Skocz do zawartości

Dark Souls II


Gość Zaqair

Rekomendowane odpowiedzi

W sumie to mnie zawsze zastanawiało, że twórcy Soulsów poszli tak bardzo w stronę przegięcia magii w swojej serii. Może to po prostu przyzwyczajenie z innych RPGów, że mag się sprawdza jako element wspomagający, ale jako postać początkowa jest trudny w prowadzeniu? Dziwne w tym przypadku tym bardziej, że tutaj jednak chodzi o okładanie się żelastwem po łbie, a nie trzymanie się na dystans i rzucanie firebolami, gdzie 90% przeciwników nie umie się przed tym bronić czy w jakiś tam sposób odpowiedzieć (takie zaprzeczenie podstawom proponowanej mechaniki, trochę jak Mario strzelający z bazooki do goomb zamiast skakania im po głowach).

Edytowane przez Gość
Odnośnik do komentarza

Ja traktuję Dark Soulsy głównie jak coś w stylu Zeldy, dla mnie to nie do końca jest gra tylko o "okładaniu się żelastwem po łbie". Jest to oczywiście fajny element, ale bez przesady, eksploracja mnie bardziej interesuje.

 

Co do magii... może ty Pajgi jedziesz jak wiking, ale nie oszukujmy się - jak to ładnie napisał któryś recenzent, dla wielu osób niektóre lokacje Soulsów to po prostu Benny Hill, bo przeciwnicy mają taki zasięg i jest ich tyle, że no nie jedziesz na nich, tylko walisz jak możesz, obrót o 180 stopni i spieprzasz żeby mieć trochę miejsca. ALBO turlu turlu stanowi 95%, a okładanie się 5%. Nie wiem, w jaki sposób magia miałaby być mniej ciekawa od takiego "okładania się po łbie".

 

AaniX4R.png

 

BVMhCqp.gif

 

"Dwójeczka" wciągnęła mnie bardzo. Jest o tyle lepsza. Jest ładna i działa fajnie. Ogniska są na początku lokacji albo przed bossem - kurde zepsuta gra, najgorszy Souls, co nie, że powtarzam pół minuty tego samego nietrudnego chodzenia w razie śmierci, a nie 5 minut, co nie?

 

Wspomniane domino w końcu mnie dotknęło - w Earthen Peak. Skończyły mi się kukły, bo liczyłem, że uratuje mnie przyzwanie (w sumie okazało się, że przyzwanie NPC zazwyczaj tak wiele nie daje - one są przydatne na bossów, ale podczas większości poziomów trochę tylko przeszkadzają, bo duch chodzi za tobą no i co ci ma dać, i tak ty zbierasz wszystkie ciosy. Trudnością tej gry głównie nie są długie walki tylko nasilenie momentów, gdy nieuwaga (czy niebycie prorokiem) zabija cię w ciągu sekundy). No i leciałem i mordowałem tych (pipi)ch asasynów bez głowy z 50% hp, gdzie jeden cios oznaczał śmierć.

 

Odkryłem w tej lokacji, że przeciwnicy nie odradzają się bez końca! Po kilkunastu zabiciach już się nie odradzają. W sumie zaczęło mi się to podobać i właściwie wyrżnąłem sobie łatwiejszą drogę od ogniska do bossa, zabijając "na amen" kilka potworów z tej drogi.

 

Myślałem początkowo, że podobnie skończy się w lesie z mgłą. Podobało mi się, że jest takie inne wyzwanie - ale jednocześnie praktycznie niewidzialność, brak lokowania się ORAZ to że są szybcy i mordują cię jednym atakiem w plecy... Trochę dużo naraz. Jednak w pewnym momencie zajrzałem on-line jakie tam są skarby i jak wyszło, że wszystkie zebrałem, to poszedłem do wyjścia. A większość typków zaczęła padać dość łatwo. <sokoli wzrok>

 

 

Większość bossów rozwalam za pierwszym razem, aczkolwiek nie było tak z wielkim szczurem. Bez jaj spędziłem nad nim ponad godzinę, chyba więcej niż nad całą resztą razem wziętą. Koleś jest tak masakrycznie trudniejszy od Sifa, że szkoda gadać. Atakuje tak często, z takim zasięgiem i taką mocą, że ani unikać, ani blokować, ani nic, tylko umierać. W jedynce nawet Ornstein i Smough nie byli dla mnie tak trudni, bo chociaż umierałem, to jednak wiedziałem, że krok po kroku mogę ich zabić, natomiast tutaj dosłownie nic nie mogłem zrobić, żeby chociaż raz go uderzyć, bo non stop mnie atakował i nie miałem chwili przerwy.

 

Oczywiście tak tylko myślałem, bo w końcu znalazłem metodę, by unikać tak, by lądować za nim albo z boku i mieć szansę na atak. No i wtedy poszło łatwo.

 

Ale właśnie - w "jedynce" ten fragment przechodziłym tydzień, albo rzucił grę, bo powtarzanie czegoś przez godzinę to dla mnie marnowanie czasu i mnie wnerwia. Wyłączałem "jedynkę" często, bo po prostu miałem dość. W "dwójce" zaś ognisko jest tuż przed tym supertrudnym bossem, a cała gra działa tak ładnie i płnnie, że i nie miałem ochoty przerywać. Przerwałem tylko na konieczną pracę i gdy wróciłem, od razu włączyłem grę. No ale bez powtarzania 5 minut tej samej, nudnej drogi do bossa nie czułem tego napięcia, co nie? Najgorszy Souls.

 

 

Albo taki The Gutter. W jedynce ta lokacja nie miałaby oświetlenia i byłaby niesamowicie wkurzająca od upadania w dziury, przeciwników wylatujących spod ziemi i zabijających cię itp. Tutaj można sobie porozpalać i jest super, świetna zabawa. Bez jaj rozpalanie tych pochodni to dla mnie lepszy fun niż "okładanie się żelastwem po głowie" z tymi samymi tępymi ghoulami razy trzysta. O sorry, jeszcze ze dwa psy i pięćset statui trujących cię pluciem z dystansu (co przy 50% HP oznacza szybką śmierć). W jedynce ta lokacja by... trochę ssała, ale tu tak nie jest, bawię się świetnie przez cały czas i nie mogę puścić gry, a na liczniku już bodaj ze 30 godzin? W zeszłym tygodniu się martwiłem, bo miałem mało zleceń, a teraz się martwię, że zamiast robić muszę grać w Dark Souls II.

Edytowane przez ogqozo
  • Plusik 1
  • Minusik 1
Odnośnik do komentarza

Imo te ogniska we dwójce to takie checkpointy jak w jakimś korytarzyku - desing większości lokacji ssie pałkę, brakuje fajnie zrobionych skrótów tak więc jakoś sobie musieli z tym poradzić. Przykład nie wiem lokacja gdzie spotykamy babkę od kamyków, ognisko przy niej i zaraz drugie za śmieszny odstęp drogi. 

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Spójrzmy prawdzie w oczy, ogqozo lubi DSII w wersji Scholar of the First Sin, bo to najbardziej casualowa część. Przechodzi ją z NPCami, których w tej wersji nayebali czasem po trzech przed bossami, do tego wygodne ogniska, teleporty... no żyć nie umierać...

Chooy ze spójnym designem świata  i genialnymi skrótami, których odkrywanie było GOTY samo w sobie, walić idealnie wyważony poziom trudności, który był wyzwaniem, ale nigdy nie był nieuczciwy w stosunku do gracza (jeśli ten był rozważny), kij z fajnymi projektami bossów, lepiej sklonujmy milion humanoidów i dajmy bossa za każdym rogiem, do tego żeby było trudniej, często wrzućmy po dwóch/trzech na arenę (to w podstawce, bo w Scholar... pełno jest NPCów i się równoważy).

 

Dark Souls II to nadal świetna gra, naprawdę - ze wszystkich Soulsów to w niej spędziłem najwięcej czasu, splatynowałem na PS3, a spędzę jeszcze więcej, bo tego Scholara na PS4 też kiedyś dokończę. Jednak grając w to praktycznie od razu po splatynowaniu Dark Souls, po początkowym zachwycie, że nakoorviam w następną część, przyszło wiele momentów zwątpienia i zdziwienia, jak wiele elementów można było spier.dolić.

I tak ją uwielbiam, ale w stosunku do genialnej jedynki to jednak liga niżej.

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

Jarek, w sumie racja co do tych niektórych lokacji i mrowia wrogów, jest to czasochłonne i raczej irytujące dla zdecydowanej większości graczy (sam jestem noobem w soulsy, więc wiem), wtedy owszem, magia lub jak w moim przypadku łuk jest takim trochę lekiem na kaca . Tylko w każdej części takich miejsc jest może 2-3, natomiast w każdej innej lokacji magia działa na takiej zasadzie jak pisałem.

 

Co do dwójki, to ma kilka rzeczy, które są w moim odczuciu bardzo git. Ogniska w ogóle powinny być przy każdym bosie (zamiast ogniska po bosie), to robienie dodatkowych kilometrów nie jest nikomu potrzebne. Nie wpływa to w sumie w żaden sposób na trudność gry, a tylko czasowo frustruje (czasami walka trwa krócej niż dobiegnięcie do niej). Podobnie sprawa ma się z nieskończonym respieniem wrogów. W gruncie rzeczy masa graczy farmi dusze w jakichś szczególnie ułatwiających to miejscach, a to już wpływa zdecydowanie na poziom trudności. Nie pamiętam po ilu razach w DSII wrogowie przestawali się respić, ale jak grałem to dopiero w późniejszym fragmencie gry zauważyłem, że nagle ich nie ma. Przecież i tak na pewnym etapie naste przejście jakiejś miejscówki polega na biegnięciu sprintem do czegoś tam, więc wrogowie robią za dekoracje lub łatwe zaopatrzenie w dusze. Taki system raczej powoduje, że po prostu pchasz się dalej w kolejne etapy.

Odnośnik do komentarza

Ogniska tuż przed bossami są bez sensu dla mnie. Zabija to większość emocji i strachu podczas walki. Świadomość tego, że będziesz musiał od nowa przedrzeć się przez zastępy przeciwników oraz że znowu możesz stracić dusze które uzbierałeś(gdyby ognisko było tuż przed bossem, to nie miałbyś jak uzbierać nowych dusz, więc "pula" które rośnie przy każdej przegranej z bossem, zakładając, że za każdym razem uda ci się do niego dotrzeć, nie rosłaby) sprawia, że kompletnie inaczej podchodzisz do walki. Jeśli wiesz, że nie zostaniesz ukarany, to po prostu wesoło eksperymentujesz, aż znajdziesz sposób. Jeśli wiesz, że śmierć niesie ze sobą nieprzyjemne konsekwencje, to twoja mentalność przy walce z bossami jest inna, a emocje o wiele większe, zarówno te pozytywne po wygranej, jak i negatywne po porażce.

Dlatego jak widze te posty ogkozo to mam ochote zabrać mu tę grę i dać Uncharted 4 i niech sobie chłopak gra, bo zamysł soulsów niestety go przerasta. Kara i strach przed nią to coś, czego w grach AAA dzisiaj po prostu nie ma, więc cieszmy się, że chociaż Soulsy nie boją się z niej korzystać (przynajmniej pierwsze).

Edytowane przez Dahaka
  • Plusik 7
Odnośnik do komentarza

No przyznam, że źle się to czyta. Seria, w której istotne jest wyzwanie i satysfakcja z nim związana, nie jest każual-friendly. No zaiste smuteczek. Co chwilę koronny argument na wyższość dwójki to krótszy czas powtórzeń po skusze. Skusze, która jest tylko i wyłącznie twoją winą, bo kozaczyłeś, bo się zniecierpliwiłeś, bo choć na chwilę opuściłeś gardę. Każde powtórzenie uczyło gry, pokory i cierpliwości. Ale nie za trudno, za długo, za ciemno XD

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

No jestem casualem, bo chcę, żeby wyzwanie polegało na tym, że mam wyzwanie, a nie że 5 minut powtarzam ten sam, niebędący żadnym wyzwaniem i nic mi niedający, fragment, żeby dojść do wyzwania trwającego sekundę, dobrze zarolujesz albo nie, jak źle to powtarzaj tamto wszystko co, powtarzam, nie jest wyzwaniem, wymaga tylko cierpliwości i braku lepszego zajęcia.

 

No tak, gram dla przyjemności. Jak np. walka z Ornsteinem i Smoughiem to była przyjemność, to powtarzanie w nieskończoność tego biegania do nich nie było żadną przyjemnością. Tak że tak, jedynka mnie karała, powtarzaniem tego samego fragmentu, który tyle razy zrobiłem - cóż za spójność i geniusz (szkoda jeszcze, że jak to czasem bywało w starych grach, nie ma za każdym razem przed bossem nieprzewijalnej 5 minut scenki - to dopiero by było napięcie!). Dość średnie z tego miałem emocje. To prawda, że adrenalina rosła w takim trudnym momencie, póki on trwał (i tego w dwójce trochę brak), ale opadała z nawiązką przez 5 minut marszruty, która była emocjonująca jak poranny dojazd do pracy. Gra była po prostu żmudna, wymagała cierpliwości. Tak jak pisałem w danym temacie, ostatecznie pierwsze DS mi się bardzo spodobało, bo jednak jestem fanem RPG-ów i takie rzeczy to normalka, to jedna z dosłownie kilku gier na które w ostatnich latach poświęciłem tyle czasu - ale emocjonującą to bym tej gry nie nazwał. Super Hexagon jest emocjonujący.

 

To, że "możesz stracić dusze" mnie w ogóle nie obchodziło nigdy, bo jakoś średnio mi były potrzebne. Jestem casualem i nigdy niczego nie farmiłem, nie schodziłem z drogi żeby zebrać plamę krwi, nie zbierałem przedmiotów, nie grindowałem, nie robiłem 20 estusów w ognisku, czy co tam się jeszcze robi... nie robiłem żadnego powtarzania fragmentów nie wiadomo po co. Jak czytam, że ludzie rozpalają ognisko siedmiokrotnie, żeby nazbierać jakiegoś przedmiotu... No nie, nie jest to mój idea of fun. To powtarzanie łatwych sekcji żeby dojść do trudnej nie powodowało więc, że traciłem cokolwiek - poza czasem. Oczywiście chyba w tym tkwi idea casualstwa, w którym tkwię od lat - nie zużywać za dużo czasu.

 

Tekst, że gra się w Soulsy dla bycia karanym, uważam za podejrzany. Jest masa trudniejszych gier od Soulsów, których nie umiem nawet zacząć, i jakoś w nie nie szalejecie. Ergo jednak w Soulsy w dużej mierze gracie dla przyjemności.

 

Kwestia gustu.

 

 

I wiecie co? Można grać casualowo w Soulsy jak w odmianę Zeldy i się świetnie bawić, na co jestem przykładem. Ta gra sprzedała kilka milionów kopii. Nie jest hardkorowa. Jest masa gier których nie przeszedłem, a Soulsy owszem, więc seria ta ewidentnie jest bardzo casual-friendly. Warto było napisać opinię dla paru tekstów w stylu jakbym kalał świętość. "Nie rozumiesz zamysłu serii". To prawie jakbym nie rozumiał zamysłu samochodów, ale używał ich żeby dotrzeć w pożądane miejsce. O nie.

 

 

Chodzenie po Gutter z pochodnią i obserwowanie rozkładającego się światła w tej nowej edycji to piękna sprawa. Jest mrok, ale i jest jakaś tam tląca się nadzieja, jest ponuractwo i brzydactwo, ale też są fragmenty piękna. Nie miałem takiego uczucia w jedynce, gdzie jak piszę - w takim miejscu, w ramach najlepszego designu w historii gier, po prostu nic by nie było widać. I nie, ten ciemny grobowiec w "jedynce" mnie nie "uczył pokory" (chyba że w sensie żebym nie oczekiwał od gry generacji żeby była ładna) - wydaje mi się, że przeszedłem go z marszu nie ginąc prawie ani razu (chyba raz od łucznika tuż obok ogniska - na szczęście boss był łatwy na jeden strzał. Bez NPC). Był przyjemny. Nie był trudniejszy czy bardziej wymagający w sensie rozgrywki niż te ciemne lokacje z "dwójki", przeciwnie. Po prostu mi się nie za bardzo podobał a tutejsze Gutter czy Black Cośtam poniżej mi się podoba bardziej.

 

Gra ma pomysł na wiele ładnych lokacji oraz ładnie wykończone brzegi - począwszy od samego interfejsu, który prezentuje się znacznie bardziej gustownie niż w poprzedniej części. Takie rzeczy wpływają dla casuala.

Edytowane przez ogqozo
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Nie no w sumie rozumiem teraz to co chłopak pisze, i ma w tym sporo racji. To żywy dowód, że można się dobrze bawić tą serią, nie traktując jej śmiertelnie poważnie. Casualowe podejście, ale daje radę, więc w sumie szacun za to, bo wielu spinaczy i full-pro-mastah, odbijało się od tych gier i wracało do Assassinów, czy innego plugastwa. Ma chłop swój własny styl i dwójka najbardziej mu pod niego podpasowała - tyle - no i fajnie :)

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Ogniska tuż przed bossami są bez sensu dla mnie. Zabija to większość emocji i strachu podczas walki. Świadomość tego, że będziesz musiał od nowa przedrzeć się przez zastępy przeciwników oraz że znowu możesz stracić dusze które uzbierałeś(gdyby ognisko było tuż przed bossem, to nie miałbyś jak uzbierać nowych dusz, więc "pula" które rośnie przy każdej przegranej z bossem, zakładając, że za każdym razem uda ci się do niego dotrzeć, nie rosłaby) sprawia, że kompletnie inaczej podchodzisz do walki. Jeśli wiesz, że nie zostaniesz ukarany, to po prostu wesoło eksperymentujesz, aż znajdziesz sposób. Jeśli wiesz, że śmierć niesie ze sobą nieprzyjemne konsekwencje, to twoja mentalność przy walce z bossami jest inna, a emocje o wiele większe, zarówno te pozytywne po wygranej, jak i negatywne po porażce.

 

Dlatego jak widze te posty ogkozo to mam ochote zabrać mu tę grę i dać Uncharted 4 i niech sobie chłopak gra, bo zamysł soulsów niestety go przerasta. Kara i strach przed nią to coś, czego w grach AAA dzisiaj po prostu nie ma, więc cieszmy się, że chociaż Soulsy nie boją się z niej korzystać (przynajmniej pierwsze).

Gdyby było tak, że FS było konsekwentne w tej materii, to ok, rozumiem takie tłumaczenie , no ale nie jest. Masa ognisk w serii często jest rozłożona na zasadzie np. 200-300 metrów od bossa, po drodze zero przeciwników (ew. 1-2, których bardzo łatwo minąć), więc ta kara polega tylko i wyłącznie na stracie czasu, nie zaś na jakimś dodatkowym wyzwaniu. Nieprzyjemność konsekwencji powinna polegać np. na zmniejszeniu się  puli zostawionych dusz po którymś tam zgonie, ew, czymś bardziej hardkorowym niż kara monotonii. Nie jestem pewien czy to jest optymalne rozwiązanie. Do tego niekonsekwencja FS dotyczy również tego, że jednak część ognisk znajduje się jednak tuż przed bosami (ostateczne konfrontacje + pewnie jeszcze coś się znadzie), więc człowieka  ogarnia pytanie, WTF?

 

Co do U4, to nie jestem pewien czy crushing momentami nie był dla mnie bardziej frustrujący niż którykolwiek boss w soulsach ;)

Odnośnik do komentarza

Ja osobiście nigdy nie uważałem żadnej gry z serii souls za hardcore'ową. Już od Demon's  podchodzono do gracza z szacunkiem, nie traktując go jak upośledzoną małpę. Owszem było wyzwanie, ale trudności stawiane przed nami nazwałbym uczciwymi, a porażka w większości była efektem naszych własnych poczynań (czy to przez złe dysponowanie paskiem staminy, czy też przez zwykłą nieostrożność). Świat, w którym lądujemy, jest nam nieprzyjazny - nikt nas za rękę prowadził nie będzie, z drugiej strony zagrożenie funkcjonuje według spójnych prawideł (które zazwyczaj są wcześniej sygnalizowane uważnemu śmiałkowi).

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

No te gadanie, że Soulsy są hardkorowe :yao: rozdmuchane przez każuli od samoprzechodzących się gier pokroju Heavy Rain. Gra jest nieprzystępna i ogólnie raczej nieprzyjazna dla nowicjuszy, ale hardkorowa? Nigga plz.

Odnośnik do komentarza

Nie wiem jak daleko jestem w tej grze, ale jestem w stu % pewien, że dawno w tak zje.baną grę nie grałem. Myślałem, że wszystko co było mówione o tym tytule z licznymi gangbangami i skakaniem miedzy krainami jak jakiś poj.eb są wyssane z palca, recykling goni recykling, ale to i tak jedne z mniejszych wad tej gry.

Demona i Dark Soulsa przechodziłem po 3 razy z bananem na ustach, ale jak te cześć skończę to będzie cud.

Odnośnik do komentarza

Ja praktycznie całą grę przeszedłem mieczem, który można łatwo zdobyć w najłatwiejszej miejscówce w grze, w ciągu, nie wiem, pierwszej godziny. Trzeba tylko się nie bać ognistej żaby, bo drzwi blokują ogień. Okazuje się, że w tej części jak ktoś ma statystyki typu "trochę wszystkiego" (a trochę siły to też trzeba jako mag mieć, żeby ten miecz trzymać), to ognista broń w sumie ma największy bonus. I bronie zmieniałem w sumie tylko dla picu (miałem Melu Scimitar bo fajnie wygląda, łuk Dragonrider który zużywa 3/4 staminy na atak, próbowałem jakichś nożyków, a nawet ważące pół mojego udźwigu, ale całkiem fajne twinblade'y), bo przez całą grę nie znalazłem nic, co by łączyło w sobie taką siłę oraz szybkość ataku. Longsword ma nawet dźgnięcie, aczkolwiek trzeba trzymać dwoma rękami. Najlepsza broń - ma niskie wymagania siły i zręczności, zajmuje 30% mniej całego udźwigu, niż te duże bronie, atakuje szybko, zużywa dość mało staminy, a jednocześnie obrażenia są sensowne (czego nie powiem o rapierach, nożach itp.). Najlepsze było jak pod koniec postanowiłem dobić zręczność do 25, żeby używać Ricard's Rapier, dopakowałem go w Mroczny Ricard's Rapier +6, i... obrażenia dla mrówek, przeciwnicy na 2 strzały teraz byli na 5 strzałów, rewela.

 

A jeśli chodzi o czary, to pomijając specyficzne jak światło, magiczna broń itp., to w sumie całą grę przydają się najbardziej te same dwa: strzała duszy, żeby sięgać kolesi bardzo daleko, i Dark Orb, bo jest silniejszy niż magia (nie dobiłem do 40 int żeby mieć włócznię duszy).

 

Magowie mają w tej części sporo całkiem ładnego ekwipunku z ciekawymi efektami, aczkolwiek głównie dla kobiet (suknie itp.), na szczęście grałem ładną kobietą i pasowało.

Edytowane przez ogqozo
  • Plusik 1
  • Minusik 1
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...