Skocz do zawartości

Ostatnio widziałem/widziałam...


aux

Rekomendowane odpowiedzi

Glass Onion - wiecej napisalem w temacie netflixowym. W skrocie mozna, calkie ok. 7/10.

 

Lou - kobieta bawi sie w Clinta Eestwooda. I nie wychodzi to zle. Przyklad strong female protagonist bez lewackiego przegiecia do porzygu i podwazania logiki. Calkiem zgrabnie wyrezyserowany, tez przez babe. Az chcialoby sie wiecej scen z zabawa w podchody. Ogladajac go myslalem sobie jaki dobry by byl film o The Boss i oddziale Kobra gdyby dac Panu Kojimbao worek pieniedzy i wyrwac licencje mgsa z rak obejs.ranego konami. 7-/10.

Odnośnik do komentarza

Jeden gniewny człowiek

 

Przekręt, Sherlocki, Dżentelmeni- może nie były to filmy wybitne, ale wszystkie były zrobione w stylu Ritchiego- intryga wciągała, ujęcia i sposób montażu wraz z wplecioną muzyką robiły robotę, że o grze aktorskiej nie będę wspominał.

A tutaj nic z tego nie ma! To jakby nie Ritchie tylko kolejny, wyklepany taśmowo akcyjniak z masą strzelania i trupów. Gdzie te ujęcia? Ten montaż? Scenariuszowo był potencjał, ale sprowadzono to do bólu przeciętnego shootera. Gra aktorska? Dajcie spokój. Statham lepiej zagrał braciszka Shawna w F&F, a to żadna rekomendacja. Cała reszta- po prostu była.

 

Może to tak miało być, może nie- ja oczekiwałem czegoś lepszego. Ambulans Baya miał chociaż fajne ujęcia LA.

5/10

Edytowane przez PiotrekP
  • This 1
Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Byłem na Babilon i ciężko mi ten film ocenić w kontekście polecenia innej osobie. Meta film o stanie branży i ludziach którzy poświęcili się żeby dojść do tego co mamy teraz, nie robiąc z nich specjalnej laurki. Idealnie do ostatnich 10-15 minut i głównych postaci pasuje scen z Watchmen z monologiem komedianta o Amerykańskim śnie. Do tego, duża doza biblijności (każda postać w filmie reprezentuje jakiś grzech główny, mityczny Babilon to sam mit Hollywood lat 20 które zamienia się w przemysł. A sam Toby to chyba grał

Spoiler

szatana który zawiera układ z bohaterami. Ktoś porównał zejście w głąb klubu do Boskiej Komedii Dantego. Zgadzam się poniekąd.

 i "smaczków" dotyczących historii kina.

 

Chazelle zrobil i laurkę tym którzy zginęli na stosie "postępu" branży, i duży środkowy palec "szychom". Ale jeśli ktoś nie lubi takich klimatów to wynudzi się na 3 godzinnej wyprawie do lat 20/30.

 

7/10

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza

TENET

 

Dobra, za głupi chyba jestem na ten film bo nie kumam o co tu chodziło. Albo on po prostu taki jest.

Nolan chciał zrobić swój film o zabawach z czasem, no i zrobił to po swojemu. 

Wersja z hbomax  jak i sam film wizualnie daje radę i to wszystko co mogę powiedzieć. No i sceny odwrócone to też ciekawa rzecz.

 

Bez oceny bo dwa pierwsze zdania.

 

Edytowane przez PiotrekP
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Weekend z DC z HBOmax

 

Black Adam 

 

Co za guano bez pomysłu na siebie. Prawie jak drugi Venom, tylko trochę więcej się leją- zwłaszcza na początku.  Ale to marny plus. Aktorsko bezpłociowy, próbuje to nieudolnie zamaskować wizualnie.

 

Batman: Atak na Arkham

Suicide Squad: Piekielna misja

 

Dwie animacje, obie całkiem strawne i nie zamulające. Jedynie design Harley mi tutaj niezbyt pasował. No i Atak na Arkham to niby prequel growego Arkham Asylum.

 

Suicide Squad Gunna

 

Drugi raz obejrzany i nie jest jednak aż taki zły. Lepszy od tworu Ayera, ale brak mu tego czegoś. Przynajmniej aktorsko najlepiej wyszło. 

 

 

Odnośnik do komentarza

Elvis - mieszane uczucia, głównie przez dość dziwną pierwszą połowę i pomysł na fabułę, który nie do końca mi siadł. Pierwsza część filmu jest strasznie poszatkowana, zrobiona wręcz w formie teledysku gdzie przeskakujemy pomiędzy epokami i latami jak w kalejdoskopie, nie skupiając się za bardzo na żadnej z nich. Spodziewałem się biografii w stylu "Walk the Line" a dostałem zlepek mniej lub bardziej interesujących pomieszanych scen z życia Elvisa. Druga połowa filmu jednak już jest bardziej ułożona i zdecydowanie lepiej się ogląda. Na ogromny plus główny aktor i to co zrobił ze swoją interpretacją Elvisa, jak sobie porównamy sceny faktyczne z tymi filmowymi to szczęka opada. Do tego wybrano naprawdę ikoniczne momenty z kariery i pokazano je z różnych stron, co daje fajną perspektywę nawet dla osób znających dobrze Elvisa. Na minus trochę reżysersko nie mój klimat, do tego brak jakiegoś przesłania czy też motywu przewodniego, wiele wątków jest rozpoczynanych ale po łebkach, przez co trudno traktować to jako pełnoprawną fabularną biografię (przykład nadużywania przez Elvisa tabletek, który pojawia się dosłownie w dwóch scenach i wyskakuje niemal znikąd). Na pewno na plus, że w końcu powstał pełnoprawny film o Królu i został zrealizowany z ogromną dbałością o szczegóły, ale jednak w zestawieniu z "Walk the Line", "Rocketmanem", "Amadeuszem" czy "Straight Outta Compton" widać, że można było to zrealizować jeszcze ciut lepiej. Tak czy inaczej 7/10

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

In Bruges 2 Banshees of Inisherin - lećcie do kin i oglądajcie. Bardzo dobre kino, ciekawy klimat, piękne widoczki Irlandzkiej prowincji, dialogi, postacie poboczne, to wszystko zagrało. Historia o przemijaniu, samotności, o tym jak jedno zdarzenie potrafi wpłynąć na wiele osób, szczególnie w małej społeczności. Colin Farrell to kawał aktora, tak samo Brendan Gleeson, czyli ta sama parka, która robiła robotę w In Bruges (Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj XD). Reżyser też ten sam. Akcji za dużo się nie spodziewajcie, wybuchów śmiechu czy łez też nie będzie, wszystko tu jest bardzo stonowane i stoi na dialogach. Nie raz sie uśmiechniecie po dobrym dialogu, albo zrozumiecie co dokładnie bohater w danej chwili odczuwa po jednym tylko jego grymasie czy spojrzeniu. Przyjemnie się to oglądało, dwie godziny zleciały bardzo szybko.

Gdy film się zaczynał i widziałem te piękne widoki, domki przy samej wodzie albo na klifach to od razu pomyślałem że w takim miejscu mógłbym mieszkać. Odludzie, widoczki, piwko w pubie, wszyscy sie znają, no raj. Po godzinie seansu już nie chciałem tam mieszkać, odludzie, piwko w pubie, wszyscy się znają, co za piekło.

 

Do tego dużo było symboliki, nie wszystko wyłapałem, ale niektóre motywy są ciekawe.

Spoiler

Akcja się dzieje w trakcie Irlandzkiej Wojny Domowej w latach 1922-1923 i sama nie ma jakoś wpływu na mieszkańców wyspy. Ale pewna symbolika związana z tożsamością, czy celami albo marzeniami bohaterów jest widoczna. Wejściowe drzwi do domu Colma są czerwone, do domu Padraica zielone. W jednej ze scen stara prukwa ze sklepiku maluje skrzynkę na listy na zielono, przykrywając czerwony kolor. Colm rzuca czymś w drzwi Padraica co zostawia na zielonych drzwiach czerwone ślady.

Polecam, dobry detoks po tych wszystkich avatarach i marvelach.

Edytowane przez Damian14
  • Plusik 2
  • Lubię! 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
11 godzin temu, Rudiok napisał:

Elvis - mieszane uczucia, głównie przez dość dziwną pierwszą połowę i pomysł na fabułę, który nie do końca mi siadł. Pierwsza część filmu jest strasznie poszatkowana, zrobiona wręcz w formie teledysku gdzie przeskakujemy pomiędzy epokami i latami jak w kalejdoskopie, nie skupiając się za bardzo na żadnej z nich. Spodziewałem się biografii w stylu "Walk the Line" a dostałem zlepek mniej lub bardziej interesujących pomieszanych scen z życia Elvisa. Druga połowa filmu jednak już jest bardziej ułożona i zdecydowanie lepiej się ogląda. Na ogromny plus główny aktor i to co zrobił ze swoją interpretacją Elvisa, jak sobie porównamy sceny faktyczne z tymi filmowymi to szczęka opada. Do tego wybrano naprawdę ikoniczne momenty z kariery i pokazano je z różnych stron, co daje fajną perspektywę nawet dla osób znających dobrze Elvisa. Na minus trochę reżysersko nie mój klimat, do tego brak jakiegoś przesłania czy też motywu przewodniego, wiele wątków jest rozpoczynanych ale po łebkach, przez co trudno traktować to jako pełnoprawną fabularną biografię (przykład nadużywania przez Elvisa tabletek, który pojawia się dosłownie w dwóch scenach i wyskakuje niemal znikąd). Na pewno na plus, że w końcu powstał pełnoprawny film o Królu i został zrealizowany z ogromną dbałością o szczegóły, ale jednak w zestawieniu z "Walk the Line", "Rocketmanem", "Amadeuszem" czy "Straight Outta Compton" widać, że można było to zrealizować jeszcze ciut lepiej. Tak czy inaczej 7/10

 

Też ostatnio widziałem i dla odmiany powiem, że mnie właśnie pierwsza połowa się bardziej spodobała, szczególnie sam początek. Lubię takie zabiegi montażowo-reżyserskie, zresztą Luhrmann to jeden z tych bardziej specyficznych i wyróżniających się twórców i choć w ujęciu ogólnym jego filmy jakoś mocno mnie nie porywały, tak wizualnie zawsze daje radę. Strasznie to wszystko "energetyczne", aż nóżka sama chodzi, a nie jestem nawet fanem takiej muzyki. Choć przyznam, że ta występująca momentami kakofonia dźwięków może lekko zmęczyć. Faktem jest jednak, że mimo długiego czasu trwania (prawie 2,5h) w filmie jest jakby niewiele treści (tu od razu zaznaczę, że biografii tytułowej gwiazdy nigdy jakoś mocno nie śledziłem, ot znam kilka najbardziej tkwiących w ogólnej świadomości, popkulturowych wręcz epizodów). Parę ważniejszych motywów z życia Elvisa odhaczono nieco po łebkach, sporo, jak się po seansie dowiedziałem, dosyć mocno też zmieniono, przy czym temat samej śmierci i otoczki jej towarzyszącej w zasadzie ominięto. Dyskusyjne jest też nieco laurkowe podejście do głównego bohatera, gdzie dla łatwości przekazu jest on w dużej mierze przedstawiony jako ofiara najróżniejszych "złych", negatywnego wpływu otoczenia etc. Na plus zdecydowanie odtwórca głównej roli, wygląd wyglądem, ale to co zrobił z głosem (bo jak mniemam, to on wykonywał piosenki) to małe mistrzostwo. Za to Tom Hanks na drugim planie nieco...groteskowy. Generalnie: oglądało się dobrze, ale mimo ekstrawaganckiej formy, to w gruncie rzeczy nadal typowy "film biograficzny made in Hollywood".

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Wieloryb - właśnie wróciłem z seansu. Tym razem Aronofsky wziął się za adaptację czyjejś sztuki i czuć, że równie dobrze można by to obejrzeć w teatrze, nie tylko ze względu na pojedyncze miejsce akcji, ale również przez wielkie emocje, gesty i czasami zbyt dynamiczne dialogi, ale kto szuka wzruszającej historii o niepoprawnym optymiście, chcącym odnowić znajomość ze swoją dawno porzuconą córką, to znajdzie tu wiele dobrego. Trzeba takich filmów, które wzmacniają wiarę w ludzi. Córkę głównego bohatera gra ruda ze Stranger Things, która swą gwałtownością potrafi tu być bardzo irytująca, ale widzę w tym zamierzony cel, zwłaszcza w krótkich przebłyskach, kiedy bierze na wstrzymanie i zdejmuje maskę wiecznie wkurzonej nastolatki. Jakoś docierają do mnie te historie o rodzicielstwie. Może to wiek 30+ samoczynnie kieruje myśli w tę stronę? Tak czy inaczej polecam.

Odnośnik do komentarza

M3GAN - od razu wyjasnie, ze to nie jest horror. Nie pomne rowniez czy jest mniej brutalny od Chucky (a chyba jest) bo rudego balem sie mocno z oczywistych wzgledow (mialem jakies 11 lat). Slyszalem tez juz glosy ze laleczka C zostala zdetronizowana. No mi sie nie wydaje. Sam film jest w sumie lekki, akurat wszedl do ostrego. Dobrze sie oglada, bywa zabawny, m3gan zostala swietnie zagrana i nagrana glosowo. Mozna sie doszukac jakiegos tyciego, malego woke-bobeczka ale to tylko z tego powodu, ze jestem juz na te lewackie zapedy wyczulony. Niemniej polecam obejrzec ale nie jest to takie cudo jak pieja w internetach. 6+/10.

  • Plusik 2
  • beka z typa 1
Odnośnik do komentarza

The Black Phone

 

To taki film, którym pewnie jarałbym się mocno oglądając w 2005 DVDRipa od kumpla z klasy. Cóż, może taka refleksja nasunęła mi się przez fakt, że w dorosłym życiu rzadko już sięgam po tego typu kino i ogólnie po tytuły "znikąd", które z jakiegoś powodu jednak zachęciły mnie do seansu. Tutaj były to nawet niezłe opinie i pomysł wyjściowy (choć oglądając trailer w kinie byłem raczej sceptycznie i ironicznie nastawiony), mianowicie z jednej strony klasyczny, sztampowy wręcz motyw "zamaskowanego mordercy porywającego dzieciaki w małym miasteczku w USA", z drugiej element wyróżniający, czyli tytułowy telefon, przez który z głównym bohaterem porozumiewają się poprzednie ofiary Grabbera. Klimaty paranormalne z jednej strony dodają trochę charakteru, z drugiej sprawiają, że stawka jest dosyć niska, bo w sumie wszystko się może zdarzyć. Generalnie największy zarzut jaki mam to ogólnie pojęta "prostackość" fabuły i jej rozwiązania. Na koniec seansu ciśnie się na usta tylko "to już, tyle?". No ale akceptuję to, że film swoją "głębię" pokazuje raczej w zarysowaniu problemu szeroko pojętej przemocy (czy to bullyingu w szkole, czy znęcającego się rodzica), niż w budowaniu charakteru czy ciekawszej motywacji głównego złego, do czego raczej przyzwyczaiły nas tego typu thrillery.

 

W skrócie: nawet niezłe kino do czipsów, na dodatek nie rozwleczone (1h40m). No i w sumie props dla Ethana Hawke'a, obawiałem się troszkę, że będzie karykaturalny, a zwyrol okazał się odpowiednio wyważony i creepy.

 

Titanic 3D

 

Skusiłem się na powrót na 25 lecie, bo w czasach premiery w kinie nie byłem (kto by chodził na babskie romansidła z jakimś lalusiem w roli głównej?). Film doceniłem po pierwszym seansie na VHS i co tu dużo gadać, zachwycił mnie i przez kolejne lata obejrzałem dzieło Camerona wiele razy, więc doświadczenie takiego klasyka na dużym ekranie, z odpowiednim nagłośnieniem, to nie lada gratka. Swoją drogą szkoda, że takie powroty odbywają się (przynajmniej w PL) stosunkowo rzadko, bo chętnie bym przeżył na sali kinowej takie cuda, jak chociażby Terminator 2 czy serię Aliens, których z racji wieku i/lub ówczesnych zainteresowań nie mogłem doświadczyć w tej formie.

 

No a wracając do samego "Titanica": co tu dużo gadać, monumentalne arcydzieło, nawet jeśli nie przekonujące kogoś dosyć prostym i naiwnym (ale jakże dobrze działającym na ekranie za sprawą głównego aktorskiego duetu) wątkiem miłosnym, to wywołujące zachwyt warstwą wizualną, urzekające realiami arystokratycznego świata sprzed Wielkiej Wojny no i w końcu samym przedstawieniem katastrofy, które stanowi w zasadzie prawie pół seansu. 25 lat na karku i film nie postarzał się ani trochę (no dobra, są urywki, które trącą myszką np. z racji niektórych efektów komputerowych, które w wysokiej rozdziałce rażą w oczy mocniej, niż na ekranie kineskopowego TV, ale to kropla w morzu), i nie będzie naciągane użycie trochę już wyświechtanego hasła, że dzisiejsze CGI sraki za setki milionów dolarów nawet nie stały koło tego cudu technik audiowizualnych. Całości dopełnia mistrzowski OST. Odświeżenie jest raczej subtelne, ale z racji dużego ekranu i wysokiej rozdzielczości obrazu dostrzegłem sporo szczegółów, które do tej pory mi umykały. Efekt 3D jest natomiast baardzo subtelny, ale zwiększa immersję i ogólnie oceniam ten sposób prezentacji jako udany, choć, jak zawsze w przypadku seansu w okularach, momentami nieco męczący.

 

Po latach i wielu seansach przyznam jednak, że dłużyzny trochę dają się we znaki i przy ponad 3 godzinach metrażu spokojnie można było sobie darować pewne wątki typu sub-quest (ratowanie dzieciaka, szukanie kluczy do bramki, które spadły do wody itd.). Nigdy nie byłem przeciwnikiem wątku toczącego się w teraźniejszości, ale podchodząc do tego z trochę większym dystansem uważam, że można było go trochę przyciąć.

Tak czy siak, "Titanic" to po prostu wzór blockbustera na wysokim poziomie, których ze świecą szukać w dzisiejszych czasach. A sama historia tytułowego statku i jego katastrofa nieustannie w dziwny sposób fascynuje i po każdym seansie od nowa nakręca mnie do pochłaniania informacji na ten temat.

 

 

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Plusik 2
  • Lubię! 1
  • Dzięki 1
  • Minusik 1
Odnośnik do komentarza

Pukając do drzwi - urlop rodzinki [ dwóch tatów i adoptowana córka chinka ] przerywa czwórka nieznajomych i oznajmia, że jedno z nich musi zginąć, inaczej świat się skończy. Pomysł ciekawy, film trzyma w napięciu, niestety muszę obniżyć ocene za tęczową propagande i daje 1/10.

  • Lubię! 2
  • beka z typa 2
  • Minusik 1
Odnośnik do komentarza

The Whale

 

Hype lekki był, no bo rola-"powrót" Frasera (w cudzysłowie, bo przecież w ostatnich latach czasami grywał, z mojego punktu widzenia powrotem był występ w całkiem niezłym No Sudden Move z 2021), na dodatek całkowicie przemieniony wizualnie, no i mimo wszystko Aronofsky to nadal Aronofsky, co by nie mówić o całokształcie jego twórczości. Pierwsze recki trochę studziły, no i faktycznie efekt końcowy jest dosyć "meh". Zacznę od końca, czyli osoby reżysera, bo Wieloryb jest jak dla mnie zaskakująco strasznie "zwyczajny" wizualnie (może dosłownie z dwiema-trzema scenami będącymi wyjątkami). Tak wiem, pierwowzór to sztuka teatralna, no ale to w sumie żadna wymówka, a mówimy o twórcy znanym ze stosowanie oryginalnych i ciekawych zagrywek wizualnych. Notabene ten teatralny rodowód sam sobie nie jest dla mnie wadą, bo lubię takie spokojne, kameralne kino, ale warto mieć na uwadze, że całość jest, z braku lepszego słowa, "mała". Nawet dosłownie, bo film podziwiamy w formacie 4:3, co, jak mniemam, miało stanowić jakiś rodzaj kontrastu i podkreślić "ciasnotę" (różnie rozumianą), ale czysto praktycznie patrząc, nie lubię tego patentu.

 

No ale nie oszukujmy się, wszyscy będą to oglądać dla metamorfozy Brendana. Nie da się ukryć, że rola robi wrażenie. Wizualnie prezentuje się bardzo przekonująco, ale z tego co wiem, w ruch poszła potężna charakteryzacja i efekty tradycyjne. Choć momentami miałem wrażenie obserwowania czegoś sztucznego, plastelinowego, nienaturalnie wygładzonego. Jednak ważniejsza w tym wszystkim jest sama gra aktorska, i tutaj jest po prostu świetnie: jako widz totalnie kupiłem to, że oglądam ledwo dychającego grubasa, a nie mimo wszystko normalnie wyglądającego kolesia pod toną mejkapu. Nie bez powodu rola jest rozważana w kontekście różnych nagród, bo choć wydaje się nieco "oczywista" (fizyczna przemiana, cierpienie, naturalizm), tak generalnie jest subtelnie i bez szarżowania. Reszta ekipy też trzyma poziom, choć zachwycony nikim nie byłem, a ruda ze Stranger Things w zasadzie nie pokazuje nic innego, niż w serialu (pyskata, zołzowata, rozemocjonowana małolata, potwornie irytująca postać). O ile to nie kwestia wyuczonej maniery i własnej natury, to warto, żeby popróbowała innych ról i metod aktorskich, bo utknie w jednej szufladce.

 

Gorzej jest w temacie scenariusza. "Przekaz" jest prosty i wbijany nam mało subtelnie, chwyty fabularne pokroju tego eseju przez powtarzanie się stają się męczące, wątek i rola misjonarza w ogóle do skipnięcia. W skrócie: kiedy nie obserwujemy Charliego, samego czy w relacji z innymi, to robi się po prostu nudno. A takich momentów jest o dziwo całkiem sporo.

 

Także co tu dużo gadać, film całkowicie ciągnie główny bohater, a poza tym jest dosyć pusto i nijako. Nie powiem, że to duży zawód, bo w swoje kategorii jest ok, ale nie wiem, jakoś ciężko mi to wyartykułować, po prostu myślałem, że będzie to ciekawsze.

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Dzięki 1
  • Minusik 1
Odnośnik do komentarza
W dniu 22.02.2023 o 23:37, Shen napisał:

Pukając do drzwi - urlop rodzinki [ dwóch tatów i adoptowana córka chinka ] przerywa czwórka nieznajomych i oznajmia, że jedno z nich musi zginąć, inaczej świat się skończy. Pomysł ciekawy, film trzyma w napięciu, niestety muszę obniżyć ocene za tęczową propagande i daje 1/10.

Wlasnie skończyłem czytać książkę. Szybka, intensywna, podobała mi się. W każdym razie w książce Wen też ma dwóch tatusiow. 

  • This 1
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...