Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

U Remedy tylko nie jestem fanem Quantum Break, bo uważam go trochę za przerost formy a gunplay nie dawał mi takiego fun jak ich inne gry. Niemniej szanuje za odważny pomysł łączenia gry z serialem. Widać, że mają wywalone w stereotypy i po prostu robią "swoje" gry czy komuś się to podoba, czy nie.

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza
6 minut temu, Dr.Czekolada napisał:

U Remedy tylko nie jestem fanem Quantum Break, bo uważam go trochę za przerost formy a gunplay nie dawał mi takiego fun jak ich inne gry. Niemniej szanuje za odważny pomysł łączenia gry z serialem. Widać, że mają wywalone w stereotypy i po prostu robią "swoje" gry czy komuś się to podoba, czy nie.

 

Mi się podobał quantum, te wstawki serialowe również po części. Trochę chaotyczna w swojej formułę ogólnie. Taki troche max Payne tyle że z cofaniem czasu i mocami. Wbiegasz, mordujesz pola wrogów i lecisz dalej. Ale postacie za to mocno zapadające w pamięć :lapka:

Odnośnik do komentarza

Remedy przeciętny developer? No ok.

Max Payne 1 i 2 to absolutna klasyka. 

Mimo że czasem przekombinuja to tworzą klimatyczne produkcje w które naprawdę przyjemnie się gra. Dla mnie Alan Wake w okolicach premiery to była zajebista przygoda, Quantum Break poza serialem też dawał radę a Control to super rozpierducha (dodatki też bardzo dobre).

A przede wszystkim szanuję ich za to że nie tłuką sandboxow, gaasów czy kolorowych guwien tylko robią singlowe przygodówki akcji na kilkanaście godzin. I oby jak najdłużej 

  • Plusik 1
  • This 2
Odnośnik do komentarza

Akurat powoli kończę Quantum Break, czyli ostatnią grę Remedy, której do tej pory nie zaliczyłem i cóż, mogę się tylko podpisać pod tymi mniej entuzjastycznymi postami o tych twórcach. Mam wrażenie, że MP1 i 2 to im wyszły przez przypadek, albo po prostu potrzebowali czasu i pieniędzy, żeby w pełni rozwinąć swoje "prawdziwe" zamiary i pomysły, które realizowali dopiero w późniejszych tytułach, no i które mi nie do końca pykły. Oczywiście to nadal niezłe gierki, ale każda ma ten ich specyficzny styl sprawiający, że nie jestem w stanie do końca się zaangażować w wydarzenia, a gameplay dosyć szybko robi się schematyczny. I te z pasją wrzucane tomy notatek, no w QB to już osiąga poziom wręcz kuriozalny. Trochę marnują potencjał fajnych historii i dobrych fundamentów gameplay'owych, które tworzą, tak to widzę. A te na siłę wprowadzane powiązania w ramach "uniwersum" to są fajne jako mrugnięcie okiem, ale w sumie co więcej z nich wynika? Abstrahuję już od tego, że ciężko kojarzyć drobne szczegóły lore po paru latach, które dzielą premiery kolejnych ich gier.

 

No ale standardowo napiszę coś więcej po skończeniu QB

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

No obchodzi mnie na tyle, na ile zainteresowali mnie twórcy. Czyli zdaję sobie sprawę z powiązań i mnie nie frapują. I z mojej perspektywy są po prostu marginalne dla głównych wątków poszczególnych gier. Jeśli powstanie kiedyś gra, w której Alan, Jack i laska z Control spotkają się, jak bohaterowie początkowo pozornie niepowiązanych filmów Szajamalana w "Glass", to co innego, ale na ten moment dla mnie to są rozbuchane easter eggi.

 

Skończyłem przed momentem wspomniane już Quantum Break.

 

Strasznie meh ta gra. Zacznę od chyba najbardziej kontrowersyjnego i wyróżniającego ją aspektu, mianowicie towarzyszącemu naszej przygodzie "serialowi" (mocne słowo jak na cztery 20 minutowe filmiki). O ile, chociażby z racji na wspominany niedługi czas trwania i małą liczbę epizodów, jego obecność nie była w żadnym razie uciążliwa czy psująca zabawę (abstrahując od tego, że można go skipnąć bez wielkiej straty), tak zwyczajnie nie widzę sensu takiej zagrywki narracyjnej. Sztuka dla sztuki, ciekawostka, bo wartości dodanej nie ma w sumie żadnej. Szczególnie zważywszy na rozwój technologiczny gier, który, jak wiadomo, w 2016 pozwalał już na całkowicie wystarczające i przekonujące przedstawienie wydarzeń w cutscenkach na silniku gry. Taki patent to byłoby wow w czasach PSX/PS2, a tak to miałem po prostu wrażenie oglądania kolejnej scenki, tym razem ładniejszej. Nie pomaga to, że całość ma mocny vibe dosyć taniego akcyjniaka klasy B. Aktorzy, poza Littlefingerem i Reddickiem (generalnie ci panowie "ciągną" aktorsko i scenariuszowo cały ten projekt, również w wersji "elektronicznej", jako jedyni oferując jakąś charyzmę) wypadają, delikatnie mówiąc, średnio. Czuć sztuczność, świat mnie nie kupił, czułem, że oglądam rekwizyty na planie i ludzi przebranych za postacie, a nie żywych bohaterów. Aktorskie epizody skupiają się na mniej interesujących wątkach i postaciach (może z wyjątkiem finału), więc ogólnie: jest mdło.

 

Co do samej gry: fundament jest niezły. Strzelanina z elementami manipulacji czasem (inaczej mówiąc: skille, których możemy używać), stawiająca na dużą ruchomość naszego bohatera (rozwinięto to mocniej w Control), z niezłą fizyką elementów otoczenia (choć ze zniszczalnością już słabiej) i robiącymi wrażenie efektami wizualnymi. Tyle, że sprowadzono to do najbardziej prostackich kill roomów. Eksplorujemy sobie biurowe korytarze, aż otwieramy drzwi i wchodzimy do obszernego pomieszczenia/na otwartą przestrzeń z rozstawionymi po kątach wybuchającymi beczkami (xD) i leżącymi dookoła plecakami z amunicją. No i zaczyna się zabawa, wrogowie wlatują, my ich rozwalamy. Strzelanie samo w sobie nie sprawia wielkiej frajdy, bronie w większości są dosyć słabe i plują słynnymi pestkami, dopiero w późniejszych etapach po zdobyciu czegoś na kształt automatycznej strzelby można poczuć trochę mocy, ale za to od tego momentu nie ma sensu używać już innych pukawek. Cała zabawa tkwi tak naprawdę w odpowiednim wykorzystaniu mocy Jacka, ale z grubsza też sprowadza się do stosowania dwóch ruchów (unik i leczenie-bariera), bo pozostałe są po prostu mało efektywne w walce. A no i mamy oczywiście obowiązkową "wizję Batmana". Poza strzelaninami, sporo gameplay'owych motywów pojawia się rzadko i zostawiają uczucie niedosytu. Ot choćby manipulowanie czasem w celu utorowania sobie drogi w momentach eksploracji. Można było tutaj wrzucić sporo możliwości zabawy i kombinowania, a dostaliśmy po prostu kilka razy akcję typu "przytrzymaj przycisk, żeby przeszkoda się przesunęła i wciśnij przycisk, żeby ją zatrzymać w tym miejscu".

Między walkami chodzimy po poziomach i czytamy notatki (do tego jeszcze wrócę), no i co jakiś czas odpala się scenka. I tu przejdźmy do fabuły.

 

Historia ma formę epizodyczną w podwójnym znaczeniu, no bo z jednej strony serial, a z drugiej gra również podzielona jest na odcinki. Między nimi dostajemy możliwość podjęcia decyzji, która wpłynie na dalszy rozwój fabuły, co jest o tyle dziwnie rozwiązane, że zanim podejmiemy wybór, dostajemy w skrócie informacje, czym będzie on skutkował. Trochę bez sensu. Zaliczając grę raz i tak nie wiem, na ile różnią się poszczególne ścieżki, ale czytałem, że wielkich zmian nie uświadczymy. Generalnie historia miała potencjał, tym bardziej, że bardzo lubię wszelkiego rodzaju sci-fi, motywy podróży w czasie itd. a tutaj twórcy podeszli do tego dosyć "naukowo" i technicznie. Sęk w tym, że potężną ilość informacji, czy to o świecie, czy o bohaterach, poznajemy w uwielbianych przez Remedy NOTATKACH (ogólnie mówiąc, bo mają formę maili, tablic z wykresami, nagrań itd.). W Quantum Break serio mamy tego rekordowe (w stosunku do długości gry) ilości. No dosłownie co krok (poza kill roomami) mamy do przeczytania coś na laptopie (zazwyczaj ciąg kilku wiadomości wymienianych między dwiema osobami). Tekstu bywa więcej, niż w poście, który właśnie piszę. Swoją drogą z perspektywy świata przedstawionego jest to dosyć zabawne, bo wiadomości z tajnymi informacji wiszą sobie co krok, otwarte na odblokowanych laptopach xD.

O ile tematyka mnie ciekawi, to nie mam z tym dużego problemu (choć momentami mnie to trochę drażniło), tyle, że w efekcie mało tu gry w grze. Nie zdziwiłbym się, gdyby "czysty" gameplay zajął mi max 60, może nawet 50% całego czasu gry. A ludzie narzekali na MGSy...Oczywiście można tego nie czytać, ale bądźmy poważni, skoro twórcy oferują nam grę, gdzie narracja i scenariusz to w założeniu jedna z jej silniejszych cech, to wypada się z tym zapoznać.

No, to rozpisałem się o notatkach, a miało być o całej historii. Cóż, trochę tu klisz, trochę ciekawszych wątków,ale generalnie całość traci w moich oczach szczególnie przez słabiutkiego głównego bohatera. Nie wiem, co kierowało prowadzącymi casting do roli, no ale efekt jest słaby. Abstrahując od "everymanowej" aparycji odtwórcy głównej roli, którego buźka mocno nie pasuje do roli twardziela, a głos prawie nie wyraża emocji, to nie bardzo mamy tu jakąś głębię. Ot typowy bohater "kina akcji", nabył moce w dziwnym wypadku, teraz jest OP i leci przez fabułę, po drodze ratując (bądź nie) towarzyszy i walcząc z głównym przeciwnikiem. Ten ostatni jest najciekawszą postacią dramatu i momentami nawet mu kibicowałem, ale na koniec zrobili z niego sztampowego szalonego złola, a relację z naszym protagonistą spłycono do walki dobry vs zły (przecież byli największymi przyjaciółmi z młodych lat!). Zabrakło chemii, zabrakło wspomnianej wcześniej charyzmy.

 

Dwa słowa o oprawie: jak na te kilka lat na karku, to QB prezentuje się całkiem ładnie, choć oświetlenie, koloryt i pewnego rodzaju "filtr" sprawiają, że momentami wygląda to dziwnie, mdło. Props za poziom wykonania postaci i efekty specjalne. Minus za totalnie generyczny design miejscówek. Obśmiewane przez Figaro biura, korytarze i magazyny faktycznie zlewają się w jedną całość i brakuje tu tej mitycznej "duszy". I to niestety charakterystyczne dla Remedy, które jak dla mnie zmarnowało potencjał i dostarczyło "taką se" grę w porywach na 6/10. Eksperyment narracyjny bez głębszego sensu, mało gry w grze, mało serca.

 

 

3.png

 

1.png

 

2.png

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Plusik 3
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

The Calisto Protocol (PC) - grę dostałem na premierę wraz z kupnem karty graficznej ale standardowo poczekałem na patche przed odpaleniem. Początek zapowiadał się ciekawie, lądujemy w więzieniu opanowanym przez mutanty na ośnieżonym księżycu z którego chcemy się wydostać. Grafika może się podobać mimo tego że jest nierówna. Z jednej strony mamy świetnie wykonane postacie i oświetlenie a z drugiej ogień w 10 FPSach, część tekstur ma niską rozdzielczość (przy tak blisko ustawionej kamerze to widać) i sterylność otoczenia (zerowa interakcja). Sam design jest tylko ok bo nie ma niczego, czego już bym nie widział.

 

    Fabuła jest poprawna. Ot standardowy horror klasy B ze standardowymi kliszami, wiadomo kto jest tym złym a kto dobrym, przewidywalne zachowania i eksperymenty w tle. Nic nie porwało ale też nic nie odrzuciło. Na plus na pewno reżyseria cutscenek, wraz z animacją postaci robi dobrą robotę, ale czy jest to nowa jakość? No raczej nie, jak ktoś ograł np. TLOU2 to wrażenia żadnego nie zrobi.

 

   Gameplay to największe rozczarowanie. Tak upierdliwej gry dawno nie widziałem. Wszystko co może uprzykrzać rozgrywkę jest tutaj. Przeciskanie się przez szczeliny/wentylacje żółwim tempem - jest (i to w bardzo dużej ilości); ograniczony do przesady ekwipunek powodujący ciągłe wycieczki do sklepików - jest; sekcje 'chodzone' z kompanem gdzie kompletnie nic się nie dzieje - są; ślimacze tempo poruszania się wraz z wyłączeniem tak zwanego 'biegu' na kleistej podłodze - jest; brak możliwości chodzenia podczas odsłuchiwania audiologów - jest. Dosłownie cały gameplay oprócz walki jest niedorobiony i tutaj żadne patche nie pomogą bo ta gra jest po prostu źle skonstruowana.

 

   Co do walki była by na serio fajna gdyby nie dwie rzeczy, pasywność wrogów i za dużo pułapek które możemy wykorzystać. Przy walce trzymamy na przemian lewo-prawo żeby robić uniki a jak przeciwnik skończy combo to aplikujemy mu swoje, problem z tym że nawet przy walce 1 VS 3, tylko jeden przeciwnik atakuje (pewnie coś związane z koniecznością odgrywania animacji) więc walka robi się banalna. Do tego dodajmy telekinezę dzięki której każdy zwykły mutant może być nabity na kolce (które są prawie wszędzie) i tragiczne AI 

Spoiler

w lokacji ze ślepymi mutkami robiłem stealth kill na jednym przeciwniku pół metra od drugiego a i tak nie zostałem wykryty

a mamy przepis na nudę.

 

    Strasznie zawiodłem się tym tytułem. Rozgrywka jest ślamazarna, nie dostarcza emocji a najstraszniejszym motywem w tym horrorze jest napis 'inventory full'. Najbliżej tej grze do The Order 1886 tylko tam wszystko jest o klasę lepsze. Do RE2 i RE3 nawet nie ma żadnego startu. Za darmo albo max 100zł można sprawdzić i pooglądać graficzkę.  6-/10

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

Elden Ring - pierwsza gra ukończona w tym roku,ponad miesiąc grania. Wiem że o tej grze napisano elaboraty, a ja nie będę specjalnie oryginalny. No wielka to gra, fantastyczna podróż.

Ktoś kto stworzył ten świat, te lokacje to naprawdę musi mieć wyobraźnię. To właśnie ten świat przede wszystkim sprawia że ludzie są zachwyceni. Radość z samodzielnego odkrywania, bez znaczników, bez tego syfu sandboxowego. No cudo. Piękna muzyka potęguje doznania.

 

Mam tylko jeden problem z tą grą, mianowicie taki że po ograniu Sekiro, ten soulsowy system walki już mnie tak nie satysfakcjonował. Tak naprawdę niewiele chyba się zmieniło w core walki od czasów Dark Souls. Brakuje np czegoś na wzór kontry mikiri. No jest tu ogromne pole do poprawy jak dla mnie.

 

Tak na świeżo to Sekiro rozjebało mi psyche bardziej i dla mnie całościowo jest lepszą grą. Ale to tylko moje osobiste odczucie.

Bo tak obiektywnie to jest gra warta te mityczne 3ipół bomby, a nawet więcej bo można tu przepaść na długie miesiące.

Od początku w zasadzie wiesz że obcujesz z czymś epickim. W żadnej innej grze nie narobiłem tyłu screenów.

Zostało mi jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, ale muszę teraz zmienić klimaty zdecydowanie. 9-/10

 

PS. Best moment dla mnie to walka z Rykardem, epicka rzecz

 

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza

Planescape: Torment (PC, vanilia) - kiedy bedac bardzo mlodym wertowalem swoje pierwsze numery Secret Service, co jakis czas pojawial sie w nich dziwny skrot - "RPG". Nie do konca rozumialem o co chodzi, co to za role playing game, przeciez to dziwne bo w doomie tez "gramy" role tyle, ze nie maga a komandosa. Gry z tego gatunku opisywane w tamtym czasie mialy z doomem jednak cos wspolnego - widok z pierwszej osoby. Tyle, ze tutaj moj niedoswiadczony mozg znowu dostawal error poznawczy bo jak to, w doomie chodze jednym chlopkiem, strzelam ze spacji a i tak mam pelne rece roboty. A w takich grach rpg to moze i mamy jeden widok, ale ludzi do sterowania ze czworo, do tego zamiast klepac w klawiszek trzeba klikac myszka, a przeciez zanim przejade i klikne mieczyk u kolejnego to mi potwor wpier.doli. Przestalem sie wiec interesowac tym gatunkiem i gdzies po drodze kupilem szaraka zeby chodzic i strzelac a nie kur.de spastycznie klikac po calym ekranie kursorem.

 

I wtedy nadszedl on, wybawiciel takich prostych manualnie umyslow jak moj. Nie, nie Torment, Baldur's Gate. Wszyscy piali i sikali wtedy na jego widok. Rasowe rpg z rasowym systemem (D&D). W polsce oczywiscie wszystko bylo potegowane przez niesamowita jak na tamte czasy polonizacje. Zawodowi aktorzy (niestety teatralni a nie glosowi), tysiace stron przetlumaczonych  dialogow oraz wydanie zawierajace gruba instrukcje, mape, ksiazke z opowiadaniem no i gre na 5CD. Dzis nazywalby sie edycja deluxe za 1000zl. Za taka premiere odpowiadal nie kto inny jak cd projekt, ktory na tamte czasy byl firma wydawnicza i nie paral sie jeszcze robieniem gierek. Oczywiscie nie kupilem tego na premiere bo wtedy jeszcze tkwilem w rpgowej negacji, ale moj dobry kumpel, ktorego poznalem w LO nie mial oporow przed takimi tytulami.

 

Swoja kopie nabylem dopiero jak dojrzalem do tego aby zmierzyc sie z (juz) legenda i w ktoras letnia przerwe od licealnej nauki poswiecilem tydzien (a moze dwa) na ukonecznie gry. Jak wczesniej wspomnialem, BG byl wybawca ale w tym sensie, ze pozwalal kierowac cala druzyna na raz, a nie przeklikujac sie po nich jak opisywalem. Do tego mial rzut izometryczny, ktorego idee bardzo dobrze rozumialem bedac fanem RTSow. Wisienka na tym mechanicznym torcie byla aktywna pauza, ktora pozwalala zatrzymac czas aby przemyslec dynamiczna sytuacje, wydac rozkazy, rzucic spokojnie czar itd. Wybawienie. To, na co jednak zupelnie nie bylem gotowy to same reguly D&D. Rzuty, TRK0, ujemna klasa pancerza, specjalizacje, odpornosci i dwudziestoscienne ku.rwa kosci. Nie rozumialem tego systemu wtedy, nie rozumiem i dzisiaj (chociaz pewnie dawniej gdyby istnial yt to bym sie nauczyl, dzis mi sie juz nie chce). Zainicjowana w prosty (no bo wybraniem ludzika i klinieciem na wroga) walka odpalala nawalnice komend, rzutow obronnch i migajacych 2k+1 w oknie dialogowym. Mozna bylo to pominac i nie zwracac uwagi, ale jednoczesnie mialo sie poczucie, ze sie nie rozumie w co sie gra. Bo w systemie D&D wszystko zalezy od rzutu koscmi (w koncu taki jest papierowy oryginal) i wszystko co sie wykonuje wymaga takiego rzutu. A skoro sa kosci to jest i losowosc. Mozecie byc super wojownikiem na 25 poziomie ale jesli wypadnie wam w kosci 1 no to nie traficie w szczura, mimo, ze teoretycznie powinniscie go rozgniesc w rekach. Nie pomaga rowniez to, ze wszelkie buffy to sobie trzeba zapamietac bo nie ma najglupszej ikonki podpowiadajacej, ze masz na sobie jakas magiczna ochrone.

Mimo to gre skonczylem ale tak z przekonaniem, ze nie do konca wiem jak mi sie udalo. Sama gra to w sumie taka mieszanka dialogow i walki, historia postaci (ktora tworzymy na bazie punktow przyznawanych z, a jakze, rzutu koscmi) szukajacej zabojcy swojego opiekuna i po drodze napotykajacej rozne inne postacie, ktore moga przylaczyc sie do druzyny. Swiat to klasyczne podziemia i smoki czyli gobliny, trole, czarodzieje w szpiczastych czapach, magia, rycerze i ksiezniczki. No nie powiem zebym jakos specjalnie pamietal cala historie. Pamietam za to, ze meczylem sie z ostatnim bossem i przed walka wypilem wszystkie napoje magiczne i jakos poszlo. Bylo tego tez duzo, w sensie, duzo roznego rodzaju magii, napojow, itemow. Ale sie udalo i mialem legende odhaczona. No i stad pochodzi przeciez najslynniejszy polski cytat gierkowy "przed wyruszeniem w droge nalezy zebrac druzyne".

Po przygodzie z BG przyszedl czas na Icewind Dale (wydanej po Tormencie). Nie moglem sobie odmowic zimowego klimatu bo taki uwielbiam. Gra to ten sam system, ten sam interfejs, te same odglosy klikania czy przerzucania kart w ksiedze zaklec. Co sie zmienilo to proporce dialogow do walki. ID to w glownej mierze to drugie. Nawet pierwsza chwila, w ktorej dostajemy pod kontrole swoja druzyne to napier.dalanka z trolami i (no bo losowosc) mozemy kogos z tej druzyny bezpowrtonie stracic. I tak juz zostanie do konca gry, poniewaz tutaj cala druzyne (6 osob) tworzymy na samym poczatku (ku.rwa z godzina w samym edytorze) i nikt sie do nas nie przylacza. Fabularnie to nie wiem juz o co chodzilo, pewnie standardowe "znajdz cos, gdzies, zeby uratowac swiat". Pamietam za to, ze i tutaj z ostatnim bossem sie meczylem.

 

No dobra. Ale jak juz pewnie sie domysliliscie, nie ma do tej pory praktycznie nic o Tormencie, trzeciej (dla mnie, generalnie to drugiej) odslonie "trylogii", na tym samym silniku, podobnym interfejsie i oczywiscie opartym o zasady D&D. To dlatego, ze chcialem nadac kontekst paru rzeczom. Przede wszystkim temu jak na tle poprzednikow wypadal swiat, bohaterowie i mechniki. No to powiem tak, w PT wszystko jest postawione na glowie. Juz pierwsze chwile z gra dadza do myslenia, ze nie jest to kolejny rpeg o ratowaniu swiata i ksiezniczki. Startujemy jako Bezimenny kiedy budzimy sie w... kostnicy. Otacza na lewitujaca, gadajaca czaszka po czym okazuje sie, ze umarlismy i wlasnie (ponownie) zmartwychwstalismy. Do okola nas sa zombie, ale nas nie atakuja bo w tej kostnicy pracuja. Od czachy dowiadujemy sie jeszcze, ze na plecach mamy tatuaze, ktore ktos zostawil, dajace nam wskazowki co robic dalej. No i wyruszamy w celu rozwiklania zagadki. Ciekawe? No pewnie. Tzn. dzis juz moze takie chwyty z utrata pamieci (bo to tez nas trapi) sa troche wyswiechtane ale uwierzcie, ze swiat, ktory zwiedzimy to cos czego pewnie do dzis nie przebito w rpgowych gierkach.

Nie mamy tez zadnego edytora postaci. Bierzemy to co jest, czyli wojownik, ale po drodze mozemy nauczyc sie drogi maga (najlepsza opcja) i zlodzieja, swobodnie sie miedzy nimi przelaczajac (acz nie jest to w sumie potrzebne bo inni czlonkowie druzyny nas wspomoga). Po wyjsciu z kostnicy okazuje sie, ze zamiast na bezkresnej, nieodkrytej mapie jestesmy w miescie. Tutaj miasto, w odroznieniu od Bladur's Gate (bo wiece, tytulowe BG to miasto) jest startem wszystkiego i glowna lokacja gdzie spedzimy dobre 3/5 gry. No i nie jest to miasto jak kazde inne bo swiat jest inny.

 

Opiera sie na Sferach (no bo Planescape c'nie) i zeby rozumiec co sie dzieje trzeba gadac. Tzn. nie trzeba bo gra daje duzo swobody, ale warto gdyz zrozumienie swiata (a jak pisalem, nie jest to zwykly erpegowy swiat z Forgotten Realms) pozwala lepiej sie w tym wszystkim rozeznawac. No i gadanie to glowny klucz do pchania fabuly oraz questow. Bo gada (nawet jak jestescie osilkiem) sie w tej grze w CHUJ DUZO. Nie pamietam gry, w ktorej przeczytalbym tyle tekstu. Moge sie nawet zalozyc, ze ta ilosc to jest suma wiekszosci tekstow z innych gier, a gram juz szmat czasu. Niemniej nie jest to nudne. Jesli chce sie poznac o co chodzi w tym settingu to bedzie sie czerpalo z dialogow przyjemnosc. Maja one rowniez znaczenie dla (bardzo dobrej) fabuly.

 

Widac wiec od razu, ze o ile BG to bylo takie centrum, ID napier.dalanka tak PT oparty jest w glownej mierze na dialogach. Oczywiscie walka tez bedzie ale w porownaniu z poprzednikami jest jej smiesznie malo. Bedziecie zbierac bronie, czary, doswiadczenie, rosnac w sile a wiekszosc sytuacji (oczywiscie przy odpowiednich statsach) i tak rozwiazecie pokojowo. Ale jako ze jest to po raz kolejny system D&D, to ma dokladnie te same co wyzej opsiane wady i zalety. I serio jest cos przyjemnego w charakterystycznym dzwieku kartkowanej ksiegi zaklec. Na szczescie teraz przed przejsciem do kolejnej lokacji, czy wyruszeniem w droge, nie bedziecie musieli zebrac druzny. Wystarczy ze ktos pierwszy dostrze do markera. Odchudzono tez ilosc itemow i napojow. Jest doslownie kilkanascie, dokladnie tyle ile potrzeba. A wiekszosci z nich nawet nie uzylem. Calosc rzucano-wyliczanej mechaniki D&D w czasie walki czy rozmowy jest tutaj ukryta. Widac jedynie cyferki nad glowami informujace kolorem czy to my zadalismy rany, czy nam. Wiec i pod tym wzgledem jest lepiej od BG

 

PT ukonczylem w jakies 3 tygodnie gdzie jeden weekend gralem praktycznie po 10h dziennie a mimo to siedzialem w jednej lokacji xD Nabawilem sie nawet zakwasow ma przedramieniu od klikania, mimo ze w robocie tez 8h klikam. Ale bylo warto. Gra faktycznie musiala byc czyms swiezym wtedy a i dzis potrafi zrobic wrazenie. Graficznie to wiadomo, ze typowy silnik Infinity ale styl i setting to wynagradzaja. Co jest duzym minusem, ale wynikajacym wlasnie z tego silnika, to polozony na cyce pathfinding. Jest tak w ku.rwe zly, ze wymaga opanowania jako osobna mechanika. Kliknicie we wroga moze spowodowac, ze zamiast do niego podejsc, wasza postac sklei sie z reszta druzyny bo poszla w przeciwnym kierunku i AI zglupieje. Jesli waszym zamiarem bylo poslac tanka to troche przypau bo wlasnie wrog sie do was zblizyl i napier.dala wam maga. No trzeba z tym zyc. Ale cala reszta cymes. Co sie tez nawachlowalem cdkami to moje, dobrze ze to na pc i nie trzeba wstawac z kanapy bo bym ostro schudl. Muzyki nie ma tutaj za duzo i w sumie w wiekszosci lokacji towarzyszy nam jeden, oklepany i nieciekawy motyw. Ale wszystkie inne nuty, w tym tematy postaci sa fpyte. Zaraz odpalam ost.

 

Osobny akapit nalezy sie polskiej lokalizacji. Kawal swietnej roboty, zwazywszy na to, ze nazwy w swiecie PT rowniez nie sa standardowe, bedac czesto neologizmami albo grami slow. Pare z nich przetlumaczyl nie kto inny jak Ryslaw, ktorego pewnie wiekszosc kojarzy teraz z yt. Dubbing natomiast jest slaby i typo polski. Aktorzy, glownie teatralni, wypowiadaja kestie dziwnie, nie pasuja tez glosowo do odgrywanej postaci. Na szczescie takich mowionych dialogow nie ma za duzo wiec nie irytuja. I tak jak zawsze wole oryginal po angielsku, tak tutaj swiadomie wybralem wersje polska bo bym sie chyba w pierwotnej totalnie pogubil.

 

Takze po ponad 20 latach mam odhaczona i te pereke. Czy polecam? Jak najbardziej. Zwlaszcza, ze zarowno na pc i konsole zawitala w 2017 wersja odrestaurowana. Z tego co czytalem, ma ona jednak swoje problemy ale nie pamietam konkretow. Wersja waniliowa jest modowana wiec mozna polepszyc sobie doznania z nia. Ja gralem tak jak wyszlo na premiere w polsce. I nie bylo to dla mnie Udreka. 9-/10.

  • Plusik 3
  • Lubię! 3
Odnośnik do komentarza

Oj, jakoś na samym początku w sumie, bo grałem troszkę ponad 5h. 

 

Dopiero co zwerbowalem 

 

Spoiler

Daakona czy jak on się tam nazywał; pamiętam, że ostatnia rzecz, jaka zrobiłem przed wyłączeniem gry, to wejscie do domu jakiejś wiedźmy (mebeth? chyba u niej można właśnie zmienić klasę na maga, a przynajmniej coś mi się kojarzy, że gdzieś coś takiego przeczytalem), a obok był domek z przywódca złodziei czy coś takiego - ciężko mi powiedzieć, strasznie dużo zapomniałem 

 

No ale z tego, co napisałes, to to jest gra na jakieś 50h. 

Odnośnik do komentarza

Skonczyles na

Spoiler

Placu Szmaciarzy czyli jeszcze nie znalazles Faroda.

No praktycznie to sam poczatek.

 

W grze zajelo mi to 64dni. Ale wez pod uwage, ze zrobilem praktycznie kazdego questa i wszystkie lokacje, czasem tez powatarzalem jakis fragment bo mi sie nie podobaly moje wybory. Wiec moze dlatego mi sie to tak rozciagnelo na te trzy tygodnie. Czasem gralem 2h dziennie, czasem 5h. 

Odnośnik do komentarza

Metal Gear Survive (PC)

 

Ja chyba mam jakąś dziwną słabość do gier średnich i przeciętnych. Czasu niewiele, mógłbym grać dosłownie w cokolwiek innego, w tym obiektywnie lepsze współczesne tytuły i nowości, ale zaintrygowany jednym przypadkowym filmikiem na YT sięgnąłem spontanicznie po Metal Gear Survive, znanego również pod określeniem "profanacja serii" i dziesiątkom podobnych.

 

Krótka piłka - jeśli jesteś jedną z tych osób, dla których Metal Gear i Kojima to świętość, w którą gra się dla fabuły, intrygi, bogatej gamy zakręconych postaci i bossów, zaś Metal Gear Solid V uważasz za słabe ogniwo serii, to Survive i dalszy tekst możesz sobie śmiało odpuścić. Żadna nowość, ale to NIE jest Metal Gear. To tylko gra na silniku Fox Engine wykorzystująca elementy serii jako pretekst do stworzenia survivalowej gry akcji.

 

Jeśli ten fakt komuś nie przeszkadza, a do tego jest w stanie przymknąć oko na okoliczności związane z (fuc)Konami, Kojimą, jak i samym faktem wykorzystania marki do stworzenia dziwnego spinoffu, a do tego gameplay Metal Gear Solid V przypadł mu do gustu, to Metal Gear Survive nie jest wcale taki zły, jak go malują.

 

I prawda jest taka, że jaki by Survive nie był, jak i okoliczności towarzyszące jego powstaniu, to wciągnąłem się w grę BARDZO mocno. Bardziej niż się spodziewałem.

 

Choć w tytule jest "Metal Gear", to nie ma co się rozwodzić nad fabułą. W dużym skrócie - magiczne portale, nanomaszyny synu, niby-zombie, podróże w czasie i światy równoległe. Historyjka jest słaba, głupawa, żenująca, napisana gorzej niż przeciętny fanfic dwunastoletniego pseudo-fana. Największy jej plus, to że nie jest jakaś rozległa, bo ani cut-scenek, ani dialogów nie ma tu dużo. Całość jest tylko pretekstem do dalszej eksploracji. I dobrze. Więcej bym nie zdzierżył.

 

Spoiler

20230128214924_1.thumb.jpg.fd141afbbef1abf2336779adf624f91e.jpg

Nanomachines, son!

 

A gameplay to nic innego, jak lekko zmodyfikowany Metal Gear Solid V, na lepsze i gorsze. Oczywiście z domieszką tytułowego Survivalu, czyli pozyskiwaniem surowców, dbaniem i wyżywienie, zdrowie itp. Mamy swoją bazę wypadową, którą z czasem możemy (względnie swobodnie) rozbudowywać o nowe budynki i fortyfikacje. Zbieramy surowce, nowe schematy i technologie, bronie, rozwijamy umiejętności postaci itp. itd. Silnik MGS5 sprawdza się tu bardzo fajnie i wbrew temu, co pokazało swego czasu bardzo dużo prześmiewczych materiałów filmowych nie wystarczy tylko postawić płotu i dźgać zombiaki dwoma uderzeniami włóczni. Jest trochę skradania, jest fajne poczucie postępów, jak z prostej procy z czasem przechodzimy w prawdziwą broń palną. Walka wręcz jest mocno rozwinięta, mamy proste combosy i ciosy specjalne. Na szczególny plus udźwiękowienie, bo zabijanie i rozczłonkowywanie zombie jest zdumiewająco satysfakcjonujące. W Metal Gear Solid V grałem skradankowo + no-kill (tj. minimum), więc nie miałem okazji wykorzystać porządnie większości broni palnej i ekwipunku. Tutaj mogę się wreszcie wyżyć.

 

20230128111857_1.thumb.jpg.a89cb638028b342aaf71b986b22ce89b.jpg

 

Całość jest mocno schematyczna, nie ma co się oszukiwać. W dodatku niestety tereny, które zwiedzamy są bardzo monotonne, a przeważającym kolorem na ekranie jest brąz i szarość. Jednak to też nie tak, że Konami wzięło MGS5 i tylko dokleiło zombie. Szczerze można w grze znaleźć dużo ciekawych nowości, smaczków, dodatków, a niektóre tryby rozgrywki oraz multiplayer naprawdę sprawiają wrażenie stworzonych z głową. Raz jeszcze - hardcorowi fani MGS będą raczej zniesmaczeni. Ja jestem już stary i nie mam czasu i ochoty płakać nad profanacją marki i wolę skupić się na właściwej rozgrywce dla relaksu. I w tej kwestii Metal Gear Survive dostarczył mocno, bo niemal każdą wolną chwilę w ostatnich tygodniach spędzałem przy grze i miałem trudności, żeby ją wyłączyć. Wspomniany schemat uzależnia, zawsze znajdziemy coś, co można w grze zrobić, nawet jeśli jest to tylko szybki wypad po garstkę surowców.

 

Plus trochę nostalgia robi swoje, bo z czasem można odblokować w bazie stację radiową, zaś na pustkowiach w różnych miejscach ukryte są kasety magnetofonowe z utworami różnych gier Konami, w tym także poprzednich Metal Gearów. Naprawdę fajnie było czasem wrócić z ciężkiej ekspedycji, na resztkach zdrowia człapiąc obładowanym powoli do bazy, żeby wreszcie w oddali usłyszeć Snake Eater, Calling to the Night, albo Heavens Divide, lub mnóstwo innych. Czyni to nawet sam pobyt w bazie dużo przyjemniejszym, łechcąc odpowiednie miejsca w mózgu wspominając dużo lepsze gry. ;)

 

20230128130136_1.thumb.jpg.244a15aecd4d16f263c50ff6f35e8594.jpg

 

Ukończyłem fabułę, ale z grą się nie rozstaję jeszcze, bo tak naprawdę endgame dopiero się rozkręca. Dalej sobie będę rozbudowywał bazę, zdobywał kolejnych rekrutów oraz nowy ekwipunek, od czasu do czasu odpalając sobie swego rodzaju tryb horde. Tj. o ile nie wyłączą wkrótce serwerów, bo gra swoje lata ma, Konami jest jakie jest, a całość jest always-online z niestety kilkoma perfidnymi ograniczeniami, na które solucją są oczywiście mikrotransakcje... Chodzi głównie o sloty oraz trochę kosmetyki, nic co by nas faktycznie ograniczało podczas zabawy.

 

Jeszcze kilka lat temu pewnie sam bym się od MG Survive mocno odbił. Jak niedawno z ciekawości sprawdziłem swoje posty sprzed kilkunastu lat na tym forum, np. na temat Portable Ops, to jechałem grę za to, że Konami przerobiło serię na Pokemony, czy coś takiego (zbieranie żołnierzyków). :D Teraz mam już na to wyrąbane. Nadal cenię sobie Metal Geara i chciałbym prawdziwego powrotu do serii, ale jeśli chodzi o sam gameplay, to Survive jest "ok". Piszę względnie pochlebnie o tytule, ale to mimo wszystko takie 5-6/10. Ot po prostu fajne 5-6/10, szczególnie biorąc pod uwagę, że gra kosztuje 20-30zł zarówno na PC, jak i konsolach. Nie powiem "polecam", ale myślę, że z otwartym umysłem można dać grze szanse.

 

20230204233750_1.thumb.jpg.29b17310bed758e73725381af0a2f1f7.jpg

Harvest Gear Valley

  • Plusik 3
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza
W dniu 3.02.2023 o 20:33, Mejm napisał:

Planescape: Torment (PC, vanilia) - kiedy bedac bardzo mlodym wertowalem swoje pierwsze numery Secret Service, co jakis czas pojawial sie w nich dziwny skrot - "RPG". Nie do konca rozumialem o co chodzi, co to za role playing game, przeciez to dziwne bo w doomie tez "gramy" role tyle, ze nie maga a komandosa. Gry z tego gatunku opisywane w tamtym czasie mialy z doomem jednak cos wspolnego - widok z pierwszej osoby. Tyle, ze tutaj moj niedoswiadczony mozg znowu dostawal error poznawczy bo jak to, w doomie chodze jednym chlopkiem, strzelam ze spacji a i tak mam pelne rece roboty. A w takich grach rpg to moze i mamy jeden widok, ale ludzi do sterowania ze czworo, do tego zamiast klepac w klawiszek trzeba klikac myszka, a przeciez zanim przejade i klikne mieczyk u kolejnego to mi potwor wpier.doli. Przestalem sie wiec interesowac tym gatunkiem i gdzies po drodze kupilem szaraka zeby chodzic i strzelac a nie kur.de spastycznie klikac po calym ekranie kursorem.

 

I wtedy nadszedl on, wybawiciel takich prostych manualnie umyslow jak moj. Nie, nie Torment, Baldur's Gate. Wszyscy piali i sikali wtedy na jego widok. Rasowe rpg z rasowym systemem (D&D). W polsce oczywiscie wszystko bylo potegowane przez niesamowita jak na tamte czasy polonizacje. Zawodowi aktorzy (niestety teatralni a nie glosowi), tysiace stron przetlumaczonych  dialogow oraz wydanie zawierajace gruba instrukcje, mape, ksiazke z opowiadaniem no i gre na 5CD. Dzis nazywalby sie edycja deluxe za 1000zl. Za taka premiere odpowiadal nie kto inny jak cd projekt, ktory na tamte czasy byl firma wydawnicza i nie paral sie jeszcze robieniem gierek. Oczywiscie nie kupilem tego na premiere bo wtedy jeszcze tkwilem w rpgowej negacji, ale moj dobry kumpel, ktorego poznalem w LO nie mial oporow przed takimi tytulami.

 

Swoja kopie nabylem dopiero jak dojrzalem do tego aby zmierzyc sie z (juz) legenda i w ktoras letnia przerwe od licealnej nauki poswiecilem tydzien (a moze dwa) na ukonecznie gry. Jak wczesniej wspomnialem, BG byl wybawca ale w tym sensie, ze pozwalal kierowac cala druzyna na raz, a nie przeklikujac sie po nich jak opisywalem. Do tego mial rzut izometryczny, ktorego idee bardzo dobrze rozumialem bedac fanem RTSow. Wisienka na tym mechanicznym torcie byla aktywna pauza, ktora pozwalala zatrzymac czas aby przemyslec dynamiczna sytuacje, wydac rozkazy, rzucic spokojnie czar itd. Wybawienie. To, na co jednak zupelnie nie bylem gotowy to same reguly D&D. Rzuty, TRK0, ujemna klasa pancerza, specjalizacje, odpornosci i dwudziestoscienne ku.rwa kosci. Nie rozumialem tego systemu wtedy, nie rozumiem i dzisiaj (chociaz pewnie dawniej gdyby istnial yt to bym sie nauczyl, dzis mi sie juz nie chce). Zainicjowana w prosty (no bo wybraniem ludzika i klinieciem na wroga) walka odpalala nawalnice komend, rzutow obronnch i migajacych 2k+1 w oknie dialogowym. Mozna bylo to pominac i nie zwracac uwagi, ale jednoczesnie mialo sie poczucie, ze sie nie rozumie w co sie gra. Bo w systemie D&D wszystko zalezy od rzutu koscmi (w koncu taki jest papierowy oryginal) i wszystko co sie wykonuje wymaga takiego rzutu. A skoro sa kosci to jest i losowosc. Mozecie byc super wojownikiem na 25 poziomie ale jesli wypadnie wam w kosci 1 no to nie traficie w szczura, mimo, ze teoretycznie powinniscie go rozgniesc w rekach. Nie pomaga rowniez to, ze wszelkie buffy to sobie trzeba zapamietac bo nie ma najglupszej ikonki podpowiadajacej, ze masz na sobie jakas magiczna ochrone.

Mimo to gre skonczylem ale tak z przekonaniem, ze nie do konca wiem jak mi sie udalo. Sama gra to w sumie taka mieszanka dialogow i walki, historia postaci (ktora tworzymy na bazie punktow przyznawanych z, a jakze, rzutu koscmi) szukajacej zabojcy swojego opiekuna i po drodze napotykajacej rozne inne postacie, ktore moga przylaczyc sie do druzyny. Swiat to klasyczne podziemia i smoki czyli gobliny, trole, czarodzieje w szpiczastych czapach, magia, rycerze i ksiezniczki. No nie powiem zebym jakos specjalnie pamietal cala historie. Pamietam za to, ze meczylem sie z ostatnim bossem i przed walka wypilem wszystkie napoje magiczne i jakos poszlo. Bylo tego tez duzo, w sensie, duzo roznego rodzaju magii, napojow, itemow. Ale sie udalo i mialem legende odhaczona. No i stad pochodzi przeciez najslynniejszy polski cytat gierkowy "przed wyruszeniem w droge nalezy zebrac druzyne".

Po przygodzie z BG przyszedl czas na Icewind Dale (wydanej po Tormencie). Nie moglem sobie odmowic zimowego klimatu bo taki uwielbiam. Gra to ten sam system, ten sam interfejs, te same odglosy klikania czy przerzucania kart w ksiedze zaklec. Co sie zmienilo to proporce dialogow do walki. ID to w glownej mierze to drugie. Nawet pierwsza chwila, w ktorej dostajemy pod kontrole swoja druzyne to napier.dalanka z trolami i (no bo losowosc) mozemy kogos z tej druzyny bezpowrtonie stracic. I tak juz zostanie do konca gry, poniewaz tutaj cala druzyne (6 osob) tworzymy na samym poczatku (ku.rwa z godzina w samym edytorze) i nikt sie do nas nie przylacza. Fabularnie to nie wiem juz o co chodzilo, pewnie standardowe "znajdz cos, gdzies, zeby uratowac swiat". Pamietam za to, ze i tutaj z ostatnim bossem sie meczylem.

 

No dobra. Ale jak juz pewnie sie domysliliscie, nie ma do tej pory praktycznie nic o Tormencie, trzeciej (dla mnie, generalnie to drugiej) odslonie "trylogii", na tym samym silniku, podobnym interfejsie i oczywiscie opartym o zasady D&D. To dlatego, ze chcialem nadac kontekst paru rzeczom. Przede wszystkim temu jak na tle poprzednikow wypadal swiat, bohaterowie i mechniki. No to powiem tak, w PT wszystko jest postawione na glowie. Juz pierwsze chwile z gra dadza do myslenia, ze nie jest to kolejny rpeg o ratowaniu swiata i ksiezniczki. Startujemy jako Bezimenny kiedy budzimy sie w... kostnicy. Otacza na lewitujaca, gadajaca czaszka po czym okazuje sie, ze umarlismy i wlasnie (ponownie) zmartwychwstalismy. Do okola nas sa zombie, ale nas nie atakuja bo w tej kostnicy pracuja. Od czachy dowiadujemy sie jeszcze, ze na plecach mamy tatuaze, ktore ktos zostawil, dajace nam wskazowki co robic dalej. No i wyruszamy w celu rozwiklania zagadki. Ciekawe? No pewnie. Tzn. dzis juz moze takie chwyty z utrata pamieci (bo to tez nas trapi) sa troche wyswiechtane ale uwierzcie, ze swiat, ktory zwiedzimy to cos czego pewnie do dzis nie przebito w rpgowych gierkach.

Nie mamy tez zadnego edytora postaci. Bierzemy to co jest, czyli wojownik, ale po drodze mozemy nauczyc sie drogi maga (najlepsza opcja) i zlodzieja, swobodnie sie miedzy nimi przelaczajac (acz nie jest to w sumie potrzebne bo inni czlonkowie druzyny nas wspomoga). Po wyjsciu z kostnicy okazuje sie, ze zamiast na bezkresnej, nieodkrytej mapie jestesmy w miescie. Tutaj miasto, w odroznieniu od Bladur's Gate (bo wiece, tytulowe BG to miasto) jest startem wszystkiego i glowna lokacja gdzie spedzimy dobre 3/5 gry. No i nie jest to miasto jak kazde inne bo swiat jest inny.

 

Opiera sie na Sferach (no bo Planescape c'nie) i zeby rozumiec co sie dzieje trzeba gadac. Tzn. nie trzeba bo gra daje duzo swobody, ale warto gdyz zrozumienie swiata (a jak pisalem, nie jest to zwykly erpegowy swiat z Forgotten Realms) pozwala lepiej sie w tym wszystkim rozeznawac. No i gadanie to glowny klucz do pchania fabuly oraz questow. Bo gada (nawet jak jestescie osilkiem) sie w tej grze w CHUJ DUZO. Nie pamietam gry, w ktorej przeczytalbym tyle tekstu. Moge sie nawet zalozyc, ze ta ilosc to jest suma wiekszosci tekstow z innych gier, a gram juz szmat czasu. Niemniej nie jest to nudne. Jesli chce sie poznac o co chodzi w tym settingu to bedzie sie czerpalo z dialogow przyjemnosc. Maja one rowniez znaczenie dla (bardzo dobrej) fabuly.

 

Widac wiec od razu, ze o ile BG to bylo takie centrum, ID napier.dalanka tak PT oparty jest w glownej mierze na dialogach. Oczywiscie walka tez bedzie ale w porownaniu z poprzednikami jest jej smiesznie malo. Bedziecie zbierac bronie, czary, doswiadczenie, rosnac w sile a wiekszosc sytuacji (oczywiscie przy odpowiednich statsach) i tak rozwiazecie pokojowo. Ale jako ze jest to po raz kolejny system D&D, to ma dokladnie te same co wyzej opsiane wady i zalety. I serio jest cos przyjemnego w charakterystycznym dzwieku kartkowanej ksiegi zaklec. Na szczescie teraz przed przejsciem do kolejnej lokacji, czy wyruszeniem w droge, nie bedziecie musieli zebrac druzny. Wystarczy ze ktos pierwszy dostrze do markera. Odchudzono tez ilosc itemow i napojow. Jest doslownie kilkanascie, dokladnie tyle ile potrzeba. A wiekszosci z nich nawet nie uzylem. Calosc rzucano-wyliczanej mechaniki D&D w czasie walki czy rozmowy jest tutaj ukryta. Widac jedynie cyferki nad glowami informujace kolorem czy to my zadalismy rany, czy nam. Wiec i pod tym wzgledem jest lepiej od BG

 

PT ukonczylem w jakies 3 tygodnie gdzie jeden weekend gralem praktycznie po 10h dziennie a mimo to siedzialem w jednej lokacji xD Nabawilem sie nawet zakwasow ma przedramieniu od klikania, mimo ze w robocie tez 8h klikam. Ale bylo warto. Gra faktycznie musiala byc czyms swiezym wtedy a i dzis potrafi zrobic wrazenie. Graficznie to wiadomo, ze typowy silnik Infinity ale styl i setting to wynagradzaja. Co jest duzym minusem, ale wynikajacym wlasnie z tego silnika, to polozony na cyce pathfinding. Jest tak w ku.rwe zly, ze wymaga opanowania jako osobna mechanika. Kliknicie we wroga moze spowodowac, ze zamiast do niego podejsc, wasza postac sklei sie z reszta druzyny bo poszla w przeciwnym kierunku i AI zglupieje. Jesli waszym zamiarem bylo poslac tanka to troche przypau bo wlasnie wrog sie do was zblizyl i napier.dala wam maga. No trzeba z tym zyc. Ale cala reszta cymes. Co sie tez nawachlowalem cdkami to moje, dobrze ze to na pc i nie trzeba wstawac z kanapy bo bym ostro schudl. Muzyki nie ma tutaj za duzo i w sumie w wiekszosci lokacji towarzyszy nam jeden, oklepany i nieciekawy motyw. Ale wszystkie inne nuty, w tym tematy postaci sa fpyte. Zaraz odpalam ost.

 

Osobny akapit nalezy sie polskiej lokalizacji. Kawal swietnej roboty, zwazywszy na to, ze nazwy w swiecie PT rowniez nie sa standardowe, bedac czesto neologizmami albo grami slow. Pare z nich przetlumaczyl nie kto inny jak Ryslaw, ktorego pewnie wiekszosc kojarzy teraz z yt. Dubbing natomiast jest slaby i typo polski. Aktorzy, glownie teatralni, wypowiadaja kestie dziwnie, nie pasuja tez glosowo do odgrywanej postaci. Na szczescie takich mowionych dialogow nie ma za duzo wiec nie irytuja. I tak jak zawsze wole oryginal po angielsku, tak tutaj swiadomie wybralem wersje polska bo bym sie chyba w pierwotnej totalnie pogubil.

 

Takze po ponad 20 latach mam odhaczona i te pereke. Czy polecam? Jak najbardziej. Zwlaszcza, ze zarowno na pc i konsole zawitala w 2017 wersja odrestaurowana. Z tego co czytalem, ma ona jednak swoje problemy ale nie pamietam konkretow. Wersja waniliowa jest modowana wiec mozna polepszyc sobie doznania z nia. Ja gralem tak jak wyszlo na premiere w polsce. I nie bylo to dla mnie Udreka. 9-/10.

Ja chyba nie pisałem w temacie - w styczniu zagrałem po raz pierwszy (z tymże przechodziłem wersję z PS4) i też byłem zachwycony. Osobiście nie udało mi się nigdy wczesniej ukończyć gry z tego gatunku, książki wolę czytać papierowe aniżeli w formie czytanki growej, ale mimo awersji do gatunku dałem szanse i 25h poszło i często wracam myślami do tego tytułu.

 

Na półce z klasyków czekają jeszcze baldury, Icewind Dale i NN - liczę że i tu będę miło zaskoczony.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...