Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

RE4: remake (ps4 pro) - pierwsze przejście na standard, zajęło jakieś 22h przez strzelnicę na S (na trzech ostatnich nie mam kompletu czaszek, jeszcze) i zebranie wszystkich fantów oraz x powtórzeń sekwencji dla trofeów. Wspaniała pozycja, przełożenie akcentów z akcyjniaka na horror oraz przemodelowanie lokacji robią robotę. No i te walki z bossami. Gameplay unowocześniony, a czuć ducha oryginału, lepszy soundtrack, tylko tekstury czasem straszą i zdarzy się , że lekko szarpnie animacja, ale te problemy znikną jak wezmę na pc. Czy wyjdzie lepsza gra w tym roku?  No kurwa nie wydaje mi się. 10-/10.

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Skończyłem Kult: Heretic Kingdoms - Obskurny i mocno odpustowy hack&slash cRPG z 2004 roku. Całość z wszystkimi sidequestami i dungeonami zajęła mi raptem 15 h:pika:

Gameplay jest drewniany jak cholera i nie wiem czy Diablo 1 nie wygrałoby tego starcia. Ku mojemu zaskoczeniu jednak gra ma dosyć srogie lore i ludzie, co lubią takie zakręcone fantasy z dużą ilością fabuły jak np Legacy Of Kain mogą się trochę zainteresować.

Z tego co wiem sequelem dla tego tytułu jest Shadows: Heretic Kingdoms ale ta gra miała być podzielona na dwie odsłony i nigdy nie zdążyli wypuścić Book 2. Później wyszedł Shadows: Awakening, który jest remakiem Book 1 i zawiera niewydany Book 2.

Jednym z gimmicków jest możliwość podróży po świecie astralnym rodem z Soul Reaver, gdzie spotykamy "tutejsze" stwory i warto między dwoma światami żonglować na bieżąco dla rozwoju postaci.

Największą bolączką jest powolny chód naszej postaci, brak teleportów, backtracking, wiele questów jest dosyć osobliwie skleconych, przez co czasami musimy np cofnąć się do zleceniodawcy z kluczem do celi uwięzionego syna zamiast od razu go uwolnić ...

Granie magiem jest mocno OP i tylko przez dwa chaptery nagle nasi przeciwnicy stają się dziwnymi gąbkami na obrażenia, co robi się frustrujące. Inflacja expa też uświadamia, że twórcy chyba nie do końca panowali nad systemem, który stworzyli. Ot zagrać i zapomnieć. Za story dam 3-/6 i kiedyś może ogram Awakening.

 

Zrzut ekranu (1).png

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Rage - to było moje drugie podejście do tej produkcji. Grę odpaliłem po raz pierwszy gdzieś w 2012 r., ale szczerze mówiąc średnio kojarzyłem co i jak. Wróciłem, bo mam do ogrania dwójkę, a jeśli mam do czynienia z serią gier to staram się ją w miarę możliwości ogrywać po kolei. No i co mogę powiedzieć... Czuć, że gra wyszła w 2011 r. Po grafice, po błędach technicznych, po mechanikach i udawanym sandboxie. Fabuła to zlepek pojedynczych misji, które powiedzmy, że na siłę tworzą jakąś historię, ale bez większej wczutki. Zresztą, jak może być, skoro bohater jest niemową, a zakończenie jest tak słabe, że gdy wykonałem ostatnią misję to myślałem, że coś się przypadkowo wyłączyło i wskoczyły mi od razu napisy końcowe. 

 

Gra była chwalona za model strzelania i tak rzeczywiście mogło być, bo teraz za bardzo wrażenia nie robi. Do tego durne rozwiązanie z tym, że pakujesz kilka magazynków w gościa, a ten nadal stoi i to niezależnie od wybranego poziomu. Twórcy poszli też po łatwiźnie, bo co z tego, że dali nam iluzję wolnego świata, skoro jedna lokacja jest wykorzystywana podczas misji kilka razy, tylko np. jest inny układ przeciwników albo wchodzimy od innej strony. Backtracking mocno irytujący. Co prawda są tu zajęcia dodatkowe typu misje poboczne czy wyścigi, ale szczerze? Kończyłem i tak tę produkcję na siłę, więc zbytnio się nad tym nie skupiałem. 

 

Reasumując - zagrać można, ale czuć, że to już produkcja sprzed dwóch generacji. Fajerwerków nie ma, gra generalnie nie ma obecnie elementów, które powodują WOW (no może ew. wykreowany świat) i przyciągają do ekranu. Można postrzelać, porobić jedną-dwie misje dziennie i sobie dawkować na odstresowanie, bo w innym wypadku wkrada się duża monotonia. 

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Resident Evil 4

 

Tak bardzo mi głupio że całe życie olewałem te serie. Remake 4ki to moje trzecie podejście do tej serii i jak na razie wszystkie Residenty w które grałem były świetnymi grami (2,7 i teraz 4). 

 

Nie jest tak horrorwato jak się spodziewałem, ale też nie jest tak shooterowo jakby się zdawało. Ok, ostatnie dwa chaptery to mocny shooter ale klimaty pierwszych lokacji (charakterystyczna wioska jak i hiszpańskie zamczysko) to świetnie miejscówki na wprowadzenie klimatu lekkiego horroru. No i Ashley nie irytuje tak mocno jak się bałem! Kurde, chyba zrobię drugie podejście do gierki dzisiaj. Cudna przygoda - muszę nadrobić 3 i 8.

 

8+/10

 

 

no i muzyka:
 

 

Odnośnik do komentarza

God of War Ragnarok - huh nie pamiętam kiedy o grze miałem do napisania tyle samo dobrego co złego.

 

Zacznijmy od oczywistości. Technicznie i realizacyjnie jest to absolutny top. No wygląda to świetnie pomimo że to crossgen. Pompatyczna muza rozsadza bębenki. Historia jest epicka, postaci napisane kapitalnie. A to wszystko w kilku ślicznych światach. 

Bossów jest chyba więcej tym razem i są bardziej różnorodni. Są momenty naprawdę wow!

No jest to przygoda i mówienie o tej grze inaczej niż bardzo dobra raczej nie przystoi.

 

Ale muszę napisać o rzeczach które mnie strasznie irytowały, a w głowie miałem ciągle te rzucane na prawo i lewo w temacie Goty po każdej godzinie gry.

Po pierwsze gra jest najebana szeroko pojętymi gamizmami. Ciągłe przeciskanie się przez szczeliny, kucanie i cała ślamazarnosc. W imię filmowości gra często nam każe chodzić tempem żółwia, czasem praktycznie całkowicie nam odbierając możliwości kazać wysunąć gałkę do przodu. Robi się trochę press X to Jason.

Pętla gameplayowa to praktycznie to samo co w jedynce, miałem wrażenie że otworzyłem milion skrzyń z krasnoludzką stalą :) zagadki środowiskowe jak najbardziej na plus, tylko to zbieranie śmieci robiło się już uciążliwe (a jako gracz zawsze chcesz zebrać jak najwięcej znajdziek). 

Gra ma też czasem problem z utrzymaniem tempa, przez co niekiedy wkrada się znużenie. 

 

Może się wydawać, że tylko narzekam. Jednak chciałem tylko pokazać że gra ma swoje problemy, jasne można przymknąć na nie oko ale myślę że twórcy powinni nad tym popracować a będzie tylko lepiej.

Bawiłem się jednak świetnie, poniekąd takiego doświadczenia było mi trzeba i z chęcią zagram w kolejną część, oby nie tak bezpieczną 8+/10 (plusiki za dużo dodatkowych opcjonalnych rzeczy)

 

Ps w tym miejscu chciałem nadmienić że ostatnia gra od Asobo pozostaje dla mnie najlepszą w zeszłym roku jeśli chodzi o historię, emocje, budowę postaci i relacje między nimi. Zdumiewające jak dobrze im to wyszło 

  • Plusik 6
Odnośnik do komentarza

W pełni podpisuję się pod przedmówcą, ale to już zarówno tu, jak i w temacie dedykowanym pisałem. Niestety nie liczę na poprawę tych kwestii w ewentualnych sequelach, skoro nie nastąpiło to między jedynką a dwójką, ot z perspektywy twórców to nie są wady, a powszechne zachwyty i pozytywny feesdback raczej nie sprawiaja, żeby mieli w tym temacie jakieś rozterki. Ot taki przyjęli styl i tak będzie, aż znowu nastapi jakiś reset serii.

 

Ja ostatnio ukończyłem Sly 3: Honor Among Thieves (wersja z PS2)

 

Szczerze mówiąc nie wiem, po co w to grałem, chyba z jakiejś dziwnej potrzeby "zamknięcia" przygody xD. Nie, żeby była to strasznie zła gra, po prostu jedynka i szczególnie dwójka zupełnie mnie nie porwały i nic nie wskazywało na to, żeby trzecia część miała być jakąś rewolucją. No i potwierdziło się to całkowicie. W zasadzie zakończeniu trylogii (przynajmniej tej z PS2) można zarzucić dokładnie to samo, co poprzedniczce (bo jedynkę pamiętam już jak przez mgłę).

Po pierwsze, brak zdecydowania, czym w zasadzie przygody szopa są. Platformówki tu w sumie mało (na dodatek typowo "skakane" momenty są mocno irytujące z racji niezbyt immersyjnego i dokładnego sterowania, dziwnej fizyki i ogólnego niedopracowania). Szukania znajdziek i pierdółek praktycznie już nie ma (nawet charakterystyczne dla serii butelki, których komplet pozwalał otworzyć sejf i uzyskać jakiś bonus, bez jakiegoś poważniejszego powodu po prostu zniknęły), poza monetami, których używamy w sklepiku (szok!) z gadżetami/umiejętnościami. Niestety twórcy ze trzy razy wymuszają na nas zakupy w celu popchnięcia fabuły, a gromadzenie majątku jest raczej powolne i żmudne, więc przynajmniej raz musiałem "bawić się" w grind.

Skradanką te gry nigdy tak na serio nie były, ot mały element całości. Przygodówka? No nie do końca. Nie wiem, za duży tu miszmasz i w rezultacie jest nijak.

Minusem jest też ogólne rozwleczenie tej gry, czy to w skali makro (ok. 13h na liczniku, a starałem się lecieć cały czas przed siebie), czy mikro (długie, wieloetapowe misje, niestety z dosyć rzadkimi checkpointami/save pointami), i to też charakterystyczne dla całej serii. Nie pomaga patent z głównym levelem-hubem, z którego za każdym razem musimy zasuwać do rozpoczęcia kolejnej misji.

Trochę różnorodności, jak zawsze, wprowadza obecność trzech mocno odmiennych głównych bohaterów, ale tym razem twórcy poszli jeszcze dalej i po każdym dużym etapie dołącza do nas nowy członek ekipy, który też dostaje swoje pięć minut w rozgrywce. Za to plus, choć nie zawsze te nowe mechaniki witałem z uśmiechem (częściej z obawą, co mnie znowu będzie frustrować).

 

Charakterystyczną cechą trójki jest nagromadzenie "mini gierek", choć bardziej na miejscu byłoby tu określenie "przerywnikowych etapów z wyróżniającymi je elementami gameplay'u". Niestety, o ile sam zamysł bywa spoko, tak wykonanie często jest, delikatnie mówiąc, średnie, a sama rozgrywka mocno wkurwia swoim niesprawiedliwym poziomem trudności, wymogiem uczenia się ruchów/ścieżki na pamięć i częstymi powtórkami. Czuć tu "starą szkołę" i to nie jest bynajmniej pochwała.

Wizualnie i muzycznie jest elegancko (cel shading, ładne kolory, fajny design bohaterów), plusem całej serii jest specyficzny szpiegowsko-komediowy klimacik i może niezbyt nachalne, ale charakterystyczne poczucie humoru no i niezła ekipa, zarówno dobrych, jak i złych. No i ogólnie abstrahując od wcześniej wymienionych problemów, feeling gierek z PS2 ma swój urok. Koniec końców, najlepszą częścią serii jest ta z PS3, zmiana deva i przeskok technologiczny (oraz zmiany w trendach i standardach) w przypadku tej serii wyszły tylko i wyłącznie na plus. Szkoda, że akurat w tym momencie Sony zakończyło przygody Sly'a.

 

 

1.jpg

2.jpg

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

Ja to chyba jednak zostaje przy tym że jedynka to mój ulubiony sly. Głównie przez swoją zamkniętą skondensowaną budowe, dwójka wydawała mi się jakoś strasznie przeciągnięta i przynudzała, trójka jak piszesz festiwal minigierek chociaż niezbyt mi to przeszkadzało no i świetna część z ps3 o której wiem ja, ty i 10 innych osób. 

 

Mieć w portfolio Jaka, Daxtera i SLy'a a trzymać przy życiu ratcheta :wujaszek: sony? no denerwuje mnie ta korporacja w ostatnich latach

Odnośnik do komentarza

Dla mnie Sly 2 >>> Sly 1 > Sly 3. Jedynka to właściwie taki słabszy Crash, 3 to zlepek minigierek i nie było jakiegoś głównego rdzenia rozgrywki, 2jka miała dobry balans i najprzyjemniej mi się w nią grało. A jedyny bardzo dobry Jak & Daxter to jedynka i jeśli by mieli iść w taki miszmasz jak przy trójce to niech nie wraca, co innego jak by wzorowali się na jedynce.

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Trochę się gierek skończyło od początku roku a nie było kiedy opisać.

 

Omno (ps4) - bardzo przyjemna i relaksująca gierka którą odkryłem dzięki ps+ extra. Takie połączenie Journey z The Last Campfire. Przez większość czasu zwiedzamy lokacje, poznajemy lokalną faunę, ale są też momenty gdzie suniemy przed siebie. Zagadki nie są skomplikowane, choć jedna dała mi popalić. Gierka na max 2 wieczory jeśli chcemy lecieć na 100%.

 

Gravity Rush Remastered (ps4) - postanowiłem odświeżyć, bo w planach jest wreszcie przejście dwójki, a pamiętałem że wiele wątków było urwanych. I przypomniałem sobie jak fajny był tu gameplay, jak swobodnie można się przemieszczać po mieście i innych lokacjach.

 

Salt and Sanctuary (ps4) - soulsy 2D. Podobał mi się ten tytuł. Z początku było dość łatwo. Ale tak gdzieś po 3 bossie poziom poszedł ostro w górę i musiałem zaliczyć kilka (naście) zgonów by nauczyć się każdej nowej lokacji. Choć niektórych zwykłych przeciwników wolałem i tak omijać. Spora liczba bossów, choć tu bywa różniej jeśli chodzi o ich trudność. Niektórzy padali za pierwszym podejściem, na pewną wiedźmę miałem prawie 100 prób, a ostatni boss padło za 3 razem. Kontynuację na pewnie kiedyś sprawdzę.

 

Stray (ps4) - kolejna lekka i fajna przygoda. Nie powiem przygoda kota i jego towarzysza była fajnym przeżyciem. Skończyłem w niecałe 8 godzin, czyli idealny czas żeby nie zaczęło nużyć. Choć nie powiem miałem ochotę na więcej bo świat zamieszkały przez roboty mnie zaintrygował. Zagadki są proste, sekcje skradankowe czy ucieczki również. Fajnie jest się bujać kotem po mieście przyszłości, miauczeć i skakać po dachach. Fakt założenia są tu mega proste, ale w niczym mi to nie przeszkadzało.

 

Star Wars Jedi Fallen Order (ps4) - no cóż na zwykłym ps4 idealnie nie jest, ale tragedii też nie ma. Ogólnie jakieś chrupnięcia się zdarzały, jakieś drobne bugi, najgorzej jednak jak zawsze po loadingu musiałem czekać kilkanaście sekund aż się wszystko wokół Cala załaduje. Ale poza tym doznania z gry bardzo pozytywne. Wiadomo nie ma tu nic odkrywczego, gra złożona z patentów znanych z innych gier: zbieranie różnych znajdziek, drzewko rozwoju, nowe umiejętności dzięki czemu można wrócić do starych lokacji i odkryć nowe miejsca, elementy platformowe, zagadki środowiskowe. Wszystko to jednak podlane sosem Star Wars i dobrze do siebie dopasowane. Z przyjemnością zwiedzałem nowe lokacje dekapitując kolejnych szturmowców i inne stwory. Grałem na Jedi Master, i jak dla mnie było to idealne wyzwanie. Nie za łatwo, nie mega trudno. Bossowie wymagali nauczenia się ich ataków i skupienia w walce. System walki i używanie mocy również dobrze zrobione, jest sporo różnych, ale łatwych do zapamiętania zagrywek. Gra wygląda też bardzo ładnie, czasem się zatrzymywałem by podziwiać widoczki. No nie spodziewałem się że aż tak mi ten tytuł podejdzie. Naprawdę bardzo dobra przygoda.

Edytowane przez Sep
  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

JETT: The Far Shore + Given Time [PS5]

 

1681577758500.thumb.jpg.5149470bc06e3f70ddd4cf17d4b08563.jpg

 

Lubię takie wynalazki, przyciągają mnie. Gry charakterystyczne, trochę oryginalne, trochę odważne i najwyraźniej tworzone z pominięciem wskazań excelowych tabelek, a przynajmniej wolę myśleć, że tak rzeczywiście jest. Że podejmując się tego typu gry wysyłam jakieś nieme wsparcie dla twórców, wirtualnie klepię ich po plecach, gratuluję pasji, oddania sprawie, wyjścia poza pewne utarte normy. I nawet jeśli ich próba ostatecznie nie przynosi efektu w postaci doskonałej czy nawet bardzo dobrej gry, to pochwalić wypada, bo są jak młodszy brat, któremu nie wychodzą proste czynności (sobie świecisz czy komu?!), ale nie chcemy go zniechęcać swoim krytykanctwem. 

 

JETT rzecz jasna przemknęło gdzieś pod mainstreamowymi radarami. Nie żeby mnie to jakoś szczególnie dziwiło, bo gra już od pierwszych zwiastunów wyglądała specyficznie. Umowna grafika, wyprane i blade barwy, niejasne założenia gameplayowe. Trudno było stwierdzić jakiego rodzaju to tytuł i do kogo kierowany. Może właśnie do takich typów, jak ja - trochę eksperymentatorów, trochę ryzykantów. Nie jest to szeroki target, ale lepszy taki, niż żaden? Chyba.

 

A teraz już o samej grze, obiecuję.

 

Fabuła? Jest. I napisałbym, że całkiem skutecznie mnie zaintrygowała. Otóż okazuje się, że nasz lud, a nawet cały nasz świat czeka zagłada. Nie jutro czy za tydzień, ale za kilka pokoleń już na pewno. Rusza więc program, który ma na celu zapewnić ludzkości przetrwanie i jak łatwo się domyślić będzie się wiązał z szukaniem nowej planety zdatnej do życia. Gra w zasadzie rozpoczyna się w końcowej fazie tego programu, gdy jako Mei, członkini ośmioosobowego zespołu zwiadowców lądujemy na dziewiczej planecie, która ma w przyszłości zostać nowym domem ludzkości. Co to za planeta? Trudno powiedzieć, ale prezentuje się obiecująco, a poza tym jest źródłem tajemniczego sygnału, dzięki któremu w ogóle ją odnaleźliśmy.

 

Jesteśmy pierwsi, więc naszym zadaniem jest rekonesans. Dysponujemy pojazdem rodem z Wipeouta, choć dwuosobowym. W kokpicie stale towarzyszy nam Isao, nawigator i okropny gaduła (Mei jest powszechną wśród protagonistów gier niemową). Wyzwania stawiane przed nami będą różnego rodzaju i natury, ale głównie dotyczyć będą badania niezbadanego. Poczynając od intrygującej flory, przez mniejszą i większą faunę, jak również nie unikniemy dochodzenia do źródła sygnału, który nas tutaj sprowadził.

 

1681577758440.thumb.jpg.9a960331dcd4ec653d6dc308ee9fdaad.jpg

 

Taka opowieść jest w moim guście. Choć przyznaję, że fabułę śledzi się niełatwo. Po pierwsze, twórcy postawili na całkowicie fikcyjny język. Zrobili to bardzo starannie, a każdy dialog jest w pełni udźwiękowiony i brzmi jak coś, co rzeczywiście mogłoby istnieć. Albo coś, w co przeobrazi się język angielski za setki lat. Da się wyłapać pojedyncze słowa, kwestie wyrażane są z odpowiednią tonacją i rytmem, jest zachowana konsekwencja. W sumie imponująca robota i chylę czoła. Rzecz w tym, że o ile nadążanie za rozmowami w trakcie sekwencji “chodzonych” (są takie: żmudne, ale na szczęście zazwyczaj krótkie) nie stanowi problemu, to w trakcie “akcji” bywa mocno chaotycznie. Do tego jednak dojdę za chwilę. W tym akapicie chciałem tylko docenić fakt stworzenia świeżego, intrygującego języka. Niech mają, bo zasłużyli.

 

Podczas gry docenić go będzie czas, bo jak wspomniałem - naszemu towarzyszowi w kokpicie morda się nie zamyka. Pierdoli nam za głową cały czas, przez pierwsze kwadranse/godziny kierując naszymi poczynaniami w ramach swoistego tutorialu. Mijało się to z moimi oczekiwaniami dotyczącymi gry, bo trafiając na niezbadaną planetę chciałbym zacząć ją eksplorować w z grubsza własnym tempie, a Isao wręcz wymusza na nas podążanie od znacznika do znacznika. Tłamsi naszą ciekawość i iskrę zainteresowania. Zboczenie z kursu jest możliwe, ale strasznie uciążliwe, bo ta parówa non stop nam wypomina, że powinniśmy lecieć do celu i zaśmieca HUD znacznikami. Zdarzało mi się mówić do telewizora, by zamknął mordę. Większą swobodę i “chwilę dla siebie” otrzymujemy dopiero po kilku rozdziałach i wtedy gra nieco zyskała w moich oczach, ale faktem jest, że powinno to nastąpić znacznie wcześniej, bo dla wielu zniechęconych graczy będzie już za późno.

 

Tym bardziej, że te pierwsze godziny potrafią być chaotyczne. Gra cierpi na "przebodźcowanie", bo chwilami na ekranie dzieje się przytłaczająco dużo i trudno wszystko ogarnąć zmysłami. Mkniemy naszym pojazdem z ogromną prędkością, w trakcie staramy się zbierać parę zapobiegającą przegrzaniu silników, w pogoń za nami podąża wroga fauna, więc musimy kontrolować nasze “plecy” i jednocześnie omijać przeszkody przed nami, nie tracąc z oczu majaczącego na horyzoncie celu podróży, muzyka gra głośniej, wrogowie wydają nieprzyjemne i jednostajne dźwięki, rzutem oka czytamy dane skanowania, aby poznać słabe strony przeciwnika, a do tego wszystkiego dorzućmy jeszcze dialogi prowadzone na bieżąco przez radio z Isao/pozostałymi zwiadowcami, których nie możemy po prostu słuchać (z racji fikcyjnego języka), lecz musimy czytać napisy na dole ekranu. Sporo tego. Z czasem pewne nawyki wejdą nam w krew, ale mówimy tutaj o początku gry, gdzie siłą rzeczy wprawy jeszcze nie mamy, a dostajemy takie przeładowanie sensoryczne, że bywa wręcz frustrująco.

 

1681577758456.thumb.jpg.930ddf77ae74ddf59f75b7cce7766d8f.jpg

 

Po przetrwaniu tych fragmentów i ustatkowaniu fabularnym gameplay też nieco spuszcza z tonu. Możemy fruwać po tym dzikim, fascynującym świecie, szukać “znajdziek”, zeskanować fikuśną roślinność i niepokojące stworzenia, łącznie z imponującymi Kolosami (twórcy nie kryją się z fascynacją twórczością Fumito Uedy). Wtedy też gra w dużym stopniu dostosowuje się do nas, pozwalając nawet na slow-gaming, kontemplację otoczenia czy relaks. Oczywiście nie każdego to przekona, ale dla mnie JETT zyskała w tym fragmencie, bo zaczęła się pokrywać z moimi preferencjami i oczekiwaniami. Co najważniejsze - naszym stateczkiem steruje się naprawdę przyjemnie, choć im wolniej się poruszamy, tym bardziej niesforny potrafi być. Manewrowanie na małej przestrzeni bywa dość uciążliwe.

 

Inna rzecz, która nie każdego przekona, to oprawa gry. Grafika mocno stylizowana i oszczędna, postacie można napisać, że wręcz karykaturalne, kolorystyka otoczenia raczej wyprana i nienasycona, choć nie brakuje barwniejszych okoliczności natury i pastelowych elementów. Muzyka ma swoje wyraziste momenty, ale stara się dynamicznie dostosować do wydarzeń na ekranie. Czasem jej to wychodzi lepiej, czasem gorzej, nie utkwiła mi w pamięci, ale raczej spełniała swoje zadanie. Ogólnie oprawa mi w żadnym momencie nie przeszkadzała, ale niespecjalnie mam powody, by nazwać ją atrakcyjną czy przyciągającą uwagę. 

 

Widniejące w tytule Given Time to dodatek, który ukazał się w tym roku (podstawka to 2021), i który oferuje kilka dodatkowych godzin (główna gra zajęła mi 12 do platyny, bez niej można zaliczyć grę w około 8 godzin pewnie). Idea zabawy w Given Time nieco odbiega od reszty, bo wiąże się z kilkudziesięcioma mini zagadkami logicznymi oraz zręcznościowymi (tak naprawdę kilkunastoma, ale powtarzającymi się). Nic specjalnego, ale odpowiednio zajmujące dla każdego, kto chciałby spędzić jeszcze trochę czasu w tym świecie. Ot, uzasadnia więcej latanka.

 

Podsumowanie. Intrygująca fabuła, choć niespecjalnie oryginalna czy zaskakująca i nieco przegadana. Ładniutki świat i przynoszące satysfakcję poruszanie się po nim naszym stateczkiem-odrzutowcem. Imponująco opracowany na potrzeby gry fikcyjny język. Przytłaczające pierwsze godziny z racji nagromadzenia bodźców, potem gameplay trochę łagodnieje i według mnie zaczyna przynosić więcej przyjemności oraz rozluźnienia. 

 

Luigi’s Mansion 3 [Switch]

 

1681634787993.thumb.jpg.66404633aae2ca13bd65f4fe71ff405b.jpg

 

Luigi znalazł pewną niszę. W skakaniu po platformach, głowach goombasów i po księżniczce Brzoskwini nie może dorównywać Mariuszowi, więc nie miał innego wyjścia, jeśli nie chciał być biernym w tym związku. Poszedł w kierunku bardziej przygodowym i już po raz trzeci czyści otoczenie z duchów oraz innego tałatajstwa.

 

Gra jest śliczniutka. Dużo jej w tym pomaga fakt, że większość akcji dzieje się w niewielkich pomieszczeniach. Ale te są dopieszczone do oporu. Pełne detali, smaczków i klimatycznie oświetlonych, choć bez ray tracingu, hehe. Chyba mityczna jakość Nintendo, bo naprawdę przyjemnie się to ogląda i dostrzega takie przywiązanie do szczegółów czy nawet głupią fakturę materiałów ubrań Brata Mario. Takie to wszystko jakieś… wyjątkowo i wdzięcznie dopieszczone. Podobnie udźwiękowienie. Muzyczka sączy się z głośników raczej leniwie, nabierając tempa tylko wtedy, gdy akcja na ekranie temu sprzyja. Ale moją uwagę zwróciło co innego, voice-acting Luigiego mianowicie. W zgodzie z jego charakterem jest nieco ciamajdowaty, ale bez wątpienia uroczy. Lui mruczy do siebie, stęka podczas wspinania po drabinie, nuci muzyczkę w windzie, komicznie mamrocze jakieś instrukcje czy ekscytacje. Łatwo polubić tego geja-fajtłapę.

 

Taka z niego trochę cicha woda, bo jak dopadnie się do swojego Odkurzacza, to budzi się w nim BESTIA. Te wszystkie pięknie udekorowane pomieszczenia stają nagle jak w oku tornada, bo rozpierdol jest niemały. Wszystko lata, wciągane przez siłę ssącą tej bezwzględnej maszyny (Odkurzacza, nie Luigiego, choć jego też). Wciągamy większość przedmiotów mniejszych i większych, te największe możemy rozwalić i po kawałku również wsiorbać. Z wszystkiego wypadają monetki, banknoty czy sztabki złota, które zasilają nasze konto walutowe i to całkiem przyjemne wciągać z satysfakcjonującym dźwiękiem fontannę “dolarów”. Oczywiście Luigi nie po to jest, by się obłowić w forsę, bo jego głównym zadaniem jest wciągać duchy przeróżne. Trzeba je najpierw oślepić latarką, a potem można zacząć ssać, będą walczyć, ale trochę oporu z naszej strony i walimy je na pizdę oraz o podłogę. Pisałem już, że Luigi to Bestia?

 

1681634787977.thumb.jpg.23fc4ec6bb98d2173ab294ff282889e8.jpg

 

Oczywiście trafiają się różne rodzaje duchów i na każdego trzeba odrobinę innej taktyki. Potem pojawią się nawet takie uzbrojone w okulary przeciwsłoneczne, więc oślepienie ich będzie wymagało nieco więcej wysiłku. Na osobne wyróżnienie zasługują jednak liczni bossowie, bo walki z nimi zawsze wymagają pewnych kombinacji i chytrych zagrywek. Metody nie są oczywiste, ich odkrycie to chwilami kwestia farta, albo wyczucia chwili, ale każde starcie z nimi jest niepowtarzalne i satysfakcjonujące. Jedyny zarzut jaki do nich mam to ostatnie starcie. Jest dość rozczarowujące i w dużej mierze potrafi frustrować, bo wymaga wyczekiwania na możliwość kontry, a nim do niej dojdzie czeka nas żmudne omijanie sekwencji ataków bossa. Żeby nie było też zbyt różowo, to muszę jeszcze przyznać, że pod koniec gra mnie już męczyła starciami z podrzędnymi duchami. Odrobinę zabrakło urozmaicenia, bo choć te jest spore, to jednak niewystarczające i w miejsce ekscytacji wkrada się beznamiętna rutyna i irytacja. No i ten przeklęty kocur wymuszający na nas swoisty backtracking zwyczajnie i po ludzku wkurwia.

 

Oddam jednak twórcom, że robią wiele, by nasze znudzenie oddalić w czasie. Lwią część roboty odwalają tutaj kolejne i urozmaicone piętra. Każdy z nich stanowi jakby odrębny biom czy środowisko tematyczne. Jesteśmy w przybytku hotelowym, więc nie zabraknie takich atrakcji jak piętro z salą balową, piętro z siłownią i strefą fitness, dyskotekę, sklepy z pamiątkami, ale będą też mniej oczywiste lokacje w duchu dżungli (!?), średniowiecznego zamku, planu filmowego, czy pirackich klimatów. Upchano tutaj naprawdę ogrom pomysłów, również gameplayowych. Bo zdarzy się nam biegać z piłą tarczową, pływać na pontonie, operować siłą ssącą o mocy cyklonu (zrywa ściany), rozwiązywać zagadki logiczne i eksploracyjne, a wszystko przy pomocy odkurzacza. Wspomniałem już, że szybko do pomocy dostaniemy naszego klona zbudowanego z galarety? Jego konsystencja pozwala mu przeciskać się przez kraty i inne ciasne przesmyki, więc nie zabraknie kooperacyjnej rozkminy. Będzie wymagana fragmentami, więc warto mieć Gooigiego na uwadze.

 

Tym bardziej, że na każdym piętrze skrzętnie i przebiegle poukrywane są kryształowe znajdźki, według mnie taki “ultimate goal” dla każdego gierkowego eksploratora. Ich skompletowanie poza osobistą satysfakcją gówno daje, ale i tak warto, bo ich szukanie to czysta przyjemność. W przeciwieństwie do poukrywanych duszków Boo, których powinno się jebać bez wyrzutów sumienia olać. 

 

1681634788002.thumb.jpg.50db4bdadc9faa3b4c650263cd020956.jpg

 

Podsumowanie. Piękna i dźwięczna. Kapitalne walki z bossami, starcia z powszechnymi duchami po dłuższym czasie zaczynają męczyć i razić powtarzalnością. Udane urozmaicenie “poziomów”, trochę fajnych i odświeżających mechanik metodycznie udostępnianych. Udanie ukryte znajdźki dla ambitnych. Generalnie świetna gra, ale niektóre jej elementy mogą męczyć po dłuższym czasie obcowania.


 

Scars Above [PS5]

 

1681633692064.thumb.jpg.c56db04b683d4848bc8ec67c12c3867f.jpg

 

Mówią, że drewno.

I się nie mylą. Bo aromat drewna unosi się tutaj z wielu elementów, ale no właśnie - aromat, nie smród. Bo drewno potrafi ładnie pachnieć, nieść ze sobą pewien urok i czar skansenu. Jak podczas wakacji u babci na wsi. Jesteśmy daleko od cywilizacji branżowej, ale i tak bywa w sumie przyjemnie, bo można nieco odetchnąć od tego gwaru.

 

Scars Above pozwala na oddech. “Upośledzone dziecko Soulsów i Returnala” mówili. Nie do końca prawda. Elementy cyklu Souls są tutaj symboliczne (w  zasadzie tylko filary kojarzone z ogniskami), bo nie ma nawet waluty, którą moglibyśmy stracić w razie zgonu. To tylko takie checkpointy uruchamiane przez nas. Natomiast z Returnalem gra ma tyle wspólnego, że w obu się strzela. Ale może warto zaznaczyć, że wiąże się z tym zupełnie inna mechanika oraz dynamika. Scars Above oferuje bardziej taktyczne operowanie ogniem, a z racji ograniczonej ilości amunicji też bardziej rozważne. Mamy bowiem do dyspozycji cztery żywioły amunicji, a część z nich zachodzi w reakcję ze sobą, albo otoczeniem. Po co ładować multum amunicji w przeciwnika, skoro można posłać dwa pociski w lód pod nim i utopić do w lodowatej wodzie? Pada deszcz? Amunicja elektryczna będzie wyjątkowo skuteczna (ogniowa wręcz przeciwnie). Chcemy podpalić gościa? Pociski toksyczne wywołają reakcję chemiczną i spotęgują efekt. Ja wiem, że brzmi to niespecjalnie spektakularnie i dość bazowo, ale w trakcie gry sprawdza się całkiem angażująco i pobudza do próbowania pewnych kombinacji. Co więcej, sama mechanika i feeling strzelania dostarcza przyjemności, więc ten element jest wykonany ponadprzeciętnie. Jedynie hit-boxy potrafią nam spłatać figla, a nasza bohaterka zblokować się na jakimś detalu otoczenia czy niewidzialnej ścianie (np. tej wokół przeciwnika). Więc do ideału daleko.

 

Tylko co z tego, skoro wyraźnie niedomaga bestiariusz? Rodzajów przeciwników jest z 20, co jak na grę zajmującą około 10 godzin nie brzmi jak wynik tragiczny, ale biorąc pod uwagę, że kilka z nich to warianty jednego potwora, inne to gówno-przeciwnicy “na strzała”, to w efekcie robi się z tego ledwie kilkanaście rodzajów bestii do ubicia, poddanych ostremu recyklingowi. W sukurs przychodzą starcia z bossami, bo te potrafią się wyróżnić. Co więcej, wszystkie z nich wymagają w zasadzie sprawnego operowania odpowiednią amunicją i świadomością otoczenia. Walki te bywają bardzo satysfakcjonujące, choć po odkryciu metody nie stanowią prawie żadnego wyzwania i kroimy bossów z pasków energii bardzo obficie (przez co bossfighty szybko przestają podnosić ciśnienie). Kilku z szefów wraca potem w roli pośledniego przeciwnika, co tylko uwidacznia problem z niedoborem potworów i ich rodzajów. A jako najbardziej pogrążający grę argument niech posłuży finalny przeciwnik. Powinien nazywać się Rozczarowanie. 

 

1681601721317.thumb.jpg.6e4f73d53d426adac41149798cfb4dba.jpg

 

Zdążyłem już wspomnieć, że gra trwa około 10 godzin. I to z moim, dość leniwym i metodycznym stylem gry. Bo jest na wskroś liniowo, niby otwieramy jakieś skróty, ale te istnieją tylko po to, by dać dostęp do filaru (checkpoint), nie po to, by ułatwić dalszą eksplorację. Ta natomiast przebiega dość płynnie i jednokierunkowo, to jest: mamy główną ścieżkę i kilka drobnych rozwidleń, ostry no-brainer, nie zgubisz się ani przez minutę. Scars Above nie jest też specjalnie ładną grą. Jakość tekstur nie zachwyca (gówno rozmazane), artystycznie bywa przyjemnie dla oka, ale tylko krótkimi chwilami. Większość gry spędzimy w otoczeniu szaroburych barw, w bliźniaczo podobnych korytarzach i pośród niewidzialnych ścian, które nie pozwolą nam się zbliżyć do krawędzi.

 

Co ciekawe, gra ostro premiuje eksplorację, bo punkty doświadczenia niezbędne do kupna kolejnych umiejętności płyną głównie z odnajdywania tajemniczych sześcianów. Te tylko częściowo są poukrywane, bo wiele z nich leży po prostu na widoku, więc wystarczy do nich podejść. Zmierzam do tego, że ponownie nijak ma się to do soulsów, bo tam czerpało się profit za ubicie każdego przeciwnika. Scars Above nagradza tylko za pierwsze zabicie danej bestii i jej zeskanowanie. Choćbyśmy potem zatłukli ich tysiąc, nic nam to nie da. Ogólnie strasznie prostacki ten system progresu postaci, ale pozwala twórcom kontrolować potęgę gracza, więc przelevelowanie nam nie grozi. W ogóle walki tutaj względnie niewiele i długimi fragmentami nawet nie musimy wyciągać pukawki.

 

Fabuła? Przyzwoita i w zgodzie z normami gatunkowymi, ale podana w rażąco budżetowy sposób. Ogrom skrótów, teleportacji postaci i główny antagonista, który okazuje się, że gówno może zrobić, bo nie dysponuje żadną władzą. Nasrałbym mu na wycieraczkę, a on otworzyłby drzwi, nakrzyczał na mnie, pogroził pięścią i wrócił do mieszkania. Scenki fabularne fragmentami wypadają całkiem atrakcyjnie, by za chwilę porazić kukiełkowatością, martwymi oczami postaci i niezręcznym, banalnym dialogiem. Ogromna umowność, branie wszystkiego na wiarę i irracjonalne zachowania postaci. 

 

Do tego trzeba dodać, że grę trapi garść ułomności czysto developerskich. Jeśli nie doświadczyłeś crasha już w prologu, to możesz uznać się za szczęściarza (choć przez resztę gry nie wyrzuci Cię z niej wcale). Potem zapewne dostąpisz kilka mniejszych, bądź większych bolączek, a mój ulubiony feler, to ten z “zimną Kate”, która dźwiękowo się zapętliła na tyle, że marzła nawet podczas sekwencji w krótkim rękawku, jak również w trakcie… napisów końcowych. Lecą creditsy, muzyczka, a w tle słychać bohaterkę: “brrrrr…. mmmm…. brrr!” xd
No i klasyka, czyli zbugowane trofeum, które odbiera graczowi satysfakcję z platyny, ale moralnie jestem zwycięzcą!

 

Podsumowanie. Fajne strzelanko i kombinacja z żywiołami, chujowa albo przeciętna cała reszta. Nikomu nie polecę, bo za mało argumentów, ale za darmo można dać szansę.

 

1681601721304.thumb.jpg.cadb0eda2718e18dcca60847b090c096.jpg

  • Plusik 7
  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

Control - ukończyłem, ale przyznaję, że pod koniec trochę się zmuszałem i po prostu szkoda mi było poświęconego czasu, żeby tej produkcji już nie dokończyć. Generalnie średnio mnie kupił sam klimat. Irytowało to, że w sumie to od samego początku czułem się zagubiony w fabule, a żeby ją dobrze poznać to trzeba było czytać praktycznie wszystko, do tego dochodzi ciągłe podróżowanie po tych samych, monotonnych lokacjach. Co mi się podobało? Przede wszystkim fizyka i możliwości walki. Technicznie gra też jakoś nie odpycha, mimo kilku lat na karku cutscenki i grafika nadal robią wrażenie. DLC odpuściłem, bo skoro podstawka mi nie podeszła to po co tracić czas. W sumie mocno mnie to dziwi, bo akurat czy to przy Alan Wake czy przy Quantum Break bawiłem się zdecydowanie lepiej.  

 

Hellblade: Senua`s Sacrifice - niestety, odczucia podobne jak wyżej. Sama mechanika i pomysł - fajne. Szkoda tylko, że przez kilka godzin robimy ciągle to samo i gra wyróżnia się przede wszystkim tą "psychiczną otoczką". Mam wrażenie, że twócy nie wykorzystali potencjału tej gry. Spacerowanie, rozwiązywanie tych samych zagadek i walka od czasu do czasu byłaby fajna na 2-3 godziny, a nie dwa razy tyle. Dawkowałem tę produkcję na wiele wieczorów, czekając z nadzieją, że się rozkręci. No nie rozkręciła niestety, dla mnie typowy średniak, który miał wielkie ambicje. Zobaczymy, co twórcy podziałają w dwójce. 

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza

Dragon Ball Z: Kakarot
,,Songo najlepszy najsilniejszy'' tak, tak historia już przeorana w opór: jestem z pokolenia, które po szkole biegło do domu obejrzeć kolejny odcinek Dragon Balla na RTL7, zbierałem karty z Chio Chips i naklejki z wafelków Star Foods w polewie czekoladowej do albumu. Nuuuda. No ale to prawda, Dragon Ball = piękne wspomnienia z dzieciństwa
Takie gry są bardzo trudne w ocenie bo nigdy nie rozumiałem po co w magazynach branżowych umieszcza się recenzje gier anime jakby one były tworzone dla szerokiej publiki. No to jest typowy produkt dla fanów, nie ma sensu zabierać się za ten tytuł od tak z czapy ,,zagram w to bo lubię jak się ludzik bije :dafuq:'' . DBZ: Kakarot to anime bijatyka 3D z otwartymi momentami gdzie możemy swobodnie latać po mapie, wykonywać dodatkowe zadania, zdobywać nowe techniki ataku, łowić ryby, gotować itd. Dla kogoś kto kiedyś lubił Dragon Balla, chce sobie odświeżyć historię z całej Zetki no to będzie 7/10 na luzie. Jak już na forum zostało wspomniane kilka razy to ostatnia saga z Buu jest bardzo przyspieszona ale dla mnie to dobrze bo już chciałem to skończyć. Szkoda, że wszystkie walki musimy wygrać nawet wtedy gdy fabularnie nie mamy szans wyjść zwycięsko z pojedynku. Wygrywamy pojedynek w grze po czym następuje filmik gdzie dostajemy srogi łomot. Zamiast wygranej w danej walce gra mogłaby wymagać od nas, że musimy np.: pozostać przy życiu określony czas z licznikiem czy osłabić przeciwnika do jakiegoś % jego HP.
Nie wszystkie dialogi mają nagrane głosy często swojego rozmówcę poprzez rozmowy telefoniczne/telepatyczne słyszymy w głośniczku pada i często też te rozmowy nie mają pełnego dubbingu, więc z głośniczka w padzie idą takie typowo japońskie jąknięcia ,,Oio! Hieeeeee?! Haha!!, Kai!, hmph...'' brzmi to jakbym oglądał hentai na telefonie, czego oczywiście nigdy nie robiłem. Fanom DB polecam, reszta niech się trzyma z daleka.

 

dbz1.jpg

dbz2.jpg

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza
3 godziny temu, Krzysztof93 napisał:

Dragon Ball Z: Kakarot
,,Songo najlepszy najsilniejszy'' tak, tak historia już przeorana w opór: jestem z pokolenia, które po szkole biegło do domu obejrzeć kolejny odcinek Dragon Balla na RTL7, zbierałem karty z Chio Chips i naklejki z wafelków Star Foods w polewie czekoladowej do albumu. Nuuuda. No ale to prawda, Dragon Ball = piękne wspomnienia z dzieciństwa
Takie gry są bardzo trudne w ocenie bo nigdy nie rozumiałem po co w magazynach branżowych umieszcza się recenzje gier anime jakby one były tworzone dla szerokiej publiki. No to jest typowy produkt dla fanów, nie ma sensu zabierać się za ten tytuł od tak z czapy ,,zagram w to bo lubię jak się ludzik bije :dafuq:'' . DBZ: Kakarot to anime bijatyka 3D z otwartymi momentami gdzie możemy swobodnie latać po mapie, wykonywać dodatkowe zadania, zdobywać nowe techniki ataku, łowić ryby, gotować itd. Dla kogoś kto kiedyś lubił Dragon Balla, chce sobie odświeżyć historię z całej Zetki no to będzie 7/10 na luzie. Jak już na forum zostało wspomniane kilka razy to ostatnia saga z Buu jest bardzo przyspieszona ale dla mnie to dobrze bo już chciałem to skończyć. Szkoda, że wszystkie walki musimy wygrać nawet wtedy gdy fabularnie nie mamy szans wyjść zwycięsko z pojedynku. Wygrywamy pojedynek w grze po czym następuje filmik gdzie dostajemy srogi łomot. Zamiast wygranej w danej walce gra mogłaby wymagać od nas, że musimy np.: pozostać przy życiu określony czas z licznikiem czy osłabić przeciwnika do jakiegoś % jego HP.
Nie wszystkie dialogi mają nagrane głosy często swojego rozmówcę poprzez rozmowy telefoniczne/telepatyczne słyszymy w głośniczku pada i często też te rozmowy nie mają pełnego dubbingu, więc z głośniczka w padzie idą takie typowo japońskie jąknięcia ,,Oio! Hieeeeee?! Haha!!, Kai!, hmph...'' brzmi to jakbym oglądał hentai na telefonie, czego oczywiście nigdy nie robiłem. Fanom DB polecam, reszta niech się trzyma z daleka.

 

dbz1.jpg

dbz2.jpg

 

Ale bym sobie w db gt zagral w tej samej formule to sobie nawet nie zdajesz sprawy :banderas:

 

 

Karty chio z dbz i ogladanie db na rtl7 to bylo dopiero życie. Współczuję tym co tego nie doswiadczyli.

Odnośnik do komentarza
27 minut temu, oFi napisał:

Ale bym sobie w db gt

No pewnie, że tak ale ja po czasie zdałem sobie sprawę, że najwięcej dobra płynie z klasycznego Dragon Balla i gdyby taką grę zapowiedzieli to bym chyba zwariował ze szczęścia. Ileż tam było przygód :banderas:, te projekty postaci, ten styl no gdyby gierka pozwalała mi przeżyć przygody małego Goku z ARMIĄ CZERWONEJ WSTĘGI czy Turniejów Sztuk Walki, gdybym musiał wykonać pierwsze kamehameha i mógłbym walić przeciwników kijem po mordzie :banderas:Bulma w swoim prime :banderas:o Boże

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza
2 godziny temu, Krzysztof93 napisał:

No pewnie, że tak ale ja po czasie zdałem sobie sprawę, że najwięcej dobra płynie z klasycznego Dragon Balla i gdyby taką grę zapowiedzieli to bym chyba zwariował ze szczęścia. Ileż tam było przygód :banderas:, te projekty postaci, ten styl no gdyby gierka pozwalała mi przeżyć przygody małego Goku z ARMIĄ CZERWONEJ WSTĘGI czy Turniejów Sztuk Walki, gdybym musiał wykonać pierwsze kamehameha i mógłbym walić przeciwników kijem po mordzie :banderas:Bulma w swoim prime :banderas:o Boże

 

A to to tez bym chcial bardzo :banderas:

 

Wszystko mozliwe. Skoro zrobili dbz, ktory na dzien dzisiejszy również byl watpliwym projektem sprzedażowym (a podobno niezle sie kakarot sprzedal jak na ten budżet co dostali) to pierwszy db również by sie przyjął (lub gt)

Edytowane przez oFi
Odnośnik do komentarza

UnMetal (PS4)

 

Niby indie, niby pixelart, a czułem się niemal jakbym grał w "dużą" gierkę. Dla niewtajemniczonych: UnMetal to pastisz serii MG/MGS, pod względem gameplay'owo-wizualnym czerpie ze starych części w 2D, natomiast w temacie dialogów (i voice actingu xD), różnych rozwiązań fabularnych, postaci czy bossów dostajemy szereg nawiązań i kpin z motywów znanych z całej serii. No nie powiem, parę razy mocniej prychnąłem, rzadko mam do czynienia z tego typu klimatami, ogólnie atmosfera jest luźna i bekowa, choć może to uśpić naszą czujność, kiedy nagle na pełnej wjeżdża boss, który nas upadla i do pokonania go potrzeba wielu powtórek. Tak, to jedna z tych gier z "nierównym poziomem trudności", gdzie ~90% przygody to stosunkowo luźna zabawa (niby skradanie, ale jednak mocno arcade, z fajnym feelingiem obijania strażników), parę momentów wymaga pomyślenia/zerknięcia w opis (niestety czasami rozwiązanie jest mocno z dupy i mało intuicyjne) no i są te nieszczęsne walki z bossami, gdzie w sumie niemal każda wymaga przynajmniej kilku powtórek, "staroszkolnego" rozkminiania metodą prób i błędów i, przynajmniej w moim przypadku, sporej ilości rzuconego mięsa.

 

No a jak się w ogóle gra? W skrócie, poruszamy się po bazie/dżungli, znajdujemy różne przedmioty (w tym klasyczne karty magnetyczne) pozwalające nam iść dalej/pozbywać się przeciwników w alternatywny sposób (mimo wszystko rządzi zwykła piącha, tym bardziej, że mamy tutaj motyw "nie zabijania", który skutkuje tym, że jeśli kogoś postrzelimy z ostrej amunicji, to musimy w krótkim czasie go wyleczyć naszą apteczką, inaczej game over, trochę słabe, no ale na dłuższą metę nie sprawia problemu). Twórcy oferują sporą różnorodność (no, może nie wizualną, bo tutaj raczej szybko robi się dosyć mdło), to  jakiś patent gameplay'owy, nowy rodzaj broni, przeciwnika, więc nudno nie jest. Pyka się przyjemnie, całość wciąga, i o to chodzi. Dla chętnych są jakieś sekrety, challenge etc., ale na tym etapie to już nie moje klimaty. Z innych spraw: oprawa muzyczna jest dosyć uboga, kilka kawałków zapętla się w ciągu całej, trwającej może jakieś 6-8h przygodzie.

 

Generalnie polecam, szczególnie miłośnikom przygód Węża.

 

 

 

 

1.jpg

 

2.jpg

 

3.jpg

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Plusik 9
Odnośnik do komentarza

Far Cry: New Dawn - tak jak mi przejadły się Far Cry, to chyba żadna inna seria. Zacząłem od fascynującej trójki, potem klimatyczna i technicznie przepiękna męczarnia w dwójce, czwórka która miała momenty i zniżkę formy, piątkę przeszedłem w połowie i nie dałem rady, a od szóstki odbiłem się niczym ciśnięta z całej pety w asfalt piłeczka kauczukowa (popularna w latach 90). Był po drodze oczywiście najlepszy Blood Dragon, ale to każdy wie że jest najlepszy, więc wspominam z obowiązku.

 

Jak na tym tle wypada Far Cry: New Dawn, czyli spin off do piątki? (w zasadzie to... 

 

Spoiler

sequel z nową postacią)

 

Nawet zjadliwie. Tak, to nadal nie jest najwyższa forma Far Cry, ale moim zdaniem gra się w niego lepiej niż w piątkę (w którą powinno się zagrać zanim siądzie się do ND). Czasami miałem wrażenie, że bardziej przypomina czwórkę, a ta przecież nie była taka zła. Próg wejścia jest całkiem spoko i szybko łapiemy jak rozbudowywać wioskę, jak konstruować to i tamto, rozwijamy talenty (perki/skille) no i oczywiście odbijamy posterunki. Każdy kto grał w FC (od trójki) poczuje się jak w domu. Gra nie sili się na nowości po prostu. Mamy za to całkiem spory arsenał, od broni krótkich, wręcz, pm-ów, lkm-ów, snajperek, wyrzutni, po liczne bronie rzucane - bomby rurowe, ładunki zdalne, dynamity, granaty dymne. Co najważniejsze - dzielą się na 4 poziomy, podobnie jak przeciwnicy i misje, więc arsenał należy ulepszać by sprostać nowym wyzwaniom. Bronie też mogą mieć tłumik, bo jak to w FC można wszystko zdobywać/zabijać "po cichu", za co możemy być w pewnych okolicznościach premiowani. Niektóre jednak proste rzeczy jak kotwiczka, lornetka (do oznaczania celów) czy zaawansowane eliminacje trzeba odblokować. Jest także sporo pojazdów, które możemy budować w bazie. Do zwierzyny łownej doszły "zmutowane" wersje drapieżników, a posterunki można teraz odbijać wiele razy (za każdym razem trudniej, ale też cennych zasobów zdobywa się więcej). Są także side-questy ze skarbami, które zwykle wiążą się z jakąś zagadką. Są także wyprawy do specjalnych lokacji (poza mapą) z bardzo charyzmatycznym francuskim pilotem (IMO najlepiej zagrana postać w grze) i są one dość ciekawe - np. wrak rządowego samolotu, zgliszcza międzynarodowej stacji kosmicznej i parę innych miejsc, o których warto dowiedzieć się samemu :) A właśnie.

 

Bo jakby ktoś nie wiedział, to gra toczy się w post-apokalipsie. Z tym, że jest to daleko od tego co prezentuje nam Fallout. Jest wręcz anty-falloutowo :) Tutaj mamy faerię barw, przyrodę która się odrodziła i przejęła pałeczkę. Oczywiście Hope County nigdy nie było metropolią, więc miała łatwiej. Jakiś zniszczonych drapaczy chmur, centrum handlowych czy wielkich osiedli tu nie zauważymy. Ba! Nie ma nawet stref napromieniowanych (sic!) poza tymi, które robią za strefy śmierci na końcach mapy. Nie musicie mieć licznika Geigera czy strojów hazmatowych :) Także no, czasami trudno mieć wrażenie, że świat zniszczyły bomby. Ba, nie ma nawet nuklearnej zimy. Ktoś by mógł więc powiedzieć, że ta post-apo taka trochę naciągana, ale w rozgrywce to nie przeszkadza. Bliżej temu do Mad Maxa, ot co (zreztą bronie i pojazdy też w tym stylu). W sumie to dobre krótkie porównanie - Mad Max w lesie :)

 

Bardzo dobrze wypada muzyka. Utwory nie będące piosenkami robią robotę, wprowadzają klimat i są jednymi z najlepszych w serii (stawiam tuż za Blood Dragon). Oprawa graficzna - ot piątka, w zasadzie nie ma tu fajerwerków, jedynie wybuchy jak zawsze trzymają poziom. Fabułarnie dość oklepanie (no nie jest to najlepsza historia w FC), choć cały motyw z Nowym Edenem ujdzie, plot twist praktycznie żaden. Protagnistki - bez polotu, choć gra próbowała je trochę ubogacić historią, to mam wrażenie, że tak jakby designerom zabrakło czasu aby ich wątek pociągnąć dalej i wyszło tak sobie.

 

Czy warto zagrać? Ja mimo awersji dałem radę i nie męczyłem się. Coś jakbym zjadł schabowego w lokalnej restauracji, w której żywiłem się przez lata. Smakuje dobrze, choć nie zaskoczył mnie już niczym. Czasami jednak mamy na coś takiego ochotę, prawda? ;)

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Horizon forbidden west skończony. Zajebista oprawa, ciekawa fabuła, super polowanie na maszyny, ale tak jak w pierwszej części postacie poboczne to miałkie kukły. Cała fabuła apokalipsy, skąd, jak i jak można się starać ją powstrzymać jest bardzo ok, ale wszystko to jest podane w jakieś disneyowskiej otoczce gdzie aloy krzyczy "nie wygrasz złoczyńco", a złoczyńca "wygram". zdecydowanie postacie są zbyt bezpieczne i byłem w szoku, że w tak bezpiecznej kreacji postaci ktoś z bliższych postaci mógł zginąć. Jedynie ten koleś bez ręki jeszcze dawał jakoś radę.

 

Ogólnie niby wszystko jest na swoim miejscu ale brakuje czegoś, tego pieprzu. Fizyka świata i otoczenia to dramat. Nasza postać przebiega przez roślinność i ta nawet nie drgnie. Jakos w tej grze mi to przeszkadza. Ocene mogę wystawić 7,5/10. Początkowo byłem rozczarowany ale jak pojawiła się nowa frakcja i nowe wątki to wkręciłem się już mocno. Czas gry u mnie na liczniku 37 h. Wątek do kolejnej części zapowiada się świetnie. Gra mnie utwierdziła w przekonaniu, że ten horizon online na wzór monster hunter ma mega potencjał na bycie sztosem bo walka z maszynami, odrywanie części, podatność na zywioły to mega fun. 

Edytowane przez PanKamil
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...