Mafia: The Old Country Platyna #168. Dużo słów o grze i kilka o trofeach: Moja dziewiąta ukończona w tym roku gra (i szósta splatynowana) to czwarta (a w sumie to piąta, bo oryginał dostał przecież remake) odsłona sagi MAFIA. Tytuł z założenia mniejszy, bardziej zwięzły i liniowy niż przesadzona pod względem rozmachu trójka, więc niby same plusy, ale jednak nie do końca. MAFIA: The Old Country przenosi nas na początek XX wieku do malowniczej, skąpanej w słońcu Sycylii, w której to powoli kiełkuje zorganizowana przestępczość, którą znamy z kinowych klasyków, a także z wcześniejszych odsłon serii. Poznajemy początki, trafiamy na kilku starych znajomych w wersji młodszej, a nawet zwiedzimy starą miejscówkę z otwarcia drugiej części cyklu. Jeśli chodzi o klimat to najnowsza odsłona kapitalnie oddaje realia tamtych czasów, w czym ogromna zasługa świetnej oprawy graficznej. Po raz pierwszy w serii użyto silnika Unreal Engine, dzięki czemu praktycznie wszystko wygląda tu cudownie - począwszy od bardzo dokładnych modeli postaci, poprzez bardzo szczegółowe otoczenia, a na pierdołach, typu cienie rzucane przez małe kamyczki gdzieś na drodze skończywszy. Serio, oprawa jest bardzo sugestywna i nie raz przystawałem, podziwiając kunszt wykonania randomowego domu gdzieś przy drodze, czy kamiennego mostu, przez który przejeżdżałem - prawie czuć tu robotę kamieniarza, a to przecież tylko gra napędzana UE5. Czasami miałem wrażenie, że można by używać tej gry do nauczania historii, tak tu się przyłożono do roboty. Podczas jazdy tymi piaszczystymi drogami niemal czuć palące słońce na skórze i kurz, zgrzytający w zębach - jest naprawdę świetnie. Od siebie polecam grać w trybie Quality - jasne, to tylko 30fps, ale w tak powolnej grze daje radę i jest wyjątkowo płynnie. Performance odpaliłem raz i byłem zaskoczony jak to rwało, jednocześnie nie widząc praktycznie żadnej poprawy w płynności. Dźwiękowo to również najwyższa półka z bardzo wyraźnymi odgłosami otoczenia, dzięki którym wręcz czuć strzelające spod kół czy końskich kopyt kamienie, śpiew ptaków oraz cykady, a do tego mamy świetny voice-acting. Około 1/4 gry przeszedłem z sycylijskim dubbingiem i o ile dodaje to mega klimatu tak uważam, że do angielskiej wersji zdecydowanie lepiej się przyłożono i zatrudniono lepszych aktorów. Don Torrisi, Luca czy Tino mają dużo bardziej wyrazistą barwę głosu i dużo więcej ekspresji w wersji angielskiej, nawet mimo tego, że czasem przesadzono z włoską manierą, żeby nadać angielskiemu lokalnego kolorytu. Wspomniałem o postaciach więc napiszę tylko, że są świetne, charakterystyczne i "żywe", a każda z nich łatwo zapada w pamięci, co w dzisiejszych czasach promowania jakichś niebinarnych dziwolągów, których jedyną cechą charakteru jest to, że gardzą białymi mężczyznami, jest bardzo odświeżające. Zresztą postacie i historia były mocną stroną wszystkich części serii, więc miło mi poinformować, że również i tutaj nie zawodzą. Owszem, sama opowieść jest dość prosta, schematyczna i może nawet przewidywalna, ale nie zmienia to faktu, że jest dobrze napisana, utrzymuje odpowiednie tempo i mimo wszystko do samego końca śledzi się ją z zaciekawieniem. Technicznie jest więc dobrze, fabularnie również, ale na wstępie wspomniałem, że mamy tu gdzieś problem, więc przejdźmy do sedna - gra sama w sobie, czyli gameplayowe "mięsko" - tu kryje się najwięcej bolączek tej produkcji. W całym tym skupieniu się na opowieści i podporządkowaniu pod nią pozostałych czynników, reszta gry wypada słabiutko. Może i mamy tu wszystkie niezbędne elementy, które sprawiają, że Mafia to Mafia, ale wygląda to trochę tak jakby te puzzle niezbyt ktoś umiał sensownie połączyć i wyszedł trochę taki potwór Frankensteina, u którego dość wyraźnie widać pooperacyjne szwy. Mamy samochodowe przejażdżki z naprawdę świetnym modelem jazdy, a doznania bardzo ładnie potęgowane są przez wibracje w padzie oraz udźwiękowienie, sprawiające, że wręcz czujemy ten żwir pod kołami naszych antycznych pojazdów. Mamy również jazdę konną, która jest w miarę poprawna, ciut lepsza niż w takich Assassinach,bo przynajmniej mamy wibracje, dodające trochę "czucia" dosiadania wierzchowca, ale na pewno nie jest to żadne Red Dead Redemption, które już chyba na zawsze pozostanie w tej kwestii niedoścignione. Weźmiemy również udział w strzelaninach, które choć same w sobie są strasznie schematyczne to jednak dają sporo frajdy dzięki ładnie wykonanym modelom broni, szczegółowej animacji ich przeładowywania oraz naprawdę dobremu gunplayowi, w którym czuć moc zadawanych obrażeń, co bardzo ładnie obrazują nam przeciwnicy, z gracją nakrywając się nogami po otrzymaniu headshota z większego kalibru. Gorzej sprawa ma się z niesławną już walką na noże, która jest straszna sama w sobie, a dodatkowo opatrzona tak obrzydliwym HUDem, przywodzącym na myśl jakieś bijatyki (wiecie, ksywa pojedynkujących się i ich paski energii), że człowiek nie może oprzeć się wrażeniu, iż ktoś zapomniał zrobić czegoś bardziej stylizowanego na epokę i tak zostawiono nas z jakimś placeholderem, który przemknął się przez sito kontroli. No i tak się zastanawiam, czy w tej cholernej Sycylii zawsze napierdzielano się nożykami i nikt nigdy po prostu nie bił się honorowo na pięści? Wisienką na torcie spierdolenia są strasznie słabe sekwencje skradankowe, prawie tak samo irytujące, jak te z pierwszego Spidermana od insomniac. Wygląda to jak "mamy The Last of Us w domu", od białego HUDa począwszy, a na wbijaniu nożyka w brutalny sposób skończywszy. Wszystko to jednak doprawione drewnem tak okrutnym, zerową inteligencją przeciwników i projektem lokacji tak tandetnie zrobionym pod to, że aż zęby bolały (te świecące skrzynki na zwłoki XD). Każda z takich sekwencji zaczyna się od dwóch gadających bandziorów, których konwersację musimy przeczekać w ukryciu, po czym się rozchodzą, jeden zawsze zostaje plecami do nas, a drugi odchodzi, nigdy się nie odwracając, co oczywiście ułatwia nam dopadnięcie również i jego. W trakcie gry zbieramy paciorki do naszego różańca, pełniącego tu rolę drzewka rozwoju i możemy np założyć sobie "przytłumienie odgłosu naszych kroków", ale tak naprawdę wszystko to kosmetyka, bo wrogowie i tak są ślepi oraz głusi. Gra sprawia wrażenie jakby za szybko wydanej - jest tu sporo pomysłów, które zostały przycięte i których nigdy nie udało się twórcom rozwinąć, jak chociażby wskaźnik zużycia paliwa w samochodach, odpalanie ich na korbkę czy paser, u którego można kupować uzbrojenie za zdobytą kasę - developerzy nawet niezbyt pozwalają go odwiedzić, bo od samego początku, aż po napisy końcowe bierzemy udział w wielkim nieprzerwanym ciągu misji głównych. Tak, mamy tu ten sam przypadek co w niesławnym MindsEye - gdy tylko spróbujemy się oddalić na parę metrów, zaraz wita nas komunikat o niechybnym przerwaniu misji, jeśli natychmiast nie wrócimy. Same zadania są typowo schematyczne, zaczynają się od powolnego chodzenia i fabularnej ekspozycji w trakcie, później wsiadamy w jakiś środek transportu, jedziemy na miejsce, przeważnie strzelamy i oglądamy scenkę przerywnikową. Wszystko to jakieś takie grubymi nićmi szyte, mocno sztywne i drewniane, czasami poziomem swojej nieinteraktywności przypominające to słynne tech demo UE5 z czarną babą, łażącą po mieście i patrzącą na samochody. Dostaliśmy piękny (choć pusty) świat, którego gra nawet nie pozwala nam zwiedzać, non stop szarpiąc za smycz, gdy tylko zachce się nam swobody. Tę otrzymamy dopiero po napisach końcowych w trybie Explore, w którym można sobie pojeździć i pozwiedzać, choć wtedy to już nie ma po co, bo jak wspomniałem - ten świat, mimo że piękny, wcale nie żyje. Jedynym zastosowaniem tego trybu jest urządzenie sobie wirtualnej wycieczki po starej Sycylii, żeby np. zaprezentować komuś, jak to kiedyś wyglądało. No i dozbieranie znajdziek, jeśli ktoś celuje w platynkę... W temacie pucharków sprawa jest prosta, choć przez te wspomniane znajdźki trochę czasochłonna - o ile główną oś fabularną ukończymy w około 15h tak drugie tyle zajmie nam szukanie tych wszystkich pierdół, pochowanych na mapie. Gdyby gra pozwalała na bardziej naturalną eksplorację, dając nam jakieś zadania w różnych punktach to człowiek zbierałby te popierdółki przy okazji, ponieważ po przejechaniu w pobliżu, pojawiają się na naszej mapie (oprócz lisów), a tak na koniec zostajemy z max 40% całości i resztę trzeba dozbierać, jeżdżąc po tych pustkowiach z odpalonym filmikiem na YouTube. Sam sobą gardziłem podczas tego procesu, kilkukrotnie zastanawiając się, czy nie lepiej to jebnąć w kąt i odpalić inny tytuł, ale wiadomo - tak niewiele zostało do platyny to już wypada się pomęczyć. Najgorsze są znajdźki ekskluzywne tylko dla misji fabularnych, bo niby na koniec mamy wybór rozdziałów, ale już nie checkpointów, więc jak przegapiliśmy pierdołę pod koniec misji to musimy ją całą przejść ponownie. Jest też kilka pucharków kumulacyjnych za ubicie określonej liczby przeciwników danym rodzajem broni, kilka innych aktywności, przypisanych do konkretnych misji oraz za przejście gry na najwyższym poziomie trudności (banał, więc polecam tak grać od razu), ale największą upierdliwością są te wszystkie nieszczęsne znajdźki i to one sprawią, że po splatynowaniu tego tytułu będziecie czuć ulgę, zamiast satysfakcji. Podsumowując ten jak zwykle przydługi wywód napiszę, że mimo wszystko będę MAFIA: The Old Country wspominał z sympatią, choć oczywiście głównie za klimat, widoki i fajne postacie. Mam jednak nieodparte wrażenie, że byłoby dla tej historii dużo lepiej, gdyby przedstawiono ją w formie filmu/serialu, bo z grą niezbyt sobie czescy developerzy poradzili. Nigdy nie myślałem, że to napiszę, ale jednak ta nieszczęsna Mafia III jest dużo lepszą grą jeśli chodzi o całokształt. Metka cenowa z kwotą nieco ponad 200zł wydaje się niezbyt wygórowana, ale przy całej mojej sympatii uważam, że max 100zł to ilość jaką mógłbym na ten tytuł przeznaczyć, żeby nie mieć poczucia straconych pieniędzy. MAFIA: The Old Country jako zbiór wszystkich jej elementów to średniak, któremu więcej niż 6/10 nie potrafię wystawić, mimo że czuć tu serce developera to jednak chyba zabrakło umiejętności, a być może i czasu - niedawno pojawiła się informacja o planach dodania różnych aktywności do trybu swobodnego, więc jest duże prawdopodobieństwo, że ta druga opcja, co tylko dolewa oliwy do ognia, bo człowiek zaczyna się zastanawiać, czemu w takim razie wydano tytuł niedokończony, skoro za chwilę część opisywanych wad może zniknąć. Jak dla mnie "too little too late", platyna wbita, gra odinstalowana, pudełko do szafy - trudność w zdobyciu platyny to naciągane 4/10, głównie za upierdliwe znajdźki w dużej ilości. Całość zajęła mi około 30h - 20 spędziłem, po prostu przechodząc grę, a dodatkowe 10 na jeżdżeniu w poszukiwaniu pierdół i mimo, że dzięki widoczkom i płynącym z tego doznaniom nie uważam tego czasu za całkowicie stracony, to jednak nie polecam takiego spędzania wolnych chwil. RoboCop: The Rogue City - Unfinished Business Platyna #169. Tu również trochę napisane o gierce i pucharkach: Kolejna platynka wpadła w kontynuacji/samodzielnym dodatku do polskiego RoboCopa. Jeśli ktoś grał w poprzednią odsłonę to wie, czego się spodziewać, choć w nieco skromniejszym wydaniu. W "podstawce" mieliśmy trochę otwartych przestrzeni i całkiem ładnie wyglądających ulic Detroit, a tutaj akcja dzieje się głównie w jednym budynku i choć lokacje w jego obrębie są dość zróżnicowane to jednak miejscówki z pierwszej odsłony robiły większe wrażenie. W każdym razie nadal mamy świetny klimat, żywcem wyjęty ze starych filmów, głos podkładany przez Petera Wellera, zajebistą, świetnie zagrzewającą do walki muzykę, soczyste strzelanie w akompaniamencie pękających "arbuzów" i zniszczalności otoczenia (aż się człowiekowi BLACK przypomina), a także głupiutką fabułkę, która tym razem próbuje parę razy wywołać jakieś głębsze uczucia, ale o to ciężko z takimi postaciami. Miałem wrażenie, że w temacie scenek i dialogów Teyon zaliczył krok wstecz i postacie są strasznie drewnianymi manekinami, a dubbing momentami sprawia wrażenie okrutnej amatorszczyzny - zarówno pod kątem samej gry aktorskiej jak i miksowania dźwięku. Do tego parę technicznych bolączek, jak typowe już dla tego silnika problemy z oświetleniem i poszarpanymi krawędziami cieni czy np. włosów postaci, oraz dość częste przycinanie animacji. Paradoksalnie uważam też, że gra jest za długa, jak na to, co sobą reprezentuje. Wywaliłbym wszystkie sekwencje, w których nie strzelamy, bo są to niepotrzebne zapychacze, które tylko irytują tym, że tak naprawdę w żółwim tempie poruszamy się, słuchając słabiutkiej ekspozycji fabularnej - gra tylko zyskałaby na dynamice i spójności, a fabularnie na pewno nic by nie straciła, bo pod tym względem to i tak poziom taniego pornola. Trofea proste, wpadną praktycznie przy okazji, tylko parę jest takich, że można przegapić, ale mamy coś w rodzaju wyboru rozdziału (gra robi auto save na początku każdej misji), więc można wrócić i dobić, jeśli coś się przeoczyło. Z racji tego, że pudełko kosztowało na premierę 110zł ciężko mi besztać ten tytuł, ale uważam, że mimo wszystko jest ciut gorszy niż poprzednia odsłona, choć czas potrzebny do wymaksowania jest bardzo podobny (u mnie 27h). Grę oceniam na 6/10, a trudność w zdobyciu platyny to 2/10.