Opublikowano poniedziałek o 10:473 dni Life is Strange: Double Exposure - jakoś w sumie zapomniałem o tej grze i trzeba było to naprawić, więc skończyłem całość jednym ciągiem z drobnymi przerwami. Do pierwszej części mam spory sentyment, bo trafiają do mnie takie teen dramy z nutą jakiejś tam większej tajemnicy w tle, więc powrót starej znajomej w roli głównej bohaterki zrobił cieplutko na serduszku i można było poczuć w tym trochę takiego klimatu "spotkania po latach". Tym razem Max jest już bardziej dojrzała, spełnia się zawodowo jako wykładowca na lokalnym uniwersytecie i stara się jakoś ruszyć do przodu po wydarzeniach z jedynki, ale nie uchroniło jej to przed władowaniem się w kolejną tajemniczą śmierć przyjaciółki, którą oczywiście stara się rozwikłać bo przecież chwdp i nie można zostawić tego jakiejś tam hatfu policji do wyjaśnienia. Znowu więc przychodzi graczowi węszyć gdzie się da, wciskać nos w nie swoje sprawy i przy okazji odkryć/rozwikłać parę pomniejszych personalnych dramatów ludzi wokół. Tym razem jednak zamiast cofania czasu nasza heroina może przenosić się pomiędzy dwiema liniami czasowym, z czego w jednej ta wspomniana przyjaciółka jednak żyje, ma się dobrze i hasa sobie jak gdyby nigdy nic. Historia do pewnego momentu naprawdę mnie wciągnęła i byłem ciekaw tego, dokąd to wszystko zmierza - powiedzmy, że tak do końcówki czwartego z pięciu rozdziałów byłem w stanie łyknąć wszystko jak młody pelikan. Niestety końcówka trochę siada, rzucając w nas nostalgia baitami, kilkoma wątkami które prowadziły do nikąd, zaprzeczając trochę samej sobie i idąc w ambitne motywy których chyba sami scenarzyści nie do końca byli pewni. Nie jest źle, ale mam przynajmniej dwa pomysły, jak można by to rozwiązać lepiej, a jeśli ja potrafię coś takiego wymyślić to tym bardziej powinni suto opłacani profesjonaliści w swoim fachu. Technicznie rzecz jest nierówna, bo stylizowana grafika potrafi być ładna, emocje można odczytać z twarzy postaci i gdzieniegdzie trafi się fajny widoczek czy zabawa światłem, ale niestabilny klatkaż i skalowana chyba z 480p rozdzielczość woła o pomstę do nieba wybijając z wczuwki co parę kroków. Tym bardziej, że gra toczy się w małych lokacjach, które powinny wyciągać nie 60fps, a przynajmniej dwa razy tyle przy wyższej rozdziałce. Panowie ze Square, naprawdę nie trzeba było pchać tej gry na UE5 skoro nie potrafiliście opanować tego silnika i trzeba było zostać na czwórce, obie części FF7 pokazały, że na nim akurat umiecie coś rzeźbić (tak, wiem, osobne teamy developerskie, no ale kaman). Tyle dobrego, że warstwa muzyczna jest bardzo spoko i znów można posłuchać delikatnych plumkań jakichś indie kapelek, o których słyszały trzy osoby na świecie, a na żywo widziało je jeszcze mniej ludzi - tutaj gra nie zawodzi i ten pseudoartystyczny klimacik cały czas wisi w powietrzu. Gameplay to standard dla tej serii, łazimy po lokacjach, gadamy z innymi postaciami, przyglądamy się milionom pierdół w każdym pomieszczeniu i słuchamy wewnętrznego głosu Max komentującego wszystko począwszy od kwiatków w hallu i skończywszy na dekoracjach w biurze rektora uczelni, pomiędzy rozwiązując proste (czy nawet prostackie) "zagadki" by ruszyć fabułę do przodu. Jeśli graliście w dowolną część LiS to już wiecie, z czym to się je. Po skończeniu całości mam trochę ćwieka z wystawieniem jej oceny, bo z jednje strony to było całkiem przyjemnie 12h grania okraszonego dozą nostalgii do starej znajomej z jedynki. Z drugiej strony wady techniczne, wywalająca się na plecy końcówka i baitowanie na nostalgii zostawią mocną skazę na tym, jak zapamiętam ten tytuł. Chyba poszedłbym w solidne 7/10 - nie jest to gra, która odmieniła moje życie zagrajmera, ale nie żałuję poświęconego na nią czasu. Fanom serii polecam zapoznać się gdy będzie na solidnej promocji, tak za 5-6 dych będzie ok. Cała reszta może przejść obok i spróbować ewentualnie dopiero po zapoznaniu się przynajmniej z jedynką, po niej będziecie wiedzieć, czy w ogóle trafia do Was ta seria.
Opublikowano poniedziałek o 11:123 dni Do pierwszego LiS mam absolutnie przeogromny sentyment, bo to nietuzinkowa i świetnie napisana historia była. Niektóre sceny mam przed oczami pomimo tego, że skończyłem ją lata, ale to lata temu.Niestety, tego samego poruszenia próżno szukać mi w innych produkcjach z tej serii - Before the Storm nie zrobiło na mnie wrażenia pomimo tego, że było tak bliskie jedynce. Dwójki nie spróbowałem, Double Exposure nie porwało mnie w ogóle po pierwszym odcinku, ale True Colors wspominam już bardzo dobrze (nie tylko dzięki słodkiej pierdziawie Alex) i jest to część którą poleciłbym każdemu który ma niedosyt takich gierek.
Opublikowano poniedziałek o 11:263 dni Chyba zrobię sobie przejazd po serii, akurat czekając na MGS takie krótkie epizodyczne gierki na >15h wjeżdżają elegancko.
Opublikowano poniedziałek o 21:082 dni Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Black (PS2)Black to dla mnie jedno z ciekawszych tegorocznych odkryć. Ciężko mi go jakoś porównać do największych mocarzy tego gatunku, bo chociaż lubię FPS-y, to raczej nie należą one do najczęściej ogrywanych przeze mnie gier i mam spore zaległości w tym temacie. Jednak muszę uczciwie przyznać, że sam się nie spodziewałem, że ten 20-letni staruszek dostarczy mi tyle frajdy podczas kilkugodzinnej rozgrywki.Głównym bohaterem jest Jack Keller, żołnierz elitarnej jednostki Black, której zadanie polega na odnalezieniu i zlikwidowaniu członków organizacji terrorystycznej, znanej jako Seventh Wave. Misje, które wykonujemy, odbywają się w czasie przeszłym, bo pomiędzy nimi oglądamy cutscenki, podczas których Jack jest przesłuchiwany przez jakiegoś ważnego agenta, którego interesują ukryte polityczno-szpiegowskie cele realizowane przez jednostkę, do której należał Jack. Nie ma co się rozgadywać za bardzo na temat fabuły, bo, po pierwsze, zakończenie pozostaje otwarte i widać, że twórcy mieli plany na kontynuację, a po drugie, jest tylko tłem dla efektownej rozpierduchy.Grafika na tle innych produkcji z ery PS2 wyróżnia się na plus. Z tego, co zdążyłem wyczytać po skończeniu gry, to ukazała się ona pod koniec generacji i wyciskała ze sprzętu ostatnie soki, więc nie ma co się dziwić, że ten aspekt został dopracowany jak należy. Co do samych lokacji, to na ogół są liniowe, ale parę z nich daje nam większe mapy do eksploracji, na których musimy wykonać konkretne cele w postaci zniszczenia baz albo jakichś innych, ważnych strategicznych obiektów. Nieraz jest to zgruzowane miasto, innym razem jakiś las, podziurawiony most albo ponure cmentarzysko.Gunplay do dziś cieszy, co prawda wybór broni nie jest jakiś oszałamiający (w każdej misji mam tylko dwa sloty na broń, na szczęście można ją wymieniać, korzystając z pukawek martwych oponentów), ale ogólnie jest to, co powinno być w arsenale każdego szanującego się żołnierza elitarnej jednostki. Znajdą się w nim uzi, karabiny, pistolety (na karabiny i pistolety można nałożyć dodatkowo tłumik), są strzelby, snajperka i bazooka. Z tych dwóch ostatnich broni wrogowie lubią korzystać na dalszy dystans, więc trzeba mieć się na baczności, bo nie dość, że na bliskim dystansie jesteśmy ostrzeliwani, to jeszcze gdzieś w tle pojawia się syczący dźwięk, znamionujący nadchodzącą rakietę, więc często działa strategia: cofka za osłonę, oczyścić nieco teren, a następnie wypatrzyć i zdjąć tego skurwiela, który atakuje z ukrytej pozycji.Warto też pochwalić twórców za cieszące oko wybuchy. Często możemy obserwować efektowne kaskady, gdzie szyby lecą z okien wraz z naszymi oponentami, innym razem mamy pole minowe, gdzie ulokowane są dodatkowe, łatwopalne materiały (na zewnątrz cysterny albo generatory w pomieszczeniach), więc jeden wybuch uruchamia efekt domina. Uwielbiam takie zagrywki w tego typu produkcjach, bo sprawiają, że czuje się, jakbym poszedł do kina na film akcji, w którym pewne efekty są celowo odzierane z realizmu, żeby zyskać na efektowności. Może dla niektórych takie patenty są kiczowate, ale we mnie budzą jakąś dziecięcą naiwność i miłość do tych wszystkich sztuczek cyrkowych, które twórcy stosują, żeby huknęło dwa razy mocniej niż w realnym życiu.Nie tylko eksplozje robią robotę, ale też to, że możemy niszczyć osłony przeciwników, przez co w otoczeniu unoszą się tumany kurzu i pyłu, ograniczające widoczność. Była sytuacja, że chłop usadowił się na końcu korytarza i ostrzeliwał mnie z karabinu maszynowego, więc przebiegłem pomieszczeniem obok, wysadziłem ze dwie ściany i wyeliminowałem go z bliskiej odległości. Można też w ten sposób nieco uszczuplić filary albo inne elementy otoczenia za którymi chowają się przeciwnicy. Także efekty cząsteczkowe, fizyka, odrzut broni i wykorzystanie środowiska do ułatwienia sobie niełatwej pracy, jaką jest służba w jednostce specjalnej, zostały przez twórców należycie dopieszczone.Oczywiście, są też wady w postaci AI przeciwników, którzy często pakują się prosto pod lufę. Tak samo dziwi mnie to, że nasi oponenci nie korzystają z granatów (jedynie wspominany ostrzał z bazooki powoduje, że trzeba opuścić bezpieczną pozycję), bo przed rakietą można się schronić za większą ścianą, a granat jest w stanie dotrzeć w najmniejszą szczelinę i sprawiłby, że byłaby większa presja na pozostawanie w ciągłym ruchu. Powtarzalność misji też można postrzegać jako wadę, ale to dosyć krótka gra, więc raczej nie zdąży znużyć robieniem tego samego. Zresztą taki był pewnie zamysł twórców, by gracz poczuł się jak Rambo (nieraz można zdejmować gości po cichu, ale w większym skupisku trudno o bycie niewykrytym przez dłuższy czas), który wpada, dziesiątkuje wrogów, wysadza w powietrze to, co mu każą, po czym słyszy komunikat, że misja wykonana i szykuje się na następną. Nie ma tu żadnych misji z efektownymi pościgami albo takich, gdzie musimy działać po cichu.Podsumowując, bawiłem się świetnie i potrzebowałem takiej krótkiej, intensywnej produkcji. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zagrać, a chciałby trochę postrzelać, wysadzić parę budynków, oczyścić świat z terrorystycznego pomiotu i przy okazji lubi retro klimaty, to serdecznie polecam.Jeszcze szybka edycja, bo zapomniałem wspomnieć o sterowaniu na padzie, a jest to rzecz, która niekiedy potrafi odebrać fun z grania w retro FPS-y. Te współczesne raczej nie mają tego problemu, i gra się dosyć płynnie, ale z tymi starszymi tytułami bywa różnie. W przypadku Black gra się naprawdę super, postać nie porusza się ociężale, praca kamery i celowanie działają bez zarzutu. Edytowane poniedziałek o 22:162 dni przez Czokosz
Opublikowano wtorek o 14:571 dzień Na wyższym poziomie nie używają nagminnie granatów? Nie wiem czy dobrze pamiętam.Oprócz rozwałki to jeszcze muzyka robiła mocno.Czasy świetności Criterion to było coś.
Opublikowano wtorek o 21:481 dzień Jezu, ale bym rzucał 3 stówki za remastery wszystkich Burnoutów + Black.Black to była gra która była czymś na miarę Omega Boosta na psxa. Nieprawdopodobnie udana gra od twórców wyscigów, z szybka akcją, świeżym podejściem i muzyką.
Opublikowano wczoraj o 06:14 1 dzień Skończyłem sobie wczoraj Catherine Full Body. Lata temu ograłem oryginał, ale byłem wtedy młodym zagrajmerem i mimo że już wtedy gra bardzo mi się podobała, to teraz jako 30 letni senior ją bardziej doceniam. Nic sie nie postarzała. Gameplay dalej uzależnia, anime graficzka i przerywniki dalej piękne a muzyka jak to u atlusa top. Top gier z tamtej generacji, nawet nie wiem co tu dać za minusy oprócz tego że wersja na nintendo miała czasami jakiegoś dziwnego buga ze światłem w barze. Polecam dla forumowicza
Opublikowano wczoraj o 06:41 1 dzień Kończyłem parę lat temu na switchu1 i buga z światłem nie kojarzę, może jakiś błąd emulacji na dwójce
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.