się o tym przy ostatnim odcinku), historia jest oparta na faktach i bohaterowie grają autentyczne postacie: w rolach głównych członkowie skorumpowanej jednostki policyjnej, której przewodzi Jon Bernthal (nie odmawiam gościowi talentu, ale zwyczajnie go nie lubię jako aktora, może to kwestia gęby, może specyficznej maniery i sposobu wypowiadania się, no po prostu mnie drażni, w czymkolwiek go widzę). W skrócie: niezłe, ale raz, że krótkie (6 odcinków po godzinę każdy), dwa, że opieranie się na prawdziwych wydarzeniach ograniczyło kreatywność, trzy, że trochę przekombinowano z formą: przeskoki czasowe są mocno chaotyczne, pokazywanie akcji nagle z jakichś kamer w pomieszczeniu nie ma głębszego sensu, poza zabawą wizualną, a bohaterowie, liczba nazwisk i ksywek, szczególnie na początku, może przytłoczyć, w czym nie pomaga to, że początkowo niczym specjalnie się nie wyróżniają i niektórych ciężko od siebie odróżnić xD. Kolejna sprawa, to polityczne zaangażowanie, które z racji tematyki rzecz jasna było nie od uniknięcia, ale momentami robi się trochę mało subtelne i zwyczajnie drażni (cała postać tej prawniczki SJW jest strasznie mdła i jednowymiarowa). Ale ogólnie byłem wciągnięty, jest brudno, jest autentycznie, jest dobrze aktorsko, są niezłe dialogi. Warto sprawdzić.
  10. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    No ale From to From, a koreańscy naśladowcy do koreańscy naśladowcy, z całym do nich szacunkiem. Te patche i nowe poziomy trudności nie wzięły się z dupy, feedback musiał być w tym temacie mocny, oczywiście można sobie snuć teorie spiskowe, że devi chcieli się podlizać masowej publice, gra była w Passie itd. no ale to trochę stoi w sprzeczności z popularnością i wysokością sprzedaży gier FS. Abstrahując od tego, że nie wszystko musi być robione na jedno kopyto i wg jakichś dogmatów z kosmosu, bo to nudne i ograniczające. Zresztą co tu dyskutować, odpal sobie, pograj parę godzin i zobaczysz, czy faktycznie taki spacerek xD. Zawsze można kupić na płycie i nie ściągać patcha. W sumie jak mi się będzie nudzić (czyli nieprędko), to może z ciekawości sprawdzę ten mityczny, "prawdziwy" poziom trudności.
  11. Mamy Moss w domu.
  12. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Nie no tą drogą nie idź xD. Gra jest jak najbardziej warta sprawdzenia i jak się ma głód na coś choćby zbliżonego do Sekiro, to chyba jest najlepszy zastępnik na rynku. Sumarycznie i tak więcej czasu i nerwów straciłem przy grze From, więc jak masz ją obcykaną, to czysto teoretycznie Lies of P nie będzie jakimś dużym problemem. W najgorszym wypadku zawsze można obniżyć poziom trudności xD
  13. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Lies of P (PS4) Skończyłem prawie 2 tygodnie temu, więc trochę przemyśleń już mi się ulotniło z głowy. Jednak czymś, czego na pewno nie zapomnę, jest słabsza końcówka, która po wielu godzinach dobrej, satysfakcjonującej zabawy, zostawiła mnie z lekkim niesmakiem. Niestety sam sobie trochę ją zepsułem, dochodząc do ostatniego "rozdziału" tuż przed wyjazdem na urlop, co niekorzystnie odbiło się na immersji, gdy po 10 dniach przerwy nie czułem już tego flow gameplay'u ani wczutki w świat przedstawiony. Co nie zmienia faktu, że ostatnia lokacja to mocny spadek formy i wolałem ją już po prostu przebiec (oczywiście po drodze zbierając cały dostępny stuff). Bossowie też zaczęli mnie już bardziej wkurwiać, niż motywować do powtórek, więc w ruch poszły zbierane praktycznie całą grę Okruchy Gwiazdy. Bez bicia przyznam, że wsparcia potrzebowałem przy Potworze z Bagien, Laxasii i Manusie i o ile wołając pomocnika przy zwykłym bossie poczułem się, jakbym obniżył poziom gry na very easy i nawet było mi trochę głupio, że poszło tak łatwo, tak przy końcowym duecie momentami miałem wrażenie, że NPC prawie nic nie pomaga, szczególnie, kiedy dostawał parę mocniejszych razów i padał w pół minuty. Tak czy srak po wspomnianej przerwie od grania nie chciało mi się już po prostu więcej z tym jebać, więc sorry, to tylko gierka, i to z mocno zwalonym balansem. Skoro już do tego nawiązałem, to przejdę do słynnego poziomu trudności. Odłożę na bok temat patcha- twórcy zrobili to, co uznali za stosowne i najwidoczniej sami dostrzegli, że przegięli pałę przy pierwszej wersji, ja się nie będę teraz gimnastykował, żeby być "tru". Mój wniosek z całokształtu jest taki, że gra jest w jakichś 80% czasu jej trwania w miarę zjadliwa dla gracza nie będącego weteranem soulslike'ów (osobiście mam zaliczone i wymasterowane tylko Sekiro i Bloodborne, obie uwielbiam), ale są tu też momenty absolutnie przegięte i tanie. Sama eksploracja i walenie przeciętnych mobów wypada przez większość rozgrywki przyjemnie (dał mi się we znaki chyba tylko epizod w katedrze, jebane drabinki i balansowanie po belkach). Ba, twórcy wprowadzili kilka patentów generalnie ułatwiających życie graczowi, choćby save tuż przed bossami, teleportowanie się między ogniskami czy wybaczający więcej, niż w tytułach From motyw odzyskiwania ergo po śmierci (łącznie z jakimiś itemami pomagającymi w tym temacie, ale to już nie moja bajka i w ogóle tego nie używałem). Ale co jakiś czas wjeżdża jakiś skurwol, na którym można utknąć na dobrą godzinę, gdzie po prostu powtarzamy w kółko jedną walkę i tak sobie spędzamy czas po trochę się go ucząc, trochę licząc na element farta (bo to oczywiste, że tu występuje, choćby patrząc na schemat zadawanych ataków). Ja wiem, że to taki urok tego "gatunku" i moje przemyślenia mogą kogoś bawić, no ale chyba miałem po prostu nastawienie, że pogram w trochę bardziej wyrównaną i stonowaną w swojej trudności gierkę, a okazało się, że twórcy LoP chcieli momentami wręcz przyćmić swoich protoplastów. Pewnie nie pomogło mi to, że gram w takie tytuły w pewien określony sposób, ot stawiam na minimalizm w ekwipunku, używam raczej jednej, podstawowej broni, olewam większość limitowanych itemów, bo są albo nieefektywne, albo przy takiej ilości powtórek wymaganych do rozwalenia szefów, po prostu szybko by się skończyły i trzeba by je farmić/kupować w kółko, co dla mnie mija się z celem. Gra jest momentami niemal jawną zrzynką z Bloodborne'a, czerpiąc jednocześnie z Sekiro, i o ile naśladowanie tej pierwszej wyszło naprawdę dobrze (niemal ten sam feeling sterowania postacią, podobna atmosfera w mieście, w końcu nawet wygląd interfejsu czy niektórych animacji), tak motyw parry i "zbijania postawy", który ma być fundamentem walki, jest już jak dla mnie upośledzony. Niektórzy mówią, że okienko jest po prostu mniejsze niż w przygodach Wilka, ale jest też teoria, że w przypadku Lies of P blok trzeba też dłużej przytrzymać. Dla mnie było to na maksa nieintuicyjne i nawyki z Sekiro skutkowały momentami wpierdolem, bo rytmicznie i krótko "pykałem" w przycisk odpowiedzialny za blok (nie mylić ze spamowaniem). Wiadomo, git gud i te sprawy, no ale jak to jest, że w przypadku większości bossów faktycznie po paru próbach i ogarnięciu schematu ich ataków szło mi już przyzwoicie, a z niektórymi parowanie wydawało się wręcz elementem losowym i przy każdej powtórce efekty były inne? Chujowe jest to, że w większości przypadków nie ma sensu dziabać wroga więcej, niż raz, góra dwa razy w serii. Karcenie gracza jest niesamowite, rolka czy jeden szlag za dużo i jesteśmy bezbronni, recovery time jest nieznośnie długi i nie ma mowy o skutecznym i natychmiastowym podniesieniu gardy, za to przeciwnicy są właściwie bezkarni, a potężne ciosy są w stanie wyprowadzić niemal momentalnie, między naszymi (oczywiście je przerywając). O ich zasięgu nawet nie wspominam. Sens ma w zasadzie tylko "zbijanie postawy" (na minus brak jakiegokolwiek oznaczenia tego wskaźnika u wrogów jak choćby w Sekiro), bo w miarę szybko można doprowadzić do criticala (też czasami nieczytelnego i oczywiście o śmiesznie krótkim oknie). A no i te jebane dwie fazy xD. Spoko, jak druga faza to jakiś element niespodzianki, jak klasyczna już małpa z Sekiro, ale używanie tego motywu przy co drugim szefie staje się mało świeże. Inaczej mówiąc: o ile w Sekiro było trudno i zaliczyłem na początku parę rage quitów, tak jak już się nauczyłem systemu, to mogłem ze względnym luzem podchodzić do kolejnych walk i faktycznie czułem, że jak coś zjebałem, to moja wina. A po wszystkim mogłem odpalić NG+ i lecieć przez grę praktycznie no-hit. Tutaj do końca czegoś takiego nie dało się odczuć i jestem pewien, że jakbym teraz odpalił NG+, to na pierwszym bossie znowu to jebane parry raz wejdzie, a raz nie xD Na plus gry działa świat przedstawiony i szeroko pojęta atmosfera. Mimo, że co krok czuć tu inspiracje Bloodbornem, to jednak Lies of P ma swój charakter i fakt, że (bardziej lub mniej luźno) opiera się na przygodach Pinokia był dla mnie intrygujący i zachęcił mnie do sięgnięcia po ten tytuł. Świetnie wyglądają szczególnie przeciwnicy-marionetki (bo jak wjeżdżają klimaty "zarażonych", to robi się już trochę meh). Podobała mi się też struktura poziomów. Niektórzy ich liniowość i "ciasnotę" uznawali za wadę, ja wręcz przeciwnie, idealnie mi siadł taki styl eksploracji. Odnóg jest wystarczająco dużo, żeby nie czuć, że idziemy po korytarzu, jednocześnie nie przytłaczają one i nie wprowadzają zamieszania. No i co tu dużo gadać, walczy się po prostu przyjemnie. Mimo wszystko patent z osłabianiem gardy wroga i zajebanie mu criticalem jest soczysty i sprawia frajdę. System nie jest prostacki i można sobie ułatwić życie choćby ostrzałkami (i tu znowu plus, że twórcy nie poszli w przesadę i liczą się w zasadzie trzy "żywioły") czy ciekawie rozwiązanym patentem z protezą ręki (raczej nie bywa gamechangerem przy bossach, ale na mobków jest jak znalazł). System rozwoju postaci też mi przypasował, co ostatnio jest rzadkością. Po pierwsze, oferuje sporo faktycznie przydatnych rozszerzeń, po drugie, opiera się na zdobywanych dzięki naszemu wysiłkowi i dociekliwości itemach. Całość z lizaniem ścian i robieniem wszystkiego, co się da, zajęła mi ponad 40h. Zadania poboczne zostały fajnie rozwiązane (szczególnie te ze zdjęciami miejscówki do sprawdzenia) i motywują do ich zaliczenia. Props też za przejrzyste oznaczenie w menu, gdzie znajduje się NPC, z którym powinienem pogadać. Grałem na PS4 i z portu jestem bardzo zadowolony. Po screenach może tego nie widać, ale gra wygląda pięknie, co więcej, działając w 40 klatkach, bez większych zająknięć. To ostatnie było miłą niespodzianką, bo nie robiłem wcześniej w tym temacie żadnego researchu, a tu proszę, całkiem płynniutko to śmiga. No dobra, tekstury są momentami rozmazane, ale wynagradzają to efekty świetlne, odbicia i ogólnie rzecz biorąc design całości. Do tego loadingi między ogniskami są króciutkie (jedynie powrót do hotelu i pierwsze załadowanie trochę trwa), technicznie wszystko cacy. Widać, że wersja na past geny nie została stworzona na siłę i po łebkach, tylko spokojnie można ją uznać za pełnoprawną i równorzędną z edycjami na nowsze sprzęty. Muzyka natomiast jest trochę sztampowa, takie typowo epickie utwory przy starciach z bossami, wyróżnię tylko motyw w hotelu, przypadł mi do gustu i fajnie wpisuje się w atmosferę pewnego wytchnienia między kolejnymi epizodami naszej podróży. Trochę się wyrzygałem w pierwszych akapitach, ale tak już mam z grami, które doprowadzają mnie momentami do złości. Oczywiście później przychodzi ta słynna satysfakcja, której nie dostanę w "zwykłych" tytułach AAA, ale jednak trochę mnie ten schemat męczy, a grałem przecież w tak niewiele gierek tego rodzaju. Może się starzeję, może coraz bardziej mi szkoda czasu, ale nie ukrywam, że chętnie bym sobie popykał w coś, co czerpie z najlepszych elementów gier From (level design i skróty, system walki i jego głębia, atmosfera świata, feeling postaci etc.), nie kopiując za wszelką cenę skoków poziomu trudności przy tych mitycznych bossach, których i tak w końcu rozwalę. Brzmi casualowo? No i spoko, nie każdy soulslike musi być Soulsami, tak jak nie każdy platformer musi być Crashem 4. Tymczasem samo Lies of P uważam za grę bardzo dobrą, godnego naśladowcę najlepszych w gatunku. Choć na DLC jakoś specjalnie napalony nie jestem. Job Simulator (PS VR) Gierka świetna i wesoła, ale miałem ją mocno popsutą przez ciągłe problemy z odpowiednim ustawieniem się względem kamery, co skutkowało błędną pozycją mojej postaci w grze i w rezultacie np. brakiem możliwości dosięgnięcia do jakiegoś przedmiotu w świecie wirtualnym. Co ciekawe, nie miałem takiego problemu grając w demo. No ale odstawiając to na bok (powiedzmy, że w pewnym momencie znalazłem rozwiązanie), bawiłem się dobrze, choć dosyć krótko, bo całość to cztery poziomy/epizody, każdy na plus minus 30-40 minut. Oczywiście, jak to w grach na VR, później dochodzą jakieś tam dodatkowe tryby czy modyfikacje, ale to już nie dla mnie. Czym jest gra, chyba większość z grubsza wie, nawet, jeśli stricte w temacie VR nie siedzi. Symulator ludzkiej pracy (biurowa, w sklepie, w restauracji oraz w warsztacie samochodowym), zgodnie z tym, jak rozumieją ją boty kierowane przez AI, które w świecie przedstawionym przejęły od ludzkości niemal wszystkie obowiązki, a sama praca to teraz właśnie symulacja w muzeum. Czyli forma pastiszu roboty na etat w naszym wykonaniu, humorystyczne i absurdalne przedstawienie różnych motywów z codzienności (np. działanie ksero, które kopiuje każdy przedmiot, łącznie z naszą dłonią, czy prośba o "wypalenie płyty CD" z piosenkami, którą musimy...dosłownie wypalić w kuchni). Przykłady mógłbym mnożyć, ale i tak najlepiej przeżyć to samemu, tym bardziej, że mamy tu dużo swobody i za eksperymentowanie i odwalanie różnego rodzaju głupot nie jesteśmy karceni, ba, bywamy pochwaleni i nagrodzeni. Podejmowanie jak najdziwniejszych decyzji i obserwacja ich skutków daje największy fun, ale można też grać "po bożemu" i grzecznie wykonywać (i tak mocno odklejone) instrukcje. Tak czy siak, dobra zabawa.
  14. Bierzesz udział w jakimś konkursie na najbardziej nietrafioną i nielogiczną analogię? Bo to już chyba trzecia czy czwarta propozycja z Twojej strony i każda coraz "mądrzejsza". Temat w sumie podsumował @SlimShady Całość rozbija się o tą mityczną przyzwoitość, bo oznaczenie spoilera to dla autora tekstu zerowy wysiłek (i żadna strata miejsca w piśmie), wystarczy chcieć, no ale niektórzy mają chyba wręcz jakąś satysfakcję z podejścia "nie grałeś do tej pory, to masz za karę frajerze". Co jest tym bardziej kuriozalne, że żyjemy w czasach notorycznych remasterów i reedycji klasyków, nastawionych przecież również na nowego odbiorcę. Zawsze można też wyrazić swoją intelektualną i kulturową wyższość, kpiąc z samej idei angażowania się w scenariusz "tych głupich gierek". No a może jednak ogra, sam masz taki plan, więc trochę sam sobie zaprzeczasz. Nawet bym się mógł zgodzić z tym, że spoiler można zapomnieć, choć to jest taki typ informacji, który jakoś tak złośliwie potrafi utknąć w głowie i się przypomnieć np. w trakcie ogrywania zaległości. Skończyłem FF VII w 2018 roku. Wiadomo, że los Aerith to już wręcz mem, ale poza tym historia miała sporo wątków, których zepsucia bym sobie nie życzył. I jakoś udało się przez te ~20 lat unikać materiałów ze spoilerami. No, może poza trailerami, które w dawnych latach podchodziły do tych kwestii bardzo liberalnie.
  15. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    A dla mnie- osoby, która ma zaliczone wszystkie główne części serii, to właśnie gameplay'owo nie ma tu przesytu, bo formuła się sprawdza nadal i całość zwyczajnie cieszy, a jakieś tam świeże mechaniki zawsze wpadają (choć nie przeboleje tego, jak bardzo w strzelankę z obowiązkowymi elementami RPG to poszło), natomiast problem kolejnych sequeli to coraz większa "bezjajeczność" i nijakość całej otoczki. Postacie i dialogi bez pazura i jakiejś ironii (powtarzam się, ale w tym temacie równia pochyła w dół od przeskoku na PS3), level design monotonny i w sumie na jedno kopyto, do tego oczywiście open worldowe poziomy z zadaniami zbierackimi i koniec końców taki Rift Apart (a wcześniej R&C 2016) będzie zapamiętany raczej jako pokazówka wizualna.
  16. Mnie sporo świeżych kawałków też siadło, co nie zmienia faktu, że nie ma przepisu zabraniającego wrzucać/poznawać nowe kawałki, zachowując więcej starych. Co więcej, można dać w menu opcję przeskakiwania między playlistami! Nie no wiadomo, że chodzi o licencje i te głupie gadki to nie przystoją takiej postaci, jak Tony, spodziewałbym się tego przykładowo po Kojimbo.
  17. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Donkey Kong Country Returns HD (Switch) W sam raz na letnie klimaty, choć pierwsze odpalenie zaliczyłem chyba jeszcze w maju albo czerwcu, mocno mi się całość przedłużyła, ale też gra jest niekrótka, a szybkie, krótkie sesje owocowały zaliczeniem może jednego, dwóch poziomów. Tak czy siak, niedawno ostatni boss pękł, zostało mi jeszcze otworzenie świątyni i zobaczenie, co w niej czeka, bo poza tym maksowanie gry już sobie odpuszczę, nie na moje nerwy i cierpliwość. DKCR to oczywiście świetna platformówka, ale cierpiąca na charakterystyczną dla całej serii przypadłość, mianowicie trudność polegającą na zaskakiwaniu czającymi się za ekranem przeszkodami/pułapkami zwyczajnie niemożliwymi do uniknięcia za pierwszym razem. Czyli uczenie się levelu na pamięć i śmierć jako integralny element procesu. Co kto lubi, ja fanem takiego podejścia nie jestem, bo skillowości w tym w sumie nie ma, a przy jednym checkpoincie na level i innych reliktach przeszłości, jak np. konieczności każdorazowego wyjścia z poziomu i "podróży" do sklepu, żeby wykupić itemy, frustracja może lekko wzrosnąć. Nie powiem, żeby momentów naprawdę ciężkich, które doprowadziły mnie do wyzerowania licznika balonów było bardzo dużo, ale trochę, szczególnie w końcówce, ich było. Ogólnie ostatni świat (wulkan) to już lekki hardkor i sadyzm twórców, a wisienką na torcie jest pomysł na walkę z ostatnim bossem, skądinąd nie aż tak trudnym: w razie porażki możemy albo szybko powtórzyć walkę, ale zostajemy bez pomocy Diddiego, ergo mamy tylko dwie skuchy i nic się z tym nie da zrobić, albo cofamy się, żeby mieć młodego małpiszona do pomocy (co, przypominam, jest standardem przed każdą inną walką z szefami: beczka DK czeka od razu przed areną starcia), co wiąże się z każdorazowym...powtarzaniem calutkiego preludium do walki, jakim jest nienajłatwiejszy przecież (i swoje trwający) przelot odrzutową beczką między przeszkodami. Bezsensowne utrudnianie życia na siłę, co jest o tyle słabe, że obecność Diddiego to nie tylko dwa serducha więcej, ale przede wszystkim możliwość użycia plecaka odrzutowego, który w tej walce jest mocnym gamechangerem. Nie pomaga też trochę dziwne sterowanie. W Tropical Freeze grałem ostatnio prawie rok temu, ale odpalając prequel i tak miałem od razu (pozostające ze mną do samego końca) wrażenie, że coś tu jest nie tak. Fikołek ma jakiegoś dziwnego laga i nie zawsze wchodzi, a to słynne rozpędzanie się, żeby złapać flow i przelatywać przez poziom, jest tutaj zdecydowanie mniej płynne. No, ulało mi się trochę, ale nie zmienia to faktu, że generalnie bawiłem się dobrze i DKC (jak i druga część) to fantastyczny platformer, stawiający na czysty gameplay, różnorodność atrakcji i zwyczajnie dobrą zabawę, przeplataną lekkim wkurwieniem i wjeżdżaniem na ambicję. Levele zaprojektowane są w przemyślany sposób, motywują do poszukiwań znajdziek (tradycyjnie, rzadko udało mi się zgarnąć komplet xD) i różnych ukrytych motywów. Prezentuje się oczywiście wspaniale z tymi swoimi tropikalnymi kolorami (i nie tylko, bo końcowe poziomy z rozgwieżdżonym nocnym niebem, robią chyba nawet jeszcze lepsze wrażenie), płynniutkimi i zróżnicowanymi animacjami i standardowo rewelacyjną muzyką. No i ogólnie pojęty poziom wykonania, klimat całości, te wszystkie jingle, znane postaci, zabawny design przeciwników i npców, mityczna magia Nintendo, to coś nie do podrobienia i raczej żaden, najlepszy nawet naśladowca, nie zbliży się do tego poziomu. Mimo wszystko dla mnie mesjasz platformówek to to nie jest i chyba TF stawiam wyżej, choć to i tak topka gatunku.
  18. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Soul temat w Region Filmowy
    No ba, wszędzie ten łysy łeb poznam. Trailer nawet spoko, Urban zawsze na propsie, reszta wygląda z grubsza jak trochę bogatszy cosplay, jedynki do dziś nie widziałem i mi się do niej nie pali, także no.
  19. Numer z grubsza przeczytałem jakoś w czerwcu, tak dla zasady wpadłem tylko pochwalić cały zespół, bo przypasowała mi zarówno treść, jak i forma. Tylko czytając reckę Kmiota przypomniał mi się jeden zarzut, który powtórzę, bo, jak to mówi klasyk, "chciałbym, żeby to wybrzmiało": spoilery w reckach. Zarówno wspomniany Chrono Trigger, jak i FF VI. Ja wiem, że na ten temat trwa odwieczna dyskusja, również na naszym forum (memiczne wręcz motywy Aeris czy ojca Luke'a Skywalkera), no ale to koniec końców nadal recenzja, i to gier opierających się w głównej mierze właśnie na interesującym scenariuszu. Co więcej, mimo względnej popularności obu wyżej wymienionych tytułów, nie jest to ścisły mainstream, coś, co "każdy zna", co więcej, numery specjalne pośrednio służą właśnie do zachęcenia/zmotywowania czytelników do sprawdzenia zaległych hitów retro. A tu taki kwas. Odnośnie tekstu o wojnie Sega vs. Nintendo, to wiem, że ogólnie patrząc temat jest już mocno przeruchany przez publicystykę grową i dla wielu wręcz nudny, ale jak dla mnie wręcz przeciwnie, można było przedstawić go szerzej, a mówię tak, bo stosunkowo niedawno zaliczyłem skądinąd klasyczną już książkę Wojny Konsolowe (którą każdemu absolutnie polecam) i to, ile w związku z tym tematem było ciekawych wątków i smaczków, aż prosiło się choćby o drobną wzmiankę (choćby o tym, jakim game changerem w tej wojnie miał być DKC). Wiadomo, tekst ma 4 strony, a książka kilkaset, no ale mimo wszystko miałem lekki niedosyt. A co do samego małpiszona jeszcze, to tak tylko sobie rzucę, że jestem z teamu DKC>DKC2, może dlatego, że nie lubię pirackich klimatów w popkulturze. I nie czuję za bardzo tej promowanej (już bodajże w drugim tekście w tej tematyce!) przez Piechotę ewidentnej "lepszości" (wszystkiego, jak sam zaznaczył w podsumowaniu) w sequelu. Ot bezpieczna kontynuacja ze zmianą konwencji i drobnymi różnicami w mechanikach/poprawkami, których w sumie jakoś specjalnie nie odczułem grając niedawno w obie części jedna po drugiej.
  20. Miałem w sumie zerowy hype na ten remake, ot podszedłem do tego tak, jak kiedyś do 1+2, czyli że kiedyś pewnie kupię używkę po taniości, ale chwilę po premierze widząc jakieś tam streamy i materiały coś mnie tknęło (niższa cena też się do tego przyczyniła) i cyk, nowy Tony wczoraj zaczął być ogrywany. No i jest elegancko, gra się niezmiennie fajnie, trzon jest ten sam, co w 1+2, więc wszystko zasuwa szybko i płynnie (szkoda, że na PS4 framerate jest niestabilny i mocno zależy od wielkości i skomplikowania levelu), graficznie jest pięknie, natomiast OST wydaje się na ten moment mocno wykastrowany z klasyków, za to wypchany nowymi kawałkami, z których kilka już mi nawet przypadło do gustu, no ale nie w tym rzecz: skoro większość frajdy z obcowania z takim rimejkiem to łechtanie nostalgii, to powinno się zrobić wszystko, żeby tracklista był w jak największym stopniu odwzorowana. A tutaj dupa i to nawet większa, niż w przypadku poprzedniego pakietu. Co do samej gry, to w sumie nie mam do części 3 i 4 w wydaniu PS2 żadnego sentymentu, bo w momencie premiery ogrywałem wersje z szaraka, jak wiadomo mocno różniące się od "next genowych", które to natomiast nadrobiłem dopiero po kilkunastu latach. Jednak mam wrażenie, że w THPS3 na ten moment (dwa pierwsze levele plus zawody w Rio) coś w liście zadań jest pozmieniane. No ale to jest do sprawdzenia. Tony to Tony, gra to czysty fun, którego mi trochę już brakowało po zaliczaniu ostatnio tytułów bardziej wymagających i momentami wywołujących raczej nerwy zamiast relaksu, ale będę sobie ją dawkował, bo "fabuła" to króciutka zabawa, a poza tym raczej nie będę nic tam już robił i gra pójdzie do Żyda. Tak.
  21. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Dobra, nie jestem w stanie wrzucić dłuższego posta, do usunięcia.
  22. Przy próbie wrzucenia screenów (nie przekraczających dopuszczalnego rozmiaru, w odpowiednim formacie) dostaję taki "komunikat": Spotkał się ktoś z czymś takim? Żeby było ciekawie, tutaj mi screen wskoczył xD
  23. kotlet_schabowy odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Sifu (Switch) Grę miałem na celowniku od dawna, czaiłem się na promki, miałem brać pudełko na PS4 a koniec końców zagrałem na przenośniaku. Performance i oprawa są zadowalające (tryb handheld), na Oledziku niektóre scenerie robią duże wrażenia swoją kolorystyką i grą świateł, framerate raczej trzyma te 30 klatek, choć nie oszukujmy się, w takiej gierce przydałoby się więcej. A czym jest Sifu? W sumie to dosyć klasyczną w strukturze chodzoną bijatyką, z jednym, wyróżniającym ją gimmickiem: każda śmierć sprawia, że starzejmy się przynajmniej o rok (są tu różne zmienne, ale nie chce mi się wchodzić w szczegóły). Idą za tym zmiany w naszych statach: bohater z wiekiem staje się silniejszy, ale za to wolniejszy (w praktyce: nie odczułem różnicy), a osiągając 70 wiosen po prostu zaliczamy game over i zaczynamy level od początku. Tych jest 5 i są mocno rozbudowane i dosyć długie (dwie-trzy walki z bossami included), więc zgon przy końcowym przeciwniku może sfrustrować, bo mamy wtedy z głowy przynajmniej pół godziny zabawy. Choć nie wiem, czy "zabawa" to odpowiednie słowo, bo szczerze mówiąc po początkowym entuzjazmie, Sifu dosyć szybko mnie do siebie zniechęciło systemem uników/bloków i częstymi porażkami. Tak, jest ciężko i bez bicia przyznam, że bodajże po dwóch etapach obniżyłem poziom trudności, bo w tej konwencji (wspomniane powtarzanie poziomu od początku w przypadku zgonu) po prostu bym gry nie skończył. Sterowanie jest lekko zjebane, wspomniany system uników mi zupełnie nie siadł, a parry jest bardzo wymagające. Nie pomogło to, że mimo posiadania Switcha prawie 1,5 roku, nadal mylą mi się nazwy głównych buttonów xD. Na "easy" Sifu robi się już w miarę przystępne, a i tak na każdym poziomie można parę(naście) razy zginąć, no ale powiedzmy, że udało mi się skończyć grę bohaterem, który nie dobił czterdziestki. W takim układzie walki sprawiają już nawet trochę satysfakcji, a system, choć "na papierze" prosty, z grubsza daje radę. Szkoda tylko, że wszelkie ulepszenia (nowe ciosy chociażby) najczęściej są mało praktyczne. Choć to już chyba norma w dzisiejszym gejmingu, który za wszelką cenę musi implementować ROZWÓJ POSTACI W STYLU RPG. Na plus klimat i dalekowschodnia otoczka (polecam grać z mandaryńskim dubbingiem), strona A/V i odpowiednio krótki mimo wszystko czas potrzebny na przejście. Żeby było ciekawie, tru ending wymaga powtórzenia całości, ale na razie dałem sobie z tym spokój, bo w sumie w imię czego? Podsumowując: trochę się zawiodłem, trochę z premedytacją odpuściłem mocniejszą wkrętkę, bo aż tak mnie gra nie zachwyciła. Nie poznałem pewnie przez to jej GŁĘBI, ale trudno. W jakimś gejmpassie czy czymś takim na pewno warto sprawdzić. Mi wydanej kasy trochę szkoda.
  24. Też niedawno widziałem powyższy i dołączam się do pochwał, choć może nie aż tak mocnych, ot dobry, wciągający film, który nawet totalnego laika w temacie (jak ja) potrafił wciągnąć i nie nudził. Wiadomo, największa w tym zasługa duetu aktorskiego i lekko napisanego scenariusza (choć wątków bardziej technicznych nie unikano). Widziałem też ostatnio Indiana Jones i artefakt przeznaczenia No niezły paździerz xD. Tematu powstawania kolejnej części jakoś specjalnie nie śledziłem, ot wydawało mi się, że Harrison Ford już w 2008, czyli w czasach Kryształowej Czaszki, był zgredem, a tu okazuje się, że 15 lat później nadal ma odgrywać bohatera filmu przygodowego xD. No i niestety czuć tu już, że momenty "akcji" w jego wykonaniu są mocno geriatryczne. Ale to wszystko pikuś, bo koniec końców i tak Ford, obok Madsa Mikkelsena, to najjaśniejszy punkt filmu, który niestety dosyć mocno skupia się na jego przydupasach...I o panie, jakie marne są te przydupasy xD. Jeśli kogoś drażnił dzieciak z dwójki albo Szyja w Krzyształowej Czaszce, to lepiej niech zapnie pasy przed seansem kolejnej części serii. "Laska" to kwintesencja dzisiejszych postaci kobiecych w filmach: wredna pizda jadąca cały czas po naszym bohaterze, tryhardująca żartami, bez cienia autoironii, a wisienką na torcie jest jej mocno punchable face. Do tego kolorowy dzieciak z piczowąsem i irytującym głosem (oraz, co gorsza, zachowaniem) i mamy komplecik. No naprawdę ciężko się to oglądało, głównie za sprawą wspomnianej dwójki, bo poza tym był tu potencjał na całkiem fajną, niezobowiązującą rozrywkę i ciekawą intrygę (choć fabuła opiera się niemal przez cały film na motywie "dobrzy coś znaleźli, ale okazuje się, że tuż za nimi byli źli, którzy im przeszkodzili, powtórz razy 3"). W sumie to już nawet zapomniałem o tym filmie, ale wszedłem na filmweb, żeby sobie przypomnieć, co ostatnio obejrzałem xD
  25. Oddałem głos tylko na Conkera, Halo i PGR, nie tyle ze względu na same te gry, co po prostu nic poza wymienionymi nie prezentuje się zbyt dobrze. No średni ten dobór artów, DOA3 tragedia, DC3 też, Splinter miewał ładniejsze grafiki.

Configure browser push notifications

Chrome (Android)
  1. Tap the lock icon next to the address bar.
  2. Tap Permissions → Notifications.
  3. Adjust your preference.
Chrome (Desktop)
  1. Click the padlock icon in the address bar.
  2. Select Site settings.
  3. Find Notifications and adjust your preference.