Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
The Best of Szósta Generacja, runda 4.
Całkowicie rozumiem, że ktoś wybiera SH2, ale robienie lamentu co najmniej jakby Silent przegrywał z jakimś no-name średniakiem albo sportówką/samochodzikami to lekka przesada. To jest kurwa San Andreas, dopóki nie staliście się zblazowanymi cynikami po trzydziestce, to raczej nie było dyskusji, jakiego kalibru wydarzeniem było to GTA. Tak, sam wolę Vice City, i tak, obecnie już dosyć ciężko się w to gra, dlatego- jak napisałem na początku- w ogóle nie dziwię się oddającym głos na grę Konami. Ale nie róbmy z giganta i z marki, która "definiowała" u wielu z nas gejming w połowie lat 2000, jakiegoś leszcza xD.
-
The Best of Piąta Generacja, Grande Finale!
Głos na MGS. Nie ma co tutaj się rozpisywać, jaki koń jest, każdy widzi, gra życia i tyle. Powiem tylko tyle, że finał jest niezwykle mocny, oba tytuły wpłynęły na mnie w sposób wykraczający poza czystą rozrywkę z padem w dłoni. Jeśli chodzi o Tony'ego, to tak jak gro małolatów z mojego pokolenia, zachęcił do prób jazdy na desce w realnym świecie i epizod ten wspominam z mocnym rozrzewnieniem. Letni wieczór z próbami "trików" pod blokiem, później oglądanie Extreme Sports Chanel w TV, a na kompie z modemem wyszukiwanie stronek z poradami "jak zrobić ollie". Piękne czasy. No ale MGS to MGS. Zobaczyć coś takiego zaczynając swoją przygodę z PSXem, to był jakiś jebany mistycyzm. Później wsiąknięcie w ten świat, działanie na stronce OH/Zanzibar, czekanie na każdą kolejną część, śledząc trailery. Kult i coś, co już raczej się nie przydarzy w gejmingu.
-
Buty
Brałem to pod uwagę i nawet rozkminiałem, czy ich nie oddać, ale trochę mnie to już męczy, bo na przestrzeni ostatnich 5 lat oddałem już chyba ze 3 różne pary butów, no i zawsze jest zły moment, kiedy nie chcę zostać bez nich. No zobaczę.
-
własnie ukonczyłem...
A propos starych zręcznościówek, kontynuując swoje retro-masochistyczne doświadczenia growe, zaliczyłem ostatnio: Crash: Twinsanity Panowanie Playstation 2 to dla flagowych platformerów z szaraka dziwny okres. Zmiana twórców, zmiana mechanik i dziwne eksperymenty, często zmiana ogólnej atmosfery i feelingu, przy tym średnie recenzje (choć z perspektywy czasu oceny rzędu 6-7/10 to nie tak źle, no ale na generacji PS2 musiałem mocno selekcjonować kandydatów do zakupu). Przez to Crashe i Spyro z ery post-PSX raczej zawsze mi mocno powiewały. Po Wrath of Cortex (który z kolei był skrajnie leniwym, typowym sequelem, notabene przeciętnej jakości) twórcy (Traveller's Tales) ewidentnie szukali nowego, świeżego otwarcia. Twinsanity było pierwszą poważną próbą wrzucenia "lisa" do pełnego 3D. Poszło to w parze z- zupełnie nietrafioną moim zdaniem- decyzją o odejściu od systemu hubów i tradycyjnych leveli, na rzecz "liniowej" przygody przecinanej checkpointami, save'ami i czasem podróżami do innego "świata". Co prawda chyba można ponownie odwiedzać te same miejsca, ale szczerze mówiąc nie sprawdzałem tego i nie miałem na to ochoty. Efekt końcowy jest dosyć dyskusyjny, choć ma swoje momenty i jakiś vibe serii, który mimo wszystko jest w stanie przyciągnąć starych fanów. W każdym razie dostaliśmy dziwną hybrydę. Bo z jednej strony, kiedy przychodzi do faktycznego skakania i biegania po poziomach, to często i tak dostajemy raczej bliskie korzeniom korytarze i bieganie w jednym kierunku. Przestrzenie są może większe, ale generalnie (pomijając pewne aspekty, do których wrócę) czujemy się raczej jak w domu. Z drugiej strony, co jakiś czas trafiamy do jakiejś większej przestrzeni, z kilkoma odnogami, więc tu wchodzi ta niby świeżość i możliwość zabawy w eksplorację, poszukiwanie ukrytych diamentów, skrzynek (tu mała rewolucja: nie mamy licznika rozbitych pudeł i nie stanowią one celu same w sobie) etc. Drugą ważną nowością jest "kooperacja" z naczelnym antagonistą serii, czyli Dr. Neo Cortexem. Okazyjnie poruszamy się w towarzystwie "przyklejonego" do nas naukowca, którym możemy rzucać (żeby dostał się w niedostępne miejsca i np. przestawił dźwignię) czy używać go jako broni. Pomijając uciążliwe sekcje, gdzie można łatwo zginąć, to sam pomysł wypadł nawet nieźle, choć jego podstawa "logiczna" jest absurdalna (jak trzeba dostać się na platformę zawieszoną kilka metrów dalej, to musimy go osobiście tam wrzucić, ale jak Cortex spada w głęboką przepaść, to teleportuje się momentalnie z powrotem do Crasha xD), no ale nie ma sensu się w to wczuwać. Niestety, styl poruszania się Crasha i kamery (która, co wręcz absurdalne, zważywszy na trójwymiarowe środowisko, czasami jest nieruchoma, a żeby było lepiej, ustawia się w ewidentnie niekorzystny sposób) nie nadaje się zbytnio do poruszania się w trzech wymiarach. Zdecydowanie brakuje tutaj czegoś w rodzaju żółtego kółka znanego z Crasha 4 (cień, który podpowiada nam, gdzie wylądujemy po skoku), bo często skacze się mocno po omacku. Ogólnie feeling poruszania się jest trochę dziwny, jakby z lekkim lagiem, a klasyczne ślizganie się zupełnie nie działa (i nie jest przypisane już pod R1, co dla wyjadacza serii, jest moocno niekorzystne). No ale da się grać i jak ktoś lubi skakanie po platformach, to tytuł raczej spełnia swoje zadanie. Gorzej, kiedy wchodzą wszelkiego rodzaju "eksperymenty" i nowości. No nie udało się twórcom parę patentów. Turlanie się "kulą": tragedia, jakaś dziwna moda z połowy lat 2000, która całe szczęście odeszła do lamusa. Poziomy z Niną Cortex: skrajnie nieresponsywne sterowanie "liną", przez które mocno narzucałem się mięsem, całkowicie psuje zabawę. Gra jest bardzo trudna, nawet bez masterowania, i ten mityczny, oldschoolowy poziom trudności to najczęściej upierdliwe i niesprawiedliwe zagrywki, utrudniające życie graczowi i wywołujące grubą frustrację. Często brakuje żyć, a savepointy (od których zaczynamy po game over) są dosyć rzadkie, a co gorsza, ustawione zazwyczaj w mocno kontrowersyjnych momentach. Czasem jest tak, że musimy przelecieć pół skomplikowanego levelu, pokonać bossa, uciec przed goniącym nas stworem, po czym dopiero trafiamy na możliwość zapisania stanu. Skrzynki nitro to instadeath, nawet mimo posiadanej maski ochronnej (co, o ile dobrze pamiętam, inaczej działa w głównej serii). Wisienką na torcie jest brak opcji skipowania scenek na silniku gry, które jak na złość, często występują już po checkpoincie, ale jeszcze przed momentem, w którym potencjalnie często się ginie. W rezultacie niektóre cool żarty bohaterów (bo Twinsanity poszło mocno w kreskówkową "komedię", trochę momentami cringe'ową, ale czasem faktycznie wywołującą uśmiech) słyszy się po 3-4 razy i ma się ich naprawdę powyżej uszu. Jebać takie motywy. Dwa słowa o oprawie: graficznie jest znośnie (ogólnie od jakiegoś czasu mam zwiększoną sympatię i tolerancję dla grafiki z PS2, szczególnie gdy idzie w parze z animacją w 50/60 klatkach), trochę lepiej niż w zwyczajnie brzydkim WoC, ale też daleko do pierwszej ligi (a przypominam, że to gra z 2004). Za to muzyka to abominacja, drażniący, męczący eksperyment, który pasuje do serii jak pięść do nosa (nie mam weny, jak to opisać, generalnie OST opiera się na "podśpiewywaniu" i melodiach aranżowanych z ludzkiego głosu). Jak zwykle miało być parę zdań, a wyszła rozprawka. W każdym razie nie mogę powiedzieć, żebym bawił się jakoś dobrze, za dużo niedoróbek, za dużo frustracji, a całość po prostu za mało profesjonalna. Rozumiem sentyment ludzi, dla których to gra dzieciństwa (bo w necie widzę dosyć mocno taką narrację), ale jak na dzisiejsze standardy, szczególnie w porównaniu do lepszych edycji przygód jamraja, jest po prostu nieudana. W zasadzie już od tutoriala nosiłem się z zamiarem rzucenia tego w pierony, ale pseudoambicja i chęć kończenia zaczętych gierek (tutaj przygoda trwała może z 5h, więc tyle dobrze) wzięły górę. Ale za następne eksperymenty z jakimiś mutantami czy innymi chujami mujami już się nie biorę.
-
The Office US
Oj to byłaby piękna katastrofa, zakończona pewnie po jednym sezonie. Coś w stylu "Joey" (spin off Przyjaciół).
-
Buty
Ten "zwykły".
-
Matrix Quadrilogy
Można było iść w prequel (początki działalności Morfeusza, albo jeszcze dalej w przeszłość: geneza i przebieg wojny z maszynami), można było iść w "alternatywne uniwersum", wynikające z tego, co mówił Architekt w dwójce (6 poprzednich Neo do dyspozycji), można było iść w klasyczny sequel, ale oparty na lepszym pomyśle i bez usilnego recyklingu Neo i Trinity (tutaj akurat Resurrections liznęło ciekawy trop, mianowicie wojnę domową między maszynami, ale to było wręcz rzucone półgębkiem). Można było iść w bardziej kameralną historię jakiegoś nowego bohatera, ot coś w stylu niektórych odcinków Animatrix (np. World Record, czyli ten z biegaczem, który poprzez przełamywanie granic swoich możliwości przypadkowo, na ułamek sekundy odłączył się z symulacji). Można było w końcu iść w kierunku, w którym faktycznie poszła Wachowska, ale zrobić to po prostu lepiej. No generalnie można było na dużo lepszych sposobów nakręcić nowego Matrixa, skoro już uznano, że jest to sensowny pomysł. Ale niestety, wyszło jak wyszło, czyli marnie.
-
Buty
Swego czasu miałem od nich zimowe buty za ~połowę tej ceny (co i tak wydawało mi się te parę lat temu dosyć dużą kasą) i dokładnie ten sam problem, na dodatek gdzieś tam z przodu coś się zaczęło odklejać. Oczywiście oddałem i dostałem zwrot kasy, ale niesmak pozostał i do marki raczej już nie wrócę. Czasem miałem rozkminy typu "może jak dołożę parę stówek, to tym razem na pewno będą lepsze" i po takich postach widzę, że to niekoniecznie jest rozwiązanie. Producenci zwyczajnie lecą w chuja. Ja nie jestem w stanie kupić zadowalających butów na zimę w mieście od kilku sezonów, nie dość, że raczej nie trzymają ciepła, to jeszcze prawie za każdym razem przemakają. Nie tak, że wyciągam mokrą skarpetę, ale ewidentnie do środka dostaje się wilgoć, nawet po krótkim spacerze. Ostatnio kolejny zawód, czyli mityczny gore tex. Kupiłem Salomony z przeznaczeniem "w góry i na jesień po mieście" no i buciki fajne, dobrze sprawdzające się na szlakach, eleganckie, ale mocniejsza rosa i spacer po trawie zaowocował wilgotną skarpetką. Ja wiem, że ta membrana ma swoje właściwości i bodajże małe cząsteczki wody mogą się przez nią przedostać, no ale kurwa, to co ja mam, gumowce kupić, żeby w tym kraju dało się dojść w deszczu do sklepu suchą nogą?
-
+++ CHCESZ KUPIC/ZMODERNIZOWAC KOMPA?
nieaktualne
-
patent, który psuje Wam całą grę...
Pewnie było ze sto razy (może nawet sam pisałem), ale jest to zawsze aktualne, więc: brak opcji przerwania cutscenek. O ile jeszcze jest tam zakamuflowany loading, to jestem w stanie to zrozumieć. Ale są gierki (głównie starsze), gdzie zdecydowanie nie to jest powodem. Ot deweloperzy "nie wpadli" na pomysł, żeby dać taką opcję. Zacząłem wczoraj Crash: Twinsanity i tam właśnie występuje ten feler, a żeby było "śmieszniej", to w grze dosyć często się ginie (jest ogólnie trudna), więc niektóre scenki przymusowo oglądałem po kilka razy, poważnie przy tym zastanawiając się, czy nie jebnąć tym w cholerę. Zawsze mnie też denerwował brak napisów (albo jakieś dziwaczne sytuacje typu "napisy są w filmikach, ale nie ma ich przy dialogach w real time" albo na odwrót). Na swój angielski nie narzekam, no ale jednak wolę mieć te jebane suby. Z innych spraw to zdecydowanie wszelkiego rodzaju eskortowanie/współpraca z NPCami, którzy mają swój pasek energii i odwalają różne głupie akcje, jak gdyby zależało im na jak najszybszej śmierci.
-
własnie ukonczyłem...
Mimo wszystko trochę ciężko wystawiać cenzurkę kilkunastoletnim tytułom, w które grałem w dużych odstępach czasowych, na różnych etapach growej kariery, ale niech będzie, że na dzień dzisiejszy jedynce dałbym 8/10, dwójce max 6/10, trójce 7/10. Przy czym, jak wspominałem, kiedyś Jakiem 2 się jarałem i rozumiem pozytywny odbiór z okolic premiery.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
No ja właśnie mocno sceptycznie podchodzę do pochwał, bo "prequel" to dla mnie absolutny balas i tandeta, a z tego co piszą ludzie, to mamy do czynienia z "godną" kontynuacją. Ostatnio widziałem: Diuna: napisałem parę zdań w innym wątku. Uczta audiowizualna i ciekawy świat, ale trochę to wszystko takie bez życia. 7/10 w skali blockbusterów. Psie Pazury: zarys fabuły mnie trochę zniechęcił, spodziewałem się jakiegoś typowo "woke" przekazu i poniekąd gdzieś tam w tle on wisi, ale nie jest nachalny i film jest sam w sobie całkiem dobry. Poza ładnymi zdjęciami zapamiętam z niego na pewno gęstą, niezręczną czy wręcz otwarcie wrogą atmosferę, którą tworzy swoją obecnością przy każdym pojawieniu się Benedict Cucumber, który jest w ogóle największą zaletą filmu. Są momenty mniej lub bardziej subtelne, postać jest niejednoznaczna (choć "twist" z nim związany mało odkrywczy i szokujący), nie jest to typowy zły psychol, co z każdym kwadransem wychodzi coraz bardziej. Nie jest to arcydzieło, które zrobiło na mnie jakieś piorunujące wrażenie, ale solidny, dobrze obsadzony film, warty sprawdzenia.
-
własnie ukonczyłem...
Przesadzasz, nie jest to mocniej odczuwalne, niż w dwójce.
-
The Best of Szósta Generacja, runda 3.
No wreszcie głosowanie praktycznie bez większych dylematów, może z jakimś jednym wyjątkiem. Dobrze, że Ratchet 2 pójdzie w pizdu, szkoda, że The Getaway przegrywa, bo ludzie głosują na MARKĘ i dziesiątą iterację przygód zielonego kubraka, w którą pewnie i tak nie grali.
-
własnie ukonczyłem...
Dziś trochę retro, choć w wersjach HD na PS3: Jak II Powtórka po ponad 15 latach, motywowana bardziej ochotą na przypomnienie sobie fabuły i świata, zanim siadłem do zaległej trójki. No i trochę bolesna to była powtórka. Za pierwszym razem gierka bardzo mi siadła (na co miały też na pewno wpływ czynniki zewnętrzne, wiek, okoliczności etc.), choć zawsze byłem "team Ratchet". Ba, dałem jej nawet ocenę 9/10 na swojej liście ogranych pozycji. Po latach zdanie mocno zweryfikowałem, aż chciałoby się tu wrzucić znanego screena "look how they massacred my boy". Oczywiście w kontekście zmian, jakie zaszły w stosunku do J&D. Co jest o tyle zabawne, że grałem najpierw w dwójkę xD. No ale do rzeczy. Prawie wszystkie fundamentalne zmiany i nowości gameplay'owo-settingowe (że tak to ujmę) oceniam na dzień dzisiejszy jako nieudane. Raz, że zwyczajnie jestem zwolennikiem raczej klasycznej podejścia do platformówkowych światów i zdecydowanie lepiej mi wchodzą typowo "bajkowe" levele, postacie itd., znane właśnie choćby z pierwszych przygód (wtedy) niemowy. Jak pamiętacie (albo i nie), wczesne lata 2000 w grach to właśnie takie trochę pozerskie stawianie na bycie cool, edgy, "dorosłość" i powagę. Inną ofiarą tego trendu był sequel PoP: Sands of Time. Mnie już wtedy to drażniło, mimo, że demograficznie patrząc byłem targetem tych zmian. No ale to, że w jeden dzień rozjeżdżam ludzi w Vice City nie znaczy, że muszę to robić też w luźnej platformówce xD. Tak czy siak: wyszło to nienajlepiej, tyle dobrze, że jest Daxter, który regularnie rozładowuje napięcie. Po drugie, zawodzi realizacja nowych patentów. No bo gra stałą się w dużej mierze strzelanką, a strzelanie jest skiepszczone (brak tu chociażby efektywnej metody celowania czy osłony przed strzałami). Co chwilę musimy poruszać się pojazdami, a sterowanie i ich fizyka są tragiczne i prowadzą tylko do ciągłej frustracji (jazda czy ściganie się to w praktyce ciągłe obijanie się od ścian, co w połączeniu ze śmiesznie małą wytrzymałością pojazdów, skutkuje notorycznym ich rozwalaniem). W ogóle pójście za trendem wyznaczonym przez GTAIII (o czym twórcy mówili wprost) i wepchnięcie do platformówki "otwartego" świata, szczególnie w takiej formie to całkowity niewypał, który nie zapewnił grze żadnej wartości dodanej. Nie ma tam nic do roboty, miasto to tło i po prostu poruszamy się po nim z miejsca w miejsce, a wycieczki te są straszliwie rozciągnięte, bo przemieszczamy się w istocie przez ciasne labirynty, bez skrótów, bez jakiegoś sensownego systemu nawigacji (trzeba dosłownie co zakręt włączać pauzę i podglądać mapę). Dostajemy też cool, modny patent z deskolotką, no ale śmiganie na niej i wszelkie interakcja z otoczeniem są mordęgą. Dark Jak: prawie bezużyteczny, a fabularnie niemal zignorowany. Ogólnie ND zrobiło z tej gry potężny misz masz, nie mogąc się chyba do końca zdecydować, czym ona ma być. Kiedy w końcu staje się prawie-że klasyczną platformówką, to robi się fajnie, choć trudno. No ale tych momentów jest dosyć mało, a poza tym mamy mocarny backtracking. Tu słówko o wspomnianym poziomie trudności: jest kurewsko niesprawiedliwie i frustrująco. Checkpointy są rozstawione bardzo rzadko i w sposób nieprzemyślany, regularnie znajdujemy się w sytuacji, w której powtarzamy level od samego początku. Życie tracimy szybko, a apteczki czasami nie znajdziemy bardzo długo. Analogicznie z amunicją. Żeby było śmieszniej, są momenty, kiedy- jeśli powtarzając dany fragment kilka razy wystrzelamy wszystko- nie mamy amunicji w ogóle i nie ma jej skąd wziąć. W efekcie każda powtórka jest coraz trudniejsza. Wszystko w tej grze wydaje się być złośliwie stworzoną, maksymalnie uprzykrzającą nam życie przeszkodą. Pełno tu zagrywek typu "za pierwszym razem nie masz prawa wiedzieć, że coś tu jest, więc giniesz". Czasówki wyglądają tak, że jeśli masz na coś np. 2 minuty i nie zrobisz po drodze błędów, lecąc jak burza, to i tak zostanie ci max 10 sekund zapasu. No ogólnie to nie była motywująca trudność, która wynagradza trudy satysfakcją. To było znęcanie się nad graczem. Sam feeling poruszania się jest oczywiście dobry, ot kontynuacja tego, co wyszło dobrze już w prequelu. Inną zaletą niewątpliwie jest prezencja, technicznie to topka PS2, wizualnie w sumie też, choć z racji na szarobury, nudny design miasta i wielu lokacji, gra traci w stosunku do kolorowego świata z jedynki. Pochwalić trzeba potężny zasięg widzenia, praktycznie brak loadingów, modele postaci. Wersja HD śmiga w 720p z filtrami i w 60 fpsach, ale z tego co kojarzę, to pierwowzór też był płynny. Do konwersji się nie mogę doczepić, choć przy szczegółowych analizach pewnie wyszłyby jakieś babole. Nawkurwiałem się mocno, momentami wynudziłem/wymęczyłem (żmudne podróże tam i z powrotem). Jestem w stanie zrozumieć zachwyty w czasie premiery i sentyment w czasach współczesnych, ale zachowując trochę dystansu nie da się przejść obojętnie obok wielu wad. Ja jestem zniesmaczony i na ten moment powiedziałbym wręcz, że to najsłabsza gra Naughty Dog. Jak 3 (ciekawe notabene, skąd zmiana zapisu liczby w tytule) No, tu już było lepiej. Wygląda na to, że twórcy mieli jakiś feedback dotyczący problemów dwójki i coś z tym zrobili. Nie jest już tak trudno, Haven City jest mocno ograniczone i wygodniejsze w poruszaniu się, więcej tu też (chyba) zwykłego skakania, a mniej jetboarda. Wyrzucono wyścigi na stadionie, ale wrzucono inne "mini gierki", zazwyczaj na podobnym poziomie wykonania (czytaj: człowiek chce je mieć szybko za sobą). Flagową nowością są natomiast free-roamingowe sekcje poruszania się pojazdami po pustyni w klimatach niemalże madmaxowych. Co prawda ND znowu nie opracowało dobrej fizyki i feelingu pojazdów, przez co często odbijamy i turlikamy się swoim łazikiem jak niedojdy, ale jakieś tam minimum frajdy ze śmigania co lepszymi (i lepiej wyposażonymi w broń) pojazdami jest. No i nie przegięli z ilością takich misji. W ogóle byłem mocno zaskoczony (negatywnie), że ta głośna pustynia i życie na banicji to może 1/3 gry, a potem wracamy do obesranego miasta. Szkoda, bo jak zobaczyłem ekipę z dwójki z ich zajebistymi misjami typu "trzeba rozwalić zbliżające się maszyny", to mi się zrobiło niedobrze. No ale przeplatamy to powrotem do nowych miejscówek, a gra jest ogólnie krótsza niż prequel (ok. 10h), więc nie zmęczy tak bardzo. Nowe funkcje broni są całkiem całkiem. No nie rozpisując się za bardzo, grało mi się lepiej, niż w dwójkę. Szkoda tylko, że końcowy twist miałem (mniej więcej) zaspoilerowany, bo fabularnie poza tym to jest mało ciekawie, a główni źli to lekkie nieporozumienie. Serię podsumuję tak: 1>3>2, przy czym i tak wolę przygody lombaksa.
-
Diuna (2021)
Parę zdań z perspektywy osoby, która książek nie czytała, a o uniwersum nie ma bladego pojęcia (poza tym, że jakieś dziwne/niedoszłe ekranizacje już były i że ponoć materiał wybitnie trudny). Notabene przeszło mi przez myśl, żeby jednak zacząć od lektury pierwowzoru, ale raz, że trochę tego dużo, dwa, że długie, a mam ostatnio co czytać, trzy, że w sumie nie pociągało mnie nigdy jakoś mocno to uniwersum i miałem po prostu ochotę na dobry, wysokobudżetowy film sci-fi. I tę rolę film Villeneuve wypełnił zadowalająco. Podobało mi się, choć od początku miałem uczucie niedosytu związane z tym, że oglądam w domu, a jednak nie zdecydowałem się na kino. Bo z tym twórcą jest trochę tak, że jak bierze się za rzeczy "epickie", to w sumie wychodzą mu dzieła będące ucztą dla zmysłów, ale niekoniecznie zachwycające na małym ekranie jako film per se. Ot chociażby Blade Runner 2049, który oglądałem w kinie i wyglądał/brzmiał naprawdę świetnie, ale na drugi seans w ogóle nie mam ochoty i jestem przekonany, że jakbym obejrzał go na TV, to odczucia byłyby mocno słabsze. To taka trochę dygresja, bo ogólnie twórczość DV, z którego mam wrażenie robi się ostatnimi laty mistrza kinematografii, jest taka trochę Nolanowska. Piękne, epickie, ale też nadęte, poważne do przesady, czasami rozciągnięte kino. I taka też była Diuna. Największy zarzut (abstrahując już- z oczywistego powodu- od wierności książkom) mam wobec tego, że nie widzę tutaj zbytnio prawdziwych ludzi, emocji, odrobiny luzu (Duncan i Guerney to jedyni, którzy trochę się z tego wyłamują). Wszystko jest tak absolutnie wielkie, dostojne ważne, że aż staje się mniej angażujące. Oczywiście ma to swoją wartość, bo nie wszystkie filmy muszą po marvelowsku wpychać co chwilę heheszki, ale trochę więcej życia by tu nie zaszkodziło. Może zabrakło więcej czasu na zarysowanie nam bohaterów, z którymi ciężko się zżyć czy utożsamić (a czasami nawet nie zdążymy). Sporo tu też dłużyzn, co w świetle tego, że materiał źródłowy jest przepotężny, a film trwa aż 2,5h, wydaje się lekkim marnotrawieniem czasu. Poza tym łyknąłem ten świat, te układy i intrygi. Zaciekawiły mnie postacie i rozwój fabuły, choć jak usłyszałem przeruchane w popkulturze do granic "The One" i oglądałem kolejne wizje przyszłości, to trochę mnie zmierziło. Ale ogólnie, mimo trochę krytycznego tonu posta, uważam Diunę za film dobry, gatunkowo coś, czego trochę mi brakuje w ostatnich latach. Na kolejną część już na pewno wybiorę się do kina i liczę, że pociągną to wszystko w jakąś sensowną, większą sagę.
-
The Best of Szósta Generacja, runda 2.
Tenchu 3 vs. GoW i Burnout 3 vs. PoP: SoT, ała. Tyle dobrze, że The Getaway dzięki wylosowanej parze ma (chyba xD) zapewniony awans
-
Matrix Quadrilogy
Niezły chochoł albo wybiórcze czytanie dwóch postów z 18 stronicowego topicu, ja jakoś widzę z 5-6 stron (od premiery) bardziej lub mniej rozbudowanych opinii o filmie i dosłownie kilka rzuconych mimochodem żartów odnośnie twórców.
-
Temat ogólny.
Age of Empires 2 Black and White Carmageddon 2 Hokus Pokus Różowa Pantera Counter Strike (może być 1.6, może być osobno Source) Project IGI Hitman: Codename 47 Ace Ventura Half Life 1 Half Life 2 (Epizody osobno?) Deus Ex Max Payne The Sims Aliens vs Predator 2 Rune Duke Nukem 3D Faraon Zeus Theme Park World Hopkins FBI Bardziej retro, z których część pewnie już była w edycji Amigowej (sorry, ale nie moja bajka, więc nie śledziłem): Lotus 3 Lamborghini American Challange Stunts Alien Breed
-
własnie ukonczyłem...
Spider-Man: Miles Morales (PS4) Nie zawsze zaznaczam od razu, na czym grałem, ale w tym przypadku warto to podkreślić na początku, bo co by nie mówić o nowej generacji i tytułach wydanych na jej start, to nowy pająk był chyba najbardziej reprezentatywny jeśli chodzi o te słynne NOWE DOZNANIA, czy to przez (tu piszę na podstawie opinii, bo sam nie miałem styczności z tą wersją) dobry RT, błyskawiczne loadingi, czy rozdziałkę, framerate i ogólny przepych. Nawet przeszło m przez głowę, żeby go sobie zostawić na kiedyś, ale w sumie jebać, PS5 nieprędko kupię, a miałem ochotę na coś w typowo świątecznych klimatach (jak niektórzy może zauważyli, przygody Moralesa brylują we wszelki rankingach "top 10 gier do ogrania w gwiazdkę", nie bez powodu). No i zadanie wykonane, gra spełniła oczekiwania w niemal każdym calu. Bo oczekiwałem z grubsza tego, co dała mi "podstawka", czyli przyzwoitego open worlda, w którym bez przymusu i bólu odhaczam kolejne zadania z mapki, z przyjemnym gameplay'em, oblanego sosem wspomnianych świątecznych klimatów. Szczególnie to ostatnie siadło mi idealnie, bo zabawę zacząłem jakoś 3-4 dni przed Wigilią i kontynuowałem (z przerwami) praktycznie do Nowego Roku. Tak, trochę to rozwlekłem, ale mimo wszystko gra nie jest tak krótka, jak się przyjęło, przynajmniej gdy chcemy wbić 100% każdej dzielnicy (o platynie nie mówię, bo wymaga NG+, a to już nie moja bajka). Obstawiam, że 15-20h nabiłem spokojnie. W każdym razie te wszystkie obecne w Nowym Jorku lampki, świecidełka, choinki czy w końcu śnieg i warunki pogodowe robią robotę i podkręcają mocno atmosferę. Gra ogólnie to stary, dobry Spider-Man z 2018, z pewnymi kosmetycznymi zmianami. To, co zagrało wtedy, gra nadal, na czele oczywiście ze słynnym lataniem wśród wieżowców. Po mieście śmiga się rewelacyjnie, obijanie mord wrogom też daje frajdę (dostaliśmy trochę nowości w temacie systemu walki i rozwoju bohatera w tym kontekście, ale nic, co by jakoś niesamowicie wywracało doświadczenie do góry nogami, a nowe umiejętności praktycznie się nie przydają), wszystko wygląda i rusza się cudownie (wiadomo, na past genie tylko 30 klatek, mniej efektów i niższa rozdziałka, ale i tak można się jeszcze zachwycić, photo mode odpalany był ze skrótu co chwilę), choć muzyka, choćby z racji na postawienie na czarne "nowoczesne" klimaty, mocno straciła. Tu przejdę płynnie do największej wady MM, czyli bohaterów i fabuły. Abstrahuję już od unoszącego się w powietrzu klimatu inkluzywności i innych amerykańskich odlotów "społecznych (bo w większości są dosyć subtelne, może poza jednym, wprost wjebanym nam na cały ekran "BLM" xD). Bohaterowie (i antybohaterowie) są po prostu słabi. Nieciekawi, niecharyzmatyczni, nie do polubienia. Kolekcja kolorowych (i nie chodzi tu o kolor skóry), cool i edgy postaci na miarę dzisiejszych blockbusterów i filmów Netflixa. W tym wszystkim całe szczęście jakąś sympatię budzi chociaż tytułowy bohater, niestety jego głos jest absolutnie irytujący i zwyczajnie źle się go słucha. A słucha się sporo, bo, jak to w dzisiejszych AAA, postaci non stop coś pierdolą. A jak nie pierdolą, to włącza się audycja radiowa xD. Samouczki, porady, telefony- ciągły zalew informacjami staje się momentami nieznośny. Sama historia i antagoniści to totalne meh, nie wiem, jak tam wygląda sprawa materiału źródłowego, ale z pozycji laika nie siedzącego w komiksach to cała ta zbieranina wygląda mi na stworzoną specjalnie na potrzeby gry. "Godni" następy Mr. Negative ze Spider-Mana, tyle, że tam oprócz niego była cała ekipa znanych i lubianych złoczyńców. No ale można to przełknąć, bo liczy się sama gra, a ta jest na dobrym poziomie i poza powtarzającymi się parę razy akcjami "w bazach", opierającymi się na eliminowaniu (czy to po cichu, czy w bezpośrednim starciu) tłumów przeciwników, raczej nie ma tu mocniejszego spadku poziomu. Całokształt siłą rzeczy stawiam niżej, niż oryginał z 2018 roku, co nie zmienia faktu, że bawiłem się dobrze, w czym niemały udział ma specyficzna atmosfera.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Don't Look Up W internecie się jarajo, to jakoś tak odruchowo włączył mi się lekki sceptycyzm, no i w końcu to Netflix. Cóż, tym razem (z grubsza) pochwały są zasłużone, bo to dobry film. Oczywiście jeśli dosyć wysoko zawiesimy swoją niewiarę i przyjmiemy pewne głupoty z przymrożeniem oka. Bo generalnie mamy do czynienia z satyrą, ale momentami scenarzyści odlecieli trochę za mocno, jednocześnie próbując nam co krok mówić "patrzcie, to właśnie my, głupi ludzie, tacy jesteśmy!", z czym momentami, ze względu właśnie na mocny absurd, ciężko się zgodzić. Mimo wszystko ogląda się to dobrze, seans mimo dosyć długiego czasu trwania zlatuje szybko i bez nudy, cała ekipa aktorska, na czele z DiCaprio, spisuje się naprawdę dobrze (abstrahuję od tego, że za Lawrence nie przepadam, a jeszcze w obecnej tu stylizacji wypada podwójnie drażniąco), można czasem prychnąć, a reżyser wrzuca co jakiś czas (co staje się już jego sztandarową zagrywką) jakieś ciekawe zabiegi formalne. No spoko film i tyle, można oglądać śmiało nawet będąc zgryźliwym boomerem.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Nie powiedziałbym, że tutaj winny jest wiek filmu. BR po prostu taki jest i zawsze był, nie bez powodu nie stał się po premierze hitem, a z upływem lat uzyskał miało kultowca, ale w pewnej niszy. Ja widziałem go pierwszy raz jakoś w 2005 będąc nastolatkiem, drugi z 10 lat później, i za każdym razem oceniłbym go tak na 7. No ale choćby przez warstwę wizualną i ten mityczny klimat, należy mu się wyróżnienie. Sequel był filmem pięknym i pochłaniającym uwagę widza światem przedstawionym, ale całokształt wypada podobnie: to specyficzne, powolne kino, które musi dobrze człowiekowi siąść. Ale zachowując dystans, nie dziwi mnie ich odbiór wśród mas. Widziałem ostatnio: Matrix: Zmartwychwstania: napisałem co nieco w temacie dedykowanym. No słabo, ale nie był to totalny crap. Ot taki fanfik w znanym uniwersum. Brak tu ikry, emocji, czy jakiejś sceny choćby wizualnie robiącej wrażenie. Naciągany powrót do latach, gdzie cała ekipa robi wrażenie, jakby im się nie chciało. Uncut Gems: film, który jest znany chyba głównie z tego, że to jedna z "tych dobrych" ról Adama Sandlera (a że w opinii krytyków jest ich raczej niewiele, to łatwiej skojarzyć). Chyba trochę przypadkiem wyszło tak, że momentami napięcie i ogólna nerwówka przypomina Punch, Drunk, Love, również znany z tego powodu. Ogólnie: dobrze się ogląda, choć momentami czułem się wręcz fizycznie zmęczony (hałas, atmosfera przypału, krzyki, wszystko oczywiście zamierzone). Sandler się spisał, momentami trochę zalatując młodszym Alem Pacino (akcent). Sonic the Hedgehog: no całkiem sympatyczny filmik. Największy zarzut mam do, niestety dosyć ważnej kwestii, czyli doboru aktora głosowego dla tytułowego bohatera. No drażnił mnie cały seans i sprawiał, że niektóre potencjalnie spoko teksty wypadały niekiedy krindżowo. Poza tym: spoko Carrey. Niezobowiązująca "bajka" na niedzielę. On wrócił: czyli film, z którego wziął się mem "are you crying, my fuhrer?". W sumie nie wiedziałem do końca, na co się szykować, trochę zakładałem, że będzie to głupawa komedia oparta na prostym patencie "Hitler wrócił i mamy śmieszne gagi związane z jego spotkaniem z teraźniejszością", a dostałem całkiem mądry film z paroma niezłymi diagnozami "społecznymi". Oczywiście żarty, mniej lub bardziej ambitne, występują tu co chwilę i przyznam, że jest momentami całkiem śmiesznie, a także dosyć, jak na dzisiejsze standardy, odważnie. Polecam.
-
Marvel's Guardians of the Galaxy
Może w przypadku Andromedy można się pokusić o takie porównania (jetpack, ogólna płynność ruchu). Ale pisanie, że GotG jest dwie klasy niżej od drewna w trylogii to już mocne słowa, z którymi ciężko się zgodzić, no ja w każdym razie na pewno się nie zgadzam. No chyba, że podchodzimy do tego tak, że sama większa ilość opcji z automatu stawia ME wyżej niż Strażników. A porównania wzięły się z prostego powodu: aktywna pauza i wydawanie poleceń kompanom, których "specjale" się co jakiś czas regenerują. Tylko tyle i aż tyle. Wśród gier AAA to raczej naturalne skojarzenie. Mi tam gameplay pasował i trochę mnie zaskakują te zarzuty. W dzisiejszych czasach raczej nie robię sobie maratonów z żadną grą, więc takie sesje 2-3h (zazwyczaj jeden lub dwa chaptery) zlatywały mi bez poczucia monotonii, może z wyjątkiem końcowych rozdziałów, bo tam już faktycznie przesadzili z killroomami. Przeplatanie się poszczególnych rodzajów zabawy sprawia, że raczej ciężko się nudzić. Jasne, to nadal typowa gra "na raz", ale bez przesady, że to drugi Hellblade.
-
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
Popatrzyłem na swoją listę no i niestety nie pękła okrągła 30, a było blisko. Zaliczyłem 27 gierek po raz pierwszy (nie liczę osobno dwóch potężnych DLC do Wiedźmina) i bodajże dwie powtórki (San Andreas, które męczyłem już długo, oraz Uncharted, co prawda kiedyś na PS3 a teraz w wersji zremasterowanej, ale liczę jako powtórkę). Listy nie wrzucam, pisałem o każdej parę zdań we właśnie ukończyłem. Ogólnie mówiąc był to najwyższy wynik liczbowy od wielu lat, jeśli nie w ogóle odkąd w miarę konkretnie to odnotowuję. Złożyły się na niego w większości gry z PS4, ale też całkiem sporo retro z PSX, PS2 i PS3. Co więcej, na molocha, jakim był Wiedźmin, przeznaczyłem ok. 2 miesiące (mimo, że godzin czystego grania nie nabiłem aż tak dużo, ale pykam raczej nie więcej, niż 2-3 godziny i to nie codziennie), więc mniejszych gierek wcisnąłbym w tym czasie pewnie ze 4. No ale nie o to się w tym rozchodzi, tym bardziej, że nigdzie mi się nie spieszy, prawie wszystkie większe zaległości miałem już zaliczone, więc "presji" nie czułem i mogłem sobie smakować przygody Geralta na spokojnie. Zaliczyłem dosłownie dwie gry z 2021 (GotG i Nier: Replicant), co jak dla mnie jest najlepszym podsumowaniem ubiegłego roku. W sumie nic mi nie urwało jaj, najlepszy był zdecydowanie Wiesiek 3, chociaż ponad pół roku po zakończeniu go (i dodatków) szczerze mówiąc nie wracam jakoś mocno myślami do tego świata. Cóż, może to już kwestia wieku i stopniowego "wypalenia" i po prostu gry (ale też filmy) nie wywierają na mnie takiego wrażenia, nie "przeżywam" ich tak mocno, jak kiedyś. Wśród pozostałych pozycji dominowały raczej takie na 6-7/10, w porywach do 8, więc "jakościowo" było tak sobie. Z innych spraw: kupiłem sobie fajny telewizor CRT, pobawiłem softem w starych konsolach i z jednej z nich zrobiłem potencjalnie fajny kombajn do retro, pod koniec roku przystopowałem z bieżącym czytaniem PE. Przeczytałem natomiast pierwszą w życiu książkę "o grach", mianowicie "Nie tylko Wiedźmin" znanego nam wszystkim Koso. Podsumowując: było dobrze.
-
Noworoczne postanowienia kĄsolowe
Idąc drogą przedmówców, pozwolę sobie zacytować samego siebie sprzed ~roku. Wszystko powyższe oprócz Observera zaliczone. Generalnie backlog tytułów AAA/świeżych mam praktycznie zamknięty. Cóż, ciężko wyjść na zero, kiedy jedna pozycja z backloga wylatuje, a druga wskakuje. Na filmwebie nadal mam ok. 30 pozycji, ale większość to już raczej retro, co do którego mam trochę luźniejsze podejście (bo to, czy zaliczę jakąś gierkę z PSXa w 2020, czy w 2030, już na dłuższą metę nie ma znaczenia). Ewentualnie jakieś indyki albo tytuły raczej skazane na gnicie w backlogu. No nie wyszło, i to w chuj xD. Nie dość, że straciłem już dużo na przegapieniu okienka przedpandemicznego, to z każdym kolejnym miechem ociągania się traciłem coraz bardziej. Niniejszym postanowienie przeskakuje na nowy rok, ale teraz już na serio: mam plus minus listę komponentów, w styczniu na nie poluję. O dziwo, Wiesiek spełnił oczekiwania i okazał się jedną z najlepszych gier tamtej generacji, świetna przygoda. Co na 2022? Poza wspomnianym kompem, sukcesywne ogrywanie giereczek z listy i to chyba tyle. Fajnie by było upolować te dosłownie 2-3 tytuły z PSXa, które chciałbym mieć w oryginale w kolekcji, ale to bardzo luźny plan. W ogóle nie nastawiam się na next-gena, patrząc realistycznie i logicznie na sytuację, to zestaw PS5+nowy TV to połowa-końcówka 2023. No.