Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

1 godzinę temu, Kmiot napisał:

No i fabuła + wstawki "filmowe".

XDDDDD

 

Mnie, poza oczywiście dobrą zabawą systemem walki, chyba najbardziej w tej grze kupił właśnie ten przesadzony klimat i Dante-luzak/dupek. Czysty fun i śmiech. Intro to już dziś klasyk, pamiętam, jak puszczałem kumplowi-blacharzowi i się jarał. DMC3 to chyba mój pierwszy slasher z prawdziwego zdarzenia, świetna gra, no i nawet na normalu stanowiła dla mnie wyzwanie. Jedynka wisi na liście "może kiedyś".

 

@Yap już nie przesadzaj, bo się zarumienię. Faktem jest, że jest tu sporo osób piszących naprawdę na dobrym poziomie. Szkoda, że, z racji na specyfikę forum, czyta się to raczej na bieżąco i trudno znaleźć np. reckę danego tytułu, jeśli była napisana parę lat temu. No chyba, że ja nie umiem.

Odnośnik do komentarza

Ryse: Son of Rome

 

Zacytuje sam siebie:

5 minut temu, Shago napisał:

Przeglądając katalog God Passa zainteresowałem się w końcu tym tytułem i muszę powiedzieć, że gierkę przeszedłem z wielką przyjemnością. System walki sprawiał mi radochę, klimat starożytnego Rzymu wciągnął na maxa, a graficznie gra jest śliczna, tyle lat na karku a zachwyca mocno :obama:. Dla mnie osobiście bardzo mocne 8/10, ponieważ bardzo dobrze się bawiłem, aczkolwiek jestem w stanie zrozumieć osoby, którym nie podeszło, bo gra może znużyć, a i fabuła nie jest najwyższych lotów. Trochę szkoda, że w MP z nikim nie łączy, bo nikt już w to nie gra.  

 

Odnośnik do komentarza
W dniu 23.09.2020 o 16:15, kotlet_schabowy napisał:

The Last of Us 2

 

No odczekałem, aż kurz opadnie, patch pozwoli wyłączyć ziarno i nadrobiłem jeden z najbardziej kontrowersyjnych (przynajmniej w szeroko pojętym internecie, bo media branżowo są wyjątkowo wręcz zgodne w swoich peanach pochwalnych) tytułów generacji. Jako że jedynka nie była dla mnie żadnym GOTG (ot, świetna gra, żaden przełom) to, po pierwsze, na sequela nie byłem aż tak napalony, po drugie, chyba przyjąłem z większym luzem i chłodem te wszystkie "szokujące" wydarzenia i zmiany, z jakimi mamy do czynienia. Co nie zmienia faktu, że nadal sporo z nich mi nie spasowało. Może w miarę krótko, akapitami, zacznę od gameplay'u:

 

Trzon rozgrywki jest bardzo podobny do pierwszej części. Upraszczając: loot, kill room (choć room to nienajlepsze określenie, bo często są to obszary obejmujące kilka budynków i ulic), czyszczenie kill roomu ze śmieci, eksploracja, narracja (filmik/rozmowa/interaktywny przerywnik). Nie ma tu rewolucji (nie, żeby ktoś oczekiwał i była potrzebna), ale ewolucja jest bardzo delikatna i dotyczy w zasadzie tylko potyczek z wrogami. No ale cóż to są za potyczki! Zdecydowanie największa siła i zaleta TloU2. Rozwinięte skradanie (czołganie się robi naprawdę dużą robotę), które dzięki mega responsywnemu i płynnemu sterowaniu postacią sprawa naprawdę dużą satysfakcję (większość starć przeleciałem z ukrycia, z okazyjną otwartą walką w ostateczności albo wręcz dla urozmaicenia). Jak już dojdzie do walki "na pięści", to za sprawą uniku wreszcie ma ona jakikolwiek sens i daje szansę na wyjście bez większego szwanku. Strzelanie: mięsiste, jak zawsze. Headshoty pysznie siadają i rozwalają przeciwników, bronie są charakterystyczne i mocno się od siebie różnią, zapewniając różnorodne efekty w ciałach ofiar. Gra, w której teoretycznie możesz 90% starć ominąć/rozwiązać po cichaczu, ma lepszy gunplay, niż niejedna strzelanka. Props. Ataki melee to też cudo. To wszystko nabiera dodatkowych barw dzięki świetnej animacji postaci i przywiązaniu do (makabrycznych momentami) szczegółów. Mimo, że wspomniany wcześniej schemat daje się we znaki, a gra jest mocno rozwleczona, to jednak każde starcie (szczególnie z ludzkimi przeciwnikami) przyjmowałem z radością na myśl o kombinowaniu. Swoją drogą, nie używałem nasłuchiwania (pozdro nobody) i naprawdę pozytywnie wpływa to na zabawę w chowanego. Inna sprawa, że rezygnując z tego, odpada nam ~połowa sensownych umiejętności w drzewku rozwoju (które i tak jest mocno na siłę i większość dodatków to sztuka dla sztuki).

 

Reszta zabawy niestety momentami robi się mocno monotonna. No fajnie się zwiedza miejscówki (tym razem dostaliśmy namiastkę nieliniowości w stylu Uncharted: LL, ale to dosyć krótki epizod w skali gry i w sumie się z tego cieszę, nie potrzeba mi do szczęścia kolejnych wielkich przestrzeni i pseudo wolności) czyta notatki i podziwia kunszt designerów, ale ile można? Fanem craftingu nigdy nie byłem, tym bardziej nie przekonuje mnie zbytnio, kiedy w prawie niezmienionej od 7 lat formie dostaję go w nowej grze. Nawiasem mówiąc, na hardzie przedmiotów i amunicji jest pełno, szczególnie jak ma się nawyk plądrować dosłownie każdą szafkę, co swoją drogą wybija mnie z rytmu i męczy-słynne natręctwa gracza. Wchodzę do pomieszczenia: zaczynam je okrążać, klepiąc trójkąt, by wszystko podnieść. Kończę kill room: zaczynam "pracę" w sprzątanie. Za żerowanie na tym patencie minus dla ND. Trochę irytują też wciskane nadal (i to całkiem często) QTE i gejmizmy, ze słynnym podstawianiem nóżki naszym kompanom na czele. No darowaliby to sobie w 2020. A właśnie, kompani: większość gry niepotrzebni fabularnie i gameplay'owo, ba, wręcz przeszkadzają (tym bardziej, że tym razem nie są niewidzialni dla wrogów). Odetchnąłem z ulgą w czasie samotnych epizodów. Podobało mi się za to rozwijanie broni (głównie przez sposób, w jaki to pokazano: rewelka) i pseudozagadki (fizyka sznurów), których niestety jest trochę mało. Tak czy siak: gra się spoko, ale to powinna być zdecydowanie krótsza przygoda (u mnie ok 33 h z lizaniem ścian, swoją drogą i tak sporo pierdółek ominąłem).


Dobra, przejdę do mięsa, czyli fabuły, postaci etc. Zanim zacznę spoilerowo, to ogólnie powiem: jest zawód, choć nie tak duży, jak się spodziewałem. Największy grzech: pełno nieciekawych postaci, niestety również pierwszoplanowych. TLoU nie było żadnym objawieniem scenariuszowym, nawet jeśli mówimy tylko o gierkach, historia była raczej prosta i wręcz sztampowa. Cała siła tkwiła w tej słynnej RELACJI między bohaterami, ich rozwojem, ale też naturalnymi dialogami czy pojawiającym się mimo wszystko humorem. Tutaj to wszystko jest strasznie mdłe. Dużo momentów sprawia wrażenia wrzuconych dla efektu "mocy", żeby zszokować, żeby było nietypowo. Co do postaci: Ellie, choć nie byłem jej specjalnym fanem, i tak ciągnie całość.

  Pokaż ukrytą zawartość

Joel: jak wiadomo, jest go niewiele, ale każde jego pojawienie się to skarb, który trzeba doceniać, bo na tle reszty lamusów (może poza Tommym, którego też trochę mało) jest po prostu mistrzem charyzmy. Szkoda, że w celach fabularnych zrobiono z niego nieostrożnego głupca (zresztą nie tylko z niego: akcji z dziwnymi przypadkami czy wyskakującymi z dupy przeciwnikami, którzy ogłuszają naszą bohaterkę, po czym z odsieczą leci krzyczący kompan, równie szybko sprowadzony do parteru, jest po prostu za dużo). Dina: ujdzie, ale zwyczajnie nie pasuje do tej podróży, co zresztą twórcy szybko sami zrozumieli, chowając ją na resztę gry w "bazie". Sean jest bo jest, ale nawet za bardzo go nie zdążymy poznać, a już znika.

No i ten schemat partnera: sarkastycznego mądrali, który cały czas przekomarza się z naszym bohaterem jest już po 5 częściach Uncharted nudny. Ekipa Abby to słabizna, autentycznie darzyłem ich niechęcią, natomiast parka

  Pokaż ukrytą zawartość

ex-Serafitów, którzy mieli być kimś ważnym i pokazującym inną stronę Abby, to, poza ich udziałem w kilku ciekawych reżysersko akcjach, mocny niewypał. Chodzi o sam fakt, że z przygody, która kręci się wokół wzajemnej zemsty dwóch ważnych postaci, nagle wskakujemy w potężne odbicie w bok i ratowanie jakichś randomów. Cały epizod na wyspie nadaje się na śmietnik i tylko czekałem, aż się skończy.

 

Zaburzenie chronologii samo w sobie jest ciekawym patentem, ale trzeba to zrobić w odpowiedni sposób, a nie tanio zostawić graczy

  Pokaż ukrytą zawartość

z cliffhangerem w połowie gry, po czym następne paręnaście godzin dowiadujemy się, co to się działo przez ostatnie 3 dni po drugiej stronie barykady. Jeszcze żeby działo się coś faktycznie ciekawego, ale nie, dostajemy bandę płaskich postaci z WLF, którym na siłę dorabia się na szybko jakiś charakter i ludzkie cechy (w wiadomym celu), protagonistkę/antagonistkę, która, choć ogólnie jest spoko (o ile można określić w ten sposób morderczynię Joela), nie ma specjalnie ciekawego charakteru, nie mówiąc o słynnym wyglądzie fizycznym, za którym, poza narobieniem szumu i pokazaniem czegoś NIETYPOWEGO, nie stoi żaden przekaz. Do końca gry myślałem, że dostaniemy jakieś sensowne uzasadnienie (czy to logiczne, zważywszy na świat postapokaliptyczny, czy psychologiczne, bo w końcu coś musi zdecydować o obraniu takiej drogi przez dziewczynę) muskulatury Abby. Co więcej, nie idzie za tym ani reakcja świata (dwa zdania na temat tego, że to "przypakowana baba" wypowiedziane przez npców się nie liczą). Mam z tym problem, bo kłóci się to po pierwsze, z realiami tego świata, a po drugie z zasadami rządzącymi (czy twórcom to pasuje, czy nie) prawdziwym światem i relacjami międzyludzkimi.

Dam Wam filmowy przykład, jak to może wyglądać: w Aliens mamy twardą chłopczycę: Vasquez. W jednej ze scen Hudson pyta ją z żartem, czy ktoś nie pomylił jej kiedyś z facetem. Riposta z jej strony "nie, a ciebie?". Tutaj mam wrażenie, że tematu nie ma, bo przekaz jest taki: tak może wyglądać kobieta i wara wam od tego.

 

No i tu zmierzamy do tej właśnie naturalności, której brakuje. Brakuje, bo wiele rzeczy sprawia tu wrażenie wepchniętych na siłę, w imię innej, niż dobra opowieść, agendy. Płynnie mogę tutaj przejść w kolejny "kontrowersyjny" motyw związany z grą, mianowicie szeroko pojęta poprawność i klimaty SJW. Nie ma sensu udawać, że tematu nie ma, albo jest naciągany przez bigotów i prawaków, bo na każdym kroku da się odczuć, że "coś jest nie tak". W stosunkowo małym świecie trafiamy co chwile na mniejszości, "różnorodność" jest tak duża, że aż, znowu użyję tego słowa, nienaturalna. Mniejszość, z definicji jest, szok, mniejszością w danym społeczeństwie. Tutaj można odnieść wrażenie, że w USA proporcje są odwrotne, niż w rzeczywistości i to biały facet jest rzadkością. Co krok Azjaci, Żydzi, czarni, lesbijki i transy, niepełnosprawni. Tutaj już niektórym się włączy pewnie lampka, że oho, mamy do czynienia z zacietrzewioną konserwą. Otóż nie, moi drodzy. Problemem nie jest obecność danych postaci, tylko to, że jest to wszystko fałszywe i sztuczne, a ludzie nie lubią, jak im się coś wciska na siłę. Subtelność: ładne słowo, dobrze pasuje do prequela. To jest jak z tymi głośnymi Oscarowymi zasadami: nie ważne, czy scenariusz tego wymaga, czy dla twórcy ma sens przedstawić taką czy inną postać. Ma być wypełniona quota i już. Ale w sumie jak tak sobie myślę, to ciężko w grze spotkać starych ludzi. Czyżby AGEIZM?

 

Wracając do samej historii: pokazanie dwóch stron medalu może i jest ciekawym zabiegiem (znowu: jeśli obie strony są interesujące), co nie zmienia faktu, że ja, jako gracz i człowiek:

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

a) zżyłem się z naszym duetem z jedynki, co chyba oczywiste

b) nawet znając ich "złe uczynki" i rozumiejąc postawę wroga, i tak obieram jedną stronę, a stroną tą jest Joel. Jemu kibicuję i jego popieram. Abby to dla mnie wróg. Co więcej, taki symetryzm ("każdy jest równie zły i winny czyjejś krzywdy") jest niekonsekwentny, bo można by zapytać, ile dzieci osierociła po drodze nasza pakerka, i tak w nieskończoność, wszystko jest relatywne.

 

To jest twardy świat po zagładzie, nie ma miejsca na filozofię z dzisiejszych standardów zachodniego świata i rozkminianie, że w sumie wszyscy są równie źli i winni, podajmy sobie ręce i wybaczajmy. No ale dobra, tu już popłynąłem w swoją wizję świata, widocznie autorzy scenariusza mieli inną (i mnie może ona nie przekonywać). Poniżej małe spoilery również z MGS2 i MGSV.

 

  Pokaż ukrytą zawartość

Nie zmienia to faktu, że wyczucia w narracji brakło i wpycha się graczowi do gardła sterowanie osobą, której szczerze nie znosimy i życzymy jej jak najgorzej. Nietypowo? Tak. Czy wszystko, co nietypowe, musi być z automatu chwalone? No nie. Kłania się tu MGS2 i Raiden, ale Kojima nie pojechał aż tak ostro. Jednak odczucia były podobne: gracze chcieli Snake'a, pan reżyser wiedział lepiej. W sumie z MGSV też poniekąd tak było. Cóż, twórcy mają prawo do swojej wizji, mi się, jak już wcześniej pisałem, nie musi ona podobać. Jasne, w czasie końcowej napierdalanki miałem ambiwalentne odczucia, co można by nazwać sukcesem scenarzystów (inna sprawa, że osiągnięty dosyć naciąganymi momentami, jak np. przystawienie noża Lvowi), ale przy pierwszej walce z Ellie nie ukrywam, że podłożyłem się parę razy xD. Mimo wszystko końcówka, choć poniekąd neguje cały sens podróży i walki Ellie, nie była aż tak zła, jak się czyta. A sam epizod w Santa Barbara to bardzo dobra odskocznia klimatyczna od nudnych już betonowych bloków w szaroburym i deszczowym Seattle. Szkoda, że tak późno i na tak krótko. Zwyrole tam spotkani też mieli potencjał i swoim krótkim występem zrobili lepsze wrażenie, niż WLF przez 30h gry.

 

Parę słów o technikaliach: grałem na Slimce, framerate trzymał sztywniutkie 30 fpsów, dawno nie spotkałem takiej stabilności. Gra wygląda rewelacyjnie (oczywiście szybko wyłączyłem ziarno, które odczuwalnie pogorszało odczucia estetyczne). Przywiązanie do szczegółów jest po prostu ogromne. Efekty pogodowe i inne, cząsteczki, fizyka, roślinność, nie mówiąc o mimice i animacji postaci. Zdecydowana topka na PS4, choć pierwsze wrażenie tego nie zapowiada. Troszkę rzuca się w oczy postrzępienie krawędzi, szczególnie włosów, ale to już klasyka tej generacji. Muzycznie za to bez szału. Chyba ani jednego nowego utworu nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Dobrze brzmią głównie podkłady w gorętszych momentach starć, skutecznie budują atmosferę niebezpieczeństwa. Poza tym: poziom w dół w stosunku do jedynki. Oprócz tego duży props dla ND za wszelkie opcje kustomizacji, czy to HUDa, czy sterowania, czy trudności, poziom niespotykany w branży.

 

Podsumowując: za dużo wad, jak na mesjasza i 10/10. Przede wszystkim w kategorii, w której miało być najlepiej, czyli fabule. Gameplay'owo jest za to bardzo dobrze, choć jak dla mnie za długo. Mimo wszystko jest to jedna z tych gier, do których codziennie miałem ochotę wrócić, żeby dowiedzieć się, co dalej (i nie męczyło mnie samo granie - patrzę tu na pewien hit z 2018). Gracz czuje, że obcuje z dziełem doszlifowanym, dużym, wysokobudżetowym i w pewnym sensie po prostu ważnym. Mimo wszystkich zarzutów, brakowało mi trochę takich gier AAA w tej generacji. Ode mnie 8-.

Ten człowiek powinien dostac robotę gdzieś i się spełnić zaowodowo.

Ten tekst wciąga nosem każda recke z PPe jaka czytałem od dłuższego czasu 

Odnośnik do komentarza

Ukończyłem główną "oś fabularną" (muszę trochę odpocząć od wymagających gier) Osioł Kong: Tropikalny Mróz, ogólnie najlepsza platformówka 2D obok Celeste i Shovel Knighta w moim growym żyćku. Poziom trudności wyważony dobrze, bossowie ciekawi, a świat gry, pomimo tropikalnego motywu, ciekawie urozmaicony i nie nudzi ani przez chwilkę. Minusy? Detekcja kolizji czasami doprowadzała mnie do miotania przekleństwami. Reszta? No człowieku, miazguńka.

 

PS TF > 6/10 CR

Odnośnik do komentarza

Resident Evil 5

 

W sumie gra jest bardzo typowym sequelem czwórki (na ile pamiętam w ogóle tamtą część, bo grałem dawno), mechanika strzelania i sterowanie są niemal takie same. Zmienili sklepik (na plus jak dla mnie) no i oczywiście doszła słynna towarzyszka pod coopa. Cóż, grałem sam, więc pewnie bawiłbym się lepiej z żywym towarzyszem zamiast AI.  W takim wariancie Sheva nieraz przeszkadzała, a mechaniki wymagające wzajemnego ratowania są zwyczajnie upierdliwe. Jeden plus: mamy dodatkowe 9 miejsc na ekwipunek. Co do wspomnianego sterowania: no jest momentami dramat. Samo celowanie, strzelanie etc. jest oczywiście miodzio, ale chodzenie, przeładowanie w miejscu a przede wszystkim używanie noża (a że beczki ze znajdźkami otwiera się głównie za jego pomocą, to jesteśmy skazani na przeprowadzanie takiej operacji setki razy) jest mocno męczące. Drewno i tyle.

 

Niestety całość, mimo, że gra się podobnie, odstaje od słynnego prequele. Przede wszystkim nie spodobały mi się miejscówki i ogólny klimat. Początek jest bardzo dobry, bagna jeszcze spoko (no i ciekawa odskocznia z tym pseudo open worldem), a potem już równia pochyła w dół. Generycznie, szaroburo, ciasno.

 

Grałem na PS3. Grafika całkiem ładna, framerate tradycyjnie na tej konsoli, bardzo często się krztusi, ogólnie jest posmak niedopracowania. Nad fabułą nie chcę się pastwić, powiem tyle, że bohaterowie (szczególnie wspomniana Sheva) są głupsi, niż to bywało w starych częściach, a dialogi to mocny cringe (voice acting też niedomaga). No chyba, że to efekt kontrastu między postępem graficznym i pseudo powagą całości, a konwencją kina klasy C. Tak czy siak: kiedyś to łykałem, teraz jest ciężko.

 

Reasumując: fajnie się strzela, zbiera skarby i upgrade'uje bronie (których jest sporo za dużo, używałem może z połowy), ale całokształt trochę niedomaga. Albo to ja się zestarzałem i formuła już mnie nie przekonuje, albo faktycznie piątka to słabszy klon czwórki. A za walkę z ostatnim bossem karny kutas dla Capcom, bardzo złe wrażenie na sam koniec.

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

Jezu, Resident Evil 5 to chyba mój największy growy zawód. Ogrywałem niemalże od razu po pierwszym w życiu skończeniu czwórki, a było to pod koniec 2018 roku, i straszliwie się zawiodłem. Słyszałem, że to nie jest poziom czwórki, ale to, co dostalem... No nie spodziewałem się takiej kupy (no okej, bez przesady). 

 

Gunplay kompletnie mi nie siadł i moim zdaniem był dużo gorszy niż w czwórce. Jak się grało samemu to trzeba było rozpyerdalac przeciwników 'przeznaczonych' również dla Shevy, bo ta kompletnie nie ogarniała, sklepik z genialnym merchantem został zastąpiony zwykłym kupowaniem broni jak w jakimś csie, a sama gra, ogólnie rzecz ujmując, to taka gra w stylu 'ograć i zapomniec', bo taka czwórka to miała w chuy momentów, które człowiek pamięta i pewnie będzie pamiętał do us.ranej śmierci, a piątka? A daj pan spokój, go.wno (choć ten dodatek z Jill miał fajny klimacik). 

 

Wiadomo, w co-opie byłoby troszkę lepiej, ale grałem tylko przez chwilę online i tak kaleczylem, że koleś po którymś razie, gdy trzeba było znowu wczytywac checkpointa, po prostu spyerdolil xd, a split screen znowu to jest jakaś beka z tymi pasami. 

 

Aha, też pamiętam, że ostatni boss sprawił mi sporo trudności (no chyba że to nie o to chodziło), a okazało się, że rozwiązanie było dziecinnie proste.

 

No ogólnie RE4 to piękna gra, takie 8-9 w skali do 10, RE5 to taki średniak z momentami dla mnie, 5 czy 6 mogę dać. 

 

Ogólnie to sorki, ale jak widzę RE5 to troszkę się triggeruje. 

Edytowane przez Ludwes
  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza
Godzinę temu, Ludwes napisał:

trzeba było rozpyerdalac przeciwników 'przeznaczonych' również dla Shevy

 

O tak, fajnie to pokazały staty na koniec: broń, której używała, miała co prawda największą celność, ale ubiła nią może ze 4 ofiary przez całą grę xd.

 

Godzinę temu, Ludwes napisał:

Aha, też pamiętam, że ostatni boss sprawił mi sporo trudności (no chyba że to nie o to chodziło), a okazało się, że rozwiązanie było dziecinnie proste.

 

Pewnie o to samo: w ostatnim etapie walki trzeba było strzelić w określony punkt na jego plecach (co samo w sobie z racji sterowania było nie takie hop siup), potem uciec na bok unikając ataku one hit kill (który działał też na partnerkę, która nie zawsze ogarniała), strzelić w chwilowo aktywny punkt na torsie i momentalnie podbiec od tyłu, żeby złapać brzydala. Następnie trzymać przycisk i czekać na scenkę. Sęk w tym, że:

 

a) trzeba było na to wpaść metodą prób i błędów, bo "sugestie" gry były w chuj nieczytelne.

b) jeśli w momencie trzymania go nie mieliśmy pełnego paska energii, to końcowa scenka się nie odpalała, a Chris ginął xd.

 

Miałem z 15 prób ostatniego checkpointa, a ostatni raz walka trwała może z minutę.

 

Co przypomniało mi swoją drogą, że QTE są w tej grze tragiczne, a czas na reakcję chyba krótszy, niż przy bossach w Sekiro xd.

Odnośnik do komentarza

re5 > re4 ale to może dlatego, że zawsze grałem z kimś w coopiku i ten system kupowanka "jak w csie" bardzo mi podpasował. Ostatni boss to rzeczywiście miał coś z deklem, i to strzelanie z bazooki też nie było wyjaśnione w którym momencie boss nie zrobi uniku.

 

Ale całość to dla mnie luksja i graficzka nawet wtedy robiła, a przecież to PS3 z mendrkiem w środku :dunno: 

Odnośnik do komentarza
52 minuty temu, Pupcio napisał:

Byłem zakochany w re4 to mówię że 5 jak wleci i to z ziomkiem na jednej kanapie to chyba odyebie bo ten klimacik mi siadł jeśli mam być szczery. No nie było za dobrze (pipi)a. Pod koniec już nieźle się męczyliśmy i graliśmy przez łzy. Co nie powstrzymuje nas teraz nad chęcią ogrania re6 xd

 

nie rób tego 

Odnośnik do komentarza

No wlasnie ja Leona odpuscilem w polowie, chociaz poczatek byl bardzo fajny i dawal nadzieje na cos dobrego, ale potem xD kampania Chrisa mi sie najlepiej podobala bo nie udawala nie wiadomo czego tylko bylo wiadome, ze szczelanie bedzie na pierwszym miejscu i nawet to wyszlo. Reszty o ile jakas byla nie ogralem.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...