Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
własnie ukonczyłem...
Spider-Man: Miles Morales (PS4) Nie zawsze zaznaczam od razu, na czym grałem, ale w tym przypadku warto to podkreślić na początku, bo co by nie mówić o nowej generacji i tytułach wydanych na jej start, to nowy pająk był chyba najbardziej reprezentatywny jeśli chodzi o te słynne NOWE DOZNANIA, czy to przez (tu piszę na podstawie opinii, bo sam nie miałem styczności z tą wersją) dobry RT, błyskawiczne loadingi, czy rozdziałkę, framerate i ogólny przepych. Nawet przeszło m przez głowę, żeby go sobie zostawić na kiedyś, ale w sumie jebać, PS5 nieprędko kupię, a miałem ochotę na coś w typowo świątecznych klimatach (jak niektórzy może zauważyli, przygody Moralesa brylują we wszelki rankingach "top 10 gier do ogrania w gwiazdkę", nie bez powodu). No i zadanie wykonane, gra spełniła oczekiwania w niemal każdym calu. Bo oczekiwałem z grubsza tego, co dała mi "podstawka", czyli przyzwoitego open worlda, w którym bez przymusu i bólu odhaczam kolejne zadania z mapki, z przyjemnym gameplay'em, oblanego sosem wspomnianych świątecznych klimatów. Szczególnie to ostatnie siadło mi idealnie, bo zabawę zacząłem jakoś 3-4 dni przed Wigilią i kontynuowałem (z przerwami) praktycznie do Nowego Roku. Tak, trochę to rozwlekłem, ale mimo wszystko gra nie jest tak krótka, jak się przyjęło, przynajmniej gdy chcemy wbić 100% każdej dzielnicy (o platynie nie mówię, bo wymaga NG+, a to już nie moja bajka). Obstawiam, że 15-20h nabiłem spokojnie. W każdym razie te wszystkie obecne w Nowym Jorku lampki, świecidełka, choinki czy w końcu śnieg i warunki pogodowe robią robotę i podkręcają mocno atmosferę. Gra ogólnie to stary, dobry Spider-Man z 2018, z pewnymi kosmetycznymi zmianami. To, co zagrało wtedy, gra nadal, na czele oczywiście ze słynnym lataniem wśród wieżowców. Po mieście śmiga się rewelacyjnie, obijanie mord wrogom też daje frajdę (dostaliśmy trochę nowości w temacie systemu walki i rozwoju bohatera w tym kontekście, ale nic, co by jakoś niesamowicie wywracało doświadczenie do góry nogami, a nowe umiejętności praktycznie się nie przydają), wszystko wygląda i rusza się cudownie (wiadomo, na past genie tylko 30 klatek, mniej efektów i niższa rozdziałka, ale i tak można się jeszcze zachwycić, photo mode odpalany był ze skrótu co chwilę), choć muzyka, choćby z racji na postawienie na czarne "nowoczesne" klimaty, mocno straciła. Tu przejdę płynnie do największej wady MM, czyli bohaterów i fabuły. Abstrahuję już od unoszącego się w powietrzu klimatu inkluzywności i innych amerykańskich odlotów "społecznych (bo w większości są dosyć subtelne, może poza jednym, wprost wjebanym nam na cały ekran "BLM" xD). Bohaterowie (i antybohaterowie) są po prostu słabi. Nieciekawi, niecharyzmatyczni, nie do polubienia. Kolekcja kolorowych (i nie chodzi tu o kolor skóry), cool i edgy postaci na miarę dzisiejszych blockbusterów i filmów Netflixa. W tym wszystkim całe szczęście jakąś sympatię budzi chociaż tytułowy bohater, niestety jego głos jest absolutnie irytujący i zwyczajnie źle się go słucha. A słucha się sporo, bo, jak to w dzisiejszych AAA, postaci non stop coś pierdolą. A jak nie pierdolą, to włącza się audycja radiowa xD. Samouczki, porady, telefony- ciągły zalew informacjami staje się momentami nieznośny. Sama historia i antagoniści to totalne meh, nie wiem, jak tam wygląda sprawa materiału źródłowego, ale z pozycji laika nie siedzącego w komiksach to cała ta zbieranina wygląda mi na stworzoną specjalnie na potrzeby gry. "Godni" następy Mr. Negative ze Spider-Mana, tyle, że tam oprócz niego była cała ekipa znanych i lubianych złoczyńców. No ale można to przełknąć, bo liczy się sama gra, a ta jest na dobrym poziomie i poza powtarzającymi się parę razy akcjami "w bazach", opierającymi się na eliminowaniu (czy to po cichu, czy w bezpośrednim starciu) tłumów przeciwników, raczej nie ma tu mocniejszego spadku poziomu. Całokształt siłą rzeczy stawiam niżej, niż oryginał z 2018 roku, co nie zmienia faktu, że bawiłem się dobrze, w czym niemały udział ma specyficzna atmosfera.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Don't Look Up W internecie się jarajo, to jakoś tak odruchowo włączył mi się lekki sceptycyzm, no i w końcu to Netflix. Cóż, tym razem (z grubsza) pochwały są zasłużone, bo to dobry film. Oczywiście jeśli dosyć wysoko zawiesimy swoją niewiarę i przyjmiemy pewne głupoty z przymrożeniem oka. Bo generalnie mamy do czynienia z satyrą, ale momentami scenarzyści odlecieli trochę za mocno, jednocześnie próbując nam co krok mówić "patrzcie, to właśnie my, głupi ludzie, tacy jesteśmy!", z czym momentami, ze względu właśnie na mocny absurd, ciężko się zgodzić. Mimo wszystko ogląda się to dobrze, seans mimo dosyć długiego czasu trwania zlatuje szybko i bez nudy, cała ekipa aktorska, na czele z DiCaprio, spisuje się naprawdę dobrze (abstrahuję od tego, że za Lawrence nie przepadam, a jeszcze w obecnej tu stylizacji wypada podwójnie drażniąco), można czasem prychnąć, a reżyser wrzuca co jakiś czas (co staje się już jego sztandarową zagrywką) jakieś ciekawe zabiegi formalne. No spoko film i tyle, można oglądać śmiało nawet będąc zgryźliwym boomerem.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Nie powiedziałbym, że tutaj winny jest wiek filmu. BR po prostu taki jest i zawsze był, nie bez powodu nie stał się po premierze hitem, a z upływem lat uzyskał miało kultowca, ale w pewnej niszy. Ja widziałem go pierwszy raz jakoś w 2005 będąc nastolatkiem, drugi z 10 lat później, i za każdym razem oceniłbym go tak na 7. No ale choćby przez warstwę wizualną i ten mityczny klimat, należy mu się wyróżnienie. Sequel był filmem pięknym i pochłaniającym uwagę widza światem przedstawionym, ale całokształt wypada podobnie: to specyficzne, powolne kino, które musi dobrze człowiekowi siąść. Ale zachowując dystans, nie dziwi mnie ich odbiór wśród mas. Widziałem ostatnio: Matrix: Zmartwychwstania: napisałem co nieco w temacie dedykowanym. No słabo, ale nie był to totalny crap. Ot taki fanfik w znanym uniwersum. Brak tu ikry, emocji, czy jakiejś sceny choćby wizualnie robiącej wrażenie. Naciągany powrót do latach, gdzie cała ekipa robi wrażenie, jakby im się nie chciało. Uncut Gems: film, który jest znany chyba głównie z tego, że to jedna z "tych dobrych" ról Adama Sandlera (a że w opinii krytyków jest ich raczej niewiele, to łatwiej skojarzyć). Chyba trochę przypadkiem wyszło tak, że momentami napięcie i ogólna nerwówka przypomina Punch, Drunk, Love, również znany z tego powodu. Ogólnie: dobrze się ogląda, choć momentami czułem się wręcz fizycznie zmęczony (hałas, atmosfera przypału, krzyki, wszystko oczywiście zamierzone). Sandler się spisał, momentami trochę zalatując młodszym Alem Pacino (akcent). Sonic the Hedgehog: no całkiem sympatyczny filmik. Największy zarzut mam do, niestety dosyć ważnej kwestii, czyli doboru aktora głosowego dla tytułowego bohatera. No drażnił mnie cały seans i sprawiał, że niektóre potencjalnie spoko teksty wypadały niekiedy krindżowo. Poza tym: spoko Carrey. Niezobowiązująca "bajka" na niedzielę. On wrócił: czyli film, z którego wziął się mem "are you crying, my fuhrer?". W sumie nie wiedziałem do końca, na co się szykować, trochę zakładałem, że będzie to głupawa komedia oparta na prostym patencie "Hitler wrócił i mamy śmieszne gagi związane z jego spotkaniem z teraźniejszością", a dostałem całkiem mądry film z paroma niezłymi diagnozami "społecznymi". Oczywiście żarty, mniej lub bardziej ambitne, występują tu co chwilę i przyznam, że jest momentami całkiem śmiesznie, a także dosyć, jak na dzisiejsze standardy, odważnie. Polecam.
-
Marvel's Guardians of the Galaxy
Może w przypadku Andromedy można się pokusić o takie porównania (jetpack, ogólna płynność ruchu). Ale pisanie, że GotG jest dwie klasy niżej od drewna w trylogii to już mocne słowa, z którymi ciężko się zgodzić, no ja w każdym razie na pewno się nie zgadzam. No chyba, że podchodzimy do tego tak, że sama większa ilość opcji z automatu stawia ME wyżej niż Strażników. A porównania wzięły się z prostego powodu: aktywna pauza i wydawanie poleceń kompanom, których "specjale" się co jakiś czas regenerują. Tylko tyle i aż tyle. Wśród gier AAA to raczej naturalne skojarzenie. Mi tam gameplay pasował i trochę mnie zaskakują te zarzuty. W dzisiejszych czasach raczej nie robię sobie maratonów z żadną grą, więc takie sesje 2-3h (zazwyczaj jeden lub dwa chaptery) zlatywały mi bez poczucia monotonii, może z wyjątkiem końcowych rozdziałów, bo tam już faktycznie przesadzili z killroomami. Przeplatanie się poszczególnych rodzajów zabawy sprawia, że raczej ciężko się nudzić. Jasne, to nadal typowa gra "na raz", ale bez przesady, że to drugi Hellblade.
-
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
Popatrzyłem na swoją listę no i niestety nie pękła okrągła 30, a było blisko. Zaliczyłem 27 gierek po raz pierwszy (nie liczę osobno dwóch potężnych DLC do Wiedźmina) i bodajże dwie powtórki (San Andreas, które męczyłem już długo, oraz Uncharted, co prawda kiedyś na PS3 a teraz w wersji zremasterowanej, ale liczę jako powtórkę). Listy nie wrzucam, pisałem o każdej parę zdań we właśnie ukończyłem. Ogólnie mówiąc był to najwyższy wynik liczbowy od wielu lat, jeśli nie w ogóle odkąd w miarę konkretnie to odnotowuję. Złożyły się na niego w większości gry z PS4, ale też całkiem sporo retro z PSX, PS2 i PS3. Co więcej, na molocha, jakim był Wiedźmin, przeznaczyłem ok. 2 miesiące (mimo, że godzin czystego grania nie nabiłem aż tak dużo, ale pykam raczej nie więcej, niż 2-3 godziny i to nie codziennie), więc mniejszych gierek wcisnąłbym w tym czasie pewnie ze 4. No ale nie o to się w tym rozchodzi, tym bardziej, że nigdzie mi się nie spieszy, prawie wszystkie większe zaległości miałem już zaliczone, więc "presji" nie czułem i mogłem sobie smakować przygody Geralta na spokojnie. Zaliczyłem dosłownie dwie gry z 2021 (GotG i Nier: Replicant), co jak dla mnie jest najlepszym podsumowaniem ubiegłego roku. W sumie nic mi nie urwało jaj, najlepszy był zdecydowanie Wiesiek 3, chociaż ponad pół roku po zakończeniu go (i dodatków) szczerze mówiąc nie wracam jakoś mocno myślami do tego świata. Cóż, może to już kwestia wieku i stopniowego "wypalenia" i po prostu gry (ale też filmy) nie wywierają na mnie takiego wrażenia, nie "przeżywam" ich tak mocno, jak kiedyś. Wśród pozostałych pozycji dominowały raczej takie na 6-7/10, w porywach do 8, więc "jakościowo" było tak sobie. Z innych spraw: kupiłem sobie fajny telewizor CRT, pobawiłem softem w starych konsolach i z jednej z nich zrobiłem potencjalnie fajny kombajn do retro, pod koniec roku przystopowałem z bieżącym czytaniem PE. Przeczytałem natomiast pierwszą w życiu książkę "o grach", mianowicie "Nie tylko Wiedźmin" znanego nam wszystkim Koso. Podsumowując: było dobrze.
-
Noworoczne postanowienia kĄsolowe
Idąc drogą przedmówców, pozwolę sobie zacytować samego siebie sprzed ~roku. Wszystko powyższe oprócz Observera zaliczone. Generalnie backlog tytułów AAA/świeżych mam praktycznie zamknięty. Cóż, ciężko wyjść na zero, kiedy jedna pozycja z backloga wylatuje, a druga wskakuje. Na filmwebie nadal mam ok. 30 pozycji, ale większość to już raczej retro, co do którego mam trochę luźniejsze podejście (bo to, czy zaliczę jakąś gierkę z PSXa w 2020, czy w 2030, już na dłuższą metę nie ma znaczenia). Ewentualnie jakieś indyki albo tytuły raczej skazane na gnicie w backlogu. No nie wyszło, i to w chuj xD. Nie dość, że straciłem już dużo na przegapieniu okienka przedpandemicznego, to z każdym kolejnym miechem ociągania się traciłem coraz bardziej. Niniejszym postanowienie przeskakuje na nowy rok, ale teraz już na serio: mam plus minus listę komponentów, w styczniu na nie poluję. O dziwo, Wiesiek spełnił oczekiwania i okazał się jedną z najlepszych gier tamtej generacji, świetna przygoda. Co na 2022? Poza wspomnianym kompem, sukcesywne ogrywanie giereczek z listy i to chyba tyle. Fajnie by było upolować te dosłownie 2-3 tytuły z PSXa, które chciałbym mieć w oryginale w kolekcji, ale to bardzo luźny plan. W ogóle nie nastawiam się na next-gena, patrząc realistycznie i logicznie na sytuację, to zestaw PS5+nowy TV to połowa-końcówka 2023. No.
-
Temat ogólny.
Ja stanę w obronie THUGa, bo to największa ewolucja, o ile nie powiedzieć rewolucja, po czterech częściach serii, o ile w ogóle nie w całej jej historii. I zwyczajnie dobra gra. Trójkę i czwórkę kocham, choć ogrywałem w wersjach na PSX, które w pewnym sensie były innymi grami, niż na next-genach, ale są na tyle do siebie podobne, że mój głos idzie na zwolnienie miejsca dla Underground. A wybierając między 3 i 4 mimo wszystko stawiam na czwórkę, bo też wprowadziła więcej nowości, niż trójka (na czele z systemem włączania zadań na mapie, zamiast odpalania 2 minutowej sesji z listą do odhaczenia). Jeśli chodzi o Residenty, to jestem za zostawieniem czterech. Jak którego wyjebywać, to CV. W przypadku Burnoutów stawiam na Revenge, bo w dwójkę po prostu nie grałem. Inna sprawa, że od B:R i tak wolę DOMINATORA, ale z tego co widzę, to już wyleciał z równania.
-
The Best of Czwarta Generacja, Grande Finale!
Przymierzałem się do emu wersji z SNESa, ale przypomniałem sobie, że przecież wyszedł fajny, wzbogacony o dodatkowe cutscenki port na PSXa, i chyba w tym kierunku uderzę. Notabene to za sprawą jego recki w PE i ocenie 10/10 sięgnąłem po CT.
-
Szambonurek - czyli gnioty, które nam się podobały.
Pamiętam, że to był jeden z bodajże 4-5 tytułów, które można było sobie wybrać jako gratis do rocznej prenumeraty OPSM. Wszystkie to były albo starocie, albo crapy xD Ja do listy dopisuję Spyro: Enter The Dragonfly. Parę zdań napisałem we "właśnie ukończyłem", więc nie będę się produkował, w każdym razie gra jest totalnie nieodkrywcza, jest technicznym koszmarkiem i ogólnie ciężko się w nią gra, ale i tak ma ten specyficzny klimat, świetną muzykę i zwyczajnie dobrze się było zanurzyć w ten świat. Bo kiedy nie wkurwiała mnie jakimiś niedoróbkami, to świetnie się przy niej relaksowałem. W przeciwieństwie chociażby do takiego Jaka 2, którego mniej więcej jednocześnie ogrywałem.
-
Matrix Quadrilogy
A ja napiszę, że jednak nie było AŻ TAK źle. Nastawienie się na totalny paździerz miało swoje plusy. Czasem prychnąłem pod nosem w momentach, które niekoniecznie miały być śmieszne, ale nie waliłem facepalmów co chwilę, a tego się spodziewałem. W skrócie: to wybitnie nijaki i wybitnie niepotrzebny sequel, bez sensownego pomysłu na siebie. Sceny akcji są po prostu nudne i nakręcone bez polotu (co boli tym bardziej, gdy porówna się je do genialnych choreografii i widowiskowości w trylogii), nowi bohaterowie są słabi, a starym brak ikry, wizualnie nie ma tu dosłownie nic ciekawego, w ogóle film wygląda tanio i dziwnie (jakaś taka nienaturalna płynność w niektórych scenach akcji). Keanu chyba faktycznie, jak to ktoś ładnie napisał, "zapomniał, jak się gra", no chyba, że to było zamierzone, ale śmiem wątpić xD. Najgorsze jest jednak to, że wątki najbardziej mnie (i zakładam, że większość widzów) interesujące, zostały w sumie tylko liźnięte (cała historia po Rewolucjach, obecny status quo, generalnie prawdziwy świat), a trzon fabuły (kiedy już kończy się 1 akt) jest wręcz prostacki. Dużo tu tego słynnego już "meta", dużo easter-eggów (mniej lub bardziej subtelnych). Film generalnie ma dużo lżejszy wydźwięk, niż prequele (nie mówiąc o braku jakiegokolwiek poczucia poważnego konfliktu), choć końcówka niby robi się poważna. Tak czy siak, przy oryginalnej trylogii nowy Matrix nawet nie stał, ale tą naciąganą piątkę w dziesięciostopniowej skali mógłbym mu dać, ot takie tam kino sensacyjne z "przesłaniem", osadzone w lubianym uniwersum i jadące na koniku nostalgii boomerów. Choć na sali było sporo "młodzieży" i w ogóle frekwencja całkiem duża, mimo dosyć późnej godziny seansu. W sumie to niesamowite, jak z rangi epickiego wydarzenia, popkulturowego fenomenu, jakim były premiery sequeli, zjechano do tak totalnego "meh" (względnie: obrzucania błotem). Poza głupotami scenariusza, ogólnie pojętą taniością i zmarnowaniem potencjału, za największy grzech uważam częste momenty nudy (a film jest długaśny, a przynajmniej taki się wydawał w kinie).
-
Matrix Quadrilogy
Chyba pierwszy raz idę do kina z tak niskimi oczekiwaniami i tak mocnym poczuciem, że nie powinienem. Chodziło się na jakieś średniaczki, wiadomo, ale tutaj to jest inny kaliber. No i w przeszłości rzadko się zdarzało, żeby na premierę kinową w sieci latała wersja w dobrej jakości. Ale chuj, to tylko 15 zł, w kinie byłem ostatnio ponad rok temu, niech tradycji stanie się zadość i zobaczę kolejnego Matrixa na dużym ekranie. Najwyżej będę z ziomkami miał bekę z odwalającej się żeżuncji, zawsze to jakaś rozrywka.
-
własnie ukonczyłem...
Spyro: Enter the Dragonfly (czyli "Spyro 4") No to mam świeżego kandydata do wpisania w temacie "Szambonurek..." xD. Bo jest to gra obiektywnie (i w sumie subiektywnie też) nieudana, nieodkrywcza, niedorobiona, ale mimo to przyciągnęła mnie i wytrwałem do końca, w pewnym sensie dobrze się bawiąc (a może lepiej by było napisać "miło spędzając czas"). Generalnie jest to maksymalnie leniwa kontynuacja trylogii z PSXa wydana na PS2 (i GC), można by rzec typowy sequel na nowe konsole, tyle, że nic nie jest tutaj ani "bigger", ani "better" xD. Trzon jest z grubsza identyczny jak w starszych częściach: styl poruszania się, mechanika, ruchy smoka, nawet modele postaci, choć wzbogacone o dodatkowe polygony, wyglądają mocno znajomo. Gra wyszła w 2002 a developing był ponoć krótki i trudny, co widać. Nie wprowadzono tu prawie nic naprawdę nowego (poza kilkoma "smoczymi oddechami" do wyboru: Spyro zieje lodem, prądem, bąbelkami itd.), a sporo rzeczy z prequeli poszło wręcz pod nóż. Przygoda jest w ogóle niesamowicie krótka, mamy tylko jeden świat-hub i chyba z 10 leveli, co prawda dużych (momentami wręcz za dużych), ale i tak robi się na nich prawie zawsze to samo, czyli klasycznie: zbieraj diamenty i ważki za wykonanie "zadań" i kończenie mini gier (odpowiednik orbów i smoczych jaj z poprzedników), czasem jeszcze wpada jakiś speedway. Tylko tym razem nie dostajemy nawet krótkiego wstępu "fabularnego" na każdym z leveli, znanego choćby z dwójki. W ogóle przez całą grę mamy chyba tylko ze dwie cutscenki: na początek i na koniec xD. Ale może to i lepiej, bo ich jakość (mimiką postaci spokojnie można by straszyć dzieci) woła o pomstę do nieba. A no i wpadłem zedytować post, bo po prostu muszę dodać, jak żałosna pod każdym względem była walka z finałowym bossem i zakończenie, które wygląda tak, jakby no właściwie nie było zakończenia xD. Cięcie i lecą creditsy. Nice. Same założenia zabawy można by przełknąć bez grymasu, ot leniwy sequel, ale jako tytuł na rozluźnienie/dla dzieciaków swoją rolę spełnia. Tyle, że gra jest potężnie zepsuta na poziomie technicznym, Bugi, zła detekcja kolizji, zwiechy (częste i losowo występujące), koszmarny framerate (wahania między 50 fps w ciasnych pomieszczeniach do, ja wiem, z 15-20 na otwartych terenach, a jak wiadomo, seria Spyro raczej słynie z dużych przestrzeni), no przynajmniej raz w ciągu godzinnej sesji coś dziwnego się odwalało. Dramat, gdyby nie swego rodzaju upartość (i zapobiegawcze walenie save'a co chwilę), to rzuciłbym to szybko w pierony. Graficznie jest znośnie. Na plus fajne kolory i ogólna plastyczność świata. Faktem jest jednak, że w 2002 mieliśmy na rynku chociażby pierwsze części Jaka i Ratcheta, i w takim porównaniu Spyro 4 wypada jak ubogi kuzyn z prowincji. Ot podrasowany PSX (a momentami może i nawet nie podrasowany). Sytuację ratuje (i w moim odczuciu jest jednym z aspektów, przez który w ogóle chce się grać) soundtrack, bo jakimś cudem, mimo, że nad grą pracowali zupełnie nowi ludzie (licencja Universal wyleciała z rąk Insomniac/Sony po Spyro 3), to kompozytora muzyki, czyli Stewarta Copelanda, udało się zwerbować, no i jak zawsze dostarczył. Muzyka jest świetna, momentami mocno zalatuje poprzednimi przygodami smoka, momentami jest mocno odmienna i wręcz "dziwna", ale w pozytywnym znaczeniu. W sumie to przez ten OST, na który trafiłem kiedyś na YT, sięgnąłem w ogóle po latach po ten tytuł, bo zarówno po recenzjach na premierę, jak i opiniach "po latach", skreślałem ją raczej z listy. Mimo wszystko nie żałuję, bo jako fan Spyro w pewnym sensie czułem się jak w domu. Jak na okres przedświąteczny gra wpasowała się idealnie, oferując mi namiastkę dawnej magii, kiedy to jako dzieciak znalazłem pod choinką Spyro 2 i wsiąknąłem w ten świat na całego, aż do wymaksowania jej na 100% (oczywiście z opisem z N+). Tutaj 100% jest chyba nawet nieosiągalne przez bugi xD, no ale gierkę zaliczyłem i wspominać będę kiedyś z uśmiechem.
-
The Best of Piąta Generacja, runda 4.
Cytując pana Snake'a: "Wolf dogs. Half-wolf, half-husky". A czy to ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, to już nie wiem xD. CTR i MGS to ciekawe starcie, bo to mocarne tytuły z całkowicie przeciwległych biegunów gamingu, przy czym MGS jest w zasadzie pionierem (a na pewno jednym z najpotężniejszych reprezentantów rodzącego się rodzaju) cinematic experience w klasycznym stylu, mocnego postawienia na narrację, filmowość, rozbuchany voice-acting na profesjonalnym poziomie, absolutnie wyjątkowe przywiązanie do detali i tak dalej i tak dalej. DOŚWIADCZENIE totalne. Z drugiej strony CTR jako jeden z największych kozaków w kategorii "klasyczna gierka". Czysty fun, miód, responsywność sterowania, uzależniający gameplay, potencjalnie dziesiątki, jak nie setki godzin zabawy, multi. Wszystko dopracowane technicznie, w ukochanym przez wielu świecie Crasha. Ale to nadal "tylko wyścigi kartów". Pomijając już wszystkie subiektywne odczucia, CTR raczej w żadnym aspekcie nie jest przełomowe czy nawet mocno odkrywcze. Owszem, można polemizować, że MGS to w pewnym sensie powtórka z MG2:SS, ale, po pierwsze, "kto w to grał?", po drugie, przeskok generacyjny i wszystko co za nim poszło sprawia, że mówimy tak naprawdę o dwóch światach. No także mój głos teraz i w każdej kolejnej rundzie idzie na przygody Węża, bo to jedna z tych słynnych gier życia, w zasadzie osobiste TOP1. W pozostałych starciach raczej łatwe wybory. SOTN i LoK na pewno dla wielu będzie ciężkie, u mnie zadecydowała prosta rzecz: wstyd się przyznać, ale w LoK po prostu grałem z godzinę i grę porzuciłem ze względów powiedzmy "technicznych" (szarak miał problemy). GT2 i TR2 było dla mnie lekkim dylematem, bo obu nie ukończyłem, w obie grałem trochę, bawiłem się nieźle, ale tylko tyle. Głos poszedł na samochodziki, trochę za ogólny rozmach. FF9 i Tenchu też zapowiada się niezły pojedynek, choć u mnie wybór był prosty: w dziewiątkę nie grałem, a Tenchu uwielbiam. Interesująco może być w przypadku Alien vs Gex, obie gry to nie są typowe giganty z pierwszej ligi (jestem w ogóle zaskoczony, że w plebiscycie nie ma Deep Cover Gecko) i tu zadecyduje raczej typowy sentyment. Dla mnie Alien to gra dobra, choć cholernie trudna (szczególnie dla dzieciaka), już nawet abstrahując od słynnego sterowania, które akurat na cyfrowym padzie było znośne i nie odstające zbytnio od FPSowego standardu na szaraku. Na plus samo uniwersum, w którym mocno wtedy siedziałem, choć adaptacja była bardzo luźna. Technicznie to, mimo pozornej brzydoty, całkiem niezłe osiągnięcie i ciekawy wizualnie przypadek. No i klimat był naprawdę gęsty.
-
The Best of Czwarta Generacja, Grande Finale!
Głos na Chrono, choć ogólnie ta generacja to "nie moja bajka". SMW to Marian, do którego jakoś wyjątkowo nie mam sentymentu, nie pamiętam nawet, czy w ogóle w niego grałem. CT to w zasadzie pierwszy jrpg w moim życiu, gra o wielu obiektywnych i subiektywnych zaletach, którą niestety porzuciłem na pewnym etapie i od ~20 lat jakoś wrócić nie mogę. Ale może ten plebiscyt mnie do tego zmotywuje.
-
Temat ogólny.
Nadrobiłem temat, więc parę uwag odnośnie wcześniejszych rozkminek, z jedną ogólną do @Kmiot: moim zdaniem priorytet przy różnego rodzaju dylematach powinna mieć mimo wszystko ankieta, a nie rekomendacje. Z banalnego powodu: większej liczbie userów chce się kliknąć, niż coś napisać (wiem po sobie) i mamy później niekiedy dosyć zaskakujące dysproporcje. Oczywiście zrobisz jak uważasz, ale nie sądzisz, że takie podejście trochę mija się z faktycznym "głosem ludu" w, mimo wszystko, plebiscycie opierającym się co do zasady na udziale w ankiecie, a nie pisaniu postów? Tak czy siak, moje 3 grosze: Half Life: początkowo sam zgłosiłem do obecnej bitwy, ale jak tak poczytałem przemyślenia innych i sam się nad tym zastanowiłem, to chyba faktycznie najsensowniej będzie zostawić ją na bitwę pecetową. Port na PS2 wyszedł 3 lata po premierze PC, a na DC o ile pamiętam istnieje tylko nieoficjalna wersja. Większy problem będzie z dwójką, bo port na Xa wyszedł rok później i był z tego co wiem pełnoprawną konwersją. Natomiast wielu graczy poznało ją dopiero w kolekcji na siódmą generację. Prince of Persia: mój głos idzie oczywiście na jedynkę (śmiem twierdzić, że tu nie ma czego uzasadniać). Natomiast wybierając między pozostałymi częściami, to zdecydowanie TTT>>>WW. Chyba się już powtarzam, ale dwójka i cały ten fenomen CIĘŻKIEGO klimatu to ofiary mody połowy lat 2000, kiedy to giereczki musiały być dojrzałe i edgy, na czym cierpiała stylistyka i ogólny fun. Inną ofiarą tego trendu jest Jak II. GTA: no raczej, że wszystkie trzy części. Każda to pewnego rodzaju fenomen, przy czym trójka to rewolucja w skali gamingu, VC to absolutne klasyka i złoty środek jeśli chodzi o zawartość, a SA to potęga wyciskająca ostatnie soki z PS2. Stories mogą śmiało wskakiwać na PSP. Ratchety: jedynka obowiązkowo jako początek świetnego IP, najbardziej platformowy gameplay i najlepszy klimat przygody. Dwójki nie lubię, a trójka mimo swoich wad najlepiej nawiązuje do korzeni, choćby przez mini gierki z Qwarkiem, powrót do starej galaktyki i obecność starych znajomych. No i ma lepszego antagonistę i humor.
-
Video shows o grach
Samo to, że stary w 1995 miał fazę na sprzęt i kolekcjonowanie nie mniejszą, niż dzisiejsi boomerzy-jutuberzy. Tyle, że kupował na bieżąco, a nie przepłacał po dekadach xD. W ogóle, 1995, w Polsce dzieciaki marzyły o pegazie i jego podróbkach (podróbkowa incepcja), mając właściwie dwie generacje opóźnienia w stosunku do cywilizowanego świata, mało kto znał coś innego, niż amiga, pegaz i KOMPUTER IBM, a w zgniłej Ameryce dobrobyt, kolekcje gier Segi, Nintendo, nowy szarak na stoliku. Ale chyba nawet jak na Ameryczkę to byli jacyś bananowcy, patrząc chociażby po rozmiarze tego TV i osprzęcie wokół.
-
Konsolowa Tęcza
W tym roku kupiłem zadbanego LG Flatron 21 cali za potężne 15 zł i polecam taki ruch, bo granie w giereczki retro na takim sprzęcie to jest zupełnie inna zabawa, niż z tymi rozmazanymi pikselami na LCD. A kto wie, czy w przyszłości retroświrom nie odwali tak jak z wieloma gadżetami do tej pory i ceny kineskopowców nie wystrzelą w kosmos. Zresztą już teraz na olx jest w tym temacie niezła loteria, raz trafi się janusz, co chce zarobić na elektrośmieciach i wystawia takie "skarby" za 100-200 zł,kiedy indziej trafisz na kogoś, komu zależy tylko na pozbyciu się grata z mieszkania i wystarczy, że dostanie na symboliczną "flaszkę".
-
Szambonurek - czyli gnioty, które nam się podobały.
W Enter the Matrix grałem tylko u kumpla i bardzo się jarałem, raz, że licencja, dwa, te wszystkie akcje, bullet time, akrobacje, chuje muje, no mokry sen fana filmów. Ale gierka była oceniana całkiem przyzwoicie, więc ciężko tu mówić o gniocie. Nie mam za bardzo czego tu wpisać, pomijając czasy prehistoryczne, kiedy podobało mi się wszystko, w co się da grać (ot chociażby takie Mortal Kombat 3 albo Król Lew na Game Boy'u i inne tego typu wynalazki, które, patrząc dzisiaj obiektywnie, są praktycznie niegrywalnymi portami), albo miałem farta, albo dobrze selekcjonowałem giereczki i raczej w crapy po prostu nie grałem. A jak grałem, to mi się raczej nie podobały xD. Mogę tu na siłę podciągnąć np. Lost: Zagubieni na licencji serialu, ale to raczej przeciętniak bez ambicji, niż gniot (gra wyszła w okolicach mojej maksymalnej zajawki na serial, więc sama "wejście" w ten świat i interakcja z bohaterami wystarczyło, żeby się cieszyć). Podobnie z Wolverine: Geneza (film słaby a gra średnia, ale system walki był całkiem spoko) . Mafia 3 jest przez wielu jebana, ale patrząc na oceny, to o crapie nie można mówić. Ale niech będzie w tym temacie. Grało mi się dobrze, może poza jakimiś rozwleczonymi zadaniami pobocznymi (wyścigi). Świetny klimat, muzyka, niezła prezencja (to było moje pierwsze półrocze z PS4, więc tym bardziej niewiele mi trzeba było do podjarki). No i koniec końców to jeden z niewielu miejskich open worldów na tamtej generacji.
-
The Best of Czwarta Generacja, półfinały.
Chyba Pankracy xD. Leki dziś nie wjechały? Jedyne, czego można tu nie rozumieć, to jak można być tak odklejonym, ale w sumie w innych tematach pokazujesz regularnie, że jest coś z tobą nie tak, więc nie wchodzę w dalszą "dyskusję".
-
The Last Of Us Part II TEMAT SPOILEROWY
Ale gdzie się najwięcej o tym gada niby? Ta narracja, że NIEDOJRZALI GRACZE NARZEKAJĄ GŁÓWNIE NA SCENY LESBIJSKIE I UMIĘŚNIONĄ KOBIETĘ to jest już taki chochoł (szczególnie po 1,5 roku od premiery), że ciężko brać to na poważnie do "dyskusji". I co parę miesięcy wyskakuje w tym czy innym temacie kolejny gagatek z odkrywczymi przemyśleniami, że gra świetna i nie wie, o co tyle krzyku, oczywiście protekcjonalnym tonem, bo jemu się podobało, a gimbusy dupa cicho. Ja już w paru miejscach pisałem, co mi nie pasuje poza tymi oczywistościami i w sumie niezbyt chce mi się powtarzać, ale oczywistym jest, że problemy tego scenariusza to nie tylko kontrowersje "światopoglądowe". Gameplay jest potężny, oprawa i szeroko pojęta jakość produktu to cymes, no ale te formy "obrony" fabuły drugiej części przygód Ellie (bo to jej przygoda i żadna nasterydowana zołza ze skwaszoną miną tego nie zmieni) przez coraz to nowe chwyty erystyczne jej fanów robi się już męcząca.
-
The Best of Czwarta Generacja, półfinały.
Uderz w stół... O ironio, o tym, że "każdy głosuje jak mu się podoba" pisze typ, który ma największy ból tyłka o wyniki i oddane głosy.
-
The Best of Piąta Generacja, runda 3.
Hmm może dlatego, że po prostu więcej osób grało w FFVIII? Bo chyba na tym etapie zabawy już każdy zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy głosujący grali w każdą z 256 gier z listy i czasem wybiera się to, co się akurat zna, a czasem nawet nie zna i klika wg jakichś tam subiektywnych przesłanek?
-
The Best of Czwarta Generacja, półfinały.
Generalnie proponuję wszystkim jak najwcześniej (choć chyba już za późno na takie apele, patrząc na reakcje niektórych w poszczególnych tematach) podejść do tego jak do luźnej zabawy i z nastawieniem, że forumowicz prędzej zagłosuje na coś, w co zagrywał się faktycznie w latach świetności jakiejś platformy, niż "obiektywnie" potężniejszy tytuł, który sprawdził jako dorosły gracz np. w 2018 roku (albo i do dziś nie grał), bo wszyscy na świecie polecają i TRZEBA znać.
-
Dyskryminacja graczy 30+
Wąs, siwizna i stylówka u Karwowskiego robiły efekt, ale chyba faktycznie jest coś w tym, że ludzie z tamtych lat szybciej się starzeli i poważnieli, wystarczy spojrzeć na fotki maturzystów z lat 70-80 xD. Inna sprawa, że niejeden dzisiejszy 40 latek, gdyby dodać mu wąsa, wyglądałby jak typowy boomer, a jeszcze gdyby występowały przy tym zakola i brzuszek, to już w ogóle. Tak czy siak: pamiętaj Pupcio, 30 to dawne 20, życie dopiero się rozkręca. xD
-
własnie ukonczyłem...
Strażnicy Galaktyki Cichy hit 2021, co widać było w okolicach popremierowych po postach na forumie, bo takiej zgodności w pozytywnej ocenie gierki AAA dawno nie było. Sam, jak chyba większość, w ogóle nie śledziłem info na temat tego tytułu, ba, nieliczne informacje, które do mnie docierały traktowałem raczej z mocnym dystansem, bo fanem MCU nie jestem, a samych Strażników w wydaniu kinowym oceniam raczej jako fajne średniaki. No i w przypadku gry to był jeden z tych momentów, kiedy wchodzę poniekąd w ciemno, bez trailerów i branżowych recek, tylko na podstawie opinii "zwykłych" ludzi. No i gierka to bardzo dobra, choć na pewno nie objawienie gejmingu. Po prostu świetnie dopasowane znane i lubiane elementy typowej korytarzowej, singlowej przygodówki AAA, polane sosem świetnych postaci, humoru, luzu i doprawione trochę niesubtelnymi, ale mimo wszystko dobrze działającymi, hitami muzyki lat 80. Zresztą cały design, oprawa i efekty atakują nas intensywnymi kolorami, mocnymi efektami świetlnymi i ogólnie pojętym PRZEPYCHEM (choć stricte technicznie, przynajmniej na PS4, szału nie ma). No brzmi i wygląda to po prostu dobrze. Nie rozpisując się specjalnie na temat gampelay'u, powiem w skrócie: latamy stateczkiem (który pełni rolę miejscówki, w której możemy odsapnąć, między misjami i pogadać z ekipą) od planety do planety i zaliczamy raczej korytarzowe miejscówki (z okazyjnymi odnogami, zazwyczaj nagradzającymi naszą ciekawość jakąś znajdźką), trochę eksplorując, trochę rozwiązując "zagadki" wymagające udziału towarzyszy (którym wydajemy polecenia z menu kontekstowego, ale tylko w czasie walki i przewidzianych przez grę momentach poza nią) no i właśnie, strzelamy. Strzelania jest całkiem dużo (w końcówce wręcz za dużo, niestety), ale całe szczęście jest zaprojektowane z pomysłem i sprawia satysfakcję, choć na normalu raczej rzadkością są jakiekolwiek problemy i zgony. Walka opiera się na wsparciu towarzyszy, którzy oprócz zwykłego strzelania/cięcia/bicia mobków, dysponują różnymi mocniejszymi atakami, odnawiającymi się co jakiś czas. Do tego dochodzą specjale i inne cuda. No działa to wszystko ok, choć na początku (i nie tylko) jest dosyć chaotyczne i zanim ogarnąłem instynktowne, szybkie klikanie komend w ferworze walki (bo dzieje się dużo i często nawet nie widać do końca, co się odpierdala), minęło parę dobrych godzin. Bardzo mi się podobało to, że przez większość przygody poruszamy się całą, pięcioosobową drużyną. Dotychczasowe gry korzystające z tego typu patentów (na czele z Mass Effect, z którym, mimo całkowitej odrębności gatunkowej, Strażnicy mają dużo wspólnego) zazwyczaj ograniczały liczbę naszych kompanów np. do dwóch. A tu proszę, pamięci starczyło na wszystkich. Całość pęka w jakieś 15-20 godzin, czyli idealnie, ale przyznam, że ostatnie 2-3 chaptery (pomijam te krótkie, typowo fabularne rozdziały z niewielką ilością czystego grania) już troszkę mnie nużyły. Raz, że miejscówki nie robiły wielkiego wrażenia, dwa, że jesteśmy w nich dosłownie zalewani kolejnymi falami wrogów, a trzy, że scenariusz w tym momencie jakoś specjalnie też już nie porywa. Ogólnie fabuła miała potencjał i same wątki skupiające się na emocjach i przeżyciach postaci są bardzo dobrze przedstawione, ale już to całe "czarodziejskie" pitu pity, Ryker, bogowie, potężna moc etc. to lekka sztampa. Siła tej gry to interakcje między bohaterami i wspomniane już dialogi, choć mimo wszystko ich natłok i tempo, w jakim jesteśmy nimi zasypywani (nie mówiąc o czysto praktycznym problemie, jakim jest nakładanie się rozmów np. naszych towarzyszy i jakichś pobocznych npców) momentami trochę męczy. No nikomu się kurwa gęba nie zamyka na dłużej, niż kilka sekund xD. A jako że człowiek wciągnął się w ten świat i chciał chłonąć maksimum informacji, to nieraz trzeba było przystanąć i dać się im wygadać. GotG na PS4 potrafi niestety mocno chrupnąć, a w jednym z ostatnich rozdziałów są momenty istnego slideshow. Wizualnie całokształt jest zjadliwy, choć gra działa chyba w obniżonej rozdziałce. Ale błędów, jakichś brzydkich, niedorobionych tekstur czy obiektów etc. raczej nie stwierdziłem. No, czasem był jakiś zgrzyt przy wczytaniu dźwięku. Niestety, loadingi po śmierci na past genie są bardzo długie, całe szczęście nie musimy ich często oglądać. Także solidne 8/10 i polecam nawet jak ktoś, tak jak ja, nie jara się jakoś wybitnie komiksami/filmami Marvela (choć nie powiem, minimalna znajomość realiów raczej pomaga).