ogqozo
Senior Member
-
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Obecnie
Przegląda temat: Rematch
Treść opublikowana przez ogqozo
-
Steam Deck
NIe no, miejmy kontekst. To nie jest żaden nowy GameBoy. To jest sprzęt Gabe'a, robiony głównie z myślą o ludziach, którzy na co dzień grają tak Nie będę przywłoywał wyglądu typowych laptopów gamingowych z klawiaturą. Tak że jako komputer PC do grania, to to jest sprzęt wyjątkowo mały, zgrabny i podobno całkiem wygodny. Ludzie nigdy nie grali na PC dlatego, że to był idealnie wygodny sprzęt do robienia tej jednej rzeczy. Ludzie po coś używają tych pokazanych wyżej trzymadeł do Switcha, większy rozmiar pozwala też z drugiej strony na wygodniejsze ułożenie dłoni, ramion i barków i ostatecznie może nie być aż tak okropny. Waga na pewno boli, nie ma innej opcji. Niemniej myślę, że to trochę jak z telefonami. Prawie wszyscy się zgadzają, że te współczesne telefony to ciulowo się trzyma, jak ktoś nie chce mieć rozwalonych nerwów i stawów na starość to powinien przynajmniej używać takiego dzyndzyka jak czasem dziewczyny mają. ALE branża się zgodziła, że to jedyny kierunek progresu, bo większy ekran jest jednak kluczowy. Z grami podobnie. Nie do końca mi pasi wygoda Switcha OLED jako handhelda do trzymania w rękach (a tylko czasami jest sens grać na podstawce), ale i tak nie mam ochoty na Lite'a. Niektóre gry są dużo mniej fajne na mniejszym ekranie, lubię mieć w jednym sprzęcie więcej możliwości, fajne wibracje itp. Coś za coś.
-
Xenoblade Chronicles Definitive Edition
Wszyscy po latach pisania "niech pokażą nowego Xenoblade'a, bardzo ważne" będą mogli wreszcie zobaczyć filmik i napisać "ale góvno, wygląda jak z PS2"
-
Pokémon Legends: Arceus
Czy w tym spin-offie nadchodzi kiedyś moment, kiedy będę mógł robić jakieś rzeczy? Pytam, bo w Zeldzie w sumie też średnio się bawiłem, zanim nie zdobyłem trochę staminy. Tam, to był najważniejszy moment gry dla mnie. Na podstawowej ilości staminy, gra była dość irytująca. Tutaj jednak poruszanie się jest bardzo ograniczone w porównaniu nawet do pierwszej minuty Zeldy. Mogę właściwie tylko człapać po płaskim terenie. Jakaś mała sadzawka - idź naokoło, jak wejdziesz do niej to czeka cię dłuuuga animacja topienia się i powrotu. Wysepka - czasami mogę wykombinować, jak na nią spaść, ale przecież nie mam jak wrócić, mogę tylko wejść do wody, dłuuugo się topić i wrócić tam gdzie byłem wcześniej. Wspiąłem się na górę (wow, to jest chyba bardziej męczące wchodzenie po górach niż w Skyrimie), nacieszyłem się widokiem, znalazłem rzadką itemkę (oczywiście musiałem coś skasować z ekwipunku żeby ją zmieścić w plecaku), myślę: może ten mój rumak nie ma takiego fall damage. Ma, zeskoczenie z góry to śmierć, loading, utrata przedmiotów. W sumie wszystko co mogę robić to próbować się zakradać do pokemonów od tyłu, w sumie szacun dla GameFreak za próbowanie nowych gatunków, bo nie wiem czy ktoś zrobił wcześniej skradankę na płaskim otwartym terenie. Była taka skradanka w Japonii "Sekiro" i tam zabójczy samurajowie byli dużo mniej czujni, mniej agresywni i szybciej odpuszczali, niż Zubat w Pokemon Legends. No nie wiem jak na razie, o co chodzi w tej grze. Walki są praktycznie ciekawostką, niemal ich nie ma, a te co są nie mają sensu (co też stawia pytanie, co ja mam robić z tymi pokemonami, to też nie tak że np. jak się czegoś nauczą to mi pomogą dalej rzucać pokeballem, zbierać więcej przedmiotów czy coś). Chyba to ma być czysta gra eksploracyjna, ale ta eksploracja to bieganie po płaskim, mozolne próby wyizolowania wybrancyh pokemonów bez zostania zaatakowanym przez 5 naraz, i w sumie nie wiem co poza tym.
-
Final Fantasy VII Remake
Ech, ale ta gra była zaje'bista. Chyba druga najlepsza gra wydana na PS4, obok 13 Sentinels.
-
Xbox Game Pass - gry w abonamencie
Wyjątkowy pomysł i w sumie dobrze wykonany, chociaż nie każdemu to spasi, zwłaszcza na konsoli. Mimo wszystko granie w to polega na wyszukiwaniu jakiegoś słowa i oglądaniu (i przewijaniu!) filmików jak ludzie gadają. Dla mnie było to bardzo nudne na TV i padzie, lepiej pasuje pod peceta czy ekran dotykowy, nie wiem, bardziej się czujesz jakbyś faktycznie podglądał czyjeś rozmowy.
-
NBA
Spurs byliby prawie solidni, gdyby nie przegrywali tak dużej większości wyrównanych końcówek mdr. Trudno brać na poważnie ekipę, która opiera się na potędze Jakoba Poeltla, a potem traci 20-punktowe prowadzenie dając się rozpieprzyć w czwartej kwarcie ekipie dyrygowanej przez Mosesa Moody'ego, Chrisa Chiozzę, Damiona Lee i Quinndary'ego Weatherspoona mdr. Przecież to nawet nie jest ławka Warriors tylko klub kokosa lol. Spurs muszą to robić specjalnie w ramach tankowania, no bo jak. W sumie podobnie uważam o Bostonie, jakby oni wygrywali wyrównane końcówki, to mogliby być nawet na pierwszym miejscu na Wschodzie. Ogólnie szkoda tego zresztą, bo chciałbym, żeby Nets wypadli z playoffów mdr. Mam dość czytania od półtora roku że reszta ekip nie jest "na poważnie" bo Nets mają "supergwiazdy" i tylko "supergwiazdy" mogą wygrywać w playoffach. "Jak Nets będą zdrowi to nikt z nimi nie ma szans" itd. Jest taki typ fana NBA, który od półtora roku ciągle pisze jakby tylko Nets-Lakers mogło być w finale NBA, więc cieszyłbym japę jakby obie ekipy odpadły, ale pewnie się nie zdarzy. Zresztą Nets chyba sami w to wierzą, bo się czasem dziwią że ktoś z nimi walczy i że jak się nie postarają to przegrywają mecze.
-
Konsolowa Tęcza
Często zostawiam grę na różnych stadiach, nie widzę w tym nic dziwnego. Raczej się tylko cieszę, że jedna z głowy. Często jest to pod koniec, bo właśnie mam to uczucie, że już nic gra mi nie ma do zaoferowania, wiem już co to jest i nic nowego już nie będzie. Ponadto końcówki gier nadal są z reguły bardzo nudne, twórcy bardzo się starają wrzucić jak najwięcej rzeczy i prawie żadna gra nie pokazuje w końcówce tego, co w niej najlepsze. Nie czaję tylko w tym zdaniu oglądania gier na YouTube'ie. Po co? Powstała jakaś gra, którą jest bardziej warto oglądać na YouTube'ie niż po prostu obejrzeć jakiś normalny film w tym czasie?
-
NBA
Widzimy wyniki na poprzedniej stronie, Miles Bridges był czwarty w głosowaniu graczy, myślę, że wobec tego jest faworytem. Trudno mówić tutaj o wpisywaniu go za reputację, jak Klaya czy Kyrie'ego (chociaż i tak najlepsi są gracze którzy mają kompletnie wyje'bane i głosowali np. na Bena Simmonsa albo Graysona Allena, a było takich wielu). Na pewno został dostrzeżony w lidze, mimo że gra w Charlotte i nie miał hype'u takiego jak LaMelo. Ostatecznie pewnie obaj się i tak pojawią, i oni i Jarrett Allen, bo jakoś trudno mi uwierzyć, że nie będzie w tym roku przynamniej kilku nieobecności z powodu kontuzji, zmęczenia i korony. Wczoraj Nuggets rozpierniczyli Bucks wczesnym wieczorem i prawie zrównali się bilansem. Niesamowite, biorąc pod uwagę, że większość kluczowych zawodników Bucks wróciła, a to Nuggets są w lepszej formie. Pisałem niedawno, że Jokić to niesamowity przypadek, bo MVP zrobił postępy, ale nie ma szans na nagrodę. Przy tej serii wygranych Nuggets, Jokić jak najbardziej pojawił się w rankingach MVP, nawet na ich szczycie. Jego gra jest rewelacyjna, koleś po prostu zmiażdżył Giannisa, wiem że Giannis zdobył też wiele punktów, ale Jokić ma skilla robić takie rzeczy, które może nie błyszczą w boxscore, ale widać że rozkłada rywali. Ponadto jest naprawdę niedoceniony w tym sezonie jako dobry defensor i kapitalny zgarniacz zbiórek. Każdy jest w stanie grać dobrze z Jokiciem. Taki Aaron Gordon, Denver się kapnęło, że nie da rady go grać w niskich ustawieniach, bo będą masakrowani w obronie. W rezultacie... Gordon gra tylko wtedy, gdy na boisku jest Jokić, inaczej nie gra. Ale w ofensywie jest ostatnio naprawdę solidny i dużo daje Denver. I tak w sumie z całą ekipą, są ogromnie zależni od Jokicia, ale póki Serb jest zdrowy, robią się coraz lepsi.
-
Premier League
Sprawa wygląda poważnie. Greenwood został aresztowany, a klub i sponsorzy szybko zaczęli się pozbywać wszelkich śladów jego obecności. Nie wiem jak w sądzie, ale w piłce chyba skończony. Za to wraca znikąd Christian Eriksen! To już SIÓDMY gracz z Danii w ekipie Brentford. Specyficzny klub na mapie Premiership. Znika Aubameyang! Legenda Arsenalu nie znalazła kupca i dzisiaj ogłoszono suchym tonem, że kontrakt został rozwiązany. Dość wyjątkowa sytuacja, ale może to wyjdzie dobrze dla Arsenalu. Na pewno za darmo tego wszystkiego nie robią, ale czyszczą sobie tablicę bez litości w ostatnich latach. Najwyższe gaże są cięte bez litości, a klub wystawiając młodzież nadal jest w walce o top 4 - bywały gorsze przebudowy... Dejan Kulusevski w Tottenhamie. Utalentowany zawodnik, w Juve za wiele nie grał. Juve dostało trochę kasy, a Tottenham może będzie miał grajka, ale nie jestem pewien Frank Lampard trenerem Evertonu. Donny van de Beek nadal żyje i został wypożyczony do Evertonu Manchester City oficjalnie pozyskał Juliana Alvareza, i to może być największy ruch tego okienka. Fani w Argentynie są zachwyceni napastnikiem i hype'ują go niemiłosiernie. Jednak Alvarez przeniesie się do City dopiero za pół roku.
-
Disco Elysium
Kiedy czytasz ludzi piszących "moje dwie ulubione sceny w historii gier to tańczenie z Kimem i gwizdanie z Kimem" i zdajesz sobie sprawę, że zalokowałeś sobie obie te rzeczy i nigdy ich nie widziałeś
-
GOTY 2021 - kto ma rację?
W sumie fakt że Breath of the Wild było tutaj GOTY mdr. Dwójka pewnie będzie najlepszą grą wszech czasów, ale nie wiem, co w ogóle oni mogą jeszcze zrobić, żeby dorównać tamtemu wrażeniu. Więcej tego samego? No pewnie nadal będzie lepsze niż inne gierki, ale za wiele nowego pewnie nie będzie.
-
GOTY 2021 - kto ma rację?
Dziwne że Tony'ego Hawka nie głosowaliście. W sumie to w tej wymieniance wszystkich gier które dostały choć jeden punkt chyba nie widzę nic, na co ja głosowałem, no ale mniejsza z tym, raczej tabeli by to nie zmieniło. Sony nadal trzyma się mocno, duże gry na plejstejszyn to murowani faworyci, chociaż ciekawe, że nie pojawił się nawet skrawek głosu na Deathloop. Jednak widać rosnące podboje Game Passa na dalszych miejscach. Ciekawe, w którym roku wygra gra nie na Plejstejszyn, jeśli tego dożyjemy.
-
Sekiro: Shadows Die Twice
W sumie to w jakim konkretnie sensie Sekiro jest "mniej sprawiedliwe" od Soulsów? Serio nie wiem. Dla mnie gra była przyjemnym oddechem po poprzednich Soulsach, z wielu powodów to zdecydowanie najbardziej przyjazna gra From. - nie da się praktycznie być "niedopakowanym", a w Soulsach zawsze byłem. Twoja postać generalnie jest w stanie pokonać najbliższego bossa bez problemów, z definicji. Najwięcej upgrade'ów zyskujemy pokonując kolejnych obowiązkowych bossów, znaczenie itemek i skilli jest małe (zresztą większość z nich zyskamy i tak bez niuchania ani grindu), nie tracimy masy leveli ginąc itd. Nieco inny gatunek - RPG kontra gra akcji, powiedzmy, w Soulsach o to chodzi żeby pakować postać, no ale to drugie jest dla mnie "sprawiedliwsze", jeśli gry mogą być "sprawiedliwe" - duuuużo mniej chamskich śmierci niż w Soulsach. Nawet jak spadłem do dziury myśląc "czy tam da się doskoczyć" to tylko mnie wracało na brzeg, nie musiałem powtarzać pół godziny bo eksperymentowałem z czymś. Chyba ani razu nie zginąłem chamsko w Sekiro. Tylko z rąk silnego przeciwnika który wziął bardzo widoczny zamach. Nawet kompletne zawalenie jakiegoś ciosu nie oznacza powtarzania pół godziny, bo jest rezurekacja, zresztą ogniska są dużo gęstsze - ogólnie nic się nie powtarza poza bossami, skupiasz się na tym co faktycznie jest wyzwaniem, nie powtarzasz tego co już umiesz. Żadna sekcja gry nie jest męczarnią, przeciwnikom da się łatwo uciec, choć zazwyczaj i tak nie trzeba, bo łatwo giną, zawsze można po prostu się skradać i ich zabijać jednym ciosem w plecy (och, gdyby tak było w Soulsach!). Poza tym nie tracimy masy rzeczy w razie śmierci, więc można by i próbować na kozaka... W Soulsach nie można, bo tylko to wydłuża grind bo tracisz masę dusz - ogólnie gra jest dość prosta, zaśmiałem się jak zobaczyłem obrys ludzkiej sylwetki na ścianie. Takie oczywiste. W Soulsach czasami całe duże lokacje były ukryte za ścianą w którą trzeba było walnąć mieczem... bo, nie wiem, waliłeś we wszystkie ściany po kolei. A potem w dwójce nie trzeba było walić mieczem tylko wciskać A i też nikt tego nie mówił! Przeciętny gracz tracił masę rzeczy jeśli nie lizał dosłownie ścian, w Sekiro prawie każdy skarb jest widoczny z daleka i zazwyczaj jeszcze nam mówią gdzie szukać - walki z bossami mogą zabić, ale wracasz dość szybko, zwłaszcza na next-genach z krótszymi loadingami. Idziesz do bossa i tyle. Nie ma żadnej długiej ścieżki z masą wkurwiających przeciwników, żeby tylko dojść do tego samego momentu. Chyba najbardziej irytujący pod tym względem był Seven Spears, ale w porównaniu do niektórych bossów w Soulsach to nadal superszybka ścieżka do niego była. - walki są stosunkowo proste, wszystkie da się przejść podobnie. Jak trafia cię cios, to klikasz przycisk parowania i w sumie tyle. Tolerancja wydaje mi się stosunkowo ogromna - w Soulsach nigdy nie byłem w stanie regularnie parować, a w Sekiro potężne ataki bossów tylko mnie cieszyły, bo wiedziałem, że nie spudłuję okienka, i nigdy nie pudłowałem, co tylko dawało większe obrażenia w ich posturę (gorzej z reakcjami na różne nieblokowalne i z bólem palców od parowania siedmio-ciosowych combosów spustem, tutaj mogłem nie wyrabiać, no ale to oczywista trudność) - "normalne" rozwalenie większości bossów jest w Sekiro prostsze, niż w Soulsach to, co nazywają "cheesowaniem" ich. Często wystarczy przez pół minuty parować wszystkie ciosy (albo unik-atak) i jest po bossie. Im więcej umiesz podstaw gry, tym jest ci łatwiej. W Soulsach jest prawie zero relacji między tymi rzeczami. Jeśli masz niski level, słabą broń, to musisz ich siekać przez pół godziny. - duuuużo mniej problemów z kamerą niż w Soulsach I tak dalej. Sekiro bym prędzej zarzucił że jest... aż niemal nudne w tej swojej "sprawiedliwości". Jednak jest szalenie przejrzystą grą. Cholera, nawet jak jest trujące bagno, to takie symboliczne, nie jest żadnym problemem przejść te dwie sadzawki bez nawet złapania trucizny.
- 3 919 odpowiedzi
-
- sekiro
- shadows die twice
- fromsoftware
- ps4
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
Pora na podsumowanko roku 2021, w którym grałem chyba w najwięcej nowych gier w życiu. Korona i ogólne życiowe lenistwo sprawiły, że grałem w setki gier. Oczywiście także dzięki temu, że setki gier włączyłem i dość szybko uznawałem, że to nie dla mnie i pora wyłączać. Tak że, nie, nie wkręciłem się w Halo przy setnym podejściu. Ogólnie gier, nad którymi spędziłem kilkadziesiąt godzin, było ledwie kilka. A nadal jest masa takich, które jeszcze chciałbym ograć. Ech, to się nie kończy... Ale te, które najbardziej zapadły mi w pamięć jako czołówka 2021 roku to: NEO: The World Ends with You – nie widzę nawet potrzeby rekomendować tej gry. To są po prostu walki i muzyka. (I trochę scenek, które początkowo bawią, choć z czasem przechodzą w dość standardowy jRPG-owy banał). Tylko że… jakie walki! I jaka muzyka! Lepszych nigdy nie było. Sterowanie wieloma postaciami naraz jest dokładnie tak szalone, jak by się wydawało, ale w połączeniu z mnóstwem różnych technik daje ogromne możliwości – i ogromną satysfakcję, gdy wyczarujemy optymalny rytm, który pozwoli nam zmasakrować przeciwnika w przepięknie wydyrygowany sposób. To jest możliwe dopiero wtedy, gdy mamy wiele postaci w ekipie, ale jest najbardziej racjowanym uczuciem. Jakimś cudem, NEO chyba jeszcze lepiej niż „jedynka” łączy najlepsze cechy RPG-ów i gier akcji, jeśli chodzi o walki. Kluczowy jest tutaj też najlepszy system trudności, jaki w życiu widziałem – gra jest jedna, ale im więcej możemy z niej wycisnąć, tym więcej dostajemy, co oznacza, że idziemy jakby jedną ścieżką, ale na zupełnie własnym poziomie wysokości. Gdyby cokolwiek tutaj było słabe albo niezbalansowane, to albo walki, albo ich przegrywanie stałoby się po pewnym czasie nudne – jak wiemy z prawie każdego RPG-a w historii. Jednak tutaj, po wielu dziesiątkach godzin nadal byłem w stanie z wściekłością i pasją powtarzać jedną walkę, którą właściwie sam sobie uczyniłem niemożliwie trudną. No i ta muzyka – jak dobra, i jak zróżnicowana! Absolutnie kluczowa dla sensu gry. Jeden z najlepszych growych soundtracków w historii, bez dwóch zdań. To, że Square-Enix nie promował tej gry tak, jak powinien, to trochę zbrodnia. Disco Elysium – według moich statystyk, dzień, w którym najwięcej w tym roku grałem w gierki, to był właśnie pierwszy weekend po 15 października. Warto było czekać na edycję Switchową, bo Disco Elysium jest ogólnie jak książka, a książki IMO nie miałyby dziś wiele sensu, gdyby można je było czytać wyłącznie na ekranie TV w salonie (sterowanie dotykowe też pomaga). Zawartość potwierdza, czemu gra jest już od dawna kultowa, nawet jeśli po tylu latach nadal wypełniona bugami. Po prostu… niesamowicie napisana sprawa, z której zapisałem sobie mnóstwo przesmacznych cytatów. Maestria słowa (do niektórych żartów i smaczków przydały mi się dosłownie wszystkie języki, które znam, włącznie z polskim), ale też nie chodzi TYLKO o masturbowanie się własną elokwencją. To też powalająco emocjonalna historia – Disco Elysium jest chyba zarówno najśmieszniejszą, jak i najsmutniejszą grą, jaka powstała. To też "przy okazji" fascynujący RPG, który pod względem statystyk, dynamiki „składu” i wykorzystania postaci właściwie odstawia wszystko, co było do tej pory, razem wzięte. Po Disco Elysium, możemy już się tylko śmiać, gdy ktoś chce robić „przyszłość gier wideo” ciągle klepiąc tylko to samo od 30 lat: siła, stamina, zbroja, skradanie, inteligencja… No wooow, ale ciekawe. Bardzo rzadko, pojawia się gra epokowa, po zobaczeniu której wszystkie inne będą już zawsze nieco słabsze – teraz jest nią Disco Elysium. Chicory – dobrze, że w końcu wydana na Switcha. Nie tylko ta mała-wielka przygoda, którą sami możemy uczynić przepiękną, cudnie by czarowała wizualnie na ekranie nowego modelu, ale przede wszystkim – wydaje się na niego idealna pod kątem sterowania. Wersje PC i PS5 kazały stawać w rozkroku jeśli chodzi o malowanie oraz sterowanie postacią. U mnie stanęło na tym, że pierwszy raz grę przeszedłem na PC, trzymając głównie pada, ale też obok cały czas myszkę. Sama gra potwierdza, że Greg Lobanov to jeden z geniuszy gamingu w tym momencie. Historia jest nieco płytsza, niż w Wandersong (nadal cudownie ciepła, ratująca nasze dusze przed cynizmem), ale sama rozgrywka absolutnie urzeka. Nie trzeba tu nawet wcale specjalnie lubić rysować i w ogóle wkręcać się w ten „kreatywny” aspekt, choć warto. Nadal zostaje nam gra, która w zalewie indie produkcji inspirowanych 2D-Zeldami jako jedyna z nich faktycznie JEST na poziomie prawdziwej 2D-Zeldy, tak jak by można było zrobić faktyczną nową Zeldę 2D: przede wszystkim stawiająca na własne, nowe pomysły, i własne charyzmatyczne postaci, sceny i historie, tworząca własny unikalny świat i dająca nam wiele fajowskich zagadek i dużo eksplorowania w niespotykany wcześniej sposób. Ciepła, kolorowa, przytulająco miła, ale też inteligentna, oryginalna, nieprzeciągnięta, odważna gra – w sumie to Nintendo samo mogłoby się teraz uczyć od Chicory. Metroid Dread – ta gra też sprawia, że inne wyglądają słabo. Przede wszystkim – animacja. Gdy się widzi, ile charakteru ma Samus – ile przekazują jej ruchy w wybitnie filmowy sposób… Wpływa na to masa małych rzeczy – np. to, że Samus ustawia odpowiednio ciało, by zmienić ciężar, czy też jak przykłada się do ściany gdy w nią ruszamy, itd.. Tego typu detali nie ma w grach 3D, i po zobaczeniu Dreada trochę śmiesznie wraca się do fotorealistycznych scen z kompletnie bazową fizyką modeli. Trudno czuć się jak madafaker, gdy skaczemy postacią tak, jakby niewidzialna ręka przesuwała nas w powietrzu. W Metroid Dread, czujemy się jak madafaker. Niektóre scenki rozwalają, niczym dobry niemy film. Nie spodziewałbym się, że w grze Metroid akurat TO będzie najwybitniejszym elementem gry, ale tak jest. Gra wygląda zachwycająco na OLED-zie, pulta nas przez ok. 10 godzin nieprzerwanie emocjonującej akcji, cudownie balansuje niezły poziom trudności z brakiem przestojów. Zostaje niedosyt – chciałoby się więcej na tym silniku, więcej wykorzystania wszystkich zarąbistych ruchów i mechanizmów. Ale w dzisiejszych czasach, niedosyt to świetne uczucie. YS IX – jeśli recenzować gry jak samochody, można tu wiele zarzucić. Tak, to jedna z najgorszych graifcznie gier jakie widziałem, jakimś cudem znacznie gorsza od poprzednika stworzonego na Vitę, nawet na PS5 krztusząc się bardziej, niż to wydawałoby się możliwe przy tak prostych kształtach na ekranie (choć prawdziwy horror to wersja Switch). Tak, wykonywanie perfekcyjnych bloków i uników jest na Switchu praktycznie niemożliwe z powodu framerate’u, a to podstawa systemu walki. Tak, całą grę można opisać jako „to samo co w ósemce, tylko słabsze”. Tak, sekcje „obrony twierdzy” są mało pomysłowe. Tak, aby w pełni się cieszyć grą, należy spędzić sporo czasu zmieniając wszystkie ustawienia sterowania, a także ustawić poziom trudności dużo powyżej „normal”. To wszystko prawda. ALE… nadal nie mogłem się oderwać od Ys IX, a od tych wszystkich „lepszych” gier mogłem. Ys znowu dostarcza to wszystko, co lubię najbardziej. Niezwykle żwawe tempo i uroczy katalog sytuacji i postaci, kurna no, jest jeden RPG w którym rzeczy się DZIEJĄ, a postaci rozmawiają bardziej życiowo. Szybkie bieganie po lokacjach, a teraz także po ścianach i dachach. Kompaktowy, ale bogaty i żyjący świat, znowu oparty na świetnym pomyśle. Fajna eksploracja, ciągle chce się zobaczyć kolejny milimetr i odkryć kolejną rzecz, odblokować przejście z drugiej strony i uczynić lokację otwartą. Niesamowity feeling w walce… wszystko jest tak bezpośrednie, nie mam tego w niemal żadnej innej grze – że niemal natychmiast czuję jak działają wszystkie skillsy, nie mylą mi się przyciski, wszystkie skille mają sens, balans jest idealny, czuję ruchy postaci, czy są nastawione na pojedyncze silne dźgnięcia, czy na wielkie zamachy o wielkim zasięgu, to jakoś... czuć te postaci. Po prostu sobie biegam, zbieram masę rzeczy i czuję się zaje’biście – pod tym względem, to jedna z moich ulubionych gier ever, obok Xenoblade czy Ys VIII. Falcom nadal ma problemy z wydawaniem gier na Zachodzie, ale w robieniu ich są mistrzami. Shin Megami Tensei V – kolejny kapitalny jRPG w roku pełnym ciekawych jRPG-ów. Formuła SMT jest bardzo wciągająca, a nowa część wreszcie wniosła grę w nową epokę. Aż to jest dla mnie szokujące, jak ta gra jest otwarta, płynna, bezpośrednia i niewkurwiająca – biorąc pod uwagę, jak ograniczona była Persona 5, i jak ogromny odniosła ona mimo tego sukces. Fajnie się zbiera pokemony i buduje skład, fajnie walczy, a jednocześnie mamy swobodę biegania po lokacjach, fajny balans walk, eksploracji i jakichś postaci żyjących w okolicy, stosunkowo szybki save, dość ciekawe walki które jednak nie męczą już tak bardzo chamskimi śmierciami. Można się skupić na tym, co fajne, czyli 100 pokemonów wykonanych prawie tak ładnie jak w Sword/Shield, wciągająca hodowla, fuzje i budowanie składu, zdobywanie nowych skilli i szukanie wszelkich sekretów w zaskakująco skomplikowanych lokacjach. To nadal głównie gra dla tych, którzy lubią klepać te walki i levelować te pokemony, nie będzie to gra która kogoś przekona do gatunku – ale „piątka” jest szczytowym osiągnięciem w karierze Atlusa. Wildermyth – ta gra powinna być wyżej, jest rewelacyjna, ale czekam na wersję konsolową, o ile ona nadejdzie (co będzie ciężkie, patrząc na „silnik”, na którym powstała). Nie miałem szans spędzić na pececie tyle czasu, ile bym chciał w tę jedną grę, a są to pewnie setki godzin. Kolejna sensacja, która czeka na odkrycie gdy wyjdzie na Switchu, typu Into the Breach i Hollow Knight, już to wiem. Bowser’s Fury – jeśli nie interesuje was ponowne granie w 3D World, to Bowser’s Fury jest jak demko do kupienia za cenę pełnej gry… I dołącza do Ground Zeroes w gronie demek, za które warto zapłacić cenę pełnej gry. Lepiej mieć dwie godziny tej jakości, niż sto godzin kinowych „widowisk”. Niesamowicie przyjemnie, gra łączy wolność eksploracji oraz nasączenie tej kompaktowej mapy licznymi atrakcjami. To nie jest open-world, ale najlepsze wcielenie w życie idei gry jako ogrodu hakoniwa, z perfekcyjną harmonią i dbałością o detal, mieszczącej ogromny świat w małej doniczce. Sterowanie nieco czerpie z 2D Mario (pewnie z racji na pakiet, którego Bowser’s Fury jest częścią), ale to nadal drugie najfajniejsze sterowanie postacią w grze w historii, po Odyssey. Seria, która dała nam najlepsze gry prawie każdej generacji (pomińmy milczeniem Sunshine), ma ewidentnie przed sobą niesamowitą przyszłość. Psychonauts 2 – gdy wyszedłem na otwarty świat w parku, to myślałem, że to może być GOTY. Wiadomo, że Psychonauts będzie mieć masę ciekawych smaczków narracyjnych, ale nie spodziewałem się takiej otwartej wielkiej planszy z masą rzeczy. I fajnym skakaniem! Cudowny ogrom możliwości i uczucie: o wow, a co mogę zrobić tutaj, a co mogę zrobić tam, ileż fajnych rzeczy chcę robić! Latam, skaczę, dostaję się w ekscytujące miejsca. Gra mi nic nie mówi, co mam robić, a ja rozwiązuję zagadki, które wydawały się niemożliwym sekretem. Niestety, większość gry tak nie wygląda – większość gry łączy bardzo liniowe plansze z masą znajdziek do zebrania, co jest bardzo denerwującym połączeniem dla kogoś, kto chce zebrać wszystkie 476 pipsztykonów na danym levelu. Ostatecznie jednak za mało platformówki, za dużo Unchartred czyli idę jednym dostępnym korytarzem i słucham głupiego gadania postaci. Ale te dobre momenty w Psychonauts 2 należą zdecydowanie do najlepszych w tym roku. Ender Lilies – jeśli Metroid Dread jest zbyt prostoliniowy i efekciarski, to może ta gra będzie dla was najlepszą labiryntówką roku. Jej nieobecność na żadnych listach uważam za lekką przesadę. Dla mnie jeden z najbardziej wciągających przedstawicieli gatunku w ostatnich latach. Naprawdę fajny klimat 2D Castlevanii, włącznie z dość okrutnym momentami poziomem trudności. Sporo fascynującego grzebania w poszukiwaniu ukrytych zakamarków. Wciągające starcia, również dość przejrzyste, ale wymagające od gracza samodzielności. Bardzo ładne wykonanie i świetny dźwięk, upiorna Castlevania narysowana w HD. Ogólnie gra wciągnąła mnie dużo bardziej, niż np. nagradzane Death's Door. Resident Evil VIII – wiele można zarzucić, ale to najlepsza giereczka AAA z realistyczną grafiką w tym roku. Chociaż nie o widoki tutaj chodzi. Ani o filmowe atuty, bo gra jest kompletnie durnowata (w segmencie AAA to jednak standard). Po prostu świetnie jest pograć w porządną gierkę, wypełnioną akcją i idącą, mimo elementów eksploracji, ciągle do przodu. Village jest na dzisiejsze czasy krótka, ale pomimo tego - to, co wydawało się pomysłem na całą grę, okazuje się tylko jej małym fragmentem. Miło tak być zaskakiwanym na plus, dla odmiany. Sporo nowszych pomysłów rodem z siódemki są tylko smaczkami, a dominują tu cechy, za które pokochaliśmy gry w czasach pierwszych Residentów. A to jest zdecydowanie najlepszy Resident od czwórki. (Wspomnienie honorowe: RE4 na VR – trochę „po cichu” Capcom dał Facebookowi zrobić z tego nową grę, i wydał jeszcze jedną świetną rzecz w tym roku) Hitman 3 – jako skradanka, to jest najlepsza skradanka w historii. Prawdziwa piaskownica i zabawa z tym, co jest możliwe. Jednak nadal Hitman jest dla ludzi mających więcej inteligencji i cierpliwości, niż ja. Pełną przyjemność daje poznanie wszystkich detali levelu i kolejności wydarzeń, co nierzadko zajmuje sporo czasu. Frajda jest jednak ogromna. Trochę jak to było z duetem gier MGS V, Hitman 3 daje więcej radości z przechodzenia w kółko prologu, niż z ogarniania całej gry – ale to mimo wszystko dobrze o nim świadczy. Kena: Bridge of Spirits – oryginalnie tu nie jest, gra często wygląda jak Zelda z Nintendo 64 w wyższej rozdziałce, ale to nic złego. Doceniam jakość wykonania i dość wyjątkowe emocje jak na PlayStation. Na liście trochę jako gierka, trochę jako kreskóweczka dla dzieci, trochę na zachętę, bo Koreańczycy szykują nam na 2022 i następne kilka równie ciekawych produkcji. The Great Ace Attorney Chronicles – strasznie powolna gra, długa, trochę dla dzieci. Niemniej te animacje i żarty są cudowne. Urok Phoenixa Wrighta zawsze był taki, że to nie jest wcale visual novel, nie jest to nic w stylu dobrej książki, ale raczej minimalistyczny film - oparty na pojedynczych uderzeniach akcji zawartych w genialnych animacjach i dźwiękach, używanych tutaj w bardzo dynamiczny sposób, właśnie tak, by budować historię. Przygody Ryonosuke i Herlocka Sholmesa robią to lepiej, niż każda część wcześniej.
-
NBA
Chyba na ten moment nie ma co zgadywać. Na Zachodzie na pewno będą wybrani ci gracze, nie ma chyba innych kandydatów. Dzisiaj Inside the NBA dwie osoby w ostatnie miejsce podały Townsa, a dwie... Jarena Jacksona Jra. I w sumie, czemu nie? JJJ nie rzuca punktów na tyle sposobów co Towns, ale okazał się bardzo dobrą pierwszą opcją w okresie, gdy Morant nie grał. To, co najlepsze zobaczyliśmy ze strony Grizzlies, zazwyczaj zawierało JJJ-a. Na Wschodzie o dziwo więcej kandydatów. Garland w tym momencie to już chyba pewniak, jednak koleś zbyt wymiata a Cavs zaraz mogą mieć nawet pierwszy najlepszy bilans w konferencji. O dziwo w tym programie część z nich... zagłosowała na Tylera Herro, zamiast na Butlera. To chyba lekka przesada... VanVleet jest w stawce, ale Raptors ile razy wyglądają, jakby się mieli rozkręcić, to znowu przegrywają kilka spotkań. Podobnie Boston, dlatego może Tatum nie jest pewniakiem. Te głosy wybierają oficjalnie trenerzy, a w praktyce pewnie ktoś tam w klubie, komu się chce w to bawić. Raczej największe gwiazdy i gracze rzucający więcej punktów są zawsze faworytami, dlatego spodziewam się, że na luzie wybrany będzie Harden, Tatum, Butler, i... VanVleet, i ktoś z Charlotte albo Herro.
-
TRANSFERY
W Barcelonie szał inspiracji trwa. Adama Traore wraca. W sumie to Traore ma zastąpić Ousmane'a Dembele, który... ech, długa historia, ale ma się wynosić. Oczywiście nikt nie chce go kupić, bo Dembele chce większej pensji, niż ktokolwiek zdrowy psychicznie mu da. Świetnie to poszło z nim, naprawdę, no jak mogłem nie toczyć beki gdy niedawno prezes zapewniał, że Dembele to przyszłość klubu. Jaki jest Traore, wiadomo - najbardziej doje'bany koks w świecie futbolu, pędzi z piłką jak powalony, a potem... nic się nie dzieje. Dwa lata temu wydawało się, że nastąpił przełom, ale od tego czasu jego forma gwałtownie wróciła w rejony dna. Nigdy nie zdobywa goli ani asyst, odebrać piłki też nie odbierze, ogólnie jednak kiepsko strzela i podaje... można by powiedzieć, że nic nie umie, ale w jakim stylu nic nie umie!
- Elden Ring
-
TRANSFERY
Duszan Vlahović w Juventusie. Nie śledziłem newsów w tym tygodniu i "trochę" mnie to zaskoczyło mdr. Vlahović nie jest idealny, ale stał się chyba największą gwiazdą we Włoszech. Strzela masę goli i potrafi być szatańsko efektowny.
-
Pokémon Legends: Arceus
Może się nazywać po japońsku "The Only Pokemon Game", ale no jest spin-offem, bo nie ma w niej chyba kompletnie nic z tego, o co chodzi w głównych grach. To tak jakby wydać grę Tekken Force, sam singiel że idziesz w prawo i nawalasz, masz różne przygody itp., taka gra dla wielu osób by była atrakcyjniejsza i ciekawsza niż sam Tekken w formie zbalansowanych głębokich walk 1 vs 1 na arenach. No ale nie byłby to Tekken, bo nie dawałby możliwości grać w Tekkena. Tyle że Arceus brzmi jak dokładnie taki gatunek gry, który i tak uwielbiam heh. Oj włączy się w weekend.
-
NBA
Internet od wczoraj wrze. Szalę przeważyła... gwiazda Kpopu. Warriors mają współpracę z pewnym zespołem, który na Twitterze promuje Warriors. W przypadku Wigginsa, jeden tweet od gwiazdora Kpopu miał ogromny wpływ na liczbę głosów. Warriors' Andrew Wiggins gets a big boost from a K-pop star (sfgate.com) Oczywiście, to tylko przeważyło szalę. Wiggins i tak był dość blisko tego miejsca, a z tą pomocą przekroczył granicę. Już bardziej mnie uderza to, że Klay Thompson był czwarty w głosowaniu fanów, a akurat wśród obrońców to na Zachodzie masa gwiazd. No żadna z Wigginsa "gwiazda", koleś jest w GSW głównie zadaniowcem, a jako lider ofensywy jest nadal cienki. Świetny defensor, ale poza Warriors też jest kilku świetnych defensorów, nikogo to nie obchodzi. Ale też niewielu było dużo lepszych kandydatów. W Minnesotcie jest kilku liderów teraz, a zespół jest średni i mało popularny. Gobert to nadal głównie zapora defensywna, nigdy największą gwiazdą się za to nie zostawało, niby powinien być All-Starem bo jest jednym z najważniejszych graczy w lidze, ale fakt... patrząc tylko na wyczyny z piłką, Gobert jest tylko niezłym centrem. Wystarczy zobaczyć, że na liście niedaleko był nawet Carmelo Anthony, heh.
-
Elden Ring
"Trudna" może znaczyć różne rzeczy. Dla mnie pytanie jest raczej takie. Czy w Elden Ring jak jest trudny boss i mnie zabije, to mogę po prostu powtórzyć walkę z nim? Czy muszę iść serią korytarzy i platform i drabin i wind, po drodze unikać albo zabić 15 przeciwników, żeby w ogóle znowu walczyć z tym bossem, zaczynając walkę już zmęczony? Aha, no i czy są do tego półminutowe loadingi za każdym razem na next-genach? To jest dla mnie najważniejsze i ile razy gram w jakieś Soulsy to sobie przypominam, jak ja kurna bardzo tego nienawidzę. "Trudne jak Demonsy czy Soulsy" czyli które z nich? Jak dla mnie ostatnie gry From poszły w kierunku "bardzo proste przechodzenie leveli, maksymalnie trudni bossowie", co jest pewną odwrotnością pierwszych Demon's Soulsów, gdzie bossowie byli mało wymagający, za to przejście całego levelu było serią mnóstwa bardzo karzących i chamskich wyzwań.
-
NBA
Jednak jest to luksus, że w tym sezonie nie tracą kluczowych graczy na rzecz korony ani kontuzji. Właściwie mają cały czas cały skład, tylko Ayton wypadł znowu, ale w sumie ktokolwiek kto jest duży go zastąpi to mniej więcej robi to samo co Ayton mdr. Chris Paul i tak gra tylko 33 minuty na mecz, zazwyczaj Phoenix wygrywa dość łatwo. To nie taka sytuacja jak w Nets, że Harden ciśnie tak mocno, że aż żal chłopa. Jeśli mecz jest wyrównany, to Harden gra 40 minut, a jak nie... to ze 35. Pamiętam nadal ten absurdalny mecz z OKC, gdzie w połowie już było po ptakach, OKC miało bodaj 20 pkt. prowadzenia, a Harden dalej grał. Ostatnio zwłaszcza Harden często wygląda wręcz na kontuzjowanego, ale dalej gra. Jeśli nie na kontuzjowanego, to regularnie sprawia wrażenie bardzo zmęczonego tym życiem. Widać teraz, że musieli przełknąć godność i przyjąć Kyrie'ego z powrotem, bo niby są w czołówce w tabeli, ale to też tylko kilka meczów przewagi nad strefą play-in, a nawet z Kyrie'm wyglądają bardzo średnio, choć Kyrie pomaga w obecnej sytuacji. Jednak jedna ekipa na Wschodzie wygląda jeszcze gorzej, oczywiście są to Bulls. Po tym chamskim faulu Grayson Allena, Caruso może już nie zagrać w tym sezonie. Również Lonzo Ball, jeśli wróci, to pod koniec sezonu regularnego. Powrót LaVine'a i Javontego to zawsze plus, ale przy takiej pladze kontuzji - kto wie, czy ich przewaga nie stopnieje.
-
Pokémon Legends: Arceus
To jest akurat standard na tym forum, że każdą zapowiedzianą grę trzeba skomentować słowami "wygląda jak z [absurdalnie przesadzona stara konsola]" i się smyrać po sutach jakby się powiedziało coś mądrego. Każda gra, która nie jest robiona pod kątem wyglądania jak film i niczego więcej, jest po zapowiedzi niemiłosiernie je'bana przez tych samych ekspertów. Oczywiście głównie na Switcha, bo dziwnym trafem konsola która jest wielokrotnie mniejsza od samego wentylatora w PlayStation ma często mniej pikseli na ekranie, ale tak samo jebią i każde GTA i Elden Ring itd. i zawsze tym tonem jakby byli mądrzejsi od szarych mas, które głupie nie dostrzegają że w gierce jest mniej pikseli i zwracają uwagę na cokolwiek innego w grze. Chociaż i tak najbardziej mnie rozwalił ekspert, który usłyszał sekundę ciszy w materiale i od razu powiedział "ty, muzycznie to zupełnie zrzyna z Breath of the Wild!!!". Co patrząc na cały soundtrack tej gry jest przekomiczne. No ale grę pojechał, elitarny. Na grę się jakoś nie napalaml choć te oceny trochę zachęcają. W sumie to np. jest wyższa średnia niż SMT V czy Disco Elysium, które były niesamowicie dobrymi grami. Recenzenci mówią, że fajnie się biega i zwiedza świat i zbiera pokemony i walczy, to w sumie pozytywne wieści. W sumie kupię i zobaczę, bo lubię takie gry, więc chyba powinno mi spasować, choć z tego co widzę to żadne z tego klasyczne pokemony, bo... w ogóle nie ma multiplayera.
-
NBA
W Utah Jazz nie grała dzisiaj cała podstawowa piątka, a ktoś taki jak Danuel House Jr, ledwo co podpisany, grał 43 minuty. Mimo to do samego końca pomęczyli Phoenix Suns. Ekipa z Phoenix ciągle wyciska kolejne wygrane bez litości. Moją uwagę zwraca historia Bismacka Biyombo. Podpisany głównie z powodu kolejnych pauz Aytona, okazuje się nie tylko godnym centrem na ławkę, ale i równie potężnym graczem do pierwszej piątki. Właściwie robi to samo, co Ayton - jest duży i wkłada piłkę do kosza. Zasięg ma jeszcze mniejszy od Aytona, wolnych nie umie, ale świetnie wykorzystuje Chrisa Paula i do spółki rozkładają rywali, koleś trafia 70% z gry, dobrze sobie radzi w ataku i obronie i ogólnie szybko zaczął grać po 30 minut, relegując JaVale'a McGee do roli drugiego centra. Kurczę, być w centrem Phoenix, każdy drewniak błyszczy.
-
The Best of Piąta Generacja, Grande Finale!
Każdy żart musi kiedyś dobiec końca.