Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

ENDER LILIES: Quietus of the Knights

 

Platforma: SD

 

Kolejny przedstawiciel metroidvanii, który ukończyłem na Steam Decku. Mam mieszane uczucia co do tej gry. Spodziewałem się sztosa, na opencritic 85, jednak to co dostałem uważam za co najwyżej średnie.

 

Gra do endingu A (taki neutralny, "zwykły" ending) zajęła mi 10 godzin, było w tym dosyć sporo umierania i trochę frustracji co do niedopieczonych aspektów gry. 

 

Plusy: 

- naprawdę dobra grafika 2D, ładna stylistyka, dobre animacje

- grane na Steam Decku, a tam stabilne 60 fps, zero bugów, bateryjka trzymała nad defaultowych ustawieniach Decka całkiem dobrze

- dobra mapa

- dobry soundtrack

- bossowie do połowy gry

- kilka zakończeń

 

Minusy: 

- fabuła - oczywiście gra wzorowana na innych z tego gatunku i ma też coś z Dark Souls, więc fabuła opowiadana głównie w formie notatek, ale niezbyt mnie one poniosły

- system rozwoju postaci nie do końca zrozumiały, niby levelujemy, rozwijamy się, ale tak naprawdę niewiele to daje (+1 do ataku...), oczywiście są też nowe skille i tutejsze "charmy", podobnie jak w Hollow Knight, ale nie zostało to dobrze wyważone

- skille naszej postaci są jakby była jakaś checklista do odhaczenia, jest ich dużo, ale zabrakło opcji do ich wykorzystani w grze

- przegięci niektórzy bossowie z bardzo tanimi zagrywkami, gra była reklamowana jako przystępniejszy Hollow Knight, a dla mnie było odwrotnie, na pewno gra jest dosyć trudna, bez grindu jest naprawdę ciężko

 

Podsumowując 7/10, raczej dla najzagorzalszych fanów Metroidvanii, nie jest to liga Hollow Knight'a, czy Bloodstained: Ritual of The Night. Dla mnie przykład gry Indie, gdzie recenzje są lepsze niż to, co ona sama sobą prezentuje

 

image.thumb.png.f08acb65165802fe964afe6bf7d4c67b.png  

  • Plusik 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza

81BOKyet26L._AC_UF10001000_QL80_(300x429).jpg.8f63a28a2840a1be4cf841d14fd11e98.jpg

 

 

Za mną naprawdę emocjonująca i rewelacyjna przygoda. Pierwsza odsłona CoD na PS2 nie jest raczej mocno ceniona wśród graczy i ma powiedziałbym "przeciętną" opinię, ale ja bawiłem się przy niej przednio. Trzy różne kampanie, mnogość misji, wartka akcja i ciekawe urozmaicenie w postaci misji "z czołgu". Wiadomo, wersja na drugie PlayStation nie grzeszy płynnym działaniem i gra w wielu momentach zdaje się nie tyle klatkować co działać w zwolnionym tempie, co jednak absolutnie nie sprawiało mi problemu. Jestem raczej wyrozumiałym graczem i nie oczekuję, że gra, zwłaszcza momentami tak dynamiczna będzie działać w 100% płynnie. Tak naprawdę jedyny poważny zarzut jaki mam do tej gry to naprawdę uboga ilość checkpointów. Niejedna misja staje się przez to nie tyle niegrywalna co irytująca, bo docierając już naprawdę daleko, po śmierci nierzadko zaczynamy całą akcję od początku. W niektórych momentach gra wręcz prosi się o utworzenie punktu kontrolnego, ale z jakiegoś powodu twórcy naprawdę ich poskąpili. Mimo tego, grę ograłem w ciągu kilku dosyć intensywnych sesji i przyznam, że jestem zadowolony z jej ukończenia. Tytuł ten poniekąd popchnął mnie do uzupełnienia zbioru gier z serii Call of Duty na PlayStation 2, więc w przyszłości mogę sprawdzić jak gra się w kolejne odsłony na tym sprzęcie.

Czy polecam? Myślę, że jak najbardziej tak :) Nie jest to może techniczny majstersztyk, ale gra się naprawdę przyjemnie.

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza
35 minut temu, Quake96 napisał:

Tak naprawdę jedyny poważny zarzut jaki mam do tej gry to naprawdę uboga ilość checkpointów. Niejedna misja staje się przez to nie tyle niegrywalna co irytująca, bo docierając już naprawdę daleko, po śmierci nierzadko zaczynamy całą akcję od początku.

To zmora fpsów z czasów PS2. Były takie tytuły, które porzuciłem na jakiś czas, albo już na zawsze, bo gdzieś utknąłem i rzygałem powtarzaniem etapu, albo levelu xd

Odnośnik do komentarza
37 minut temu, dee napisał:

Polecam odświeżyć Black na PS2 jeśli ktoś lubi zyebane checkpointy :dynia:

 

Grałem w Blacka na PS2. Ta gra to była masakra, nie przeszedłem jej właśnie przez te checkpointy, gdyby były one częściej, to gra nie stanowiłaby żadnego problemu. Natomiast jak jest checkpoint raz na rok no to uznałem, że nie ma sensu się męczyć. Szkoda, bo to całkiem dobry tytuł byłby bez tej wady.

Odnośnik do komentarza

WRC_Rally_Evolved.jpg.dbee9a9649a9640ca1d02161888d20a2.jpg

 

 

Po ograniu Call of Duty pomyślałem, że dobrze będzie zapuścić sobie jakąś "lekką" gierkę, najlepiej taką przy której mogę sobie posłuchać jakiegoś streama w tle. Wybór padł na WRC Rally Evolved, bo to w zasadzie bardzo dobra i przystępna odsłona serii na PS2. Zapamiętałem ją ze względu na te "losowe" wydarzenia na trasach. Ogólnie grało się całkiem nieźle, na tyle że całe mistrzostwa (48 odcinków na 16 rajdach) ukończyłem w zasadzie na jednym posiedzeniu i zajęło mi to ~3h :D

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

 

Zrobić kontynuację jednej z najlepszych i najważniejszych gierek ostatniej dekady na tym samym silniku i na tej samej mapie, a przy tym nie stworzyć czegoś odtwórczego i zbyt bezpiecznego to nie byle co. Udało się. Problemy BOTW zostały naprawione. Pozbyto się odtwórczych shrine’ów z identycznymi walkami, NPCty przestały być kukiełkami dzięki temu że dostały fajne dialogi przez co swiat jest znacznie żywszy niż w BOTW. Słaby ostatni boss z BOTW został zastąpiony walką 10/10, dungeony są na wypasie, misje poboczne też są lepsze, nowe umiejętności jak wszyscy wiemy pozwalają stworzyć robota z penisem wiec też super, muzyka lepsza, fabula ciekawsza chociaż nadal bez szału, ale to jest trochę wymuszone konstrukcją gry.

 

Przejście gry zajęło mi 110h. Nie nudziłem się ani chwili. Wielka przygoda, której nigdy nie zapomnę.


10/10

  • Plusik 1
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Duke Nukem: Manhattan Project (2002) - PC, Mobile, Xbox 360 - Gra - Filmweb

 

 

Po ograniu kilku sztosów z PSXa (o których tutaj nie wspomniałem), naszło mnie na zagranie na poczciwym blaszaku. Los chciał, że wybrałem grę Duke Nukem Manhattan Project. Legitny, dość zapomniany platformer z Duke Nukemem w roli głównej. Jest to swoisty powrót do korzeni serii, bo wielu może nie wiedzieć, ale Duke swoje przygody zaczynał właśnie w dwóch odsłonach gier platformowych. Ukończona przeze mnie gra wydana została w 2002 roku, więc 21 lat temu. Jak się grało? Wyśmienicie :D Gra jest naprawdę dobra, nie jest to może jakiś "megahit", ale jak najbardziej solidny i wciągający tytuł. Dodatkowym atutem był fakt, że większość gry ograłem na padzie od Xboxa 360, więc doznania były niemalże konsolowe. Grę polecam każdemu kto jej jeszcze nie poznał, a szuka "ukrytych perełek" wśród gier tego gatunku :)

  • Plusik 2
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Chasm: The Rift - skoro o ukrytych perełkach mowa, to ta będzie troche brudna, ale jednak nią będzie. Młodzi gracze mogą pomyśleć, że to kolejny "boomer fps", a to po prostu stary fps, który miał ambicję i pecha wychodzić w czasach złotej ery FPS-ów. W 97 wyszły przecież takie tuzy jak Quake 2, Turok, Jedi Knight czy Outlaws. I pomiędzy nimi niesfornie przydreptało niewielkie ukraińskie studio Action Forms, którego twórcy byli zafascynowani Doom-em i chcieli zrobić podobną grę. Ale nie poszli na łatwiznę i opracowali własny silnik (AtmosFear), a ich gra miała na pewnym etapie być konkurencją dla Quake. No ale to było akurat porywanie się z motyką na słońce.

 

Jak dzisiaj prezentuje się w dobie boomer fps-ów ten lekko zremasterowany twór? Ano całkiem przyzwoicie. Od razu jednak zaznaczę, że mam sentyment do tej gry. Jak większość w Polsce zapewne po raz pierwszy zagrałem, gdy dodali go jako pełniak do jednego z wydań CDA. Obecnie gra zadebiutowala na konsolach.

 

Z dobrych rzeczy to atmosfera - jest brudno, ponuro i z dreszczykiem, ale też nie dominuje tutaj ciemność. Fabularnie walczymy z Time Strikerami, którzy mieszają w czasie, co jest powodem wędrowania przez różne epoki. Stąd mamy bazę wojskową, Egipt, średniowiecze i bazę kosmitów (podobną do bazy wojskowej) - w każdym po 4 levele zakończone walką z bossem. Nic nadzwyczajnego, ale też mają unikatowych przeciwników adekwatnych do settingu. Ciekawostką jest to, że w epizodzie średniowiecznym nie brakuje chrześcijańskich ikon z ukrzyżowanym Chrystusem na czele (w tym w roli przełącznika), ale w sumie to lata 90 i mało znany wydawca, więc wyjebongo 200 procent na poprawność zapewne. Plansze to mix tuneli i małych otwartych przestrzeni, uzupełnione przez labirynty, pułapki i sekrety, a wszystko w grubiociosanym 2.5D, co przypominało mi trochę Doom 64. To co wyróżnia ten silnik i grę na tle ówczesnych rywali, to możliwość odstrzeliwania kończyn potworkom, przez co np. nie mogą strzelać i próbują nas dorwać w zwarciu. Ta mechanika bawi przez całą grę, łącznie z odstrzeliwaniem czerepów (brakuje tylko sikającej z oderwanych kończyn juchy :) ). Przeciwnicy też bywają zróżnicowani, choć inteligencją niezbyt grzeszą. Broni jest całkiem sporo - od shotguna i dwururki, miniguna, po bardziej fikuśne bolcownice, wyrzutnię dysków, granatnik, miny i działo plazmowe (a la BFG). Feeling jest bardzo spoko (jak na swoje czasy), a to dla niektórych w fps-ach najważniejsze. Są też chwilowe ulepszenia jak niewidzialność,  nieśmiertelność i odbijacz pocisków, ale paradoksalnie tylko ten ostatni bywa tak umiejscowiony, że się do czegoś bardziej mi przydawał.

 

Napisałem - przyzwoicie, to nie znaczy, że idealnie.  Widać, że twórcy bardzo chcieli, ale byli świeżakami. Jest kilka błędów designerskich. Gra to totalny symulator save scumingu, bowiem wielu przeciwników czai się za winklem i strzela celnie z prędkością 1 sekundy. Potem dochodzą chamskie pułapki (często instant kill) i spawnujący się obok wrogowie (oczywiście od razu prują do nas), a że gra stara, to bazujemy na pancerzach i leżących tu i ówdzie apteczkach. Banalnie tu zginąć będąc nieuważnym, a czasami po prostu nieświadomym pułapki. Niekiedy hitboxy winklów są za duże i przez to niby powinniśmy strzelić do wroga, a tu prujemy w ścianę (na szczęście vice versa). Zagadki nie są przesadnie trudne, ale już starcia z bossami zawsze wymagają podejścia sposobem (a nie górą ołowiu) i ta pierwsza walka IMO nieco przekombinowana (trzeba bossa wpakować w wielki wentylator). Muzyka też specjalnie nie robi wrażenia - od genericowy ambient, z małymi wyjątkami. Gra nie jest długa - raptem 16 leveli, plus 3 w dołączonym w remasterze DLC.

 

Czy warto? Dla mnie warto, bo najważniejsze elementy jako FPS gra ma na dobrym poziomie, a do pewnych niedoróbek i lekkich frustracji da się przywyknąć. Jest naprawdę spoko ;) 

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Call of Duty Vanguard na XSX

 

Zacząłem jakiś czas temu, potem nie grałem i wróciłem dokończyć. Jako fan drugowojennych FPSów nie mogłem przejść obojętnie i o ile jako takiego klimatu jak w starych MOH i COD raczej tu nie doświadczyłem to jest to bardzo solidny shooter. Sama historia dosyć przekombinowana, ale dobrze poprowadzona, na pewno jest różnorodnie pod względem misji i zadań. Prowadzimy kilkoma postaciami na różnych frontach. Jest nawet kobieta, ale o dziwo, jej historia i misja były chyba najciekawsze. Strzela się przyjemnie, jest spory wybór broni. Na spory plus lokacje, które co prawda, są mocno korytarzowe, ale bardzo ładne, dopracowane i po prostu ciekawe. W budynkach jest bardzo szczegółowo, jest co oglądać.  Na minus momenty misji stealth, dosyć głupie, schematyczne i oklepane, trochę niepotrzebne, jak dla mnie. Całość prezentuje się bardzo dobrze, aczkolwiek poruszanie się pojazdów lądowych i samolotów wciąż jest do bólu kwadratowe, no mogliby już coś z tym zrobić. Ogólnie, postrzelane solidnie i przyjemnie, ale za dużo w pamięci nie zostanie, może finałowa misja i lokacje typu metro, albo budynek poczty. Na premierę nie było warto brać, ale teraz już jak najbardziej. 

Odnośnik do komentarza

 

The House in Fata Morgana (PC, Ps Vita).

Na początek od razu mówię, ze gra należy do tzw. gatunku Visual Novel. Cała gra polega na klikaniu przycisku by przewinąć tekst. W trakcie rozgrywki jest może 12 decyzji, które mają wpływ na uzyskane przez nas zakończenie(plus kilka złych zakończeń). Jak ktoś szuka w grach więcej akcji to niech po nią nie sięga.

Najpierw wady

-Tylko w dodatkowej historii jest dubbing(dla mnie to nie wada, bo Japonki w tego typu produkcjach drą się jakby miały raka krtani, a po za tym szybciej przewijam tekst niż lektorzy wypowiadają swoje kwestie)

-Jak wcześniej wspomniałem mało jest tu samej gry, mało decyzji, co jest uzasadnione, ponieważ przez większość rozdziałów oglądamy wydarzenia z przeszłości)

Fabuła:

Grę zaczynamy jako zagubiona dusza w tytułowej posiadłości z amnezją(nawet nie pamiętamy jakiej jesteśmy płci). W pokoju przy kominku czeka na nas pokojówka, która oznajmia nam, że jesteśmy panem tego domu i czeka na nas od dłuższego czasu. By dowiedzieć się kim jesteśmy, prowadzi nas do „pierwszych drzwi”. Drzwi te mają przenieść nas do wydarzeń z przeszłości, dzięki czemu mamy dowiedzieć się kim jesteśmy i dać nam odpowiedzi na wszystkie pytania.

Pierwsze drzwi przenoszą nas do wydarzeń z 1603r, kolejne do roku 1707 i 1869, potem cofamy się do średniowiecza i  o dziwo to wszystko jak się okazuje później ma sens, wszystko układa się w logiczną całość bez potrzeby wyciągania z tyłka jakiejś deus ex machina np. maszyny stworzonej przez kosmitów do robienia kopi ludzi i wysyłanie ich w przeszłość(tak, na ciebie patrzę, Zero Time Dilemma, zakało ty).

Dalej nie będę spoilerwał, ponieważ historia jest wybitna i im mniej się o niej wie przed odpaleniem gry tym lepiej.

Grafika:

Dobrze oddaje klimat opowieści, postacie są starannie narysowane. Styl rysunków jak na developera z Japonii jest mało japoński co w mojej opinii wyszło grze na dobre(akcja dzieje się w Europie). Momentami widać, że zabrakło budżetu, bo niektóre postacie epizodyczne nie mają portretów.

Gameplay:

Jak już pisałem, standardowy visual novel. Sterowanie sprowadza się do klikania jednego przycisku, aby popychać historię do przodu.

Podsumowanie:

Ogólnie, standardowy VN o wybitnej historii - zasłużona wyższa ocena od nowej Zeldy na Metacritic.

Odnośnik do komentarza

DRIVER - YOU'RE THE WHEELMAN (PAL) - FRONT

 

Z Driverem znam się w zasadzie od prawie 20 lat, a jakoś nigdy nie było mi dane ograć jego trybu fabularnego. Zawsze była to dla mnie gierka "do pojeżdżenia", choć nie ukrywam że bardzo dobra i równie ważna w mojej growej historii. Tym razem postanowiłem zawziąć się i ją ograć. Okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go malują i cała "kampania" to bardzo przyjemna gierka polegająca głównie na skillu w jeżdżeniu, dokładnie tak jak można było to zakładać. Niechlubnym wyjątkiem jest ostatnia misja, w której przyjdzie nam uciekać przed prawdopodobnie dziesiątkami radiowozów i innych "bandziorów", gdzie uciekamy autem pewnie o połowę wolniejszym i na niewiele zdaje się nawet to, że nasz wóz jest wyjątkowo odporny na uszkodzenia. No, ale na ostatniej prostej nie wypadało się poddać, więc w końcu się udało i mogę teraz z dumą stwierdzić, że ukończyłem pierwszego Drivera na szaraku :)

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza
19 hours ago, krupek said:

Call of Duty Vanguard na XSX

 

Zacząłem jakiś czas temu, potem nie grałem i wróciłem dokończyć. Jako fan drugowojennych FPSów nie mogłem przejść obojętnie i o ile jako takiego klimatu jak w starych MOH i COD raczej tu nie doświadczyłem to jest to bardzo solidny shooter. Sama historia dosyć przekombinowana, ale dobrze poprowadzona, na pewno jest różnorodnie pod względem misji i zadań. Prowadzimy kilkoma postaciami na różnych frontach. Jest nawet kobieta, ale o dziwo, jej historia i misja były chyba najciekawsze. Strzela się przyjemnie, jest spory wybór broni. Na spory plus lokacje, które co prawda, są mocno korytarzowe, ale bardzo ładne, dopracowane i po prostu ciekawe. W budynkach jest bardzo szczegółowo, jest co oglądać.  Na minus momenty misji stealth, dosyć głupie, schematyczne i oklepane, trochę niepotrzebne, jak dla mnie. Całość prezentuje się bardzo dobrze, aczkolwiek poruszanie się pojazdów lądowych i samolotów wciąż jest do bólu kwadratowe, no mogliby już coś z tym zrobić. Ogólnie, postrzelane solidnie i przyjemnie, ale za dużo w pamięci nie zostanie, może finałowa misja i lokacje typu metro, albo budynek poczty. Na premierę nie było warto brać, ale teraz już jak najbardziej. 

 

Od World at War odbiłem się po idiotycznych akcjach z pociągiem i innych takich. W Vanguard też tak jest? Postrzelałbym w Niemców, ale raczej w stylu MoH: AA albo Brothers in Arms, a nie w stylu cool-teen-michaelbay

Odnośnik do komentarza

Street Fighter 6 [PS5]

 

1691873158069.thumb.jpg.7e48159ab384dcef719416a1fee0a096.jpg

 

Jak można przejść bijatykę, co ten Kmiot pierdoli, dziesięć walk wygrał i zamierza się puszyć?

 

No nie do końca, bo może wiecie, a może nie, ale Street Fighter 6 dysponuje pełnoprawnym trybem fabularnym zwanym World Tour. I większość graczy dzieli się na dwie grupy. Pierwsza kupuje grę, by grać kompetytywnie online i olać inne tryby, a druga skupi się na zawartości przystosowanej do gamingowej masturbacji, czyli zabawy solo. 

 

I ja jako samowystarczalny gracz skoncentrowałem się na growym waleniu konia.

 

World Tour pozwala nam na starcie stworzyć własną postać i nadać jej nawet najbardziej dziwaczne proporcje. Możemy wykreować ludzką abominację, ale trzeba wziąć pod uwagę, że później to my będziemy musieli ją każdorazowo oglądać w scenkach fabularnych, więc trzeba się głęboko zastanowić czy na pewno chcemy to zrobić samemu sobie. Co ciekawe, tworząc postać wysoką zyskujemy wszystkie jej zalety (duży zasięg), ale i wady (łatwiej nas trafić). Możemy oczywiście powołać do życia karła, którego trudno trafić, ale sami też będziemy musieli skakać, by trafić rywala w głowę, hehe.

Jako przebrzydły gamingowy centrysta wybrałem chłopa przeciętnego, bo zamierzałem oglądać przerywniki filmowe.

Poza tym ja naprawdę nie przepadam za kreatorami postaci w grach i traktuję je na zasadzie “byle przeklikać”.

 

Jak mógłbym krótko opisać tryb World Tour? Mocno uproszczona Yakuza. A dla tych, którzy w Yakuzę nie grali: dostajemy do dyspozycji dzielnicę miasta złożoną z kilku ulic na krzyż, paru skwerów, trochę drabin umożliwiających eksplorację dachów, sklepiki z żarciem, ubrankami, garść mini-gierek. I w tym początkowo ograniczonym środowisku ruszamy na poszukiwanie przygód. Odhaczamy kilka pierwszych misji, a co za tym idzie otwierają się przed nami nowe możliwości. 

 

Przez “nowe możliwości” mam na myśli nowe misje, dzielnice (w sensie kilka ulic), aktywności. Nic spektakularnego, bo wszystko tutaj tłamsi nieco kameralna atmosfera. Dostajemy główne zlecenia, które swoim skomplikowaniem mogłyby stanowić co najwyżej misje poboczne w innych grach. Udźwiękowione dialogi to luksus zarezerwowany tylko dla najistotniejszych wydarzeń, reszta to czytanie napisów (jak w Yakuzie!), nasza postać przez całą opowieść sprawia wrażenie opóźnionego w rozwoju niemowy, głupkowato się uśmiechającego, albo tupiącego nogą ze złości, więc bywa mocno niezręcznie, gdy reszta postaci stara się ten fakt uprzejmie ignorować. 

 

1691873158078.thumb.jpg.9927ca908b9dd5b5efa5212676c65965.jpg

 

I tak brniemy przez opowieść, znacznik za znacznikiem, potem trochę podróżujemy po świecie (czytaj: klikamy w destynację na mapie, ziuuu i jesteśmy na miejscu), ale wyprawa do innych krajów jest z grubsza rozczarowująca, bo te nie oferują nic, poza tłem (znanym z walk 1 vs. 1) i kilkoma NPC-ami do bezowocnej interakcji. No, jest tam zawsze jakiś Mistrz (czytaj: postać z rostera gry), który nauczy nas nowego stylu walki, więc w sumie warto, ale to za mało, by zmyć posmak rozczarowania. Wracamy więc do z grubsza bezmyślnego biegania za znacznikami po głównej mapie i nawet jeśli naszym zadaniem jest namierzenie lokalizacji na podstawie tylko zdjęcia, to gra i tak daje nam znacznik na mapie. Najwyraźniej nie docenia naszej spostrzegawczości, bo przecież mogliśmy nie zauważyć jedynej fontanny w mieście. 

 

Zamykając już temat fabuły trzeba napisać, że jest chujowa. Nie oczekiwałem niczego wybitnego, a dostałem zapychacz. Nie żebym miał to grze jakoś bardzo za złe, bo od początku nastawiałem się, że opowieść będzie stanowić tło i wyłącznie pretekst (mimo wszystko bym się nie obraził, gdyby mnie miło zaskoczyła). I stanowi tylko wymówkę, więc nie liczcie na atrakcje. Historia bywa głupkowata, krindżowa i niezrozumiała, wypełniają ją banialuki dla dwunastolatków (“czym jest siła?”), a w roli drugoplanowych postaci angażuje przeciwników z kartonami na głowie oraz starcia z lodówkami czy odkurzaczami. No właśnie, walka. 

 

Bo o ile na starcie możemy przyswoić tylko jeden styl mistrza (Luke, zwanego Łukaszem), to nasz asortyment szybko zaczyna się rozrastać i koniec końców będziemy mogli skupić się na szkole walki każdej z postaci rostera SF6. Podstawa Guile’a z ciosami specjalnymi Ryu, Cammy i Dhalshima? Proszę bardzo. Można do woli eksperymentować i kombinować, przez co model walki wciąż pozostaje świeży, bo w każdej chwili możemy go zmienić na jeden wielu dostępnych. 

 

Starciom trudno cokolwiek zarzucić. Toczą się na zasadzie bliźniaczej z Yakuzy, czyli przeciwnicy gonią nas na ulicy dążąc do walki, a jeśli do niej dojdzie, to przechodzimy w tryb 2D i musimy się rozprawić z adwersarzami. Możemy się z nimi policzyć tradycyjnie i bez specjalnej finezji, albo spełnić dodatkowe warunki (np. wykonaj rzut dwa razy), aby otrzymać bonusowe nagrody.

Zresztą co ja tutaj będę strzępił klawiaturę, skoro piszę renomowanej o bijatyce? Wiadomo, że walka jest tip top. Choć trudno nie zauważyć, że bogaty system starć oferuje więcej możliwości, niż wymaga tego bezstresowa rozgrywka. W sensie: możesz odjebać Super Combo 1000 EX, ale po co, skoro podrzędny ziomuś padnie po dwóch podcinkach i ćwierćkółku z pięścią? Po co strzelać z armaty do komara? 

 

Dążę do tego, że World Tour to tryb dla graczy eksploratorów, nie tych szukających wyzwania bitewnego. Balans kuleje, bo z racji pewnej nieliniowości nie sposób go płynnie unormować. Albo rozpierdalamy rywali z palcem w dupie Frostiego (no homo), albo potrzebujemy grindować (czytaj: wrócić później). Jako gracz wyznający zasadę “najpierw wszystkie aktualnie dostępne misje poboczne, a potem główna” nie potrafię określić poziomu wyzwania, bo przez 90% czasu byłem przepakowany. Ok, ostatnia sekwencja walk była wymagająca, ale w trakcie można się leczyć, więc fragment jest do przebrnięcia metodą na Jana, nawet bez odpowiedniego poziomu postaci. 

 

Najwięcej z tego trybu wyciągną początkujący gracze, bo całkiem zgrabnie wdraża on nas w zawiłości systemu walki, ucząc po kolei mechanik i stawiając coraz większe wyzwanie w tej materii. Nie do przecenienia jest również możliwość poznawania kolejnych stylów walki każdej postaci i być może odnalezienie tej, która nam najbardziej leży, przynajmniej na początku. Będziemy zmieniać mistrzów jak rękawiczki, bo to nic nie kosztuje, a zapewnia nam ciągłe urozmaicenie zabawy.

 

Wszak co możemy tutaj jeszcze robić oprócz obijania kolejnych mord? Niespecjalnie wiele. Mamy oczywiście do dyspozycji misje poboczne, ale skoro te główne są proste konstrukcyjnie, to możecie się domyślić, jakie skomplikowanie oferują te mniej ważne. Możemy trochę poszperać po zakątkach i uliczkach w poszukiwaniu skrzyń z ubrankami, możemy też pobawić się w kilku minigierkach (całkiem ok), albo pograć na automatach (np. Final Fight). Szukanie sekretów wiąże się też ze stosowaniem super ciosów nauczonych od Mistrzów. I tak uppercut może służyć jako skok, hadoukenem rozbijemy beczki czy skrzynie, a sumo headbutt pozwoli nam “przelecieć” na sąsiedni dach. Głupkowate, ale działa i wymaga odrobiny kombinowania, by się dostać do celu. Na plus.

 

1691873158085.thumb.jpg.61d38d48ec7f21e20e84ff4769be5021.jpg

 

Poza tym głównie toczymy setki walk, levelujemy naszego bohatera, wykupujemy statystyki z drzewka umiejętności, ulepszamy ciuszki, jemy posiłki buffujące nam postać, budujemy więzi z Mistrzami dając im prezenty czy wykonując dla nich side questy. Czasami trafi się nawet jakiś odrobinę bardziej skomplikowana i wielopoziomowa lokacja do zwiedzenia. Jakkolwiek to głupio zabrzmi, ale warstwa RPGowa i eksploracyjna w nowym Street Fighterze jest bardziej rozbudowana i znacząca dla gameplayu, niż ta w nowym Final Fantasy. Absurd, ale zabawny, bo prawdziwy. Światy w obu grach to zaledwie fasady i makiety, z tą różnicą, że ten w SF przynajmniej nie jest aż tak sterylny i lepiej wynagradza ciekawość gracza.

 

Generalnie World Tour to żadna rewelacja, ale tryb pozwolił mi nasycić głód Street Fightera, dając jakieś tło i urozmaicenie dla kolejnych walk. Co prawda pod koniec przygoda zamieniła się w festiwal Fast Travel, ale jak na gatunek bijatyk, to taka uproszczona przygodówka jest miłym dodatkiem. Choć nie wiem, czy wypada to nazywać dodatkiem, skoro ukończenie zajęło mi ponad 30 godzin.


 

  • Plusik 4
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza

GOD OF WAR - (PAL)

 

Właśnie zakończyłem pierwszą część przygód Kratosa. Samej gry nie trzeba nikomu przedstawiać, bo kto miał większą styczność z konsolami SONY, ten wie czym jest ta seria. Ja co prawda grę posiadam od dawna, ale jakoś nigdy nie było mi dane jej ograć. Ostatnimi czasy postanowiłem nabyć część drugą do kompletu i zaraz po tym ruszyłem z ogrywaniem pierwszej. Gra jest po prostu epicka! Widać rozmach i pokaz mocy drugiego PlayStation. God of War to niemal ciągła akcja przeplatana drobnymi zagadkami logicznymi, które w kilku miejscach lekko mnie zdezorientowały, ale z pomocą internetu udało się przez nie przebrnąć. Nie mam w zasadzie nic złego do powiedzenia na jej temat i szczerze mogę a wręcz muszę ją polecić każdemu kto jakimś cudem, tak jak ja nigdy wcześniej jej nie ukończył. Pozdro! :D

  • Plusik 5
Odnośnik do komentarza

Jakieś totalne głupoty w stylu idź kawałek wstecz, znajdź coś, przesuń tutaj. Nic szczególnego, pierwsze co mi się przypomina to jedna z tarcz potrzebnych do otwarcia wrót. Kombinowałem trochę inaczej niż powinienem, ot mi logika podpowiadała co innego, a nie zwróciłem uwagi na jedno z przejść :)

Także tutaj mogę bardziej winić siebie niż grę, ot w pewnych momentach myślałem nieco innymi ścieżkami. Niechlubny wyjątek stanowią tutaj końcowe "obrotowe ściany" z ostrzami po których trzeba było się wspinać bodaj pod koniec Hadesu. No to mnie trochę powkurzało, ale takie sekwencje były może ze trzy także luzik :)

Generalnie gierka bardzo mocne 9/10, jeśli nie na "dyszkę" :)

A teraz dla odmiany czas na FPSa. Nie będzie to jednak żadne Call of Duty, a reprezentant jednej z najstarszych, jeśli nie najstarszej serii FPSów z "naziolami" :)

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...