Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...

Featured Replies

Opublikowano
  • Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem.

Silent Hill (PS1)

1847.jpg?width=700&quality=85&auto=forma

Moja styczność z tym uniwersum kończyła się do tej pory na odświeżonej wersji drugiej odsłony od Bloober Team. Poza tym mam jedynie jakieś mgliste wspomnienia z dzieciństwa, w których przyglądałem się, jak wujek łupie w pierwszą odsłonę (etap w szkole) i to, że oblewał mnie zimny pot na widok tego, co się dzieje na ekranie. Gdybym wtedy dostał pada do ręki, to długo bym nie wytrzymał. Dziś może ten tytuł nie straszy tak jak wtedy, ale nadal potrafi wzbudzać niepokój poprzez pewne zabiegi narracyjne, które sprawiają, że sam w którymś momencie zacząłem się zastanawiać, co jest realne, a co jest tylko wytworem umysłu Harry’ego. To, co jest piękne w grach z tej serii, to to, że po skończonej sesji pojawiają się w głowie różne interpretacje i kolejne pytania dotyczące wydarzeń, których właśnie byliśmy świadkami. Zdecydowanie jest to horror, który ma własną tożsamość, opartą na tajemniczej symbolice, okultystycznych motywach oraz unikatowej naturze samego miasteczka, które zdaje się być czymś w rodzaju szklanego odbicia tego, co dzieje się w umysłach ludzi, którzy tam trafili. Może same aspekty czysto gameplayowe mają sporo braków w porównaniu do serii Resident Evil, ale zostało to w jakiś sposób zrekompensowane przez samą historię, która z kolei nigdy nie była mocną stroną RE.

Sama gra zaczyna się od wypadku samochodowego, w którym biorą udział Harry Mason i jego przybrana córka Cheryl. Do kraksy dochodzi przez postać, która znienacka wychodzi na jezdnię. Co ciekawe, po ukończeniu gry jeszcze raz obejrzałem tę scenę i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie była to przypadkowa osoba. Dalej wydarzenia toczą się tak, że Harry musi tak samo jak James wejść w zamglone uliczki miasteczka Silent Hill w poszukiwaniu bliskiej mu osoby. Sam fakt, że najpierw ograłem drugą część, sprawił, że od początku porównywałem Harry’ego do Jamesa i szukałem podobieństw między nimi. Jednak im dalej w las, tym coraz bardziej uświadamiałem sobie, że te historie wcale nie bazują na oklepanych motywach, w których bohaterami kierują podobne motywacje. Nawet postacie, które spotykamy na swojej drodze, nieco przełamują schemat znany z drugiej odsłony. Cybil Bennett zdaje mi się ich zupełnym przeciwieństwem, a jednak i ona znalazła się w tym ponurym miejscu.

sh1_screen_16-1024x768.jpg

Eksploracja sprowadza się do przeczesywania kolejnych pomieszczeń z pomocą odnalezionej mapy, w celu zdobycia niezbędnych do przetrwania zasobów oraz kluczowych przedmiotów, które pozwolą nam dostać się do wcześniej niedostępnych obszarów. Czasem trzeba rozwiązać jakieś zagadki, których może nie ma za wiele, ale potrafią sprawić, że przez dłuższą chwilę trzeba pogłówkować nad rozwiązaniem. Tak jak w przypadku łamigłówki z pianinem, przy której spędziłem ponad godzinę i gdy w końcu uświadomiłem sobie rozwiązanie, klepnąłem się z otwartej w czoło tak mocno, że mało nie przebiłem się przez czaszkę na wylot.

Sama walka to już mocno archaiczny element, który nie ma startu do ogrywanego przeze mnie po raz pierwszy rok temu klasycznego RE3, mającego przecież premierę w tym samym roku co Silent Hill. Muszę jednak przyznać, że spodziewałem się znacznie gorszego sterowania, które będzie mocno upierdliwie na przestrzeni całej gry, a tymczasem okazało się naprawdę znośne i wszystko szło jakoś bez większych problemów. Jest parę broni do walki wręcz, trzy pukawki w postaci pistoletu, strzelby i karabinu. Ogólnie starałem się przy większej ilości przeciwników kasować ich na dystans z broni palnej, a potem ewentualnie dobijać kopniakiem. Z broni do walki wręcz rzadko korzystałem, bo amunicji nie brakowało dzięki temu, że starałem się unikać starć wtedy, kiedy nie były one konieczne w celu oczyszczenia pomieszczenia do spokojnej eksploracji.

28517.jpg

Design przeciwników i bossów bardziej podobał mi się w SH2. Tam miałem wrażenie, że obcuję z jakimiś kompletnie pokracznymi i dziwacznymi formami, rzadko spotykanymi w innych grach. Tutaj też nie jest źle pod tym względem i na pewno jest potencjał na remake, w którym można trochę podrasować modele potworów, trochę przyśpieszyć ich ruch, by wywierali na graczu większą presje, ale finalnie po prostu widać, że twórcy w SH2 podeszli do całej sprawy bardziej kreatywnie. To, co mnie bardzo zdziwiło za pierwszym razem, to radio ostrzegające mnie przed zagrożeniem w pewnym nietypowym momencie. Ustawiam się w rogu pomieszczenia, strzelam z dystansu, a tu dalej słychać te piski wydawane przez czające się gdzieś na dalszym planie monstra. Pomyślałem, że może gdzieś się zaklinowały, podbiegam bliżej, a tu okazuje się, że to jakieś nieszkodliwe zjawy, które po prostu sobie krążą między półkami. Strasznie mnie rozbawił ten patent, bo wyobraziłem sobie tych wszystkich ludzi grających w to w tamtych latach z zszarganymi nerwami, którzy już szykują się do walki, a tu taka zmyłka. Sam się na to nabrałem 26 lat póżniej.

hqdefault.jpg

Jak ktoś jeszcze nie grał, to polecam ten tytuł pomimo wszystkich archaizmów. Kolejne przejścia dają możliwość odblokowania nowych zakończeń, które pozwalają lepiej zrozumieć tę historię, gdzieniegdzie można też dokonać innego wyboru. Jest tu na pewno większy nacisk położony na wszystkie okultystyczne motywy i wierzenia, które mają duży wpływ na to, czym to miejsce się stało. Aż sobie ogram ponownie SH 2, to może teraz, bogatszy o doświadczenia z jedynki, zauważę coś, czego nie dostrzegłem za pierwszym razem.

Edytowane przez Czokosz

  • Odpowiedzi 13,9 tys.
  • Wyświetleń 1,3 mln.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Najpopularniejszy posty

  • Jak widze forumowych "wspierajacych" day 1:   czwartek, caly dzien, statusy na forum - gdzie ten ku.rwa kurier, zaje.bie ch.uja, juz czwartek a jeszcze go nie ma, no ku.rwa lepiej zeby byl przed we

  • Call of Duty Black Ops 3 - nigdy nie lubiłem podserii Black Ops. Jedynka doceniana za fajny scenariusz moim zdaniem klęka od natłoku złych gameplayowych rozwiązań, dwójka miała tak żenująco naciąganą

  • kotlet_schabowy
    kotlet_schabowy

    Kingdom Come: Deliverance (PS4) Przykład na to, że gierkom warto dawać drugą, a czasami nawet trzecią szansę. Tym bardziej, jeśli instynktownie czujemy, że ów gra powinna nam siąść, tylko coś początk

Opublikowano

Dragon Quest XI S: Echoes of an Elusive Age Definitive Edition (PS5) - nie miałem zbyt dużych oczekiwań mimo wysokich ocen (DQ VIII uważam za średniaka) a tu miłe zaskoczenie. Fabuła zaczyna się sztampowo, główny bohater wybrańcem który ma powstrzymać zło, oczywiste zdrady i sojusze, dialogi niezbyt wysokich lotów. Najbardziej typowe jRPGowe fantasy jakie można sobie wyobrazić. Jakoś w połowie gry jest trochę ciekawszych motywów ale nadal to jest poziom co najwyżej FF IV. Spotykane postacie są archetypowe ale nie irytują. Wszystko jest w sosie prostej bajeczki/anime, raczej mało co zapamiętam z tego co się działo.

Gra też nie zachwyca wykonaniem. Jest strasznie niechlujnie. Przeciwnicy i ich animacje zasługują na wyróżnienie ale reszta to średniawa. Część otoczenia ma sznyt stylizowany/anime, obok są tekstury bardziej realistyczne, jedne krzaki szturchamy przebiegając obok nich, inne kompletnie nie reagują na bohatera, postacie wyglądają ok ale już niektóre stroje mają niski polycount i mocno widać kanciastość, nawet wszelkie orby/sfery nie są okrągłe tylko kanciaste, jeden zamek ma ładne odbicia inny jest ich pozbawiony itd.. Oświetlenie też jest słabe a przecież nie mamy do czynienia z wielkim otwartym światem tylko mniejszymi sektorami oddzielonymi loadingami. Takie Ni No Kuni 1 prezentuje się o wiele lepiej i spójnie (a DQ VIII lepiej się zestarzeje pod względem grafiki).

Mniej zastrzeżeń mam do oprawy dźwiękowej bo i głosy i muzyka są dobre. Jedynie kawałków mogło by być więcej bo nawet niektóre miasta dzielą te same motywy muzyczne.

Na szczęście rozgrywka się broni. To co było słabe i upierdliwe w DQ VIII zostało naprawione. Wyzwanie jest w sam raz, tylko pod koniec musiałem trochę podpakować postacie bo byłem na strzała. Rozwój jest czytelny, odblokowujemy kolejne umiejętności na heksagonalnej siatce. Walki sprawiają satysfakcję bo oprócz czarów i speciali jest masa technik łączonych z różnymi właściwościami (a nie tylko robienie coraz większego kuku). Wytwarzanie ekwipunku też zostało poprawione względem DQ VIII, mamy prostą minigierkę gdzie uderzając w segmenty młotkiem musimy zatrzymać się na odpowiednim polu. Samo poruszanie się jest też ekspresowe a że przeciwnicy są widoczni (random encountery tylko na mapie świata) to wszystkie subquesty, mimo że w swojej konstrukcji prostackie robi się jeden za drugim, odpuściłem tylko te w świecie 2D gdzie gramy w stylu starych DQ. Jeśli chodzi o rozgrywkę to największy zarzut mam do długości, jakieś 90h potrzebne na ukończenie to za długo szczególnie jeśli duża część to powtarzanie tego samego w tych samych miejscach tylko z innym kolorem potworka do ubicia.

W skrócie spoko, klasyczny aż do bólu jRPG ale nie tak siermiężny jak DQ VIII. Całkiem dobrze się bawiłem, jak by był bardziej skondensowany to może bym ukończył jeszcze raz a tak mam dość. Dobra gra taka 7/10

a oceny na MC podsumuję tym memem

Spoiler

Opublikowano

Nigdy nie ogarnę fenomenu Dragon Questa. W sensie to są naprawdę fajne gry, teraz szarpię w DQ3 HD remake i bawię się co najmniej dobrze i wiem że skończę. Ale żeby się jakoś super jarać takim generykiem? No nie.

Opublikowano

The Last of Us Part 2 (Steam Deck)

No cóż, czwarte przejście gry, pierwszy raz na Decku. Moją opinię na temat gry znacie: uważam ją za arcydzieło pod każdym względem: narracji, fabuły, oprawy i gameplayu. Zwłaszcza tym ostatnim podczas każdego przejścia bawię się coraz bardziej przechodząc sekwencje walk na różne sposoby. Do tego za każdym razem coraz

lepiej poznaję ten świat odkrywając wszystkie te małe rzeczy wrzucone przez twórców. Poziom dopracowania detali jest niesamowity. To na czym chciałbym się skupić to dwie rzeczy: porównanie do serialu i samego grania na Steam Decku.

Gra na sprzęcie od Valve wygląda oszałamiająco. To chyba najlepiej wyglądający tytuł jaki widziałem na ekranie konsoli przenośnej. Ustawienia podał kiedyś Daffy w temacie i je zastosowałem. Gra chodzi w betonowych 30 klatkach, co dla tego tytułu w formie przenośnej właśnie jest wystarczające. Bardzo, bardzo polecam ten tytuł, chociażby po to żeby zobaczyć jak niesamowicie wygląda. Nawet jak ktoś ma odpalić na 2h i oddać. To powinien być benchmark dla Steam Decka i pokazówka jak mogą na nim wyglądać gry

No i druga sprawa. Oglądając serial i jednocześnie grając w grę idealnie dostrzegam jak spierdolony jest scenariusz serialu. Jak fatalnie napisana jest Ellie. Jak całkowicie bez sensu pomieszane są sekwencje i jak fatalnym pomysłem było podzielenie serialu tak jak podzielona jest gra. Serio, jakąkolwiek przyjemność z oglądania mogą mieć tylko osoby, które kompletnie nie znają gry. Nic dziwnego, że oglądalność tak mocno siadła.

Nic to, gra to nadal 10/10, a część Abby jest i gameplayowo i narracyjnie ciekawsza niż część Ellie

Opublikowano

killer7 (ps2) - lata temu zaintryglowal mnie styl graficzny. Mocno kojarzyl mi sie Interstate 76. Nie pamietam tylko czy wtedy wiedzialem juz kto to Suda51, strzelalbym ze nie. No wiec grajac obecenie, gdybym nie wiedzial czyja to gra, to na bank bym odgadl, ze od Goichiego.

Najprosciej byloby wyciagnac taki wniosek idac banalnym "nigdy nie gralem w taka gre". Ale wlasciwie jest to zgodne z prawda. Osobicie nie znam, ani nie doswiadczylem takich mechanik jakie sa w k7. Zaczac nalezy by od sterowania postacia, ktore tutaj de facto sprowadza sie do jednego przycisku. Naciskamy X postac idzie. Koniec klawiszologii. Chcemy zawrocic? Naciskamy trojkat zeby postac sie odwrocila i znow X zeby ruszyla. Przypomina to cos? No MK Mythologie Sub Zero gdzie tez konieczne bylo wcisniecie dodatkowego klawisza do obrocenia postaci. W 2D kuriozalne, ale killer7 nie jest 2D tylko 3D i jest to jeszcze bardziej kuriozalne bo doslownie jedziemy jak po szynach. Nie ma swobody poruszania, zapomnijcie. Tylko przod tyl. Oczywiscie to nie tak ze gra to jeden prosty tunel, sa rowniez odnogi. Dziala to w ten sposob, ze zblizajac sie do skrzyzowania wyswietla sie "strzalka" informujaca gdzie mozemy isc (a raczej gdzie gra nas chce puscic) i tylko wybieramy opcje. Rozwiaznie jako calosc jest dyskusyjne ale na dluzsza mete w tej grze sprawdza sie idealnie.

Oprocz chodzenia musi byc tez przeciez strzelanie. W koncu to gra o zabijakach. To rowniez ma malego twista. Przeciwnicy sa prawie niewidoczni. O ich obecnosci informuje smiech (ma to zwiazek z fabula). Musimy wtedy sie zatrzymac, przelaczyc na tryb fpp, zeskanowac obszar i zabic potwora najlepiej celujac w swiecacy punkt vitalny. A musimy zabijac czesto bo raz ze przeciwnicy sie respawnuja, a dodatkowo sa dostarczycielami krwi, ktora tutaj jest zrodlem i apteczek i xp, za ktore rozwijamy nasze postacie, a raczej persony. Samych typow potworow jest kilkanasie wiec trzeba na kazdego miec opracowany sposob, ale nie sa wiekszym wyzwaniem, przynajmniej na normalu.

Person jest, no nie zganiecie, siedem. Kazda posiada przynajmniej jedna unikatowa umiejetnosc, no i oczywiscie kazda jest inna klasa. Mamy wiec typow dobrych we wszystkim, babe snajera, tanka itd. Tyle ze to nie tak, ze kazdy gra tu pierwsze skrzypce. Dla wiekszosc z tych postaci uzyjecie jedynie ich specjalnej umiejetnosci do dalszego progresu. Jest to spowodowane tym, ze wiecej sie tu walczy niz rozwiazuje zagadek stad z persona o dobrym pif paf przyjdzie obcowac czesciej, a co za tym idzie ja rozwijac bardziej. Jedynie na poczatku jest problem bo raz ze gra inna od wszystkich wiec pamiec miesniowa z innych gierek nie dziala, a dwa nie do konca wiadomo kim sobie grac. Szybko to jednak przychodzi wraz z progresem. Levelowanie za wspomniana krew jest dosc ograniczone, w tym sensie ze nie da sie zrobic wszystkich na maksa. Gra ma nawet wbudowna (anty)mechanike przed farma osocza. Dobrze wiec jedna postac zrobic na maksa dla ostatniego skilla (te odblokowuja sie wraz z levelami) a reszte postaci miec rozbudowane w miare rowno, chociaz to i tak niezbyt konieczne.

Wspomniane zagadki w wiekszosci sa banalne. Na normalu na mapie sa nawet zaznaczone ikonki person ktorych trzeba uzyc. Nad paroma da sie na chwile podumac. Ale to co mi sie najbardziej w nich podobalo to to, ze wymagaly skupienia przy tym co mowia postacie (daja podpowiedzi) a takze zwracania uwagi na szczegoly otoczenia (na ktore gra nas tylko nakieruje). Tego typu puzzli jest jedynie garstka ale wybijaja sie na typowym zbierz x przedmiotow czy uzyj itemu gdzies tam.

Fabula na pierwszy rzut oka jest banalna ale mocno oblana political fiction. Jest sobie zla orgranizacja terrorystyczna wiec trzeba wykonac pare zabojst. Ale mimo to, pod spodem, sa poruszane dosyc powazne tematy. Z trzech gier Sudy w jakie gralem (pomponiara i SotD) to k7 ma najwiecej glebi i nieglupich wnioskow. Oprocz watku politycznego, gdzies przewija sie jeszcze ten odnosnie naszych person, ale tutaj juz nie bede nic pisal wiecej. Niestety nie wszystko udalo sie upchnac w grze i wiekszosc lore dopowiedziane jest w osobnej publikacji ksiazkowej. No coz.

Jako ze to gra Sudy to oczywiscie walki z bossami sa specyficzne. Raz bedzie strzelanie, a raz czekanie. Nie idzie sie nudzic. To samo jesli chodzi o lewele. Kazdy jest inny, czasem otwarta przestrzen, czasem wnetrza budynkow, ogolnie roznorodno. Swietny tez jest design menusow. Niestety mocno odczuwa sie loadingi, zwlaszcza przy zmianie persony. Albo kiedy zginiemy i w ciele typa z walizka musimy dojsc do miejsca gdzie padlismy, ozywic persone, przelaczyc na nia i wrocic do gry. Mocno to irytuje przy pojedynkach z subbosami bo jeszcze dochodzi do przelecenia pustych lokacji (bedziecie wiedziec jak zagracie). Z wad jeszcze niesamowity drop klatek przy kilku przeciwnikach. Wiecej nie pamietam. OST jest bardzo przyjemny z kilkoma wybijajacymi sie utworami, zwlaszcza tym z creditsow (nie radze teraz go sluchac, spoilery).

Jedna z tych gier, ktore byly do nadrobienia. Troche zeszlo ale bylo warto. Mimo ze pomponiare postawilbym jednak wyzej, to k7 jest gra wybitna i jak pisalem na poczatku, na pewno taka w ktora jeszcze nie gralem. 8/10.

ps. w trakcie gry odeszla bateria cmosu w mojej ps2, ktora kupilem jakies 20 lat temu. z sentymentu nie mam zamiaru jej rozbebeszac bo mam kilka w zapasie. spij slodko fat satin silver [*].

Opublikowano

DEAD ISLAND 2 (PC)

Wiele razy przymierzałem się do kupna na PS5, aż w końcu wpadła za darmo na epiku.

Pod względem rozgrywki to powtórka z poprzedniczek. Zombiaki fajnie się masakruje, a sprzyja temu widowiskowy system ran na ich ciele. Widać cięcia na ubraniach i skórze, kończyny i głowy efektownie odpadają, a posoka leje się często i gęsto. W zasadzie to cały czas.

Broń można modyfikować i np. katana razi prądem, a strzelba dodatkowo podpala przeciwników.

No i czasem musimy poprzestawiać dobrze zawory/dźwignie aby utorować sobie dalszą drogę. Minimalne wysilenie szarej komórki w przerwie od rzezi.

Samo LA też jest świetnie zrobione, choć mamy tyko kilka osobnych dzielnic, więc o hasaniu w centrum, pośród wieżowców można zapomnieć. Niemniej plaża Venice, czy wille w Hollywood/Beverly Hills mają swój urok.

Obowiązkowo też zaliczamy wycieczkę do kanałów i przebieżkę przez metro.

Fabuła jest tylko pretekstem do masakry maszkar i nie sili się na powagę. Grałem Jacobem, który rzucał tekstami jak z marnych filmideł klasy B, ale tutaj pasuje to jak ulał. Podobnie jest z npcami którzy zlecają nam zadania, choć brak w nich bikiniar z dużym cycem, które były w jedynce. Jacob pewnie rzuciłby wtedy jakimś odpowiednim tekstem.

Gratis to uczciwa cena, więc nie mogę narzekać na czas spędzony przy tym tytule. Niestety przy zbyt dużym dawkowaniu tytuł może jednak trochę zmęczyć. W mnieszych dawkach jest idealny.

Opublikowano

Nie miałem ochoty nic pisać przez dłuższy czas, to trochę podsumuję pierdoły ukończone w ostatnich miesiącach.

Clair Obscur: Expedition 33 (PS5)

Nie wiem, czy jest sens się specjalnie rozpisywać. Każdy o grze słyszał, zdecydowana większość już grała. Osobiście kompletnie nie spodziewałem się, że będzie to taki hit. Grę miałem na oku przed premierą, ale dopiero po pierwszych zachwytach i obejrzeniu premierowego zwiastuna po grę sięgnąłem na premierę.

No i co tu dużo mówić? GOTY jak nic. Szczególnie biorąc pod uwagę, że jest to dzieło niewielkiego studia. Tym bardziej można pewne drobne niedociągnięcia wybaczyć, bądź przymknąć na nie oko. Cała reszta moim zdaniem rewelacja. Fabuła i świat wciągają od początku. Bohaterowie są ciekawi i konkretnie rozwijani. System rozgrywki świetnie łączy rozmaite rozwiązania różnych tytułów jRPG i daje szerokie pole do popisu, jeśli chodzi o buildy i strategie do obrania. Grafika jest ładna, widoczki jeszcze lepsze, a muzyka to majstersztyk, który na pewno będę chciał mieć w swoim zbiorze w wydaniu fizycznym. No i Esquie... Gq_DTeVXAAAY3U4?format=jpg&name=medium

Grę skończyłem na PS5, zapewne ogram ją niedługo ponownie na NG+, a w przyszłości kolejne przejście jeszcze na PC. To nie tytuł, którym teraz się pozachwyca i zapomni za parę miesięcy. Myślę, że zostanie on w głowie już na zawsze. Dla takich tytułów warto być graczem.

Persona 5 Royal (PC)

obraz.png

Persona 5 w pigułce:

Uwielbiam całą serię SMT/Persona, ale P5 to nie jest to moja ulubiona odsłona, zdecydowanie. Oryginał zacząłem na premierę, a skończyłem dopiero po latach. Royala zacząłem dłuższy czas temu, po czym znowu musiałem zrobić przerwę, a do skończenia zmuszać.

Ogólnie o tej grze tyle już marudziłem na forum, że tylko odeślę o swoich dwóch największych wypocin, odpowiednio Oryginał i Royal. Tu tylko powiem, że tak, jak np. Persony 3 czy 4 przeszedłem kilkukrotnie, tak P5 nigdy więcej już nie tknę. Ta gra jest fundamentalnie zepsuta. Przerost formy nad treścią. Ogromna ilość straconego czasu na powtarzalnych i monotonnych czynnościach, które w poprzednikach były zrealizowane dużo lepiej, bądź konkretniej. P5 miała fajne pomysły i jedną z lepszych otoczek w serii, ale kiedy zmuszasz się do gry nawet w "usprawnioną" wersję, to jednak coś musi być nie tak. Prawdę mówiąc już w Persona 5 Strikers grało mi się lepiej, czy Persona Q2.

20250320185413_1.jpg

20250223200341_1.jpg

Nie wiem nadal co myśleć o nadchodzącym Phantom X. Nie dość, że copy-paste formuły piątki, to jeszcze F2P. A jednak mimo tego ciekawość bierze górę, przez co pewnie grę przynajmniej sprawdzę.

Rogue Flight (PC)

obraz.png

Grę przeszedłem po raz drugi. Pierwszy raz rok temu na PS5, o czym już pisałem w tym temacie, więc rozpisywać się nie będę, gdyż zostaję przy swojej opinii. Bardzo przyjemny, konkretny liniowy shooter z fajną stylistyką anime sci-fi lat 90-tych. Komplet osiągnięć w mniej niż 5 godzin, ale i tak miło się do gry wraca. Zapewne kupię grę po raz kolejny jeszcze na Switcha w przyszłości.

20250510101539_1.jpg

Subverse (PC)

Miałem się pierwotnie nie przyznawać, że grałem w Subverse, ale z drugiej strony co mi szkodzi? Zawczasu zawołam @oFi, bo tytuł może trafić w jego gust.

W sumie nie wiem, jak określić Subverse. Parodia erotyczna? Bo po prostu "gra porno" to trochę krzywdzące, czy tam ujmujące pojęcie, które faktycznie skojarzy się głównie z niskobudżetowymi pierdołami do trzepania. Tutaj budżet zdecydowanie był większy, bo twórcy ewidentnie chcieli stworzyć jakiś świat, historię i rozbudowane postacie. Wszystko w klimatach pseudo-sci-fi, z gameplay'em łączącym elementy RPG, przygodówki, strategii turowej oraz shmupa. Ale wiadomo, że jak wrzucili wszystko do jednego wora, to nie rozbudowali niczego w znaczący sposób.

Subverse czerpie garściami z popkultury wszelkiej maści. Główny bohater wygląda i zachowuje się jak Deadpool, co chwila przełamywana jest czwarta ściana, bohaterowie sami komentują (bez)sens niektórych działań, lokacji, wydarzeń itp. Czasem ma to swój urok, innym razem powoduje lekkie zażenowanie. Np. w jednej scenie postać otwarcie krytykuje oklepane schematy fabularne, po czym odpala się fabularna cut-scenka, która wspomniane schematy przedstawia w jak najbardziej poważny, czy dramatyczny sposób.

Ogólnie gra jest niekonsekwentna, ale mimo tego ma swój urok. Voice-acting jest bardzo dobry, lektorzy nie gryzą się w język, całość scenariusza jest pełna wulgaryzmów, głupich żartów, nawiązań do popkultury, czy realnych postaci, no i oczywiście wiadomych scenek. Muzyka w kilku miejscach również potrafi wpaść w ucho. Np: https://youtu.be/NzIaJGLS1eQ

Wierzyć mi nikt nie musi, ale w Subverse grało mi się dobrze. Niekoniecznie dla fabuły, która mimo wszystko była oklepana, ani scenek porno (większości nawet nie chciało mi się odblokowywać, bo za dużo fetyszów), ale dialogów między bohaterami oraz samego gameplay'u, jakkolwiek prostego. Była to fajna gierka do odpalenia na kwadrans do pół godzinmki, gdyż zarówno elementy strategiczne, jak i shmup były całkiem przyjemne i satysfakcjonujące, nawet jeśli średnio rozbudowane, czy głębokie. Ot przyjemny gameplay-loop z poczuciem progresji. Do tego kilka mniej lub bardziej zabawnych tekstów, nazw własnych i w sumie nie mogę powiedzieć, żebym się źle spędził czas. Inna sprawa, że z pewnością nie był to pożytecznie spędzony czas...

Spoiler

20250411214748_1.jpg

20250417182452_1.jpg

20250412000528_1.jpg

20250412112007_1.jpg

20250417182822_1.jpg

20250417225042_1.jpg

Mobile Suit Gundam SEED Battle Destiny Remastered (PC)

obraz.png

Najdziwniejsza premiera 2025 moim zdaniem. Remaster mocno, ale to naprawdę mocno niszowej gry na licencji Gundam z PS Vita, oryginalnie wydanej w 2012 roku. Nie żebym miał cokolwiek przeciwko wydawaniu starych gier na współczesne sprzęty, nawet w takiej formie, po linii najmniejszego oporu, ale spośród tylu Gundamów, jakie Bandai Namco ma w swojej bibliotece wyboru akurat tego tytułu nie bardzo rozumiem.

Ot krótko: gra na licencji Gundam Seed, bazującej na wydarzeniach dwóch anime oraz rozmaitych historii pobocznych. Niemniej jednak gra nie przedstawia żadnej historii, a jedynie rzuca gracza w dziesiątki misji na bazie różnych wydarzeń serii. Prosta, trzecioosobowa gra akcji z Gundamami, zdecydowanie tylko i wyłącznie dla fanów. Remaster jest prosty, ale funkcjonalny. Gra sprowadza się właściwie tylko i wyłącznie do prostej rozwałki. Fajne do pogrania krótkimi partyjkami, szczególnie w formie przenośnej, ale dupy też nie urywa. Gra nawet nie tyle dla fanów Gundamów, co konkretnie serii Gundam SEED. A że takich na forum nie ma chyba za wielu, jeśli w ogóle, to nie polecam.

20250524232215_1.jpg

20250608115256_1.jpg

Opublikowano

Prince of Persia: The Lost Crown - Zakupione na pchlim targu jako przerywnik do popykania wieczorami, a tymczasem okazało się pełnoprawnym szpilem, który wrzucił niejedną kroplę potu na czoło.

Świetna metroidvania z ogromną mapą, bogatym contentem, wypełniona znajdźkami, z nawet ciekawą historią, stopniowo odblokowywanymi mocami i naprawdę długa, a przy tym przygrywa nam bardzo fajna muzyczka.

System walki może nie jest wybitny, bo to ledwie kilka uderzeń na krzyż, jest trochę mocy do odblokowania, rozgrywkę można modyfikować różnymi amuletami, które przyjemnie umilają całość. I o ile szeregowi przeciwnicy nie są jakimś większym wyzwaniem to przy niektórych bossach to po prostu przegięli. Już pomijam finałowego, ale niemal przy każdym był moment, że chciałem rzucić padem w ścianę. To nie jest tak, że się ich nie da ubić, ale czasem są wręcz wybitnie nieprzewidywalni i siekają jak kombajn.

Ale i tak trzon gry to eksploracja i wykonywanie niewiarygodnych piruetów w powietrzu żeby dosięgnąć do znajdziek, albo przejść dalej. Do tego trochę ciekawych zagadek i aż chce się płynąć i eksplorować kolejne lokacje, których jest zaskakująco dużo i kiedy już myślałem, że gra zbliża się ku końcowi to dostałem niespodziankę w postaci zupełnie nowej lokacji (fakt, że jednej ze słabszych w całej grze, ale jednak na plus). Natomiast tutaj też nie jest jakoś wybitnie łatwo na pierwszy rzut, bo niektóre sekwencje platformowe mogłyby spokojnie służyć za tortury w Guantanamo.

Klimatem, stylem wizualnym i mocami mi bardzo przypominało Guacamelee!, szczególnie dwójkę i dawno się tak nie bawiłem z platformówką.

9/10

image.png

Opublikowano

The Warriors (PS2/PS3)

Mieliście czasem grając w San Andreas przemyślenie "kurde ale ten system walki wręcz jest zajebisty"? Ja też nie xD. Ktoś decyzyjny miał najwyraźniej inne refleksje i uznał, że warto wokół tego elementu zbudować całą grę, dorzucono do tego licencję raczej zapomnianego w naszym pokoleniu filmu i tak powstało The Warriors. No dobra, tak po prawdzie to ponoć Sam Houser uwielbiał ten film w dzieciństwie, a to pewnie wystarczający argument, żeby ruszyć z produkcją.

No mocno średnie to było, a momentami po prostu słabe. Wiadomo, gra ma 20 lat, ale to żaden argument. System walki jest po prostu okropnie toporny, fizyka tragiczna, a sterowanie nieprecyzyjne, przez co w trakcie bijatyk (szczególnie przy udziale większej liczby NPCów, a takich jest tu multum) notorycznie wdziera się totalny chaos, a sama walka niestety nie sprawia zbytnio przyjemności. Nie pomaga to, że przeciwnicy mają sporo HP i naprawdę trzeba ich mocno obić, żeby padli. Ciosów zbytnio nie czuć, nie są "mięsiste", a to przecież podstawa, żeby czuć frajdę w bijatykach. Gra niestety staje się też przez to momentami irytująca i niesprawiedliwie trudna, bo choć system checkpointów ratuje przed potencjalnym rozwaleniem pada (ale niestety nie następuje przy nich save, więc w razie rezygnacji i wyłączenia konsoli każdą misję zaczynamy od nowa), tak są chwile, kiedy po prostu mi się już nie chciało. Rozdziały są dosyć długie i mocno rozbudowane jak na chodzoną bijatykę, wymagając od nas czasami dosyć żmudnych aktywności, czego skrajnym przykładem jest jedno z zadań, w trakcie którego musimy namalować bodajże dwanaście tagów na pociągach, gdzie każdy składa się z trzech osobnych mini-tagów, a w praktyce wymaga to powtarzania w kółko tej samej "mini-gierki", czyli powolnego poruszania gałką analoga tak, żeby namazać linie i nie wychodzić za krawędź. Dołóżmy do tego absurdalne liczby przeszkadzających nam wrogów i słabe wsparcie towarzyszy i przepis na wkurw gotowy. A propos towarzyszy: w większości misji mamy "obstawę" złożoną z jednego lub więcej kumpli z gangu, co wiąże się właściwie z samymi kłopotami, no bo poza zwyczajnymi wyzwaniami musimy jeszcze dbać o naszych przydupasów: gdy padną na ryj, to wspomóc apteczką (tych jest, nomen omen, jak na lekarstwo), gdy są skuci, to ich rozkuć (krótkie QTE). Najgorsze jest to, że nie można skończyć misji, dopóki cały skład nie podejdzie z nami do odpowiedniego znacznika na mapie. Dramat.

System walki jest prościutki, oparty na dosłownie kilku kombosach (co gorsza, fabularnie skaczemy między różnymi bohaterami, z których jedni biją się lepiej, a drudzy gorzej), chwycie, gardzie (bezużyteczna) i parry, którego sposobu działania nie znają chyba nawet sami twórcy. Do tego możemy skorzystać z elementów otoczenia i broni melee (strasznie szybko się psuje i zadaje niskie obrażenia, no może poza nożem). Szkoda tylko, że ktoś na górze wpadł na jakże genialny pomysł przypisania pod jeden przycisk zarówno skoku, jak i szeroko pojętej akcji, w tym właśnie podnoszenia przedmiotów z ziemi. Efekt? Skakanie jak debil w najmniej odpowiednich momentach i motanie się między grupą NPCów, żeby w końcu podnieść tę zasraną butelkę. Dochodzi do sytuacji, że np. w sklepie na ladzie leży tasak, ale z przyczyn technicznych po prostu nie da się go podnieść, bohater wskakuje na ladę, a stojąc na niej powierzchnia jest na tyle mała, że nie "łapie" się leżącego przedmiotu. Typowe klimaty GTA w 3D, gdzie problemy z fizyką i reakcjami na otoczenie były standardem.

Gra wygląda przeciętnie, żeby nie powiedzieć, że jak na 2005 rok po prostu nieładnie. O ile ogólna szaro-burość jest uzasadniona stylistyką i klimatem filmowego pierwowzoru (jak mniemam po fotosach), tak już słabe tekstury, proste elementy otoczenia i wnętrz czy biedne, kanciasto ociosane sylwetki i gęby postaci to już zwykła brzydota. Takie trochę GTA:SA, przy czym pamiętajmy, że tam mieliśmy wielki świat i pełno interaktywnych elementów dookoła, tutaj poruszamy się po małych i ciasnych wycinkach miasta, udających ulice Nowego Jorku.

Większa część fabuły to prequel filmu, po czym przechodzimy płynnie w jego częściową adaptację, ale tutaj się nie będę zbytnio rozwijał, bo kinowego The Warriors nie widziałem. Zasięgając jednak informacji o nim i ogólnie znając Rockstar trzeba przyznać, że do licencji podeszli z szacunkiem i specyficzna atmosfera schyłku lat 70 w brudnym, przepełnionym gangami (przedstawionymi w nieco komiksowy czy momentami niedorzeczny wręcz sposób) jest tu dobrze oddana. Pojawili się nawet odtwórcy swoich ról z pierwowzoru. Nie zmienia to faktu, że ta konkretna licencja nie ma dla mnie żadnej wartości sentymentalnej, filmu nie znałem i specjalnie mnie do niego nie ciągnie.

No także bawiłem się nie najlepiej. Pomijając takie kwestie, jak zbytnie rozwleczenie całości (grałem z 10-12h, potencjał był na jakieś 6) czy taka sobie oprawa, zawiodły przede wszystkim podstawy, czyli system walki i satysfakcja z niej. Krążąc między ~15 ludzikami biegającymi w nieładzie po ekranie, próbując gdzieś tam między nimi zadać konkretne ciosy, trafiając często we własnych kumpli, skacząc jak żaba próbując podnieść bejzbola i co chwile lądując na glebie będąc przewróconym przez któregoś z wrogów, albo próbując tagować pociąg, gdy 10 rzezimieszków co ~3 sekundy daje nam w ryj, można sobie pomyśleć "kurwa, po co ja w to gram?". Cóż, mam taką misję, żeby prędzej czy później zaliczyć wszystkie tytuły Rockstar, no i The Warriors, choć nie jest absolutnym crapem, na ten moment jest chyba najsłabszym z nich.

Edytowane przez kotlet_schabowy

Opublikowano

Aż musiałem sobie przypomnieć co wypisałem rok temu jak kończyłem i mam praktycznie te same zarzuty tylko klimacik mi bardziej podpasował.

Spoiler

The Warriors (PS2/PCSX2) - mniej popularny ale nadal bardzo dobrze oceniany tytuł od Rockstar. W skrócie mamy do czynienia z chodzoną bijatyką na podstawie filmu z 1979r. Rozgrywka to nie tylko naparzanie się po ryjach ale też kradzieże, sekcje skradankowe czy ucieczki przed innymi gangami okraszone QTE. Takie skondensowane GTA: SA bez broni palnej ale za to z rozbudowaną walką wręcz i działaniami w grupie. Każda misja rozgrywa się na oddzielnym levelu, czasami jest to większa dzielnica z wieloma uliczkami, dachami po których można skakać i sprzedawcami sprayu (do malowania symbolu "W") czy kokainy (działa jak apteczka), innym razem jest to mała skondensowana arena lub liniowe korytarze. Różnorodność misji jest na przyzwoitym poziomie i często parę motywów jest mieszanych ze sobą. Raz malujemy graffiti na pociągach, innym razem demolujemy sklepy. Co jest dobrym motywem to dowolność podejścia do misji, nawet w sekcjach typowo skradankowych można wejść w otwartą walkę, będzie o wiele trudniej ale nie zobaczy się mission failed tuż po wykryciu.

   Wszelkie aktywności poboczne są wykonane ok, najczęściej polegają na odpowiednim kręceniem analogiem lub klikaniu przycisku w rytm, ewentualnie jego mashowaniu (na siłce żeby podnieść staty). To co wypadło bardzo przeciętnie to sama walka. Czuć że został wykorzystany system z GTA. Niby jest odpowiednia ilość ruchów (słaby, mocny cios + kombinacje, rzuty, używanie przedmiotów, ataki ze sprintu) ale przez średnie kolizje, niedopracowanie systemu walki i słabą pracę kamery gra czasami frustruje i nudzi. Co gorsza czym więcej przeciwników na ekranie tym są większe problemy, celowanie nie w tego przeciwnika co trzeba (np. trepowanie denata zamiast uderzanie kolesia który stoi przed postacią), kompletny 'stunlock', jest blok ale nie działa na ataki bronią więc mogło by go nie być, pomagierzy których trzeba niańczyć (misja 17 to zło). Bossowie też są lipni bo albo trzeba ich obrzucać śmieciami albo przyjmują każdy cios na ryj nie mogąc nic zrobić. Mega lipa bo główny element rozgrywki powinien być dopracowany a jest średnio mimo że wszelkie animacje i odgłosy bitki są bardzo ok, a widok parunastu okładających się zbirów jest pocieszny

 

   O wiele lepsze wrażenie robi fabuła. Nie jest to jedynie odtworzenie scen z filmu ale przede wszystkim pełnoprawny prequel. Główne misje skupiają się na 3 miesiącach przed wydarzeniami z filmu a do tego mamy poboczne w których poznajemy okoliczności utworzenia i dołączenia każdego bohatera historii do gangu. Cutscenki, ich reżyseria i voice acting świetnie pasują i nie ma się wrażenia że ten prequel to tylko dodatek do ostatnich 3 misji. Jest czas żeby poznać każdego gangola, jego specjalizację (jeden dobrze się bije, inny lepiej operuje wytrychem itd.) i charakter. Świetnie tworzy to klimat.

  Odnośnie klimatu to jest on budowany przez elegancki soundtrack, chyba wszystko co jest w filmie jest też tutaj, a nawet więcej bo odwiedza się też nowe dzielnice (chińska, meksykańska itd.). Niestety wysokiego poziomu nie ma grafika, postacie jeszcze ujdą w tłoku (łatwo rozpoznać aktorów). sam brudny design też, tak otoczenie lubi straszyć biedą i ohydnymi teksturami. Powiedzmy że jest to poziom GTA: SA tylko że GTA nadrabiało swoją wielkością, tak tutaj nie ma wytłumaczenia dla takiego poziomu. Jak ktoś ma możliwość to polecam ograć na PS2 podłączonym do CRT bo na monitorze PC jest słabo, ewentualnie na Xboxie który z tego co widziałem ma o wiele lepsze tekstury.

 

    Cała warstwa fabularna i założenia mi się podobały, zabrakło szlifów w samej bitce (MK: Shaolin i Urban Reign są poza zasięgiem). Warto ograć bo brudny a zarazem przerysowany klimat (oj nie przeszło by to dzisiaj) jest nie do podrobienia. Wspomnę że jest rozbudowany multiplayer, oprócz przechodzenia misji mamy masę dodatkowych trybów, od 1 vs 1, przez battle royal, king of the hill czy wyścigi na wózkach inwalidzkich. Idealny tytuł na retro popijawę przy pizzy ze starymi kumplami. Ukończenie zajęło mi ~11h.   7+/10

Opublikowano

Doom: The Dark Ages

Po paru dniach może opiszę swoje wrażenia. Przyznam że podszedłem bez jakiś konkretnych oczekiwań do tej gry, mając jedynie w pamięci fakt że Doom i Doom Eternal to jedne z najlepszych FPSów poprzedniej generacji i oba mnie wyjebały z kapci - pierwszy był zaskoczeniem że nie wyszedł z tego jakiś crap, drugi powalił swoją mechaniką i tego co można wyciągnąć w tej chwili z FPSów. Spodziewałem się więc dobrego szpila i tym razem, aczkolwiek bardziej oczekiwałem sequela do Eternala (nie tyle pod względem mechanik co designu), aniżeli prequela do pierwszej części.

Wyszedł z tego kolejny zajebisty Doom, ale chyba jednak najsłabszy z całej nowej trylogii. Od razu jednak zaznaczę, że nadal to doskonały shooter, po prostu poprzednie części (szczególnie Eternal) uważam za wybitne. Podoba mi się bardzo że znowu spróbowali czegoś innego, bo chyba coś w stylu Eternal 2 by mnie zamulił. Tarcza to oczywiście top pomysł, który całkowicie zmienił gameplay względem poprzednich części. Ktoś już mówił że teraz Slayer nie jest myśliwcem, ale czołgiem i to w sumie dobre określenie. W Eternalu jak tylko pojawiał się jakiś boss lub mini boss to trochę miałem pot na dupie, tutaj wręcz przeciwnie, mając taki arsenał czyli tarcza + melee to gra co chwile mnie zachęcała żebym podchodził bliżej i walczył. W ten sposób gra stała się łatwiejsza niż Eternal (grałem na najwyższym Nightmare), który był piekielnie trudny. Tutaj miałem może 2-3 sytuacje kiedy musiałem posiedzieć nad jakimś starciem dłużej i pomyśleć nad mechaniką.

Mimo wszystko troszkę szkoda że zrezygnowali z glory killi. Rozumiem argument, że to mogło się nudzić po jakimś czasie i niszczyć flow gry, ale jednak rozczłonkowywanie wrogów za pomocą tarczy nie jest aż tak satysfakcjonujące. To chyba jedyne co mogę zarzucić pod względem tzw "gameplay flow" który bardzo mi się spodobał i przez dobre dawkowanie mechanik i broni, nie wynudził w trakcie chyba prawie 20h gry.

Co mi się nie spodobało? Poza fabułą, która, znowu, jest bo jest to uważam że o ile gameplay loop nie jest ani lepszy/gorszy od Eternala (po prostu inny, ale równie fajny) o tyle level design jest mniej wyrafinowany niż w poprzedniej części. W Eternal poziomy były wybitne, łamigłówki i sekrety były ciekawsze. Tutaj, przez to że chcieli umieścić duża liczbę przeciwników i pozwolić działać tarczy to musieli powiększyć levele, które są często zbyt otwarte i dość puste, szczególnie to widać tak gdzieś pod koniec gry w etapie Cosmic Realm.

Muzyka też lekko zawiodła. Niektóre kawałki są naprawdę dobre, ale lepiej brzmią odpalając je na Spotify aniżeli w samej grze, gdzie mam wrażenie są umiejscowione się trochę randomowo, podczas gdy pamiętam jak w pierwszym Doomie muzyka zajebiście podbijała starcia.

Etapy ze smokiem i robotem w stylu Pacific Rim - zbyt prostacka mechanika, ale IMO dobrze zadziałało jako przerywnik od kill roomów.

Podsumowując - nadal świetna giera i zajebiście dobrze się bawiłem, ale pare rzeczy nie zagrało tak jak myślałem. Tak czy inaczej, czekam na DLC.

wTg2mVO.jpeg

Opublikowano

God of War 2018 (PS5)

Nieco ponad 20 godzin, ukończona główna fabuła, kilka zadań pobocznych i trochę eksploracji. Ale widzę, że sporo jeszcze mam do odkrycia w samym Midgardzie, jak i kilka innych światów do zwiedzenia. Zobaczymy też, czy poceluję w platinum;)

Sieczka jest całkiem przyjemna, ale i wymagająca zarazem. Myślałem też, że gra daje więcej swobody w kwestii poruszania się, ale jednak jest to trochę ograniczone.

No nic, wracam do gry, wciągnąłem się)

Opublikowano

Rozprawiłem się z Final Fantasy XII. Ciekawy przykład gry, która, gdybym ogrywał jej oryginalną wersję na PS2 jako "główną" grę, to byłbym być może nawet sfrustrowany, natomiast remaster (Zodiac Age) ze swoimi usprawnieniami i ogrywany z doskoku na Steam Decku był może nieszczególnie wybitnym, ale jednak przyzwoitym i w gruncie rzeczy miłym doświadczeniem. Do tej pory nie miałem okazji zagrać w dwunastkę, pamiętam też, że paru znajomych się na tę gierkę swego czasu strasznie obraziło, że system walki to jakieś MMO, a nie tury, że fabuła i owaka, że gra się jakimś cieciem, a tak w ogóle to Gwiezdne Wojny to oni już widzieli. I jest w tym nieco prawdy - historia przywołuje skojarzenia z Gwiezdnymi Wojnami w paru przynajmniej miejscach, podobnie część designów i nawet zwrotów fabularnych, ba, nawet muzyczka odnalazłaby się na soundtracku do jakiegoś filmu Lucasa (a była ona bardzo fajna). W zasadzie to FF XII przypomniał mi, że od lat na PS4 czeka zainstalowane Rogue Galaxy - pewnie sobie przejdę w tym roku i tym samym zamknę temat starwarsowych jRPG ery PS2.

Historyjka wygląda mniej więcej tak, że jest sobie złe imperium, ruch oporu, za tymi złymi stoi jeszcze bardziej zły byt, a my oczywiście musimy naszą dzielną ekipą pokonać ciemność. Wszystko to w praktyce jest bardziej skomplikowane, niemniej fabuła raczej nie porywa, choć śledzi się ją też bez bólu. Mocno toto polityczne i w zasadzie mi to nie wadzi. Wadzi za to bezbarwność sporej części drużyny. Na starcie gramy Vaanem, czyli cwaniakiem o dobrym sercu, który razem ze swoją przyjaciółką Penelo wnoszą do fabuły pięć znaczących zdań i ze dwa istotne działania. Nie są jakoś super napisani, ale też nie wkurwiają jak Tidus i Lulu z dziesiątki. Do tego mamy księżniczkę Lei... Ashe, która to w sumie też prostolinijnie walczy o swój kraj przeżywając dosyć proste rozterki z gatunku "wielka moc to wielka odpowiedzialność". Dalej w drużynie mamy Boscha, który ma nawet ciekawy rys złamanego człowieka, ale gra o tymże rysie zapomina po dwóch godzinach. Na szczęście sytuację ratuje prawdziwy główny bohater w postaci Balthiera, czyli lokalnego Hana Solo. No i udał się ten Han Solo, ma charyzmę, cięte riposty, serce po właściwej stronie. A rolę jego Czewbaki pełni Fran, czyli baba-królik. Gość odpowiedzialny za jej projekt, ewidentnie fan furasów, degenerat jeden, powinien mieć wjazd policji na chatę. Czuję, że przejrzenie zawartości jego dysku twardego skończyłoby się wyrokiem. Ale mniejsza o to.

Ustaliliśmy już, że nie gra się w toto dla fabuły. Dobrze więc, żeby całość ciągnął gameplay - no i zasadniczo to robi, choć bez turbo walki się dłużą i dlatego by mnie pewnie frustrował oryginał na PS2. Zasadniczo, bo dopóki nie robimy dodatkowych zleceń na łowienie potworów, nie walczymy z bossami lub nie jesteśmy w ostatnim dungeonie (mam na myśli Pharos), to postacie po ustawieniu im gambitów (czyli skryptów) same robią robotę. Te skrypty nie muszą być nawet wyrafinowane - "atakuj wroga", "lecz drużynę, gdy HP spadnie poniżej połowy", "dupnij se eterek byczku, kiedy braknie Ci MP" i po prostu można tak rushować 90% przeciwników. W bazowej grze pewnie chętniej sięgało się po czary, żeby skrócić walki (są też limit breaki ukryte pod nazwą "Quickening", ale zwłaszcza w dalszej części gry są po prostu słabe), ale tutaj po odpaleniu turbo x4 nasza ekipa po prostu masakruje przeciwników, a my śledzimy tylko ewentualne statusy i spadki HP/many. Brzmi strasznie banalnie, ale na tym paradoksalnie polegał dla mnie urok tej gry - wrzucałem sobie ją na pół godziny w robocie czy przed snem, grindowałem, rozwalałem przeciwników i wyłączałem bez żalu.

Sam rozwój jest całkiem rozbudowany - na postać możemy mieć dwie klasy. Każda klasa (choć to się nieco pokrywa) to swego rodzaju "szachownica", gdzie za punkty LP wykupuje się różne apgrejdy - od standardowych wzrostów statystyk, przez dostęp do nowych rodzajów wyposażenia, po możliwość używania kolejnych czarów czy technik specjalnych. Te ostatnie jednak są nieprzesadnie użyteczne - ostatecznie po prostu ostatniego bossa spamowałem gil tossem, bo i tak nie miałem po co wydawać tej kasy, a 10k obrażeń za jeden atak to fajna sprawa. Pewnym problemem staje się właśnie fakt, że brak tutaj - poza czarami dla postaci magicznych - aktywnych umiejętności, których odblokowywanie i używanie dawałoby więcej frajdy w walce. Niemniej jednak nie ukrywam, że czasem krążyłem po jakiejś lokacji, byle tylko uciułać punkty na jakąś kolejną pozycję z "szachownicy", która dawała na danym etapie gry fajny bonus.

Muzyczka topka, graficznie rzecz wygląda znośnie w remasterze i dzisiaj - niektóre twarze mają dziwne modele (czułem się, jakby to było pokraczne nawiązanie do mojego ulubionego Vagrant Story dziejącego się w tym samym uniwesum), dodatki QoL jak to przyśpieszenie czy autosave po wejściu do każdej nowej lokacji również eleganckie. No i to przemyślana systemowo gierka, z masą dodatkowej zawartości, która pozwala bardziej zaangażować się w możliwości stawiane przez grę, ale zwyczajnie nie chciało mi się ruszać tych dodatkowych rzeczy. Wystarczyło mi bieganie po lokacjach w trybie turbo i śledzenie fabuły z umiarkowanym zainteresowaniem. Żadna to gra, o której będę pamiętał i do której będę wracał, ale pomimo jej słabostek była fajną odskocznią od innych tytułów.

Opublikowano
5 minut temu, Jukka Sarasti napisał(a):

Rozprawiłem się z Final Fantasy XII. Ciekawy przykład gry, która, gdybym ogrywał jej oryginalną wersję na PS2 jako "główną" grę, to byłbym być może nawet sfrustrowany, natomiast remaster (Zodiac Age) ze swoimi usprawnieniami i ogrywany z doskoku na Steam Decku był może nieszczególnie wybitnym, ale jednak przyzwoitym i w gruncie rzeczy miłym doświadczeniem. Do tej pory nie miałem okazji zagrać w dwunastkę, pamiętam też, że paru znajomych się na tę gierkę swego czasu strasznie obraziło, że system walki to jakieś MMO, a nie tury, że fabuła i owaka, że gra się jakimś cieciem, a tak w ogóle to Gwiezdne Wojny to oni już widzieli. I jest w tym nieco prawdy - historia przywołuje skojarzenia z Gwiezdnymi Wojnami w paru przynajmniej miejscach, podobnie część designów i nawet zwrotów fabularnych, ba, nawet muzyczka odnalazłaby się na soundtracku do jakiegoś filmu Lucasa (a była ona bardzo fajna). W zasadzie to FF XII przypomniał mi, że od lat na PS4 czeka zainstalowane Rogue Galaxy - pewnie sobie przejdę w tym roku i tym samym zamknę temat starwarsowych jRPG ery PS2.

Historyjka wygląda mniej więcej tak, że jest sobie złe imperium, ruch oporu, za tymi złymi stoi jeszcze bardziej zły byt, a my oczywiście musimy naszą dzielną ekipą pokonać ciemność. Wszystko to w praktyce jest bardziej skomplikowane, niemniej fabuła raczej nie porywa, choć śledzi się ją też bez bólu. Mocno toto polityczne i w zasadzie mi to nie wadzi. Wadzi za to bezbarwność sporej części drużyny. Na starcie gramy Vaanem, czyli cwaniakiem o dobrym sercu, który razem ze swoją przyjaciółką Penelo wnoszą do fabuły pięć znaczących zdań i ze dwa istotne działania. Nie są jakoś super napisani, ale też nie wkurwiają jak Tidus i Lulu z dziesiątki. Do tego mamy księżniczkę Lei... Ashe, która to w sumie też prostolinijnie walczy o swój kraj przeżywając dosyć proste rozterki z gatunku "wielka moc to wielka odpowiedzialność". Dalej w drużynie mamy Boscha, który ma nawet ciekawy rys złamanego człowieka, ale gra o tymże rysie zapomina po dwóch godzinach. Na szczęście sytuację ratuje prawdziwy główny bohater w postaci Balthiera, czyli lokalnego Hana Solo. No i udał się ten Han Solo, ma charyzmę, cięte riposty, serce po właściwej stronie. A rolę jego Czewbaki pełni Fran, czyli baba-królik. Gość odpowiedzialny za jej projekt, ewidentnie fan furasów, degenerat jeden, powinien mieć wjazd policji na chatę. Czuję, że przejrzenie zawartości jego dysku twardego skończyłoby się wyrokiem. Ale mniejsza o to.

Ustaliliśmy już, że nie gra się w toto dla fabuły. Dobrze więc, żeby całość ciągnął gameplay - no i zasadniczo to robi, choć bez turbo walki się dłużą i dlatego by mnie pewnie frustrował oryginał na PS2. Zasadniczo, bo dopóki nie robimy dodatkowych zleceń na łowienie potworów, nie walczymy z bossami lub nie jesteśmy w ostatnim dungeonie (mam na myśli Pharos), to postacie po ustawieniu im gambitów (czyli skryptów) same robią robotę. Te skrypty nie muszą być nawet wyrafinowane - "atakuj wroga", "lecz drużynę, gdy HP spadnie poniżej połowy", "dupnij se eterek byczku, kiedy braknie Ci MP" i po prostu można tak rushować 90% przeciwników. W bazowej grze pewnie chętniej sięgało się po czary, żeby skrócić walki (są też limit breaki ukryte pod nazwą "Quickening", ale zwłaszcza w dalszej części gry są po prostu słabe), ale tutaj po odpaleniu turbo x4 nasza ekipa po prostu masakruje przeciwników, a my śledzimy tylko ewentualne statusy i spadki HP/many. Brzmi strasznie banalnie, ale na tym paradoksalnie polegał dla mnie urok tej gry - wrzucałem sobie ją na pół godziny w robocie czy przed snem, grindowałem, rozwalałem przeciwników i wyłączałem bez żalu.

Sam rozwój jest całkiem rozbudowany - na postać możemy mieć dwie klasy. Każda klasa (choć to się nieco pokrywa) to swego rodzaju "szachownica", gdzie za punkty LP wykupuje się różne apgrejdy - od standardowych wzrostów statystyk, przez dostęp do nowych rodzajów wyposażenia, po możliwość używania kolejnych czarów czy technik specjalnych. Te ostatnie jednak są nieprzesadnie użyteczne - ostatecznie po prostu ostatniego bossa spamowałem gil tossem, bo i tak nie miałem po co wydawać tej kasy, a 10k obrażeń za jeden atak to fajna sprawa. Pewnym problemem staje się właśnie fakt, że brak tutaj - poza czarami dla postaci magicznych - aktywnych umiejętności, których odblokowywanie i używanie dawałoby więcej frajdy w walce. Niemniej jednak nie ukrywam, że czasem krążyłem po jakiejś lokacji, byle tylko uciułać punkty na jakąś kolejną pozycję z "szachownicy", która dawała na danym etapie gry fajny bonus.

Muzyczka topka, graficznie rzecz wygląda znośnie w remasterze i dzisiaj - niektóre twarze mają dziwne modele (czułem się, jakby to było pokraczne nawiązanie do mojego ulubionego Vagrant Story dziejącego się w tym samym uniwesum), dodatki QoL jak to przyśpieszenie czy autosave po wejściu do każdej nowej lokacji również eleganckie. No i to przemyślana systemowo gierka, z masą dodatkowej zawartości, która pozwala bardziej zaangażować się w możliwości stawiane przez grę, ale zwyczajnie nie chciało mi się ruszać tych dodatkowych rzeczy. Wystarczyło mi bieganie po lokacjach w trybie turbo i śledzenie fabuły z umiarkowanym zainteresowaniem. Żadna to gra, o której będę pamiętał i do której będę wracał, ale pomimo jej słabostek była fajną odskocznią od innych tytułów.

Też aktualnie gram w FFXII z tym że w zangielszczoną wersję IZJS na PS2. Szkoda że nie tykasz dodatkowej zawartości, bo według mnie to wręcz jeden z głównych trybików które powodują że w tą grę chce mi się znów grać D

Markhunty, opcjonalne ekspery, bossowie, rare game, to samo mięso. A dochodzi tryb trial (który jest bardziej przystępny w Zodiac).

Mógłbym rzec, że to jest pewien wzór dla innych jRPG, w jaki sposób implementować opcjonalny content do gry, i w jaki sposób w prawidłowy sposób nagradzać za poświęcony temu czas

Przykaldowo w FFX nie ruszyłem nic gdy zobaczyłem jak to ma wyglądać.

Edytowane przez lysyolec

Opublikowano
6 minut temu, lysyolec napisał(a):

Też aktualnie gram w FFXII z tym że w zangielszczoną wersję IZJS na PS2. Szkoda że nie tykasz dodatkowej zawartości, bo według mnie to wręcz jeden z głównych trybików które powodują że w tą grę chce mi się znów grać D

Markhunty, opcjonalne ekspery, bossowie, rare game, to samo mięso. A dochodzi tryb trial (który jest bardziej przystępny w Zodiac).

Mógłbym rzec, że to jest pewien wzór dla innych jRPG, w jaki sposób implementować opcjonalny content do gry, i w jaki sposób w prawidłowy sposób nagradzać za poświęcony temu czas

Przykaldowo w FFX nie ruszyłem nic gdy zobaczyłem jak to ma wyglądać.

Nie odmawiam tego, że contentu jest masa i obiektywnie wypada dobrze - ale po prostu zrobiłem trochę huntów, zahaczyłem o poboczne lokacje i stwierdziłem, że mi się tego nie chce robić.

Edytowane przez Jukka Sarasti

Opublikowano

Dla mnie remaster jest jednocześnie i lepszy i gorszy od waniliowej wersji. Lepszy, bo ma masę usprawnień zwiększających komfort grania, już sam boost prędkości x4 sprawia, że przez grę się ZAPIERDALA, a gorszy dlatego, że po legendarnie wysokim poziomie trudności nie został nawet ślad. Samo to, że każda postać może mieć po dwie klasy (czyli de facto dwa licence boardy) sprawia, że gierka jest dziecinnie łatwa, ale mam wrażenie że przy okazji znerfiono też bossów. Obcowanie z og FFXII to było prawdziwe wyzwanie i wielka przygoda, a ilość zgonów porównałbym z Soulsami, chyba nigdy żaden FF (wliczając w to starsze odsłony) nie sprawił mi aż takich problemów, ale też nie dał aż takiej satysfakcji ze skończenia gierki.

Opublikowano
31 minut temu, Josh napisał(a):

Dla mnie remaster jest jednocześnie i lepszy i gorszy od waniliowej wersji. Lepszy, bo ma masę usprawnień zwiększających komfort grania, już sam boost prędkości x4 sprawia, że przez grę się ZAPIERDALA, a gorszy dlatego, że po legendarnie wysokim poziomie trudności nie został nawet ślad. Samo to, że każda postać może mieć po dwie klasy (czyli de facto dwa licence boardy) sprawia, że gierka jest dziecinnie łatwa, ale mam wrażenie że przy okazji znerfiono też bossów. Obcowanie z og FFXII to było prawdziwe wyzwanie i wielka przygoda, a ilość zgonów porównałbym z Soulsami, chyba nigdy żaden FF (wliczając w to starsze odsłony) nie sprawił mi aż takich problemów, ale też nie dał aż takiej satysfakcji ze skończenia gierki.

Z tym poziomem trudności to prawda, dopiero na ostatnim dungeonie widziałem z 2-3 razy game over (nie licząc dodatkowych bossów) i był to chyba (nie licząc samoprzechodzącej się szestnastki) najłatwiejszy Final. Cóż, szkoda, że tak to pozmieniali, bo być może bardziej bym się wkręcił, gdyby gra była trudniejsza przy bazowym contencie. Albo bym się frustrował, że walka trwa 10 minut, a i tak ginę ;)

Opublikowano

Metal Gear Solid: Peace Walker HD (PS3)

Niesamowite, jak podejście do gier zmienia się z czasem. W Peace Walkera na PSP zagrywałem się na premierę jak pojebany. Była to jedna z tych gier, która sprawiła, że zapominałem o bożym świecie, grając z podpiętą ładowarką do 5 nad ranem robiąc misje poboczne, rozbudowując bazę, rekrutując żołnierzy itd. Choć nie będę się zagłębiał w dyskusję, czy faktycznie jest to "prawdziwy Metal Gear", to same założenia rozgrywki bardzo do mnie przemawiały. A 15 lat temu sama gra naprawdę robiła również wrażenie od strony technicznej na PSP.

Latka mijają, przerzucamy handheldową grę na stacjonarkę o znacznie większej mocy i... No niby wciąż jest fajnie, ale to już nie to samo. Nie ma już tego efektu "wow".

Przeszedłem główny wątek fabularny PW-HD robiąc przy okazji sporo misji pobocznych, ale nie czuję już tej pokusy do dalszej rozgrywki, czy nawet zdobywania osiągnięć. Fajnie było, dobrze się grało ze współczesnym sterowaniem, gra nadal ma sporo do zaoferowania i całkiem nieźle uzupełnia historię Big Bossa, ale szkoda mi już czasu na żmudny grind. Bo tylko to zostało tak naprawdę - żmudny grind dziesiątek misji pobocznych, walki ze schematycznymi bossami oraz frustracje na starcia, które tworzone były w pierwszej kolejności z myślą o grze w co-opie, co naturalnie obecnie jest raczej nierealne, o ile nie ma się równie pojebanych znajomych bez życia, jak my sami.

A dodam, że nie lubię ponownego przechodzenia misji tylko w celu zdobycia lepszej rangi na koniec. W Peace Walker nie podoba mi się to tym bardziej, że duże znaczenie ma czas. Możemy przejść misję perfekcyjnie, 100% stealth, zero alarmów, zdobywając wszystko co się da po drodze, a i tak dostaniemy C, bo się nie spieszyliśmy. Strasznie to deprymuje, nawet przy pierwszym podejściu.

W 2010 fabuła PW również jakoś bardziej mi się podobała. Nie wiem, czy również czasy inne, wiek, podejście do gier, większa tolerancja na japońskie absurdy, czy co. Tym razem bardziej niż zwykle drażniły mnie mocno patetyczne dialogi o aniołach pokoju, słabi antagoniści, dość słabe plot-twisty, czy niepotrzebny japoński fanservice z oglądaniem nastolatek w bieliźnie. Powiedziałbym raczej, że historia miała dobre pojedyncze wątki, tylko realizacja i przedstawienie nie zawsze udane. Łapałem się na tym, że w połowie cut-scenki czy dłuższego dialogu mój umysł totalnie odlatywał i myślałem o czymś zupełnie innym. W kilku momentach wręcz chciałem przewinąć jakieś scenki, ale gra nie zawsze na to pozwalała.

No ale mimo tego wszystkiego nadal uważam Peace Walkera za bardzo dobrą gierkę i nawet fajnego Metal Geara. Teraz kończę już styczność z wersją PS3, przy okazji sprzątania backlogu, ale jeśli potencjalny MGS Master Collection Vol.2 będzie miał gierkę w pakiecie, to niewykluczone, że na Steam Decku przejdę ją sobie po raz trzeci dużo chętniej, niż na dużym ekranie.

No nic, płytka z MGS Legacy Collection może tym samym lądować w pudełeczku. Wszystkie trzy gierki ukończone, a następne przejścia będą już na współczesnych platformach.

Opublikowano

Peace walker swego czasu platynkę zrobiłem z typami z US. Sporo osób grindowało te misje więc relatywnie dało radę w jakimś normalnym czasie wbić te trofiki. Fabularnie to PW męczył mnie z tymi wszystkimi głupotami pobocznymi. Majtki i pucowanie się z kazem w pudełku to jedno, ale 6 takich samych misji, bo nam chłop uciekł z mother base? No Hideo tutaj się nie popisał.

Za to rozbudowa mother base to chyba najlepsze to co ta gra ma do zaoferowania i o wiele lepszą konstrukcje ma niż w Phantom pain. Do tego muzyczka się zmienia w lobby gdy mamy już nasza bazę w pewnym momencie wymaksowaną.

Jakby online włączyli na master collection 2 to coopik jest całkiem przyjemny.

Opublikowano

Nie zgrzytałem jakoś strasznie zębami, grając w PW, ale jak tak na spokojnie sobie o niej myślę po latach, to w sumie chyba nic mi tam nie pasowało. Fabuła słabiutka (cały wątek AI i męczenie tematu "woli The Boss" do wyrzygania), napchana naciąganymi motywami nie pasującymi do lat 70 (że nie wspomnę o kosmicznym dizajnie mechów), a co gorsza, w kontekście całej historii Big Bossa nie dodaje prawie nic ważnego. No dobra, niektóre postacie mają swoje momenty (na czele z debiutującym w serii Kazem), za to cała ta zbieranina latynoskich rewolucjonistów i pierdolenie o "El Che" to już cringe mocny. No i słuchanie tych jebanych kaset...

Gameplay'owo też jest średnio, formuła grindowania i rozbudowy bazy szybko mnie zmęczyła. Zresztą skoro główną motywacją Kojimy przy określeniu kierunku, w jakim rozwijało się PW było to, że jego syn był fanem Monster Huntera, to o czym tu w ogóle mówić xD

Ja sobie ostatnio wróciłem do PS VR i zaliczam zaległości. Zacząłem od:

Playstation VR Worlds

Gierka była dodawana do niektórych zestawów z goglami i w takiej roli sprawdzała się najlepiej, bo to w zasadzie rozbudowane demo, pozwalające pobawić się możliwościami sprzętu. Obecnie jako cyfrówka kosztuje ponad stówę, używkę można wyhaczyć za parę dyszek, ale tak obiektywnie patrząc, to nadal jest za dużo jak na to, co dostajemy. Zabawy tu jest może na godzinę-dwie. Mamy tutaj kilka "gier": wariację tetrisa w 3D/VR (całkiem fajne, choć pomysł, żeby za każdym razem po przegranej rundzie zaczynać od samego początku jest absurdalny), zjazd "saneczkowy" po ulicach miasta (nawet spoko, ale sterowanie nie jest zbyt precyzyjne, a sama zabawa dosyć płytka), interaktywne (w niewielkim stopniu, właściwie tylko się rozglądamy) nurkowanie i podziwianie oceanicznej fauny i flory (z rekinem w bonusie), kosmiczną "strzelankę" z elementami platformowymi (trochę generyczna, ale ujdzie) i perłę w koronie tej kolekcji, czyli London Heist: króciutka, ale najciekawsza pod względem gameplay'owym i narracyjnym historyjka w klimatach londyńskich gangsterów. Prosty, ale interesujący wątek, charyzmatyczni bohaterowie no i przede wszystkim fajne strzelanie, opierające się na kontrolerach PS Move (a w każdym razie sprawiające w takim wariancie najwięcej frajdy). No jest fun i po dosyć długiej przerwie, przypomniało mi się, dlaczego zabawa w VR potrafi tak cieszyć. Gierka w pewnym sensie ewoluowała później w pełnoprawny tytuł od tego samego studia (nieodżałowane London Studio), ale o tym pewnie jutro, bo właśnie go kończę xD.

PlayStation® VR WORLDS_20250605232245.jpg

PlayStation® VR WORLDS_20250605235437.jpg

PlayStation® VR WORLDS_20250605235755.jpg

PlayStation® VR WORLDS_20250611005051.jpg

Edytowane przez kotlet_schabowy

Opublikowano

Za samo ukonczenie PW na psp powinna byc platyna. Grajac w portable ops stwierdzilem, ze bez drugiej galki nawet sie nie zblizam wiec skonczylem na ps3. Faktycznie grindu bylo od ch.uja. Samo rozbudowywanie bazy tez nudy, wez wrzuc ludzikow tam, poczekaj, oni cos stworzyli. Chyba nie lubie tej mechaniki. Tak samo w assassins creed 2 wysylanie bractwa na misje. No za malo kontroli, za duzo RNG. Ale chociaz muzycznie PW dostarczyl.

Opublikowano

Mnie się to wtedy podobało. Dawało poczucie jakiejś progresji, nawet jeśli mozolnej. I raz jeszcze -15 lat temu człowiek widocznie miał inne oczekiwania i standardy. W Phantom Pain również lubiłem rozbudowę bazy, a PW jak by nie patrzeć postawił pod to fundamenty.

Sterowanie na PSP dało się ogarnąć. Ja chyba używałem przycisków geometrycznych do celowania. Było topornie, ale do ogarnięcia.

Ale fakt z tym RNG, nie podobało mi się zbieranie części dla ZEKE i te pierdyliard Memory Board czy innych komponentów. Wspomniany żmudny grind, który tym razem odpuściłem.

W ogóle, a propos taśm, zaglądając co tam mam do odsłuchania zorientowałem się, że w grze była taka postać, jak Cecile... Totalnie o niej zapomniałem. Nawet nie wiem, po co ona była w grze, oprócz jednego wątku-zapchajdziury o ptaszkach.

Ale Portable Ops do dziś nie skończyłem. Akurat ta odsłona już na PSP mnie znudziła. Rozważałem grę na Vicie z użyciem drugiego analoga, ale chyba poczekam na MGS Collection Vol.2.

Opublikowano

Ja się odbiłem zarówno od FF XII jak i PW :(

W FF XII mnie negatywnie zaskoczył system walki (wspomniane "MMO"), bo Finale zawsze były turowe (no ok, jest ATB, ale nadal). Był to pierwszy raz kiedy miałem styczność z czymś takim i sobie nie radziłem za dobrze. A że gram w gry bardziej dla fabuły niż mechanik, to dostałem wpierdol od pierwszego bossa (to chyba był Ifrit albo coś innego płonącego na jakimś moście), to z płaczem przerwałem grę i nigdy do niej nie wróciłem, jednocześnie hejtując ją przez następne kilka lat i twierdząc, że seria skończyła się na FF X. Lata jednak mijają, ja mam trochę więcej doświadczeń i XII wróciła do łask, tylko tyle gier wychodzi, że remaster nadal czeka u mnie w kolejce. Sądzę, że teraz już wejdzie gładko. :) W sumie może i dobrze się stało, bo teraz mogę zagrać sobie w ulepszoną wersję na Steam Decku OLED zamiast na PS2 na małym kineskopowym TV z padem na kablu.

Co do PW to trochę podobnie. Uwielbiam MGS 1-4, a Peace Walker ma zupełnie inną konstrukcję. Nie siadło mi zupełnie, bo ani nie gram w gry z doskoku, ani nie lubię powtarzać misji. Uważam, że MGS V jest rozwinięciem formuły PW, właściwie jest to nowsza, większa i ładniejsza wersja tej samej mechaniki. I niestety jest jedynym Metal Gearem z dużych konsol, którego nie ukończyłem. Jak się okazało, że mam wrócić do tej samej lokacji, którą opuściłem 20 minut temu, to wyłączyłem z niesmakiem. Ja bym chciał robić fajny liniowy filmowy wątek główny, a nie grindować mapy. Kolejna rzecz, która mnie bardzo zniesmaczyła, to gdy się okazało, że w pewnej misji, w której trzeba zlikwidować trzech "generałów" (nie pamiętam szarży) spotykających się w wiosce dostałem ocenę S za ubicie ich ze snajperki oraz zastrzelenie z karabinu wspomaganego ich oddziału, a jak robiłem stealth, to moja ocena była niższa :/ Wtedy pomyślałem, że to nie jest Snake jakiego znam i że nie tak się gra w MGS. Wiem, że wcześniej też można było się strzelać jak ktoś chciał, ale ja nigdy tak nie grałem w te gry. W trójce nawet bossów dało się przejść z tranqualizerem. I tutaj można przejść bez rozpierduchy, mnie po prostu boli, że gra nagradza rozwałkę oceną S, niejako sugerując optymalny sposób grania.

Zacząłem od PW, ale wyszedł rant na Phantom Pain. Tak jak napisałem, w mojej głowie te dwie gry są powiązane. Zresztą, fabularnie też AFAIK.

Opublikowano

Mam identyczną opinię dotyczącą MGSów. Uwielbiam 1-4, a od Peace Walkera i MGS V zupełnie się odbiłem. W V przeszedłem prolog, jest bardzo ok. Potem ten początek w szpitalu rewelacyjny. No i na tym generalnie się kończy fajne, a zaczyna orka i zapierdol. Tak samo jedyny duży MGS którego nie skończyłem. 1-4 wielokrotnie każdą

Opublikowano
27 minut temu, Suavek napisał(a):

Ale Portable Ops do dziś nie skończyłem. Akurat ta odsłona już na PSP mnie znudziła. Rozważałem grę na Vicie z użyciem drugiego analoga, ale chyba poczekam na MGS Collection Vol.2.

Ja chyba nie zrozumialem ideii tej gry. Na psp brak galki mi mocno przeszkadzal i wiecznie lapalem wykrzykniki ale odkrylem, ze wystarczy przebrac snejka w mundur szeregowego przeciwnika i dzialalo to jak stealth camo z jedynki xD Nie wiem czy tak mialo byc czy popsulem gre ale potem juz tylko tak lecialem meczac sie troche na bossach.

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

Ostatnio przeglądający 0

  • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.