Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

Ace Combat 7 Skies Unknown

 

8 lat przyszło czekać na kolejną część tej liczącej już ponad 25 lat (!) serii. Po bardziej zamerykanizowanym i uwspółcześnionym Assault Horizon, Namco wraz z Project Aces wróciło do swojej fikcyjnej wersji świata. I był to zdecydowanie strzał w dziesiątkę.

 

Fabuła jest ciekawie napisana i w pewien sposób jest komentarzem do współczesnych czasów czyli większej autonomizacji maszyn bojowych poprzez używanie dronów zamiast żywych pilotów. Potrafi zaintrygować a dialogi są sprawnie napisane. Natomiast duża część misji to :banderas: Przelot na niskim pułapie przez kanion, walki poniżej poziomu chmur aby nie oberwać pociskiem, oczywiście trafiło się starcie z ogromną machiną latającą (tu wyobraźcie sobie Dzień niepodległości, mniejszy rozmiar, ale tyle samo przeciwników lata po niebie). Praktycznie w 2 dni przeszedłem całą grę.

 

Starcia w powietrzu dają niezłą adrenalinę, często w trakcie walk powietrznych z jakimś bossem to często miałem spocone ręce bo non stop trzeba było gonić dziada i unikać jego pocisków. A checkpointów nie ma za dużo. Walki są bardziej widowiskowe niż ten cały Dogfight Mode z Assault Horizon.

 

Grafika jest dobra. Ogrywałem grę na PS5, ale ona sama nie ma żadnych ulepszeń pod PS4 Pro, więc działa w rozdzielczości 1080p utrzymując betonowe 60fps. Miejscami razi w oczy pop-up, w szczególności kiedy lecimy na niskim pułapie ponad 3 machy. Same projekty samolotów wyglądają pięknie (tutaj mam wrażenie, że Project Aces kochają tak samoloty jak Polyphony samochody), ale największe wrażenie robią chmury. Wlatując w obłoki pięknie się woda osadza na szybie, efekty świetlne w trakcie burzy z piorunami (które mogą trafić nasz samolot) powodowały u mnie opad szczęki (jest jedna misja gdzie musimy wśród gór latach walcząc z jednym szybkim pilotem w trakcie takiej sytuacji).

 

Soundtrack spełnił swoje zdanie, dużo kawałków to sztos i wpadają w ucho, w szczególności:

 

Spoiler

 

 

 

 

 

Moim zdaniem jeden z najlepszych Ace Combat i liczę, że tym razem Namco nie każe czekać znowu tyle lat na kolejną część. :reggie:

Edytowane przez Snake_Plissken
  • Plusik 5
Odnośnik do komentarza

Tony Hawk's Pro Skater 1+2

 

Powiedzmy, że ukończyłem, bo zaliczyłem wszystkie zadania w obu częściach, na co potrzebowałem, wg licznika, ok. 5 godzin. Pomyśleć, że za małolata męczyłem te gierki dosłownie tygodniami. Inna sprawa, że wtedy chciało mi się bawić w przechodzenie całej gry każdym skejterem xD. Wiem, że remake ma pełno różnych dodatkowych "zadań" do odhaczenia, przede wszystkim w kontekście platyny, ale rzuciłem okiem na ich listę i wytyczne i są one często wręcz absurdalne, a ja nie jestem trophy hunterem. Challenge są często trochę z dupy, natomiast na akcje typu zaliczenie wszystkich gapów jestem już "za stary". Jasne, mógłbym odpalić na jednym ekranie tutorial z YT, na drugim gierkę, i lecieć po kolei, ale w sumie w imię czego? Może bym się zmotywował do tego, gdyby nie obecność trofeów z multiplayera, które z automatu u mnie odpadają, więc elo.

 

Co do samej gry: co tu dużo gadać, świetny, udany remake. Fan THPSów czuje się jak w domu i wchodzi w grę jak w masełko, odwalając grube kombosy dzięki pamięci mięśniowej. Na dodatek mamy dorzucone kilka elementów z późniejszych części (z revertem na czele), co nieco ułatwia zabawę, ale dla purystów jest opcja ustawienia trybów klasycznych. Ja mimo wszystko grałem w sposób nowoczesny, ba, łapałem się momentami na tym, że odruchowo klikałem L1+L2, co w THUGach odpowiadało za schodzenie z deski.

 

Trzony gry jest przeniesiony niemal 1:1 (przynajmniej na tyle, na ile pamiętam, bo w stare części grałem ostatnio ze dwa lata temu). Mamy zestaw poziomów z Tony'ego 1 i 2, na każdym 10 zadań do zrobienia, 2 minutowe sesje i jazda. Oczywiście podniesiono to wszystko do dzisiejszych standardów, jest wygodniej, przystępniej (chociażby lista zadań w menu pauzy, podgląd tricków etc.) i oczywiście ładniej. Oprawa graficzna zasługuje na dużą pochwałę. Grałem na PS4 i oprócz tego, że jest płynniutko (co przy mocno ślamazarnych i tnących częściach z PSXa wydaje się wręcz nienaturalne), to czysto wizualnie jest cymesik. Co prawda w ferworze zabawy nie da się na wszystko zwrócić uwagi, ale kiedy odpaliłem sobie free skate i na spokojnie podziwiałem szczegóły otoczenia, wysoką jakość tekstur i ogromne przywiązanie do detali (chociażby na przykładzie witryn w sklepach), to byłem pod dużym wrażeniem. Świetnie prezentuje się też oświetlenie. Levele pod względem architektonicznym odwzorowane są wiernie, ale otoczenie przemodelowano bardzo mocno. OST natomiast jest dosyć pocięty (wiadomo, licencje), w zamian dostajemy jednak sporo nowych kawałków, większość dobrze wpasowanych w klimat.

 

Grę traktuję jako nostalgiczną przygodę, ale spodziewałem się, że mocniej mnie "tknie". Lata minęły, zajawka na deskę minęła, może braki w soundtracku też się do tego przyczyniły (bądź co bądź, to muzyka najbardziej oddziałuje na wspomnienia). Koniec końców, to nadal "Tony Hawk", więc wręcz z definicji kapitalna gra i czysta frajda ze śmigania po planszach. Bawiłem się dobrze, choć dosyć krótko.

  • Plusik 7
Odnośnik do komentarza

Eiyuden Chronicle: Rising

Stosując terminologię ze świata smartfonów. Jeżeli nadchodzący w roku 2023 Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes ma być wersją Pro, to EC:Rising jest wersją Lite oczekiwanego następcy Suikodena. W tym dwuwymiarowym side-scrollerze nastawionym na zręcznościową walkę kryje się całkiem wiele miodu. Walka, chociaż prosta, wymaga jednak timingu jeśli chcemy ataki postaci łączyć w stringi. Rozwijając ekwipunek dostajemy nowe umiejetności, to z kolei, jak w typowej metroidvanii,  otwiera dostęp do nowych lokacji. Rozbudowa wioski  to dostęp do kolejnych towarów, surowców, narzedzi broni etc. Nic, czego juz byśmy nie widzieli w w jRPG, ale wciąz mechanika dostarcza sporo satysfakcji.

Historia, nie porywa, to także scenariusz w wersji Lite. Co jednak nie tak częste w jRPG, czuć chemię miedzy postaciami, dialogi ociekają humorem, widać, że ktoś nad tym siedział i celował w coś więcej niż tylko wypełniacze między kolejnymi dungeonami. Świat gry ma potencjał, który zapewne zostanie rozwinięty w EC:HH. No i gra jest po prostu bardzo ładna w tej swojej dwuwymiarowej stylistyce.

To nie jest może pozycja w którą musicie zagrać, ale to jest pozycja którą warto sprawdzić. Ze znanych i lubianych motywów złożono szalenie przyjemnego, nastawionego na akcje jRPG. Grało mi się na tyle fajnie, że po skończeniu fabuły wciąż nie miałem dość i spędziłem tu prawie 30 h wbijając nawet calaczka (co raczej mi się nie zdarza :reggie:, wyciskanie ostatnich soków z gier raczej mnie męczy)

Screenshot_20220527-124232.png.a1a7db3519d4d0c8a019d4b18fe7a4cf.png

Daję 7/10 zaznaczając sztampowe "fani gatunku mogą dodać jeden punkcik" :sonkassie:

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

afc7be24-2eea-4010-a3e7-03fc750e02e1.png

O cholera, jak brzydko ta gra się zestarzała. Ukończyłem w 2011, grę z 2009 i po raz drugi w 2022. 

Cole to imię od kołek. Gość niby wspina się po budynkach, ale czasem złapię się tego co nie trzeba, a innym razem nie chwyci tego co trzeba. O, albo wspinamy się na wieżowiec, a tu przeciwnik puścił rakietę i lecimy na sam dół. Od premiery powstało sporo przyjemniejszego latania po wieżowcach (np. Spiderman na PS4), a to tutaj czerstwe i drętwe. Denerwują też błędy: baba w słuchawce mówi "wysłałam skrzynię w blisko Ciebie", patrzę na mapę, a to na drugiej wyspie. No rzeczywiście blisko. Brak tu mi jakiegoś szybkiego podróżowania po mapie.

Ukończyłem i tak,  w bólach, ale chciałem zakończyć tego exa po latach.

 

 

4e78a92b-5823-4742-b54b-771873ad5d4c.png

Gra na 2 dni. Ale bardzo przyjemna, powiedziałbym że "arcade'owa". Liniowe plansze zamknięte - typu zabij 10 zombiaków i leć dalej. No, ale jest ulepszanie, nowe ciosy, fajna baba, zoom na gacie przy piłowaniu. Cała gra jest dość absurdalna, ale taka z jajem. Naprawdę ta gra przypominała mi czasem tytuły "automatowe" od Segi. Do tego muza na licencji (widzę że muzę robił też koleś od Silent Hilla - Akira Yajami-omatę). Gra prosta i przyjemna, nawet w 2022 roku. Polecam.

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Remnant: From the Ashes

 

To takie typowe 6/10. Nie jest to kiepska gra, ale też żadne sztosiwo. Dobre jest strzelanie. Jako czynność. Bo wrogowie to tępiutcy, biegną w naszym kierunku i giną od gradu kul (amunicji jest pod dostatkiem) albo od broni białej. 

Cała grę przeszedłem na podstawowym zestawie, jedynie ulepszony w trakcie rozgrywki.

 

Rozgrywka to... meh... biegasz, biegasz, strzelasz, biegasz, strzelasz. Etapy są puste, nawet obszerne (albo to postać tak powoli biega...), momenatmi jest klimatycznie. 

 

Bossowie nie zapadają w pamięć. Większość pada za 2, max 3 razem. Jedynie motyle/ważki sprawiły mi jakaś trudność. No i ostatni boss. Tu faktycznie miałem problemy z brakiem amunicji. Do momentu aż przypomniałem sobie, że mam w plecaku zapasową... przez całą grę nie potrzebowałem używać nic z ekwipunku... Oki, grałem na normalu i solo, może w multi jest ciekawiej. Nie wiem, nie sprawdzałem. Aha, są jeszcze aktywności po endgame, ale już nie miałem ochoty grać. 

 

Można sprawdzić z ciekawości, może akurat komuś podjedzie. 

 

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Control [PS5]

 

Lubię, gdy gra od razu przechodzi do rzeczy i nie zamęcza mnie wolnymi wstępami. Control taką grą nie jest.

 

Bo początek jest dość ospały i niemrawy. Pomijam już kwestię mocno niejasnej warstwy fabularnej, bo ta przynajmniej może zaintrygować. Ale przedłużający się wstęp daleki jest od zachęcającego, skoro wszystko co robimy, to bieganie po korytarzowych korytarzach biura. Wszystkie poboczne ścieżki zablokowane. Potem dostajemy gnata i przynajmniej możemy postrzelać, choć czynność ta do najbardziej wyrafinowanych nie należy. Ale od tej chwili gra z każdą godziną już tylko zyskuje. Dochodzą kolejne umiejętności oraz nowe bronie. Otwierają się poboczne ścieżki i drzwi. Możemy wreszcie pomyszkować po kątach mapy, choć nie jest to specjalnie wynagradzającą czynnością.

 

Bowiem Control ma na swoim sumieniu kilka mniejszych bądź większych grzechów i od nich chciałbym zacząć. 

 

  • bohaterka mnie nie przekonuje. Od początku do końca. Ma swojej dobre momenty, ale ogólnie sprawia wrażenie jakiejś opóźnionej w rozwoju. Zabieg stylistyczny polegający na wplataniu w dialogi jej "myśli" dodatkowo to pogłębia. Okropnie zaburza to płynność rozmowy i ta wydaje się rwana, nienaturalna, sztywna. Na szczęście dialogów nie ma w tej grze zbyt wiele i dobrze, bo to takie gadające głowy bez iskry.
  • wspomniana wyżej eksploracja, która nie jest należycie wynagradzana. Ot, znajdziemy jakiś papier z notatką, materiał do craftingu (jeden z kilkunastu rodzajów, btw. o niezwykle nieintuicyjnych nazwach), albo ulepszenia dla postaci/broni, które i tak na 99% będziemy musieli wyrzucić, bo jest słabsze niż te, które już zdobyliśmy, a mamy dość wąski limit ekwipunku. W zasadzie jedyną wartościową nagrodą są pojedyncze punkty umiejętności, ale te wpadają niezwykle rzadko.
  • brak poziomów trudności, przez co całą grę można przejść bez specjalnego napinania się i w oparciu na jednej, dwóch broniach. Control praktycznie nie wymusza żonglowania uzbrojeniem i można się skupić na tym gnacie, który najbardziej nam odpowiada pod względem obsługi. Dla niektórych to może być zaletą, ale mam wrażenie, że nie taka była idea.
  • logiczne zagadki w hotelu. Zadania rodem z kiepskiego walking symulatora. Więcej chodzenia niż myślenia nad rozwiązaniem.
  • Fabuła? Dziwna. Bo jaka miałaby być, skoro dotyka spraw paranormalnych? Wybacza wiele absurdów, ale nie wiem czy mnie przekonuje. Wiele elementów mi się tutaj gryzie, brakuje jakiegoś poważnego muśnięcia. Mamy nawiedzone żółte kaczuszki, różowe flamingi i telewizory. Niby fajny kontrast, ale ciągle stawiający fabułę w dużym rozkroku.
  • Z detali - czerwień zalewająca ekran w przypadku otrzymania dużych obrażeń. Gówno widać. Poruszamy się po omacku. Może tak miało być, ale irytuje. Plus mało udana i nieintuicyjna mapa.

 

Ale niech to nikogo nie zniechęci, bo Control to przez większość czasu bardzo dobra gra. Walka na pewnym etapie rozwoju postaci zaczyna być niezwykle satysfakcjonująca i imponująca wizualnie. Głównie dzięki telekinezie. Nie ma to jak przypierdolić przeciwnikowi kanapą w głupi ryj, a potem złapać jego bezwładne zwłoki i przypierdolić nimi jego koledze. Doprawdy, chaos, który momentami nas otacza jest zachwycający. Czujemy się jak w centrum tornada. Latają nad głową akcesoria biurowe, kawałki ścian, kule, granaty, nieprzytomni przeciwnicy. Latamy nawet my, bo umiejętność lewitacji otwiera nowe możliwości. Wyobrażam sobie, że na konsolach poprzedniej generacji mogło to generować pewne problemy natury technicznej, ale na PS5 jest wszystko tip-top, więc w sumie czasem warto opóźnić zapoznanie się z jakąś grą. 

 

Udane są również nieliczne misje poboczne (pomijając te z tablicy dozorcy), bo bardzo sprawnie poszerzają naszą wiedzę o świecie Control i wydarzeniach, które tam zaszły. No i zazwyczaj są dość sowicie wynagradzane - zaspokojeniem naszej ciekawości, punktami umiejętności a czasami nowymi możliwościami. 

 

Lokacjom też wiele zarzucić nie mogę. Pewnie, że globalnie potrafią znużyć monotonią biurowej natury, ale mimo wszystko są na tyle charakterystyczne, bym przez całą grę nie sarkał na powtarzalność okolicy. No i ma kilka "momentów", które trudno będzie wyrzucić z pamięci (Labirynt Popielniczki <3)

 

Ogólnie uważam, że Control ma bardzo ujmującą atmosferę, a jeśli dodać do tego "system walki" bez zarzutu to czyni z gry już tytuł wystarczająco atrakcyjny, by nie wypadało przejść obok niego obojętnie. A mniejsze bolączki, które wymieniłem wcześniej nie wpływają znacząco na obraz całości. Bez wątpienia warto dać grze szansę i czas na rozkręcenie się, bo potem wynagrodzi nas adekwatnie.

 

PS z rozpędu łyknąłem DLC The Foundation. Monotonia otoczenia potrafi doskwierać (dużo jaskiń bez wyrazu i astralnych sześcianów), ale nie odstaje od całości i również ma swoje intensywniejsze momenty (side quest "na szynach"). Solidny dodatek dla spragnionych.

 

 

Kaze and the Wild Masks [Switch]

 

Gra ogromnie inspirowana Donkey Kong Country. Wręcz bezczelnie.

Bonusowe etapy ukryte na poziomach (brakuje tylko, by wyglądały jak beczki), zbieranie literek KON... KAZE. Tytułowe maski, które na pewien fragment poziomu dają nam moce innych zwierząt. Do tego pewna charakterystyczne bezwładność postaci na początku może sprawiać trudności, ale po trzech levelach idzie przywyknąć. No kropka w kropkę DKC. 

 

Zaskakująco duże zróżnicowanie poziomów, nie tylko pod kątem tematycznym i kolorystycznym, ale również gameplayowym. Raz bawimy się w klasyczną platformówkę, innym razem mamy do czynienia z runnerem, trochę pływamy, trochę latamy, trochę przyklejamy się do ścian (zasługa masek, które rozlokowane są po poziomach), zjeżdżamy po linach, jedziemy na ruchomej platformie, bawimy się w ciemno-jasno, goni nas potwór/lawa, no pomysłów autorzy mieli sporo i zaliczanie poziomu za poziomem nie nudzi, choć wszystko to raczej taka klasyka gatunku widziana już w setkach innych gier. 

 

Gra nie wywiera większej presji - nie jest łatwa, ale zgony nie niosą ze sobą większych konsekwencji - życia są nielimitowane, a jedyna niedogodność, to cofnięcie nas do początku/połowy poziomu (nawet raz zaliczone Bonusy już zostają na koncie). Więc możemy grać na zasadzie prób i błędów i tak niestety wygląda większość gameplayu.

 

Bo Kaze and the Wild Masks w większości poziomów ma ściśle wytyczoną ścieżkę optymalną. Sprawia to wrażenie fajnego "flow", ale spróbuj się gdzieś potknąć, to prawdopodobnie czeka cię zgon. Wiele poziomów przebiega na zasadzie nauki kolejnych czynności, a następnie wykonania ich w odpowiednim czasie i miejscu, bo gra zostawia niewiele miejsca na improwizację. Zamulisz, to platforma ci ucieknie, lawa cię dopadnie. Niby motyw widziany w większości platformówek, ale tutaj tak wygląda 80% poziomów (szczególnie późniejszych). Podobnie walki z bossami - fajne, ale na wskroś schematyczne i do sztywnego wyuczenia. Szczególnie finałowy niemilec.

 

Początkowe wrażenie tematycznego urozmaicenia poziomów również jest mylące, bo te podobne do siebie są po prostu rozrzucone daleko od siebie. Pod koniec czułem już lekkie znużenie, a przecież to raptem około 30 poziomów i 8 godzin gry. Moje lekkie rozczarowanie wynika z faktu, że początkowa platformówka zamieniła się w zręcznościówkę bez przestrzeni na jakąkolwiek eksplorację. W końcowych etapach to wręcz gra rytmiczna, gdzie stale coś nas goni, coś popędza, a poziomy nie umożliwiają improwizacji.

 

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza

Uncharted 3.

 

To moje drugie przejście tej gry, pierwsze w okolicy premiery. No i było dokładnie tak jak zapamiętałem. Czyli momenty w których pytałem "dlaczego ta część jest tak nielubiana" z momentami w których dostawałem odpowiedzi "a, dlatego, no tak". Bardzo nierówna ta gra, rewelacyjne miejscówki jak Jemen, pustynia, czy finałowe miasto przeplatają się z beznadziejnymi typu Syria, albo chyba najgorsza w serii, czyli cmentarzysko statków. Elementy platformowe są ok, ale strzelaniny, zwłaszcza w końcówce to coś chorego. W malutkich lokacjach dają 5 snajperów, 3 gości z wyrzutniami granatów, 3 opancerzonych i 15 zwykłych. No i sobie graczu radź. Nawet nie wyobrażam sobie jak frustrująca ta gra musi być na crushing skoro na normalu balans jest mocno zachwiany. Nie podobała mi się też walka wręcz, szczególnie z tymi wielkimi przeciwnikami, każda jest identyczna. Co dalej, fabuła. Momentami spoko, a Marlowe jest jakaś. Szkoda, że nie wyjaśniono dlaczego Talbot jest jej tak oddany, przez to jest niezwykle płaski. Szkoda, potencjał był większy. Parsknąłem śmiechem na motyw rodem z Mumii i ratunku Drake przez ludzi pustyni. Kompletnie tego nie pamiętałem, widocznie mój mózg wyparł to ze świadomości, i dobrze. Straszliwie to głupie było, nawet na standardy serii w którym na głupotki fabularne patrzy się przez palce, bo to nie to jest najważniejsze. Na najwyższym poziomie za to stoi oprawa AV, tutaj do niczego nie można się przyczepić, gra wygląda i brzmi fenomenalnie. Cóż, wszyscy zapamiętali trójkę jako najsłabszą z serii no i faktycznie taka jest. Nie dlatego, że jest słaba. Tylko dlatego jak nierówna jest. Jak elementy gdzie mózg eksploduje przeplata z absolutną chujozą, a niesamowitą frajdę z niesamowitą frustracją. 

 

Trylogia zakończona, następne przejście za kolejne 15 lat? Czemu nie :) A tymczasem zabieram się za czwóreczkę

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza
8 godzin temu, Homelander napisał:

Uncharted 3.

 

To moje drugie przejście tej gry, pierwsze w okolicy premiery. No i było dokładnie tak jak zapamiętałem. Czyli momenty w których pytałem "dlaczego ta część jest tak nielubiana" z momentami w których dostawałem odpowiedzi "a, dlatego, no tak". Bardzo nierówna ta gra, rewelacyjne miejscówki jak Jemen, pustynia, czy finałowe miasto przeplatają się z beznadziejnymi typu Syria, albo chyba najgorsza w serii, czyli cmentarzysko statków. Elementy platformowe są ok, ale strzelaniny, zwłaszcza w końcówce to coś chorego. W malutkich lokacjach dają 5 snajperów, 3 gości z wyrzutniami granatów, 3 opancerzonych i 15 zwykłych. No i sobie graczu radź. Nawet nie wyobrażam sobie jak frustrująca ta gra musi być na crushing skoro na normalu balans jest mocno zachwiany. Nie podobała mi się też walka wręcz, szczególnie z tymi wielkimi przeciwnikami, każda jest identyczna. Co dalej, fabuła. Momentami spoko, a Marlowe jest jakaś. Szkoda, że nie wyjaśniono dlaczego Talbot jest jej tak oddany, przez to jest niezwykle płaski. Szkoda, potencjał był większy. Parsknąłem śmiechem na motyw rodem z Mumii i ratunku Drake przez ludzi pustyni. Kompletnie tego nie pamiętałem, widocznie mój mózg wyparł to ze świadomości, i dobrze. Straszliwie to głupie było, nawet na standardy serii w którym na głupotki fabularne patrzy się przez palce, bo to nie to jest najważniejsze. Na najwyższym poziomie za to stoi oprawa AV, tutaj do niczego nie można się przyczepić, gra wygląda i brzmi fenomenalnie. Cóż, wszyscy zapamiętali trójkę jako najsłabszą z serii no i faktycznie taka jest. Nie dlatego, że jest słaba. Tylko dlatego jak nierówna jest. Jak elementy gdzie mózg eksploduje przeplata z absolutną chujozą, a niesamowitą frajdę z niesamowitą frustracją. 

 

Trylogia zakończona, następne przejście za kolejne 15 lat? Czemu nie :) A tymczasem zabieram się za czwóreczkę


Nie marudź...
Ostatnio po 1 i 2 na normalu, a że nigdy w tą serie nie grałem, 3 odpaliłem idąc na żywioł na Hardzie.
Jedyny element dla mnie trudny, to przedostanie się na wielki statek i walka z opancerzonym, który miał cieżki karabin i potem w sali z wielkim żyrandolem, gdzie tutaj byli ci z rakietami. Same wraki owszem, mało klimatyczne, ale nie wiem czy na Crushu to ja bym w 2 miał przejść z tymi niby ludźmi jak małpoludy. Ja na normalu miałem problem, jeszcze końcowa walka w jeziorze niebieskiej mazi i drzewie "życia"?:blink: I tu robią trofkę na Lolo, bez utraty życia od normal do Hard... To musi być masakra.

Ostatnio to robiłem czasóweczkę w 3 i udało mi sie nabić ledwo przed koncem czasu 12 minut Catch the Plane Trofeum. Niestety, ale ucieczka z walącej się rezydencji we Francji by zrobić to w 9:30 minut jest ponad moje możliwosci. Dobiłem do 9:50. Frustrujące są skakania w tej serii jak w 2 z auta na uta czy w 3 z konia na auto.
Mogli by już "ścianę" zrobić niewidzialną, że bohater nie spadnie w trakcie takich akcji i gra sama cie powstrzymuje przed wypadnięciem.

Skończyłem Horizon zero dawn podstawkę oraz Last o Us Left Behind

Twórcy mają jakiś problem w obu seriach z balansem trudności i poziomów. Historie i jakosć grafiki super, ale balans poziomów tragedia. Są albo za łatwe albo za trudne, lub przy zmianie trudności męczarnia:facepalm: Nie było by problemu w Hard czy Surviver z tymi grami, gdyby normal miał zbalansowane lokacje i przeciwników.

Odnośnik do komentarza

Resident Evil 3: Remake

 

Świetna gra, ale z RE3 to ma w sumie niewiele wspólnego. To bardzo luźny remake, a wiele elementów/miejscówek/postaci to bardziej "cameo", niż odświeżenie dawnych inkarnacji. Ale w sumie dwójka też w dużym stopniu taka była, więc luz. Co prawda niektóre decyzje designersko-wizualne są dosyć dyskusyjne (przede wszystkim spaszczony Nemesis i jego kultowe okrzyki, czy niezbyt ładna Jill, zresztą w ogóle zepsuli najfajniejszą bohaterkę robiąc z niej wulgarną i nieprzyjemną zołzę, no ale "takie czasy"), ale ogólne wrażenie jest dobre, i mówię to jako osoba mająca największy sentyment właśnie do RE3 (bo to była moja pierwsza styczność z serią). Po prostu trzeba się pogodzić z tym, że to luźna adaptacja. No dobra, scenki i ogólny dramatyzm nie mają podjazdu do tych z 1999 (na czele z pierwszym pojawieniem się Nemesisa, rozwaleniem helikoptera, czy końcówką) i atmosfera jest trochę bardziej jak z filmu akcji, niż horrroru. To po prostu inna gra.

 

Mechanika: wiadomo, jeszcze więcej "tego samego" z pewnymi dodatkowymi patentami typu mieszanie prochu strzelniczego. Strzelanie, eksploracja itd. to sam miód i nie mam żadnych większych zarzutów. Naczytałem się, jak to gra jest poobcinana i krótka, i o ile z samym obcinaniem ciężko się nie zgodzić (tyle, że przy takim podejściu do remake'u i tak dużym przemodelowaniu miejscówek i scenariusza ciężko nawet brać wszystko z oryginału jako punkt odniesienia), tak czas gry mi w zupełności wystarczył i na koniec miałem 7,5h na liczniku. Potencjał Nemesisa trochę zmarnowany, bo jednak pojawia się tylko w określonych miejscach, jest mocno oskryptowany (momenty ucieczki pachną mocno 7 generacją) i w porównaniu do atmosfery, jaką swoją obecnością generował Mr. X, to prześladowca STARS wypada dosyć blado. Poza tym, jak już wspomniałem, to po prostu zupełnie inna gra, niż RE3, którego oczywiście stawiam wyżej, niż remake, no ale to nadal fajny akcyjniaczek. No i gra wygląda po prostu rewelacyjnie, będąc przy tym dobrze zoptymalizowaną (grałem na słabym PC). Bez żadnej przesady powiem, że twarze i mimika postaci są jednymi z najlepszych w gejmingu.

 

No, to z głównej serii została mi już tylko ósemka i szóstka, ale nie wiem, czy dam radę się wziąć za tą drugą.

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza

Polecam przejść parę razy ten tytuł, bo właśnie dzięki pójściu bardziej w akcję niż horror i dodaniu sklepiku z fantami strasznie dobrze masteruje się kolejne przejścia. Niby gra na 7h a zeszło mi ponad 30h. Tak szczerze z jednej strony szkoda że parę miejscówek zostało wyciętych i te tytuły tak mocno się zmieniły w stosunku do oryginałów, a z drugiej mam teraz 2 różne RE2 i RE3 do których mogę wracać a które istnieją obok siebie (bo np. RE 1 Remake mi kompletnie zastąpił RE1 oryginał).

Odnośnik do komentarza

Ace Combat Squadron Leader (port z PS2 ogrywany na PS5)

 

Bardzo dobra odsłona, broni się nawet dzisiaj. Na uwagę zasługuje dobrze poprowadzona fabuła, soundtrack i niezłe misje. Z racji tego że to port z PS2, filmiki są niskiej jakości, ale nie straszą aż tak bardzo. Grafika, choć mająca swoje korzenie na sprzęcie sprzed 20 lat prezentuje się OK na 65 calach, jedyny mankament to niskiej jakości tekstura podłoża (chodź woda wygląda bardzo dobrze). No i trzeba się pilnować w trakcie misji bo nie ma checkpointów, także jak się rozwalimy lub zestrzelą nas pod koniec misji to wszystko lecimy od nowa. :usmiech:

Odnośnik do komentarza

Ukończyłem ostatnio kilka krótszych gierek, które ogrywałem w międzyczasie jako odskocznia do Elden Ring.

 

Trek to Yomi

 

Dostałem to czego oczekiwałem. Dość krótką i zwięzłą grę w ciekawej oprawie graficznej. Podobało mi się, chociaż system walki pozostawiał sporo do życzenia. Niby mamy sporo ciosów i ruchów, jednak odblokowujemy je z czasem a najskuteczniejsze i tak jest zaledwie pare z nich więc gra nie zachęca do eksperymentowania. Całość zajęła mi jakieś 6 godzin więc polecam jeśli ktoś ma wolny wieczór lub dwa.

 

 

Life is Strange: True Colors

 

Pierwsza odsłona serii wydana na nową generację konsol i widać w końcu zmiany w silniku i oprawie graficznej co na plus. Historia jest ciekawa, jednak same moce bohaterki nie porywają i w pierwszej części serii było to bardziej interesujące (dwójki nie grałem). Na minus dwa tryby graficzne, nie jest to aż tak wymagający tytuł by zmuszano nas do wybierania pomiędzy 30 klatkami i wyżej jakości grafiki albo 60 i gorszej. Pomimo, że gra ma wolne tempo to 30 klatek jest niegrywalne. Polecam fanom serii.

 

Genesis Noir

 

Po wielu zachwytach sięgnąłem po nią i podobało mi się bardzo to co zobaczyłem, głównie ze względu na oprawę i świetną, jazzową muzykę. Historia interesująca i można się coś dowiedzieć o stworzeniu świata. Na koniec robi się już grubo, festiwal kolorów i oniryczna, narkotykowa jazda przez wszechświat. Polecam dla odprężenia. 

 

Odnośnik do komentarza

Eiyuden Chronicle: Rising [PS5]

 

Za rok ma się ukazać DUCHOWY SPADKOBIERCA Suikodena (Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes) i dwa lata temu byłem tak bardzo zajarany tą perspektywą, że po raz pierwszy w życiu wsparłem jakąś inicjatywę na Kickstarterze. Zresztą nie tylko ja, bo to była jedna z najszybciej zakończonych sukcesem zbiórek. A teraz ukazał się swoisty prolog i gdyby nie to, że dzieli z nadchodzącym "Suikodenem" uniwersum, to pewnie nawet bym się EC: Rising nie zainteresował. No, ale okoliczności są, jakie są, więc po pierwsze - wypadało się zapoznać, a po drugie - byłem nieco ciekawy jaki kształt i charakter będzie miał świat Eiyuden Chronicle. A po wszystkim mam trochę mieszane odczucia.

 

EC: Rising to przede wszystkim gatunkowy skok w bok, bo żaden z tego JRPG. A jeśli już koniecznie chcemy się trzymać gatunku, to raczej uproszczony action-rpg. Jednak nade wszystko to mało skomplikowany i niespecjalnie wymagający hack&slash 2D. A jeśli to już mamy ustalone, pora przejść do nadzienia.

 

940377249_EiyudenChronicle_Rising_20220529184727.thumb.jpg.054785e83039cdf493481bd6b4aa2159.jpg

 

Wcielamy się w CJ, młodocianą poszukiwaczkę przygód i skarbów. W ramach rodzinnego "rytuału przejścia" trafiamy do dźwigającej się ze zgliszczy wioski, którą nawiedziło trzęsienie ziemi, czy coś. W każdym razie wszystko się posypało jak domki z kart, ale kataklizm przyniósł też profity, bo pojawiła się możliwość plądrowania tajemniczych podziemi, a co za tym idzie, w okolicach zaroiło się od poszukiwaczy bogactw i bandytów czających się na cudze skarby. Tyle w ramach wprowadzenia fabularnego, a jak moje ogólne wrażenia po ukończeniu całości? Intryga trąci trochę infantylnością. Co prawda pod koniec schodzi na odrobinę gorzkie wątki, jednak nadal pozostaje dość beztroska w wydźwięku. Dlaczego mnie to martwi? Bo Suikodeny (przynajmniej te, które uwielbiam) zawsze uderzały w bardziej przyziemne sprawy, konspiracje polityczne, konflikty interesów. Pewnie, że w międzyczasie walczyliśmy z klasycznymi żelkami i wiewiórkami w pelerynach, ale dojrzała (jak na normy jrpg) fabuła potrafiła to zrównoważyć. EC: Rising w niewielu momentach stara się do tej cenionej przeze mnie tradycji nawiązać. Tak jak pisałem - końcówka daje nadzieję, bo pojawiają się wątki globalne i postacie reprezentujące interesy "imperialne", których rozwinięcie dostaniemy zapewne w EC: Hundred Heroes - ale ogólnie EC: Rising pachnie za słodko i cukierkowo. Mam wiec drobne obawy, ale zdaję sobie sprawę, że ten prolog moze po prostu miał być taki lekkostrawny.

 

Bo jest lekki. Długimi fragmentami bardzo radosny. Dialogi dość zabawne i ostro cięte, choć zdarzają się i takie trywialne. Jednak bohaterowie dają się z pewnością polubić, entuzjazm łobuzerskiej CJ bywa zaraźliwy, marudny Garoo sprawnie to równoważy, a Isha całkiem zgrabnie się rozwija jako postać, przez co nasz odbiór się wobec niej zmienia. Do tego dorzucimy kilka całkiem udanych bohaterów pobocznych, a wielu z nich zapewne powróci w takiej czy innej formie w EC; Hundred Heroes. Zawsze będzie to miłe zrekrutować "starego znajomego" do drużyny. Jednocześnie całość zachowuje kameralny charakter, bo poza startową wioską nie odwiedzimy żadnej innej osady ludzkiej, a jedyne wyprawy których się podejmiemy, to te do dungeonów. Tam przede wszystkim walczymy.

 

No dobra, jest też trochę eksploracji, ale najpierw o starciach. Te początkowo sprawiają wrażenie banalnych. I takie są w zasadzie do końca gry. Co prawda nabierają trochę kolorów, możliwości i potencjału, ale według mnie zbyt wolno. EC: Rising przez całą swoją długość to takie niezobowiązujący, wręcz rozluźniający hack&slash, gdzie robimy z wrogów mielonkę przy pomocy dwóch przycisków i czasami skoku. Kolorowe cyferki symbolizujące zadawane obrażenia wesoło migają na ekranie, my mashujemy guziki, bohaterowie walą kombosy-kosmosy, a między kolejnymi pojedynkami biegamy i skaczemy po prostych korytarzach, zbieramy materiały do craftingu i czasem skarby. Nie zrozumcie mnie źle - gra ma całkiem rozbudowany system rozwoju i ulepszania uzbrojenia, ale niski poziom trudności nie wymusza na graczu żadnych kombinacji czy rozkminy. Ot, co jakiś czas kliknijmy u kowala "Upgrade" i jesteśmy gotowi na nowe misje. Niby jest poziom Hard, ale dostępny dopiero po ukończeniu gry, więc trochę bez sensu. A i tak nie jest specjalnie wymagający. Przez całą grę nie zginąłem ani razu. Wniosek z tego jasny - jeśli szukasz wyzwania zręcznościowego, to nie tutaj.

 

1120885171_EiyudenChronicle_Rising_20220530154003.thumb.jpg.fde80f73a0c1ed504f6bd0833da2cebf.jpg

 

Grze doskwiera też wyraźny brak zawartości. Niby całość zajęła mi 20 godzin, ale obiektywnie jest w niej materiału na połowę tego czasu. Jedna wioska, 5-6 niespecjalnie rozległych dungeonów (i tyle samo unikatowych bossów). To wszystko. Nawet ilość rodzajów przeciwników jest mała, a między kolejnymi dungeonami zmienia się tylko ich kolor oraz żywioł, którym władają, czyli klasyka recycligu. Więc co nam zajmuje tyle czasu? Fetch questy i backtracking. Bo aby pomóc wiosce w odbudowie po trzęsieniu ziemi wykonujemy proste zadania dla mieszkańców i zbieramy przy tym "pieczątki lojalnościowe". Tych misji są dziesiątki, ale szczęśliwie w większości przypadków potrafią przebiegać błyskawicznie. Czasem ktoś nas prosi o trochę drewna, który akurat mamy w nadmiarze w ekwipunku, więc cyk, quest zaliczony bez wysiłku. Czasem ktoś nas prosi, byśmy w jego imieniu porozmawiali z innym mieszkańcem wioski, więc całość zadania sprowadza się do przebieżki z jednego ekranu na drugi i z powrotem (!). Trudno w tym wszystkim szukać ekscytacji, ale gra daje przy tym jakieś przyjemne choć niewytłumaczalne poczucie drobnych satysfakcji - pojedynczych, małych, ale stale dawkowanych. Są też oczywiście nieco bardziej wyszukane questy, które najczęściej wymagają od nas ponownego odwiedzenia jakiejś lokacji. Ale znów - wszystko przebiega w iście błyskawicznym tempie. To głównie zasługa dostępnej pod przyciskiem Szybkiej Podróży. W każdym momencie możemy przywołać menu lokacji (a wręcz pojedynczych dzielnic wioski) i natychmiast się tam przenieść. Ograniczenia są tylko w dungeonach, ale tam mamy rozsądnie rozmieszczone pojedyncze punkty Szybkiej Podróży, więc wyprawa nigdy się nie dłuży. Co nie zmienia faktu, że lokacji, rodzajów przeciwników i pomysłów na misje jest tutaj ledwie na połowę z tych 20 godzin. Alternatywą jest to, że możemy się skupić wyłącznie na misjach fabularnych i olać te poboczne. Niski poziom trudności sprawia, że nie będzie to droga przez mękę. 

 

Niezbyt wiele pochlebnych słów na temat Rising dotychczas napisałem. Mimo to przyłapałem się na tym, że czerpię z tej gry całkiem sporo przyjemności. Pętla rozgrywki była zaskakująco satysfakcjonująca, ale biorę pod uwagę, że to już podchodzi pod mój lekki masochizm. Tak już mam. A jednak bez skrzywienia wygrindowałem sobie platynkę i dziesiątki razy odwiedziłem te same lokacje, zaszlachtowałem tych samych przeciwników/bossów i wypełniłem dziesiątki podobnych do siebie sidequestów. Bywało nawet uzależniająco, ale stale przyspieszające tempo rozgrywki i zakres możliwości (rozrastająca się wioska) dostarczały wciąż nowych impulsów do działania. Dodatkowo gra jest w wielu momentach po prostu śliczna (śnieżna kraina <3), choć z jakością tekstur bywa różnie. No i upstrzone detalami postacie cieszą oko. Muzyka? Nie porwała mnie, ale ma swoje nastrojowe momenty.

 

 

Podsumowując. Szykujący się na przyszłoroczne Danie Główne powinni dać grze szansę, choćby ze względu na możliwość posmakowania uniwersum Eiyuden. Reszta może z czystym sumieniem odpuścić, chyba że ktoś szuka niewymagającej i rozluźniającej rozrywki hack&slash z naleciałościami rpg.

Z lekkimi obawami, ale czekam na Hundred Heroes.

  • Plusik 4
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Halo Infinite

1. Miałem nie grać.

2. Spróbowałem, po ok 2h miałem dosyć.

3. Dałem grze jeszcze jedną szansę, wciągnęło, zrobiłem wszystkie misje, znajdźki (oprócz czaszek)

4. Mega rozwlekła końcówka mnie zniechęciła.

 

Reasumując, Halo w formie Ubisoft dało radę w otwartym świecie, ale irytująca końcówka, przegadana i miałka fabuła dość mocno mnie zniechęciły pod koniec. Dobrze, że jest serial Halo, bo wyszedł całkiem, całkiem.  

 

Odnośnik do komentarza

Skończyłem Zelde. Zrobiłem 119 kapliczek ( jednej z tym blood moonem nie zrobiłem bo na złość nie chce się pojawić sc0rwiel) ponad 50 misji pobocznych i 200 koroków. 

Wspaniała gra i myśle że warta nawet tych mitycznych 3 i pół bomby, niestety przez to że mnie tak oczarowała to muszę kupić tego śmiecia switcha a jest to okropna konsola i po przejściu tej gry nienawidzę jej jeszcze bardziej.

Z minusów to w większości mega słabe misje poboczne, myśle że to taki poziom wowika gdzie trzeba przynieść babie 3 ważki :reggie: trafia się też kilka fajnych jak budowanie swojego miasteczka ale to wyjątek potwierdzający regułę. To samo z kapliczkami, niby jest ich 120 ale mam wrażenie że połowa z nich to walka z tym samym robocikiem albo tylko odebranie skrzyneczki a zagadkowe są tak łatwe że nie warto o nich wspominać. Myśle że może z ~30 było naprawdę fajnych. No i wielka szkoda że nie było więcej takich dungeonów jak te 4 bestie albo wyspa gdzie traciliśmy cały sprzęt.

 

Muzyka :banderas:Klimacik :banderas:dupsko zeldy :banderas:

Nie mogę się doczekać 2ki która mam nadzieje poprawi te dungeony i misje poboczne bo to mój główny zarzut do tej gry.

Polecam dla zagrajmera tę produkcje :cool:

  • Plusik 4
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza
W dniu 22.05.2022 o 21:23, LiŚciu napisał:

[...]

 

Rise Of The Tomb Raider - w sumie to przeszedłem drugi raz bo pierwszy jeszcze był na x360 wiele lat temu. Teraz w UHD w 100 fpsach można powiedzieć że to jak nowa gra. Ale niestety cholernie słaby TR. I tak jak poprzednia cześć też ze starymi TR niewiele miała wspólnego, chociaż coś nowego do serii wnosiła,  tak tutaj już przegięto pałę po całości. Nudne bieganie, nudna walka, nudne miejscówki (z kilkoma wyjątkami). W ogóle ta cała nowa trylogia to chyba na siłe chciała być jak Uncharted, bez sensu. Miałem ochotę też na Shadow ale już nie mam. (nie wiem co Wezyr widzi w tym ROTTR ale to kur.ewsko słaby samograj)


Dokładnie też nie wiem co kto w tym widzi. Już wyrażałem opinie w Uncharted o tej nowej trylogii.
1 (2013)za pierwszym razem spiraciłem, potem w promce na Steam ponownie przeszedłem. I tutaj ponownie była męka powtórna i silniejsza. Przechodzić te głupie bezsensu i logiki lokację, z miałkimi postaciami pobocznymi i na siłę wciskaną Larą, która beczy, a potem kozaczy.
2 Shadow był znośny i tutaj zbieranie i robienie czegokolwiek na 100% było do zniesienia.
3... Niby dobre, niby złe... Jedynie zapamiętałem zagadkę z lustrami jako najfajniejszą. Ale ogólnie cała trylogii jest najgorsza ze wszystkich części.

To już wolę Lendę trylogię i 2 część, remaster oryginalnej pierwszej części ponownie przejść.

Uncharted ja się bawię, mimo że teraz ponownie 1 część na Crushing przechodzę:blink:

(Nie pytajcie - mam ochotę Platynkę wbić we wszystkie 3 części:blink:) Ale tak po za tym, to nawet fajnie się bawię, choć przy trudnych momentach, czy najwyższy poziom, czy poziomy na czas, klnę więcej niż gram:laugh: ale mi więcej frajdy sprawia, mimo zestarzenia nie równego poziomu i starodawnego sterowania, niż nowa trylogia TR.

Właśnie skończyłem Until Dawn:blink::obama:
Mimo że w dniu premiery oglądałem gamepley tej gry, to po 7 latach, coś tam pamiętałem, ale i tak. Wrażenia mocne:ohmy: Co innego tą grę przejść a co innego obejrzeć. Jeszcze wyłączone światło, słuchawki do uszu. Wygodny głęboki, fotel "leniwiec" skórzany. Już sądziłem, ze z Mattem będzie źle i jednak nie uratuję wszystkich ale było ok. Flara była odpalona, ale gdy Jessica, to było ok, samemu Matt by na hak trafił:obama: Już myślałem, że coś spierdoliłem z tą flarą:laugh:

Trochę trofków mi wpadło, czy że uratowanie 3 trofki, wilka, i dokumenty bliźniaków. Spi**łem tylko totemy i 1952:unknown: Muszę potem ponownie ograć parę rozdziałów. No niestety ale następne horrory z tego studia są po prostu średnie. Ale to jest mocne, mimo że to taki samograj, ale patent z padem Mocny:ohmy:

@kotlet_schabowy
I tak wolę ogrywać te stare części.
A 8 to juz dla mnie padaka, nie mająca nic z RE.
Cały klimat RE został zmarnowny. Mimo że 1 to remake, ale udany i wtedy powinni zrobić i 2 i 3 a nie teraz.

Edytowane przez Soyokaze
  • Plusik 1
  • WTF 1
Odnośnik do komentarza

Zelda: Twilight Princess

 

Przeszedłem ostatnio Zeldę:TP. Jest to pierwsza Zelda z jaką miałem styczność, sięgnąłem po nią w ramach nadrabiania klasyki + ta seria zawsze cieszyła się ogromną popularnością i po prostu chciałem zobaczyć o co w tym wszystkim chodzi. Ogólnie mało grałem w japońskie gry, oprócz jakichś wyjątków, które mi się podobały typu seria MGS czy Shadow of the Colossus. O grach Nintendo, jrpgach (wiem, że to nie jest do końca jrpg) nie mam bladego pojęcia więc dla mnie to była kompletna nowość. 

 

Sama gra ma jakiś swój charakterystyczny klimat, jest w niej kilka fajnych pomysłów i poziomów (np. miasto w chmurach) i rozumiem, że komuś może się podobać natomiast mnie aż tak nie porwała - ja dałbym jej tak 7/10. W grze nie podobało mi się to, że była trochę infantylna ( postać listonosza, taki pierwszy z brzegu przykład), logiczne zagadki były czasami zupełnie nielogiczne.  Momentami nie miałem pojęcia co robić i gdzie dalej iść więc nie tracąc czasu korzystałem z internetu. Dla przykładu - czasami jest potrzebny jakiś w sumie nieistotny przedmiot, który nikt nie wie gdzie jest i trzeba by było przeszukać całą mapę i zagadać chyba wszystkich, dlatego z lenistwa sprawdzałem takie rzeczy w internecie jak nie miałem żadnego pomysłu. Tak samo całą grę podróżujemy z duszkiem, który może nam pomóc wskoczyć na wysoko położone platformy - ale tylko wtedy gdy gra to przewiduje - a tak jesteś zmuszony kombinować jak wskoczyć na wyższą platformę, przesuwasz jakieś przedmioty, rozwiązujesz zagadki itd. a teoretycznie ten duszek by mógł pomóc. Chociaż wiadomo to jest tylko gra. Tak podsumowując zagrałem ale nie zostałem fanem Zeldy. Spróbuję jeszcze Breath of the Wild lub Ocarinę i zobaczymy, może bardziej to mnie trafi. Dobra gra ale nazywanie tej serii jedną z najlepszych gier wszechczasów jest według mnie trochę na wyrost.

 

 

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...