Opublikowano 18 sierpnia18 sie Life is Strange: Double Exposure - jakoś w sumie zapomniałem o tej grze i trzeba było to naprawić, więc skończyłem całość jednym ciągiem z drobnymi przerwami. Do pierwszej części mam spory sentyment, bo trafiają do mnie takie teen dramy z nutą jakiejś tam większej tajemnicy w tle, więc powrót starej znajomej w roli głównej bohaterki zrobił cieplutko na serduszku i można było poczuć w tym trochę takiego klimatu "spotkania po latach". Tym razem Max jest już bardziej dojrzała, spełnia się zawodowo jako wykładowca na lokalnym uniwersytecie i stara się jakoś ruszyć do przodu po wydarzeniach z jedynki, ale nie uchroniło jej to przed władowaniem się w kolejną tajemniczą śmierć przyjaciółki, którą oczywiście stara się rozwikłać bo przecież chwdp i nie można zostawić tego jakiejś tam hatfu policji do wyjaśnienia. Znowu więc przychodzi graczowi węszyć gdzie się da, wciskać nos w nie swoje sprawy i przy okazji odkryć/rozwikłać parę pomniejszych personalnych dramatów ludzi wokół. Tym razem jednak zamiast cofania czasu nasza heroina może przenosić się pomiędzy dwiema liniami czasowym, z czego w jednej ta wspomniana przyjaciółka jednak żyje, ma się dobrze i hasa sobie jak gdyby nigdy nic. Historia do pewnego momentu naprawdę mnie wciągnęła i byłem ciekaw tego, dokąd to wszystko zmierza - powiedzmy, że tak do końcówki czwartego z pięciu rozdziałów byłem w stanie łyknąć wszystko jak młody pelikan. Niestety końcówka trochę siada, rzucając w nas nostalgia baitami, kilkoma wątkami które prowadziły do nikąd, zaprzeczając trochę samej sobie i idąc w ambitne motywy których chyba sami scenarzyści nie do końca byli pewni. Nie jest źle, ale mam przynajmniej dwa pomysły, jak można by to rozwiązać lepiej, a jeśli ja potrafię coś takiego wymyślić to tym bardziej powinni suto opłacani profesjonaliści w swoim fachu. Technicznie rzecz jest nierówna, bo stylizowana grafika potrafi być ładna, emocje można odczytać z twarzy postaci i gdzieniegdzie trafi się fajny widoczek czy zabawa światłem, ale niestabilny klatkaż i skalowana chyba z 480p rozdzielczość woła o pomstę do nieba wybijając z wczuwki co parę kroków. Tym bardziej, że gra toczy się w małych lokacjach, które powinny wyciągać nie 60fps, a przynajmniej dwa razy tyle przy wyższej rozdziałce. Panowie ze Square, naprawdę nie trzeba było pchać tej gry na UE5 skoro nie potrafiliście opanować tego silnika i trzeba było zostać na czwórce, obie części FF7 pokazały, że na nim akurat umiecie coś rzeźbić (tak, wiem, osobne teamy developerskie, no ale kaman). Tyle dobrego, że warstwa muzyczna jest bardzo spoko i znów można posłuchać delikatnych plumkań jakichś indie kapelek, o których słyszały trzy osoby na świecie, a na żywo widziało je jeszcze mniej ludzi - tutaj gra nie zawodzi i ten pseudoartystyczny klimacik cały czas wisi w powietrzu. Gameplay to standard dla tej serii, łazimy po lokacjach, gadamy z innymi postaciami, przyglądamy się milionom pierdół w każdym pomieszczeniu i słuchamy wewnętrznego głosu Max komentującego wszystko począwszy od kwiatków w hallu i skończywszy na dekoracjach w biurze rektora uczelni, pomiędzy rozwiązując proste (czy nawet prostackie) "zagadki" by ruszyć fabułę do przodu. Jeśli graliście w dowolną część LiS to już wiecie, z czym to się je. Po skończeniu całości mam trochę ćwieka z wystawieniem jej oceny, bo z jednje strony to było całkiem przyjemnie 12h grania okraszonego dozą nostalgii do starej znajomej z jedynki. Z drugiej strony wady techniczne, wywalająca się na plecy końcówka i baitowanie na nostalgii zostawią mocną skazę na tym, jak zapamiętam ten tytuł. Chyba poszedłbym w solidne 7/10 - nie jest to gra, która odmieniła moje życie zagrajmera, ale nie żałuję poświęconego na nią czasu. Fanom serii polecam zapoznać się gdy będzie na solidnej promocji, tak za 5-6 dych będzie ok. Cała reszta może przejść obok i spróbować ewentualnie dopiero po zapoznaniu się przynajmniej z jedynką, po niej będziecie wiedzieć, czy w ogóle trafia do Was ta seria.
Opublikowano 18 sierpnia18 sie Do pierwszego LiS mam absolutnie przeogromny sentyment, bo to nietuzinkowa i świetnie napisana historia była. Niektóre sceny mam przed oczami pomimo tego, że skończyłem ją lata, ale to lata temu.Niestety, tego samego poruszenia próżno szukać mi w innych produkcjach z tej serii - Before the Storm nie zrobiło na mnie wrażenia pomimo tego, że było tak bliskie jedynce. Dwójki nie spróbowałem, Double Exposure nie porwało mnie w ogóle po pierwszym odcinku, ale True Colors wspominam już bardzo dobrze (nie tylko dzięki słodkiej pierdziawie Alex) i jest to część którą poleciłbym każdemu który ma niedosyt takich gierek.
Opublikowano 18 sierpnia18 sie Chyba zrobię sobie przejazd po serii, akurat czekając na MGS takie krótkie epizodyczne gierki na >15h wjeżdżają elegancko.
Opublikowano 18 sierpnia18 sie Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Black (PS2)Black to dla mnie jedno z ciekawszych tegorocznych odkryć. Ciężko mi go jakoś porównać do największych mocarzy tego gatunku, bo chociaż lubię FPS-y, to raczej nie należą one do najczęściej ogrywanych przeze mnie gier i mam spore zaległości w tym temacie. Jednak muszę uczciwie przyznać, że sam się nie spodziewałem, że ten 20-letni staruszek dostarczy mi tyle frajdy podczas kilkugodzinnej rozgrywki.Głównym bohaterem jest Jack Keller, żołnierz elitarnej jednostki Black, której zadanie polega na odnalezieniu i zlikwidowaniu członków organizacji terrorystycznej, znanej jako Seventh Wave. Misje, które wykonujemy, odbywają się w czasie przeszłym, bo pomiędzy nimi oglądamy cutscenki, podczas których Jack jest przesłuchiwany przez jakiegoś ważnego agenta, którego interesują ukryte polityczno-szpiegowskie cele realizowane przez jednostkę, do której należał Jack. Nie ma co się rozgadywać za bardzo na temat fabuły, bo, po pierwsze, zakończenie pozostaje otwarte i widać, że twórcy mieli plany na kontynuację, a po drugie, jest tylko tłem dla efektownej rozpierduchy.Grafika na tle innych produkcji z ery PS2 wyróżnia się na plus. Z tego, co zdążyłem wyczytać po skończeniu gry, to ukazała się ona pod koniec generacji i wyciskała ze sprzętu ostatnie soki, więc nie ma co się dziwić, że ten aspekt został dopracowany jak należy. Co do samych lokacji, to na ogół są liniowe, ale parę z nich daje nam większe mapy do eksploracji, na których musimy wykonać konkretne cele w postaci zniszczenia baz albo jakichś innych, ważnych strategicznych obiektów. Nieraz jest to zgruzowane miasto, innym razem jakiś las, podziurawiony most albo ponure cmentarzysko.Gunplay do dziś cieszy, co prawda wybór broni nie jest jakiś oszałamiający (w każdej misji mam tylko dwa sloty na broń, na szczęście można ją wymieniać, korzystając z pukawek martwych oponentów), ale ogólnie jest to, co powinno być w arsenale każdego szanującego się żołnierza elitarnej jednostki. Znajdą się w nim uzi, karabiny, pistolety (na karabiny i pistolety można nałożyć dodatkowo tłumik), są strzelby, snajperka i bazooka. Z tych dwóch ostatnich broni wrogowie lubią korzystać na dalszy dystans, więc trzeba mieć się na baczności, bo nie dość, że na bliskim dystansie jesteśmy ostrzeliwani, to jeszcze gdzieś w tle pojawia się syczący dźwięk, znamionujący nadchodzącą rakietę, więc często działa strategia: cofka za osłonę, oczyścić nieco teren, a następnie wypatrzyć i zdjąć tego skurwiela, który atakuje z ukrytej pozycji.Warto też pochwalić twórców za cieszące oko wybuchy. Często możemy obserwować efektowne kaskady, gdzie szyby lecą z okien wraz z naszymi oponentami, innym razem mamy pole minowe, gdzie ulokowane są dodatkowe, łatwopalne materiały (na zewnątrz cysterny albo generatory w pomieszczeniach), więc jeden wybuch uruchamia efekt domina. Uwielbiam takie zagrywki w tego typu produkcjach, bo sprawiają, że czuje się, jakbym poszedł do kina na film akcji, w którym pewne efekty są celowo odzierane z realizmu, żeby zyskać na efektowności. Może dla niektórych takie patenty są kiczowate, ale we mnie budzą jakąś dziecięcą naiwność i miłość do tych wszystkich sztuczek cyrkowych, które twórcy stosują, żeby huknęło dwa razy mocniej niż w realnym życiu.Nie tylko eksplozje robią robotę, ale też to, że możemy niszczyć osłony przeciwników, przez co w otoczeniu unoszą się tumany kurzu i pyłu, ograniczające widoczność. Była sytuacja, że chłop usadowił się na końcu korytarza i ostrzeliwał mnie z karabinu maszynowego, więc przebiegłem pomieszczeniem obok, wysadziłem ze dwie ściany i wyeliminowałem go z bliskiej odległości. Można też w ten sposób nieco uszczuplić filary albo inne elementy otoczenia za którymi chowają się przeciwnicy. Także efekty cząsteczkowe, fizyka, odrzut broni i wykorzystanie środowiska do ułatwienia sobie niełatwej pracy, jaką jest służba w jednostce specjalnej, zostały przez twórców należycie dopieszczone.Oczywiście, są też wady w postaci AI przeciwników, którzy często pakują się prosto pod lufę. Tak samo dziwi mnie to, że nasi oponenci nie korzystają z granatów (jedynie wspominany ostrzał z bazooki powoduje, że trzeba opuścić bezpieczną pozycję), bo przed rakietą można się schronić za większą ścianą, a granat jest w stanie dotrzeć w najmniejszą szczelinę i sprawiłby, że byłaby większa presja na pozostawanie w ciągłym ruchu. Powtarzalność misji też można postrzegać jako wadę, ale to dosyć krótka gra, więc raczej nie zdąży znużyć robieniem tego samego. Zresztą taki był pewnie zamysł twórców, by gracz poczuł się jak Rambo (nieraz można zdejmować gości po cichu, ale w większym skupisku trudno o bycie niewykrytym przez dłuższy czas), który wpada, dziesiątkuje wrogów, wysadza w powietrze to, co mu każą, po czym słyszy komunikat, że misja wykonana i szykuje się na następną. Nie ma tu żadnych misji z efektownymi pościgami albo takich, gdzie musimy działać po cichu.Podsumowując, bawiłem się świetnie i potrzebowałem takiej krótkiej, intensywnej produkcji. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zagrać, a chciałby trochę postrzelać, wysadzić parę budynków, oczyścić świat z terrorystycznego pomiotu i przy okazji lubi retro klimaty, to serdecznie polecam.Jeszcze szybka edycja, bo zapomniałem wspomnieć o sterowaniu na padzie, a jest to rzecz, która niekiedy potrafi odebrać fun z grania w retro FPS-y. Te współczesne raczej nie mają tego problemu, i gra się dosyć płynnie, ale z tymi starszymi tytułami bywa różnie. W przypadku Black gra się naprawdę super, postać nie porusza się ociężale, praca kamery i celowanie działają bez zarzutu. Edytowane 18 sierpnia18 sie przez Czokosz
Opublikowano 19 sierpnia19 sie Na wyższym poziomie nie używają nagminnie granatów? Nie wiem czy dobrze pamiętam.Oprócz rozwałki to jeszcze muzyka robiła mocno.Czasy świetności Criterion to było coś.
Opublikowano 19 sierpnia19 sie Jezu, ale bym rzucał 3 stówki za remastery wszystkich Burnoutów + Black.Black to była gra która była czymś na miarę Omega Boosta na psxa. Nieprawdopodobnie udana gra od twórców wyscigów, z szybka akcją, świeżym podejściem i muzyką.
Opublikowano 20 sierpnia20 sie Skończyłem sobie wczoraj Catherine Full Body. Lata temu ograłem oryginał, ale byłem wtedy młodym zagrajmerem i mimo że już wtedy gra bardzo mi się podobała, to teraz jako 30 letni senior ją bardziej doceniam. Nic sie nie postarzała. Gameplay dalej uzależnia, anime graficzka i przerywniki dalej piękne a muzyka jak to u atlusa top. Top gier z tamtej generacji, nawet nie wiem co tu dać za minusy oprócz tego że wersja na nintendo miała czasami jakiegoś dziwnego buga ze światłem w barze. Polecam dla forumowicza
Opublikowano 20 sierpnia20 sie Kończyłem parę lat temu na switchu1 i buga z światłem nie kojarzę, może jakiś błąd emulacji na dwójce
Opublikowano czwartek o 14:474 dni Resident Evil ZeroWreszcie udało się ograć. To stary dobry Resident z drewnianą mechaniką, 6 slotami na przedmioty i bez możliwości poruszania się podczas strzelania. Bardzo podobny do jedynki (lokacje które zwiedzamy, choć nie wszystkie). Dwójka bohaterów sprawiła że wyleciała skrzynia na przedmioty, więc trzeba rozdzielać co kto ma mieć ze sobą, choć i tak wracanie po przedmioty jest nieuniknione. Jest to irytujące aż do samego końca. No i główny zły przez swoją aparycję jakby wyjęty z Final Fantasy.
Opublikowano sobota o 09:212 dni Metroid Dread - nadrabiania gier z pierwszego Switcha ciąg dalszy. Z serii znam tylko Remastered, super gra ale niezwykle specyficzna, dziś nawet można powiedzieć ciężkostrawna miejscami. Bez YT bym nie przeszedł, tylko jebnął w kąt po kolejnej godzinie błądzenia. Ale skończyłem i byłem bardzo zadowolony.Dobra, bez przeciągania i opisu każdej pierdoły. Dread jest świetny. Jest klimatyczny, wymagający i satysfakcjonujący. Movement i kolejne upgrade'y. Ucieczki przed EMMI, starcia z bossami. Podoba mi się atmosfera tajemnicy, mimo że kilka razy mocno się zaciałem (a przy ostatnim bossie to myślałem że porzucę, ale po prostu trzeba było na spokojnie usiąść xd) to jednak chciało się wracać.No bardzo dobrze się w to gra po prostu, czekam na Metroid Prime 4 , może jakiś nowy 2d albo port Samus Returns. Coś ta seria w sobie ma 9-/10
Opublikowano sobota o 09:302 dni Wciąż upieram się przy twierdzeniu, że to absolutnie najlepsza gra na Switcha, a na OLED-owym ekranie prezentował się absolutnie obłędnie.U mnie krótkie podsumowanie ostatnich kilku gier:New Super Mario Bros 2 - 3DS - od dłuższego czasu mam mocny niedosyt platformówek i wpadłem tu jak kamień w wodę, 100% Mario w Mario, nawet jeśli bez ciekawego gimmicku. Zdarzyło się powtarzać poziomy w celu znalezienia tej cholernej monetki która zdawała się chować zawsze poza zasięgiem wzroku i nie żałuję niczego. Dla fanów klasycznego Mario pozycja obowiązkowa.Metroid: Samus Returns - 3DS - jw. tylko, że niedosyt metroidvanii - widać ewidentnie, że gra stanowi podwaliny pod Dread i gdybym to ją ograł w pierwszej kolejności ta druga mogłaby już nie zrobić takiego wrażenia. Gra wybitnie dopamingenna, bo powerup-ów jest mnóstwo, dostajemy je często, mapka przechodzi się poniekąd sama, bo teleporty i połączenia rozwiązano wręcz wzorowo. Drażnić może niedzisiejsza oprawa (głównie z powodu podłej jakości ekranu 2DSa), ale na emu to może być dla kogoś topka serii. Polecanko mocno, kupiłbym odświeżenie.Castlevania: Portrait of Ruin - 3DS - tytuł który trochę utwierdził mnie w przekonaniu, że w metroidvanii preferuję metroid- nad -vanię. Nic odkrywczego, absolutnie fatalne niewykorzystanie potencjału dwóch ekranów, a sam ekran dotykowy służy jedynie do wyświetlania obrazu. Gimmick z dwoma postaciami nadał za to ciekawego sznytu grze, fabularnie też jedna z lepszych w serii (chociaż nie spodziewajcie się cudów, kto grał ten wie). Po DS i PoR zostaje mi tylko Order of Ecclesia, ale jak na razie to trylogia z GBA jest zwyczajnie klasę wyżej niż to co oferuje trylogia z DSa. No i ogromny minus przyniesiony z Dawn of Sorrow - za design postaci nie odpowiada już pani Ayami Kojima, więc zamiast takich cudów:Mamy takie generyczne gówno.Przecież za to powinno być więzienie. DOOM: The Dark Ages - XSX - podsumuje postem z tematu, ale jako follow-up napiszę, że pomimo arcychujowego latania na smoku i nudnej fabuły to jest to mój ulubiony DOOM z nowej trylogii - największy jeśli chodzi o skalę rozpierduchy, designersko niesamowicie różnorodny (etap na żaglowu JA. JEBIĘ. ) i fantastycznie intensywny.Bogowie gatunku, nikt w branży nawet się nie zbliża.
Opublikowano sobota o 10:002 dni 10 minutes ago, drozdu7 said:Metroid Dread - nadrabiania gier z pierwszego Switcha ciąg dalszy. Z serii znam tylko Remastered, super gra ale niezwykle specyficzna, dziś nawet można powiedzieć ciężkostrawna miejscami. Bez YT bym nie przeszedł, tylko jebnął w kąt po kolejnej godzinie błądzenia. Ale skończyłem i byłem bardzo zadowolony.Dobra, bez przeciągania i opisu każdej pierdoły. Dread jest świetny. Jest klimatyczny, wymagający i satysfakcjonujący. Movement i kolejne upgrade'y. Ucieczki przed EMMI, starcia z bossami. Podoba mi się atmosfera tajemnicy, mimo że kilka razy mocno się zaciałem (a przy ostatnim bossie to myślałem że porzucę, ale po prostu trzeba było na spokojnie usiąść xd) to jednak chciało się wracać.No bardzo dobrze się w to gra po prostu, czekam na Metroid Prime 4 , może jakiś nowy 2d albo port Samus Returns. Coś ta seria w sobie ma 9-/10Piękne w Dread jest to, że jak podchodzisz do bossa to wydaje się on niemal niepokonalny. Ale wystarczy przysiąść i okazuje się, że wycierasz nim podłogę bez straty energii wykonując epickie akcje, uniki i parowania. Mega satysfakcja27 minutes ago, Paolo de Vesir said:Wciąż upieram się przy twierdzeniu, że to absolutnie najlepsza gra na Switcha, a na OLED-owym ekranie prezentował się absolutnie obłędnie.Możesz mieć rację. Chociaż osobiście wyżej niż BotW czy Odyseję jednoznacznie bym nie postawił, to w top3 już tak
Opublikowano sobota o 11:152 dni Donkey Kong BananzaObecnie jedyna ekskluzywna perełka switcha2. Absolutnie fantastyczny tytuł. Cieszę się że team od Odyssey mimo że widać wzorowanie się na koncepcji z poprzedniej gry czyli etapów-biomow-hubow zaszalal i dostarczył coś absolutnie świeżego. Fakt, ucierpiała na tym mocno warstwa platformowkowa, miejscami zastanawiam się czy dalej Bananze nazywać platformerem, bliżej wg mnie jej do hybrydy jaką jest np Ratchet. Czym jest ów świeżość? Oczywiście głównym założeniem na całą grę czyli destrukcją. Mi to pyklo w sam środek tarczy. Bawiłem się nią cały czas, nigdy się nie nudząc. Obłożenie sekretów, skrzyń, bananów, zadań jest tak ogromne że po prostu rylem gdzie się da jak rasowy górnik, co chwilę na coś trafiamy i to jest piękne. Oczywiście tej całej rozwałce bardzo blisko do wormsow niż do faktycznej destrukcji opartej o założenia fizyki.Technicznie tez świetnie, widać że to śmiga na mocniejszym hardware, przenośnie dropy miałem przy dwóch ostatnich boss fightach, na tv częściej leci klatkarz ale nic strasznego. Jedyne zastrzeżenia mam do kamery która często głupieje przy ryciu tuneli.Ładny, szalony, rozbudowany, odprężający, dający mega frajdę, taki to jest ten malpiszon. Każdy kto ma switcha2 powinien w niego zagrać.
Opublikowano 21 godzin temu21 godz. W dniu 20.08.2025 o 08:14, Pupcio napisał(a):Skończyłem sobie wczoraj Catherine Full Body. Lata temu ograłem oryginał, ale byłem wtedy młodym zagrajmerem i mimo że już wtedy gra bardzo mi się podobała, to teraz jako 30 letni senior ją bardziej doceniam.Nic sie nie postarzała. Gameplay dalej uzależnia, anime graficzka i przerywniki dalej piękne a muzyka jak to u atlusa top.Top gier z tamtej generacji, nawet nie wiem co tu dać za minusy oprócz tego że wersja na nintendo miała czasami jakiegoś dziwnego buga ze światłem w barze. Polecam dla forumowiczaGram na PS5 właśnie w Full Body, rewelacyjny tytuł. Kurde aż szkoda, że Atlus nie robi normalnie gier z 30+ latkami.
Opublikowano 18 godzin temu18 godz. The Division 2 (PS5) - bardzo dobra gra zepsuta przez wszystko co najgorsze w GaaSach/looter shooterach. Rdzeń rozgrywki to bardzo miły cover shooter. Postać porusza się płynnie, strzelanie ma kopa, headshoty mają specyficzny dźwięk, AI przeciwników jest ok (poza kosmiczną precyzją rzucanych granatów). Jest też pewna losowość w starciach bo do bitki dołączyć mogą różne grupy więc robi się pozytywny chaos. Zwiedzane lokacje też są niczego sobie, zaskakują różnorodnością i wielopoziomowym designem. Szczególnie wnętrza budynków prezentują się zacnie i są pełne detali. Jedyne czego mi brakowało to porządnej latarki bo nieraz jest aż czarno na ekranie i rozbłysków z wystrzeliwanej broni (co przecież było już w Tomb Raiderze 2...). Niestety fundamenty graficzne i gameplayowe są całkowicie zaśmiecone. Po kolei.Akcja dzieje się w realistycznym świecie ale skalowanie leveli i ekwipunku jest komicznie nie realistyczne. Przykładowo zaczyna się z bronią o mocy 150 a pod koniec gry można mieć o mocy 150 000. Tak samo z pancerzem i przeciwnikami. Co to oznacza? Ziomek który padał po jednym strzale w czerep, 3 levele później jeśli nie zmienimy broni łyka kilo ołowiu. Tragicznie to zostało rozwiązane i właściwie tylko na samym początku i na końcu (jak dobije się do max levelu) nie przeszkadzało mi to. Nie pomaga też chamskie skalowanie poziomów gdzie nigdy nie jesteśmy przepakowani względem przeciwnika nawet jeśli wracamy do początkowych lokacji. Jest pierdyliard systemów tuningu broni i statystyk. Każdy coraz głupszy od poprzedniego i właściwie przez 30h wyskakiwały tutoriale. Najlepszy jest 'zegarek' pod koniec który podbija staty co... 0.2% Ekwipunek też jest zasrany statami, przez co wszelkie menusy wyglądają jak jeden wielki śmietnik. Jedyne co mi się podobało to modyfikowanie broni, proste i przejrzyste, jak z całkiem innej gry.Początkowy podział misji jest czytelny, są główne, poboczne i mniejsze aktywności (odbijanie posterunków, zakładników itd.). Końcówka gry to dorzucanie kolejnych niby tych samych ale jednak trochę innych aktywności i z w miarę czytelnej mapy robi się typowa Ubi mapa ze znacznikiem na znaczniku. Ledwo co można się w tym połapać, tym bardziej że gra 'namawia' do zrobienia misji z płatnego DLC (którego nawet nie mam).Co też leży to różnorodność misji, właściwie każda polega na tym samym (wybij wszystkich wrogów) i tylko dwie były inne. Nie ma też żadnych ciekawych bossów, ci co występują to są standardowi przeciwnicy tylko z mocniejszym uzbrojeniem. Fabułę przemilczę bo poza paroma filmikami prezentującymi jak bardzo źli i niebezpieczni są nasi przeciwnicy to nic tam nie ma. Zapamiętałem dosłownie dwie postacie, prezydenta i agentkę która na pomaga i tyle. Strasznie zmarnowany potencjał. Strzela się fajnie, oprawa też na poziomie i wszystko skopane przez dziwne decyzje tylko po to żeby gracz się jarał tym że co chwilę w ekwipunku jest broń z inną rangą, która wygląda i strzela identycznie jak wcześniej ale ma moc 100 000 a nie 500. 6-/10
Opublikowano 18 godzin temu18 godz. Skończyłem sobie grę z tzw. duszą, to jest Judero (pol. Żydołak), gdzie plastikowe zabawki odtwarzają szkocki folklor i dopuszczają się aktów opętania. No i to jest i tak w miarę normalny opis tego, co widzimy na ekranie - nie da się ukryć, że ten indyk bardzo mocno wyróżnia się na rynku i zdecydowanie warto poświęcić temu festiwalowi dziwactw te kilka godzin (mnie tytuł zajął 4,5h). Nietypowo zresztą zacznę od pisania o stylu i okolicach, a nie samym gameplayu.Tytułowy Judero to heros wyposażony w kij i zdolność wychodzenia z ciała, któremu na początku towarzyszy stworek Mab (wyglądający z grubsza jak różowa wiewiórka na chmurce). ów heros przemierza świat (nazwijmy go półotwartym), pomagając całej galerii zakręconych postaci. Dosyć powiedzieć, że postacie te to inne zdigitalizowane zabawkowe, papierowe czy plastelinowe ludki, a wpierw poczęte koncepcyjnie prawdopodobnie w trakcie oglądania Toxic Avengera na bad tripie. Albo i rzeczy, których nie nazwałbym "ludkami". Nie wiem czym są. Częścią szkockich legend, w których świecie dzieje się akcja, o. Interakcje też do zwyczajnych nie należą - część jest napisana mocno stylizowanym językiem, niektóre historie są dramatyczne, a inne dla odmiany całkiem wesołe. Gra zresztą, choć uderza też w mroczniejsze czy na swój sposób epickie tony, to ma sporo dosyć zabawnego dla mnie humoru. A w ogóle grafika reszty otoczenia to PSX circa 1996.Aby podołać wyzwaniom, niekiedy zupełnie opcjonalnym, nasz Judero będzie w ramach nieco drewnianego systemu walki (albo, hehe, plastikowego) okładał oponentów kijkiem i paroma atakami specjalnymi, turlał się, biegał i wspomagał opanowanymi istotami. Te ostatnie przydadzą się też do odblokowania różnych ścieżek czy rozwiązywania prostych zagadek. Ogólnie na monotonię narzekać nie można - mamy tu sporo walk z bossami wymagających użycia jakiegoś tam patentu (moja ulubiona polegała na ogłuszaniu gościa, a następnie opętaniu pobliskiego pajęczaka, żeby ten wlazł z smoka i wyżerał go od środka) czy innych atrakcji, jak quasiskradane sekwencje przy końcu albo najbardziej otwarty etap gry, gdzie pływamy sobie na łódce między wysepkami.Do tego muzyka - czego tu nie ma. Ładne ballady, mroczniejsze elektroniczne tony, trochę epiki przy końcu. Tzw. production value jest niesamowite i zawstydza gry z budżetem - aż nie przewijałem napisów, gdzie można zobaczyć, że dosłownie spora część postaci w grze w rzeczywistości trzymała się na SuperGlue. Jedyne, do czego bym się na siłę mógł przyczepić, to fakt, że gra czasem przystaje na sekundę, żeby się doczytać - jest to jednak do przeżycia w naprawdę magicznej grze stworzonej przez dwie osoby. Jeżeli macie ochotę na tytuł inny, niż reszta dostępnych pozycji na rynku, który jednocześnie ma sprawny gameplay, to dużo lepiej trafić nie możecie.
Opublikowano 16 godzin temu16 godz. Death Stranding DC - nie potrafię zdefiniować kunsztu Kojimowskiego tej gry. Jest dziwna w niemal każdym aspekcie rozgrywki. Pisałem już o tym w temacie Właśnie Zacząłem, że historia jest rozkosznie pojebana, bardzo Kojima-zorientowana, przegadana (szczególnie pod koniec) i ubrana w język, który może i przemówi do europejskiej głowy, ale nie pozostawi wydźwięku, który być może zassie większe zainteresowanie u innych reprezentantów globu ziemskiego. To całe gadanie o świecie, w którym ludzie muszą współegzystować z duchami uwiązanymi na pępowinach astralnych, gdzie intryga zamyka się w osobie laseczki w czerwonej sukience, a która to laseczka jest Jednostką Wymarcia (???) nie trzyma się dla mnie kupy. Zbyt dużo tu przenośni, zbyt wiele założeń, które nie przypominają niczego co widziałem wcześniej w kinie czy grach SF. Po części nie kupuje tego wszystkiego, a po części nawet mi się nie chce. Inwestowanie energii i rozkminka czegoś co jest mało ludzkie bo zbyt inne, zbyt Kojimowskie, by można było poddać fabułę analizie jest trochę stratą czasu. Większość moich ulubionych gier to raczej nawalanki gdzie narracja jest albo znikoma, albo króciótka ekspozycja na początku i kilka cut-scenek na krzyż wystarczą za całą fabułkę. Dlatego gierki gdzie po krótkim wprowadzeniu wskakujemy w zbroję rycerza i lecimy z mieczem przed siebie naależą do moich najukochańszych. Bloodborne czy Demon's Souls mogą potwierdzić moje słowa. Pod koniec Death Stranding niestety przysypiałem. Nie jest to MGS4, ale wciąż za długo panie Kojima.Jednak cała reszta została dla mnie stworzona. Bawiłem się ka-pi-tal-nie ryjąc po kątach, a zarazem starając się utrzymać na nogach. Ukształtowanie terenu ma oczywiście kolosalne znaczenie. Jeśli wychyli się gałkę do przodu stojąc na stromym (i ośnieżonym) stoku Sam poleci do przodu na złamanie karku gubiąc z pleców przesyłki z whisky lub gumą do żucia. Rewelka! Idąc pod górę należy się zatrzymać co jakiś czas, żeby naładować pasek siły, który współdzieli ze staminą. Jeśli ciężar przesyłek przewyższa siłę Sama będzie on się bujał z lewej do prawej i jest zadaniem gracza by utrzymywał równowagę wciskając odpowiednio L2 lub R2 (lub oba triggery na raz). Pchając fabułę do przodu napotkamy kolejnych amatorów siedzenia na dupie i wyczekiwania Sama, który w trudzie i znoju, w deszczu, śnieżycy, błocie, otoczony duchami uwiązanymi na astralnych "sznurkach" stara się dotrzeć do nich wszystkich z popierdółkowatymi przedmiotami co najczęściej owocuję nabyciem jakiegoś ciekawego gadżetu dla Sama. Można zyskać dodatkową sakwę do granatów, kieszeń do woreczków z krwią (tranfuzja jest formą odnowienia paska życia w DS) lub dodatkową baterię dla Sama, która pozwala na dłuższy sprint bez ponownego ładowania. Na nogi można założyć pewnego rodzaju szyny, ułatwiające poruszanie się na poszczególnych nawieżchniach/powieżchniach. Gra może się okazać dłużyzną i kodem z brakiem dynamiki jeśli się skoncentrujemy na donoszeniu przesyłek zamiast ich dowożeniu. Aby tego uniknąć należy zacząć myśleć nie tylko o rozbudowaniu sieci pocztowej, ale również o rozbudowie infrastruktury komunikacyjnej. Na początku będą to mosty lub drabiny, które zapobiegną podtopieniu, jeśli targa się za dużo towaru na barkach, lub wykrzywieniu ryja w niesmaku dojdąc do wniosku, że nie można wspiąć się wyżej i tym samym skrócić sobie drogi do celu. Czasem trzeba będzie obejść górę. Następnie zaczniemy inwestować w drogi. Nie pozwolą na dotarcie wszędzie, ale są nieocenione w bezpiecznym pokonaniu terenów gdzie roi się od BTs (duchy) czy jakimiś frakcjami zbrojnych piratów, którzy również używają lokalizatorów, jaki posiada na lewym ramieniu Sam, a które to mogą sprawić, że nasz bohater zostanie osaczony przez tą trzodę i opierdolony z dobytku. Ci kolesie potrafią ukraść ciężarówkę, którą się poruszamy, lub wytrącić paczki z pleców Sama. Lekko denerwujące, ale po jakimś czasie każdy nauczy się radzić sobie z nimi. Mając drogi omijamy ich obozy jeśli jesteśmy w drodze do innego celu. W pewnym momencie zyskujemy możliwość instalowania konstrukcji, które przypominają wielką procę. Są to punkty przekierowania kierunku systemu wiązek promieni, po których poruszamy się we wszystkich kierunkach gdzie te "proce" są postawione. Świetnie sprawdzają się na terenach górzystych. Sam natrafia czasem na przesyłki gdzie szybkość ich dostarczenia jest najważniejsza. Jeśli wcześnie zacznie się budować infrastrukturę drogową i linową, dynamika gry WZRASTA DRASTYCZNIE. W pewnym momencie złapałem się na tym, że mogę wszędzie dotrzeć bez używania pojazdów kołowych bo niemal pokryłem mapę punktami linowymi. Przesyt łażenia udeży każdego. To nieuniknione. Można zaradzić temu pakując górę materiałów w rozwój dróg i połączeń linowych. Do innych kostrukcji, które możemy postawić w miejscach najbardziej strategicznych, należą wieżyczka do ładowania baterii, kładka, palik z linką wspinaczkową, bank/przechowalnię i punkt odnowy paczek. Dlaczego to ostatnie? Wszystko co tworzymy w Death Stranding podlega korozji. Nie martwcie się jednak. Na budziku miałem 117h kończąc grę, a podreperowałem zaledwie 5 do 7iu konstrukcji różnego typu. Wizualnie były mocno zdezelowane, ale jeszcze działały. Poza tym istnieje w grze niesłychanie ważny komponent on-line. Każda konstrukcja podlega ocenie "lajkowej" od innych graczy. Niekoniecznie ją dostanie. Sam łapałem się za głowę widząc niektóre przygłupawe pomysły na instalowanie ważnych bądź co bądź elementów w kompletnie strategicznie nieistotnym, a czasem wręcz blokującym przejście, miejscu. Ten komponent sieciowy jest świetny, ale nie brak mało elastycznych decyzji innych graczy. Ważne jest jednak to, że inni nie budują mojego świata, lecz współistnieją w nim. Nikt za mnie czy za Was nie stworzy kompletnej infrastruktury transportowej. I tak to się toczyło. Powoli, po swojemu, bez żadnych pomocy internetowych ponad sto godzin pękło, a nie poczułem większych zgrzytów nudy. Na koniec zostały mi ze cztery trofki do platyny, ale postanowiłem, że dam sobie z nimi spokój. Gra ma bardzo specyficzny klimat. Czasem fabuła zabiera nas w zupełnie inne miejsce jakiegoś konfliktu zbrojnego, ale nie powiem Wam o co chodzi. To trzeba przeżyć. Postrzelamy, powalczymy wręcz, są momenty wpierdolu, a czasem trzeba uskutecznić spierdalando. Jest również śmiesznie. Walcząc z jednym z bossów ciskałem w niego...pustymi przesyłkami . Tak się złożyło, że było ich na arenie od zajebania, więc należało je wykorzystać. Sam jest listonoszem na sterydach. Nikt nie będzie mu bruździł w dotarciu z listem poleconym do celu kurwa mać!!Death Stranding to gra nietuzinkowa. Bez wątpienia warto w to szarpnąć, a mówi to miłośnik gier akcji, wyżynek i szybkiego tempa.
Opublikowano 11 godzin temu11 godz. Anthem - jak pisalem w temacie gry, bylem swiecie przekonany, ze to umarlo dawno temu bo nikt nie gral. Nie wiedzialem rowniez, ze mozna w to grac solo. A ze niedlugo wtyczka zostanie wyciagnieta to byla jeszcze szansa sprobowac tego dziela. Zwlaszcza, ze pierwszy trailer nawet mnie zaintrygowal oferujac tytul gdzie latamy, plywamy no i strzelamy. Jest to chyba rowniez pierwszy lootershooter w jaki gralem, mozliwe wiec, ze bede pisal cos co jest oczywiste dla tego gatunku a dla mnie nowe/ch.ujowe. Pewnie bylbym w stanie rozwinac sie na pare akapitow ale sadze, ze i tak wbijacie w tego Anthema wiec dla wygody kazdego z nas bedzie od myslnikow.+ przez pierwsze pare dni gra mnie nawet fascynowala i chcialem do niej wracac+ latanie i sterowanie javelinem. mimo ze w pelni arcadowe to dajace duza swobode w poruszaniu sie, zawisaniu itd. albo kiedy nagle z waskiego tunelu wylatujemy na ogromna przestrzen. fascynajca mija po dwoch tygodniach.+ cztery rozniace sie od siebie pancerze stawiajace na inne skile ale finalnie chyba je.den ch.uj w czym sie gralo. mi najlepiej w wyposrodkowanym rengerze.+ strzelanie jest niezle+ spora ilosc rozniacych sie od siebie (nawet w obrebie kategorii) dzialaniem broni+ umiejetnosci specjalne/wspomagajace (rakiety, laserki, granaty, ultimaty itd)+ nie trzeba za nic placic i dobic do max levelu+ mozna grac solo offline+ w grupie wszystko grywalne, nie inaczej jest tutaj- fabula jest dokladnie taka jaka mogla by wyjsc spod studia kiedys niezaleznego, dzisiaj zarzadzanego przez korpo. nie wiem na czym skonczylo sie bioware ale w anthemie widac to jak na dloni. nudne postacie, dziury w scenariuszu, plot armor, sztampa, woke go.wno (80% wielkich wojowniczek, liderek, bohaterek itd. to baby), dialogi dla korpo ludkow mimo ze swiat nigdy korpo na oczy nie widzial- lootershooter a my lazimy po miescie i gadamy z ludzmi bawiac sie psychologa, wiecznie usmiechnietego optymiste, co chyba podchodzi pod questy majace dac poznac inne postacie, ale ch.uj z nich wynika w sumie. dowiadujemy sie ze barmanka ma zone (bo musi nam o tym powiedziec przeciez), jakas tam sprzedawczyni lubi zwierzeta, a odpowiednik badaczki ma problemy w kontaktach socjalnych. wszyscy roznorodni, wszyscy zdywersyfikowani, we wszystkich wbijasz ch.uj po rowno. samo miasto (czy raczej cztery lokacje na krzyz) chyba udaje jakies zycie nawet ale ku.rwa kto sie bedzie zatrzymywal przy fontannie czy typach cos tam wykuwajacych. po co to komu jesli gra nie jest rpg tylko napier.dalanka...- milion znajdziek, jakichs opisow swiata, notatek ch.uj wie komu i po co. tego swiata i lore nie chce sie w ogole poznawac bo jedyne co ma znaczenie to napier.dalanie do celow i zbieranie itemow- masa bledow. od niedogrywajacego sie ui, po pojawiajace sie ikony dialogow, ktorch nie odpalimy, konczac na tych calkiem powaznych jak wyje.banie z serwera (acz rzadko) czy niedogranie assetow na polowie mapy. do tego sytuacje gdzie dostajemy info o zaliczaniu celow jakiejs misji, w ktorej nawet nie uczestniczymy.- losowosc misji na mapie w trybie online. mozna czasem 20min latac i na zadna nie trafic.- dziwne decyzje jak np. to ze grajac sami, offline zostaniemy wyje.bani z gry jesli zostawimy pada bez opieki na chwile, albo wrzucanie do sklepikow co tydzien legendarnych broni, ktore mozna kupic za grosze w walucie gry, czyniace z niej spacerniaka (na normalu)- mimo ze broni jest nawet sporo to powodzenia w rozroznianiu ich w menu. tak sztampowego desingu i blizniaczo podobnych do siebie giwer dawno nie widzialem. musialem czytac ich nazwy zeby je odrozniac.- zarzadzanie ekwipunkiem. po czasie robi sie dosc wypchany i trzeba go porzadkowac. ale jest to w ch.uj uciazliwe przez to, ze nie ma jakiegos sortowania i wyzej wspomniana homogenicznosc ikon tez nie pomaga.- mala roznorodnosc przeciwnikow i zadan. ciagle te same typy wrogow i misji, acz gralem tylko w te podstawowe (sa jeszcze strongholy i jakies tam raidy czy cos w ten desen)- mozliwosc nurkowania niczego nie wnosi. mozemy wpasc do zbiornika schlodzic javelina (grzeje sie przy ciaglym locie), poplynac po skrzynke albo przeplynac do innej lokacji. zadnego strzelania, zagrozenia, niczego.- graficznie jest mega przecietnie- muzyka nie istnieje, doslownie nie istnieje. temat glowny jeszcze moze przy niskich lotach zapasc troche w pamiec ale na tym sie ost konczy. gdyby gra wyszla dzis mowilibysmy, ze muzyke zrobiono dzieki AI. nie sklamie jesli powiem, ze sa chyba 3-4 tracki.- zakladek w menu jest tyle, ze musieli rozlozyc je na dwa guziki a i tak ch.ujowo podzielili i trzeba wychodzic z jednego widoku i wchodzic w drugi. uzywalem moze ze 3-4, reszty z lore itd nawet nie tykalem- jeszcze kilka by sie znalazlo ale przypomna mi sie pewnie jak klikne dodaj odpowiedzPewnie gdybym nie robil platyny to bym spedzil z gra dwa tygodnie a nie poltora miesiaca. Chociaz dopiero ostatni tydzien, poltora to juz byl tylko zwykly, bezmozgi grind z podcastami w tle. Nie powiem, fajnie bylo sobie leciec nad tafla wody, wzbic sie wyzej, skierowac na jakies zabudowania i wyladowac na dachu sila pedu po wylaczeniu chwile wczesniej silnikow. No ale co z tego, skoro to cieszy przez chwile a w miedzyczasie trapia loadingi, powtarzalnosc, ubogosc i designerskie wtopy. Nie wiem serio czemu tak mocno skupili sie na tym lore i budowaniu swiata, moze to ich konik, ale gdyby te prace/kase przetransferowac na inna dzialke to moze chociaz nudy przy strzelaniu by nie bylo. A, i jeszcze jedna rzecz. Gdyby EA jakos zdobylo licencje na Iron Mana to z tym lataniem i sterowanie mieliby spore podwaliny pod solowa gierke o przygodach blaszaka. Zrobic singla na 10-12h i ludzie wciagaliby dopami. No ale tak to mamy nietuzinkowych bohaterow z adhd, borderline, problemami wieku i potworka z zaprzepaszczonym potencjalem. 5-/10.
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.