Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

MAD MAX

 

Ukończyłem dzisiaj Mad Maxa, druga po Mafii 3 co najmniej przyzwoita gierka open world ominięta przeze mnie w poprzedniej generacji. 

 

Świetny klimat, świetny system walki, misje fabularne były ok, dobry model jazdy i system rozwoju Magnus Opus. 

 

Na plus 60 FPS na SD (tam grałem większość czasu) i 144 FPS w UW na moim PC, gdzie moim oczom ukazał się prawdziwy next-gen :).

 

Na minus na pewno co jakiś czas BLOKADY progresu i potrzeba przejmowania obozów/zbierania złomu, kiedy nie do końca tego chcemy. Nie jest to jednak "poziom" Mafii 3 i jest tego zwyczajnie dużo mniej.

 

Jak ktoś nie miał okazji polecam, o dziwo to dosyć unikatowa gierka, mało jest open worldów z takimi systemami rozwoju pojazdu, który w zasadzie jest głównym bohaterem gry:). 

 

8/10 bardzo mi się to podobało, co otrzymałem, naprawdę dobra gra, która na premierę dostała 69% od krytyków i była uznana za porażkę. Według mnie niezasłużenie. 

 

image.thumb.jpeg.8d606ec927438b035899590352066bd0.jpeg

  • Plusik 5
Odnośnik do komentarza

Spec ops : the line

 

uExGQ3z.gif?w=780&ssl=1

 

5184d77a0791e1807e9fe182103e43bf926acc45

 

 

 Dobre to było. Pod względem gameplayowym jak i fabularnym. Meta pokazuje takie 8 na szelkach. Ja bym dał tej produkcji solidne 8 a nawet 8+

 

image.png.534ff1b2f50ee1526b3707192a680e7c.png

 

 

Pytacie w listach - czy ta gra to nie drewniak i tylko fabuła ma cokolwiek do zaoferowania? Jak najbardziej się z tym nie zgadzam. Strzelanko zabijanko wchodzi bardzo soczyście ze względu na widowiskowego ragdolla + A.I. wrogów nie jest zero jedynkowe. Co daje nam możłiwość KOMBINOWANIA z zabijaniem przeciwników, bo nie zawsze da się ich zabić w konwencjonalny sposób - tutaj z pomoc przychodza nam komendy, ktore dajemy naszym kompanom. Jest to bardzo ciekawa mechanika i daje dużo radości.

 

Strzelanie ma fajny feeling i czuć moc pukawek. Największym masakratorem w tej grze to są granaty, które zabijaja na bardzo duzym obszarze. Niestety tak zostaly zaprojektowane, ze tyczy się to również i nas. Jak przeciwnik rzuci w nas taki Frag granatem to natychmiast trzeba uciec, bo granat łapie na dużym obszarze i daje K.I.A od razu.

 

Czuć w tej grze napracowanie. Masa elementow ma wysokiej jakosci tekstury (jak na ps3) sami nasi żołnierze wyglądaja bardzo high-endowo jak na moc obliczeniową PS3ki. Ta gra dalej wygląda kozacko, mimo, że framerate pozostaje troche do życzenia.

Grałem na najwyższym poziome i ostatnie sekcje strzelankowe dały mi troche w kość, przez słaby framerate właśnie. Czasem zabicie za osłony jednego typka graniczy z cudem jak wszyscy zalokowane bronie maja na twojej głowie.

 

Nic nie wspomnialem o fabule. Ogólnie są dwie drogi - mozesz iść jako dobry lub zły. Ja dokońca nie wiedziałem co się dzieje, wiec starałem się wszystko robić racjonalnie i finalnie otrzymalem zakonczenie pozytywne. Ale kiedys zrobie drugi run i ciekaw jestem co sie stanie jak bedziemy robić złe uczynki i pójdzie w otchań szaleństwa. Narracja jest prowadzona w zupełnie inny sposób niz to widzielście w jakiś call of duty i innych strzelankach, dlatego dla samej fabułki nawet warto sięgnąć po ten tytuł.

 

 

Polecanko i ode mnie gra dostaje 8++/10 za fajny setup i inne podejście do narracji i samego strzelanka, z masą fajnych mechanik. Szkoda, że nigdy ta gra nie dostała sequela, bo nawet online w tej grze wypada ponad przeciętnie, co w dzisiejszych czasach to spory plus!

Edytowane przez oFi
  • Plusik 6
Odnośnik do komentarza

Quake II Remastered

 

Ostatni raz styczność z oryginalnym Q2 miałem grubo ponad 20 lat temu. Co lepsze, sam mało grałem, zazwyczaj patrzyłem jak starszy brat gra i mieliśmy jakąś wersję piracką, w której nie dało rady sterować myszką, a jedynie klawiaturą, więc efekty grania były takie, że chyba dalej niż drugi, czy trzeci level nigdy nie zaszliśmy. Nie mniej, te początkowe lokacje kojarzyłem bardzo dobrze i fajnie było wrócić. O tym, że remaster jest zrobiony pierwszorzędnie i z duszą, wspominać już nie trzeba, ale na pewno warto podkreślić, że gra ma niesamowity gunplay i feeling eliminowania przeciwników. Każda potyczka to spora frajda. Legancki wybór i rożnorodność broni, kilka power upów sprawiają, że gra daje dużo przyjemności. Lokacje przyjemnie odświeżone, jest co eksplorować i całe szczęście, że jest ten kompas, bo człowiek się przyzwyczaił do typowych korytarzówek jak COD, a tu jednak czasami trzeba gdzieś się wrócić. Jeśli chodzi o dźwięki, mega robotę robią te odgłosy przeciwników, albo kultowe stukanie granatu po wyrzuceniu go. Generalnie, nie ma się do czego przyczepić, bo ta gierka to nostalgiczny powrót w znakomitej oprawie. Jedyne, co mi przeszkadzało to brak możliwości rzucania granatem w formie dzisiejszych FPSów, czyli bez zmiany broni. No i chwała za możliwość robienia zapisu gry w dowolnym momencie, to jest ultra komfort w FPSach i powinno być standardem. 

 

Wincyj takich remasterów, wincyj!

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

łzy, są i będą bo właśnie ukończyłem

 

Star Wars Jedi: Survivor

 

Jest mi cholernie przykro że gra z taką fajną postacią jak Cal czy reszta załogi Mantisa otrzymuje tak słabą grę. Nie dajcie się zwieść głosom mówiącym "nie no, może nie trzyma betonowych 60 fps ale prócz tego jest spoko". Nie, w ogóle nie jest spoko.

 

To gra, ktora pod warstwa naprawdę bardzo wielu bugów ma potężne niedoróbki techniczne. Rzeczy typu, tryb 60 fps przechodzący do 30 fps (klatkując!) w filmach aby po filmie twoja postać się ponownie dogrywała (tak, zrzucenie postaci w T-Pose, jak i reszty assetów po filmiku) w czymś co ma być smooth transition. Dodaj jeszcze nagminne bugowanie się animacji, bo na przykład za blisko stromej tekstury się zatrzymałeś i cyk - masz jedną z walk z bossem.

 

I teraz tak, sama walka jest fajna. Rzeczy które działały w jedynce, działają w dwójce, a nawet są doszlifowane. Ale ilość błędów sprawiała ze po 2-3 porażce z bossem zmieniałem tryb na niższy. Bo jak już po raz 2 giniesz przez to boss używa ataku nie do uniknięcia i gra po prostu gubi kamerę i lądujesz miedzy teksturami to mi się odechciało. Na olbrzymi minus pewna walka z bossem, która jest tylko nędzną karykaturą fantastycznej sekwencji z jedynki.

 

5-/10

Odnośnik do komentarza

Bomb Rush Cyberfunk [PS5]

 

1695499808854.thumb.jpg.0ddcb5a7a51ba74999c404b4133f36f8.jpg

 

Ominęło mnie Jet Set Radio. To znaczy: zawsze jakoś przyciągało wzrok i intrygowało, chęci były, wszystko było na miejscu, poza odpowiednią platformą pod TV. No i koniec końców się nie złożyło jakoś, trudno. Aż teraz ktoś zechciał przywrócić do życia markę, choć dla niepoznaki pod innym tytułem. Fani jacyś pewnie. A ja nie miałem już więcej wymówek, kupiłem, odpaliłem i nie mogłem przestać grać.

 

Otwarcie gry zaskakuje. Bo okazuje się, że jest tutaj jakaś fabuła i prolog kończy się dość nieoczekiwanie. Chyba dałem się zmylić tej cukierkowej oprawie. Nie żeby opowieść zaproponowana przez twórców pozostawiła mnie w jakimś zachwycie, bo aż tak dobrze nie jest. Jest za to dość pretekstowo, bo uznano, że trzeba dać graczowi jakąś motywację do podbijania kolejnych dzielnic, więc serwuje się mu niemrawe scenki pozbawione voice-actingu. Czytanko. Śledziłem intrygę z umiarkowanym zainteresowaniem i liczyłem każdorazowo, że skończą gadać najprędzej jak to możliwe, bym mógł wrócić do śmigania po poręczach. Niemniej na początku gry czeka nas konieczne wprowadzenie i dopiero po kilkunastu minutach możemy wskoczyć na dechę, by zanurzyć się w kwintesencji Bomb Rush Cyberfunk.

 

Gwoli ścisłości - to nie jest Tony Hawk w bajkowej oprawie. Mechanicznie to zupełnie inna gra. Nie ma ona rozbudowanego wachlarza tricków czy wyszukanego systemu ich kręcenia. Nie ma nawet potrzeby balansowania na poręczach oraz podczas manuali. Arcade. Podobnie jak walenie sztuczek w powietrzu - postać się nam nie przewróci, dopóki w trakcie lądowania pod sobą będzie miała jakikolwiek grunt. Na czym więc polega całe wyzwanie, zapytacie? Na eksploracji, szukaniu kombinacyjnych ścieżek by dostać się w inne rejony mapy, na szperaniu za znajdźkami i namierzaniu kolejnych miejsc gotowych na nasze graffiti. Bo na tagowaniu dzielnicy swoimi dziełami sprejowej sztuki polega progres gry. Wjeżdżamy na wrogi teren i przejmujemy kolejne ściany. Z każdym mazidłem (prosta minigierka z gibaniem gałką) wzrasta nasz respekt, a po osiągnięciu odpowiedniego poziomu możemy podjąć się fabularnych wyzwań i odblokować kolejne dotychczas zamknięte strefy lokacji. Tak aż do wielkiego finału, gdzie podejmujemy wrogi gang w pojedynku na punkty, wygrywamy go i ziuuu, lecimy do kolejnej dzielni. 

 

Ach, zapomniałbym. Wraz z respektem rośnie też nasza nielegalność działań, więc w pościg wysyłani są stróże prawa. Tak, uciekamy przed policją. Początkowo dość nieporadną, ale z kolejnymi gwiazdkami (jak w GTA) rzucane są nam pod kółka poważniejsze jednostki: opancerzone, uzbrojone w broń palną, snajperów, wieżyczki strzelające łańcuchami, które nas spowalniają i ostatecznie uziemią, chyba że zaczniemy się z ich okowów wyrywać trikami, w późniejszej fazie nawet latające drony czy istnego Metal Geara. Ale, ale. Nie musimy się ograniczać do ucieczki, bo walczyć też można. Tutaj gra nieco zawodzi, bo mało wyraźnie tłumaczy mechanizmy funkcjonujące przy walce. Więc początkowo tak klepiemy te ataki do znudzenia nie do końca zdając sobie sprawę, że najlepiej łączyć je ze skokiem i szprejowaniem wyrzuconych w powietrze rywali. Wciąż nie jest to udany element gry, ale przynajmniej skraca go do minimum, bo czasem niestety trzeba stawić czoła policji. Trochę inaczej i lepiej sprawa wygląda ze starciami z wszelakimi maszynami czy fabularnymi bossami (tak!), bo te wymagają nieco kombinacji, unikania ataków, kontrowania własnymi i wyprowadzania finiszerów w postaci grafitti na przeciwniku. W międzyczasie walczymy też z kamerą, która nie zawsze chce być po naszej stronie.

 

1695500717046.thumb.jpg.5b32d8d9a0262f54c010628705340117.jpg

 

Dzielnic do odbicia jest pięć, plus dwie mniejsze. A na każdej z nich mamy ogrom atrakcji, pajęczyn poręczy, skrytek, bonusów. Trafiają się misje poboczne (rozglądajcie się za tańczącymi NPC, bo nie są one dodatkowo oznaczone na mapie czy coś), grafitti wymagające długich i satysfakcjonujących sekwencji i oderwanych od rzeczywistości wygibasów. Możemy też pobawić się naszym telefonem z klapką, przesłuchać utwory, sprawdzić mapę, SMS-y od ziomków (warto,  bo fajne tipy dają), przejrzeć wzory grafitti czy porobić zdjęcia (niektóre misje wręcz tego wymagają). Ale głównie sobie jeździmy czy to na deskorolce, BMX-ie, albo rolkach i odhaczamy kolejne małe cele. Środek lokomocji nie ma większego znaczenia, bo nie różnią się one mechaniką czy możliwościami, więc to wyłącznie kwestia wizualna, choć jest kilka skrytek, które możemy otworzyć tylko na odpowiednim sprzęcie. Niemniej cała frajda tkwi w uzależniającym czyszczeniu miejscówek. Bo system sztuczek może nie dorównuje temu z Tony’ego Hawka, ale działa tutaj ten sam uzależniający mechanizm i syndrom, by chcieć spróbować dostać się jeszcze na ten dach, albo zgarnąć tę ikonkę. I tak mi leciały kolejne minuty, kwadranse, a te przeradzały się w godziny. To działa.

 

A to wszystko w pełnym intensywnych barw anturażu, jak widać na obrazkach. Wizualnej sferze trudno cokolwiek zarzucić, dopóki nie dochodzi do fabularnych scenek, bo wtedy objawiają się wszystkie jej ułomności, ale nie widzę powodów, by specjalnie się tym przejmować. Ważne, że gameplay hula płynnie i dynamicznie, a kolorystyka otoczenia pomaga w orientacji. Funky muzyka? Bez wątpienia istotny element, kształtujący całościowy wizerunek i feeling gry, choć z mojej perspektywy miewa swoje wzloty i upadki. Niektóre utwory są na tyle chwytliwe i udane, że nawet tydzień po ukończeniu gry wciąż dźwięczą mi w głowie w najbardziej nieoczekiwanych momentach, inne z kolei wydawały mi się zapętlonym jednym i tym samym bitem bez grama inwencji. Co ważne: kolejne utwory odnajdujemy poukrywane lokacjach, więc nasza metodyczność nagradza nas coraz szerszą playlistą, co uważam za świetny i motywujący do eksploracji patent.

 

Gra w swojej podstawowej formie nie jest specjalnie wymagająca, stanowiąc raczej rozluźniający szpil, niż frustrujące czy wymagające gumowych palców wyzwanie. Drobne schody mogą się pojawić w momencie gdybyśmy zechcieli odhaczyć wszystkie trofea/osiągnięcia, bo kombo złożone z kilkunastu milionów punktów na każdej z lokacji to już poprzeczka zawieszona całkiem wysoko. Ale na pewnym poziomie znajomości gry zechcecie to wykręcić, bo podświadomość kusi. Jeździcie więc po miejscówce i rozglądacie się planując przejazd, a potem ruszacie w kilkuminutową podróż pełną nabijania mnożnika (nawet do x100, bo czemu nie), walenia trikulców, śmigania po ścianach i długich manuali. Czasem trochę ryzykujecie dla błahostki w rodzaju dodatkowego x1, czasem cheesujecie, ale tak czy srak bawicie się wyśmienicie i całkowicie angażująco. 

 

Niech na korzyść Bomb Rush Cyberfunk świadczy fakt, że po zdobyciu platyny i tak wróciłem tam jeszcze na kilka godzin, aby odblokować wszystkie postacie (20 sztuk!) i pozbierać dodatkowe znajdźki, z których nawet nie korzystałem (ciuszki, sprzęty). Ale fakt jest taki, że trudno mi tę grę było zostawić, póki nie odhaczyłem wszystkiego. To chyba dobrze o niej świadczy, co?


1695500717029.thumb.jpg.fea7f3f03a37d4eb43784b2f61aa1699.jpg

  • Plusik 3
  • Lubię! 2
  • This 1
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza

 

 

 

Chorus (PS4/PS5) - zupełnie przypadkiem trafiłem na ten tytuł szperając po SEN Store, jeszcze okazało się że jest w PS Plus Premium, a tu taka PEREŁKA. Jak na produkcję z nie-blockbuster'owym budżetem, to gra definitywnie pokazuje pazur, co podkreśla nawet utwór przewodni. Odpowiada za nią studio Fishlabs - twórcy m. in. serii Galaxy on Fire na urządzenia mobilne, co nie ujmuje im w tym kontekście honoru. Chorus wykorzystuje jednak kosmiczne doświadczenie studia i w rzeczy samej jest o lataniu statkiem w kosmosie. Tak niemalże w staroszkolnym stylu, w skondensowanym open worldzie przemierzamy kosmiczną próżnię  siedząc za sterami swojego statku, nigdy (poza paroma cutscenkam) go nie opuszczając. Bynajmniej nie wieje tu nudą - kosmos w Chorus jest zapełniony stacjami, stoczniami, skałami, świątyniami i generalnie nawet jak nie mamy szybkiej podróży, to nie czujemy znużenia podróżując od punktu do punktu. Tym bardziej, że widoki są prześliczne - wszędzie coś błyszczy, faluje, a układy bywają zróżnicowane. To jeden z najładniejszych kosmosów jaki widziałem w grach. 

 

chorus-review-one.jpg?mode=crop&width=68

 

Chorus jest też grą, która stawia na fabułę i koncentruje się mocno na postaci gracza - jej motywach, relacjach, przeszłości i odczuciach, oraz tym jak próbuje sobie poradzić z własnym sumieniem. Nara (nasza protagonistka) jest byłą starszą akolitką Kręgu - militarno-religijnej organizacji, która trzęsie galaktyką. Prowadzeni przez doktrynę Wielkiego Proroka "oczyszczają" kosmos z herezji i próbują zjednoczyć ludzkość w jednej myśli - tytułowym "Chorusie". Jednak ich metody co raz bardziej odbiegają od pokojowych i w pewnym (konkretnym) momencie Nara "pęka" i ucieka. Jednak przed przeszłością nie da się tak łatwo uciec i po siedmiu latach ukrywania się dogania naszą bohaterkę, która musi zmierzyć się z kultystami by ocalić siebie i bliskich. Na dodatek niebawem dojdzie jeszcze jedno zagrożenie, znacznie poważniejsze - ale spoilować nie zamierzam, natomiast pochwalę fabularne poprowadzenie tegoż. Swoją drogą Nara często komentuje w myślach aktualne wydarzenia (często dopowiadając coś do dialogów), co ma dodać głębi prawdziwym jej intencjom i refleksjom.

W swojej podróży nie jest sama - oprócz fabularnych NPC-ków niedługo po starcie decyduje się powrócić do swojej nieodłącznej części - inteligentnego statku z którym akolici łączą się psioniczną więzią. Statek ten to w pełni rozwinięta i świadoma SI, świetnie nota bene odegrana. Ale relacje między Narą, a kimś kogo porzuciła podstępem nie będą ani takie same ani łatwe. Opus (imię SI) jest pragmatyczny i stonowany. W pewnym jednak sensie tworzy świetny duet z emocjonalną i porywczą Narą.

 

Opus to nie tylko istota, ale też potężna broń. Akolici łącząc się ze statkiem mają dostęp do tzw. "rytuałów", specjalnych metafizycznych wręcz zdolności dających im zdecydowaną przewagę w walce. Niestety, Nara swoje "wypaliła" chcąc rzucić to wszystko, więc musi je odzyskać przedostając się do świątyń i przechodząc ponownie próby. Dla gracza to zawsze pole do nauki, bo mija chwila nim opanowujemy wykorzystywanie tych zdolności w sposób skuteczny. Możemy np. zastygnąć statkiem w dryfie i obrócić go dowolnie w przestrzeni, co np. pozwala szybko dopaść siedzących nam na ogonie wrogów. Dobrze też spisuje się arsenał - mamy działko, potem dochodzi laser i rakiety. Bronie różnią się siłą, szybkostrzelnością, czasem przeładowania czy przegrzania, a dodatkowo specjalne z nich są niczym itemy w RPG-ach - mają dodatkowe właściwości (np. paraliżują na chwilę wroga), a te najlepsze łączą się nawet w zestawy (z kolejnymi bonusami za kompletowanie). Oprócz broni mamy też dodatkowe moduły dodające statkowi właściwości ofensywnych lub defensywnych. Osobno też ulepszamy osłony i pancerz. I to jest jedna z fajniejszych rzeczy - bo statek na początku jest słaby, ale to jak rośnie w siłę jest naprawdę imponujące i widoczne. Przeciwnicy, którzy sprawiali nam problemy potem są tylko formalnością do eliminacji (żadnego skalowania, a sio z tym!). Oczywiście pojawiają się mocniejsi rywale.

 

Ideą gry jest wykonywanie zadań głównego wątku i wątków pobocznych, za które dostajemy najlepsze kąski wyposażenia. Oprócz tego mamy zdarzenia losowe, które nie są jakoś specjalnie wysublimowane i potem się powtarzają, ale też dodają klimatu. Drugim głównym punktem gry są pojedynki kosmiczne, będące emocjonującymi "dogfighte'ami". W walce wykonujemy masę manewrów, bo pozostawanie w miejscu do dość szybka i pewna śmierć. Mamy także w kluczowych momentach starcia w większych grupach, choć tu nasi sojusznicy raczej robią za efekty specjalne niż realną pomoc, zostawiając najlepsze rzeczy graczowi. Ale klimat mimo wszystko jest gdy taka mała armada atakuje jakąś ufortyfikowaną stację albo takową trzeba obronić. Dzieje się wtedy na ekranie dużo, gra epicka muzyka, przylatuje jakiś lotniskowiec czy ciężki krążownik (do stopniowego rozmontowania), a nawet czasami my przesiadamy się na takowego i siejemy chaos. Generalnie lekcja z kosmicznych walk odrobiona przez twórców. Są też walki w ciasnych korytarzach niczym w Star Wars, a także walki z bossami. Tutaj jednak karny kutas, bo pod koniec gry dwaj bossowie to mordęga odstająca od reszty gry - jeden to jakiś totalny chaos na małej przestrzeni, a drugi to przeciągnięta i męcząca walka. Poza tymi zgrzytami reszta walk wypada spoko. Checkpointy ponoć miały być kijowe, ale chyba naprawili, bo akurat były tam gdzie powinny.

 

Ostatnią kwestią jaką chciałem poruszyć, to aspiracje gry to czegoś więcej. Miałem wrażenie, że po prostu skończył się czas lub budżet, bo jest dużo wątków i lore, które nie są do końca rozwinięte (na szczęście główny wątek spoko). Chorus zasługiwałby na solidną kontynuację z rozbudowaniem tego świata (bo jest dość ciekawy), ale z tego co wiem kasa się nie zgodziła i raczej szanse marne. Na pewno czuć w grze obecność dyrektora kreatywnego - był nim Marek Berka (gość z Czech), który na koncie ma m. in. lead design Silent Hill: Downpour (a obecnie ma posadę w Sumo Digital :) ). Są misje i momenty silnie stawiające na emocje i fabułę, które bardzo mi się spodobały. Również dialogi nie są drętwe, a postacie czasami uprawiają smalltalk (szczególnie Nara i Opus), odkrywając swoje charaktery lub jakieś elementy przeszłości.

 

Podsumowując - bardzo mile się zaskoczyłem. Gra na kilkanaście godzin, trwała w swoim formacie i dobrze zrealizowana. Jak ktoś szuka kosmicznego tpp shootera (nie symulacji) z fabułą i małym open worldem, to bardzo polecam ;)

  • Plusik 3
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Mortal Kombat Komplete Edition (PC)

 

Spontanicznie odkurzyłem stareńkiego MK9 z czeluści biblioteki Steam, prawdopodobnie w wyniku premiery nowej odsłony. Story oglądałem wieki temu na YT i trochę grałem lata wstecz, ale z jakiegoś powodu nie mogłem się wtedy wciągnąć.

 

Chciałem odświeżyć głównie Story, które pamiętam było świetne, jak na bijatykę. No i nawet dobrze się fabuła zestarzała, jeśli przymknąć oko na bezsensowne preteksty do walk.

 

Choć reguł turnieju nie pojmuję w ogóle. Tu też normalnie bym przymknął oko, gdyby nie fakt, że bardzo często walczymy 1vs2, co z czasem zaczynało stwarzać problemy od strony gameplay'u. Nie jestem dobry w bitki, ale tutaj przyznaję, że miałem z czasem na tyle problemy, że musiałem obniżyć sobie poziom trudności... Walki 1vs2, 1vs3 na jednym pasku życia, albo walki z bossami spamującymi tanie, nieblokowalne zagrywki mocno nadszarpnęły moje nerwy, niestety. Już zapomniałem, jak to jest w tych bijatykach, gdzie przeciwnik jest ewidentnie silniejszy. To akurat też niezbyt sprawiało mi frajdę - tj. szukanie tanich zagrywek i sposobów, żeby znaleźć lukę w zachowaniu AI. No bo to nie jest normalna gra, kiedy przeciwnik w ogóle nie reaguje na nasze ciosy i jednym uderzeniem zabiera 1/3 życia, przez co trzeba szukać exploitów.

 

Gdyby nie to, to naprawdę solidna gierka, szczególnie jak na swoje lata. Świetne "odświeżenie" MK1-3, dużo trybów zabawy, dodatków, unlocków, kostiumów, nawiązań. Aczkolwiek zmora dla tych, którzy lubią "platynować/calakować", bo z tego co czytałem grind niesamowity, nie wspominając nawet o (martwym) online. Tym sobie głowy nie zawracam. Pogram może jeszcze Arcade Ladder, żeby odblokować zakończenia wszystkich postaci i tyle. Jeśli nie puszczą mi nerwy do końca, to za ciosem pójdą MKX i MK11. Dziesiątki już praktycznie nie pamiętam fabuły, ale chyba nie wciągnęła mnie tak, jak dziewiątka.

 

Szkoda, że gra nie jest już dostępna w sprzedaży. Również szkoda, że cut-scenki są pre-renderowane w naprawdę niskiej jakości. Mocny kontrast przy przejściu z filmiku do silnika gry. Jakiś remaster by się przydał. Tylko tak, jak podobają mi się designy postaci w tej odsłonie, tak mocno przegięli z cycami babek. Wszystkie bez wyjątku wyglądają, jak silikonowe, nadmuchane aktorki porno, bynajmniej nie w pozytywnym sensie. Nie mam nic przeciwko fanservice'owi, ale tu jednak trochę przegięli, bo atrakcyjne to nie jest akurat.

  • Plusik 2
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Mortal Kombat 1 (story mode) - nie było źle, najlepiej też nie. Początek trochę dziwny, wręcz cukierkowy i wieje lekko nijakością. Radosna atmosfera zostaje przerwana, ale nadal jest mroczniej jakby na pokaz, pretensjonalnie wręcz. Jasne, nowe role postaci wywracają niemalże stolik, ale jednocześnie wszystko idzie po staremu. Miałem wrażenie, że oglądam kreskówkę dla doroslych albo film Marvela. Pod koniec jest fajny plot twist i robi się ciekawie, by po chwili wejść w "cringe mode" przypominający czasy ostatnich mortali spod autorstwa Midway. Chyba ktoś w NRS zdecydowal: "Hej, zróbmy coś nostalgicznego w stylu Deception albo Armageddon, na pewno są fani tych części!". Tak jakby zapomnieli o tym, że my też chcielibyśmy zapomnieć. No cóż. Zresztą, nawet walka finałowa nie dowiozła i generalnie cale Story Mode to jakiś tutorial wręcz. Zaś scena po creditsach też co najmniej dziwna i chyba skończyły się pomysły.
Generalnie klimat jest, ale wszystko jakieś wygładzone, pokolorowane i jakoś tak wręcz anty-mortalowe. Ale nie dla Story Mode się kupuję tę grę, pora na resztę trybów i online, gdzie litości i dobroci nie będzie ;)
 

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Skończyłem sobie NEON WHITE. 22 godziny wspaniałej indyczej zabawy ale tylko jeśli lubi się maxować gry bo inaczej raczej odradzam chociaż ja nie jestem jakimś wielkim fanem speedrunów i maxowania gier a tutaj człowiek staje się POTWOREM więc może to właśnie dobry tytuł dla osób które nie rozumieją jak można czerpać przyjemność z żyłowania lvli. Tych jest pełno bo prawie setka a większość nie trwa nawet minuty więc częste próby to żaden problem. Większych minusów nie zauważyłem może oprócz mało porywającej historii chociaż pod koniec nawet mnie wciągnęło. Zdecydowanie indycze top

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Celeste - wspaniała gra, w której idzie połamać palce na padzie. Niedawno ogrywałem Ghostrunnera i już wiem, skąd tamten mógł czerpać inspiracje do swojej szybkiej i bezlitosnej rozgrywki, zapisując checkpointy po każdej "komnacie" i nie pozwalać graczowi oderwać się od ekranu dopóki nie przejdzie jakiegoś pokręconego fragmentu. Ileż to razy myślałem, że już osiągnąłem swój limit i dalej nie pójdę, żeby po kilkunastu próbach wreszcie się udało przeskoczyć przez jakiś szalony poziom. Zaskakująca była dla mnie fabuła będąca zobrazowaniem terapii głównej bohaterki. Twórcy fajnie bawią się tą psychologiczną koncepcją używając jej do gameplayowych rozwiązań (piórko lub jej dokuczliwe alter ego). To również kolejna gra, która wciąż wrzuca coraz to nowsze przeszkody urozmaicająca zabawę, a to zawsze witam z otwartymi rękoma. 

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Shadow Tactics: Blades of the Shogun (ps4) - szczerze powiedziawszy ostatni raz w tego typu grę grałem z 20 lat temu i było to Commandos 2. Tytuł sporo czasu leżał mi na dysku, bo jakoś nie miałem chęci na tego typu zabawę, aż w końcu się za niego zabrałem. Przez połowę fabularnych misji idzie całkiem sprawnie, ale od pewnego momentu robi się już ciężko i trzeba ostro kombinować jak zrealizować cel misji. Miałem takie uczucie jakie podczas grania w jakieś soulsy, że jednak może odpuścić, ale potem na drugi dzień była ochota by wrócić dalej i próbować. I tak udało się tą fajną przygodę w feudalnej Japonii skończyć, pewnie z czasem około 25 godzin, bo sama ostatni misja zajęła mi 3.

Edytowane przez Sep
Odnośnik do komentarza

Ghost of Tsushima - 10/10, a pustki, ktora czuje po zaszlachtowaniu Orlicy nic nie jest w stanie wypelnic. 
Zwlekalem i zwlekalem z wbiciem zebow w ten lasy kasek bo czekalem na rozszerzenie, byly inne gry, itd. Szczescie w nieszczesciu w miedzyczasie tv mi jebnal wiec wykartkowalem sieke na nowy odbiornik z bajerami po gaming. W przypadku tej gry to bylo blogoslawienstwo bo to co wersja na PS5 prezentuje to jest jebany wizualny orgazm. Osobiscie preferuje szybki gameplay w 60iu klatkach, jakas tam fabulke, choc niekoniecznie, giwere lub jakas bron biala i jedziemy. W GoT tytulowa wyspa jest glownym bohaterem. Jej piekno, roznorodnosc, zycie, mieszkancy, architektura nie maja sobie rownych. Ginalem iles tam razy bo zagapilem sie na drzewo z rozowym kwieciem, biale laki, czerwone laki, mocno zageszczone zielenia lasy i te lekko przerzedzone. Moja koncentracja na combat systemie (o nim pozniej) zostala poddana bardzo ciezkiej probie. Nawet jedna sekunda poswiecona na zwiedzanie, zagladanie w zakamarki i ogolnopojeta eksploracje nie zostala zmarnowana. Jestem absolutnie zakochany w smaczkch graficzno-kulturowo-przyrodniczych. Programisci niczym Dario ruchali z miloscia kazdy kawaleczek tego kodu i za to szacun na wieki. Ja sie takimi rzeczami nie zachwycam nigdy. Gry maja wygladac ladnie bo jestesmy w 21ym wieku dokrocset, ale swiat stworzony przez Sucker Punch powinien zdefiniowac pojmowanie growego piekna. I tyle. 
10/10 nalezy sie rowniez za postaci. Kazda z nich ma sens istnienia w tej nietuzinkowej opowiesci. Zarys osobowosciowy, ktory dostajemy poznajac ktoras z postaci nie przygotowuje na twist, ktory serwuje sie nam pod koniec linii fabularnej czy to naszego bohatera czy jego towarzyszy. Sa to postaci z rysami na ich przeszlosci, jedni chca sie zrehabilitowac, inni zemscic, a jeszcze inni bronic honoru. Dowiadujemy sie o nich wiecej i wiecej, a zakonczenie nigdy nie bedzie jednoznaczne. Male narracyjne mistrzostwo swiata. Nic jednak nie moze sie rownac z tym co musi przezyc i jakich wyborow dokonac Jin Sakai - glowny protagonista. W kilku momentach serce podskakiwalo mi ze wzruszenia jak pieknie i…po ludzku tworcy go potraktowali. Szedlem z nim przez wszystkie przygody, niezliczone hektolitry przelanej krwi, wyrazana furie, ale rowniez i wyrozumilosc i umilowanie kodeksu honorowego. To trzeba zobaczyc i przezyc. Rzadko cos jest czarno-biale. Wizyta na Iki cementuje GoT jako gre z jedna z najlepiej poprowadzonych narracji w historii gier wideo. Mmm, chef’s kiss :wub:

Zanim przejde do combat systemu nadmienie jeszcze ze GoT jest krwawe, brutalne i w wielu aspektach makabryczne. Wszedzie napotkamy spalone zwloki kobiet, mezczyzn. W obozach Mongolow napotkamy piki z kilkoma nabitymi nan glowami. Ciala z kilkoma strzalami w plecach sa porozrzucane po polach, lakach, a widok wisielcow (czasem kilku na jednej galezi) to raczej normalka. Pospolstwo zyjace na Tsushimie ma przejebane jak Kubus, bo Mongolowie sie nie pierdola…jak Dario. 
System walki jest, wprost mowiac, fhui solidny i smaczny. Uwielbiam combat oparty na timingu, parowaniu i atakach specjalnych. Tych jest tu cala masa, a narzedzi do zadawania naszym przeciwnikom okrutnych cierpien i agonalnych doznan jest bez liku. Polecam nauczyc sie zonglowac kolami wyboru broni czy gadzetu. Ulatwia zycie i sprawia, ze przyjemnosc z wymachiwania katana jest miodna jak w zadnej innej grze. Najwazniejsze, ze dynamika jest zachowana, blok i parowanie bardzo dobrze wywazone i rezponsywne. Aj, szkoda gadac. SP dowiezli na calej linii. 
Nie rozstaje sie z gra. Znalazlem juz wszystko, ale chce grac dalej. Po platynie i skompletowaniu trofkow na Iki mam zamiar ubic NG+, a nawet wykupic live na miesiac/dwa, zeby pograc w multi. Podobnie jak z Bloodborne, nie miec calaka w takiej grze troche nie przystoi. A moze ja mam obsesje na punkcie Ghost of Tsushima. 
Wspominalem juz, ze moja ocena to 10/10? 
 

  • Plusik 4
  • Lubię! 1
  • This 1
Odnośnik do komentarza

Burnout Paradise Remastered (PS4 Pro) - grę ograłem kiedyś i na X360 i na PS3 ale po pograniu w Burnout 3 stwierdziłem że i tą część sobie odświeżę. Niestety z dobrych wspomnień mało co zostało i to co kiedyś robiło wrażenie, teraz irytuje. Z plusów to prędkość poruszania się i wypadki. Nagina się z zawrotną prędkością, wszystko śmiga po bokach, jeśli przeciwnicy są w pobliżu to co chwilę coś się dzieje a wszystko jest okraszone świetnym systemem zniszczeń (samochody są dosłownie skracane o połowę).

 

   Pod względem rozgrywki oprócz klasycznych wyścigów i rozwałki samochodów dodane zostały stunt runy (taki Tony Hawk) i marked man (trzeba dojechać w jednym kawałku do mety będąc nękanym przez czarne mustangi). Dodatkowo cała mapa jest upstrzona znajdźkami i skrótami, więc niby jest co robić. Jest tylko jeden mały problem, open world. To co miało być największą zaletą jest dla mnie największą wadą tego Burnouta. Za często się zdarzało że po jakimś wypadku czy nawet rozwaleniu przeciwnika pojazd był kierowany/spawnowany w jakimś durnym miejscu, a to pół metra od ściany, a to w nie tej uliczce co trzeba, na wprost od autobusu, z minimalną prędkością (a szybsze samochody mota na wszystkie strony dopóki się nie rozpędzisz) itd. Mało tego, boty zbytnio nie radzą sobie z korzystaniem ze skrótów albo wybierają dziwne trasy więc przez część wyścigów widziałem przeciwników tylko na starcie. Dodajemy do tego powtarzalność (mapa jest całkiem duża ale często jeździ się tymi samymi trasami), szaroburą kolorystykę, słaby soundtrack i wychodzi gra która nawet nie jest w tej samej lidze co Burnout 3.

 

  Ponarzekałem ale nadal to jest jedna z najlepszych ścigałek open-world, problem w tym że zarówno w poprzedniczkę (B3) jak i następcę (NFS: HP 2010) po prostu gra się o wiele lepiej. Szkoda że EA zaorało serię a NFSy poszły w open world bo taki prawilny Burnout 4 (a  właściwie 6) w erze 4k i z mega kraksami mógł by pozamiatać.

   

  Jeszcze dwa zdania na temat 'remastera'. Poszli prawie że najmniejszą linią oporu, podmienili trochę tekstur, zwiększyli rozdziałkę i fajrant. Geometria modeli jest ta sama więc wszelkie cylindry są bardziej kwadratowe niż okrągłe. Anti aliasing też jest lipny (mocno widać ząbki szczególnie na drzewkach), linia gdzie podmieniają się cienie jest blisko. Niestety wszystkie niedoróbki które nie były widoczne 15 lat temu na TVkach 32 cali HD Ready teraz wychodzą na wierzch a tutaj powinno być podejście jak przy remasterze Uncharted 1 bo to praktycznie tak samo stare gry i to widać 7+/10

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

A mi BP siadło praktycznie w każdym aspekcie, z open worldem i wyzwaniami online na czele. No sporo godzin się spędziło.

I gra miała niesamowity myk dołączania czy to do znajomych czy do randomów. Trzy kliknięcia na d-padzie i już byliśmy w grze, całość trwała sekundę, dwie. No magia.

Odnośnik do komentarza

Mialem podobne odczucia z paradise. Takedown i legends na psp gniotly mi jajka + maxowanie map z kraksami sprawiala mi mase frajdy.

 

A ten paradise byl totalnie wyprany z tego klimatu. To yebane EA moglo by nawet wydac leniwy port trojeczki i legends i na nowe konsole i wjechalo by to day one na moją konsole.

Edytowane przez oFi
Odnośnik do komentarza

Zapomniałem napisać o jeszcze jednym minusie samego remastera. Skopali oświetlenie, miejsca zacienione są teraz czarne i dodali bez żadnego pomyślunku efekty jak w jakimś modzie DX11 do Gothica (ambient occlusion itd.). Nie dość że część detali jest teraz kompletnie nie widoczna, kolorystyka się zmieniła to wyścigi wieczorne/nocne są mało czytelne bo na trasach nie ma praktycznie żadnego światła. 

Odnośnik do komentarza

Null – (pipi), nie tykać. Nawet za darmo w przeglądarce.

428 Shibuya Scramble – Nie będę się rozpisywał, bo ktoś już recenzował tą grę w tym temacie. Jakoś spodziewałem się więcej, zwłaszcza, że gra dostała 40/40 od Famitsu. Sama gra nie jest zła, jest dobra, nawet bardzo dobra, chociaż jest momentami trochę przegadana i wątki niektórych postaci wydają się rozciągnięte na siłę(ile można czytać o tym, jak Kenji Osawa wchodzi na forum i pisze posty odnośnie jakieś piosenkarki?). To czego mi zabrakło to jeszcze jakiegoś mocniejszego plot-twista na koniec. Tak 8+/10. Obniżam z 9/10 bo w pewnym momencie trzeba wybrać błędną odpowiedź, by popchnąć fabułę.

Loopers – Znowu niewykorzystany potencjał. Grupa przyjaciół trafia to pętli czasu i powtarzają ciągle ten sam dzień. Spotykają innych ludzi którzy również wpadli w tę samą pętlę(stąd nazwa grupy „Loopers”).  Jako, że nie są pierwszymi, którzy spotkali się z takim zjawiskiem, wiedzą, że pętla będzie trwać około 30-35 lat. Naprawdę, potencjał był duży, można było np. zagłębić się w psychikę ludzi, którzy od 25 lat powtarzają jeden dzień albo spróbować odkryć skąd się wzięły te cale pętle, ale nie, zamiast tego pojawia się główny bohater i wszystkich wyrywa z marazmu grą w poszukiwanie ulicznych skarbów(tak serio) i po jakimś czasie pętla się kończy. Jest tam jeszcze mało przekonujący wątek romantyczny. Brakuje rozwoju postaci, a połowy drugoplanowców mogłoby nie być. 6/10.

Odnośnik do komentarza

Samurai Shodown (2019) - czyli kolejny raz z cyklu "ukonczylem bijatyke". Tym razem poszlo szybko, bo gra moze i nie ma mniej kontentu niz SFV ale nie sprzedzilem z nia pieciu miesiecy tlukac sie online. Niemniej jest to dla mnie seria zajmujaca miejsce zaraz za SF na polce nostalgii. Przeniesmy sie ponownie do roku 1993.

 

Albo 1994, nie wiem, pamiec juz nie ta. W kazdym razie, w ktores wakacje zawitalem nad piekne polskie morze. Turnus w osrodku cegielskiego. Wielka stolowka, posilki o stalych porach, zawsze wyporcjowane talerze, zupy z wazy, zadne tam szwedzkie stoly i jajecznica z parownika, miejsca przy stoliku przypisane na stale. A po kole fortuny dziennik telewizyjny, a po nim film sensacyjny z ameryki na vhs. Piekne czasy. Ale odbieglem od tematu. Z czym jeszcze nieodzownie kojarzy mi sie morze tamtych lat? No z tym co kazdemu tutaj, z automatami. Turnus wczesniej przygladalem sie jak starsze chlopaki mloca w SF2 (wtedy zaczalem nabierac podejzen, ze cos z moimi statycznymi planszami na kompie jest nie tak) a w tym przyciagnal mnie inny, ktorego wczesniej nigdzie nie widzialem. Wielkimi napisami wyryte bylo na planszy tytulowej - Samurai Shodown. A jako, ze przeciez juz "wiedzialem o co kaman" w bijatyki to nie bylo mozliwosci zebym sie nie popisal i tutaj. Niestety, zadne lewo prawo guzik nie dzialalo bo to juz nie byl korenski hack i gra akceptowala jedynie prawilne cwierckolka, o ktorych istnieniu nie mialem pojecia. Takze jak to zwykle bywalo, dwie walki i do domu, albo po nowy zeton. Raz do salonu przyszla taka typowa, normalna, "schludna" rodzina. Mama, tata, maly syn i starsza corka, ktorzy chodza zawsze razem bo przyjechali tylko z dziecmi a one z kolei nie maja z kim sie bawic. Dziewczyna byla bardzo urodziwa, ale wyglada na taka co nie odstapi taty na krok bo nie bedzie sie zadawala z pospolstwem. Jak wiec takiej zaimponowac i zwrocic swoja uwage? No wysmienitymi umiejetnosciami w gre wideo, a jakze. Zwlaszcza, ze jak gralem to cala czworka stanela z moimi plecami i patrzyla. Niestety, CPU lvl 8 dawal znac, ze do trzeciez walki to juz nie ma co i musialem po 40s zakonczyc swoja probe podbicia serca nieznajomej. Odsunalem sie nonszalancko o krok od budy, westchnalem i pokiwalem glowa udajac, ze doskonale wiem co sie stalo i ze to tylko wypadek przy pracy xD Obrocilem sie, spojrzalem ostatni raz dziewczynie w oczy i wyszedlem.

 

Od tego momentu myslalem tylko o niej. Chcilem ja miec, spedzac z nia czas, nigdy sie nie rozstawac. Poznac bardziej. Zaprzatnela wszystkimi moimi myslami. Ta gra o samurajach w starej epoce japonii, z dziwnym zielonym stworem z rekawica jak Fredy Kruger i robiacym obroty jak Blanka. Wygladala jak klon Street Fightera ale nim nie byla. Miala swoj styl, miala rzeczy ktorych SF nie mial. Zakochalem sie z marszu w kolorowych i swietnie animowanych planszach, wielkich postaciach, ich designie i fakcie, ze zamiast piesci uzywa sie broni bialej, w sedziach z chorogiewkami i w japonskich komendach rozpoczecia i zakonczenia rundy (suobuai ippon do dzis mi dzwieczy w glowie). Salon odwiedzalem wielokrotnie a co zabawniejsze stal w nim tez automat z MK1, ktory zupelnie mnie nie interesowal. Ale turnus dobiegal konca i trzeba bylo wracac do domu gdzie czekal jedynie PC 286. Z oczywistych wzgledow nie moglo na nim SS chodzic, wiec zastepowalem sobie go partiami w First Samurai, w koncu za gnoja czesto czegos miec nie moglismy, wiec wymyslalismy sobie substytuty albo uciekalismy wlasnie w gry, ktore pozwalaly poczuc sie jak zolnierz czy mistrz formuly 1.

 

Minelo dobrych pare lat i gdzies z poczatkiem lieceum, nie wiem zupelnie jak, na kompie wyladowal SS w wersji drugiej. Ale bylem ucieszony, ze w koncu w domu moge zagrac w gre z wczesnego dziecinstwa. Ale nie cioralem w nia tak namietnie jak lata wczesniej w SSF2T. Wlasciwie jedynym mocnym wspomnieniem jakie mam jest ciagle sluchanie Just A Girl no doubtu jako sciezke dzwiekowa. Nie wiem, wydawala mi sie ta czesc mocno dynamiczna co podkreslal wlasnie ten utwor. I to w sumie tyle jesli chodzi o serie SS z lat mlodosci. Zostalem oczarowany ale milosc nie przetrwala chyba, bo skutecznie uwage odwaracal szarak ze swoimi tekkenami i soul bladeami. W pismach tez o kolejnych czesciach Samurai Shodown bylo cicho a ja w liceum przestalem byc konsolomaniakiem, wiec nawet jesli w neo+ czy pe o nich pisano to tego wiedziec nie moglem (ba, nie wiedzialem nawet o T4 dopoki nie wrocilem z ps2).

 

Jak wiec wyglada najnowsza odslona tej serii? Przyznam, ze od czasow Okemi nie gralem w tak nasaczona japonska kultura gre. Od zaje.bistej grafiki i muzyki w menu (widac napracowanko a nie kafelki w SFV), po japonskie dialogi (nie ma angielskiego, tylko napisy) oraz swietne ilustracje postaci i tla w trybie story. Tak mnie to wszystko wciagnelo, ze przez caly tryb story nie przerywalem czytajacego nazwy aren glosu ani wstepow zawodnikow przed i po walce. Generalnie klimat feudalnej japonii to jest tu top.

 

Trybow tez jest cala masa, od treningu po jakies surwiwale, walki z duchami innych graczy az po tryb online, ktory kiedy go odpalilem wydawal mi sie jakis zamulasty. No niestety nie mam motywacji w postaci obrazka zeby ciorac w to troche bardziej na powaznie. Skupilem sie wiec na samym story i powiem, ze jak dla mnie jest o wiele lepszy niz w SFV. Przede wszystkim nie jest to cinematic jak w MK, po prostu tylko wstep, zarysowanie motywacji wybranej postaci i prolog. I tyle na prawde wystarczy bo kazda postac jest odseparowana do siebie (poza przedostatnia walka gdzie walczy sie np. ze swoim wiecznym rywalem) i nie ma czegos takiego jak w SFV ze przez pol story slucha sie Karin a gra Ibuki. Taki klasyczny tryb arcade z nagroda w postaci historyjki na koncu co akurat SFV mocno skiepscil. No i lore postaci z SS i ich charaktery moim zdaniem sa lepiej napisane niz u Capcomu.

 

Sam system walki jest znacznie innych od tego ze SF. Mniej nacisku polozone jest na combosy i presje na przeciwnika a wiecej na uwazniejsza gre i antycypacje. Widac to tez po mobilnosci postaci, ktore nawet jesli nie sa klocami potrafia poruszac sie powoli. Jest troche mechanik, ktorych mysle nie ma sensu tu opisywac i ktore moga na poczatku przytloczyc (kilka defensywych i ofensywnych, bez borni, z naladowanym paskiem itd.) ale tutorial dosc dobrze je wyjasnia (acz jest pare rzeczy ktore trzeba "doczytac" na yt). Zadawanie ciosow daje satysfakcje, zwlaszcza jak wejdzie heavy, albo kiedy uda sie pare raz z rzedu zrobic just defense czyli powiedzmy takie parry zamiast bloku.

 

Ogladajac trailery wydawalo mi sie, ze przeniesienie gry w 2,5D odziera zawsze bogate i kolorowe plansze z ich zawartosci. To jednak mylne wrazenie. Stage sa glebokie i z masa detali wiec nie ma sie wrazenia grania na pustyni. Jedyne czego moge sie czepic to modeli zwierzat w levelu Nakoruru, wygladaja tak niemrawo jakby byly na srodkach nasennych. Ilosc publiki na galeonie Galforda tez nie powala ale mozna to wytlumaczyc tym ze to juz nie port i marynarzy jest mniej xD Chociaz brakuje troche scinanych bambusow i innych beczek z jablkami. Graficznie tej grze tez niczego nie brakuje. Wszystkie animacje ciosow czy superow sa w pelni widoczne i wiadomo co sie dzieje, czego niestety o SFV powiedziec sie nie da.

 

Jedyna rzecza, do ktorej molgbym sie przyczepic to miejscami zbyt szybko znikajace napisy w czytanych prologach xD Serio, nie ma tutaj jakichs wiekszych kasztanow. Mnie jeszcze troszke razil japonski jezyk np francuskiej czy amerykanskiej postaci, no nie gralo to zbytnio, ale z durgiej strony trzeba by nagrywac osobne partie wiec moze nie chcialo im sie je.bac. Przez ten czas od premiery mialem tez wrazenie, ze gra jest diabelnie pusta i generalnie zje.bana, ze nie udala sie i powtorzyla sie historia z Sen na x360. Ale nic z tych rzeczy, to praktycznie reboot czesci pierwszej wzbogacony o kultowe postacie z kolejnych odslon. I to reboot perfekcyjny. Duzo czasu znow tu nie zabawie bo trzeba leciec do kolejnych gierek, ale wspomnienie jak o tamtym salonie i tamtej dziewczynie na pewno pozostanie. 9-/10.

  • Plusik 1
  • Lubię! 1
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza

Starfield - skończony na XsX. Fabuła, frakcje i troche misji pobocznych. Jakieś 50 h na liczniku. Nadal jednak mam poczucie, że bardzo wielu rzeczy nie odkryłem. Już nie mówię o questach, ale np wogole nie zajmowałem się surowcami, budowaniem placówek czy nawet modyfikacjami statku. Ale spoko że gra do niczego mnie nie zmuszała, pełna dowolność.

Niemniej świetna to była przygoda, momentami epicka. Zadania frakcyjne wiodą tu prym, chociaż i sam wątek główny od połowy naprawdę robi robotę. Pomysł na nową grę+ zajebisty.

 

Jak to w grach Bethesdy czy Obsydian, najbardziej lubię dowolność w podejmowaniu decyzji. Zadania można wykonywać po swojemu. Podobał mi się system perków i rozwoju, trochę trzeba pomyśleć w co inwestować bo można się naciąć (np nie rozwijając pilotażu).

 

W recenzjach narzekano na eksplorację. Myślę że to było związane z tym że nie można swobodnie latać w kosmosie ani obejść planety dookoła. Bo przeciez w samym New Atlantis mamy całe wielopiętrowe budynki do przeczesywania. Różne placówki, opuszczone fabryki, stacje. Jest gdzie się szwędać.

Jest coś miłego w lataniu z planety na planetę, gdzie prowadzi Cię zwykła ciekawość. Czasem można natrafić na śliczne miejsca (zdjęcie z Merkurego ustawie sobie na tapetę).

Strzelanie wspomagane plecakiem odrzutowym jest niezwykle przyjemne, pukawek jest dużo. Niestety przeciwnicy mają dwubiegunówkę, bo raz rzucają granaty, przemieszczają się z pomocą jetpacka a czasem stoją jak kukły bez reakcji żadnej.

Walki w kosmosie są dobrym uzupełnieniem, ot można sobie postrzelać.

 

Widać że gra jest ogromna, twórcy zawarli tu wiele mechanik. Naprawdę sporo rzeczy można by pochwalić. Całość jednak jest utopiona w typowo Bethesdowym drewnie. O nieszczęsnych japach NPC to powstały księgi, otoczenie czasem wali plastikiem strasznie. Szkoda, bo Starfield miejscami potrafi zachwycić. Jest wiele pięknych miejscówek, zaskakujących przywiązaniem do detali. Szkoda, ale jak ktoś napisał jest to gra która udaje nowo generacyjną a po szyję zakopana jest w poprzedniej.

To i mylący marketing Bethesdy, nie dziwne że wielu ludzi było wściekłych/zawiedzionych.

 

Mnie wciągnęło jak bagno na ten miesiąc i może jeszcze coś polatam porobie, a napewno wrócę przy okazji dodatków bo potencjał jest ogromny.

Jednak przez to iż  Bethesda wzbrania się przed technologicznym krokiem naprzód, uczciwa ocena moim zdaniem nie może być wyższa jak bardzo dobra.

W zależności od perspektywy jest to aż lub tylko. Ja w każdym razie polecam 8+/10

 

Ps. A no i muzyka oraz całe udźwiękowienie panie liga !

 

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza

Kontynuuje rezidentowy maraton tym razem pękł Resident evil 7.

To było moje drugie przejście tej gry, 3 lata temu skończyłem ją na sonce 4. Podobała mi się równie mocno jak nie bardziej niż za pierwszym razem, dla mnie jedna z najlepszych części tej serii, wydaje mi się że mocno niedoceniona przez to że graczyki zobaczyły że to fpp i myślały że chińczyki zrobiły z serii chodzonke nic nie robionke a to nic bardziej mylnego bo to klasyczny residencik tylko z oczu bohatera. Przy tym podejściu nawet mnie tak nie bolały etapy rozgrywane po domku bakerów. Tak są słabsze i to ostro ale to przez to że ten dom jest tak wybitnie zaprojektowany i późniejsze lokacje mimo że całkiem okej nie mają podjazdu i przez to sprawiają takie wrażenie.

Ograłem też po raz pierwszy wszystkie dlc.

To z Krzysiem już grałem wcześniej bardzo je lubie. Zakazane taśmy? Imo wspaniałe. Ucieczka z sypialni jako escape room, gra w blackjacka w stylu piła, przetrwanie 5 fal wrogów do świtu w pseudo mercach i lekki prequel jak doszło do tego że rodzinka ześwirowała. Wszystkie super, polecam.  Za to nie polecam End of Zoe chyba że tak jak ja kupicie te wszystkie dodatki za cene kebsa. Chodzi się dziadem i bije te gluty (btw chyba najgorszy design przeciwników w historii tej serii i tak naprawdę największa skaza tej gry) pięścią xD podobała mi się durna atmosfera tego dodatku ale polegał tylko na walce wręcz a była to walka okropna przerywana sekcjami łażeniem po bagnach i rzucaniem w aligatory z dzidy xD

Są jeszcze jakieś 2 dodatki ale odpaliłem je tylko z ciekawości bo nie są fabularne.

5 lat na karku ale gra jest dalej fantastyczna. Zjada village na śniadanie pod względem klimatu i frajdy. Ta gra była przemyślana przez twórców i od początku do końca wiedziała czym chce być w przeciwieństwie do tej całkiem okej ale jednak nierównej 8ki. Polecam dla zagrajmera w ten horrorowy miesiąc :lapka:

  • Plusik 3
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...