Opublikowano 20 kwietnia20 kwi 28 minut temu, oFi napisał(a):To z redem?SpoilerNiby wszystko ok, ale ludzkość umarła więc planeta pozbyła się raka ktorym byli ludzie i kosmici.Takie słodko gorzkie bym powiedział. But still przesłanie to jakieś mialo jako całość.To z redem jest tym po napisach. W pierwszym po prostu uratowali swiat a oberwal tylko SpoilerMidgar
Opublikowano 20 kwietnia20 kwi 43 minuty temu, Homelander napisał(a):Właśnie z powodu tego cringu od którego zęby bolą zrezygnowałem z gry (FF7 part 1)Generalnie bolączka wielu jRPGów, ale jak już się trafi na takiego niekrindżowego sztosa.
Opublikowano 20 kwietnia20 kwi Ending FFX był słodko-gorzki. Z jednej stronyto co spotkało Tidusa i Auronaz drugiejostateczne pokonanie Sina, zakończenie długiego cyklu poświęceń kolejnych summonerów i obalenie sekty Yevona co finalnie doprowadziło do rozwoju technologii, który wcześniej był zakazany. Ludzkość została w pewnym sensie wyzwolonaWiększość FFów ma zakończenia utrzymane w takim stylu i podobnie jak Ofi właśnie za to cenię tę serię. Nie lubię typowo złych zakończeń, bo mam wrażenie że wtedy cały wysiłek protagonistów poszedł na marne, ale też nie jestem fanem słodkiej pierdziawy jak w innych joterpegach. Według mnie jedyne Finale, które naprawdę źle się kończą toCrisis Core i Type-0Zwłaszcza po tym drugim byłem w ciężkim szoku. Edytowane 20 kwietnia20 kwi przez Josh
Opublikowano 23 kwietnia23 kwi Bastion PS4Kolejna gra Supergiant Games skończona. Hades to było dla mnie mega zaskoczenie i gdyby nie gamepass pewnie bym go nawet nie sprawdził. Transistor wpadł chyba z plusa i wspominam go całkiem dobrze (może oprócz tych nieszczęsnych psów przed którymi było ciężko uciekać). Przyszła kolej na Bastion jako odskocznia od większych tytułów i jak zwykle w przypadku Supergiant Games nie było rozczarowania. Chociaż jak rozmawiałem ze znajomym to mówił, że jak kiedyś grał to był grą trochę zawiedziony ale może wynikało to z tego, że miał za duże oczekiwania. To już moja trzecia gra od tego studia i w sumie powinienem się spodziewać co będzie ale wcześniej widziałem tylko jakieś pojedyncze ujęcia z gry bez gameplayu i myślałem, że będzie spokojniejszy klimat ale podobnie jak w Hadesie cały czas coś się dzieje i to do niego Bastion chyba jest najbardziej podobny. Wiadomo, że same założenia są inne ale widać pewne podobieństwa w stylistyce i systemie walki.Tym razem przemierzamy świat po klęsce, która zniszczyła miasto Caelondia i zamieniła większość ludzi w posągi. Z racji tego, że w planach była platyna pierwsze przejście było na szybko i gdybym miał grę oceniać po tym jednym przejściu faktycznie też był bym zawiedziony. Przy takim podejściu całkowicie pominąłem wyzwania, powiązane z odkrywanym uzbrojeniem, które też wymagają trochę kombinowania ale są bardzo dobrą odskocznią od głównego wątku gry. Mamy też do zrobienia dodatkowe zadania związane z różnymi aktywnościami, które wymuszają też korzystania z różnych broni, dzięki czemu można lepiej je poznać i wybrać co nam najbardziej pasuje. Każda broń ma kilka poziomów ulepszeń gdzie możemy wybrać jedną z dwóch opcji np. albo lepsza celność albo większe obrażenia. Jeśli ktoś lubi dodatkowe wyzwania to możemy sobie grę utrudnić na 10 różnych sposobów np. wrogowie wyrzucają bomby w momencie śmierci lub poruszają się szybciej i są agresywniejsi. Oprócz utrudnienia daje to korzyść w postaci większej ilości exp i waluty obecnej w grze. Kojoną rzeczą, którą pominąłem w pierwszym przejściu są sny gdzie poznajemy historie naszych bohaterów przed klęsko. Są to areny na których walczymy z kolejnymi falami przeciwników. Areny są cztery, pierwsze trzy odpowiadają każdej z krain przedstawionych w grze a na ostatniej jest to wszystko połączone. Prawdziwa zabawa zaczyna się w momencie kiedy trzeba te wszystkie sny przejść z włączonymi wszystkimi dostępnymi w grze utrudnieniami, parę razy wiązka poszła. Na szczęścia są też eliksiry, które dają nam pewne przewagi bo bez tego było by krucho.Grę można czasem wyrwać za grosze na promocjach, także polecam jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zagrać. Trochę taki beta Hades ale warto mu dać szanse. Edytowane 23 kwietnia23 kwi przez BRY@N
Opublikowano 27 kwietnia27 kwi Skończyłem sobie po 4 godzinach DARKWATCH. Kurde nie wiedziałem że na ps2 były takie fajne strzelanki zabijanki fpp. Po ograniu killzona i jakiegoś coda praktycznie porzuciłem ten gatunek na tym sprzęcie bo sterowanie było katorgą a tutaj mamy gierke z 2005 roku a gra się tak samo dobrze jak nie lepiej niż w pierwszych fpsach z ery ps3.Mamy dziki zachód organizacje która walczy ze stworkami, nasz bohater zostaje pół wampirem i im pomaga odnaleźć szefa wampirów który go ukąsił, koniec fabuły. Mamy wybory moralne które pewnie wpływają na zakończenie czy coś ale dają też różne moce, ja grałem jako dobry wampierz bo jestem zawsze miłym gościem w grach, na normalu raczej sporadycznie się przydawały i nie były zbyt ciekawe. Brońki też klasyk gatunku i z niczym twórcy nie poszaleli chociaż sam ich design mi się podobał, z hellsingiem mi się mocno kojarzyły. Najlepsze z tej gierki to zdecydowanie klimat, stworki, lokacje i samo strzelanie jest mega przyjemne, stworki mają fizyke szmacianej lalki więc w tamtych czasach bym się zesrał na widok latających zwłok jak to miałem w zwyczaju. Jak ktoś miał te gierke na oku wcześniej albo pierwszy raz o niej słyszy a lubi starocie to jak najbardziej polecam
Opublikowano 27 kwietnia27 kwi Jeżeli ktoś powiedziałby mi z 15 lat temu, że będzie takie Final Fantasy z głównej serii, gdzie walki wygrywa się mashując kwadrat, a po prawej stronie ekranu wyskakuje coś na kształt punktów za styl, to powiedziałbym mu, żeby przestał jarać to gówno. Świat jednak poszedł do przodu, a Final Fantasy XVI jest w gruncie rzeczy pod kątem systemu slasherem. Nie żebym miał problem z samym tym faktem. Problemy mam z innymi, ale po kolei.Na poziomie historii rzecz mocno wali na początku (może inne numerowane Finale też się już "uzachadniały", nie wiem, ostatnia numerowana część w którą grałem to dziesiątka) fantasy spod znaku Gry o Tron. Nawet mamy wilkora, przerośniętego gościa opóźnionego w rozwoju (tylko mówi trochę więcej, niż "Hodor") i bardzo brutalne zawiązanie akcji z tożsamością prowodyra wydarzeń w trakcie prologu-retrospekcji, który przywodzi właśnie na myśl sagę Martina. Gramy sobie Clive'm, który zaczyna jako kukła bez charakteru, by z czasem się nim wypełnić, aby pokonać złego boga i zakończyć nierówności społeczne - znaczy się do końca pozostaje prostolinijnym dobrym chłopem, ale ciągle to lepsze od grania zjebem pokroju Tidusa. Ogólnie na poziomie fabuły jest okej, ale wady widać gołym okiem. Przede wszystkim gra ma problemy z kreowaniem antagonistów - z tych ludzkich dopieroSpoilerBarnabaswypada przekonująco i pierwsze bezpośrednie spotkanie z nim powinno odbyć się tak góra w dziesiątej godzinie zabawy, a nie, gdy historia zmierza już ku zamknięciu. Reszta ludzkich adwersarzy to zmarnowany potencjał, a najwięcej czasu z nich wszystkich dostaje w ogóle typ, którego od seby z siłowni różni tylko posiadanie zaklętego w sobie Eikona. O tych ostatnich za chwilę. Do pewnego momentu zadania poboczne też są bardzo słabe i komicznie wręcz eksploatują Clive'a jako "przynieś-podaj-pozamiataj". Zanim następują pewne wydarzenia, które zmieniają nieco zakres obowiązków Clive'a (żeby nie spoilerować), to tylko dwa zadania poboczne się do czegoś nadawały ("Zabaweczka" i to z tresowanym wilkiem). Nie kupowałem również konstrukcji świata, gdzie ludzie obdarzeni magicznymi mocami są najniższym sortem i ani razu w grze nie pada nawet zdanie o tym, że jakiś dręczony Janusz w końcu podpalił fireballami swojego pana. W jednym z subquestów niby zdobywamy książkę o zniewoleniu "nosicieli", ale nie poznajemy niestety zawartych w niej tez.Szczęśliwie jednak od pewnego zwrotu akcji jakoś w jednej trzeciej gry historia nabiera rumieńców - nie to, że robi się jakaś specjalna, bo to zaskakująco bezpieczne generyczne fantasy, ale jednak robi się po prostu ciekawiej. Na pewno pomagają fajnie napisani kumple głównego bohatera i kilka motywów związanych za antagonistą (ten natomiast pod kątem designu i tego jak gada jest aż za bardzo jRPGowy), choć brakowało mi tu jakiejś większej bomby. Nieco bawiły wrzuty o wolnej woli, miałem wrażenie, jakby ktoś ze scenarzystów zaczął czytać opowiadania Thomasa Ligottiego i bardzo przestraszył się tego, co tam znalazł. Przynajmniej subquesty robią się znacznie ciekawsze, a gra pozwala sobie odpiąć wrotki w najbardziej charakterystycznym dla siebie motywie. Chodzi o wspomniane Eikony - tak się składa, że w tym FF summony są "zaklęte" w niektórych ludzi od urodzenia, a jak już się uwalniają to... dostajemy bitki gigantycznych bestii ze scenami-cytatami zarówno z filmów o Godzilli, jak i Dragon Balla. Zajebiste To jak z gameplayem? Fundamenty systemu są solidne - gra ma dobrą "fizykę" i pomyślane elementy związane z unikaniem/stunowaniem/dobijaniem. Tyle, że poza siekaniem przez te kilkadziesiąt godzin nie robimy absolutnie niczego innego. Żadnego zarządzania drużyną, żadnego dobierania czarów, po prostu Clive napierdala z mieczem do przodu i masakruje wszystko i wszystkich kombinacją kwadrat-kwadrat-kwadrat-kwadrat albo ewentualnie kwadrat-kwadrat-kwadrat-trójkąt-kwadrat. Repertuar standardowych ruchów jest dosyć ubogi, a my przez całą grę mamy jedną broń o takim samym movesecie i bez żadnych praktycznie combosów. Już dwadzieścia lat przed premierą FF XVI twórcy slasherów wiedzieli, że w znacznie krótszych przecież grach, aby uniknąć uczucia znudzenia, należy dać bohaterowi różne kombinacje (już mniejsza czy mieszanie lekkiego i ciężkiego ataku czy może oparcie o timingu jak w DMC) i bronie. Tutaj tego nie ma. Ten sam combos z początku gry będzie z Wami także po 40 godzinach.W teorii znużeniu powinny zapobiegać Eikony-summony, które z czasem zyskujemy i zmieniają dostępne ataki specjalne oraz ruch przypisany do kółka na padzie. Tyle tylko, że te ataki specjalne w sumie nie różnią się w praktyce jakoś bardzo, więc po prostu dobieramy sobie je na zasadzie obrażenia/stun/zasięg. Żadnych synergii i słabości przeciwników lub rzeczy w tym rodzaju. Eikonów na raz możemy mieć maksymalnie trzy, a w grze łącznie dostajemy sześć możliwych skillów pod kółkiem - te trzy, które mamy wyposażone przełączamy na L2. I nie rozumiem tego za cholerę - ta gra naprawdę nie ma takiego skomplikowanego sterowania, żeby nie upchać wszystkich zyskiwanych skillów (z tych przypisanych do kółka, nie ataków specjalnych pod R2) jako aktywnych, zamiast wymuszać dostęp jedynie do trzech i to przełączanych. Przykładowo magiczną łapę można podrzucić pod i tak bezużyteczny przycisk lockowania na przeciwniku, pioruny Ramuha pod R3, tarczę aktywować po dłuższym przytrzymaniu uniku itp. Ale nie, te nie tak duże w sumie elementy różnicujące gameplay i tak będą ograniczone do maksymalnie trzech naraz.Ale nie musicie przejmować się tym, które trzy zestawy wyposażyć. Gra jest po prostu cholernie łatwa i praktycznie nie da się tutaj zginąć. Nieważne czy robicie totalnie korytarzowe misje główne, włóczycie się po nudnawych otwartych połaciach w ramach celów pobocznych czy może walczycie z ostatnim bossem, rzadko nawet musicie patrzeć na ekran. I to w trybie akcji, nie chcę nawet myśleć o tym fabularnym.Całość prezentuje się natomiast bardzo ładnie, efektownie wypada w cutscenkach (i QTE - coś mówiłem o tym, że nie uwierzyłbym w takie Final Fantasy 15 lat temu?) i solidnie brzmi. Co ciekawe, najbardziej podobał mi się kawałek pasujący do reszty soundtracku jak pięść do nosa. Podczas walki zSpoilerostatnią formą Tytananagle wlatują gitary, skrecze i przetworzone wokale. Brzmi to jak z Yakuzy. I brzmi elegancko.Dużo tutaj narzekałem, bo i na tym tytule nieco się zawiodłem - cieszę się, że dostałem go jako prezent na święta, bo byłoby mi ciut smutno, gdybym zabulił za niego pełną cenę jak przez chwilę planowałem. Ostatecznie jednak bawiłem się nieźle, z rzadka czułem magię Finali i jako tako nie mam problemu z innym podejściem do walki czy mocno przesiąkniętym zachodnim podejściem światem i fabułą. To jest dobra - i tylko dobra - gra. A mogłaby być czymś znacznie więcej, gdyby ktoś nie bał się podkręcić fabuły i przede wszystkim porządnie przemyślał system.
Opublikowano 28 kwietnia28 kwi Seria Final Fantasy skończyła się na FF12, potem to już były popłuczyny. FFXVI było ewidentnie robione z myślą o przyciągnięciu nowych odbiorców, ale poszli z tym trochę w złym kierunku.Chciałbym jeszcze zobaczyć w jakimś nowym FF możliwość poruszania się po mapie świata, tak jak w FF9 i wstecz, ale wiem że to tylko pobożne życzenia.
Opublikowano 28 kwietnia28 kwi Sądzę, że teraz, po sukcesie Sekspedycji szanse na takiego Fajnala wzrosły z 0% na solidne 33%. Może SE potrzebowało luja-oprzytomniacza w cymbał, że jednak turowe RPG z większym budżetem też ma szansę trochę zarobić i narobić rabanu na cały świat.Pamiętam jak coś sapali, że dzisiaj zrobienie remaka FFVI zajęłoby im z 10 lat. Mając grubo ponad 1000 pracowników w swoich szeregach i nielimitowany budżet.... tymczasem Clair Obscur zrobione przez kilkadziesiąt osób: mapa świata, mnóstwo opcjonalnych lokacji, pięknie zrealizowane cutscenki, zdrowy czas gry. Ci ludzie dosłownie zdemaskowali te wielkie korpo mydlące nam oczy, że PRZECIEŻ SIĘ NIE DA.
Opublikowano 28 kwietnia28 kwi Podobne pierdolenie było przy premierze BG3, jak płakali że Larian postawiło poprzeczkę zbyt wysoko.
Opublikowano 28 kwietnia28 kwi Przecież da się zrobić ff VI bez tej calej disneyowskiej otoczki i rozciągnięcia historii do aż trzech części gdzie jakies 70% gry to bieganie po generycznych lokacjach.
Opublikowano 29 kwietnia29 kwi W dniu 20.04.2025 o 16:01, Mejm napisał(a):To z redem jest tym po napisach. W pierwszym po prostu uratowali swiat a oberwal tylkoSpoilerMidgarOG FFVII z happy endem? xDDDSpoilerSephiroth i Aerith uwięzieni w nieskończoność w Lifestream, Cloud z depresją i próbami samobójczymi, a ludzkość na końcu i tak wyginęła.A motyw "multiversum" i Clouda podróżującego między wiatami w poszukiwaniu Aerith był już w FF Tactics i konsekwentnie ciągnięty przez ponad 20 lat aż do dzisiaj.
Opublikowano 29 kwietnia29 kwi Metroid Fusion Nie jestem fanem Metroidvanii, w zasadzie tylko dwie gry tego typu stawiałem w 50 ulubionych gier (Metroid Dread i Ori and The Blind Forest). Ostatnio jednak nabrałem chęci na zagranie, w któregoś ze starszych Metroidów - padło na Fusion.. i jaka ta gra jest dobra ! Aż ciężko mi uwierzyć, że tak cudowny tytuł wyszedł na GBA. atmosferafabuła grafika jak na możliwości tego sprzętutroszkę większa liniowość celów - widać, że w Dread trochę się wzorowali na Fusion Rewelacyjna gra i teraz mam już trzy Metroidvanie w top 50. Teraz ogram coś lżejszego i za jakiś czas wezmę się za Zero Mission
Opublikowano 29 kwietnia29 kwi IMO wszystkie metroidvanie z GBA naprawdę warto - Fusion, Zero Mission, Circle of the Moon, Harmony of the Dissonance, Aria of Sorrow. Peak gatunku który odpalony był na sprzęcie o mocy kalkulatora, aż mi się to w głowie nie mieści.
Opublikowano 30 kwietnia30 kwi BloodRayne (PC)Za trzy dyszki na promce postanowiłem sprawdzić tego leciwego już slashera z wczesnych lat dwutysięcznych. Przypomniało mi się jak za dzieciaka obserwowałem kuzyna, który łupał w to na kompie i pamiętam, że mega mi się podobała ta gierka. Po wielu latach nadarzyła się okazja by samemu przetestować ten tytuł, więc długo się nie zastanawiałem.Fabuła sprowadza się do złych nazioli, którzy postanowili podbić świat poprzez odnalezienie szczątków Beliara, który był pierwszym władcą piekła. W tle pojawiają się jeszcze inne wampiry (w bardziej zwierzęcej formie) i jakaś plaga, która zamienia napotkanych nazistów w coś na kształt zombie. Nasza bohaterka działa w organizacji Brimstone Society, która ma na celu likwidację członków nazistowsko-okultystycznej grupy. Cała akcja dzieje się w latach 30 przed wybuchem drugiej wojny światowej. Naziści szukają tych diabelskich artefaktów w celu zdobycia przewagi nad resztą świata, więc nasza wampirzyca musi zlikwidować tabuny szeregowych żołnierzy plus całkiem długą listę ich przywódców. No i w sumie do tego sprowadza się ta gra od samego początku. Lądujemy w jakimś bagnistym miasteczku na terenie Luizjany wraz z Mynce, która również jest członkiem wspomnianej organizacji. Potem jest jeszcze nazistowska forteca w Argentynie i stare szwabskie zamczysko. Wszędzie czyścimy lokacje z ludzkich przeciwników i maszkar, odhaczamy listę kilkunastu przywódców do likwidacji, czasem dla odmiany trzeba znależć jakiś dynamit do rozwalenia ściany albo akumulator do niedziałającej windy.Sama walka trąci już myszką i w póżniejszych etapach gry nie oferuje niczego nowego. Od początku nasza wampirzyca dzierży dwa ostrza i różnego rodzaju broń palną, którą podnosi po pokonanych przeciwnikach. Nie ma tu żadnych wymyślnych kombosów, umiejętności specjalne odblokowujemy na samym początku gry i sprowadzają się one do spowolnienia czasu oraz harpuna, którym pomaga nam przyciągnąć przeciwników na bliższą odległość. W dodatku na tym spowolnieniu czasu jesteśmy w stanie ubić każdego bossa w jakieś pół minuty zasypując go gradem ciosów w plecy. Niby rozpierducha na ekranie jest, bo krew się leje, kończyny latają, ale sama walka to powtarzanie w kółko tych samych sekwencji. Ciężko z niej czerpać większą przyjemność, ale na szczęście jest to gra na kilka godzin, więc idzie to jakoś przeboleć.Podobała mi się mechanika polegająca na wysysaniu krwi przeciwników w celu odzyskania utraconego zdrowia. Widać było na ich twarzach cierpienie podczas tej czynności, a i dżwięki ssania wydawane przez naszą wampirzycę są... no po prostu czuć, że sprawia jej to ogromną przyjemność. Niby za każdym razem trzeba oglądać tą samą animację, ale nie trwa to długo, a i pasuje to do naszej bohaterki, bo to w końcu wampirzyca. Zawsze to jakaś odmiana od szukania apteczek albo jakichś fiolek po kątach. Ma to też przełożenie na rozgrywkę, bo podczas spijania krwi naszych wrogów pozostali mogą do nas strzelać, więc lepiej najpierw trochę zmniejszyć ich liczebność.Na minus taka jedna plansza, na której trzeba się dostać do przerośniętego jaja wydzielającego truciznę skacząc po jakichś cienkich pnączach. Parę razy zleciałem w dół i musiałem znów mozolnie wykonywać te drętwe skoki ku górze. Już udało mi się skoczyć do tego jaja, nagle naziści zrobili wyrwę w ścianie, pognałem w tamtą stronę po jednym z tych pnączy, wykonałem skok, zleciałem w dół i po drodze na górę zabiły mnie trujące opary. Parę kurew poleciało przy tym, ale jakoś się udało w końcu. Były jeszcze momenty, w których się zagrzałem mocniej, ale też nie ma co popadać w jakąś przesadę. Twórcy na szczęście się zlitowali i ograniczyli elementy platformowe do paru półek skalnych, które musimy pokonać w drodze na wyższe poziomy.Końcowy boss to też spory minus tej gry. Ile się namęczyłem z tym skurwielem nim odkryłem, że wystarczy celować w jeden konkretny punkt. Boss z upływem czasu przybiera coraz większe rozmiary i dopiero wtedy idzie go jakoś w ten punkt trafić. Zresztą nie łatwo się domyślić o co chodzi i przypadkiem to odkryłem. Wcześniej ładowałem w niego całą dostępną amunicję i pasek życia kurczył się do połowy. W ogóle bossy fighty w tej grze to walka jak ze zwykłym mobem. Jedynie ten ostatni wprowadza coś nowego, ale jego design to i tak straszna lipa.Co można rzec na sam koniec... na pewno nie jest to jakiś crap i najgorszy slasher na rynku, ale też ciężko go polecić z czystym sumieniem. To raczej średniak, który niewiele oferuje w kwestii samej rozgrywki. Konstrukcja poziomów sprowadza się w kółko do tego samego i w przypadku slashera nie byłby to jakiś duży zarzut, ale tylko w przypadku gry, w której system walki jest dobrze zaprojektowany. Pod tym względem twórcy wykładają wszystkie karty na stół na samym początku i do końca gry nie mam co liczyć na choćby jakieś drobne urozmaicenie. Sama fabuła raczej rodem z filmów klasy b. Zresztą po jej ukończeniu poczytałem trochę na temat lore i różnych ciekawostek. Okazało się, że sam Uwe Boll wziął się za ekranizację tego dzieła. Wyszło tragicznie, bo w jego przypadku nie mogło wyjść inaczej. Męczył bułę przez trzy filmy po czym temat ucichł. Trochę szkoda, bo Rayne mimo wszystko jest dosć sympatyczną postacią, lubi rzucić jakiś kąśliwy tekst, przy tym wszystkim ma w sobie jakąś zmysłowość i da się ją polubić. Fajnie jakby pojawił się jakiś żeński odpowiednik Blade w świecie filmu i Rayne mogłaby nim być, ale to raczej marka pogrzebana na dobre i nie ma co liczyć na kolejne ekranizacje. Edytowane 30 kwietnia30 kwi przez Czokosz
Opublikowano 1 maja1 maj Pierwszy Suikoden z kolekcji HD Remaster powrót do gry był super i po latach nie zestarzała się jakoś strasznie bardzo, chociaż przyznam, że przyśpieszenie walk było bardzo pomocne. Sporo z gry zapomniałem przez lata i teraz była jakaś taka krótsza ta moja przygoda. Nie był ro żaden problem bo fabuła jest całkiem ciekawa i motyw budowania rebelii przeciwko okropnemu, skorumpowanemu władcy sprawdza się dobrze. Do tego turowy system walki jest bardzo miodny i przy takiej ilości postaci fajnie się eksperymentuje z różnymi kombinacjami bohaterów. teraz będę zabierał się za Suikoden 2.
Opublikowano 1 maja1 maj 13 godzin temu, Czokosz napisał(a):wampirzycaGwoli scislosci to ona nie jest wampirem a dhampirem.Pierwszy film to chyba tylko dla sceny ruchania na kratach wiezienia xD No i laska potem grala terminatora w T3.Bardzo chcialem w to zagrac przy premierze ale komp nie domagal. Potem latami odkladalem. Uwiera mnie to lekko.
Opublikowano 1 maja1 maj 24 minuty temu, Mejm napisał(a):Pierwszy film to chyba tylko dla sceny ruchania na kratach wiezienia xDWiesz jak wzbudzić zainteresowanie tematem
Opublikowano 1 maja1 maj Bloodrayne od razu mnie odrzucił koślawą animacją postaci. Grafika z PS2 a postacie poruszały się jak w pierwszym Nightmare Creatures. Wtedy masa zachodnich siekanek miała z tym problem, nawet taki LoK Defiance, całkiem dobrze się ruszał ale kompletnie nie było czuć impetu ataków, ciachało się papier.
Opublikowano 1 maja1 maj Nie będę się rozpisywać, bo bez spoilerów będzie ciężko, a historia zrobiła na mnie duże wrażenie.Od pierwszego pokazu miałem dobre przeczucia co do Ekspedycji 33, ale nie sądziłem, że będę przez kilka dni zarywać nocki.Dla mnie gra bez większych wad, na siłę może być coś znalazł, ale po co? Walka czysty miód, system rozwoju postaci dający duże pole do popisu i zabawy różnymi buildami. Każda z postaci jest unikalna i ma swój styl walki. Muzyka to jest pierdolone dzieło sztuki, 8h bangerów i już jest w topce moich ulubionych soundtracków. Warto też docenić voice acting. 25 lat grania w rpg i nie sądziłem, że jeszcze coś z gatunku mnie tak zaskoczy. Gra AA? Raczej AAAAAA.
Opublikowano 2 maja2 maj Skończyłem Spider-Man 2.Kila miesięcy leżała w szafce zanim się za to zabrałem i początek był średni. Jedne z pierwszych misji to zaproszenie jednego studenta przez drugiego na bal i już sobie pomyślałem, że znów się zaczyna wciskanie ideologii w grze, później nie było lepiej bo Nowy York to miasto samych dobrych ludzi, tolerancji, bezinteresownej pomocy i w ogóle rzyganie tęczą na całego.Ten cukierkowy klimat na szczęście później się nieco zmienia co sprawia, że nie jest to takie natarczywe.Myślałem, że będzie to mega rozczarowanie ale nie było. Historia wiadomo nie jest jakichś górnych lotów ale relacje pająka, Milesa, Mj i Harrego fajnie się przeplatają i sama końcówka też jest nieźle zrobiona. Kraven jako główny antagonista zapowiadał się dobrze ale mogli ten jego wątek mocniej rozwinąć bo mam wrażenie, że potencjał bym większy.Co bardzo mi się podoba to stan techniczny gry. Ogrywana na podstawowych PS5 gierka wygląda znakomicie, Nowy York jest zrobiony świetnie, miasto cały czas żyje, ulice są pełne ludzi i cały czas się co dzieje. Technicznie nie ma nic do zarzucenie bo ani raz mi się gra nie wysypała czy przycinała.Co do samej gry to wątek główny nie jest zły choć chciałbym w końcu otrzymać Spieder Mana bardziej mrocznego a nie takiego cukierkowego. Misje poboczne to otwieranie zamkniętych pomieszczeń (skrytki Prowlera), minigierka z genami, eksperymenty z pszczołami, spiderboty, najlepsze dla mnie były te bezpośrednio związane z walką czyli niszczenie baz łowców i Mysterio.Dużą satysfakcję daje bujanie się na pajęczynie. Przemierzanie miasta to dalej świetna zabawa co jakiś czas przerywana różnymi zgłoszeniami o przestępstwach w mieście.Walka jest intuicyjna, a gadżety potrafią ją urozmaicić, dobrze też się sprawdza zmiana bohaterów raz walczymy Petem, a raz Milesem. Walka jest dynamiczna zwłaszcza jak na raz atakują nas z różnych stron atakami fizycznymi i dystansowymi. Ten element jest bardzo dobrze zrobiony jak w poprzednich częściach.Mimo początkowej niechęci z czasem grało mi się co raz lepiej, nie jest to jakaś gra wybitna ale nie uznałbym jej za rozczarowanie. Machnąłem w niej 100% z racji, że nie chciałem zaczynać kolejnej gry bo zaraz wyjeżdżam na urlop.
Opublikowano 2 maja2 maj Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Tomb Raider 2 Remastered [PS5]Wszystkie klasyczne Tomb Raidery to moja wstydliwa zaległość, więc pomału nadrabiam. W porównaniu z poprzedniczką twórcom udało się wdrożyć imponująco dużo zmian, choć wielu z nich fanem nie zostałem. Dobór miejscówek, które tym razem zwiedzimy z panną Croft to rzecz zawsze dyskusyjna i zwykła kwestia preferencji. Jedni będą uwielbiać, inni woleli bardziej zapomniane i odludne rejony z jedynki. Ja zresztą też, ale to jeszcze nie znaczy, że te “dwójkowe” znienawidziłem, bo wbrew pozorom długimi chwilami potrafiły nawet zachwycić. Pod tym względem Tomb Raidera 2 będę mimo wszystko miło wspominał. Poziomy te doczekały się przy okazji sporego urozmaicenia pod kątem konstrukcyjnym. Dodano przede wszystkim ścianki wspinaczkowe, nie zawsze wyróżniające się wizualnie (to tylko tekstury nałożone na ściany), przez co obok kilku przebiegłem wielokrotnie bez świadomości, że mogę po nich włazić. No, ale może to tylko ja. Mam też z nimi podobny problem, jak z tymi wszystkimi blokami do przesuwania - Lara wspina się w ślimaczym tempie. Ktoś napisze, że REALIZM, ale chwilami zaczynałem się nudzić tym trzymaniem d-pada. Zbiorniki wodne mają teraz różne głębokości i Lara może np. brodzić w nich po kolana czy pas. Lokacje miewają też różnego rodzaju okna, które możemy wybić, ale tutaj z kolei brakuje konsekwencji, więc jedną szybę stłuczemy, a kolejne okno, wyglądające identycznie, już jest pancerne. Dorzucono flary, które mają za zadanie ułatwić nam eksplorację ciemnych pomieszczeń. Są tyrolki, ale to bajer bez znaczenia. Za największą nowość uznawane są jednak słynne pojazdy, tu i tam rozrzucone po niektórych poziomach. Na skuterach śnieżnych mogą się też poruszać niektórzy przeciwnicy. A właśnie, przeciwnicy…Ktoś tam wpadł na genialny pomysł, żeby w Tomb Raiderze 2 jeszcze większy nacisk postawić na aspekty strzelankowe. W ramach zagrożenia walczymy więc głównie z ludzkimi wrogami, którzy też do nas łoją z różnego rodzaju strzelb i karabinów. A żeby było ciekawiej, to potrafią spawnować się za naszymi plecami, albo za rogiem, albo bezczelnie na naszych oczach, dopiero gdy wbiegniemy na odpowiedni “kafelek” podłoża, który służy za trigger. W późniejszych poziomach stają się też prawdziwymi gąbkami na pociski i nawet bezpośrednie trafienie z granatnika nie załatwia byle podrzędnego wroga. Strzelamy więc obrzydliwie dużo i często, a w związku z tym solidnego rozszerzenia doczekał się wachlarz dostępnych broni. Wspomniany granatnik (generalnie nadający się do śmietnika), M16 (którego możemy używać jedynie stojąc w miejscu), a nawet harpun, do walki w wodzie, bo tam oczywiście też napotkamy ludzkich przeciwników. Można zatęsknić za tym uroczym osamotnieniem z pierwszej części, bo tutaj chwilami jest tłoczno i i towarzysko.Mam też poczucie, że w Tomb Raiderze 2 ograbiono mnie z chęci eksploracji poziomów. Wynika to z prostego faktu, że teraz loot wypada głównie z zabitych przeciwników. Amunicja, apteczki, klucze - rzadko kiedy jest sens szperać po zakątkach lokacji, bo 90% wymienionych wyżej przedmiotów noszą wrogowie, a oni znajdują nas sami. Sytuację nieco ratują dopiero końcowe poziomy, które brzmią dużo bardziej klasycznie i starają się nagradzać eksploracyjne ciągoty. Co nie zmienia faktu, że wyraźne przesunięcie wajchy w stronę siania ołowiem nie jest kierunkiem, który pochwalam. Duży zjazd w stosunku do pierwszego Tomb Raidera.Coś jeszcze? Detale. Czasem po pociągnięciu dźwigni włącza się scenka pokazująca, co się zmieniło, nawet jeśli jest to oczywiste, bo dzieje się obok nas. Innym razem szarpiemy wajchę i domyśl się kurwa, co uruchomiła czy otworzyła. A może podniosła czy opuściła poziom wody? Ma limit czasowy? Zrobiła w ogóle cokolwiek? Gra nie uczy, ani nie wyjaśnia też jednej kluczowej mechaniki, bez której łatwo utknąć z progresem (chodzi o midair roll). Więcej irytujących rzeczy raczej nie pamiętam. Tomb Raider 2 choć ma swoje problemy i nietrafione (według mnie) decyzje projektowe, to wciąż trzyma szyk i fason. Ma kilka kapitalnych poziomów, a dla równowagi parę beznadziejnych też mógłbym wskazać. Odstaje od TR1 głównie przez dużo większy nacisk na strzelanie i marginalizowanie potrzeby eksploracji (aby zdobywać zasoby). Bez opcji Quick Save/Load to byłoby frustrujące doznanie, a tak to tylko chwilami drażniło.No i doceniam takie szczególiki jak dodana para z ust Lary w zimowych sceneriach.Z rozpędu zaliczyłem też dodatek Golden Mask, przy którym z rozkoszą odnotowałem, że jest bliższy idei TR1, czyli amunicja/apteczki głównie pokitrane w zakamarkach poziomów, fauna istotnym zagrożeniem, poza tym to tylko więcej Tomb Raidera, więc nie ma za bardzo nad czym strzępić ryja. Ale ten poziom “Koszmar w Vegas”? Lara w panterce i szpilkach? Pomieszanie z poplątaniem, zero sensu? Trzeci raz ten sam boss? No przyznaję, że twórcy bardzo się postarali, bym na sam koniec poczuł niesmak.Pumpkin Jack [PS5]Prościutka gierka na dwa strzały, więc postaram się streszczać, bo rozwodzić się też nie ma nad czym. Vibe Medievila jest oczywisty i dostrzeże to każdy, kto tylko odpali tytuł. W sumie nawet odpalać nie musi, wystarczy popatrzeć na screeny. Ledwie sześć poziomów, 5 godzin na wykręcenie 100%, a jeśli odpuścić kosmetyczne znajdźki, to pewnie w nieco ponad 3 godziny zamykamy temat. Jest więc konkretnie, bez dłużyzn. Kolejne poziomy robią co mogą, by urozmaicić zabawę. Tematycznie jest w miarę różnorodnie: cmentarz, nawiedzony las, oblężony zamek, bagna, i tym podobne. Każdorazowo na start otrzymujemy nową broń (możemy również używać poprzednich). Poziomy są liniowe, z opcjonalnymi ścieżkami na uboczu. Dla eksploratorów pochowano kilkanaście znajdziek do odszukania, ale zadanie to niezbyt wymagające (ani jednego poziomu nie musiałem powtarzać, bo wszystko odnalazłem “first try”), tym bardziej, że zguby wydają subtelny dźwięk, gdy znajdujemy się w pobliżu. Każdy poziom oferuje też inną minigierkę dla rozerwania, bo co powiecie na wyścigi gokartów wokół średniowiecznego zamku? Minigierki są różne, ale wszystkie podobne mechanicznie i banalnie proste, bo oparte na dwóch przyciskach. Każdy poziom zawiera również wariację na temat zagadki logicznej, gdzie poruszamy się samą głową naszego bohatera i musimy wykazać się zdolnością zapamiętywania, precyzją, albo zręcznością. Na końcu levelu zawsze czeka na nas niepowtarzalny boss do pokonania (niektórzy całkiem pomysłowi). Potem dostajemy jego oręż i ruszamy do kolejnej lokacji. Zapętlić. Tak naprawdę Pumpkin Jack nie ma potencjału na więcej, niż tych kilka godzin zabawy, dłuższy mógłby po prostu znudzić. Walka jest prosta i nawet kilka rodzajów broni niespecjalnie zmienia jej obraz. Elementy platformowe również nie zachwycają dziarską responsywnością czy precyzją, nie wymagają nawet ponadprzeciętnej sprawności palców. To taka gra do pobiegania po całkiem miłych dla oka lokacjach, bezrefleksyjnego pochlastania przeciwników i bezstresowego poskakania z platformy na platformę. Może dać trochę przyjemności, ale ekscytacji się nie spodziewajcie.PS polskie napisy są zepsute (brakuje liter, spacji, ogólnej korekty).Greak: Memories of Azur [PS5]A to w sumie ciekawa gierka była. Wcielamy się w tytułowego Greaka, który w spustoszonej przez plagę (jakżeby inaczej) krainie rusza w poszukiwaniu zaginionego rodzeństwa. Po kilku perypetiach odnajduje siostrę, ta do niego dołącza i od tej chwili możemy się między postaciami przełączać, by wspólnie pokonywać kolejne przeszkody. A przecież musimy jeszcze odszukać starszego brata. I tak, zgadliście, on też staje się grywalny.Oczywiście wachlarz umiejętności, którymi dysponuje każda z postaci znacząco się różni. Greak jest skromnych rozmiarów, więc ciasne przesmyki są mu niestraszne, dodatkowo operuje kuszą. Jego siostra ma zdolności magiczne, więc potrafi siać magicznymi pociskami, przez krótki czas lewitować, a oprócz tego pływać. Najstarszy z rodzeństwa jest największy, więc zadaje solidne obrażenia wrogom, ale dysponuje też tarczą oraz linką z hakiem. Nie próbuj nim jednak wskakiwać do wody, bo w swojej zbroi natychmiast idzie prosto na dno. Co istotne, to gra ściśle single player (brak co-opa), a pozostawione bez opieki postacie potrafią się bronić przed zagrożeniem (przeciwnicy) tylko w ograniczonym zakresie ruchów, więc dochodzi pewna presja, szczególnie w trakcie starć z bossami.Łatwo się domyślić jak wygląda rozgrywka. To połączenie gry zręcznościowej z logiczną, gdzie tak musimy wykorzystywać indywidualne umiejętności postaci, by cała grupa mogła zaliczać progres. Trochę kojarzy się to z Lost Vikings, tylko tutaj mamy do dyspozycji względnie otwarty świat, noszący znamiona metroidvanii, choć rozmiary mapy absolutnie nikogo nie powinny przytłoczyć, bo to raptem kilka lokacji, których wyczyszczenie w 100% to kilka godzin rozgrywki (u mnie 7, ale jak to się mówi - lizałem ściany). Jest tutaj trochę opcjonalnych wyzwań, questów czy artefaktów do odnalezienia, ale obligatoryjna ścieżka fabularna to kwestia jednego-dwóch wieczorów (jest wiele mówiące trofeum za ukończenie gry w czasie poniżej 3 godzin). Greak: Memories of Azur z pewnością nie powinno się wstydzić swojej atrakcyjności wizualnej. Ręczne rysowane tła może nie porażają detalami, ale są ładne, schludne a przede wszystkim przejrzyste. Bije z nich pewna melancholijna atmosfera, kompozycja i kolorystyka. Przez większość czasu stara się nas nie rozpraszać, ale kilka ślicznych widokówek się bez wątpienia trafi. Podobnie muzyka, która przez większość czasu gdzieś tam sobie plumka w tle, ale ma swoje momenty, gdy wychodzi przed szereg. Dla mnie była to zaskakująco dobra gra, biorąc pod uwagę ile udało się z niej wycisnąć przez tych kilka godzin. W swojej podstawowej warstwie nie ma prawa znużyć, a nawet jeśli bardziej się zaangażujemy i zboczymy kilka razy z głównego kursu, to nie odczujemy dłużyzn, jedynie satysfakcję. Tiny Thor [Switch]Dziwnym jest, że ta gra przeszła zupełnie bez echa. Pewnie, że nie stanowi żadnego przełomu, ale jednocześnie jest na tyle atrakcyjna wizualnie, dźwiękowo i kompetentna gameplayowo, że na swoje 5 minut sławy powinna zasłużyć. Tymczasem nisza. Na forum nie znalazłem ani jednej wzmianki, a umówmy się - większe gówna tutaj reklamowano i się nimi zachwycano. Tiny Thor to platformówka 2D, która z początku sprawia wrażenie dość niepozornej, a która na przestrzeni blisko 40 poziomów zdąży nas przeczołgać bezlitośnie, bo zanim dotrzemy do mety, to zginiemy zapewne setki razy. Pierwsze levele obchodzą się z nami wyjątkowo łagodnie, pozwalają się oswoić ze sterowaniem, fizyką, podziwiać śliczne, pixelartowe widoczki, nacieszyć uszy świetną muzyczką (jeszcze do niej wrócę, bo muszę). Ale wyzwanie stopniowo rośnie, a kilka ostatnich leveli dało mi wyjątkowo w kość. Jednocześnie muszę przyznać, że Tiny Thor zaimponował mi niezwykle zrównoważoną krzywą przyrostu poziomu trudności, nie ma tutaj ostrych skoków, czy nagłych ścian nie do przejścia. Jest coraz trudniej, ale stabilnie, a przy końcu przygody z pewnością nieco się spocisz, czyli tak jak powinno się to odbywać. Takie umiejętne zrównoważenie poziomu trudności na przestrzeni całej gry to coś, co należy pochwalić.Jak wspomniałem - to platformówka 2D na wskroś. Biegamy naszym małym Thorem, skaczemy, na przestrzeni każdego poziomu zbieramy dwa rodzaje diamencików, no i oczywiście rzucamy Mjolnirem, który pełni kilka ról, bo wraz z progresem odblokujemy nowe umiejętności zarówno dla Thora, jak i jego młotka. O ile więc z początku dość beztrosko kicamy sobie po platformach, tak wraz z postępami palce mogą zacząć się nam plątać na przyciskach. Gra z czasem staje się więc bezwzględna i zgony przychodzą z porażającą łatwością. Na szczęście system checkpointów i natychmiastowe restarty działają na naszą korzyść, więc nawet nie mamy czasu się frustrować, a większość przeszkód to kwestia wyłącznie naszego uporu oraz opanowania. Pośród tego nie zabraknie też bardziej lub mniej wyszukanych zagadek środowiskowych, zabaw z przyciskami, dźwigniami i skrzynkami. Tak że czasem trzeba będzie się po prostu zatrzymać przed zamkniętą bramą i pokminić jak ją otworzyć. 3 światy, 27 podstawowych poziomów, 9 porozrzucanych dodatkowych wyzwań dla hardcorowców. Zawartości w sam raz, by się nasycić.Tiny Thor to ten całkiem atrakcyjny rodzaj pixelartu, starannie animowany, nasycony kolorystycznie. Nie ma możliwości się do czegokolwiek przyczepić, bo zawsze jest klarowny wizualnie, a chyba nie muszę podkreślać jak bardzo to ważne przy wymagających sekcjach platformowych. To, czym Tiny Thor się najbardziej wyróżnia, to soundtrack. Niemcy Chris Hülsbeck (autor muzyki do m.in. Turricana) i Fabian del Priore (m.in. Giana Sisters 2012) skomponowali coś imponującego, obok czego nie sposób przejść obojętnie. 8-16 bitowy vibe w najwyższej formie i jeśli słyszysz to w levelu, to rozgrywka od razu zupełnie inaczej smakuje. Gdybym miał wskazać największą zaletę Tiny Thora, to byłaby to właśnie muzyka. Dziwne, ale prwdziwe.Niech Was więc nie zmyli złudna powierzchowność Tiny Thora. To nie jest popierdółka na dwa-trzy wieczory. Ukończenie wszystkich poziomów na 100% zajęło mi bite 20 godzin, z czego zapewne ¼ tego czasu to zmagania w ramach bonusowych poziomów, bo ilość restartów w nich osiągała nieprzyzwoite normy, sam nie wiem dlaczego to sobie robiłem (nie są konieczne do progresu). Niemniej jeśli jesteś zainteresowany tego rodzaju wyzwaniem, albo po prostu chcesz poskakać przy kapitalnej muzyce, to wal w Tiny Thora jak młotkiem.Ciekawostka: jeśli komuś się wydaje, że już gdzieś widział podobną grę, to pewnie chodzi o Hammer Kid, bo Tiny Thor jest jego rozwinięciem i swoistym… remakiem? Jeśli kupisz pudełkowe wydanie Tiny Thora, to Hammer Kida dostajesz gratis, hehe.Próbki muzyczki:
Opublikowano 3 maja3 maj Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Fallout 3 GOTY [PS3 edition]Pamiętacie? Bo ja nie bardzo, dlatego po obejrzeniu pare miesięcy temu serialu Fallout zapragnąłem odkryć tą serię i zgłębić jej fenomen dogłębnie. Dlaczego PS3 bez modów, bez upiększaczy i z wątpliwej jakości klatkarzem? O tym poniżej.Zacznijmy od paru technikaliów. Gra cierpi na pare błędów, które z czasem gry stają się coraz bardziej widoczne i przeszkadzają w rozgrywce. Mówie tutaj oczywiście o wielkości sejwa.Pokopoałem troche na reddicie i dowiedziałem się, że wiele wersji GOTY nie dotyka ten problem. Akurat mój egzemplarz się załapał na patch fix, który gra dostała pod koniec życia. Mój plik po skończeniu wszystkich dodatków i głownej lini fabularnej miał ponad 15MB. Starałem się nie dotykać za dużo barachła, które leży nam pod nogami i jak miałem coś wyrzucać z inwentarza to wkładałem je do skrzyń. Podobno zapobiega to "puchnięciu" savefile. Tyle, że jak się często wali z rakiet czy z mini atomówek to wszystkie te szklanki, talerze (ogólnie elementy fizyczne w świecie) fruwają na wszystkie strony więc możecie sobie wyobrazić, że jednak mimo pilnowania się z tym aspektem nie da się go w całości uniknać. Pomijąm już, że w późniejszym etapie gry mamy broń, która strzela kolcami i przybija głowy do ściany. Niestety dodatki żyją własnym życiem i są tak okropnie zoptymalizowane, że wielkość sejva nie ma na nich wpływu.Reasumując - wybierajcie wersje GOTY na PS3 - dodatki są na płycie.Jak w to się gra? A no jest różnie. Początek zaczynamy w swoim vaultcie 101 - a dokladnie to w kołysce. Nadajemy swojemu chłopowi lub babie kształt i imię. Później pokazane jest nasze życie w przyśpieszeniu a gdy jesteśmy już dorośli to nasz tatek postanawia uciec z vaulta i zostawia nas na pastwe losu. My również to robimy i trafiamy na pustkowie (wasteland). Głowny quest? Znaleźć tatka, bo mamy z nim do pogadania.Pierwsze miasto o nazwię MEGATON odwiedzamy prędko. Szybkie spojrzenie na chatki wyjęte niczym z afrykańskich przedmieści (wszytko zrobione z blachy) i mamy pierwszego pobocznego questa - rozbroić bombę atomową, która leży na środku miasta.Opis fabuły chce uciąć w tym miejscu, bo rozpiszę swoje peany na paręnaście akapitów. Pytacie w listach "czy Ciebie przypadkiem słoneczko nie przygrzało grać w to na PS3 gdy na steamie masz wersje 200fps z modami, grafikami i fikołkami.Otóż kierowałem się oryginalnym wyglądem fallouta 3 - tak jak został on stworzony na premierę i połatany według twórców trochę później. Otaczający nas świat jest brudny, trochę rozmazany, trochę melancholijny. I tak chciałem go poznać. Klatkarz trzyma 30fps ze spadkami do 10 w zależności od lokacji. Czuć przez to tutaj ten klimat, ten oryginalny sznyt, który bethesda zaimplementowała w swoim ostatnim buildzie GOTY edition.Polecam taki styl życia konesera.Często nawet jest tak, że technologia PS3 miała inne oświetlenie, inne tekstury w porównaniu z jej wersją remasterową na steamie oraz poprawioną przez modderów. Ja za to zawsze szukam tego oryginału - tak jak gra została zbudowana ze sztuką na tamte czasy.Przykłady można mnożyć. GTA SA? Polecam CRT + PS2. Batman arkham city? PS3 goty edition - totalnie inne oświetlenie gotham robi niesamowity klimat mimo spadek animacji względem wersj na PS4.Wracając do F3 - to co mnie ratowała w wielu sytuacjach to system VATS. Gdy klatkarz leciał na łeb na szyje to natychmiastowe werjście w VATS i zaznaczenie kogo automat ma zabić wiele razy ratowało mi kuper.Ścieża dzwiękowa zasługuje na uznanie - sporo autorskich utworów nam przygrywa podczas podróży i zwiedzaniu tuneli metra / innych vaultów. Polecam również włączenie radia GALAXY - muzyka z lat 30 (chyba 30stych?) robi niesamowity klimat gdy czyścimy kolejne lokacje z super mutantów.Fizyka? Fizyka. Ale ona mnie bawi w tej grze. Ragdolle mają bardzo fajnie zaprojektowane animacje upadania - zwłoki mają swój ciężar i jest to jedena z moich ulubionych gier gdzie oglądamy w zwolnionym tęmpie jak ktoś pada na twarz. Egzekwo mogę wymienić Maxa payna 2, który również ma to zaprojektowane po mistrzowsku.W grze na prawdę można się zatracić. Bethesda nie robiła tej gry generycznie i to widać. Każda jaskinia, każde pomieszczenie nawet jak czasami się powtarza, to zawsze coś ciekawego stoi na półce, coś ciekawego jest w szafce, coś cieakwego pełnza w naszą strone. DUSZACo takiego mnie zachwyciło w falloutcie? Mnogość rozwiązań i to jak świat na nie oddziałuje. Często można kogoś zabić przez przypadek w walce (lub ktoś zginie przy eskorcie) i tracimy wiele opcji fabularnych przez to czasami nawet quest zostaje uznany jako FAIL i tyle było z historii. Oczywiście ja byłem ciekawski i robiłem wszystko ze sztuką dobrego samarytanina, by poznać wszystkie historie, ale nie raz wiązało się to z dłuższymi strzelaninami lub skilowemu strzelaniu w supermutantów byleby nasz kompan nie umarł, bo dostał akurat rakietą, która leciała we mnie ale wylądowała na zębach towarzysza.VATS bawił mnie prawie za każdym razem - rzucanie granatami, albo strzelanie z potężnych armat. Rozrywanie ciał i fruwające szczątki to jest magia tej gry. Do tego jak wszystkie fizyczne itemki, które leżą na ziemi rozlecą się po całym terenie po uderzeniu granatu/rakiety. Bethesda wiedziała co będzie nas bawić.Czy są minusy? Oczywiście, że tak - przecież to bethesda.Największą bolączką jest optymalizacja i bugi. Gra jest mocno złożona na tle skryptowym. Wiele wyborów, wiele różnych rzeczy może mieć znaczenie w późniejszych etapach gry. Niestety czasem skrypty lubią się zabugować i osoba, która miała coś zrobić nie robi nic. Czasem nawet tak się dzieje z drzwiami. Metoda? Zawsze ta sama - restart całkowity gry "włącz wyłącz piękny kawalerze".Podstawowa wersja gry ma czasem mocne chrupnięcia. Niektóre lokacje są totalnie niezoptymalizowane - rynek Rivet City to festival dosłownie 10ciu fpsów, chyba że nie patrzymy na ludzi lub beczki z ogniem. Czasem ciężko było się przebić przez dialogi w tym mieście - a było to miasto odkryte gdzieś w początkowej fazie gry.Jako, że grę zrobiłem na 100% to dodatki również popełniłem. Niestety tutaj było już ciężko. Postaram się opisać stan na dzień dzisiejszy i krótki opis każdego z nich.Operation: AnchorageMotyw na papierze ciekawy - jesteśmy na alasce jako agent i strzelamy do chińczyków. Niestety efektów śniegu było tak wiele podczas pchania fabuły do przodu. że miałem freezy czasem trwające po 2minuty.The PittNajlepsze fabularne rozszerzenie - trafiamy do miasta niewolników jako niewolnik by zdobyć lekarstwo zamienianie się w potwora. Miasto bardzo klimatyczne i nie zdziwie się jakby trafiło do serialu na amazonie w którymś sezonie. Technicznie zwiech niewiele, ale tez nie było tutaj tak rozległych terenów.Point LookoutWątek główny takie 8/10 - trafiamy na nowy teren gdzie bomby atomowe nie doleciały ale wiele ludzi pozmieniało się w brzydkich trolii przez promieniowanie. Mamy oczywiście sekte i ghula, która pragnie się na sekciarzach zemścić za niszczenie jego willi. Bardziej mi się podobał tutaj quest poboczny związany z tajnym agentem. Technicznie to tutaj jest katastrofa. Trafiamy czasem na bagna i tutaj framerate to 1 klatka na minute. Dzięki bethesda.Mothership ZetaUfoludki nas porywają w kosmos. Walczymy z nimi na ich statku kosmicznym, wszędzie eksperymenty na ludziach i najtrudniejsze starcia w grze - niektóre roboty maja masakryczną ilość HP. Zwiechy się zdarzały ale freezów nie miałem.Broken SteelOstatni z dodatków zrobiony z największą pompą. Przywódca enklavy został przeze mnie rozpaćkany (można było dialogami go oszczędzić ale za to co zrobił nie mogłem go puścić wolno) więc teraz lecimy od razu wyczyścić pozostałe bazy metalowych gamoni. W ogóle tutaj nastepuje takie kuriozum bethesdy - budzimy się ze śpiączki, jeden dialog JEDEN DIALOG z przywódcą braterstwa stali i lecimy od razu na misje xd. Tak, na pewno to tak działa bethseda.Niestety ostatni quest tego złożonego dodatku to jest partactwo bethesdy pod względem zooptymalizowania czegokolwiek. Mamy misje STEALTH (a przynajmniej łatwiej i szybciej iść taką ścieżką). Czasem następują takie freezy, że czeka się po minute lub dwie by konsola wrociła do działania. CHORE.Ludzie pisali, że chodzi o wielkość save'a. Mój sejv się skończył na 15MB finalnie, ale wydaje mi się, że jakbym odpalił te dodatki na początku przygody to freezowanie gry i tak by się pojawiało.Czy to gra dla was? Sporo ludzi wciąż gra i to nawet na wersji PS3. Jak nigdy nie mieliście do czynienia z Falloutem to polecam zacząć od tego. Nie koniecznie na PS3 ale jak macie chrapkę na platynkę - to da się z uśmiechem przejść i to zrobić.P.S.Grałem na OLEDZIE, dzięki któremu wiele gier z PS3 ma po prostu drugie życie.
Opublikowano 3 maja3 maj MAFIA III Definitive Edition (PC) Trzecią Mafie ograłem chyba 8 lat temu, jak trafiła do PSPlusa. Teraz rozdawali ją z primegaming, więc przygarnąłem i ograłem po raz drugi, razem z DLC. I fajnie się bawiłem. Wielu zarzucało grind i powtarzalne przejmowanie biznesów, aby pchnąć fabułę do przodu. Ale nie było to takie złe. Grałem głównie na skradanie- pistolet z tłumikiem, od osłony do osłony i zdejmowanie wrogów celnymi strzałami w ich puste łby. Zresztą gra na forumku dobrze znana, wielu wie z czym się to jadło. Największą robotę robi tu klimat Nowego Bordeaux oraz muzyka podczas przemierzania tego terenu. Pełna klasyki z lat 60, czyli coś co uwielbiam. Także model jazdy jest dość przyjemny, fury fajnie wchodzą w zakręty. Szkoda tylko, że nie wszystkie pojazdy można sobie przywołać, a tylko te można sobie tuningować. Choć ja korzystałem tylko z opcji przemalowania na jedyny słuszny kolor ("I want them to turn black")Co do fabuły i postaci- to prosta historia o zemście. Bohater nie udaje że kierują nim wyższe ideały, on chce po prostu wyrównać rachunki. Reszta to już zależy od wybranego zakończenia. Trochę szkoda, że nie poświęcono więcej uwagi naszym trzem partnerom biznesowym, bo potencjał był. Ot, kilka scenek z dialogami, poza wprowadzeniem ich do gry. No i jeden z przeciwników mógł zagościć na dłużej, a zbijamy go zaraz po tym jak jest nam przedstawiany. Ogólnie jednak cutscenki wypadają spoko, nie ogląda się tego źle. Zwłaszcza tych z Donovanem, bo typa po prostu nie da się nie lubić. Niestety graficznie to istny cyrk na kółkach, to co się odwala na niebie to jakaś żenada, a gra najlepiej wygląda w nocy, w trakcie deszczu, kiedy neony i światła odbijają się w wodzie. DLC mamy trzy, z czego "Faster baby" to zmarnowany potencjał.W ogólnym rozrachunku nie taka zła ta Mafia, da się przy niej nieźle bawić. Tylko te odpały na niebie, których nawet mody nie naprawią.
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.