Skocz do zawartości

Resident Evil 3 Remake


Rekomendowane odpowiedzi

Dwie sesje, od początku na Hardcore, w głowie burza ale już teraz wiem jedno, gra dostaje ocenę 8/10 i uważam że będzie to sprawiedliwy werdykt. Na ostateczną ocenę zaważyła właściwe końcówka gry  a więcej opinii od starego fana dowiecie się w odcinku EVIL TV poświęconym recenzji ostatecznej nowej wersji Resident Evil 3.

  • Plusik 1
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza

Pograłem wczoraj chwile i widze to tak:

 

- super graficznie i HDR wreszcie robi robote a czarny to czarny na OLED

- akcji niby więcej ale również czuje klimat powolnej eksploracji jak w RE2R

- zombie sporo ale na hardcore jest dośc dużo sprzetu

- brak INK- ów - żałość 

 

Grałem wczoraj 3 godziny a nie skończyłem częsci miasta z dema - chodze, szukam ammo, ginę czasem specjalnie żeby akce zrobić ponownie. 

 

Warto kupić - nie żałuje ani złotówki

  • Plusik 4
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza

Ta muzyka przy creditsach, ajjj... przypominają się czasy PSXa mocno. Skrobnę coś więcej po drugim playthrough, jak emovje opadną. Na ten moment najbardziej zgadzam się z recenzją od Easy Allies, 8.5/10 to sprawiedliwa ocena dla tej gry. Nie jest to mesjasz, ale bawiłem się pysznie przez te 8 godzin.

Edytowane przez Bzduras
  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza

Redaktor Koso odpalił grę żeby uciec od ponurej rzeczywistości :D

 

SzyXfdO.jpg

 

To też mocne, notatka ze szpitala. Na Spiderwebie zrobili nawet o tym artykuł.

 

Spoiler

CcQ2JLP.jpg

 

Jaram się bo przeczytałem o Nightmare w które będę dzisiaj grał. Tam ponoć

Spoiler

wszystko jest inaczej rozmieszczone i można się zdziwić. Coś jak stary Dir Cut jedynki.

 

Dla mnie super gierka na 9/10. Jill szalenie mi się podoba, ale widzę że dla niektórych jest brzydka :) Z zaciekawieniem czytam opinie o grze i widzę że jest ogromny rozstrzał. Rozczarowani spodziewali się albo kalki 1:1 albo open worlda (sic!) na 100 godzin.

 

Muzyka z creditsów? Oh boy! Potężna dawka nostalgii.

  • Plusik 2
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza

Hardcore daje o sobie znać tylko momentami w późniejszych fragmentach gry. Rozsądnie gospodarując amunicją i mając jako-taki skill do uników można przejść raczej bez większych problemów. Odpaliłem sobie na drugie przejście Standard, żeby pomyszkować za znajdźkami i zobaczyć, jak bardzo jest ułatwiony względem wyższego poziomu trudności.

Odnośnik do komentarza
Redaktor Koso odpalił grę żeby uciec od ponurej rzeczywistości
 
SzyXfdO.jpg
 
To też mocne, notatka ze szpitala. Na Spiderwebie zrobili nawet o tym artykuł.
 
Spoiler

CcQ2JLP.jpg

 
Jaram się bo przeczytałem o Nightmare w które będę dzisiaj grał. Tam ponoć
Spoiler

wszystko jest inaczej rozmieszczone i można się zdziwić. Coś jak stary Dir Cut jedynki.

 
Dla mnie super gierka na 9/10. Jill szalenie mi się podoba, ale widzę że dla niektórych jest brzydka :) Z zaciekawieniem czytam opinie o grze i widzę że jest ogromny rozstrzał. Rozczarowani spodziewali się albo kalki 1:1 albo open worlda (sic!) na 100 godzin.
 
Muzyka z creditsów? Oh boy! Potężna dawka nostalgii.

Intro gry jest fenomenalne. Doskonale wpisuje się w dzisiejszy krajobraz ponurej rzeczywistości naszego świata odnośnie pandemii Koronawirusa.

Natomiast wyrażę swoją opinię odnośnie gierki, którą nabyłem na Steam. Nie zaszedłem jeszcze daleko. Raptem fragment dema z zamontowaniem węża do hydrantu. Sprytnie Capcom to rozegrał bo rozbieżności względem dema są co oczywiście zaliczam na mega plus.
Nie da się ukryć, że Re3 stawia nacisk na akcję. Tak było ponad 20 lat temu. Podobnie jest i tu. Nie uznaję tego za wadę. Tak jak soczyście rozwalalo się zombie w 2, tak i tu przyjemność nadal jest mega. Klimat i przygrywajaca muzyczka genialnie nastraja do gry już od pierwszych minut i osobiście wiem, że już utknąłem w tej grze na dobre .
Zaś sam dźwięk podobnie jak w poprzedniku stawia poprzeczkę bardzo wysoko. Posiadam w miarę dobre słuchawki Snab Af100 plus kartę dźwiękową Dragonfly Black i uwierzcie gra miażdży czaszkę. Wyobrażam sobie tylko jakby to mogło brzmieć na dobrym audio 5.1
Tytułem może nie zakończenia a pierwszej części mojej mini recenzji chciałem na koniec dodać, że ta gra(tj i Re2) to niesamowita odtrutka na wszystkie cukierkowe gry jakie są. Remedium dla mnie jeśli chodzi o większośc gier w jakie zagralem. Znów poczułem, się jak młody chłopak gdy pierwszy raz odpalal dwójkę bądź jedynkę. Kupujcie bo warto




Wytapane z HaTeCeka U11

  • Plusik 5
Odnośnik do komentarza

 

Finałowa walka z nemesisem na nightmare difficulty mojego autorstwa

3h się z skurczybykiem męczyłem , trzeba było mieć dobry timing żeby uniknąć potrójnego rage ataku z tych macek bo wiązało się to z insta killem.

Będę dzisiaj wieczorem próbował przejść inferno bez cheat broni z sklepu , myślę że z odrobiną cierpliwości jest to możliwe . Ale ranga S na inferno gdzie nie ma auto sejwów , ich manualna liczba jest ograniczona do 5 co więcej musimy się zmieścić ponizej 2h uważam że tylko nieliczni(czyt. fanatyczni azjaci) są w stanie to zrobić bez infinite rocket launchera.

 

Edytowane przez flahu
  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Pytanie o styki z Nemesisem



otóż jak @aux pisał przy pierwszych dwóch randkach potraktowałem go granatami i wydropił 2xupgrade 1xnaboje, przy następnych tj. ucieczka po rusztowaniach/boss fight/ucieczka przed rakietnicą z ciekawości też potraktowałem go granatem ręcznym/granatnikiem ale już nic nie wypadło. Jest jakiś limit/skrypt/lokacje gdzie można wydębić z niego coś?

Odnośnik do komentarza

 :obama:   :rep_up::rep_up::rep_up:

 

Takich postów nam trzeba na forumku. Kurcze, żeby mi się chciało tak rozpisywać :)

 

Co do grafy to owszem, brakuje smaczków z RE2make, ale ogólnie jest petarda. Jak przybyłem tutaj to aż mnie zatkało z wrażenia. Takie cuda na konsolce za 999zł? RE Engine rządzi!

 

Spoiler

OMHNyHx.jpg

 

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Dobra, (pipi), mam dość. Wiem, że już zaraz kończę, ale ta walka z bossem mnie przeorała. Pierwsze 2 walki z Nemesisem przeszedłem za 1. razem i aż bylem zaskoczony, że poszło mi tak łatwo (mając w pamięci 3. i 4. formę Tyranta G, który mnie przeczołgał na obu przejściach RE2). Ale teraz muszę zrobić przerwę.

Odnośnik do komentarza

Takie tytuły jak ten przywracają we mnie tą radość z grania jaką miałem ~20 lat temu. Pure fun z odkrywania, eksploracji, strzelania i rozwiązywania prostych zagadek. Lekko podciągnięte pod dzisiejsze standardy mechaniki ze staroszkolnym corem gameplayu to jest to. Bez zbędnego rozwijania, levelowania, customizowania postaci, bez zbędnego open worldu, ukrytego za ósmym dnem lore czy czegokolwiek co przewija się w 90% gier od kilka ładnych lat. Obecne trędy działają na mnie silnie odrzucająco ale Capcom dzięki tym dwóm remakom i reboocie DMC rozpalił we mnie tą samą radość z GRANIA w GRY w nie symulatory wszystkiego. Dzięki Ci Capcom. Mimo, że trzecią część stawiam minimalnie niżej od dwójeczki to wciąż jest mocarnieeeee, klimatycznie i bardzo sentymentalnie. Zdecydowanie warto, polecam, nie żałuję ani grosza. Więcej o wadach czy zaletach nie będę się rozpisywał bo wszystko tu już chyba zostało powiedziane. Z ciekawostek dodam tylko, że na hardcore radziłem sobie tu o wiele gorzej niż w RE2. Tam przez kampanie Claire praktycznie przeleciałem i silnie dziwiłem się temu, że tak wiele osób ma tak duże problemy na tym poziomie trudności. Tu zaś odbiłem się jak piłeczka od ściany :D Nic, wracam do Racoon czerpać radochę wiadrami z tej studni za(pipi)istosci. 

  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

Dorzucę od siebie nieopublikowaną jeszcze reckę, która niedługo trafi na mwrc.pl. Ostrzegam, będzie długo i nudno.

 

 

Przyznam, że wiele razy w życiu zostałem strollowany (czy to przez los, czy przez innych ludzi), ale pierwsze miejsce w tej „dyscyplinie” muszę oddać Japończykom, których widziałem na oczy jedynie na zdjęciach w magazynach i w sieci. 10 grudnia zeszłego roku zostałem w pracy kapkę dłużej, by z wypiekami na twarzy obejrzeć stream ze State of Play prosto od Sony. Przecieki stawiały sprawę jasno: „to tam odbędzie się zapowiedź remake’u Resident Evil 3”. Gdy na ekranie pojawiło się żółto-niebieskie logo Capcomu mało nie wybiłem głową dziury w suficie (tak, wyrwało mnie z butów z radości), tylko po to, by za chwilę zobaczyć artwork z sieciowego spin-offu marki, znanego wtedy jako Project Resistance. Lądowanie było twarde… ale 20 sekund później nieświadomie oglądałem pierwszy zwiastun tak oczekiwanego przeze mnie tytułu, a sam Resistance okazał się być dodawany za darmo do każdego egzemplarza trójeczki. „Trolling is a art”, jak głosi klasyk. Zeszłoroczny RE2 okazał się nie tylko świetnym tytułem stawianym do teraz jako wzór dla wszystkich przyszłych odświeżeń starych gier. Był to również sukces sprzedażowy i znak dla Capcom, że podążają w dobrym kierunku, jeśli chodzi o ich bodaj najpopularniejsze IP. Wysokie oceny, uznanie recenzentów i graczy oraz liczne nominacje do nagród „gry roku”, dały zielone światło kolejnemu projektowi. Ku zaskoczeniu nikogo firma postanowiła iść za ciosem, biorąc na warsztat jedną z najbardziej kultowych odsłon serii z czasów PSX. Resident Evil 3: Nemesis powrócił w nowych szatach (i bez Nemesisa w tytule), ale czy okazał się być równie dobry i grywalny co poprzedniczka? Postawmy sprawę jasno już na początku: nie. Ale nie oznacza to też, że mamy do czynienia z crapem niegodnym czasu graczy i szargającym dobre imię serii.

 


Zakładam, że każdy czytający ten tekst jest mniej lub bardziej zaznajomiony z oryginałem, który pierwotnie ukazał się w 1999 roku na pierwsze PlayStation. Jednak, mając też na uwadze osoby, które ostatnie dwadzieścia lat spędziły pod kamieniem na księżycu, bądź medytując w Tybecie nad sensem dodawania cukru do herbaty, udajmy się w krótką podróż w przeszłość. Pierwotnie wydana jedynie na konsolę Sony – a później sportowana również na PC, Dreamcasta i GameCube’a – gra śledziła historię Jill Valentine, jednej z dwóch głównych postaci pierwszego RE. Po wydarzeniach w willi Spencera nasza protagonistka ponownie znajduje się w samym centrum zombiaczej apokalipsy, tym razem zataczającej kręgi na szerszą skalę i obejmującą całe Raccoon City. Rola pozycji w menu śniadaniowym dla niezbyt wybrednego grona truposzy niespecjalnie pokrywa się z zaplanowaną przez Jill ścieżką rozwoju osobistego, toteż ucieczka z miasta wydaje się jedyną słuszną opcją. Los krzyżuje jej ścieżki z niejakim Carlosem Oliverą, członkiem UBCS, wysłanym do miasta w celu ratowania kogo się da (w pewnym momencie przejmuje on rolę grywalnej postaci). I tu na scenę wkracza ON. Cały na czarno, z macką po lewej, rakietnicą po prawej i cokolwiek monotonną, bo zawierającą tylko jedno słowo- „STARS”, pieśnią na zgniłych ustach pozbawionych warg, Nemesis. Potężna, nieustępliwa i wściekle uparta w dorwaniu gracza kreatura, której oddech na karku czuć od początku gry aż do napisów końcowych. Nie dziwi, iż została ikoną ówczesnych survival horrorów, fundując przedwczesny zawał serca setkom graczy i z miejsca wdarł się do kanonu najbardziej rozpoznawalnych horrorowych kreatur. To tyle, jeśli chodzi o lekcję historii.

RE3 nie stara się wynaleźć koła na nowo i trzyma się rozwiązań, które sprawdziły się w poprzedniej części. Nadal mamy do czynienia z trzecioosobowym, liniowym survival horrorem, w którym przeczesywanie otoczenia w poszukiwaniu zasobów i znajdziek oraz rozwiązywanie zagadek jest równie istotną częścią gameplayu, co radosne karmienie ołowiem zgniłych niemilców stających na drodze grającego. Co zaskakujące, zrezygnowano w tej odsłonie z ragdolli przeciwników i stonowano ilość gore. Przykładowo: odstrzelone kończyny nie zwisają już bezwładnie z ciała zombiaka by po czasie odpaść i pozostać na ziemi, ale eksplodują w fontannie krwi. Całość mocno przypomina zeszłoroczną odsłonę, jednak wystarczy złapać za pada, aby zauważyć wyraźną różnicę w dynamice rozgrywki. Nie trzeba mieć sokolego oka, żeby szybko wyłapać pewne różnice między obiema odsłonami. Największą jest rezygnacja ze zużywających się broni defensywnych na rzecz uniku (u Carlosa wiąże się to z efektownym wypłaceniem piąchopiryny prosto w zgniłą szczękę), które pozwalają na ucieczkę przed wrogim atakiem, a jeśli odpowiednio wyczujemy moment, uzyskamy możliwość kontrataku w słaby punkt przeciwnika przy efektownym slow motion. Z drugiej strony wystarczy chwila nieuwagi, zły timing i dosłownie rzucamy się w ręce nieumarlaka, dając mu siebie na tacy w charakterze szybkiej przekąski. Nie ukrywam, każdorazowo perfect dodge wrzucał mi uśmiech na twarz i wyśmienicie pasuje do dwójki wyszkolonych w boju bohaterów, wszak nie sterujemy przecież żółtodziobem na pierwszym dniu służby ani siostrą poszukującą swojego brata – sterujemy członkami specjalnych jednostek taktycznych i dokładnie takie uczucie towarzyszyło mi podczas rozgrywki. Będąc w sytuacji bez wyjścia, manewr ten nieraz uratuje Wam skórę. Natomiast, gdy martwe palce zombiaka mimo wszystko dosięgną Waszej postaci, można zredukować obrażenia klepiąc wyświetlony na ekranie przycisk (bądź przytrzymując – możliwość takiej zmiany docenią głównie ludzie zdający sobie sprawę, jak głośne potrafią być dźwięki mashowanego guziora w nocy). Drugą dużą zmianą, na którą zwróciłem uwagę i ścisnąłem usta w gniewie był… brak Ink Ribbonów używanych do zapisywania gry, nawet na poziomie trudności Hardcore. Jeden z najbardziej ikonicznych elementów serii pojawia się jedynie na najwyższym z pięciu dostępnych (dwa najwyższe trzeba najpierw odblokować) poziomów trudności i nadziwić się nie mogę, co skłoniło twórców do takiej decyzji. Decydowanie, kiedy zapisać grę, dorzucało swoją cegiełkę w budowaniu poczucia grozy i miało istotny wpływ na zarządzanie zasobami. Brak tego elementu jest dotkliwie odczuwalny, a klimat zagrożenia słabnie, gdy ma się świadomość, że w razie zgonu można bezkarnie zacząć od poprzedniego sejwa czy jednego z częstych checkpointów. W tej odsłonie nacisk odczuwalnie położono na akcję w czystej postaci, jednak obawiających się powtórki z RE6, uspokajam – nic takiego nie ma miejsca. Bo owszem, mamy tutaj dużo elementów wyjętych żywcem z tytułów celujących raczej w konkurowanie z filmami Michaela Baya (większe zasoby amunicji, dopałki do broni, skryptowane sekwencje ucieczek czy całkiem sporo quick-time eventów), ale są one odpowiednio wkomponowane i pasujące do fundamentalnych podstaw rozgrywki ustanowionych przez remake dwójki. A skoro już o fundamentach mowa…

Nemesis – ikona, symbol, nie bez powodu zwany Pursuer czy The Chaser. Jeśli graliście w oryginał, nie ma szans, że nie pamiętacie tego obrzydliwca z napompowanymi żyłami na ramionach, cedzącym przez zęby chrapliwe „STARS”, ba – jest możliwe, że wiecie o kim mowa, nie mając ani grama styczności z RE3. Ogromny skurczybyk mistrzowsko podsycał atmosferę zaszczucia, gotów by pojawić się na naszej drodze w najmniej oczekiwanym i zazwyczaj najmniej odpowiednim momencie. Zdeterminowany, by powycierać nami okoliczne ulice czy po prostu przeprowadzić trepanację czaszki macką bez znieczulenia. Podobnie jest i w tej odsłonie, ale z naciskiem na słowo „podobnie” – nie przypomina on Mr X, a raczej Birkina przez to, że spotkania z nim są w dużej mierze… oskryptowane. Poza kilkoma wyjątkami, nie spotkamy go podczas swobodnej eksploracji miasta czy innych miejsc w grze, których zdradzić nie chcę by nie zepsuć Wam zabawy, za to nie raz i nie dwa wystąpi w roli bossa. Byłem zaskoczony taką decyzją twórców, którzy przed premierą starali się przedstawić Nemesisa raczej w roli nakoksowanego stalkera, nieustannie polującego na Jill bez wytchnienia. Szkoda, bo potencjał na łowcę doskonałego i przerażającego autorzy mieli podany wręcz na srebrnej tacy i te momenty, kiedy występuje gościnnie właśnie w takim charakterze są najbardziej emocjonujące w całej grze. Z drugiej strony – może to właśnie mała ilość takich chwil czyni je tak zapadającymi w pamięć? Zostawię to Wam do oceny.

RE3 zresztą bardzo swobodnie podchodzi do swojego dziedzictwa, nie bojąc się wprowadzać znaczących zmian nie tylko w przypadku ikonicznego monstrum, ale także gry jako całości. Określiłbym to jaki „reimagine”, nie remake. Fani z łatwością wyłapią znajome miejsce, postać czy wydarzenie nie pozwalające na pomylenie tej części z żadną inną. Jednak developerzy przygotowali też sporo nowości i przetasowali całość tak, że można odnieść wrażenie grania w kompletnie nowy tytuł. Tak kompleksowy overhaul całości wypada, w mojej ocenie, na bardzo duży plus i trzymał mnie skutecznie przez całe dziewięć godzin (czas po pierwszym przejściu gry na Hardcore) przy ekranie. Nie mogę przeboleć natomiast wycięcia kultowego trybu The Mercenaries, bez którego gra sporo traci na replayability. Próbowano nadrobić to „sklepikiem”, w którym po spełnieniu konkretnych warunków w grze i uzyskaniu w ten sposób punktów, możemy kupić na przykład przedmioty ułatwiające wykonywanie perfekcyjnych uników, stroje czy bronie z nieskończoną amunicją. Niestety, nijak ma to się do Merców i potencjalnego funu, którego mogłyby dostarczyć. W grze próżno też szukać Live Selections, które urozmaicały kolejne przejścia czy też osobnych scenariuszy – linia fabularna jest jedna i toczy się zawsze w ten sam sposób. Szkoda i mocno liczę na to, że wzorem RE2 dostaniemy dodatkowe warianty zabawy w darmowym DLC. Na szybko wspomnę również o oprawie – graficznie jest obłędnie, otoczenie obfituje w przytłaczającą ilość detali. Każdy trójwymiarowy model został odpicowany do granic możliwości, mimika i animacje postaci są jednymi z najlepszych, jakie widziałem do tej pory, a to wszystko w stałych 60 klatkach na sekundę w wersji PC. Poczekajcie, aż zobaczycie Nemesisa w pewnych okolicznościach, szczęka sama opada. RE Engine po raz kolejny wręcz błyszczy i nie sposób nie zachwycić się tym, co prezentuje strona wizualna. Muzycznie mamy do czynienia z mieszanką nowych utworów, jak i delikatnie przearanżowanych klasyków. Free From Fear w save roomie wywołuje potężne uczucie nostalgii i będzie przeżyciem niemal duchowym dla każdego weterana serii.

Czytając wszystko, co napisałem do tej pory, można by odnieść wrażenie, że RE3 to gra z licznymi wadami, mniejszymi bądź większymi i tak też w istocie jest. Sęk w tym, że mimo obecności tychże, nadal jest to bardzo dobra gra. Nie tak dobra, jak można by się spodziewać, nie korzystająca w pełni z potencjału oryginału, mimo to trzymająca przy sobie, miejscami zachwycająca i zdecydowanie warta swojej ceny. Za rekomendację niech posłuży fakt, że po pierwszym przejściu i obejrzeniu creditsów, bez zastanowienia rozpocząłem grę po raz drugi. Cóż mogę dodać? Jeśli jesteście fanami marki, to grę prawdopodobnie już macie. Jeśli zastanawiacie się, czy warto dać jej szansę, to mam nadzieję, iż powyższe wypociny przekonały Was, że tak. Tymczasem ja uciekam na powrót do Raccoon City – zostało mi tam sporo roboty i przynajmniej jeden ogromny skurczybyk do ubicia. Chyba nie rozumie tego, że nie jest w moim typie i ciągle się za mną ugania.

 

Edytowane przez Bzduras
  • Plusik 2
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...