Opublikowano środa o 13:362 dni Clair Obscur: Expedition 33 - właśnie skończone. Bez większego zaskoczenia. Po prostu perełka tego roku. Głownie wpadłem podziękować za polecenie tego wybitnego dzieła Gdyby nie forumek to przeszło by mi koło nosa . Cała gre przeszedłem z jęzorem na wierzchu podziwiając co sie do okolą mnie dzieje. Początek byl trudny gdyż nie przepadam za walka turowa lecz mimo to sie udało. Zszedłem z poziomem i wszystko powoli zacząłem chłonąc przy okazji ucząc sie podstaw a przecież nie musiałem tego robi. Mogłem porzucić gre i ograć cos z kupki wstydu tymczasem prawda jest taka ze ja sie nie umiałem oderwać od tego cudownego świata. To naprawdę ukazuje skale zaangażowania studia w projekt i prace jaką wykonali z sercem i dbałością o każdy szczegół. Az dziw bierze ze jest to debiut tego developera. Czapki z głów Wspaniała historia od początku do końca. Począwszy od soundtracka którego wszędzie ze sobą zabieram, przez piękny wykreowany artystyczny świat który zapiera dech w piersi przy każdej nowo napotkanej lokacji. Eksploracja świata, nowe zdolności Esquie (zabawny przyjaciel i bohater), elementy zręcznościowe i mini gry w których walczymy, biegamy, skaczemy i wspinamy sie wszystko to jest wykonane w deche. Z wieży pięknie sie spadało, chyba tylko kilka razy ale za to do siatki plażowej musze wrócić bo mnie wpieniła ta 3 faza i uciekłem. Obóz, ang dubbingi rozmowy miedzy bohaterami bardzo fajnie zrealizowane. Na spokojnie można sobie przysiąść z kaweczka i posłuchać historii każdego z bohaterów albo soundtrakow z gry. Na walkę turową jestem za głupi wiec grałem głownie tym samym składem któremu wpakowałem co najlepsze i później czerpałem z tego już większą przyjemność wiec tutaj na pewno jest to dobrze przemyślane: efektowne ataki, skile, perki, blokowanie, parowanie, uniki i skakanie. Wiele możliwości na dostosowanie sie do pojedynku - szkoda tylko ze nie można grać całym składałem. Fabularnie łapie za serce i nie puszcza. Ta pozycja po prostu zachwyca nas we wszystkich możliwych aspektach, zapewniając wyjątkowe doświadczenie Wracam dokończyć resztę spraw bo tak naprawdę zabawa dopiero sie zaczyna.
Opublikowano środa o 22:392 dni Dragon Ball Z: Kakarot (PS4)Miałem na celowniku w sumie od premiery (bez wielkiego hajpu, bo choć DBZ kocham, tak gierki w tym uniwersum jakoś nigdy mnie specjalnie nie jarały), a że ostatnio latało to w naprawdę śmiesznych pieniądzach to wziąłem...dwa razy xD. Nie, żebym chciał "wesprzeć twórców", ot najpierw kupiłem wersją na Switcha, ale pograłem trochę, nie mogłem się przekonać do sterowania, a i prezentowało się toto niezbyt atrakcyjnie, więc odstawiłem, a po jakimś czasie w niemal takiej samej kwocie (12 zł lol) pojawiła się wersja na PS4, także bez wielkiego poczucia straty nabyłem "dużą" edycję, no i od razu poczułem, że gra mi się lepiej.Jak wspomniałem, jestem miłośnikiem całej oryginalnej sagi Dragon Ball, a jak łatwo się domyślić, Kakarot jest tytułem dokładnie dla takich osób. Mimo, że jest tu całkiem sensowny gameplay, to nie wyobrażam sobie, żeby ktoś nie wkręcony w uniwersum (lub mający do niego jakiś tam lekki sentyment, bo za dzieciaka pobieżnie oglądał w TV) zaangażował się w zabawę. Choć, paradoksalnie, znając historyjkę na wylot, można momentami czuć znużenie, bo mamy tu do czynienia z "przechodzeniem serialu", oczywiście z pewnymi urozmaiceniami. Zaczynamy przygodę, co naturalne, od spotkania z Radditzem, a potem lecimy przez główne sagi, w międzyczasie dostając przerywniki w otwartym świecie. Są tu pewne elementy rozszerzające lore (ale trochę materiału też pominięto, o co trudno mieć pretensje przy tak długiej przygodzie), ale raczej nic rewolucyjnego. Aha, dostajemy też swego rodzaju encyklopedię, do której nowe wpisy wpadają wraz z nowymi postępami, dla fanatyków raczej nic nowego, a i forma nie jest jakoś wybitnie atrakcyjna (ot przykładowo parę zdań o jakiejś postaci, okraszonych jej modelem z gry), ale lubię takie patenty i czasami w momentach "ochłonięcia" sobie tam zajrzałem.W zakresie gameplay'u można z grubsza wyróżnić dwa elementy: walkę oraz eksplorację w otwartym świecie. Bitka stanowi rzecz jasna mięso, co nie powinno dziwić w świecie Dragon Ball. No i przyznam, że autorzy dopieścili ten element. Spotkałem się z głosami, że to rozwinięcie formuły znanej z serii Budokai Tenkaichi: nie wiem, grałem w jakieś jej losowe części dosłownie parę razy w życiu. W skrócie: walczymy z reguły 1 vs. 1 (ale zdarzają się starcia z większą liczbą przeciwników/wraz ze wspomagającymi nas kompanami, którym możemy wydawać pewne komendy), poruszając się swobodnie w powietrzu, atakując "w zwarciu" (kombosy, w praktyce klepanie jednego przycisku), waląc energią Ki z dystansu lub, co stanowi w sumie sedno całej zabawy, nawalając atakami specjalnymi, do użycia których zużywamy pasek Ki (ładowany poprzez...ładowanie energii, trzymając button). Specjale wybieramy z menu podręcznego i mamy ich przypisane maksymalnie 4 (repertuar poszerzamy w swego rodzaju trybie treningowym, poza głównymi walkami). Całość jest mega szybka i momentami chaotyczna, ale sprawia frajdę i przede wszystkim robi mocne wrażenia wizualne, oddając fajnie dynamikę i moc znaną z anime. Wszelkiego rodzaje Kamehamy, Final Flashe czy Masenka emanują siłą i prezentują się kozacko, choć problem z nimi jest taki, że dosyć szybko powszednieją, a sam gameplay robi się mocno powtarzalny, kiedy już walczymy z bardziej wymagającymi przeciwnikami. No bo w praktyce wygląda to tak: wskakujemy "na ring", wróg ma wyjebany w kosmos pasek HP, no i sobie go zbijamy, na zmianę waląc specjale i ładując KI, żeby móc dalej walić specjale. Oczywiście można (a nawet trzeba, bo czasami specjalne moce złoczyńców tego wymagają) to sobie urozmaicić starym, dobrym oklepywaniem gęby, no i trzeba momentami mocno skupić się na defensywie (klasyczne Dragon Ballowe "znikanie" i pojawianie się za rywalem, ale też standardowa garda), i tutaj gra staje się momentami faktycznie wymagająca, szczególnie przy paru późniejszych walkach. Mimo, że poziom trudności jest raczej stonowany, to czasem pojawi się ktoś, kto potrafi zajść za skórę. Inna sprawa, że odpowiednio się przygotowując i kupując zawczasu dużo regenerującego stuffu/zbierając fasolki Senzu, można w zasadzie do każdej walki podchodzić bezstresowo (jeszcze inna sprawa, że możliwość zakupów jest czasami odebrana przez cały szereg następujących jedna po drugiej walk).Drugi element rozgrywki to swobodne zwiedzanie świata, wiążące się zazwyczaj z fabularnym przestojem. Możemy sobie pozbierać znajdźki (tych są absurdalne ilości, a kule, które pełnią rolę pewnego rodzaju waluty, wręcz zaśmiecają ekran i rozpraszają gracza), pozaliczać misje poboczne (zrobiłem kilka i odpuściłem, typowe do bólu fetch questy bez głębszej podbudowy fabularnej, gdzie nagrodą, poza punktami doświadczenia, są rzeczy, których i tak będziemy mieć pełno), podexpić na jakichś mobach w random encounterach (swoją drogą ich obecność jest dosyć upierdliwa, bo występują w dużej liczbie i uprzykrzają podróżowanie, ale powiedzmy, że można ich niemal zawsze ominąć) czy poznać nowe ataki we wspomnianym trybie treningowym. Gra oferuje też dosyć ciekawy, choć w zasadzie bezużyteczny w głównej rozgrywce patent "społeczności": ot, wraz z rozwojem fabuły/postępem w sidequestach, zdobywamy "tokeny" z postaciami: sojusznikami, których możemy sobie umiejscowić w odpowiednim miejscu na diagramie jednej z kilku kategorii, m.in. wojowników, kucharzy czy bogów. Później możemy zwiększać ich staty, ofiarując im prezenty (znalezione/zdobyte w trakcie normalnej rozgrywki), a odpowiednio łącząc bohaterów, dostajemy bonusy do gameplay'u. Spoko, ale na dłuższą metę nie ma się co na tym skupiać.Gra ma więcej elementów RPG, ale sprawiają one wrażenie trochę doklejonych na siłę. Owszem, można do zabawy podejść jak do rozbudowanego jrpga, zbierać materiały do craftingu, rozmawiać z kim się da, przygotowywać dania, handlować zebranymi śmieciami, ale mnie dosyć szybko się tego odechciało, bo ani to specjalnie interesujące, ani przynoszące wymierne korzyści.Wizualnie jest super, choć na PS4 framerate nie rozpieszcza i docelowo śmiga w 30 klatkach. Postacie wyglądają jak wyjęte z kreskówki (choć, co oczywiste, trójwymiarowość zmienia trochę ich prezencję), animacje są świetne i różnorodne, a co jakiś czas dostajemy scenki wręcz żywcem skopiowane z anime (najbardziej klasyczne momenty). Gorzej wypadają wszelkiego rodzaju otwarte przestrzenie czy roślinność (modele momentami pachnące czasami PS2), ale w praktyce najczęściej oglądamy je z daleka, z lotu ptaka.Dużą wadą jest dla mnie system save. Przy sekwencjach kilku pojedynków z rzędu, przerywanych filmikami i dialogami (tudzież loadingami sugerującymi, że ukończyliśmy jakąś sekcję) zdarza się, że nie mamy możliwości zapisać stanu przez...pół godziny! Boleśnie się o tym przekonałem, kiedy pewnego razu, święcie przekonany o tym, że ukończyłem dosyć znaczący segment, wyłączyłem konsolę, po czym przy kolejnym odpaleniu gry musiałem powtórzyć kilka ważnych pojedynków. Żeby było śmieszniej, nie jest takie oczywiste, kiedy gra się zapisała i najpewniejszym sposobem na upewnienie się, jest zajrzenie do menu konsoli xD.Trochę momentami dłużyły się też momenty nieinteraktywne. O ile dialogi w większości można sobie skipować, a sporą część filmików "na silniku gry" przyspieszać, tak momentami dostajemy sporą porcję nieprzerywalnych scenek, i tak sobie oglądamy anime.Inny minus to niestety warstwa muzyczna. Autorzy odjebali znany już chyba z FighterZ patent, mianowicie sporą część oryginalnego (czyli japońskiego, bo innego nie uznaję) OST można sobie...dokupić jako DLC xD Jak dla mnie złodziejstwo, szczególnie, że muzyka w DBZ to jeden z trzonów, budujących atmosferę tego świata i ważnych momentów historii (z czego, jak widać, doskonale zdają sobie sprawę twórcy i cynicznie to wykorzystują, żeby naciągać graczy) a wyszło na to, że poza paroma znanymi melodiami, większość czasu gry dostajemy generyczne i powtarzające się co chwilę, mdłe melodyjki. No po kilkunastu godzinach gry naprawdę można mieć tego już dość. Szkoda, duża szkoda.Generalnie: bawiłem się całkiem dobrze, przyjemnie się nawalało ze znanymi i lubianymi złolami, obserwowało postępy w rozwoju naszych bohaterów czy koniec końców, oglądało znane momenty z sagi. Całość jest dosyć długa (prawie 30h, gdzie mocno pokpiłem side questy, wkręcając się mocniej można spokojnie wyciągnąć 40-50h, nie mówiąc o platynie) i niestety momentami robię się trochę schematyczna i monotonna. Całe szczęście twórcy starali się wprowadzać trochę różnorodności, czy to poprzez przeskakiwanie między protagonistami, czy to dzięki ciekawym atakom/taktykom antagonistów. Nie zdążyłem się znudzić, ale też w zupełności wystarczy mi to, co dostałem i jakiekolwiek DLC fabularne (a tych jest sporo) sobie odpuszczam. Dla fanów. Edytowane środa o 22:532 dni przez kotlet_schabowy
Opublikowano czwartek o 06:571 dzień Kakarota mogi by pociągnąć od sagi z beerusem aż do turnieju galaktycznego a nawet troche mangi pociągnąć.
Opublikowano czwartek o 11:091 dzień Stray (PS5)Co tutaj można napisać? Gra jest króciutka, mi z szwędaniem się po tych bodaj 2 wpół-otwartych lokacjach zajęła niecałe 4h. Na pewno trzeba pochwalić design/kierunek artystyczny tego świata, choć gra skromnie dawkuje informacje o nim. Sam koci gameplay jest lekki i prosty, w zasadzie przechodzi się to bez zacięć i przestojów. Futrzak biega po rurach, barierkach, skacze po klimatyzatorach skrzynkach i innych obiektach. Wejdzie do beczki, żeby ją przeturlać i obowiązkowo schowa się przed wrogiem w pudełku. Tu podrapie w drzwi, tam strąci butelkę i tak się toczy koci żywot. No i można miauczeć w dowolnym momencie.Niestety widać momentami niedoróbki- na schodach kitku "lewituje", czasem nie wskoczy gdzieś, bo twórcy sobie tego nie życzyli. Ale zwierz jest uroczy i inny protagonista by odebrał sporo fajności z tej produkcji. Brakuje tu trochę więcej treści, czasem kombinowania, ale gra nie kosztowała 3 bomby na premierę. No i to niestety to gra na jedno, dłuższe wieczorne posiedzenie, bez specjalnych powodów do replaybality.
Opublikowano 10 godzin temu10 godz. Call of Cthulhu: Dark Corners of the EarthJack Walters ostatnimi czasy ma naprawdę dobrą passę. Udało mu się zamknąć kilka ważnych spraw, prasa okrzyknęła go lokalnym bohaterem, koledzy z pracy zazdroszczą mu sukcesów.Niestety Jack ma przewlekłe problemy ze snem związane z koszmarami, które są męczące do tego stopnia, że nie potrafi zasnąć bez sięgnięcia po mocniejsze trunki. Po jakimś czasie nawet one nie pomagają, a cała sprawa robi się o tyle niepokojąca, że jego zwiększona skuteczność zaczęła się w tym samym momencie, co problemy ze snem. Wszystkie te dziwne majaki oraz wizje tajemniczych symboli i obrazów są przyczyną pogorszającej się kondycji psychofizycznej detektywa Waltersa. Jednocześnie budzą w nim jakiś szósty zmysł, który sprawia, że każde śledztwo staje się banalnie proste do rozwiązania.I tak właśnie zaczyna się gra, od śledztwa związanego z tajemniczym bractwem, na którego posesji doszło do strzelaniny. Na miejscu okazuje się, że z jakiegoś powodu przywódca sekty chce rozmawiać wyłącznie z detektywem Waltersem. Niestety wydarzenia wymykają się spod kontroli, między policją a członkami sekty dochodzi do wymiany ognia, Jack w tym samym czasie wchodzi do posiadłości, w której jest świadkiem nadprzyrodzonych zjawisk doprowadzających go do szaleństwa. Zostaje znaleziony przez kolegów, którzy widząc jego stan nie mają innego wyjścia niż umieścić go w szpitalu psychiatrycznym Arkham, który stanie się jego domem przez najbliższe 6 lat. Po tym czasie doznaje niespodziewanego uzdrowienia, zaczyna się normalnie komunikować, przestaje mówić o wizjach i ogólnie poprawia mu się na tyle, że może opuścić szpital. Nadal cierpi na amnezje, wielu rzeczy nie pamięta, ale jest na tyle dobrze, że odzyskał część wspomnień, samoświadomość i zdolności umysłowe pozwalające mu wznowić pracę na własny rachunek jako prywatny detektyw.Pierwsze zlecenie przychodzi z nadmorskiego miasteczka Innsmouth, do którego Jack podróżuje jako samotny pasażer. Kontakt z tą odizolowaną społecznością momentalnie uświadamia czemu wszystkie miejsca w autokarze były puste. Wymarłe ulice, nieprzyjażni mieszkańcy o dziwnym wyglądzie przypominającym krzyżówkę człowieka z rybą, pozamykane sklepy, wyznawanie kultu bóstw pochodzących z głębin przez członków zakonu Dagona, którzy szybko okazują się być czymś w rodzaju lokalnej dyktatury terroryzującej społeczność i w brutalny sposób rozprawiającej się z tymi, którym nie podobają się ich praktyki. Czy ktoś z zewnątrz mógłby być na tyle szalony, żeby wpaść na pomysł otworzenia własnego biznesu w tak nieprzyjaznym środowisku ? okazuje się, że tak i tego właśnie dotyczy zlecenie. W niedługim czasie pomysłodawcy przekonali się, że był to zły pomysł, ponieważ sklep należący do sieciówki First National obrabowano, kierownik zaginął w tajemniczych okolicznościach, a miejscowa policja umorzyła śledztwo twierdząc, że kierownik nie zaginął tylko upozorował włamanie i zwiał z kasą. Regionalny menadżer First National, Arthur Anderson, nie wierzy w wyjaśnienia policji i dzwoni do Jacka z prośbą o pomoc.Są takie gry jak pierwsze The Evil Within, które od samego początku potrafiły sprawić, że czułem się jakbym znalazł się w środku jakiegoś sennego koszmaru. Przy Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth przypomniałem sobie to uczucie. Niepokojący, duszny klimat Innsmouth, tajemnicze postaci pojawiające się co jakiś czas na drodze Jacka. Umiejętność zaglądania w umysły różnych osób, która pozwala poznać ich mroczne sekrety. Potem długa sekwencja ucieczki z hotelu, bycie naocznym świadkiem tragedii mieszkańców będących skutkiem praktyk zakonu. Niektóre tytuły rozkręcają się powoli, ale to nie jest ten przypadek. Od początku jest intensywnie i od pierwszych scen widać, że główną inspiracją dla twórców było jedno z moich ulubionych opowiadań Lovecrafta "Widmo nad Innsmouth" połączone z motywami z innych dzieł tego autora. W grze pojawiają się postaci występujące we wspomnianym opowiadaniu, jest wiernie odwzorowana mitologia prastarych bóstw oraz całej tej dziwnej relacji łączącej miejscową ludność z mieszkańcami podwodnej cywilizacji. Oczywiście historia Jacka Waltersa jest autorska, ale same fundamenty są mocno oparte na materiale żródłowym . Na każdym kroku czułem, że jest to rzecz napisana przez pasjonatów, którzy znają opowiadania na wylot.Sama gra według dostępnych informacji powstawała w bólach. Parę lat produkcji (coś koło 6-7, więc długo nawet jak na współczesny standardy, a nie mówimy tu o grze AAA), zmiany koncepcji, potem zmiana silnika, jakieś problemy z wydawcą, smutny finał w postaci bankructwa i zamknięcia studia. Do tego tragiczny stan techniczny na premierę (po włączeniu gry przywitało mnie logo Bethesdy, więc pierwszy sygnał ostrzegawczy pojawił się już na wstępie) nawet w postaci błędów uniemożliwiających ukończenie gry. Dziś na szczęście są mody, które poprawiają krytyczne błędy i można dotrzeć do napisów końcowych bez większego stresu. Nadal zdarzają się spadki klatek, grafika jest brzydka nawet jak na rok produkcji (trzeba za to oddać, że desing miasteczka i ogólny klimat wszystkich odwiedzanych lokacji dowozi mocno) gameplay jest strasznie pokraczny i w sumie lepiej jakby gra pozostała walking simem, którym była w początkowych rozdziałach, skupionym na detektywistycznej robocie, rozwiązywaniu łamigłówek i zaliczaniu prostych sekwencji opartych na skradaniu i ucieczce przed pościgiem.Ogólnie są tu rzeczy, które ciężko zrozumieć. Przykładowo animacja opatrywania ran trwa tak długo, że mógłbym pójść zrobić sobie herbatę i wracając akurat załapałbym się na jej koniec. Jest też mechanika popadania w obłęd polegająca na tym, że Jack zaczyna się dziwnie zachowywać i trzeba mu czym prędzej zaaplikować zastrzyk z morfiny. Konsekwencje są takie, że obraz przed oczami zaczyna robić się mocno rozmazany (strzelanie i praca kamery są lipne, więc to dodatkowe utrudnienie) przez co można poczuć się jak Stępień z 13 posterunku podczas starcia z uzbrojonymi napastnikami. Na domiar złego Jack może zestresować się na tyle, że sam zacznie strzelać bez opamiętania. Pamiętam jak skradałem się między patrolami zakonu i nagle broń samoistnie wystrzeliła serię pocisków opróżniając magazynek do zera. Oczywiście wszyscy się zlecieli, podziurawili Jacka jak ser szwajcarski i to tyle z dotarcia do checkpointu, który był parę kroków dalej. Na początku myślałem, że to jakiś kolejny bug, ale póżniej wyszedłem z gry, żeby poczytać jak temu zaradzić i okazało się, że to skutek uboczny zbyt długiego narażania detektywa na stresujące sytuacje. Sama mechanika dotycząca zdrowia psychicznego nie jest wcale złym pomysłem, ale irytuje to, że Jack za często zaczyna wpadać w panikę. Podczas starć z bossami albo większą grupą przeciwników obraz ciągle na zmianę faluje albo przybliża się i to jest o tyle wkurzające, że nawet zastrzyki nie pomagają na długo. Trzeba być naprawdę geniuszem, żeby wymyślić takie odbierające przyjemność z gry dziadostwo.Z minusów dochodzą zadania na czas (na szczęście mało ich jest, ale śmieszne jest to, że nieraz gra w ogóle nie informuje, że jest jakiś limit czasowy i ciężko to samemu wywnioskować z kontekstu) momentami nieintuicyjne zagadki środowiskowe, respawn wrogów. Takie Sinking City może też jest toporne pod względem rozgrywki, ale to nadal akceptowalny poziom. Tutaj też byłoby do przetrawienia, ale ilość starć pod sam koniec, to jest jakiś nieśmieszny żart. Remedium na gównianą walkę jest jej mała częstotliwość. Niestety ktoś w końcu doszedł do wniosku, że za dużo tej narracji, łamigłówek i eksploracji, gracze najbardziej lubią wymianę ognia, bez tego najprawdopodobniej usną przed ekranem, więc trzeba podkręcić tempo. Wielka szkoda, że tak to zrypali na póżniejszym etapie, bo pierwsza połowa gry to pod względem klimatu coś wspaniałego. Jakby póżniej nie popsuli balansu robiąc z tej gry bieda FPS, to byłby to świetny tytuł. Oczywiście na dzień dzisiejszy, bo trzeba pamiętać, że to techniczny bubel, który dzięki zaangażowaniu graczy stał się grywalny. Jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy ukończyli tę grę bez solucji i do czasu powstania tych wszystkich łatek.Polecam tylko fanom twórczości Lovecrafta mającym potrzebę odhaczenia każdej możliwej pozycji, która była inspirowana tym uniwersum. Fabuła trzyma poziom do samego końca, ale w póżniejszych etapach schodzi na drugi plan i musi ustąpić miejsca kompletnie spartaczonej rozgrywce. Nie żałuje, że w to zagrałem, bo zdarzały się fajne momenty i jakieś miłe wspomnienia będę miał związane z tą produkcją. W skrócie to kiepska gra z ciekawą historią, ostatnio same takie sztuki mi się trafiają. Trzeba będzie w końcu odpalić coś grywalnego. Edytowane 6 godzin temu6 godz. przez Czokosz
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.